easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Ralph Hawkins
Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Ralph Hawkins
Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Milou' się śmiał.
Z górną połową ciała zwieszoną między alowymi łopatkami niby igła koślawego metronomu, i dolną, sklinowaną poza krawędzią męskiego ramienia oraz ostrym przedprożem obojczyka; z kolanami gdzieś poniżej jego piersi i rozdyndanymi głupiutko łydkami tonącymi w cholewkach kowbojek. Jedynym o czym potrafił myśleć - w nierównych pauzach między jakąś pół-ideą przyjemnie rozmytą niestygnącym podnieceniem, i czynionymi naprędce obserwacjami o tym, jak to Hawkins myśli zupełnie trzeźwo i niedorzecznie praktycznie, i że jest jeszcze silniejszy, niż Miloud się spodziewał - było to, czy go nie rani, albo nie uraża metalowym walczykiem nitu, w zapięcie spodni wciśniętego w pośpiechu, więc nierówno, albo ostrą, pionową paszczką rozporka, wymownie trącą o nagość trzydziestoczteroletniego barku.
Poza tym - nadal czuł mężczyznę w ustach: ciepły powidok gładkiej skóry, fantomowy rytm pulsującej pod nią krwi, lubieżny ucisk tam, gdzie opór stawiał wylot jego własnego gardła. Wyobrażał sobie, jak łatwo ten smak mógłby się skroplić, sperlić mu na wargach i - schwytanemu w tę pozycję - spłynąć w dół pleców Ralpha wraz z kaskadą nowo wezbranego potu.

Po części przeczuwał, że to nie są żarty, albo przelewki. Że to, co się między nimi teraz dzieje, cechuje nie tylko szczególna, bezprecedensowa ważkość, ale i potencjał, zapowiedź zdarzeń, które dopiero nastąpią, i z pewnością obydwu ich zmienią (oraz, być może, także zniszczą).
Równocześnie jednak - i to sprawiało, że nie kazał Ralphowi natychmiast postawić się na ziemię, że nim nie potrząsnął, dosłownie, fizycznie, zaciskając palce tam, gdzie kończyła się bawełna jego bezrękawnika - nadal nie mógł, i bardzo, bardzo nie chciał oprzeć się wrażeniu, iż mężczyzna się z nim bawi. Nie nim, co sugerowałoby wyrachowanie i manipulację, co raczej, że to wszystko cechuje jakaś niewinna, bezpieczna lekkość typowa przyjacielskim igraszkom, albo niemal braterskiemu dokazywaniu. Mógł sobie wyobrazić, że takim klaunadom ze starszym rodzeństwem oddają się ci, którymi to rodzeństwo nie gardzi (jak Miloudem Athir), albo którzy nie są mu zwyczajnie obojętni (jak Miloud Salahowi).

No, oczywiście minus fakt, że wraz z rozchylonym zapięciem jeansów, nadal tarł o ciało Ralpha naporem własnej erekcji, co, zakładał, nie miałoby miejsca, gdyby Hawkins był jego bratem.
Ale nie był.

- Al! - Lou frustrował się na niby, z kącikami warg migoczącymi rozbawieniem w łunie księżycowego światła. Wsunął dłoń pod materiał męskiego tiszertu, połaskotał Ala w bok - Ally, for fuck's sake, do you at least know where we're go-... - Kiedy Hawkins wreszcie odstawił go na ścieżkę, na drobnicę nieregularnych grudek żwiru i podmiękłej, drzewnej kory, ale jeszcze zanim ruszyli dalej (teraz Lou mógł przewrócić oczami, i błysnąć im pod szukające stabilności stopy snopkiem światła puszczonym z komórkowej latareczki), Arab objął jego twarz obiema dłońmi i odszukał wargi w pocałunku; zahaczył o górną koniuszkiem języka, skubnął dolną zębami. Nie chciał -

  • Nie mógł być zbyt-długo za-daleko.

Gdyby ruszyli główną trasą od Kamerunga Road, nad jedno z płytkich, łzowatych w kształcie jeziorek zabrałaby ich szeroka, równo wytyczona droga, którą za dnia, zwłaszcza o tej porze roku, uklepywały ludzkie stopy - dorosłe i dziecięce, w sandałach i tenisówkach, drepczące pod ciężarem plecaków, koszy piknikowych i rozrywek na cały dzień, jak krzyżówki, gry planszowe i dmuchane, wielobarwne piłki z gumy. Ale wtedy podróż zabrałaby im dobre pół godziny i przyniosła co najwyżej szansę na pounoszenie się na wodnej tafli w urokliwych, ale nudnawych częściach lasu.

Tam, gdzie ścieżka rozwidlała się na dwoje, tuż za szkieletem obalonego niegdyś przez wiatr drzewa kauri, Lou skręcił w lewo, odchylając rozpachnione słodko i ciężko, lepkie od syropu gałęzie banksji. Przywołał Ala szeptem, poczekał na niego, wyciągnął rękę, znalazłszy w mroku jego nadgarstek. Po raz pierwszy odwiedzał te tereny w kowbojkach - nie patrzył więc nawet pod stopy, przed ukąszeniem zielonych mrówek i skrytych wśród liści węży chronione grubością podeszwy i porządnie wytrawionej skóry.
Gdy gęstwina zrzedła nieco, stanęli na płaskiej, granitowej półce, do wody schodzącej gładko i czule. Po jednej ze stron piętrzyły się warstwy ostrzejszych, surowszych skał, z których do zbiornika spadała ściana wody; po drugiej pyszniła się szmaragdowa zieleń paproci.
Ralph się spieszył. Miloud rozpoznawał to w jego ruchach: w sposobie, w jaki rozpościerał koc na brzegu, swobodził się z jeansu, manewrował idiotyzmem lubrykantu przywleczonego tu w takiej ilości, jakby mieli już nigdy nie wyjść z tego zakątka dżungli, sodomią zapełniając sobie jakieś osiemdziesiąt procent czasu. Brunet podszedł do niego - teraz już zupełnie boso.
- Easy, cowboy - Uśmiechnął się, beztrosko zapomniawszy, że podobnych słów używał kiedyś przy nim Eli, i przychylił po to, żeby z bioder Ala ściągnąć to, co na nich pozostało. Wziął go w dłoń; ucisnął lekko, i pogładził jednym długim, wolnym ruchem - No rush, yeah? We have time.
Kiedy sam się rozbierał - koszulkę i spodnie rzucając tam, gdzie stał - robił to tak, jakby faktycznie, mieli tego czasu w nieskończoność, od pędu zewnętrznego świata odgrodzeni grubym murem drzew, i ścianą wodospadu. Tempa nabrał dopiero wtedy, gdy zrobił nagły zwrot w prawo, krzyknął raz, wesoło i krótko, i odbił się od skały nad miejscem w którym, wiedział, od dna powierzchnię dzieliło dobre kilka metrów. Błysnął podeszwami stóp i bliźniaczymi, śmiesznie bladymi plamami pośladków. Wpadł do wody z rozpostartymi ramionami, ukrzyżowany pędem powietrza. Ralph mógł patrzeć, jak niknie w berylowych barwach lizanej przez księżycowe światło wody, i jak się z nich wynurza, mokry i cały rozmrugany drobniutkimi kropelkami wody.
Odezwał się dopiero, kiedy Al znalazł się przy nim; jakby czytając mu w myślach sprawnie, choć z lekkim opóźnieniem.
- So - Zaczął - Do you like it? I've never showed it to anyone else.
Sam tylko nie wiedział czy mówi o leśnym akwenie, czy o tym, co nosił w sobie, po lewej stronie piersi.

Ralph Hawkins

Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.

To był wieloetapowy proces.

Nauka, żeby być właśnie takim, jakim jawił się Miloudowi przed oczami. „Takim” znaczyło więc możliwie skutecznym, praktycznym i użytecznym (z zasady więc bardziej efektywnym, niż efektownym, choć bez wątpienia znalazłyby się i takie okoliczności, w których jedno z drugim nie wstydziło się iść w parze).

Wszystko zaczęło się, oczywiście, od Marcusa (bo od kogo innego; wśród Hawkinsów wystarczyłoby spędzić dobę, żeby wykonstatować sobie, że to właśnie Marcus był tym, w którego obraz i podobieństwo Ralph wrastał bez większych sprzeciwów, a jeśli już, to i tak były to sprzeciwy do bólu płonne). Swojego syna wychowywał i szkolił zgodnie z rodzinną tradycją, ukorzenioną tak we krwi, jak i w hektarach prostej, wiejskiej ziemi. Ktoś powiedziałby, że idyllicznej, choć Hawkinsowie skłonni byli stwierdzić raczej, że surowej, ale szczerej.
I tej ziemi od zawsze pisane było zostać oddaną kolejnemu pokoleniu; w nowe, silniejsze ręce – tylko żeby tak się stało, te ręce należało najpierw odpowiednio spracować i zaprawić, u(nie)wrażliwić na właściwe rzeczy. To nie był reżim, bynajmniej – raczej organicznie ukształtowana zależność, według której Marcus proporcjonował obowiązki do wieku swoich latorośli.

Taki szmat czasu – z rękami zajętymi robotą, ma się rozumieć – drastycznie wykrzywiał rzeczywistość i wprowadzał dystorsję w punktach widzenia, szczególnie jeśli zapominało się o tym, że wszyscy ci pomocnicy werbowani na farmę w trybie ad hoc (i zwykle w ramach dorywczego epizodu, a nie z racji prawdziwej pasji [zrozumiałe]), doświadczenia mieli tyle, ile Ralph miał w wieku sześciu lat. Jeśli nie mniej.

Potem było rodeo. Wielkie marzenia – być jak Alan Woods, o którym opowiadali starsi wiekiem i stażem, a potem dosiąść i ujeżdżać konie takie jak legendarna Curio, której z sukcesem nie dosiadł nikt, n i k t oprócz Woodsa właśnie. Stanowcze upomnienia i nużąco karkołomna praca, żeby przez osiem sekund w rozwierzganym bronco widzieć przedłużenie samego siebie, wreszcie – i to tych wpływów musiał dopatrywać się teraz w Ralphie dwudziestopięciolatek – żeby żaden ruch nie był czyniony nadaremnie, żeby wszystko było po coś, z zawczasu przewidzianym rezultatem.

Ale poza Marcusem i rodeo było jeszcze więzienie, a więzienie koncentrowało w sobie ten najprostszy pragmatyzm i nawyki wykształcone na mocy prób i błędów, i łopatologicznej powtarzalności, bo w więzieniu właśnie tak chcieli, żeby każdy dzień przypominał ten poprzedni, ale też każdy następny, wszyscy funkcjonując podług jednej, uwierającej sztancy.

Do tego, żeby marzyć, żeby pozwalać sobie na jakąś samowolkę czy abstrakcję myślenia, trzeba było najpierw znaleźć sobie odpowiedni asumpt, symbolicznie ulokowany na przykład w tym pojedynczym drzewku, którego rozczapierzoną, podrywaną wiatrem koronę widywało się, skwiercząc w pełnym słońcu nagiego spacerniaka, marząc o jakichś absurdach: o (koniecznie szklanej) butelce coli popijanej pod cieniem tamtego właśnie drzewa, drzewa, które było wolnością, a które wycięli w dwa tysiące dwudziestym, w Ralphie poruszając takie uczucia, jakby razem z wykoszonym pniem (w rzucie niezdrowego przywiązania – bo przecież to było j e g o drzewo) ktoś po raz drugi postanowił odebrać mu wolność. Od tamtego czasu już tylko czekał.

Tak się łamało ludzi.

I tak też uczono ich dyscypliny. Wcale nie groźbami, tylko tym kretyńskim drzewkiem, bo tylko to drzewko można było mu jeszcze odebrać. Z tego samego powodu – z powodu wbitej mu do łba dyscypliny, w ciągu życia pielęgnowanej na dwojakie sposoby – Al zmuszał się, żeby myśleć trzeźwo nawet wtedy, kiedy powietrze było gęste, lepko-słodkie i odurzające – z tej samej obawy, że jeśli jednak zaszłaby potrzeba cofnąć się po coś, cokolwiek w zasadzie, to ominie go jego kolej na wodospad. Na szczęście. Na Milouda. Tym trudniej było więc zawierzyć słowom chłopaka, zaufać w zasoby posiadanego czasu, czasu który mieli akurat pod ręką (ale też nad głową – odmierzany ślamazarną wędrówką pękatego księżyca; rozmazany przysłaniającym go kłębem chmury wcale nie przypominał – jak niektórzy zwykli twierdzić – styropianu; wyglądał miękko, jak zmechacona, bawełniana kulka), uprzywilejowani, żeby trwonić go do woli, albo przynajmniej do następnego poranka, w tamtym momencie równie odległego co każda inna wieczność. Postanowił mu więc zaufać, ostatecznie przekonany tym pocałunkiem, dotykiem, na który westchnął, a którego ciepło mile rozpierało jego męskość, oraz wiarą Al-Attala, otwarcie manifestowaną przez opieszałość jego ruchów, które Hawkins śledził z nieznacznego dystansu, spojrzeniem tyko trochę cielęcym – przede wszystkim jednak pokornie powstrzymanym we wszystkich swoich naglących zapędach.

W takich chwilach myślał, że to było coś, czego mu zazdrościł.
W takich chwilach myślał, że skoczyłby za nim w ogień – i w każdy inny żywioł, choćby i w wodę, rozlewającą się pod bystrym nurtem wodospadu.

I tutaj też bez zaskoczenia – w krótkim nabiegu (poprzedzonym wytrząsaną z kostki bielizną, pozbyciem się tego bzdurnego bezrękawnika i wykopnięciem chłopięcych ubrań kawałek dalej, pod rąbek rzuconego na ziemię koca, niby nigdy-nic) nie było niepotrzebnych ruchów; Hawkinsowi brakowało tylko tej finezji, gracji z jaką Lou znikał pod rozfalowaną, wzburzoną prądem taflą.

Huh?! Come again?! – Wynurzył się, jednolitą masę chłopięcego głosu rozsupłując na pojedyncze, bardziej przyswajalne słowa. Podpłynął do niego. Dotknął go, pocałował, poczuł się trochę bardziej wolny, niż wczoraj.
It’s nice. It’s nice, Louie. – Zamrugał prędko, kropelkę wody z koniuszka nosa strącając potrząśnięciem głowy. – Must be even better during the day. – W namiastce światła, nawet kiedy oczy przyzwyczaił już do rozpanoszonej w naturze ciemności, rozpieniony strumień nadal wił się w niej z jakąś nikczemną, złowrogą manierą. Morski potwór, o którym nazajutrz opowie małemu Noah. W porozumieniu z Milou’ pominie te szczegóły, które zostawi na dobranoc wyłącznie dla siebie.
So, how many places like this one have you been keeping for yourself? – zagaił, znów znalazłszy się w jego pobliżu – przywykły, ale wcale nie mniej chętny, żeby wejść w niewinny spór z tą roztaczaną przez niego wokół siebie aurą – młodą, wrażliwą i miękką.
Zagarnął wodę w jego kierunku – prysnął, popchnął, zaczepił.
Oi, Miloud, look-
Zaśmiał się. Chyba z niedorzeczności tego, co zamierzał. Ale może też tak po prostu.
Look, I’m speaking French. – Całkiem możliwe, że właśnie obniżał się i poniżał jednocześnie, z ustami dźwięcznie bąblującymi poniżej linii wody. Blb-blblbl... blb-phfrrr- Uniósł podbródek – splunął w bok. – See? I'm basically fluent.
Dopiero potem pociągnął nosem, jednocześnie przyłapując się na myśli, że wciąż się uśmiecha. Trochę głupio. Trochę dlatego, że nie mógł się powstrzymać.
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Na samym Miloudzie, Marcus od początku robił wrażenie surowego, acz sprawiedliwego człowieka - tak gospodarza, jak i ojca, którego uwadze nie ujdą ani przewinienia, ani zasługi, jedne i drugie prędzej czy później znaleźć mające odzwierciedlenie w odpowiednich sobie konsekwencjach. Żartem byłoby stwierdzić, że Farma Hawkinsów stanowiła pierwszy punkt na mapie paroletniej tułaczki podróży Araba, w jakim chłopak stawał się zależny od kogoś starszego odeń wiekiem, stażem, i szeregiem doświadczeń. Oczywiście, zdarzało mu się spędzić parę tygodni na pracy w miejscach o wypłaszczonej, skrajnie demokratycznej hierarchii, jak choćby to sanktuarium motyli - łamane na - studio jogi - łamane na - hostel młodzieżowy w Ubud, w którym wszyscy, począwszy na szefostwie (parze wypłowiałych słońcem, łykowatych Australijczyków o bardzo błękitnych oczach, bardzo białych zębach i silnym, leniwym akcencie), a na pomywaczach skończywszy, mieli w metrykach podobne literki, w głowie zaś taki sam rodzaj pojęcia o swojej pracy (czytaj: w zasadzie ż a d n e), najczęściej jednak, chcąc - nie chcąc, podpisując umowę, Lou musiał zgodzić się na taki czy inny porządek dziobania. Z czasem coraz łatwiej przychodziło mu prędkie orzekanie gdzie może spodziewać się względnej uczciwości, gdzie natomiast konieczności wchodzenia w określone układy, i przymykania oka na różne odmiany protektoratu, kumoterstwa, i zwyczajnego kolesiostwa.
Marcus, w każdym razie, zdawał się Lou każdego domownika (w tym i sezonowych, przelotnych pracowników, i tych, którzy na Farmie zjawiali się wynikiem danej cykliczności: stary doktor Rogers, ilekroć rozchorowała się jakaś część trzody, Elijah Cooper - ilekroć skończył mu się towar, a odnowiła świadomość, że narkotyki rzadko da się na dłuższą metę brać bez odpowiedniej opłaty) traktować równo, choć bynajmniej nie tak samo, obowiązki, pochwały i nagany odmierzając każdemu zasadnie do kontekstu i możliwości delikwenta. Dlatego właśnie, jakkolwiek nie cierpiała na tym jego ambicja, Milou' zdawał sobie sprawę, że nigdy nie dostał od starszego Hawkinsa zadania, z którym nie dałby sobie rady z braku wiedzy, albo fizycznych kompetencji. I dlatego, choć nawet i mały Noah musiał już niekiedy wywiązać się na gospodarstwie z określonych obowiązków, nigdy nie przypadało mu w przydziale coś, czego jego pięcioletnie łapki - choć czasem przy krzcie wysiłku - nie dałyby rady utrzymać, unieść, albo rozsupłać.

I tę samą cechę, ten sam rodzaj uczciwości, szlachetnej, choć oszczędnej w środkach, Milou' znajdował u Ralpha chyba już (od) pierwszego dnia, choć wtedy nie chciał mu jej przyznać. Tym bardziej, przeczuwając ją w męskich gestach i znajdując w spojrzeniu, nie rozumiał, kto co utorowało mu drogę za kratki. W świecie, w który Miloud nadal zawzięcie chciał wierzyć, i we względnie cywilizowanych systemach, w których pragnął egzystować, dobrzy ludzie nie szli przecież do więzienia tak po prostu. Jego brat, Athir, nie był dobrym człowiekiem.
Inna sprawa, że - nie był pewien, przypuszczał, domyślał się, zgadywał, choć sam w tę hipotezę pragnął nie dowierzać - podobno dało się wyjąć człowieka z więzienia, ale nie więzienie z człowieka, jakby ta dyscyplina (to jebane drzewko, a potem jego brak, wpalony w pamięć jak znamię, ból fantomowy w miejscu, w którym jeszcze wczoraj była nadzieja, a dziś już tylko opadał kurz) zmieniała ludziom nie tylko marzenia i sny, ale i całe cholerne DNA. Ale jeśli tak -
To co z tego?
Brunet nie bał się Ala. Czuł względem niego respekt, szacunek, ale nie strach. A teraz - co tu dużo mówić: Miloud coraz bardziej rozumiał, że czuje do Hawkinsa coś jeszcze.

- Just one more - Wzruszył ramionami, po chwili z połowicznym sukcesem uchyliwszy się fali posłanej ku niemu przez mężczyznę.
Parsknął śmiechem - do pary z kropelkami zimnej, słodkiej wody.
- French? - Kiedy przewrócił oczami, księżycowe światło odbijał prawie fluorescencyjnym w tej ciemności błyskiem białek ocznych - You have no idea what you're talking about, do you? Sounds more like Arabic! Here - Zmałpował męski ruch, nurzając się w źródlanym chłodzie głębiej - Hablblbl...
Habibi.
Wyświechtane w piosenkach puszczanych w brudnych lokalach z kebabem i w budach z tandetnymi pamiątkami. Kaleczone zachodnim akcentem, wypłukane ze znaczenia w bełkotliwych, pijanych deklaracjach podczas jednonocnych przygód. Tanie i połyskliwe jak biżuteria z jarmarków. Ale Lou, który wychował się w tamtej kulturze, i który słyszał, jak tymi słowy dziadek przywołuje ku sobie jego babcię, rozumiał jego prawdziwe znaczenie. Przecież coś może być zabawne, jednocześnie bynajmniej nie stając się żartem.
Podpłynął do Ala, do tego uśmiechu rozświetlającego mu noc jak błyski latarni morskiej.
Pomyślał, że mógłby -
Chciałby -
Pragnąłby scałować go z jego warg z łapczywością dziecka zlizującego miód spomiędzy warstewek knafeh, lepkich i cienkich jak opłatek. Prosić o więcej. Nie pominąć ani krztynki. Zachować go w sobie, dla siebie, na pamiątkę tego, że Al w ogóle potrafił się tak uśmiechać, i że uśmiechał się tak przy nim (dla niego? dzięki niemu?), ale też na wypadek, gdyby za dnia, kiedy okolice źródełka wypełnią tubylcy i turyści, a farmę zwyczajny zgiełk codziennej pracy, nie dającej wiele czasu czy miejsca na jakąkolwiek intymność (nie mówiąc już o bliskości), samemu sobie nie potrafił uwierzyć w prawdziwość dzisiejszych wydarzeń.
- You're silly, you know? - Nieopodal, pod plisami wodnej tafli, głębia przechodziła w wypłycenie, wygłaskaną jeziornymi prądami, skalną formację. Lou pociągnął blondyna za sobą, przygarnął go, odnalazł pod stopami stabilniejszy, nie raniący ich podeszew grunt. Al był jasny, zupełnie nagi i śliski, i Miloud chciał go mieć, chciał go mieć tylko dla siebie, nie dzielić się nim z nikim, nawet z wodą, nawet z nocą, nawet z księżycem łypiącym na nich spomiędzy watowatych chmur - Come here - Ponaglił, ale w efekcie albo to on się do Hawkinsa zbliżył, albo spotkali się w połowie. Zadarł kolano, hacząc nogę o łuk męskiego uda. Dłońmi śledził rys jego miednicy; biodra, pośladki, wąski skrawek skóry biegnącej od pępka do pachwin, pierś, łopatkę, bark - Silly - Jakby całą swoją powagę i butność Al zostawił na brzegu, wplątaną we włókna porzuconego tam ubrania - I've never - Głos Lou wymknął mu się spod panowania mniej więcej wtedy, gdy chłopak naparł na Ralpha mocniej. Oparł czoło o kant jego ramienia. Żar wezbrał mu w gardle - Seen you like this.


Ralph Hawkins

Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.

Ralph był ostrożny i niezwykle zdeterminowany, żeby – biada mu – pod żadnym pozorem nie myśleć za dużo. W ostatnim czasie nawet bardziej, niż zwykle. Na pierwszy rzut oka (czy też ucha) musiało brzmieć to dość absurdalnie – w końcu nie od dziś wiadomo było, że z założenia sprawy przyjmował takimi, jakimi były, a nie jakimi mogłyby być, gdyby rozważyć je i przeanalizować pod innym kątem, i z drugiej strony, i w jakimś przypadkowym, wyssanym z palca kontekście. Poza tym, sam raczej nie miał w zwyczaju dostrzegać jakiejkolwiek wartości w rekreacyjnym zamartwianiu się, do czego tendencje przejawiała czasem jego matka i siostra, szczególnie jeśli tematem rozterek ustanowić pewnego pięcioletniego chłopca (zatem jego kruchą, łatwą do zranienia wrażliwość i ślepo ufną, choć zdradliwą, bo łatwą do wykorzystania naturę).

W przypadku trzydziestoczterolatka chodziło jednak o coś z grubsza innego – i wcale nie o sprawy, które siłą rzeczy ignorowało się bez większej trudności. Łatwo było na przykład nie poświęcać wiele uwagi temu, co w danej chwili wydawało się zbyt odległe, na horyzoncie zeszłych i przyszłych zdarzeń majacząc póki co w niezbyt istotnej roli, rólce – nie na tyle w każdym razie, żeby przejmować się nimi już dzisiaj, a nie dopiero któregoś jutra (oddalonego o tygodnie, miesiące i lata).

Drzwi w drzwi mieszkały jednak takie myśli, których nie dało się przegnać, wyeksmitować, ani zastąpić innymi, i które zawsze rozsadzały się w kącie oka, tuż na granicy widzenia. To mógł być cień przeczucia albo świadomość obowiązku; coś przeżywanego dogłębnie i nagle – w odcieniach żalu, entuzjazmu albo nadziei. Strachu.

Tak, owszem. Al się bał.

Nie mówił o tym, bo wypowiedzieć te słowa na głos znaczyło przyznać się do wszystkich tych obaw, ucieleśnić je i ugruntować w rzeczywistości. Uparcie więc ignorował i lekceważył to, co czuł, wpatrując się w Milouda odrobinę za długo, odrobinę za bardzo, nawet jeśli dbał o dyskrecję posyłanych mu spojrzeń, w zanadrzu zawsze zachowując dla siebie jakiś dobry powód czy asumpt – w zależności od tego kto mógłby go przyłapać. Jeśli Marcus, kluczowym było nie płoszyć się, spojrzenie trzymać wysoko, niezmiennie wycelowane w śniadą postać zajętą pracą albo przerwą w niej, taką pauzę spędzając na krotochwilach w towarzystwie pewnego pięcioletniego, zawsze rozbrykanego gzuba. Potem należało, jak gdyby nigdy nic, podzielić się całkiem neutralnym komentarzem, zwykle w temacie tego czy i jak dwudziestopięciolatek sprawdza się w swojej roli albo o podziale najpilniejszych obowiązków i jak te zadania rozparcelować między siebie, żeby przyoszczędzić na czasie i energii.

Tylko konfrontacji z Cecile i Mattie unikał jak ognia. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale przeczuwał, że celem każdej z tych powierzchownych, niezobowiązujących pogadanek prędzej czy później stać miała się spowiedź – spowiedź z więzienia i z tego, czym zajmował się zanim do niego trafił. Wreszcie także z Eliego.

Nie był gotów. Kiedyś na pewno, ale jeszcze nie dziś.
No i, wreszcie, pozostawał też Miloud. Louie.

Ralph nie zliczyłby pewnie ile razy zdarzyło się, że chłopak już tam był – już czekał ze swoim spojrzeniem i tylko jakimś cudem zdolni byli uniknąć spektakularnej kolizji, w wyniku czego blondynowi zdarzało się trochę zmieszać, w całej tej grze pozorów zdobywając się co najwyżej na to, żeby Araba pośpieszyć, zagonić do pracy albo wytknąć najdrobniejsze niedociągnięcie, jeśli w działaniach chłopaka zwęszył akurat fuszerkę.

To oczywiste, że nie bał się jego. Przecież wystarczyłoby zasięgnąć rady wyartykułowanej głosem zdrowego rozsądku, żeby zrozumieć, że taki stan rzeczy zwyczajnie nie miał prawa bytu. W końcu to Ralph odsiedział w więzieniu pięć lat, to Ralph był wyższy i tęższy, i niejednokrotnie miał okazję udowodnić, że zasoby jego cierpliwości wyczerpywały się w alarmująco prędkim tempie. Czasami wystarczyło jedno słowo.

Tylko że, no właśnie, szybko okazywało się też, że to nie do końca tak. Obawy Ralpha miały oczywiście bezpośredni związek z Miloudem, a jednak dostrzegał nie tak znowu subtelną różnicę pomiędzy strachem przed kimś, a strachem o kogoś (teraz, jak tak o tym myślał, przyznałby, że zaczęło się od przetrąconego nadgarstka).

Nikt nigdy nie uprzedził go jednak o istnieniu jeszcze jednej odmiany strachu, strachu z gatunku po kimś; paranoicznie przeczuwanej pustki, którą w śladowych ilościach Al-Attal dozował mu nawet teraz (gdyby nie to, że poza chłopakiem w tamtym momencie nie widział świata, pomyślałby, że ten bezlitośnie przepowiadał mu właśnie przyszłość) – w chwili równie intymnej, co bezbronnej – odsuwając się zbyt nagle, żeby pierwszym odruchem Ralpha nie było natychmiast za nim podążyć.
Tak łatwo było za nim podążać.

Tak prosto było uznać, że w tym miejscu zaczynała się nieskończoność, i w tej nieskończoności nie potrzebował myśleć o niczym, co wykraczało poza tę noc, poza dwudziestopięcioletnie, młode, obłapiające go ciało, poza jego ramiona, poza nogę – jedną, nasuniętą na jego udo i drugą, którą sam się opasał, w efekcie opasając się nim całym, dalej trąc o niego, o każdy punkt styczny splecionych ze sobą mięśni.
Zaśmiał się.

Oh, really? Now that’s funny, because I’ve already seen you like that a couple of times before. – I westchnął, potrącił nosem jego policzek, zakradł się niżej, pocałował w kant naprężonej grdyki; dopiero stamtąd, serią kolejnych, gorliwych ale starannych pocałunków, skubnięć (w rys chłopięcej szczęki wymierzanych z manierą, z jaką w imię dziecięcych wyliczanek mordowało się podkradane z sąsiedniego ogródka kwiaty) podbiegł pod płatek ucha wzięty w kontur ciemnych kosmyków. Miał ochotę wyżąć je z wody, skręcić wokół palca, w leniwe, letnie popołudnie nie robić nic więc, jak tylko gapić się w błękitne, skwarne niebo i kochać się? kochać się k o c h a ć s i ę gdzieś, gdzie nikt by ich nie szukał. Gdzie nikt by ich nie znalazł. – So unprofessional of you, Louie. – Dokończył, ledwo, na wydechu. – Jesus, Lou-

Zacisnął mocno powieki; tak łatwiej było mu się skupić na rozpierzchniętym dotyku chłopaka. Pomiędzy jednym pocałunkiem i każdym następnym silnym zwarciem warg – rwących się od i do siebie, stęsknionych jeszcze zanim zdążyliby samych siebie odjąć sobie od ust, te chłopięce «usta» wypełniał drżącym oddechem, czasami wypędzonym z płuc, ale na ułamek chwili wstrzymanym jeszcze na podniebieniu, ledwie barwiąc go własnym głosem.

Nie potrafił nie poddać się temu dotykowi, ale ta bliskość, bliskość Milouda Al-Attala, od chwili w której chłopak wziął go w usta na przodzie pickupa, tylko nawarstwiała się i kumulowała, teraz serią jednoznacznych sygnałów dając Ralphowi do zrozumienia, że musi znaleźć ujście, że już więcej nie może, że to za dużo.

Zapędził się dłonią w punkt, o który czasem zawadzał fantazjami – opłynął lędźwie, pogładził kciukiem wzór wytatuowany na ich wysokości (czasami o nim nie myślał, ale zawsze pamiętał) i niżej, wiodąc palcem wzdłuż linii pomiędzy pośladkami. Nie był okrutny, po ciele dwudziestopięciolatka nawigując zgodnie z jego reakcjami, ale perfidny już tak, zataczając leniwy okrąg wokół jednego, newralgicznego punktu.

Come on, Lou, I'm done here. Come on. – Dziwnie było mu przyznać przed samym sobą, że od chłopaka nie chciał odrywać spojrzenia, że nie chciał spuścić go z oka nawet na moment, c h w i l ę, podczas której przez ramię zerknął w stronę brzegu.
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.

Ralph Hawkins
Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
Alex
dc: vulminth
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Ralph Hawkins
Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od kwietnia pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
Alex
dc: vulminth
ODPOWIEDZ