easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.

[akapit]

Może to była przypadłość wszystkich matek - ta nadopiekuńcza dbałość o jedynego syna? Bo mama Miloud'a miała przecież dokładnie tak samo, kiedy tylko się dało cerberując nad chłopcem i nad tym, żeby się (za często) nie pakował w (zbyt duże) tarapaty. Straszyła go połamaniem kończyn, wytłuczeniem zębów, wybiciem oczu, wytrzęsieniem mózgu i, klasycznie, wilkiem, na te same wybryki, które Lou w życiu nie uszłyby płazem, w przypadku jego braci przymykając oko. Z jednej strony szlag go trafiał w tej niesprawiedliwości, ale z drugiej - choć nie przyznałby się do tego przed nikim, a już na pewno nie przed rówieśnikami - trochę mu taki stan rzeczy schlebiał, bo czy nie strzeże się tylko rzeczy cennych i wyjątkowych, a nie takich, które można zastąpić, albo prędko wymienić na nowe?
Zawsze zatem znajdował się w konfliktowym rozkroku między pragnieniem, żeby podjąć się ryzyka, i potrzebą, by nie zawieść matki. Ciekawym by było się dowiedzieć, czy Alex też tego doświadczał - choć zamiast w cieniu rzucanym przez sylwetkę starszych braci dorastał w układzie między Benny'm i Elijah.
Ot, kolejna z rzeczy, które brunet mógł sobie co najwyżej wpisać w ten swój wysłużony wykochany sekstern na wieczne nieomówienie.

- You say it now - Teatralnie wypchnął powietrze przez wargi i przewrócił oczami - But we'll talk again once Sobek bites you in the ass when you least expect it - Odgroził się, jakby faktycznie istniała realna szansa na kontynuację tematu - za tydzień, rok, albo za dekadę, w jakimś cudownie codziennym spotkaniu w pubie albo na lokalnym targu. Uniósł brew, zdawszy sobie zaraz sprawę, że Alex nie ma przecież obowiązku (albo nawet prawa) wiedzieć, o czym teraz mówi - You ever heard of this guy? - Zagadnął, wyskubując z kieszeni telefon i z telefonu - wyszukiwarkę obrazów, przedarłszy się przez technologiczne progi za pomocą kilku gładkich kliknięć i sunięć palcem po ekranie. Kiedy podsunął blondynowi iPhone'a, Hawkins dostrzec mógł muskularną sylwetkę krokodylego bóstwa: wielki, gadzi łeb okryty nemesem, przytroczony do niewątpliwie ludzkiego, i całkiem atrakcyjnego przy tym ciała; na jednym zdjęciu wykutą w bieli piaskowca, na drugim - rysikiem z końskiego włosa starannie wpisaną w szorstką gramaturę papirusu - Totally badass, right? - Roześmiał się - Wouldn't want him to get angry with me.
Śmieszne to było - ze wszystkich ludzi w Lorne akurat Hawkinsowi pokazywać strzępki kultury, w której się wychował. W dodatku pod spękaniem telefonu, w którym nadal, na liście szybkiego wybierania, przechowywał numer Elijah Coopera.

[akapit]

Schował komórkę, w ostatniej tylko chwili uniknąwszy jej totalnego zapiaszczenia, i umościł się nieco wygodniej - na piasku jednocześnie wilgotnawym, bo oddającym niebu resztki ponocnego chłodu, jak i ciepłym, we wspomnieniu wczorajszych temperatur - i w oczekiwaniu na dzisiejsze. Po raz drugi tego samego wieczora zapragnął - w spontanicznej kontrze - zapewnić Alexa, że nie to miał na myśli, i nie o to mu chodziło, sposobem powszechnym dla osób, które o potrzebach i planach muszą perorować w obcym języku, ale w kontekście bardziej niż z leksykalnymi różnicami, związanym z tymi charakterologicznymi. Zrobiło mu się głupio na myśl o tym, jak żałośnie emocjonalnej interpretacji błyskiem poddał hawkinsowe życzenie; ale powstrzymał rumieniec (o tyle łatwiej, gdy towarzysz umknął mu wzrokiem).
- Am I ruining the picture? - Było to pytanie z kategorii ciężkich, ale zadane przez chłopaka tak, jakby należało do piórkowej wagi - i z tej też przyczyny porwane zaraz przez nadmorski wicher. Pociągnął nosem - It wouldn't be against my will. It would be against my nature.
Potem się uniósł - nie tyle honorem, co na łokciach, i wywindował aż do siadu, łypiąc na Ala przez ramię.
- It's because you haven't been to Paris - Uparł się, ale chyba tylko dla zasady, bo w gruncie rzeczy uwierzył blondynowi nie tylko na słowo, ale i w tamtej chwili na parkingu, kiedy zobaczył go po raz pierwszy. Al nie pasował mu do miast. Ani do krat. Ani do murów. Pasował tutaj - pod niebo rozorane świtem, między wydmy chłostane wiatrem, na nieosiodłany nawet, koński grzbiet od zewnątrz grzany słońcem, a od wewnątrz dzikością natury; przede wszystkim - do wolności. Takiej, którą z definicji porzucić trzeba za murami byle miasta - It's a good question, though... - Potarł ramiona dłońmi - All depends on where I can find a job of... Some sorts. It's gonna be tougher now, when we're out of season, and this - Wzruszył ramionami i zastrzygł palcami chwilę jeszcze usiłującymi uszczknąć ciut wolności od ciasnoty medycznego rusztowania - ...is still healing. I may make a quick stop in Townsville, but eventually I'll probably just head back to Brisbane. 'Should be able to find something in the Sunshine Coast area. It's lovely there - 'you ever been? - Zagaił jeszcze - And once my visa expires, I'll have to decide if it's Asia again, or time to go back to Europe... But I'm not too keen, if I'm being honest. It's way too soon - Choć wyjaśnianie na co rzekomo było mu za wcześnie, już sobie, chwilowo, darował - Well, New Zealand would be sweet as well, but it's bloody expensive. And plenty of racists everywhere - Wreszcie zakończył z głuchym mlaśnięciem.
Podłapał sposób w jaki Alex lustrował go wzrokiem - jakby co i rusz otwierał i przymykał okienka w kalendarzu adwentowym.
- Anyway. How are you doing? All sober already? - Choć co do drugiego w sumie nie miał wątpliwości. Bardziej martwił go raczej poziom męskiego zmęczenia niż ostatków alkoholu w jego krwioobiegu. Zastanowił się, czy dałoby się jeszcze kimnąć - we dwóch, na pace i pod którymś z tych nieszczęsnych, końskich pledów, ale sam do siebie pokręcił głową - It's getting early. Late. Both. Should we head back soon?
Nadal jeszcze był tutaj (i, jak to szło w hawkinsowym ujęciu? "teraz"?), ale jakąś częścią siebie emigrował już w przyszłość, jak zawsze niecierpliwy, wyrywny, wychylony za próg własnego życia z żarliwością godną dziecka w świąteczny poranek. Już pakował walizki - czy, raczej, pojemny podróżny plecak, i, do pary z nim, marynarski worek po brzeg wypchany mnogością praktykaliów, spłacał otwarte rachunki i powstrzymywał się przed wzięciem sobie czegokolwiek (do serca, albo na kredyt) - Let's get going, Alexandre - Puścił do blondyna oko, a potem wstał, i w pierwszym odruchu już niemal zrywał się, by podać mu rękę i dźwignąć go do pionu, ale jednak się oparł. Po pierwsze dlatego, że już raz sobie dziś udowodnił, że stawianie Hawkinsa idzie mu raczej średniawo. Po drugie - bo nadal żywił cień urazy za tamten komentarz o trzymaniu się za dłonie.
- No wishes are stupid the moment they're being wished - Zafilozofował, myśląc o świetlnych smugach zostawianych na nieboskłonie przez komety, i ludzkim wyścigu, żeby zdążyć poprosić Wszechświat o to, czego pragnie się najbardziej - zanim zgasną - I may. I'll see.

Alexander Hawkins
Miloud
harper
bellamy
stockman — pracuje na rodzinnej farmie
34 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Al wyszedł na wolność po pięciu latach spędzonych w więzieniu. Od roku pracuje na rodzinnej farmie i próbuje nadążyć za światem, który przez ten czas ani myślał na niego czekać.
Gdyby mógł, na widok tego całego Sobeka (Sobka?!) w jego stronę łypiącego profilem z wyświetlacza telefonu, Al pewnie zastrzygłby uszami – ale chociaż potrafił nimi ruszać (umiejętność, którą absolutnie adorował mały Noah) i chociaż drgnęły lekko, śmiesznie napięte w tył, mężczyzna znad telefonu łypnął w stronę Milou' wyłącznie kącikiem oka. Potem na swój – najwidoczniej narażony na boskie pokaranie – pośladek.
Well, he’s welcome. It can’t get much worse than it already is. – Z powrotem położył się, jak długi. – You aren’t serious, are you? I mean, come on, this guy you're referring to is just a man with a head of a croc. Can you imagine how indecisive you have to be to go for that look? – To znaczy – że skoro już jakiemuś bogu zachciało się przyjmować pewną względnie-znaną ludzkiemu oku formę, dlaczego perfekcję jednego istnienia decydował się zaburzać innym? Al nie za bardzo dostrzegał w tym większy sens – ale z takimi jak on czasami tak już po prostu było. Sensu dopatrywali się wybiórczo akurat tam, gdzie jego obecność wpasowywała się w zawiłości często całkiem jednowymiarowej logiki (coś jakby wielowymiarowość rozsądku rozgnieść siłą prasy hydraulicznej). – I don’t really get it, you know? Like, why gods would always strive to look like a human of some sort, one way or another? Why are they so desperate to blend in? Don’t tell me all of it isn’t just a cheap hoax. – Westchnął, krzyżując nogi w kostkach; podeszwą bosej stopy podbił do góry trochę piasku – tak, że sporo plażowego miału wpadło mu pod wywinięte nogawki spodni.

[akapit]

Nadal przyglądał się chłopakowi jak pirat z przepaską na oku, cyklop albo niepozorny oczlik; ale nie tylko. Poza przyglądaniem się uważnie go słuchał – czynnie, a nie w żadnym tam biernym oczekiwaniu na swoją kolej, żeby gadać. Z Milou’ naprawdę było inaczej – nie lepiej, ani nie gorzej; w końcu sam nie czuł się żadnym znowu krasomówcą, żeby pierdolić głupoty na zawody i nie chciał się na takiego kreować. Ale w rozmowie z Arabem czuł się tak, jakby wyrzucane z siebie treści miały jakąś wagę i wartość, więc trzeba było sobie na nie zasłużyć – a zasłużyć można sobie było tylko przy odpowiednim zaangażowaniu w rozmowę. No – i tego zaangażowania trzeba było najpierw, tak w ogóle, chcieć. Chciał.
Ruining it? – Zaśmiał się – i znowu zamknął oczy. – Lou, do you even hear yourself? Yes. Even better, you already did it. Nothing wrong with that, though. It’s just the way things are, I suppose. It’s like with a wildfire, you know? It sets up a new beginning. And that's just a scheme of life – destruction and creation go hand in hand. – Cmoknął; znany motyw. – Even in nature, like- take an eucalyptus or a banksia, for instance. Banksia has this thing called serotinous pods which are filled up with seeds that are released post-fire. Now, that’s pretty badass, huh? – Kiedy Lou unosił się sposobem sugestywnie zapowiadając gotowość do dalszej drogi, Al postanowił z tej chwili uszczknąć jeszcze okazję, żeby wygodnie przeciągnąć się na połaci piasku. Ziewnął – nieco lżej niż poprzednim razem; tak jakby w powietrzu było za mało tlenu albo jakby to on miał za duże płuca (a skoro tak, to gdzie tam miejsce na serce?). – It’s naive to think there’s only one proper way to look at a picture. And, all of this aside, some things are just meant to be ruined in the end. Maybe that’s one of ‘em. But, yeah, it’s probably not for me to say.

[akapit]

Leżał tak jeszcze przez moment. Dwa momenty, może trzy; sam nie potrafiłby chyba przypomnieć sobie kiedy ostatni raz leżał tak dla samego procesu leżenia – z pracą co prawda wiszącą nad nim jakby łeb trzymał na szafocie, ale wszystko działo się tak daleko stąd – godzinę drogi, właściwie – że dla samego siebie nie miał serca przejmować się podobnymi drobiazgami. Przy oceanie wszystko wydawało się małe i nieznaczące. No, jasne – było więzienie. Ale w więzieniu był tylko czas – a nie było warunków; czyli zupełnie na odwrót i to w tej gorszej proporcji.

[akapit]

A potem przekrzywił głowę; wydawało mu się, że trochę piasku nasypał sobie do ucha. Może to tyle – może tylko mu się wydawało, ale i tak zamrugał, i trochę się, na wszelki wypadek, otrząsnął.
Are you sure it’s your nature? – zapytał. Jego pytania nie były ciężkie – ale za to lepkie, owszem. – Or is it rather just your habit? I’m not sayin’ it’s either a bad or harmful one. It’s not smoking. But, honestly, how do you know it’s your nature and not a bunch of patterns you’ve been constantly falling into? That’s what I’m askin’ about. – W tonie nie zachował nic ponad ciekawość – i to nie taką, która nakazywała mu z buciorami wchodzić chłopakowi do głowy. Może tylko umyślnie odraczał powrót do domu – z jakiego powodu, też nie było do końca wiadomo. Rodzice to jedno – stanowili całkiem przyzwoitą wymówkę przed samym sobą (korzystając z tego nastoletniego, a jakby niemal pierwotnego niepokoju, który tak samo duchem jak i wyobraźnią wstrząsał na widok kilkunastu nieodebranych połączeń). Ale to, że może jednak zależało mu na przytrzymaniu Al-Attala jeszcze tylko przez pożyczony moment, było zupełnie inną sprawą. Podobał mu się rytm ich rozmowy – naturalna zgodność na jednych odcinkach i rywalizacja, ale nie zajadła, wycieńczająca walka na innych – tam, gdzie rozwidlały się ich poglądy.

[akapit]

Pomyślał, że zamiast wywindować do siadu, jak robił to teraz, mógłby chłopakowi kategorycznie zaprzeczyć; wszakże, nawet jeśli nie czuł się szczególnie pijany, to może cały ten stan można jeszcze było podciągnąć pod coś na wzór – cóż – odurzenia. Morską bryzą, statycznym szumem fal, sensorycznym rajem ugniatanego dłońmi i stopami piasku. Czymkolwiek.
Kimkolwiek.
Mhm, let’s get going. – Wstał, jakoś nieszczególnie świadomy nawet, że napomnienie chłopaka o rozpanoszonym po Nowej Zelandii rasizmie jakoś przefrunęła mu nie tyle nad głową, co wybitnie zgrabnym slalomem pomiędzy lewym i prawym uchem – więc i tak, żeby znaczeniem tych słów wygodnie ominąć i mózg, i myślenie.

[akapit]

Wstał, pobieżnie otrząsnął się z piasku (już w przedbiegach godząc się ze świadomością, że i tak przepotężne jego ilości naniesie do samochodu) i ruszył w tym samym kierunku, z którego przyszli, goniąc za wschodem słońca. Słońce, teraz prawie całkiem wyglądając już zza horyzontu, traciło widocznie swoją magię – jakby wpatrując się w oczywisty schemat dnia liczyli, że tym razem gwiazda zmieni swój kształt. Że jakoś ich zaskoczy. Że, może, w ogóle nie wstanie.
Albo, że i do tej gwiazdy – takiej, która nie spada – też można posyłać swoje życzenia.

Koniec.
miloud al-attal
Alex
dc: vulminth
ODPOWIEDZ