Prawnik — neelsen group cairns
31 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wren nie chciałby być zdradzany i wiedział, że nie powinien robić drugiemu to, co jemu jest niemiłe. Wiadomo, czasem można się wplątać w coś takiego nieświadomie, ale to tak naprawdę nie było żadnymi okolicznościami łagodzącymi. Trzeba było mieć jakieś zasady w życiu. Zero zdrad, koszulek tie dye i farbowania się na blond. Trzeba mieć zasady w życiu, bo inaczej jest się nikim, jeśli nawet nie można żyć według swoich własnych zasad. On się starał! Być może wiele wymagał od swoich bliskich, ale od siebie również!
-Ale tak... zdradzał, zdradzał, czy wiesz, rozmawiał z innymi dziewczynkami, spisywał od nich zadania....-zaczął się lekko nabijać. Okej, zauważył wzrok blondynki, więc wyjaśnił-Wiesz, to tylko liceum. Wtedy każda para była na innym poziomie wtajemniczenia, można było oberwać w czambo za to, że się chciało ściągać na sprawdzianie z przyrki od złej osoby-zaśmiał się. Na pewno coś w tym było, nie każdy przeżył swój pierwszy raz w liceum, więc zdrada musiała być czymś innym. I nie, absolutnie nie! Nie pytał Daisy, kiedy straciła dziewictwo, żeby było to jasne! Zdecydowanie było na to za wcześnie i tak naprawdę nie miało żadnego znaczenia, serio. Nie dla niego. W końcu miała córkę, więc było jasne, że dziewicą nie jest. Nie oczekiwał tego od niej, od nikogo, żeby to było jasne! Już żałował, że to powiedział, ale czasem robił to zanim pomyślał.
-Pożyjemy, zobaczymy, może się da zrobić-powiedział. No pewnie że ją zaprosi na jedzenie, jeśli będzie jakaś okazja, ale już się mógł stresować, że nie wie co zrobić, że może mu nie wyjść. Na pewno nie był żadnym szefem kuchni. Prędzej kuchcikiem, choć i idealne szatkowanie cebuli średnio mu wychodziło.
-Jesteś pewna, że chciałabyś zostawić swoje dziecko, na cały tydzień ze mną?-zapytał z rozbawieniem. Nie znał tej dziewcznki, nie wiedział czy jest prosta w obsłudze, czy wręcz przeciwnie, jest pomiotem szatana, oczywiście nie po mamusi. Z resztą, Rhodes i jakiekolwiek dziecko to mogła być mieszanka wybuchowa.
-Chętnie Cię zabiorę. Lato się zbliża, dni będą dłuższe, woda cieplejsza, to na pewno okazja się znajdzie-powiedział. Serio, wyjście na deskę wydawało się być całkiem niezłym pomysłem na randkę. Będą mogli miło spędzić czas, choć nie będzie to najlepsza okazja do rozmawiania. Jednak nie zawsze trzeba dużo kłapać dziobem, prawda? Wystarczy, że teraz sporo porozmawiali, również o takich mniej przyjemnych sprawach, trochę się poznali, pojedli.
-Jestem za gruby, miałabyś problem, aby gdzieś porzucić moje truchło-puścił oczko blondynce. No co, trochę miała rację, że dosypała mu coś, na wypadek jakby ta rozmowa nie poszła po jej, po ich myśli, to niech chociaż dostanie sraczki. Bo o zabójstwo to by jej nie posądzał. Miałaby problem z pozbyciem się ciała. Choć z drugiej strony... Wren nie mówił nikomu, że się tu wybiera. Nie miał psiapsi, której zwierzał się ze wszystkiego.
-Nie, nie żałuję-odpowiedział, biorąc złożony koc w swoje ręce i poszli w stronę samochodu kobiety. Podał jej koc, po czym stanął blisko niej, niemal blokując jej drogę ucieczki, gdy ta stała niemal oparta o auto. Spojrzał na nią, na jej usta po czym przeniósł wzrok na bok.-Rozumiem, że teraz dasz mi swój numer, żebyśmy mogli się umówić na następne spotkanie?--zapytał, starając się przerwać tą niezręczną ciszę, która w tym momencie się między nimi wytworzyła.

Daisy Wheeler
Właścicielka restauracji — BEACH RESTAURANT LORNE BAY
27 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Look for the girl with the broken smile
Ask her if she wants to stay awhile
And she will be loved

- Bez przesady, nie byłam jedną z tych przewrażliwionych i mega zazdrosnych dziewczyn.... chyba- dodała na koniec śmiejąc się trochę z tego, bo tak jakoś najzwyczajniej w świecie udzielał jej się jego dobry humor. Potrafił ze wszystkiego zażartować i podobało jej się to. - Chodziły plotki po całej szkole, czasami się wypierał, czasami przyznawał i zaraz przepraszał. Ale któregoś razu poszlismy na imprezę, gdzie bezczelnie się obściskiwał z inną laską i w sumie nie wyraził żadnej skruchy. To naprawdę było upokarzające- sprostowała, aby wiedział, że nie chodziło o żadne ściąganie na przyrce. I Daisy sama była pod wrażeniem, jak łatwo jej było mu o tym powiedzieć. W dodatku minęło już wiele lat od tamtej sytuacji, wiele się zmieniło w międzyczasie. Oliver odegrał rolę w jej życiu, ale po takim czasie jego zdrady nie wywołują już łez u niej.

- Zostawię Ci wcześniej instrukcję obsługi do niej, spokojnie- odpowiedziała równie rozbawiona. I skąd myśl, że Daisy to nie jest pomiot szatana? Cicha woda brzegi rwie! Ale fakt, Daisy zostając matką bardzo się wyciszyła. Stała się spokojniejsza, rozważniejsza, dojrzalsza... ale wciąż jest młoda. Czasami brakuje jej trochę wyluzowania i zabawienia się. Kto wie, może Rhodes pomoże jej przypomnieć sobie te beztroskie czasy. Póki co dobrze się bawiła z nim podczas tego pikniku na plaży. Wyrwała się z domu i śmiała z przystojnym mężczyzną - dawno tak nie spędzała czasu!

Nie skomentowała jego wypowiedzi odnośnie wyjścia na deskę, ale uśmiechnęła się szeroko na tą myśl. I już nie chodziło o sam sposób spędzenia wolnego czasu, ale po prostu kwestia tego, że nadejdzie to kolejne spotkanie. Szczerząc się tak do niego przypomniała jej się przyjaciółka śmiejąca się i powtarzające "Daisy i Wren sitting on the tree kissing". Cholera, rzeczywiście wpadła. Nie mogła już temu zaprzeczyć. Nie pozostawało jej nic innego, aby brnąć w to dalej i zobaczyć co z tego wyniknie.

- W samochodzie czeka przyjaciółka, razem byśmy dały radę. Najwyżej zakopałybyśmy Cię na plaży- Stasia na pewno by jej pomogła w tym. Może jeszcze podjechałaby swoim vanem?
Idąc do samochodu cieszyła się z jego odpowiedzi i od razu wrzuciła rzeczy do środka. Zamknęła drzwi i odwróciła się, aby się z nim pożegnać. Grzecznie. Ale gdy stanął tak blisko niej, nie była już pewna, czy pożegnanie aby na pewno będzie grzeczne. Ona na pewno już takiego nie chciała. Czuła ciepło bijące z jego ciała, jego oddech na swoim policzku, widziała wzrok wędrujący do jej ust... Momentalnie jej serce przyspieszyło, zrobiło jej się gorąco, a ręka mimowolnie powędrowała na jego pierś. Zaczęła delikatnie palcami krążyć po jego koszulce. Przeniosła wzrok na jego usta i sama nie wiedziała jak była w stanie mówić o czymś innym, bo cały czas zastanawiała się jak smakują.

- Podoba mi się ten pomysł ze wspólnym wyjściem na deskę, więc numer nam ułatwi się dogadać- potwierdziła cicho i delikatnie się do niego zbliżyła kładąc mu dłoń na piersi. - I obiecałeś mi wysłać filmik z przeklinającym dzieckiem, więc koniecznie musisz dostać mój numer- spojrzała w końcu w jego oczy i dzięki latarniom za jego plecami, błyszczały niesamowicie swoim błękitem. Uśmiechnęła się szeroko nie potrafiąc oderwać od niego swojego wzroku.


Wren Rhodes
Prawnik — neelsen group cairns
31 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Słysząc słowo chyba, Wren nie mógł się nie uśmiechnąć. Trochę złośliwie, ale głównie z rozbawieniem. Nie był wredny, a dodatkowo nie znał na tyle Daisy, aby móc cokolwiek o niej powiedzieć, czy jest zazdrosna czy nie. Miał też nadzieję, że nigdy nie będzie musiał jej poznawać z tej strony. Oczywiście, to poniekąd nie musiało zależeć od niej, ale wszyscy mężczyźni wiedzą, że czasem są to wymyślone problemy przez partnerki! -Chyba. -dodał jeszcze na swoje usprawiedliwienie, choć kobieta chyba bez problemu wiedziała, z czego jej nowy kolega się nabija. Sama się z tego śmiała, więc nie powinno to zostać źle odebrane! Chyba.... -A to menda. Nie, serio-cóż, trzeba pamiętać, że w czasach liceum życie wyglądało zupełnie inaczej i wszyscy raczej niezbyt chętnie wspominali, co sami wyprawiali, bo aż żenadometr wybijał poza skalę. Choć Wren nie był aż takim dupkiem. Choć trochę na pewno był, w końcu był przedstawicielem płci męskiej. Tudzież brzydkiej, tudzież głupszej.
-Pamiętaj, że jestem mężczyzną, nie wierzę w instrukcje obsługi-zauważył, wyciągając palec do góry, jakby chciał jej pogrozić za tak głupie i niedorzeczne podejrzenia! Żaden mężczyzna nie zerka na instrukcje, tylko robi tak, jak mu się wydaje. A potem próbuje inaczej, dopiero w ostatecznej ostateczności zerka do instrukcji obsługi. Z dziewczynką na pewno by nie zerknął. Jej by się pytał co zrobić, a jakby się to skończyło, to Wheeler wie lepiej sama.
-Wciąż brzmi to mało... prawdopodobnie. No i jakoś się Ciebie nie boję-powiedział, choć jego koleżanka tak naprawdę mu nie groziła. A może to robiła, a on się pilnował, aby faktycznie nie dostać łopatą przez łeb? To miało zostać ich słodką tajemnicą, bo nawet jeśli byłoby to drugie, to przecież miał swoją godność i nie przyznałby się do czegoś takiego, nie na głos. To był jeszcze ten moment, kiedy chce się robić dobre wrażenie. A dobre wrażenie na kobiecie robi silny mężczyzna, który nie dość, że niczego się nie boi, to jeszcze potrafi zabić pająka i wypędzić to całe inne, australijskie tałatajstwo z domu. A jak wiadomo, spodziewać się można wszystkiego.
-W takim razie poproszę ten numer-uśmiechnął się. Tak, pamiętał o tym, że miał jej wysłać przeklinające dziecko! I był pewien, że znajdzie w najbliższym czasie jeszcze wiele śmiesznych filmików, którymi będzie chciał się podzielić. Może wspólne hobby wcale nie było najważniejsze w związku, jednak podobne poczucie humoru było już znacznie ważniejsze. Bo jak co chwila jedno będzie patrzeć się na drugie jak na debila, to nie ma co wróżyć świetlanej przyszłości. -Więc?-zapytał podając jej telefon wyciągnięty z kieszeni spodni. Wcześniej kontaktowali się tylko przez tindera, a teraz chyba żadne nie miało najmniejszej ochoty na to, by wracać z powrotem na tą aplikację. Gdy otrzymał telefon, wrzucił to do kieszeni z powrotem, skupiając swoją uwagę na blondynce. -Więc... Kiedy będziesz mieć wolne popołudnie, aby wybrać się na tą deskę? -zapytał. Wiedział już, że jest matką, więc wywnioskował, że ta musi załatwić jakaś opiekunkę, więc to od niej będzie zależeć termin. -Powiem tak, nie spodziewałem się, że to właśnie w taki sposób potoczy się to spotkanie-powiedział, zakładając za ucho Daisy kosmyk jej włosów, zbliżając się nieco twarzą do jej pięknej buźki. Stresował się trochę, jakby miał piętnaście lat, ale w końcu pochylił się i musnął jej usta. Miał nadzieję, że nie zarobi zaraz w zęby. A nawet jeśli, to powie, że nie żałuje! a co!

Daisy Wheeler
Właścicielka restauracji — BEACH RESTAURANT LORNE BAY
27 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Look for the girl with the broken smile
Ask her if she wants to stay awhile
And she will be loved

Daisy sama się śmiała ze swojego zwątpienia w brak zazdrości. Jak Wren nie będzie flirtował z każdą krótką spódniczką, to nie będzie miał okazji się przekonać jak wygląda zazdrosna Wheeler. A to jak z każdą zazdrosną kobietą- przyjemny to nie jest widok. I w przypadku Wrena na pewno nie nazwałaby go przedstawicielem płci brzydkiej. Wprost przeciwnie!
Pokręciła z rozbawieniem głową słysząc jego kolejne słowa - No tak, faceci!- ona tutaj chce mu pomóc, dać instrukcję, żeby było łatwiej, prościej, dziecko nie odwalało za bardzo mu wchodząc na głowę... A on odrzuca pomoc! I jeżeli Wren zamierza pytać o rady Beth, to Daisy z przyjemnością wtedy zamontowałaby jakieś kamery w domu, aby ich podglądać i zobaczyć jak 4 latka ustawia go do pionu i ogląda bajki do północy, bo przecież mama jej tak pozwala. Ale póki co cieszyła się, że bardzo szybko przeszli do etapu, gdzie mogą żartować ze spędzenia czasu z jej córką. I to sam na sam! Nawet jeżeli żadne z nich nie bierze teraz tego na poważnie, to było jej o wiele lżej, że nie stał się to temat tabu.

Wren nie musi udawać silnego mężczyznę, byleby zabijał pająki i inne australijskie tałatajstwa, których Daisy po dziś dzień się panicznie boi. W sumie on też może się ich bać, ale niech je przepędza! A póki co robił na niej wrażenie innymi bardziej istotnymi rzeczami, jak chociażby tym, że przez większość wieczoru, oprócz początku, śmiała się cały czas od ucha. Chwilami brzuch ją bolał od zbyt intensywnego śmiechu. To był chyba pierwszy wieczór od prawie trzech lat, podczas którego była tak odprężona, uśmiechnięta i... po prostu szczęśliwa.
Dlatego bez problemu dała mu ten numer, przecież niczego teraz nie chce bardziej niż ich kolejnego spotkania! I ledwie się powstrzymała przed wypaleniem, że jutro ma czas. Przecież mogłaby załatwić opiekunkę z dnia na dzień, to wykonalne! Nawet Stasię poprosiłaby o pomoc, aby się z nim spotkać ponownie jak najszybciej. Ale nie chciała zabrzmieć na desperatkę. - Pogadam z opiekunką i dam Ci znać- odpowiedziała oddając mu telefon i czuła jak jej serce wyrywa się na zewnątrz, gdy ją dotknął. Wpatrywała się w niego marząc, aby w końcu ją pocałował i wreszcie jej modlitwy zostały wysłuchane. To był jej pierwszy pocałunek od prawie trzech lat. Pierwszy od jeszcze dłuższego czasu z mężczyzną innym niż Jack, ale... Daisy w tym momencie nie myślała o zmarłym mężu. Pocałunek ją pochłonął, kolana zmiękły, a ona delikatnie zaczęła go odwzajemniać. Od razu przybliżyła się do niego i jedyne o czym myślała, to jego usta. Po chwili pocałunek stał się bardziej namiętny i mimo, że było bardzo przyjemnie to po jakimś czasie w końcu się pożegnali i każde wsiadło do swojego samochodu odjeżdżając w różnych kierunkach.


KONIEC

Wren Rhodes
lorne bay — lorne bay
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1.

Nic nie miało sensu. Życie toczyło się, bo musiało, bo sekundy leciały tak jak lecieć miały, pierwsza, druga, kolejna i tak dalej. Słońce nie czekało, wschodząc na niebo, ani księżyc zawisnąwszy nad głowami nie zrobił dłuższego postoju niż natura kazała. Przyroda rządziła się swoimi prawami, a ciało ludzkie przy odrobinie wysiłku funkcjonowało, bez żadnych wad.
Inaczej miał się umysł. Chociażby człowiek nie wiadomo jak się starał, ten żył własnym życiem. Nie istniał żaden magiczny przycisk, który wyłączyłby maszynę raz wprawioną w ruch. Kołatki zazębiały się powoli, topornie, utrzymując w nieustannej ewolucji kolejne wspomnienia. Wyciągając je z głębi, sięgając w najdalsze zakamarki, o których zdawało się, że już się nie pamięta. Ale to wciąż tam tkwiło. Wszystkie jasne miejsca, spakowane ciasno do pękającej w szwach paczki, uśmiechy, grymasy i kuksańce. Zapach świeżo skoszonej trawy, wyschniętego na słońcu zboża, skóry zroszonej gorącym prysznicem, świeżo wypranego ubrania. To wszystko choć zapomniane, wciąż gdzieś tam żyło.
Kurwa albo ja pierdolę jak mantra przedostawało się cichym pomrukiem przez na wpół rozchylone usta, w których tkwił papieros. Miękki, wcale nie tak twardy jak po wyjęciu prosto z paczki, jakby jego właściciel w trzech pociągnięciach nikotynowych toksyn, próbował wyssać z niego zbitą zawartość i przeistoczyć w popiół.
Wujek tego nienawidził. Krzywił się za każdym razem kiedy czuł od swojego syna tytoniowy smród, równocześnie ignorując wszelakie dowody na to jakoby jego dziecko w ogóle paliło. Huck mógłby stanąć przed nim z fajką w ustach, zatańczyć, a on patrzyłby w niebo wyczekując końca. Młody Langford więc z równą upartością kąpał się w papierosowym dymie, zawsze chwilę przed odwiedzinami.
- Dzień dooobry - wydarł się, stając na skraju polany z polem piknikowym. - Przyszedłem na obiad - oznajmił w razie ewentualnych wątpliwości, które mogłyby towarzyszyć jego samotnej wizycie. Zazdrościł bratu, który wymigał się od rodzinnego spotkania, na które oddelegowali go rodzice.
Wybór. Jakby wybór miał w ogóle jakiekolwiek znaczenie dla kogoś komu na niczym już nie zależy. Było mu wszystko jedno. Nieprzytomnym wzrokiem robił półmaratony, w jedną stronę do twarzy dziekany i w drugą, spocząwszy na plamie, na niegdyś białym czubku conversa. Teraz był przybrudzony, zdezelowany, jakby przeszedł równie dużo co jego właściciel. Spękana guma pokryta siecią zmarszczek, takich samych jak te niewidoczne, ale już w procesie tworzenia na jego twarzy. Za kilka lat będzie dotykał ich palcami, nie poznając się w lustrze.
Oh, jakby teraz siebie poznawał. Patrząc w zmatowioną taflę, widział kogoś obcego. Obce przydługie włosy, obce oczy bez wyrazu i obce usta, zaciśnięte w grymasie wiecznego niezadowolenia. Czasem, być może to przez ułamek sekundy, zdawało się, że widzi coś jeszcze. Jakiś błysk sprzeciwu przed narastającą frustracją, ale gasł szybko. Na tyle, że chwilę później o nim zapominał i już nigdy więcej do tego nie wracał.
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
ksiądz — lokalna parafia
45 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Od września mieszka w Lorne Bay i wciąż uparcie bawi się w księdza, próbując udawać przed samym sobą, że wcale nie ma wielkiego kryzysu wiary. Od niedawna coraz częściej spotyka się z pewnym przystojnym jubilerem, a jego mała córeczka jest jego iskierką nadziei w tym paskudnym świecie.
stylówka

Leonardo podobała się bransoletka, którą robił Saul - wyraził to zapewne nawet werbalnie, śmiejąc się przy tym, że pasowałaby do oczu Saula. Podczas gdy ten pracował - a przynajmniej próbował skupić się na pracy - Leo zajmował się małą, co naprawdę lubił i co zawsze sprawiało mu frajdę. Isla akurat wpadła w tryb cieszenia się, śmiania i łapania wszystkiego, co tylko napatoczyło się jej pod rączki, więc mimo że teoretycznie nie była jeszcze zbyt mobilna, to i tak trzeba było na wszelki wypadek na nią patrzeć niemal non stop, żeby przypadkiem nie wpakowała sobie czegoś do buzi.

Spojrzał na Saula nieco zaskoczony, gdy ten nagle stwierdził, że "kurwy są siebie warte". Nie chciał jednak dopytywać o co to się stało, uznał, że jeśli Monroe będzie miał ochotę się tym z nim podzielić, to to zrobi. Zrozumiał, że jedną z "kurew" o których Saul mówił był Klaus, nie wiedział jednak kim była ta druga, natomiast przypuszczał, że dowie się tego tak czy siak.

Gdy mężczyzna wreszcie stwierdził, że zamyka wcześniej Leo zapakował małą do nosidełka czy innego koszyczka, poczekał aż Saul zabierze wszystko czego potrzebował i zamknie sklep, a potem zapakowali się do samochodu Williamsa i pojechali w stronę Pearl Lagune; skoro Leonardo wymarzyła się plaża i skoro Monroe nie miał nic przeciwko, to nie pozostawało nic innego, jak tylko trzymać się planu. Chwilę przed wyjściem ksiądz przebrał się jeszcze w bardziej luźne ciuchy, bo przecież siedzenie w czarnym garniaku na plaży zakrawało nieco próbą samobójczą, a po drodze wstąpili jeszcze do sklepu, żeby kupić jakieś przekąski i napoje.

Koniec końców rozłożyli się na kocu, który albo Leo miał ze sobą w bagażniku, albo też Saul posiadał taki na wypadek, gdyby Isla akurat bawiła się na podłodze. Leo usadził się wygodnie na kocu, wziął małą na ręce i z rozczuleniem patrzył jak dziewczynka się rozgląda, podziwiając piasek, wodę i wszystko inne dookoła. Był to widok naprawdę cieszący serce i taki... no, słodki. Isla w ogóle była przesłodka i Leo naprawdę zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia.

W pewnym momencie oderwał jednak wzrok od dziewczynki, trzymając ją na swoich kolanach i popatrzył na Saula z lekkim, zachęcającym uśmiechem.

- Opowiesz mi co się działo...? Co takiego przeczytałeś lub zobaczyłeś w telefonie, co cię tak zdenerwowało?

Saul Monroe

właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
stylówka...?

Saul nie był przygotowany na wycieczkę na plażę, więc nie miał ze sobą nic do przebrania. Kiedy dotarli na miejsce, po prostu zrzucił z siebie ciuchy, pozostając w samych bokserkach - ale te były kolorowe i ładne, więc Monroe nieszczególnie się przejmował, że to bielizna; równie dobrze mogły być kupione już intencjonalnie jako kąpielówki.
Przez całą drogę na plażę był spięty i stukał albo jeździł palcami po uchwycie na drzwiach samochodu - nie zdawał sobie sprawy, że to robi, ale to go choć trochę uspokajało, a w każdym razie pozwalało czymś zająć ręce. Nie wiedział, czy powinien mówić Leo, co się stało - naprawdę nie chciał go zarzucać problemami z Klausem albo rodziną, już i tak nadużył jego cierpliwości, więc starał się ograniczać i dusił w sobie uczucia z tym związane. Teraz też trzymał gębę na kłódkę i próbował się uspokoić, odciągnąć myśli w innym kierunku, cieszyć towarzystwem córki i księdza.
Księdza. Właśnie. To, że spotykał się z księdzem, chyba też nie świadczyło o nim najlepiej i mogło dać ludziom kolejne powody do stwierdzenia, że faktycznie nie był on dobrym człowiekiem, wartym czegokolwiek poza splunięciem. Myśli o tym, że coś musiało być w słowach jego rodzeństwa i Klausa, nie chciały opuścić jego głowy, mimo wszelkich zapewnień ze strony Leo, że jest dobrym człowiekiem. Znacznie częściej słyszał z różnych stron, że wcale nie i te słowa były poparte dowodami, a depresja czy załamanie nie mija przecież ot tak.
Na miejscu, gdy już rozłożyli koc i ręczniki, Saul nasmarował Islę kremem przeciwsłonecznym, który albo Leo miał ze sobą, albo Saul wymusił na nim zatrzymanie się po drodze przy jakiejś drogerii. Musial dbać o dziecko i nie chciał pozwolić, żeby mała się poparzyła.
- Hm? - zerknął na mężczyznę, zatrzymując na chwilę dłonie na ramionach córki, ale zaraz wrócił do rozsmarowywania filtra - Nie sądzę, żebyś chciał o tym słuchać, i tak za dużo o tym gadam. Po prostu: Klaus. I - czego się nie spodziewałem - Amo.
Wzruszył ramionami i wytarł ręce w chusteczkę: nie znosił czuć na sobie żadnych kremów i innych mazideł.
- A jak tobie minął dzień?

Leonardo Williams
ksiądz — lokalna parafia
45 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Od września mieszka w Lorne Bay i wciąż uparcie bawi się w księdza, próbując udawać przed samym sobą, że wcale nie ma wielkiego kryzysu wiary. Od niedawna coraz częściej spotyka się z pewnym przystojnym jubilerem, a jego mała córeczka jest jego iskierką nadziei w tym paskudnym świecie.

Leo woził krem z filtrem przeciwsłonecznym w schowku w aucie, doświadczony już przez życie, że w takie upały bardzo łatwo o opaleniznę i niejednokrotnie nawet oparzenia słoneczne, zwłaszcza jeśli się kremu nie miało. Australia miała to do siebie, że niekiedy temperatury były naprawdę nieznośne, ale miała też swoje uroki - jak między innymi piękne widoki, które aktualnie mogli podziwiać na plaży. Australia znacznie różniła się od Finlandii, z której pochodziła jego rodzina i którą miał okazję odwiedzać okazjonalnie. Oba państwa miały jednak swoje zalety i swoje wady, jak pewnie każde miejsce na świecie.

Uniósł lekko brwi, słysząc, że Saul nie sądzi, żeby ten miał ochotę o tym słuchać. Spodziewał się, że chodzi o Klausa, więc to go nie zaskoczyło, ale imię Amo już tak. Zamrugał, również sięgając po krem przeciwsłoneczny i posmarował swoje ramiona i nogi, ogólnie starając się pokryć kremem wszystkie odsłonięte miejsca, żeby potem nie wyglądać jak spalony idiota.

- Amo to ten twój były chłopak, tak? - zapytał dla pewności. - Ten, który z tobą zerwał, bo za bardzo się angażowałeś jego zdaniem, ale który podobno cię kochał, tak? Co takiego ci napisał?

Na razie pominął pytanie jak minął mu dzień, uznając, że nie jest aż tak istotne, a poza tym niekoniecznie miał mu do opowiedzenia jakieś ciekawe rzeczy. Znacznie ciekawiej brzmiało dla niego to, że do Saula napisał Amo i najwyraźniej napisał coś ultra nieprzyjemnego, skoro zasłużył na zacne miano "kurwy".

Saul Monroe

właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Naprawdę nie był pewien, czy to dobrze, żeby nadal opowiadać o tym, co się wydarzyło, wspominać wiecznie imię Klausa, wywalać z siebie nadal frustrację i żal. Owszem, nie minęło mu, Saul wciąż obawiał się, że ludzie nie są wobec niego szczerzy, że okłamują go, że wszystko między nimi jest w porządku, a w głębi serca sądzą, że Monroe jest śmieciem, błędem, narcyzem i wykorzystuje ich dla własnych celów - starał się więc tego nie robić, starał się być taki, jakiego (jak sądził) oczekiwali ludzie. Wpadł w pętlę ciągłego pytania, czy na pewno wszystko w porządku, czy ktoś nie jest zmęczony nim albo Islą, tłumienia w sobie swoich problemów (to ostatnie zresztą robił też wcześniej, jedynie ostatnio pękając i próbując się zwierzać "bliskim", co każdorazowo kończyło się źle: zarówno ze strony Sama, jak ze strony Klausa).
Patrzył teraz na Islę, która zwieszała się z kolan Leo, chcąc koniecznie dosięgnąć piasku i leżącej w nim muszelki. Monroe uznał, że lepiej nie podawać jej przedmiotu - chciał, żeby w ten sposób dziecko nauczyło się, że nic nie będzie miało podetknięte pod nos i musi włożyć wysiłek w to, żeby dostać to, czego chce. Poza tym muszelka nie była na tyle daleko od niej, żeby w końcu nie udało jej się po nią sięgnąć, jeśli tylko wpadnie na pomysł, jak się wykręcić, żeby na pewno dostać ją w łapki.
- No, tak, to ten - przyznał w końcu, niepewny, czy rzeczywiście Leo chce tego słuchać, czy pyta z grzeczności - On nas ze sobą poznał. Mnie i Klausa, znaczy. Twierdził, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że będzie nam ze sobą dobrze... Nie mógł wiedzieć, że tak to się potoczy, ale nie sądziłem, że na mnie naskoczy w związku z zerwaniem, że nasłucha się tylko o tym, co ma do powiedzenia Klaus i natychmiast uzna mnie za skurwysyna, nie znając w ogóle historii - bo jestem przekonany, że jej nie zna. Tak czy inaczej: przyjaźniliśmy się we trójkę, on był z Klausem nieco bliżej, niż ze mną, ale to też nie tak, że po zerwaniu ze mną urwał kontakt i jedynie poznał mnie ze swoim przyjacielem, a tak, to się do mnie nie odzywał. Cholera, byliśmy parą!
Westchnął i przetarł twarz dłonią.
- Zaczęło się od tego, że zawiozłem wreszcie rzeczy Klausowi, bo leżały u mnie w domu i... no, jedna sprawa, że są jego, a druga, że nie mogłem już na nie patrzeć.
Wyjął telefon z kieszeni spodni i podał go mężczyźnie, ustawiając najpierw na rozmowę z Klausem.
- Potem sobie przeczytaj, co napisał mi Amo. Serio, miałem takie "stary, ale to ty dzwonisz"...

Leonardo Williams
ksiądz — lokalna parafia
45 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Od września mieszka w Lorne Bay i wciąż uparcie bawi się w księdza, próbując udawać przed samym sobą, że wcale nie ma wielkiego kryzysu wiary. Od niedawna coraz częściej spotyka się z pewnym przystojnym jubilerem, a jego mała córeczka jest jego iskierką nadziei w tym paskudnym świecie.

Gdyby Leo nie chciał słuchać Saula, to by nie dopytywał co się stało. To prawda, temat Klausa czasem go męczył, ale z drugiej strony rozumiał, że mężczyzna musiał z siebie wyrzucić wszystko to, co w nim siedziało, więc naprawdę starał się tego po sobie nie pokazywać. Nie miał o nim najlepszego zdania (o Klausie, nie o Saulu), ale brał pod uwagę to, że zna zdanie wyłącznie jednej ze stron i być może gdyby poznał obie wersje, to jego myślenie byłoby nieco inne; ocenianie sytuacji na podstawie tego, co mówiła wyłącznie jedna osoba nie było przesadnie mądrym rozwiązaniem. Nie miał jednak zamiaru szukać Klausa tylko po to, żeby go zapytać jak według niego było - wystarczyło mu to, co mówił Saul. On był tutaj od tego, żeby go wesprzeć, pocieszyć i upewnić w tym, że jest dobrym i wartościowym człowiekiem, a nie przejmować się jakimś niedojrzałym dzieciakiem.

- Przykro mi, że kolejna osoba, której ufałeś, okazała się złamanym chujem - westchnął cicho, przenosząc spojrzenie na Islę, która wciąż próbowała dosięgnąć muszelki swoimi pulchnymi łapkami. Wziął od mężczyzny telefon i spojrzał na ekran, trzymając dłoń w okolicach brzucha dziewczynki, żeby przypadkiem nie spadła z jego kolan; nie chciał, żeby zrobiła sobie jakąś krzywdę, podczas gdy on będzie czytał. - Dobrze, że oddałeś mu jego rzeczy - dodał jeszcze po chwili, zerkając na Saula. - Myślę, że to dobry krok. A oddałeś mu pieniądze, które zainwestował w twój sklep? - zapytał dla pewności; nie podejrzewał, że Saul wziął od niego kasę i przeznaczył na coś innego, po prostu zastanawiał się czy zdobył się na to, żeby oddać Klausowi pieniądze już, czy jeszcze się z tym nosił.

Skupił się na chwilę na telefonie Saula, przeglądając najpierw wymianę wiadomości z Klausem.

- O, nagle cię kocha? - uśmiechnął się pod nosem, brzmiąc rzecz jasna sarkastycznie, ale cóż poradzić, skoro te wiadomości miały takie a nie inne brzmienie i były wręcz zabawne w kontekście całej sytuacji. Isla zaśmiała się, bo prawie udało jej się sięgnąć muszelki i tym samym zsunąć z kolan Leo, ale w ostatniej chwili złapał ją nieco mocniej, żeby nie spadła. Jej śmiech poniósł się przyjemnym echem po plaży. - Nie zrozumiał z twoich wiadomości, że nie chcesz z nim rozmawiać? Że odpowiadasz półsłówkami? - pokręcił głową, przeskakując potem w konwersację z Amo. Jego brwi powędrowały ku górze, gdy przeczytał te wszystkie wyzwiska, które padły tak... - Ej, ale to jest takie totalnie z dupy - parsknął śmiechem, co może w połączeniu z uwagą wygłoszoną przed chwilą było mało "księdzowskie", ale też nie starał się przesadnie być w roli księdza, gdy był z Saulem. Był po prostu sobą, Leonardo, a miał do zaoferowania światu znacznie więcej, niż tylko wygłaszane z ambony kazania. - Tak, zgadzam się, że to takie "ale to ty dzwonisz" - prychnął, oddając mężczyźnie telefon. - Z tego co widzę nie rozmawialiście wcześniej, więc bazował wyłącznie na tym, co powiedział mu Klaus... no, niezły z niego przyjaciel. - pokręcił głową. - Nic nie tracisz, Saul, naprawdę. - położył dłoń na jego dłoni i pogłaskał ją delikatnie kciukiem. - Otaczaj się tylko ludźmi, którzy chcą dla ciebie dobrze. Pamiętaj o tym.

Saul Monroe

właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Wzruszył ramionami, grzebiąc palcem w piasku - czuł się teraz trochę jak dziecko, któremu coś nie poszło i udaje, że nic się nie stało.
- Mnie też jest przykro, że tak się stało - wymamrotał, nie bardzo wiedząc, co właściwie powinien zrobić, żeby do takich sytuacji już nie dochodziło. Miał wrażenie, że albo źle dobiera znajomych (chociaż jeśli chodzi o rodzinę, to raczej ciężko ją sobie wybrać), albo jest po prostu tak niedostosowany społecznie, że nie może mieć nikogo na dłużej. I owszem, miał na przykład Raya, ale jemu też przecież dopiekł - właściwie O'Brien mógł też już nie chcieć utrzymywać z nim kontaktu.
- Tak, oddałem mu pieniądze, jak tylko je od ciebie dostałem - kiwnął głową - Dziękuję. Spłacę cię, jak będę miał z czego, mam nadzieję, że niedługo uda mi się postawić interes na nogi na tyle, że przestanę do niego dokładać i zacznę zarabiać. Chyba jestem na dobrej drodze.
Pogłaskał Islę po główce, wciąż mając jednak przeświadczenie, że nie będzie dobrym ojcem, skoro nie umiał się dogadać z dorosłymi (chyba) ludźmi; miał jednak nadzieję, że nie spieprzy jej życia. Naprawdę chciał dla niej dobrze i chciał, żeby miała lepszy dom, niż on sam.
- On nie powiedział, że już mnie nie kocha - odpowiedział czytającemu Leonardowi - Mówił wręcz, że kocha mnie bardziej, niż ja jego. Może nie użył tych słów, ale w sumie taki miały wydźwięk: że on dla mnie zrobił naprawdę dużo, a ja tylko biorę i się nim nie interesuję, tylko Islą. I nie wiem... może nie to, że nie chcę z nim rozmawiać, ale faktycznie nie chciałem słuchać jakichś przeprosin, bo nie wierzę, żeby mu było przykro z powodu tego, co mówił - bo mówił szczerze. Zresztą powiedział mi takie rzeczy, że naprawdę trudno jest mi je zaakceptować, trudno mi je wybaczyć.
Bezwiednie dotknął wciąż zabandażowanej ręki - szwy miał już zdjęte, ale rana wciąż tam była i bolała. Będzie kolejna blizna do pokaźnej już kolekcji. Leo dziś po raz pierwszy miał okazję "podziwiać" poranione plecy Saula, jego pokaleczone przedramiona i dwie blizny postrzałowe na piersi. Dość paskudnie też prezentowały się zgięcia jego łokci, poznaczone starymi śladami po igłach.
Słysząc kolejne słowa księdza, Saul zwiesił głowę, opierając czoło na dłoni i westchnął ciężko.
- Ja cały czas myślę, że otaczam się takimi ludźmi, a później okazuje się, że taki jeden z drugim to dupki, mimo, że zapewniali mnie wcześniej, że owszem, chcą dobrze. Że mnie kochają - a skoro tak mówili, to ja pokochałem ich, bo im, kurwa, uwierzyłem. A potem taki mi wyjeżdża, że jestem sukinsynem, bo śmiałem powiedzieć innemu, że mnie boli to, jak mnie potraktował. A podobno to ja jestem toksyczny...
Prychnął pogardliwie i pokręcił głową.
Leo niestety nie ufał. Owszem, dobrze się czuł w jego towarzystwie, bardzo go polubił, ale nie potrafił - czy może raczej: nie chciał mu w pełni zaufać; bał się, że znów zostanie tak potraktowany prędzej czy później. Strasznie go to bolało, swoją drogą, bo jednocześnie bardzo chciał, żeby w jego życiu był ktoś, komu może oddać serce i że to serce nie zostanie rozgniecione obcasem i wgniecione w błoto.

Leonardo Williams
ksiądz — lokalna parafia
45 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Od września mieszka w Lorne Bay i wciąż uparcie bawi się w księdza, próbując udawać przed samym sobą, że wcale nie ma wielkiego kryzysu wiary. Od niedawna coraz częściej spotyka się z pewnym przystojnym jubilerem, a jego mała córeczka jest jego iskierką nadziei w tym paskudnym świecie.

Tak naprawdę ciężko stwierdzić czy można było zrobić coś, żeby do konkretnych sytuacji nie dochodziło - życie w społeczeństwie polegało na tym, że miało się styczność z różnymi ludźmi, niektórzy mieli wobec nas dobre zamiary, inni niekoniecznie, a jeszcze inni okazywali się być innymi osobami, niż uważaliśmy że są. Chyba nie można było nic na to poradzić - jakby się człowiek nie starał i nie próbował zmienić i dostosować, to wciąż pozostawała ta druga strona "konfliktu" i na nią niestety nie mieliśmy wpływu.

- Spłacisz jak będziesz mógł, nie spieszy mi się - wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem. Miał pieniądze, więc tak naprawdę mógł z nimi robić co chciał i to, że pożyczył dość konkretną sumę Saulowi nie zmieniało faktu, że dość dobrze sobie radził finansowo. Tak naprawdę nawet niekoniecznie chciał, żeby Monroe mu te pieniądze oddawał, ale nie mówił mu tego, bo wiedział, że Saul nie zgodzi się na taki układ.

- Nie no, nie twierdzę, że powiedział, że cię nie kocha. Po prostu jego zachowanie... no, wiesz, tak nie zachowują się ludzie, którzy kochają drugą osobę. Jeśli kogoś kochasz to nie wyrzucasz mu wszystkiego, obwiniając go o całe zło tego świata i nie sugerujesz, że cię zaniedbuje, wypominając jednocześnie, że śmiałeś przygarnąć do domu córkę, zupełnie jakby to było zabłąkane zwierzątko, na które on miał uczulenie - przewrócił oczami, nie mogąc się powstrzymać przed tym komentarzem. Tego chyba najbardziej nie mógł wybaczyć nieznanemu sobie Klausowi; nie umiał wyobrazić sobie jak można zarzucić coś takiego mężczyźnie, którego - jak się twierdzi - się kocha. Jak można sugerować mu, żeby nie brał do siebie córki?

- Isla jest cudownym dzieckiem - dodał po chwili, patrząc na dziewczynkę, która wreszcie dosięgnęła muszelki. Uśmiechnął się pod nosem, obserwując ją uważnie i pilnując, żeby przypadkiem nie wpakowała sobie muszelki do ust. - Nie rozumiem jak można stawiać nad dziecko nocne igraszki i imprezy, bo jestem pewien, że mniej więcej o to mu chodziło, gdy mówił, że masz jej nie brać. - skrzywił się lekko. Dziewczynka wyciągnęła rączkę z muszelką w stronę Saula, popiskując radośnie, dumna z siebie. Podskakiwała na kolanach Leo, więc ten objął ją mocniej, żeby nie spadła.

- Nie jesteś toksyczny, Saul. - popatrzył na mężczyznę poważnie, choć nadal łagodnie. Zawsze patrzył na niego z dużą dozą łagodności i ciepła, niezależnie od tematu rozmowy. - Nikt nie jest idealny, myślę że zdajesz sobie z tego sprawę, ale już ci mówiłem, że nigdy nie jest tak, że winna jest tylko jedna strona. Nie jesteś jedynym winnym. A w jego przeprosiny i wyznania miłości nie wierzę - wskazał ruchem podbródka na telefon mężczyzny. - Liczą się gesty, a nie słowa. Nie wypisywane w smsie bzdury, które wysłał ci tylko dlatego, że ty pierwszy się odezwałeś, informując o oddaniu mu jego rzeczy.

Saul Monroe

ODPOWIEDZ