pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Rodziców miało się na zawsze, jacy by nie byli. W papierach mogły widnieć dane opiekunów prawnych, rodziny zastępczej, ale żadna siła nie zmieni zwykłego faktu, że ci biologiczni rodzice jednak istnieli, ktoś jednak sprowadził na ten ziemski padół swoje dziecko, nieważne jak bardzo chciał ten fakt zmazać z kart własnej historii. Elijah mógł się tej dwójki wypierać, mógł uciekać, a jednak na jego akcie urodzenia, i ewentualnym, nieuniknionym akcie zgonu, jaki prędzej czy później zostanie wypisany każdemu człowiekowi, w rubryczce imiona rodziców będą widnieć te dwa: David, Amelia

Mógł uciekać, choć przecież wcale nie zaszedł tak daleko, dom znajdując w tej klitce nad stajnią, niecały kilometr od tego miejsca, budynku, rudery - bo z pewnością d o m e m nie można było go nazwać - w której się wychował. Skutecznie unikał własnych rodziców przez te piętnaście lat, tak dobrze znając ich ścieżki i zwyczaje (a żaden z nich nie zakładał zbliżania się do farmy Hawkinsów, co czyniło ten teren tym bardziej bezpiecznym),, wspomnienie o nich usilnie dopychając łokciem do tej kasetki pełnej życiowych doświadczeń, oznaczonej nie-otwierać-nigdy-pod-żadnym-pozorem, niczym osobistej puszki Pandory. Jednak, tak jak Lou mimowolnie dostrzegał podobieństwa do własnego ojca, tak Elijah przekonywał się o tych swoich, z każdym takim zauważonym szczegółem, czy to w krzywiźnie kości policzkowej, czy w tych cechach charakteru, których wolałby nigdy nie odkrywać, a ostatnimi czasy raz po raz sam się o nich dowiadywał, przedzierały się przez tę narkotykową mgłę, powtarzając to jedno zdanie, którego szczerze nienawidził, jak mantrę. Zupełnie jak ojciec.

Odzyskał świadomość w okolicach szóstej, może siódmej nad ranem. Sam nie był pewien, bo nie patrzył na zegarek. W ogóle z początku nie bardzo planował otwierać oczy. Pościel pachniała o b c o, płynem do prania o zapachu fresh linen z nutą wybielacza, która delikatnie drażniła jego nozdrza. Nie był u siebie, nie był w swojej przyczepie, na tym nieco zbyt miękkim, tanim materacu, który gdyby mógł - błagałby o zesłanie go na wieczny odpoczynek na śmietnisku. Nie, żeby było to coś dziwnego, a jednak nie czuł żadnych konsekwencji minionego wieczoru, jakie powinny pojawić się nad ranem, jakie zawsze towarzyszyły mu o poranku. Nie było tego tępego, ćmiącego bólu głowy, ani kołaczącego serca, które usilnie próbowało nadrobić tempo pompowania krwi bez żadnych wspomagaczy, zamiast euforii wywołując raczej stany lękowe. Teraz towarzyszyła mu zupełna trzeźwość i narastający z każdą sekundą n i e p o k ó j.

Coś było tutaj mocno nie w porządku. Stracił ostatnie kilka-może kilkanaście godzin z życia. Pamiętał tego faceta, który oferował Jane tą wodkę z sokiem, zbyt nachalnie, nie reagując na wszelkie próby zbycia go ani od dziewczyny, ani Coopera, który był na tyle durny, by jakże wielkodusznie się poświęcić i to wypić. Świetny pomysł - przejaw głupoty, chęć pokazania, że nic się nie stanie czy może sprytne wykorzystanie okazji, by zaburzyć tę przyjacielską interwencję pod przykrywką wyjścia “na piwo”? Przecież to nie on miał być ofiarą tego typa, nie był sam, a więc zawierzył dziewczynie, że w najgorszym wypadku - obudzi się u niej na kanapie. O ile byłaby w stanie go tam dociągnąć.

Otworzył oczy, jednak biała ściana przed jego twarzą nie dała mu zbyt wiele informacji. Było jasno, światło dzienne wpadało przez zasłonięte okna, a gdzieś w tle cicho szumiała klimatyzacja, z okazjonalnym, metalicznym charknięciem. Nie pamiętał jak się tutaj znalazł, a tym bardziej - nie miał pojęcia, gdzie właściwie był. Jęknął, zaciskając powieki i skulił się pod szeleszczącą, wykrochmaloną pościelą. Żołądek zwinął mu się w supeł, powietrze mimowolnie opuściło płuca i sam nie wiedział, czy wolałby tu zostać, leżąc w tej embrionalnej pozycji, już nigdy w życiu nie opuszczać tego łóżka, nie próbując się dowiedzieć, co się tak naprawdę stało zeszłej nocy. Czy może uciec, w pośpiechu zbierając swoje rzeczy, zostawiając za sobą jakąś zmiętą paczkę papierosów albo zapalniczkę, która wypadłaby z kieszeni jeansów, wciąganych w pośpiechu na pośladki. Było mu niedobrze na samo wspomnienie podobnego poranka, bo przecież już raz mu się to przydarzyło, już obudził się bez kaca, bez nawet przebłysku pamięci minionej nocy, za to z obolałym, zmęczonym wysiłkiem ciałem. Bez portfela, dokumentów i pieniędzy, w motelu gdzieś przy drodze, z dala od baru, w ktorym poznał zapewne winowajcę całego zdarzenia.

Tym razem jednak nic go nie bolało, ciężko stwierdzić, czy to dobrze. Przetarł twarz dłońmi, nabrał powietrza i odetchnął, starając się rozluźnić pospinane mięśnie. Czuł się jak spłoszone zwierzę, czuł się, jakby miał utonąć, czuł to wszystko na raz, a jednak ta niepewność i lęk paraliżowały go stawieniem czoła sytuacji, w którą sam się wkopał. Jak zawsze, na własne, cholerne życzenie. Przewrócił się na drugi bok, by chociaż ogarnąć spojrzeniem pokój, spodziewając się może jakiegoś nieznajomego, może nikogo, jedynie tani zestaw mebli, tych najbardziej potrzebnych.

Miloud był jednak ostatnią osobą, o której by w tym momencie pomyślał - bo przecież, że nigdy nie posądziłby go o takie zapędy.

What the fuck is wrong with you? – wypalił, łącząc kropki, powierzchownie, bez głębszego zastanowienia się dlaczego chłopak tutaj mógł być, no bo na pewno nie dlatego, że w jakiejś chęci dobrego samarytanina przywlókł to pół-przytomne truchło do motelu, chroniąc go przed powtórką sytuacji sprzed trzech lat.

miloud al-attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Tylko pięć i pół (trzysta trzydzieści sześć minut i dokładnie dwadzieścia osiem sekund w chwili, w której Elijah ostatni dotyk snu przeganiał z powiek najpierw ich skurczem i, po chwili, rozwarciem – gdyby czepiać się leksykonu, szło się aż zadumać nad podobieństwem mechanizmu budzenia się, do zjawiska porodu i Miloud pewnie rozckliwiłby się nad tą nagłą realizacją, ładną kursywą ręcznego pisma notując ją pośpiesznie w swoim kajeciku, ale miał lepsze zajęcia, o których za moment), nie kilkanaście. Godzin, ma się rozumieć; od momentu w jakim dotarli wreszcie pod motel, i w którym Al-Attal zapłacił za taryfę więcej, niż zazwyczaj przejadał przez trzy bitne dni, z deserami włącznie.
Brunet nie zdziwiłby się jednak gdyby teraz, odzyskując przytomność i względne panowanie nad zupełnie, zdawałoby się, nieposłusznym mu poprzedniej nocy ciałem, Cooper czułby się raczej tak, jakby w stanie nieważkości trwał znacznie więcej niż raptem odcinek czasu poprzednią noc dzielący od dzisiejszego świtu, pogodnego, rumianego jak z wolna dojrzała brzoskwinia, lizanego ciągnącą od wybrzeża bryzą, i rozświergotanego śpiewem niedoidentyfikowanych przez Araba ptaków. Kiedy blondyn spał – i, tym samym, kiedy Miloud nie spał, czuwając w pobliżu łóżka w ironicznej, brzydszej kalce sytuacji zupełnie niedawno przeżytej u boku Ralpha Hawkinsa – zwyczajny, ludzki lęki kilkukrotnie nakazał dwudziestopięciolatkowi przychylić się nad jego sylwetką i sprawdzić, czy nie pilnuje przypadkiem trupa (nie myślał wówczas, choć może powinien, o tym, jakie taki scenariusz miałby dla niego konsekwencje; w niemal dziecięcej obawie martwił się zwyczajnie, że organizm tancerza wreszcie skapituluje, i że zrobi to na jego oczach, ale poza jego świadomością). Eli oddychał tak płytko i cicho, z jakąkolwiek namiastką tego dźwięku niknącą wśród chrypliwych melodii rozkręconego na full, motelowego nawiewu, że nie było mowy, aby Miloud go usłyszał. Wypatrywał więc słabych, ciężkich wzniosów i opadów piersi i sporadycznego drgnienia warg przyjmujących w siebie małe porcje suchego powietrza.

Milou’ nawet się nie łudził, że przyjdzie mu tej nocy przymknąć oko choć na chwilę. Nie śmiałby – nie był pewien, czy z poczucia lojalności względem ściętego najpierw narkotykiem, a potem snem mężczyzny, czy zwyczajnie wobec Ala. Ala, który – gdyby tu był – pewnie kazałby mu wyjść, przejmując tę spontaniczną wartę, wbrew instynktowi szepczącemu w didaskaliach jaźni, że powinien Elijah zostawić, w tym opuszczeniu dopatrując się ultymatywnej zemsty.
Lou sporo ostatnio o tym myślał (a teraz, przycupnięty na generycznym w kształcie i barwie, semi-wygodnym motelowym fotelu, takim, jakie widuje się w filmach pornograficznych i reklamach tanich linii lotniczych jednocześnie, miał na podobne dywagacje jeszcze więcej czasu). Ralph wyglądał mu na dotkliwie zranionego (a zranione zwierzęta przecież gryzły – mocno, niekiedy nawet wbrew własnemu przywiązaniu), ale Arab nie przypuszczał, żeby Hawkins był, w gruncie rzeczy, mściwy. Może się mylił. Może pragnął się łudzić, syna gospodarzy idealizując w rzucie jakiejś naiwnej, młodzieńczej miłości fascynacji, ale nie potrafił podważyć przypuszczeń własnej intuicji. Al był zły, to prawda, tak, jak złym się bywa w sytuacyjnej reakcji na życie; nie trzeba było geniuszu by zobaczyć, w których punktach jego ciała gniew kłębi się najsilniej. Ale był też, myślał chłopak, dobrym człowiekiem, i Miloud nie chciał się od niego różnić pod tym względem.

Wynikiem czego, zamiast odstawić to przyćpane, wychudzone nieszczęście na granicę White Rock, i zawinąć żagle, zająwszy się zawieszonymi na moment, wieczornymi planami, Miloud Al-Attal siedział pod wylotem klimatyzacji, pił wodę mineralną wywleczoną z mini-barku i sprawdzał, czy Cooper żyje, czy raczej dołączył już do swojego ojca.

Powitanie za pomocą bluzgu powinno go, może, oburzyć, ale brunet poczuł tylko ogarniający go przypływ ulgi. Nieboszczycy, z tego co wiedział, nie klęli.
Nie wstał; poruszył tylko stopą – pokój był na tyle mały, że siedząc na fotelu w pobliżu Elijah, Miloud mógł musiał opierać nogę o krawędź zajmowanego przez Coopera materaca.
– Wakey wakey, sleeping beauty – Było wcześnie, więc – jak zawsze rano – brzmiał jeszcze bardziej imigrancko niż zwykle, z epitetem zakrawającym raczej o francuskie beauté, niż angielski odpowiednik tego słowa. Chrząknął, próbując pozbyć się zasnuwającej jego przełyk chrypki – I’m sure you’ve got questions. ‘Answer them in a minute – Połknął I’ll. Jeśli Elijah miał pomysł, aby wstawać, Lou stanowczym ruchem dłoni zasygnalizował mu, że to jedna z tych poronionych idei jakie należy ubić w zarodku – On a scale one to ten, how bad do you feel?

Elijah Cooper

Miloud
harper
bellamy
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Cooper nie miewał tak głębokich skojarzeń. On właściwie mało co obecnie kojarzył, oscylując gdzieś pomiędzy życiem, a wiecznym hajem. Bądź inaczej - pomiędzy narkotyzacją, a głodem - od jednej, do drugiej działki. W wypadku, gdy nie posiadał odpowiedniej ilości banknotów zwiniętych w kieszeni przetartych jeansów lub wsuniętych za gumkę bielizny, co uniemożliwiało mu zakup wybranego narkotyku, raczył się tym, co było, tym, co ktoś (znajomy lub nie) mu oferował, czymkolwiek, co dostał w swoje ręce, byleby tylko wyłączyłoby mózg i uczucia na te kilka godzin. Jeżeli do niedawna mógł oszukiwać samego siebie i wszystkich naokoło, że bezpiecznie balansuje na granicy nawyku i uzależnienia, tak z każdym dniem, z każdą desperacką próbą położenia łap nawet na przypadkowym woreczku ze struną, uświadamiał sobie, że znów wpadł. Na nic zdały się te delikatne próby interwencji koleżanki z Shadow, z góry skazane na porażkę. Znów tonął w bagnie, które sam sobie przygotował, powtarzał sytuację sprzed trzech lat, która miała się już przecież nie powtórzyć. Jednak znalazł się w tym położeniu już drugi raz, budząc się w bliżej niezidentyfikowanym miejscu, bez pamięci. Być może to był o s t a t n i raz. Zatracał się już nie w nawyku, nie w tej dobrej zabawie, a w uzależnieniu. Obierał ścieżkę, której całe życie się wystrzegał. Starego Coopera już nie było, więc ktoś przecież musiał przejąć tę rodzinną tradycję, nieważne jak bardzo Elijah się przed tym bronił. Czy uzależnienie odebrało mu bliskich? Owszem, siedzący obok łóżka Lou był zresztą jednym z wielu przykładów. Czy skutkowało przemocą? Jedynie tą wymierzaną w samego siebie, poprzez te wszystkie ryzykowne zachowania i decyzje podejmowane pod wpływem. Od ojca różnił go tylko fakt, że nie odczuwał żadnej przyjemności czy jakiejś pokręconej ulgi z krzywdzenia drugiej osoby. Nie potrzebował tego, a wszelkie traumy z dzieciństwa skutecznie powstrzymywały go przed rzucaniem tego pierwszego ciosu. On zawsze się tylko bronił, jak ofiara przed drapieżnikiem.

Miloud miał pewne prawo nie ufać cooperowemu spoczynkowi, czuwając nad tym pół-truchłem. Może i tancerz wyznawał zasadę co Cię nie zabije…, jednak ileż można było w tym trwać? Ile mógł wytrzymać organizm, który niknął w oczach, z tygodnia na tydzień odsłaniając coraz wyraźniej wystające obojczyki i kościste kolana.

W końcu musiał się poddać i zdawać by się mogło, że to była tylko kwestia czasu. I jego własnej głupoty.

To jednak, na całe szczęście i dla Araba, i dla Coopera, nie stało się dziś. Nie był w stanie ocenić pory dnia, mógł być poranek, może południe, a może przespał dwa dni? Słońce wpadało do pomieszczenia, drażniąc jego oczy, zanim przyzwyczaiły się do tej jasności. Dopiero po chwili omiótł pomieszczenie wzrokiem i odrzucił poduszkę na bok - najpierw jedną, potem drugą, obydwie ubrane w białe poszewki, mające dowodzić czystości, chociaż jedna z nich miała niedopieralną, żółtawą plamę gdzieś przy krawędzi. Szukał telefonu, w pierwszym instynkcie zastanawiając się czy Marcus go tym razem jednak zwolni i wygną z farmy, jak darmozjada z wilczym biletem. Z tych chaotycznych poszukiwań wyrwały go słowa Lou, jakby zupełnie oderwane od sytuacji. Jakby Elijah miał pamiętać dlaczego był w motelu, gdzieś w bliżej nieokreślonej lokalizacji, zamiast w swojej przyczepie. Po co? Zmarszczył brwi i posłał mu niezbyt zadowolone, karcące wręcz spojrzenie. W głowie miał chaos, nie większy niż zwykle, acz potęgowany nieznośną trzeźwością.
Why am I here? Why the fuck are you here? — nie zamierzał czekać, aż perski książe uraczy go swoimi odpowiedziami. Tym bardziej nie zamierzał słuchać się jego gestów, tak stanowczych, a nawet i trochę opiekuńczych, że aż przynosiły zupełnie odwrotny efekt. Zerwał się, nieco za szybko, bo zamiast z pełnym dramatyzmem dopaść swoich spodni, przewieszonych przez bok fotela, przed oczami ujrzał całą galaktykę kolorowych gwiazd. Przeklął pod nosem, podtrzymując się ściany, by nie runąć na podłogę i wziął głęboki oddech, zanim jednak zgarnął te jeansy, wyrywając je spod ciężaru ciała chłopaka ruchem podobnym do tego, jaki można było zaobserwować w piaskownicy. Stanowczym, ale nie agresywnym, dobitnie pokazującym granicę pomiędzy moje-twoje i przypieczętowującym własność.

Miał potrzebę ucieczki, jak zranione zwierzę, którym przecież był. Wiecznie niespokojny, targany głodem lub przestymulowany kokainą.
A scale-? I’ll give you bloody 11 on being used by someone I thought I could trust. — wycedził przez zęby, chaotycznie naciągając spodnie na pośladki, gdzieś po drodze wymacując jeszcze zawartość kieszeni. Portfel na miejscu. Klucze zabrzęczały dźwięcznie z momentem podniesienia ubrania, chociaż i tak się upewnił. Brakowało paczki papierosów i tego cholernego telefonu. Pieprzyć fajki, m u s i a ł się stąd zmyć, czując narastającą panikę. Czuł się tak, jakby tonął, a przecież niby nic się nie działo. Może powinien poczekać na jakieś wyjaśnienia lub odpowiedzi na swoje pytania, ale umysł kazał mu znaleźć winnego - choć przecież sam był sobie winien, z pełną świadomością zabierając mieszankę soku z alkoholem i dodatkiem GHB swojej przyjaciółce. Skoro Lou pojawił się z nim motelowym pokoju, to był przecież idealnym podejrzanym, prawda?

Rozejrzał się po pomieszczeniu kolejny raz, szukając spojrzeniem telefonu.
Where’s my phone? I kinda need it. — burknął tonem, który nie akceptował zwłoki. Nie miał kasy na nowy, wydając ostatnimi czasy wszystko na tę przyjemną narkotyzację i to był jedyny powód, dla którego nadal tutaj był, chociaż czuł, jakby koniec świata zbliżał się z każdą sekundą.

miloud al-attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Mówiło się - i to w kilku różnych, znanych Miloudowi językach - że zasady były po to, żeby je łamać, a czym innym były wszelkie, w tym i rodzinne, tradycje, jeśli nie regułami właśnie? Zbiorem wszelakich "wolno", "nie wolno", "należy" i "wypada", przekazywanymi sobie z pokolenia na pokolenie wprawdzie nie w genach, a w behawiorze, ale często tak zakorzenionych w fizis i psyche, jakby w pierwszych latach jego życia przez danego delikwenta wyssane zostały z mlekiem matki.
Każda posiadała swoje legendy, a także mniej, i bardziej pisane kompendia praw i obowiązków. Każda rodzina miała też pewnie na sumieniu niejedno "wykapany z ciebie ojciec", albo "no nic, cała matka!", młodszemu pokoleniu rzucane w twarz jak obelga, albo pod stopy niby rękawiczka, wezwanie do pojedynku.
Miloud nie rozumiał jednak osób, które tak zawzięcie opierały się zmianie, by choćby nieśmiało nie spróbować wyobrazić sobie, że coś można by zrobić na opak; że niektórych zwyczajów wcale nie trzeba kontynuować, a określone tradycje zmienić, i dostosować pod własne potrzeby, i zmieniające się okoliczności.
Jednym słowem: argument, że Elijah, będąc potomkiem mężczyzny w szpony nałogu schwytanego tak ciasno jak stary Cooper, nie miał innego wyboru niż ślad w ślad iść jego krokiem (prosto nad przepaść, znad której nie było żadnego odwrotu), Miloud uważał za bzdurny. Co więcej: im większej ilości zachowań blondyna był świadkiem, tym mniejsze współczucie potrafił odczuwać względem jego osoby.
- You're here... - Zaczął i przerwał, dając sobie moment na głębokie westchnienie, i na krótki namysł. Opuścił nogę, wsparłszy obydwie dłonie na nasadach własnych ud - You're here, Elijah, because you've had one drink too many, and that very one drink happened to be spiked - Cmoknął, unosząc na wiercącego się w pieleszach blondyna spojrzenie. Gdyby nie zgęstniała w nim troska, byłoby zupełnie puste - 'found you by a total accident. You were with a friend, she didn't seem sure of what to do, so I offered... I brought you here. You didn't want to go to the caravan park, and the Hawkins' farm wasn't, obviously, an option... - Nie podarował sobie sarknięcia porozumiewawczego o tyle, że obydwaj musieli doskonale wiedzieć, jakie potencjalne utrudnienia Miloud ma teraz na myśli (szczególnie jedno: piwnookie, trzydziestoczteroletnie, z jednym z nich związane długą i trudną historią, a z drugim więzią zupełnie świeżą, a przez to jednocześnie bolesną i delikatną) - And then you slept. You were as high as a kite, Eli. Wasn't sure if you're not gonna die on me or something.

Patrzył, jak Elijah zrywa się z łóżka, i miota, z równego kursu znoszony powidokiem odurzenia, i wycieńczeniem wychudłego ciała. Powstrzymał się od natychmiastowej reakcji - od wstania jeden oddech po nim, od zaoferowania mu stabilnej obręczy ramienia, o jaką tancerz mógłby się oprzeć, i której przytrzymać. Odstręczyła go przede wszystkim niedorzeczna, obrzydliwa sugestia, cedzona właśnie przez Coopera szczeliną między jedynkami. Perski książę miał dosyć roli winowajcy, wichrzyciela, który samą swoją obecnością (i, jeszcze gorzej, próbami zachowania się w sposób, którego nie musiałby się potem wstydzić przede wszystkim przy własnych rachunkach sumienia) permanentnie burzył tak toksyczny, jak i wygodny status quo jakimś cudem przyjęty w Carnelian. Trudno było mu nie podpierać się w tej swojej emocjonalnej responsie całą stertą doświadczeń, w których - wyłącznie przez wzgląd na kolor skóry nieco ciemniejszy niż u reszty ogółu - natychmiast wmontowywany był w rolę czarnego charakteru.
Milou' przewrócił oczami. Odepchnął się rękoma od podłokietników zajmowanego dotychczas fotela, i podniósł - teraz zdając sobie sprawę, że przecież, jak zawsze, był od blondyna nieco wyższy, ale po ostatnich paru miesiącach, w których waga ubywająca Cooperowi zdawała się, jakby, przestępować na Milouda, okazywał się też od niego, zwyczajnie, sporo większy.
Kłapnął wargami, trochę bezsilnie. Musiał trzymać się rozsądnej myśli, że to przecież nigdy nie była równa walka - nie powinien więc pozwalać sobie na razy, których Cooper mógłby, zwyczajnie, nie przeżyć.
- You kinda need to calm the fuck down, Eli - Powiedział zatem, zamiast słowny atak trzydziestodwulatka odepchnąć jakimś ciosem poniżej pasa (mógłby mu na przykład powiedzieć, żeby Cooper się zbierał, bo i jemu, Lou, jest spieszno - na farmę, ale nie do ogółu Hawkinsów, tylko do czekającego tam nań Ala) - Your phone is in the bathroom, on that little shelf above the shitter. I've put it there after you puked your heart last night. You're welcome. Feel free to take it before you go.

Elijah Cooper

Miloud
harper
bellamy
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Żeby się wyłamać z ciasnych ram i schematów, będąc tym samym przesiąkniętym nimi od samego początku, od pierwszych lat swojego życia, kiedy to wszelkie przekonania i wzorce zapadały się w podświadomości, trzeba najpierw uświadomić sobie, że jest to wykonalne. Niekoniecznie proste, niekoniecznie przyjemne, ale m o ż l i w e. Cooper natomiast zacietrzewił się we własnej beznadziei i braku perspektyw na przyszłość, szczęście czy cokolwiek innego. Nie nadawał się przecież do niczego - słuchał tych tyrad dzień w dzień, dopóki na dobre nie uciekł od rodziny, godnej jedynie pożałowania. Z początku myślał, że się uwolnił, zostawił to wszystko za sobą, zamknięte za tą krzywą, zardzewiałą bramką, prowadzącą do tej cooperowej rudery. Wydawało się to takie proste - sterta ładnie złożonych ubrań z Ralphowej szafy, trochę jakby po starszym bracie, materac położony na deskach i raz po raz słyszalne stuknięcie kopyt lub końskie rżenie tuż pod tym prowizorycznym, stajennym pokojem. Bez przemocy, bez ojca i bez strachu o każdy ruch czy spojrzenie, które mogłoby się głowie rodziny nie spodobać. Przez lata walczył z samym sobą, obiecując sobie, że nigdy nie będzie taki jak ojciec. Zawsze zazdrościł Alowi. Nie w ten zawistny sposób; zwyczajnie nie rozumiał, dlaczego jego rodzice nie mogli być tacy, jak Claire i Marcus Hawkinsowie. Normalni. Niepozbawieni wad, ale pełni troski, wyrażanej na swój sposób, nieco specyficzny, ale nie dający się nie zauważyć, nawet wobec tego małego przybłędy Eliego, przygarniając go jak swojego. A on? Im był starszy, im więcej mostów palił za sobą, tym bardziej kierował się w stronę autodestrukcji w tym cooperowym, dramatycznym żałosnym stylu. Poddał się, akceptując fakt, że najwidoczniej wszyscy mieli rację, porównując go (nawet, jeśli zupełnie niewinnie i bez świadomości, co działo się za zamkniętymi, obdrapanymi drzwiami, na których można było policzyć warstwy farby) do ojca. Nie myślał już nawet, że można cokolwiek zrobić inaczej. Nie podróżował, nie widział świata, nie zaznał innych kultur. Z własnej krajoznawczej wycieczki pamiętał niewiele, uciekając przed samym sobą i własnymi błędami, a nie z potrzeby zmian. Nie lubił zmian.

Słuchał wyjaśnień Lou jedynie połowicznie, w międzyczasie wywracając pościel co najmniej tak, jakby przeszukiwał to Bogu ducha winne łóżko, i tak nie znajdując swojej zguby. Zmarszczył brwi, bo chociaż cała reszta zdawała się wpaść jednym uchem, by wypaść drugim, tak to sarknięcie na temat farmy wyłapał w locie. Gdyby był psem, zastrzygł by w tym momencie uszami, przekręcając głowę lekko na ukos, w wyrazie tego niemego tak, teraz Cię słucham.
Yeah. Obviously. – burknął, bardziej dla samego odgryzienia się i odparcia tego zgrabnego ataku, choć (na całe szczęście) niewymierzonego w konkretny punkt. Oboje wiedzieli, do czego Miloud pił. Ciężko było nie zauważyć, że Lou z Alem coraz bardziej zbliżali się do siebie, za to Elijah trzymał się od nich z daleka, w jakimś przebłysku rozsądku, bądź zwyczajnie nie był gotów podjąć tematu, dlatego też w tym momencie poprzestał na krótkim pysknięciu. Nadal nie wiedział do końca, gdzie jest i co dokładnie działo się z nim przez te ostatnie kilka godzin, wymazanych z jego pamięci przez tego felernego drinka, więc może nie warto było kąsać dłoni, która najwyraźniej mu pomogła. Miloud mógł go przecież tam zostawić, albo zwyczajnie pomóc dziewczynie wrzucić truchło do ubera, odhaczyć ten dobry uczynek i pójść swoją drogą. Zamiast tego przejął ten przykry obowiązek opieki nad idiotą, nawet mimo sposobu, w jaki ich drogi rozeszły się te kilka miesięcy temu. Szkoda tylko, że umysł Elijah uporczywie podsuwał mu zupełnie inną wersję, bardzo odległą od zeznań chłopaka, nakręcając się w narastającej panice.

Dramatyczna próba ucieczki została dosyć szybko spacyfikowana przez ciało, odmawiające współpracy. Elijah oparł się plecami o ścianę, trochę w próbie asekuracji, a trochę z paranoi, niczym zwierzę w klatce, zapędzone do kąta i gotowe odgryźć własną łapę czy ogon, byleby wydostać się z potrzasku. Oddychał płytko i szybko, bacznie obserwując dwudziestopięciolatka, kiedy ten wstawał z fotela, trochę jakby od niechcenia, a zarazem z jakąś chęcią uświadomienia blondynowi, że nie warto było zaczynać, bo przecież i tak nie miał szans. Te kilka centymetrów różnicy nie było zbyt zauważalne przed paroma miesiącami, tak teraz Cooper czuł się jak dzieciak. Gówniarz, podskakujący silniejszym, bez momentu zastanowienia i zważenia własnych możliwości przeciwko temu drugiemu. Nie stawiał Lou w roli antagonisty całkowicie świadomie, kierowany własną traumą - bo przecież, skoro już raz nie pamiętał nic, budząc się w motelu gdzieś na końcu świata, gdzie nawet diabeł mówił dobranoc, to przecież w tym wypadku powód jego obecności w tym nieznajomym pokoju musiał być taki sam. Zupełnie pomijał fakt, że nie był sam, że Lou przecież nie był kimś z przypadku, kto pozostawiłby go bez odpowiedzi - ba, sam przecież spokojnie zaoferował wyjaśnienia. Może z samego początku ich znajomości, jeszcze za czasów, gdy była czysto pracownicza, Cooper podchodził do niego z rezerwą. Arab był inny, nieznajomy, a w ogóle co on wiedział o pracy na farmie. Trzeba było mieć na niego oko, trochę dlatego, by nie zrobił sobie nieopatrznie krzywdy, a trochę z tego ubitego w suchym gruncie przeświadczenia, że inny, równał się zły. W Carnelian panowały pewne niepisane zasady, z których imigrant się bardzo widocznie wyłamywał, ale Elijah też tam nie do końca pasował, ukrywając swoje nocno-weekendowe zajęcia przed zaściankową społecznością. Blondyn miał jednak ten przywilej, że chociaż pasował kolorem skóry, co oszczędzało mu wielu podejrzliwych wspomnień i obelg, mruczanych pod nosem. Byli zupełnie różni, a jednak trochę podobni i jeszcze do niedawna Cooper nawet nie pomyślałby o stawianiu go w czarnego charakteru.

Zerknął nad ramieniem chłopaka na uchylone drzwi od łazienki i wypuścił powietrze z płuc na drżącym wydechu. W jakiejkolwiek innej sytuacji zapewne przepchnąłby się obok niego, zabrał swoje rzeczy i wyszedł, trzaskając drzwiami. Teraz jednak nie był w stanie się ruszyć, jakby przykleił się do tej ściany, pomalowanej w odcieniu żółtawej bieli (a może to tania farba po prostu zżółkła z czasem, dzień w dzień wystawiona na bezlitosne promienie australijskiego słońca).
In the bathroom. Great. – mruknął i spuścił wzrok w dół, na brązowe panele, trzeszczące pod każdym krokiem. Zacisnął powieki, ściągając brwi ku nasadzie nosa, w desperackiej próbie pozbycia się widma tamtej łazienki, wspomnienia nieprzyjemnego bólu mięśni i gorącego prysznica, pod którym spędził minut dwadzieścia? Czterdzieści? Może nawet godzinę, uporczywie próbując zmyć z siebie ten śliski, nieznany dotyk i nieznośne poczucie niewiedzy. Westchnął ciężko i podniósł spojrzenie, choć niechętnie, odnajdując ciemne oczy Araba. — So- that’s it? You brought me here, I puked my insides out and I fell asleep? Nothing else? – zapytał, całkowicie poważnie, wyczekując zmian na twarzy Al-Attala. – I don’t remember shit.

miloud al-attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Gdyby - niedospany i podirytowany koniecznością wdawania się z Cooperem w podobne przekomarzanki - Lou nie zatracił się zanadto w prowadzonej przez nich teraz konwersacji, pewnie przyszłoby mu do głowy by się zastanowić ile oni w ogóle mieli lat, bo ani jeden, ani drugi nie zachowywał się przecież w sposób godny kogokolwiek, kto zdmuchnął na torcie trzynaście, może czternaście świeczek. Miloud ironizował i wywracał oczami, Elijah sarkał, i słowa bruneta podłapywał w locie, a potem powtarzał niczym gorzkie i złośliwe echo. Można by więc rzec, że w zasadzie byli siebie godni, i równi sobie - przynajmniej pod kątem maniery, z którą wkroczyli w dzisiejszy poranek.
Różnica polegała na tym, przynajmniej w odbiorze Al-Attala, że on przynajmniej próbował zachowywać się jak dorosły, i większość dostępnej mu wcześniej energii spożytkował już na radzenie sobie z kryzysem (kryzys miał trzydzieści dwa lata, i pewnie ze trzy promile alkoholu w krwioobiegu, wzbogacone o niewiadomego pochodzenia narkotykowy koktajl). Teraz, zwyczajnie, zaczynało brakować mu sił przerobowych na dalsze użeranie się z blondynem - starczyło ich natomiast na udręczone westchnienie, i równie bezsilne wzruszenie ramion. Aż do momentu, gdy uniósł spojrzenie, i dostrzegł tę dzikość, ten popłoch ziejący z oczu Coopera, niepokój spinający mu mięśnie, nakazujący łypać w stronę drzwi, jedynej szansy wydostania się z potrzasku, lęk, którego źródła nie znał, ale jakiego - biorąc pod uwagę wszystko, co Eli mu kiedyś wyjawił, ale i to, co wyczytał między wierszami kilku rozmów z Ralphem - mógł się, przynajmniej częściowo, domyślać.
Czy Elijah naprawdę widział w nim aż takie zagrożenie, by wpadać prosto w sidła paniki? Czy naprawdę przypuszczał, że Milou' mógłby mu zrobić krzywdę - ten sam Milou', z którym dzielił się galaretką z kaktusa, i u którego boku zasypiał przez kilka ładnych tygodni? A może brunet stawał się teraz zwyczajnie personifikacją wszystkich możliwych mężczyzn, jakich Eli napotkał, lub mógł napotkać, na trajektorii swojego życia? Może gdyby stał przed nim Ralph - przebiegło Lou przez myśl - byłoby jeszcze gorzej?
(Nie chciał o tym myśleć).
- Hey - Rzucił, gdy już udało mu się względnie zebrać myśli. W pierwszym instynkcie chciał wstać, podejść do Elijah bliżej, ale - mimo niewielkiego doświadczenia - spędził na farmie wystarczająco dużo czasu by wiedzieć, że do rozszalałych, zlęknionych istot nie należy podchodzić nie upewniwszy się wcześnie, że obydwie strony są bezpieczne. Zagryzł dolną wargę, nierówno i za mocno. Skrzywił się. Splótł, i rozplótł palce, co niedługo stać się miało przywarą tak mu typową jak to hawkinsowe pociąganie nosem - What's wrong with the bathroom? - Zapytał wreszcie głupio, niezdolny by wykrzesać z siebie choćby garstkę sensowniejszych słów.
Fakt faktem, motelowa łazienka nie należała do najpiękniejszych z architektonicznych przybytków w Australii, a i pod kątem funkcjonalności zostawiała sporo do życzenia, ale Lou widywał dużo gorsze. Poza tym płytki podłogowe były przynajmniej gładkie, a nie chropowate - z tych pierwszych wymiociny i żółć ścierało się o wiele prościej, podczas gdy te drugie były oporne i niewdzięczne w procesie czyszczenia (Milou' miał wątpliwą przyjemność przekonać się o tym ledwie kilka godzin wcześniej, gdy Elijah legł już w pościeli, a on sam próbował poradzić sobie z powstałym w kiblu pobojowiskiem).

O ile Eli próbował dopatrzeć się u Milouda reakcji, to z pewnością się jej doczekał - inne pytanie brzmiało, czy otrzymał to, na co liczył, gdy spomiędzy dwudziestopięcioletnich warg wyrwało się raptem coś na pograniczu niewesołego chichotu, i kaszlnięcia godnego osoby walczącej o oddech.
- "That's it"!? - Ruchem palców, Lou wyrysował w powietrzu symbol cudzysłowiu - What do you mean... "that's it", Eli!? - O cokolwiek blondyn go nie posądzał, nie budziło to w chłopaku gniewu - raczej po prostu smutek wzbudzony faktem, że tego typu przypuszczenia nie mogły wziąć się u Elijah znikąd, bardziej niż z wyobraźni pochodząc pewnie prosto z jego poprzednich doświadczeń. Pokręcił głową, nie do końca pewien czy zdrowiej byłoby się teraz roześmiać, czy rozpłakać - What else would you expect me to do, huh? - Ponownie, i nieuświadomienie, pozwolił własnym dłoniom ułożyć się w nerwowy supeł. Przełknął. Rozprostował palce. Strzyknęło mu w kostkach - Not sure who do you think I am, Eli, but I do not generally enjoy fucking people without their conscious consent.

Elijah Cooper

Miloud
harper
bellamy
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
trigger warning
wspomnienie przemocy seksualnej
Elijah, zbyt zacietrzewiony we własnej beznadziei, w której kopał coraz głębiej, zwyczajnie nie miał nie tyle odwagi, co przyzwoitości, by zachować się jak dorosły. Przyjąć te swoje cholerne trzydzieści dwa lata i chociażby w tej sytuacji nie pyskować Al-Attalowi. Powinien mu podziękować, bo gdyby nie ten głupi przypadek, gdyby Lou nie znalazł się w odpowiednim w tym konkretnym miejscu, o tamtej godzinie, kto wie czy Cooper przespałby noc gdzieś pod płotem, czy może obudziłby się nie w motelowym pokoju, a upiornej, szpitalnej bieli. Lub, co gorsza, z kimś zupełnie nieznajomym. Potrzebował winnego, chociaż logika podpowiadała, że Lou w tej całej sytuacji powinien być od tej winy jak najdalej. Problem pojawiał się jednak w momencie, kiedy strach skutecznie dusił jakiekolwiek resztki racjonalnego myślenia, jeżeli Cooper takie kiedykolwiek posiadał. Do tej całej paniczno-obronnej mieszanki dochodził również fakt, iż jego organizm domagał się tej rutynowej już dawki kokainy, której nie dostał już od kilkunastu dobrych godzin, potęgując tylko niepokój i drżenie rąk.

Problemem nie był tutaj Miloud, ze swoim zbyt dobrym sercem, które nakazało mu zrezygnować z wieczornego wypadu do baru, by zamiast tego niańczyć Coopera i sprzątać jego wymiociny z motelowych płytek. Problemem był tutaj Elijah, zresztą nie tylko tu, nie tylko w tych czterech, przybrudzonych ścianach, które wydawały się z każdą sekundą zbliżać do siebie nawzajem. Problemem był też na Farmie, w całym Carnelian i gdziekolwiek indziej, gdzie zawędrował. Miał wrażenie, że się udusi. Nie w ten podniecający sposób, w jaki Remington zaciskał palce na jego szyi parę lat temu, pozbawiając go tchu. W ten zupełnie ordynarny, mało spektakularny sposób. Jakby miał utonąć, bez mililitra wody w jego najbliższym otoczeniu, z plecami przyklejonymi do ściany i ograniczoną drogą ucieczki. Zupełnie teoretycznie zdawał sobie sprawę z tego, że przed nim stał Lou. Tylko Lou, który nie miał żadnego interesu w robieniu mu krzywdy, ten sam, którego dotyk bywał nieznośnie delikatny, ten sam, który jeszcze parę miesięcy temu naiwnie wierzył zapewnieniom blondyna, że wcale nie jest uzależniony. Ta teoria, suchy fakt, przegrywały z emocjami. Spojrzał znów na chłopaka, słysząc to pytanie. Głupawe, zupełnie proste, chociaż odpowiedź wcale do takich nie należała. Pokręcił głową. Pociągnął nosem, jednak nie w nawyku zapożyczonym od Hawkinsa - jednego czy drugiego - ale wypracowanym własnoręcznie, przez te regularnie wciągane kreski.
Nothing. It’s just- just a bathroom. – odpowiedział równie głupio, chociaż jego spojrzenie znów zawędrowało do uchylonych drzwi, jakby za nimi czaiły się nocne mary i krew, wymywana ciepłym strumieniem wody spomiędzy pośladków, rozwodniona do czerwonawo-pomarańczowej barwy, ześlizgując się do odpływu.

Gryzł, niczym skrzywdzone zwierzę, w desperackiej próbie obrony - tylko właściwie przed czym? Przed samym sobą, przed własną pamięcią i głupotą, jaka zaprowadziła go z powrotem w zakątki umysłu, o których wolałby zapomnieć? Nie odezwał się. Nie bronił swojej racji, bo jej po prostu nie miał, a absurdalność jego własnych oskarżeń, chociaż niewypowiedzianych wprost, to łatwych do odczytania między wierszami, stawała się coraz cięższa. Osunął się wzdłuż ściany i usiadł na podłodze, zwijając się w kłębek. Kościste kolana przyciągnął do czoła, chowając głowę w chudych ramionach, z jakąś głupią nadzieją, że to wszystko zniknie, że wystarczyło się schować, jak pancernik, i przeczekać to wszystko. Tylko ileż mógł czekać?
Shit- I’m… – zacisnął powieki, chociaż Lou nie mógł tego widzieć, patrząc ten, dosłowny, kłębek nieszczęść. – I didn’t- I know you wouldn’t, just. My brain's cactus. I don’t know, I don’t want to think like that. But I do, but I really don't- - zapętlił się we własnych tłumaczeniach. Nie umiał ubrać w słowa tego, co czuł. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiał w taki sposób, by przepracować tę traumę, nie wspominając nawet o jakiejkolwiek terapii, która w tej prostej, farmerskiej społeczności zdawała się być gorsza od wyroku. - I’m sorry. – wziął głęboki, rozedrgany oddech, wplatając palce we własne włosy. Chociaż te przeprosiny były szczere, miał wrażenie, że było już za późno. W końcu był tylko ćpunem, a w żadne ćpuńskie przepraszam nie należało wierzyć. – I’ll just- I’ll pay you back, for the room and whatever. Just go, Lou. Don’t bother. – skoro sam nie był w stanie stąd uciec, miał chociaż nadzieję, że uda mu się pozbyć chłopaka, któremu w tej chwili nawet nie miał odwagi spojrzeć w oczy. Znacznie łatwiej było go odrzucić, odsunąć od siebie i swoich problemów, niż rzeczywiście stawić im czoła, przyznać się do własnej głupoty i nawet nie naprawić, ale załagodzić sytuację. Jawiło mu się to zupełnie bez sensu, bo właściwie po co? Po to, by za jakiś czas znów zmiękczyć jego serce, podświadomie wyłudzić pomoc, może pieniądze, żerując na młodzieńczej naiwności i dobrych chęciach, wracając znów do tego punktu, do wymiany werbalnych ciosów i zniszczonego zaufania.

miloud al-attal
death by overthinking
mvximov.
Jethro
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
A może - przy najmniej fortunnym z możliwych zbiegów okoliczności - Elijah nie obudziłby się wcale?
To jednak, gdy Lou teraz na niego spoglądał (spod przymarszczonej brwi, i sponad powieki podbitej cieniem szczerego, nieplanowanego zmęczenia wynikającego nie tyle z nieprzespania nocy spędzonej na przyjemnościach, co snuciu zmartwień, które nie były jego obowiązkiem, a jakim jednak nie potrafił odmówić), wydawało się Coopera wcale aż tak bardzo nie niepokoić; ba, blondyn - szczególnie oglądany pod określonym kątem - sprawiał wrażenie kogoś, komu bezustanny flirt ze Śmiercią wcale nie wadził. Może wręcz mu schlebiał? Bawił go? Miloud nie rozumiał.
Jasne, ktoś i brunetowi mógłby zarzucić, że i on sam niejednokroć oddał się w życiu czynnościom, które mogłyby się potencjalnie skończyć nie triumfem, a tragedią. Ilekroć nie odmawiał jednemu kieliszkowi za wiele, ilekroć nie chwytał szczególnie niepokornej fali, i ilekroć nie rzucał się przed szereg w obronie jakiejś idei czy osoby, mógł przecież stracić to, co (no, przynajmniej dla niektórych, bo chyba nie dla Eliego...) najważniejsze. A jednak zawsze w brunecie finalnie odzywał się ten cichy, lecz nieustępliwy głos, za którym Rozsądek szedł posłusznie, jak na smyczy - dlatego, być może, że Lou mimo wszystko zawsze widział przed sobą jakiś horyzont. Jakąś przyszłość, nieważne jak bardzo rozmydloną przy tym niepewnością.
A Eli?
Al-Attal w stronę rozmyślań o tym, co przyniesie dla Coopera najbliższa dekada... Najbliższy rok, najbliższe półrocze... Wolał się umyślnie nie zapędzać. Przecież to już i prościutkie bajki opowiadane dzieciom na dobranoc raz po raz uczyły, że nie ma co wypuszczać się w te rejony, w których brak wszelkiej jasności (w skrócie: przyszłość Elijah wyglądała jak tunel bez światła, z każdym krokiem zacieśniający się, w dodatku, niby pętla, którą sam zarzucał sobie na szyję).
Poza tym tu i teraz było wystarczająco trudne.

Na wysokości mężczyzny - i naprzeciwko niego - ukucnął ostrożnie jeszcze zanim zdołał się w pełni zorientować, że to w ogóle robi (ruchy jego ciała wynikły z odruchu bezwarunkowego, podobnego do tego, który empatycznej istocie nakazuje pochylić się nad płaczącym dzieckiem, albo zwierzęciem potrąconym przez samochód, a nie ze świadomej decyzji). Rozchylił usta, chyba w próbie wykrzesania z siebie czegokolwiek, co wydawałoby się na miejscu, a potem natychmiast je zamknął, zawiedziony przez słowa w każdym z trzech, znanych przez siebie języków. Pokręcił głową. Czuł, że - wbrew przeczuciu, wbrew wszelkim dostępnym mu dowodom, wbrew poprzednim doświadczeniom związanym z Elijah - ponownie wpada w pułapkę współczucia. Ulega, choć rozsądek krzyczy w nim, że nie warto - i że zawierzanie Cooperowi nieuchronnie musi wiązać się tylko z kolejną porcją bólu i rozczarowania.
- It's... - Cyknął językiem, kolejne słowa ważąc na jego czubku (kłamstwa zawsze smakowały inaczej: były cięższe, i gorzko-kwaśne niczym żółć). Wypuścił powietrze przez nos - It's fine - To zapewnienie zabrzmiało zbyt ostentacyjnie jak jawny fałsz, więc przełknął, i spróbował jeszcze raz - It's okay, Eli. It's not about bothering me or anyone else, or the money... - Prawie się roześmiał. Może był w błędzie, ale pieniądze w tym kontekście - w kontekście życia, lub nieuchronnej śmierci, samobójstwa na raty - wydawały mu się niedorzecznie nieistotne - I just want to know you're safe. Do you understand that? You're... - Umilkł, uciekając wzrokiem w stronę proszącego się o porządne mycie okna - You're not alright, Eli. But there are ways in which you could get better, you know? I just don't get why you don't want to at least try.

Elijah Cooper

Miloud
harper
bellamy
ODPOWIEDZ