uczeń uciekinier — szlachta nie pracuje
16 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Am I permanently broken?
Or is it just the sunshine blues?
Could you keep those arms wide open?
In case I get these legs to move
- Um, no, jeśli chcę – Bellamy niby się żachnął, ale jednocześnie uśmiechnął. Pogodny grymas zdawał się zatem podróżować między czterema kącikami chłopięcych warg jak metalowa kuleczka, w ruch wprawiona zwolnieniem zapadki we flipperze (grze znanej Atwoodowi zresztą wyłącznie z teorii, i z ledowego ekranu kina domowego, podczas - organizowanych ledwie ubiegłej jesieni - wielogodzinnych seansów Stranger Things, w których potrafili zatracić się z Olliem); z krótkim, dźwięcznym ping!, echem rozchodzącym się natychmiast po wyjałowionym głodem żołądku szesnastolatka, komorach jego serca, od dawna stojących odłogiem, i komnatach duszy - przestronnych i pięknych, choć zapomnianych, jak te piętra w muzeach, na jakie, jeśli w ogóle, docierają tylko nieliczni - Serio, Rajiv? - Wypowiedział imię bruneta z zaczepnym przekąsem, ale i takim akcentem, jakiego - mógł sobie wyobrażać - używa się w czułych przekomarzankach z rodzeństwem gdy posiada się z nim jakąkolwiek bliską relację; albo randkując spotykając się z kim, przy kim można być sobą - i to w miejscach jak kawiarnie, księgarnie, i nawet poczekalnie w poradniach zdrowia psychicznego, bez konieczności wiecznej dezercji poza zasięg ludzkich spojrzeń i konsekwencji potencjalnie grożących politycznej karierze czyjegoś ojca (a w przypadku Olivera i Bellamy'ego? cóż, prawdopodobnie obydwu) - Naprawdę uważasz, że naobiecywałbym ci tych wszystkich fenomenalnych perspektyw żeby teraz powiedzieć ci, że „sorry, ale jednak zmieniłem zdanie, więc s p a d u w a”?
W innym życiu - tym prowadzonym na korytarzach jednej z najbardziej prestiżowych placówek edukacyjnych w Wielkiej Brytanii, a może i w całej Europie (w zależności od tego, jak kto podchodził do leksykalnych rozróżnień między Wyspami, a Kontynentem), pomiędzy przepierzeniami jej imponującej, po brzeg wypełnionej rozmaitością cennych woluminów, choć i smaganej wiecznym przeciągiem, biblioteki, i wreszcie w pozornej prywatności kwater, przez władze Szkoły udostępnianych jej uczniom - Bellamy w zasadzie celnie opisywałby teraz nierzadko stosowany przez siebie mechanizm. Ile to razy - nawet w zupełnie banalnych kontekstach zdarzało mu się ot tak, chyba z nudów, albo braku lepszej strategii - owijać sobie rówieśników wokół palca na czas jednodniowej, jednotygodniowej, albo - góra! - jednomiesięcznej przyjaźni tylko po to, by złudzenie bliskości zniszczyć zaraz jednym tego palca pstryknięciem?
No, ale to było tam, i wtedy. A teraz Bellamy - ze wzrokiem podróżującym między opuszkami smagłych palców i celulozową podkładką serwetki, na jaką Rajiv dyskretnie strzepywał sypiące się z pain au chocolat okruszki - znalazł się tu. Od przeszłości oddzielony jednym bardzo długim lotem, jednym bardzo złożonym złamaniem kości, i jedną bardzo bolesną, nadal nieodżałowaną stratą.
- Tak, Rajiv. Bardzo byśmy chcieli, moja siostra i ja, żebyś przyszedł, i został dopóki się nie przejaśni - Każde kolejne słowo wyartykułował starannie, w prześwitach między nimi nie pozostawiając miejsca na wątpliwości. Potem wzruszył ramionami - aż nadto przyzwyczajony, że przecież trochę zimno było mu cały czas, bez związku z panującą na zewnątrz temperaturą - Mhm, tylko to. O? O. Okay?
Jeśli - z krótkim kiwnięciem głowy - przyjął kurtkę Rajiva, to nie po to, żeby za jej sprawą ochronić się przed chłodem. Chyba po prostu pomyślał - w ułamku chwili potrzebnej, żeby zarzucić odzienie na własne ramiona - że przyjemnie będzie, w niewinności prostej, codziennej uprzejmości ze strony osiemnastolatka, poczuć na sobie ciepło jego ciała.

Wstał. I, razem z kurtką, wdział też zupełnie kamienny wyraz twarzy.
- Tak, Rajiv. Bardzo interesuję się ptakami - Powiedział, zapijając chichot ostatnim łykiem kawy - Ale ssakami też. Tutaj, w Australii, szczególnie intrygują mnie na przykład walenie - Wyminął bruneta, posyłając mu poważne spojrzenie, niezaburzone jednym choćby drgnięciem powieki. A potem, choć intencje miał chyba szlachetnie, wyrżnął się o językową dwuznaczność i własny pośpiech w kierunku konkluzji - No, chodzi mi chyba o to, że nie dyskryminuję. No wiesz, ze względu na rasę. Yyy... - Jak to szło? "FUCK"? - Gatunek - Ku-urwa! - Przynależność!
Boże, Chryste. Podrapał się w rumieniec zakłopotania nagłym gorącem wszczypujący się mu w obydwa policzki.
- Rajiv? Tak, masz absolutną rację. Po prostu się stąd zbierajmy.
I dokładnie w chwili, w której brunet żałował, że nie może sięgnąć ku jego dłoni, Bellamy - zupełnie bezprecedensowo - pomyślał, że to chyba najwyższa pora by w końcu pozbyć się tego kretyńskiego gipsu.

[Koniec]

Rajiv Lounsbury
ambitny krab
harper
-
ODPOWIEDZ