easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Obrazek
1998 - 2008
Miloud
Pamiętam więcej niż chciałbym czasem przyznać. Upały trawiące biały piaskowiec naszej dzielnicy i bezbronność dziecięcej skóry na moim karku i nasadach stóp, wiecznie zróżowionych zaczątkiem słonecznego oparzenia. Ciepły, ciężki zapach fulu z pietruszką i strzępami chleba battaw przynoszonego mi na śniadanie przez babkę - matkę mojego ojca (starutką już - adekwatnie do różnicy wieku między moimi rodzicami; przygarbioną latami rzetelnej pracy i upomnień, że kobietom nie wolno zadzierać nosa). Przedwieczorny lament mew w Ras at Tin, sukienki mojej matki - noszone na europejską modłę ku dezaprobacie tradycjonalistycznej części rodziny, i garnitury ojca - kosztowną bawełnę i len w stonowanych, godnych profesora barwach.
Moje wczesne dzieciństwo smakowało jak rodzynki i miód; jak feteer - cienkie warstewki jasnego ciasta, spuchnięte od środka bogactwem bakalii i słodkiego twarożku - najpierw pakowany w brązowy papier, a potem do plecaków moich braci i mnie. Moja porcja zawsze była trochę mniejsza, bo byłem najmłodszy. Większą dostawał Salah, a najhojniejszą - Athir. Na tamtym etapie nie rozumiałem co to znaczy, że moi bracia są przyrodni. Liczyło się tylko to, że byli starsi - to znaczy, że byli tutaj na długo (dwanaście i osiemnaście lat) zanim pojawiłem się ja, i spuszczą mi bęcki jak będę dokazywał. Jakimś cudem umykało mi też zresztą dwadzieścia wiosen dzielących moją matkę od mojego ojca, współrzędne miejsc, w których przyszli na świat (on nad Nilem, w Abu Simbel, ona w szóstej dzielnicy największego miasta nad Sekwaną), i znaczenie takich słów, jak "zmartwienie", "konsekwencje" i "radykalizm", coraz częściej padających w rozmowach prowadzonych przez nich późnymi wieczorami, kiedy obydwoje pewni już byli, że zasnąłem.

Obrazek
2008 - 2018
Milou
Przenieśliśmy się do Paryża tylko we dwoje, moja matka, i ja, bez żadnych konkretnych ustaleń jakie pozwalałyby mi mówić nowym, szkolnym kolegom, że rodzice są rozwiedzeni albo w separacji, albo, że sprowadziliśmy się tutaj na zawsze, albo tylko na parę miesięcy. W całym tym braku pewników, w adolescencję wkraczałem jak w stan zawieszenia - z marzeniami o powrocie do Egiptu (i do taty, i do Salaha, Athira, babci, i naszego śmiesznego pieska, Tantou) w jednym krańcu umysłu, i z potrzebą, żeby pasować (do miejskich krajobrazów, nastoletniej blazy rówieśników i francuskiej kultury z całym tym jej przeświadczeniem o własnej wyższości nad każdą inną), w drugim.
Już wtedy musiałem chyba przeczuwać, że moje życie stanie się historią o niepasowaniu. Trochę jakbym był własnym akcentem - zbyt arabskim dla Francuzów, i zbyt francuskim dla Arabów, albo kolorem swojej skóry - zbyt ciemnym, żeby uchodzić za rodowitego Europejczyka (cokolwiek to oznacza), ale i za jasnym, by nie wyróżniać się w tłumach przelewających się przez Rue Des Poissonniers i ponad progami Grande Mosquee.
Ponad wszystko pragnąłem być zwyczajnym dzieciakiem, więc nie wychylałem się z grą na fortepianie ani ze znajomością dwóch języków zamiast, po prostu, jednego. Wstydziłem się tego, że nie potrafię być dumny z własnego dziedzictwa - ale jak, skoro coraz mocniej zaczyna być ono kojarzone tylko z jednym (słówkiem zaczynającym się na "t", kończącym na "m", a noszącym w sobie nazwiska tysięcy niewinnych ofiar, przez drugą stronę konfliktu postrzeganych jako niewiernych)? Liceum spędziłem, posługując się wyłącznie nazwiskiem matki - i pod nim też znali mnie moi pierwsi przyjaciele, moje pierwsze dziewczyny, moi pierwsi chłopcy i nauczyciele, zachęcający, żebym koniecznie składał papiery na Sorbonę.
Tak też zrobiłem, zresztą, choć bez większego przekonania, i rozpocząłem studia - w tym samym roku, w którym Athir, daleko poza horyzontem, przechodził swoją własną edukację. O tym, co planował zrobić - i przed czym go, na szczęście, powstrzymano - dowiedziałem się podczas majowej przerwy, spędzanej u tych drugich dziadków w Vins-sur-Caramy. Pamiętam telefon od matki, i brak telefonu od ojca. Pamiętam wstyd i gniew - zupełnie nowy, nieznany mi wcześniej rodzaj wstydu i gniewu i lęk, jakiego nie powinien nigdy poczuć żaden osiemnastolatek.

Obrazek
2018 -
Lou
Najpierw była Kopenhaga, z naiwnym przekonaniem, że to tylko na chwilę. Ot, gap year, który pozwoli mi się trochę pozbierać; poczuć lepiej, pewniej, zaakceptować nowy ład - z kryzysem w rodzinie i bratem w więzieniu, i nieodpuszczającym poczuciem, że przecież mogliśmy coś zrobić. Psychoterapeuta - drogi, podobno dobry - powiedział, że mi to pomoże. Że może zawieszenie studiów to nie taki zły pomysł; przecież będę mógł wrócić w każdej chwili.
Potem była Hiszpania. Kolejne miesiące, niepostrzeżenie przepełzające w długie, słoneczne półrocze. Łapałem się czego się dało - głównie pracy w barach na plaży, na jakiej można było potem zostać do świtu, w kilka osób mocząc stopy w wygrzanej po dniu wodzie, i przepijając pieniądze z hojnych, turystycznych napiwków.
Naprawdę miałem wracać - do domu, do mamy, do żałoby po wydarzeniach sprzed roku, ale kątem oka wypatrzyłem przeceniony bilet, i podróżny plecak, łypiący na mnie głodnie z podłogi. Głupio byłoby odmówić, a w tym i tak nigdy nie byłem za dobry. Wylądowałem w Colombo. Potem było Hanoi, Phan Tiet, kambodżańskie wybrzeże przemierzone na skuterze w towarzystwie kogoś poznanego zupełnym przypadkiem. Osiem miesięcy w Tajlandii. Kolejne osiem w Indonezji. Utrzymywałem się z tego, co udało mi się zarobić i zaoszczędzić - obsługując innych podróżnych w hipsterskich knajpach, szlifując deski surfingowe i śpiąc w hostelach z jedną moskitierą dzieloną na pięcioro, i bez klimatyzacji. Mój angielski - nadal przesycony ciężkim, ostentacyjnym akcentem, ale coraz mniej łamany - pozwalał mi nie tylko się dogadać, ale i czasami wypowiedzieć, w tych ważnych, choć urwanych rozmowach, w które człowiek zwykle wdaje się z osobami spontanicznie poznanymi na szlaku.
Skończyłem dwadzieścia trzy lata, i nie poznałem samego siebie w lustrze: ogorzałego słońcem, wyciągniętego smaganiem morskich fal, wzmocnionego pracą fizyczną i prostym, szczerym jedzeniem. Spodobało mi się (to). Jeszcze bardziej: świadomość, że tęsknię coraz mniej, i coraz mniej się obwiniam. Planowaną wizytę w domu zastąpiłem długą wideokonferencją. Potem wylądowałem w Adelaide, i z poznaną tam dziewczyną (oraz za pieniądze jej ojca) przeniosłem się do Brisbane. Kiedy się rozstaliśmy - po czterech, może, miesiącach, zaniosło mnie wybrzeżem wyżej, dalej, aż obudziłem się w Cairns - z kacem, i w przypadkowych ramionach. Tego samego dnia dostałem kolejny telefon - jeden z tych, których nigdy nie chce się otrzymać (a już na pewno nie wówczas, gdy wreszcie zaczyna czuć się szczęśliwym).
Nie poleciałem na pogrzeb własnego ojca. Zamiast tego, złożyłem podanie o przedłużenie wizy.

Teraz jestem tutaj, na farmie w Carnelian Land, na której zawsze brakuje rąk do pracy i czasu, by ze wszystkim się wyrobić. Wstaję przed świtem, półprzytomnie spełzając po drabince z mojego pokoju nad stajnią, żeby zdążyć popływać nim dogoni mnie kolejny dzień harówki i kolejna noc przelotnych znajomości i nieudolnych, pisarskich prób. Skracam własne imię do trzech liter, jakie o moim pochodzeniu i przeszłości powiedzą Ci tyle, co nic.
Jest dobrze. Jest lepiej niż było. Jest, jak jest.

Miloud "Lou" Al-Attal
13 lipca 1998
Alexandria, Egipt.
Bierze, co dają.
Farma i hodowla koni.
Carnelian Land.
Wolny, nie dyskryminuje.
Środek transportu
Po okolicy porusza się zawsze z buta albo - bardziej lokalnie - konno. Potrafi prowadzić, ale nigdy nie zadał sobie trudu żeby wyrobić faktyczne prawo jazdy. Nie pogardzi rowerem, tak w ramach nostalgicznej reminiscencji po czasie spędzonym w Prowansji. Wszystko powyższe - najczęściej w pośpiechu.

Związek ze społecznością Aborygenów
Brak.

Najczęściej spotkasz mnie:
Samego.
Nad jakąkolwiek wodą, ale najchętniej na plaży.
Czasem zaplączę się też w bibliotece albo na lokalnym targu, wybrzydzając nad straganem z australijskim rozmarynem (fuj!). Poza tym - w okolicy Carnelian Land, gdzie znalazłem zarówno pracę, jak i dom tymczasowe schronienie.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Matkę we Francji, tylko proszę wziąć pod uwagę jej nerwy i różnicę czasu.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak.
Miloud Al-Attal
Tamino-Amir Moharam Fouad
Miloud
harper
bellamy
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany