easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
- Well, maybe I am - Ponownie wzruszył ramionami, słowami dzieląc się z Alem nie tylko szczerze, ale i zupełnie bezwstydnie (wstyd - choć nie zakłopotanie, niegroźne, chwilowe, urocze, chłopięce - zdawało się, musiał zostawić nad dzikim jeziorkiem, zaplątany w rozplenione tam kępy sitowia i sadźców). Prawdą też było, że nawet gdyby bruneta zdradziła ostatecznie (nie)znajomość danej frazeologii, jak zawsze wiele dało się przecież wywnioskować wyłącznie z kontekstu. A kontekst był taki, że Al całował go w rękę - w wysepkę otoczoną wcięciem linii Marsa, przez niektórych zwaną też tą, która podtrzymuje życie, i w czoło - też, co zabawne, niedawno pobrużdżone jeszcze marsami, gdy Hawkins perorował o tym, czego szuka, i czego nie, i za czym mógłby, lub nie mógł, rozglądać się poza tym, co łączyło go z Arabem, ale teraz już zupełnie gładkie, spokojne - Maybe I am.

Na wzmiankę o marmurkowym ogierze, Milou' jednocześnie ucieszył się, i stremował. Kochał to zwierzę - taką, mniej więcej, miłością, jaką się kocha przygarniętego w podróży kundla, albo pierwszego pupila nazywanego "swoim" w dzieciństwie; miłością naznaczoną szczególnym rodzajem tęsknoty, przeczuciem nieuchronnej straty. Z drugiej strony, w obecności Ralpha różnymi rzeczami, którym na co dzień poświęcałby wyłącznie pół serca i ledwie ćwiartkę dostępnej mu uwagi, Lou zdawał się przejmować bardziej, widząc w nich nagle coś o wiele ważniejszego niż wówczas, gdy blondyn nie patrzył mu na ręce. I nie, wbrew może logicznym przypuszczeniom nie rozchodziło się bynajmniej o to, że trzydziestoczterolatek był przecież synem miloudowego pracodawcy. Przyczyna leżała raczej w prostym fakcie, że - stopniowo - Ralph wyrobił sobie u Al-Attala rzadkiej skali autorytet.

  • Innymi słowy: Lou nie chciał, żeby mężczyzna uznał go za głupka.
- Yes, I guess we have - Uśmiechnął się, końską nerwowość uznając, mimo wszystko, za komplement. Nie wiedział dlaczego stanęło akurat na Hidalgo - czy rzecz leżała w rzekomo dzielonej przez nich gorącokrwistości, czy w tym że, Lou mógł sobie tylko wyobrażać, cętkowany w fuzję bieli i czerni, wierzchowiec musiał być przez inne konie w stajni uznawany za mieszańca. Nie dało się jednak ukryć, że łączyło ich coś więcej niż zwyczajna, sytuacyjna sympatia (no chyba, że ktoś nie wierzył w takie rzeczy, albo raczej nie lubił zwierząt - podobnie jak dzieci - jak choćby taki Elijah), która pryskała po godzinach pracy - But, uhm... - Zmarszczył nos i podrapał się w kark, zafrasowany - You. You, go on. It's a better idea. I don't think I could... - Nie chodziło nawet o to, że Lou aż tak trudno było przyznać się do potencjalnej niewiedzy albo niedoborów doświadczenia (zależało, chyba, od dziedziny - były jednak takie, jak choćby werkowanie - w których nigdy nie miał większej potrzeby bądź przyczyny się wprawiać), co raczej o to, że przestraszył się z jakim kretesem mógłby spieprzyć całą sprawę, gdyby zadania podjął się tak po prostu, brak praktyki maskując blaskiem wrodzonego uroku. Takich rzeczy dopuszczać mógł się gdy chodziło o niego - jak w kwestii straceńczo podjętych wyczynów na rodeo, ale nie, uświadomił sobie, gdy sprawy tyczyły się Hidalgo. Albo Noah - I don't think I have enough experience - Przyznał wreszcie, zgodnie z poleceniem podając Ralphowi węborek - But... - Mrugnął, ruchem powieki wygnawszy z oka skapującą doń kropelkę potu - You could show me - how?

Było ich dwóch. W tej sytuacji, w tych tarapatach, w które pakowali się i na oślep, i w ciemno, było ich dwóch. Tam zatem, gdzie Ralph, zaspaną dłonią błądząc pod warstewką dzielonego z Arabem prześcieradła (przy bieżących temperaturach będącego jedyną sensowną alternatywą dla prawdziwej kołdry) niespodziewanie znajdował normalność codziennej, i kontynuowanej przez więcej niż jeden raz, bliskości, i Lou natrafiał na rzeczy, jakich potrzebował, nigdy wcześniej nie zdając sobie z tego sprawy.
Uwielbiał się od niego uczyć. Uwielbiał na niego patrzeć, i czuć, że rośnie - i to bynajmniej nie w sensie wyginającym wargi w głupkowato-lubieżny uśmieszek. Uwielbiał być przy nim, i czuć, że staje się (w czymś, ale też tak po prostu) lepszy - nawet, jeśli pozornie mówili wyłącznie o rodeo, albo o rozczyszczaniu kopyt.

Śledził wzrokiem ruchy trzydziestoczteroletnich dłoni; suw nadgarstków w drodze ku pęcinie, pewny siebie oplot palców wokół uchwytu tarnika. Jednocześnie w głowie jakby nie chciało mu się zmieścić jak ktoś - ba, dorosły mężczyzna - w jednej dziedzinie mógł czuć się tak władny, w innej, zdaje się, ledwie utrzymując grunt pod stopami.
Pocieszała go ta obserwacja. Często czuł się podobnie.
- Yes, of course - Rozpędził się, ale zaraz oprzytomniał, świadom, że rzeczy banalne dla niego, wcale nie musiały być takimi dla rozmówcy - Of course you can. I mean, they will need a number to contact you on and so on, but it's all super confidential. No one will know. It's a routine thing - Kiwnął głową, a potem nie powstrzymał się od śmiechu - Besides, literally everyone in Edmonton saw you kiss me at that fake rodeo thing. You could always say it's all because you once made out with a filthy immigrant. I'm sure they'd buy it - Stąpał po cienkim lodzie, zdawał sobie sprawę, ale wiedział też, że robi to z niezwykłą gracją - Right, so they have a sexual health service in Cairns. You can do it for free there, or in Townsville City... - Zasugerował, jak zawsze zszokowany myślą, że komuś w Australii przyszło do głowy nazwać ludzką osadę nie jednym, a trzema synonimami "miasta" - But that's quite a trip, no? Either way, I can go with you, if you'd like. Take you out, afterwards. We will have a celebratory dinner.
Tylko w myślach dodał jeszcze, że za pieniądze alowych rodziców, do pierwszego spotkania z Ralphem nawiązując bez złośliwości. Raczej z sentymentem.

Ralph Hawkins

Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.

Well, then it’s high time you learn how to do it. – Chrząknął.

Usiłował zetrzeć z policzków dwie nieregularne plamy rumieńca, zlane ze sobą tuż ponad nasadą nosa, w efekcie tylko jeszcze bardziej rozrzewiając zaognienie wypieków; chrząkał czasem i odwracał od chłopaka wzrok, nagle całkowicie pogrążony w doraźnie zorganizowanym sobie obowiązku. Milczał w ogniu krzyżowym końskich parsknięć, sięgających go z boksów rozparcelowanych po obydwu stronach stajni, swój współudział w tejże naturalnej kakofonii przez dłuższą chwilę sprowadzając wyłącznie do suchego podźwięku struganego kopyta.

Krótka fraza napomknięta chwilę wcześniej nadal dzwoniła mu w uszach; to było, jakby dostał obuchem w łeb. Albo jakby oberwał tak mocno, że teraz tylko pochylał się nad wydrążonym, tylnym kopytem i zastanawiał się, czy aby na pewno się nie przesłyszał.

Był taki moment, kiedy Hidalgo nieco się spiął – nie z bólu, ale z własnego kaprysu. Al wstrzymał więc rękę, a razem z nią ciosający twardziznę nóż. Źle zrobił, ale to nie miało znaczenia – już nie, kiedy od własnej decyzji, od własnych myśli i słów nie było odwrotu.

Are you? – Zmarszczył nos, zerkając na niego nie dość, że przez własne ramię, to i zza dwóch wąziuchnych szparek zmrużonych oczu; przez moment wyglądał, jakby z uporem gapił się pod słońce, ale słońce już dawno rzuciło dziś na odchodne ostatnie wiechcie promieni, wszystkie mieniące się odcieniami letniego oranżu; tylko je słusznym byłoby posądzić o to, że nawłaziwszy mężczyźnie do oczu, nieco go przyślepiły.

Nigdy nie brał się z wiatrem w zawody, kiedy przychodziło mówić o uczuciach, ale jego przeszłość, zataczająca okręgi wokół Coopera Juniora sprawiła, że nie tylko nie rozmawiał, ale w zasadzie w ogóle starał się o nich nie myśleć. I to był błąd. To był kłopot, w następstwie którego dawał zaskakiwać się i urabiać z dziecięcą niemal naiwnością, ale o perfidnie niedziecięcym zgorzknieniu.

Hidalgo ustąpił, luzując mięśnie tylnej nogi, na powrót miękko spoczywającej w obłąku suchej, spracowanej dłoni.

Uhm- – Hawkins przełknął ślinę. – Yeah, so, basically what I do is I start ‘ere and try to carve the shape of the- of the frog, I mean- this part right here, yeah? It’s important that you don’t go too far, so you- you kinda have to remember what his hoof shape looks like naturally- and… um- we actually prefer to keep his frog a little bit wider, see? – Pociągnął nosem, przesuwając palcem po strzałkowatej w kształcie wypukłości kopyta. Zdawał sobie sprawę, że z końską nożyną przyblokowaną przez cieśń własnych ud i z równocześnie prowadzonym instruktażem – z równym, topornym skrobaniem w miękkawej tkance – jego oddech spłycał się i potykał na wybojach wysiłku; tego samego, który, razem z nieznośnymi temperaturami, rozsadzał się w wyraźnej, żylastej sieci przedramion. – Then you can move on to cleaning the sole, straight down to this white…ish… layer. And then… – Zawahał się, w jednoczesnej próbie rozeznania się w intencji chłopaka, ukrytej za niby niewinnie wybrzmiałą aluzją. Nie podobała mu się, niezależnie od tego, czy Al-Attal rzucił ją w ramach przytyku czy żartu.
Cairns will do, hundred percent – przytaknął, z pewnością siebie skoncentrowaną w samych tylko rękach, w pamięci mięśniowej całej tej procedury, którą na stajennych podopiecznych przeprowadzał dziesiątki razy (najpierw pod okiem Marcusa, potem samodzielnie – w naturalnej kolei rzeczy, którą dziś podążał Milou’). Gdzie indziej nie było w nim za grosz rezonu.
Lou? I know you’re tryin’ to be cheeky and all, but it’s none of their business, really. I just don’t want to make too much fuss around it, that’s all. They already have ‘nough reasons to backbite ‘bout me, bloody scums. About me, about those Hawkinses, you know… After what happened to Mazie and after my prison episode, and Mattie being a widow… I don’t want to give them any more excuses to throw dirt at us, whenever they find the opportunity to do so. – Wymienił ostrze na obcęgi, potem na pilnik. Zwalniał z pracą tam, gdzie natrafiał na kłopot we właściwym doborze słów i przyspieszał, kiedy łapały go nerwy.
It once was a good name and now they could witter on about us for ages. I don’t want to add to this, if I don't have to. But – westchnął – I suppose Cairns is different. It’s bigger, I can’t argue with that. And they don’t know me, and you’re telling me the process is all nice and discreet so I see no problem here, alrighto? – Utkwił spojrzenie w spodzie kopyta, efektem końcowym dzieląc się z Arabem poprzez sugestywny wznos podbródka. Wyprostował się; strzyknęło (mu), a potem żgnęło (go) w plecach i kiedy wsuwał w dłoń bruneta knyp o rączce lepko wygrzanej ciepłem własnego chwytu, z wyrzutem krzywił się na wiek ciążący mu na karku.
Złagodniał na twarzy.
We should go together. You can hold me by my hand, pay for dinner… whatever will tickle your fancy, yeah? Come on and be my man, Miloud, eh? – Mrugnął do niego; jeśli Arab stąpał po lodzie (z gracją czy bez), to po Hawkinsie widać było, że nie tylko wychował się na północy, ale przyrósł do niej na tyle, żeby śniegu – o zmarzlinach i lustrzanych taflach nawet nie wspominając – w życiu nie widzieć na żywe oczy.
Just, please, could you explain to me what exactly will we be celebrating?
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Zmiany, jaka w Hawkinsie zdała się zajść pod naporem krótkiego, niewinnego w gruncie rzeczy stwierdzenia (w końcu Milou' nic mu nie wyznawał; przyznawał się tylko do czegoś, co w jego własnych oczach i tak było oczywiste, jak, powiedzmy, złodziej po rabunku cukierni oddający się w ręce sprawiedliwości z lukrem dosychającym jeszcze w dolince nad górną wargą, i było tylko kwestią czasu, kiedy prawda ujrzy światło dzienne, albo nocne, nieważne, najistotniejsze, że przepuszczane przez soczewkę alowego oka; a czasu, w dodatku, mieli niewiele), Lou nie mógł nie zauważyć. Ralph stracił animusz, z którym o rzeczach innych niż uczucia potrafił zwykle perorować, oszczędnie w słowach, ale zawsze z jakąś konkluzją w punkt, i z pewnością siebie wyrobioną nie w teorii, a w codziennej praktyce. W ruchach, jakimi mężczyzna rozporządzał teraz końskim ciałem, Arab dostrzegał natomiast oczywistą wprawę, ale nie swobodę, jakby jego wcześniejsze słowa wytrąciły trzydziestoczterolatka ze stabilnego, narzucanego sobie co dzień rytmu.
Zastanawiał się - jednocześnie, w rzucie młodzieńczej podzielności uwagi, zapamiętując sekwencje męskich ruchów tak, aby móc je potem powtórzyć, nieidealnie może, ale też nie sposobem, który Hidalgo, albo któregokolwiek z innych, hawkinsowych wierzchowców, wystawiłby na ryzyko prawdziwej krzywdy - czy to dlatego, że Ralph o emocjach - i tym, co z nich zwykle wynika - rozmawiać nie lubi, czy raczej, zwyczajnie, nie umie. Niezależnie od przyczyny, było w tym coś dogłębnie ujmującego, coś, co chłopaka łapało za gardło i serce jednocześnie, i sprawiało, że czuł, iż Alowi mógłby być - gdyby los (im) pozwolił - nie tylko przydatny, ale też potrzebny na kolejny z wielu możliwych sposobów. Jak tłumacz, z jednego języka na inny potrafiący przełożyć najróżniejsze zawiłości; wytłumaczyć to, czego umysł delikwenta nie potrafił przyjąć sam, w try miga, i bez niewygodnego oporu.

Czuł jednocześnie, że gdyby znów potwierdził - to jest: potwierdził słownie, że owszem, to co czuje względem blondyna dawno już wyrosło poza ścisłe ramy przelotnej, nieistotnej fascynacji, Ralph i tak spytałby go znowu, i po raz kolejny, i finalnie ugrzęźliby pewnie w zamkniętym cyklu takich jednostronnych deklaracji, i jednostronnego w nie niedowierzania. Rozmowie uciął więc łeb uśmiechem - szczerym i prostym, a potem prędko przerodzonym w coś na kształt przeprosin - gdy Ralph spoważniał jeszcze bardziej, i ściął go czujnym, ostrożnym spojrzeniem.
Lou wypuścił powietrze przez nos, grymas wzmocniwszy o dotyk - o uścisk w tym miejscu, w którym męski bark wydał z siebie śmieszne, chrupliwe mlaśnięcie (ciało Lou też - już - robiło t a k i e rzeczy, ale rzadko; domyślał się ich nadciągającego przyrostu, w tempie, no cóż, wprost-proporcjonalnym do przybywania mu wieku). Udręczył palcami ciasny węzeł spiętego tam mięśnia; odsunął rękę dopiero, gdy Hawkins wsunął mu weń onieśmielające może, ale lżejsze niż z pozoru narzędzie.
- But it is a good name, Ally - Zaoponował natychmiast, bez uporu jednak, który wskazywać mógłby jednocześnie, że nie wie o czym mówi. Wiedział - niestety - doskonale, bez trudu przywoławszy palącą falę paniki w spotkaniu z własnym nazwiskiem, czerwonym druczkiem wpiętym we frontową stronę Le Monde, i popłoch nakazujący mu czym prędzej googlować, ilu innych Al-Attalów mieszka w Paryżu (zbyt niewielu). Potarł brew; gdy się odezwał, próbował brzmieć lekko, prawie-pogodnie - It's not too long, not too short. It matches your name. I can spell it without messing it up too badly - Wyliczył - Also, what's a "good name" anyway? I assure you, people fuck up all the time, and all around the world. If the only good names were to be the ones with no faults attached to them... - Zastanowił się, kojącym ruchem ręki gładząc końską pęcinę - We would probably all have to be identified by numbers.

Zdawał sobie sprawę, że w przekornej dychotomii równocześnie mówi teraz Alowi prawdę, jak i zdradza się (jednocześnie pozostając Hawkinsowi wiernym) z niedopowiedzianym, i ciążącym nad nim jak gradowa chmura, ciągiem dalszym własnej historii, który, być może, powinien pozostawić na zawsze w bezpiecznej sferze milczenia. Nie potrafiłby jednak kłamać Ralphowi w żywe oczy, w tym świetle zielonkawo-złote, łagodne, zadarte ku niemu ufnie nawet po wszystkich tych ciosach otrzymanych dotychczas od Elijah losu.
Kiwnął głową.
- Okay. Alrighto. I think I can do that - Na męskie mrugnięcie odpowiedział bliźniaczym. Potem wzruszył ramionami - Oh. It depends, really - Nie chciał nawet myśleć o scenariuszu, w którym rutynowe, proste badanie ujawniłoby im niefortunne, i potencjalnie niebezpieczne przy tym fakty Odegnał lęk pogodną fantazją o tym, jak by to było naprawdę zabrać blondyna na randkę - I'll even get you flowers, if you want. We will find a reason - Zapewnił - Besides, first times are always worth celebrating, aren't they?

zt x 2

Ralph Hawkins

Miloud
harper
bellamy
ODPOWIEDZ