38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
rolnik sam w dolinie, samotny ojciec czwórki dzieci, który dopiero otrząsa się z żałoby po zmarłej żonie, prowadzi sklep rolniczy i stara się z uśmiechem iść przez życie
Z zapleczem Stevena i jego podejściem do randkowania to raczej ciężko oto, aby podczas tego spotkania dotarł do jakiejkolwiek bazy. Ba, żeby w ogóle trafił na parking przed boiskiem. Nigdy nie był dobry w tych sprawach, a po takiej przerwie to mogło wyjść niebezpiecznie sztywno. Szczególnie, że cały czas gdzieś z tyłu głowy miał tą dziwną myśl, że może nie zasługuje na szczęście. Może już wykorzystał swoją jedyną szansę na miłość i czas odpuścić? Poza tym był ojcem czwórki dzieci, musiał liczyć się też z ich zdaniem i wziąć pod uwagę fakt, że być może nowa partnerka u boku ojca nie do końca będzie im odpowiadać.
- Już pracuje - odparł. Zdaniem Langleya nie każdy musiał studiować, jeżeli tego nie czuł. On zamiast na studia poszedł do akademii i został strażakiem. A to, że życie zrobiło z niego rolnika, to już inna para kaloszy. Faktycznie, pewnie trochę by spojrzał na nią, jak na dziwaczkę, gdyby wyskoczyła z czymś w stylu "oj to on już ząbkuje?". - A wiesz, ten najmłodszy lubi. Wiesz, dużo kolorów, światełek - pod tym względem faktycznie Eurowizja mogła podobać się dzieciakom. W sumie to wydawało mu się, że jest już wiekowym dziadeczkiem. Ale to pewnie przez bagaż doświadczeń z ostatnich pięciu lat. Pewnie też już zaczęły pojawiać się pierwsze siwe włosy. To już w ogóle masakra. - Czasem się na tyle czuję - odparł żartobliwie, ale co miał powiedzieć. Czasem w plecach nawet łupało od przerzucania tych worków z kartoflami albo innym ziarnem. - Wierzę ci na słowo - był trochę sceptyczny. Niby nie był jednym z tych facetów, którym trzeba kompletować ubrania, bo inaczej będzie wyglądał jak klaun. Ostatecznie wrzucił do koszyka i koszulę z liśćmi i grochami. - Tak klasycznie, co nie? - rzucił, zerkając na Lizzie. Nie wierzył w sumie trochę w to, że chodził po lumpeksie i szukał rad u Liz, która chyba miałaby lepsze zajęcia do roboty. - Haha, zabawne - mruknął trochę zgrywając urażonego, chociaż Langleya akurat ciężko obrazić. - She's dancing with me - zanucił, a raczej zafałszował, bo z niego żaden Stevie Wonder. - No dobra, to czas do przymierzalni - powiedział i już miał się zawijać, ale zerknął też w koszyk Lizzie. - A ty nic sobie nie wybrałaś? - uniósł jedną brew ku górze. No bo jak to tak!

Lizzie Blackford
ambitny krab
nikt
fotograf — freelancer
25 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Młoda pani fotograf, która niedawno wróciła do Lorne po studiach w Sydney i chce pomóc matce w remoncie chaty, a później wyjechać zwiedzać świat.
Lizzie uważała, że każdy zasługuje na szczęście, nawet jeżeli miałoby być ono chwilowe, szczególnie jeżeli zostało nam ono zabrane przez śmierć tej ukochanej osoby. Zdawała sobie też sprawę z tego, że te momenty szczęścia okupowane są też cierpieniem od czasu do czasu. W jej przypadku był to fakt, że typ, który jej się niesamowicie podobał i, z którym by chciała się spotykać, był tak trochę zaręczony więc nie za bardzo mogła mieć jakiekolwiek nadzieję na to, że się im ułoży. Nie mogła mieć w ogóle nadziei na cokolwiek, powinna zacząć patrzeć w przód, na swoją przyszłość i po prostu skończyć z zakochiwaniem się w niewłaściwych facetach.
- Ooo a gdzie? - Zapytała ciekawa, bo kto wie, może jest równie przystojny co jego ojciec, a zdecydowanie jest bliżej jej wieku. Mogła sprawdzić. - W jego wieku mogłam robić jedynie wolontariat przez swoje studia... a szkoda, bo kasa wtedy, by się bardziej przydała - W JEGO WIEKU, bo to właśnie zabrzmiało jakby Lizzie sama była po 30stce. Z tym, że Elizabeth naprawdę szybko musiała wydorośleć i zaopiekować się matką, która po rozwodzie była w prawdziwej rozsypce. Może to dlatego zawsze uważała, że faceci w jej wieku są beznadziejni i niedojrzali... no albo, i to jest akurat obrzydliwe, nadrabiała nieobecność ojca w swoim życiu spotkaniami ze starszymi kochankami. - Mogłaby być kiedyś u nas, chętnie bym poszła zobaczyć jak to wygląda na żywo - miała też nadzieję, że nie wpuszczają tam takich maluchów żeby sobie popatrzyły na kolorki, bo wtedy pewnie, by płakały i marudziły zagłuszając muzykę. Czy mówiłam, że Lizzie się nie znała na dzieciach? Chyba tak. - Serio? Przestań... musisz się poczuć jak 20-latek, może Ci koszula w liście pomoże - powiedziała rozbawiona uśmiechając się szeroko. W końcu z latami to było tak, że się miało ich tyle na ile się czuło. Lizzie na przykład sądziła że miałaby tak już 32, ale w takim lekko szalonym wydaniu. Taka zdesperowana 30-stka, która za wszelką cenę chce się poczuć młodo więc odwala jakieś głupoty jednocześnie będąc mocno zafiksowaną na znalezienie swojego księcia z bajki. - Klasyka to zawsze dobry wybór - w modzie, muzyce, często też i w architekturze.
Zaśmiała się cicho słysząc jak sobie dośpiewał piosenkę. - A tak jakoś wyszło... możesz mi później coś wybrać żeby było fair - nawet jeżeli nie przyszła tu po to żeby kupować ciuchy dla siebie to była ciekawa co, by jej wybrał. Miała nadzieję, że nie coś dziecięcego, bo trochę, by się zawiodła. - Idź przymierz, jestem ciekawa jak wypadną - pospieszyła go sama czekając na zewnątrz.

Steven Langley
przyjazna koala
catlady#7921
lorne bay — lorne bay
29 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
She likes to run from troubles in her high heels
She loves McDonalds and she hates Beverly Hills
Niewysoka postać lawirowała wśród wypełnionych po brzegi półek, pakując w nie taki pusty koszyk kolejne cichy. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz kupowała coś dla siebie, a co dopiero dla kogoś innego. Zresztą w ostatnim czasie to nie szło jej najlepiej.
Tym razem miała "dzień dla siebie". Zaplanowała łóżko, seriale i wszystko to co może znaleźć się w obrębie stolika nocnego otoczonego zasiekami w obronie przed psem. Do idealnego zwieńczenia tego dnia potrzebna była tylko torba nowych, niedrogich ciuchów.
Papierowa torba, którą trzymała oburącz po wyjściu ze sklepu, przysłaniała jej nieco widok. Po raz kolejny zaryzykowała swoim życiem, idąc na żywioł z tą nieprzemyślaną logistycznie decyzją. Nikt kto ją znał, nie byłby zaskoczony widokiem, który nastąpił zaraz po wyjściu ze sklepu. Zderzenie z przypadkowym przechodniem nie było niczym czego nie mogła się w tej konfiguracji spodziewać, a jednak tego konkretnego finału zakupów nie przewidziała. Zachwiała się do tyłu i upadła na chodnik, boleśnie przy tym obijając sobie pośladki. Na szczęście pakunek, który kurczowo trzymała w rękach ocalał, a wór ubrań nie rozsypał się po ulicy.
- Um... Przepraszam - wydusiła z siebie, unosząc wzrok do góry. To była wyłącznie jej wina, że zamiast dwóch, poręcznych toreb, zdecydowała się na jedną, która ograniczyła jej pole widzenia do minimum. Dopiero kiedy jej spojrzenie napotkało dwoje, niebieskich, nieprzeniknionych oczu, jej ciało zesztywniało zupełnie jakby przemieniła się w tej sekundzie w jaszczurkę, która zastygła z przerażenia. - C-Co Ty tu robisz? - wyrwało jej się, a ton którym zadała to pytanie był bardziej oskarżający niż przyjacielski. Ostatni raz widziała go lata temu, kiedy z dnia na dzień spakował się i zniknął, pozostawiając po sobie ziejącą pustkę. Nie obiecywali sobie niczego, ale dopiero w momencie, w którym go zabrakło, zrozumiała jak dziwnie było bez niego.
ambitny krab
kasandra
easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
المنقذ

Było kilka przyczyn, dla których Miloud Al-Attal naprawdę lubił zaopatrywać się w ubrania w tak zwanych second handach. Z tych najbardziej przyziemnych: oczywiście było to po prostu wyjątkowo praktyczne rozwiązanie, gdy do dyspozycji miało się boleśnie skromną wypłatę pracownika fizycznego, i to takiego, który w swoim miejscu pracy rezydował, a więc i dostawał do ręki znacznie mniejszą sumkę pieniędzy niż ta, jaką otrzymywałby pewnie mieszkając z daleka od punktu zatrudnienia. Australia i tak była, w jego odbiorze, droga jak jasna cholera, ale w takich przytułkach dla ubrań jak ten nikt nie kazał mu przynajmniej płacić stu dolarów za coś, co i tak miało rychło przetrzeć się w trakcie pracy, albo rozejść w praniu.
Po drugie: brunet zwyczajnie lubił rzeczy z historią (czy też z duszą - jak to mówili niektórzy) poprzednich właścicieli zaplątaną pomiędzy włókienka materiału i wpisaną w naszyte na tkaninę łatki, jakiś przypadkowy guzik wszyty między inne w ramach zastępstwa dla innego, urwanego i zgubionego gdzieś w biegu, albo zadzierzgniętą niteczkę układającą się przy kołnierzu czy rękawie w znak nieskończoności. Czasem - wsuwając się w znoszony już przez kogoś sweter, albo obwiązując szyję kochaną przed dawną właścicielkę apaszką - wyobrażał sobie poprzednie życia nowo nabytych przedmiotów. Ich przygody i przeprawy - zupełnie jakby, zamiast materiałową szmatką, były istotą z krwi i kości - o własnych uczuciach, i gustach.
Wreszcie: w lumpeksach (choć za tą nazwą, akurat, raczej nie przepadał) Milou' lubił także po prostu atmosferę oraz typ klientów, wśród których zwykle dawało się w nich odnaleźć. Trudno tu było o miłośników sieciówkowej mody, odpowiednika fast foodu - tylko w świecie ubrań. Zazwyczaj w trakcie swoich łowów na wyjątkowe, ubraniowe perełki, Lou miał więc i okazję poznać jakiś ludzki ewenement. Jak wtedy, gdy wśród używanych ciuchów próbował ustrzelić dla siebie stylowe kowbojki, a poznał ekscentryczną fotografkę, z którą przez jakiś tydzień prawie nie opuścił łóżka, zanim nie rozeszli się - każde w swoją stronę. Albo jak wówczas, gdy razem z niesamowitą, jedwabną koszulą we wzór paisley - znalezioną w stercie innych, w malutkim sklepiku w Sewilli - znalazł także starszego mężczyznę (nie w tej samej stercie, gwoli ścisłości - ale obok, grzebiącego w kopce prasowanych w kant, garniturowych spodni), który postawił mu najpyszniejsze pod słońcem ciastko Roscón, i tarota, wróżąc mu napotkanie Tej Prawdziwej Miłości w... No cóż. 2023 roku.
[Szkoda tylko, że nie uściślił jak ją Milou rzekomo spotka, ani kiedy dokładnie.

Tak czy inaczej, nikogo dziwić nie powinno, że jedną z pierwszych lokalizacji, jakie brunet musiał odnaleźć na mapie Lorne - wkrótce po wylądowaniu w tym zakątku świata - był właśnie lokalny sklepik z odzieżą z drugiej, trzeciej, albo niepoliczalnej już ręki - zawsze pachnący kadzidłem i wypełniony miękkimi dźwiękami sączącej się z głośników muzyki, głównie bezkształtnego, kojącego folku albo pogodnego indie rocka. Chapo, z zewnątrz niepozorne, ale od wewnątrz pełne skarbów, szybko stało się punktem, który odwiedzał regularnie. Zazwyczaj bez większego celu, jedynie dla zabicia czasu w te dni, w które na Farmie Hawkinsów nie był aż tak bardzo potrzebny (a od powrotu ich marnotrawnego syna te w kalendarzu Al-Attala wyrastały jakby częściej), w kieszeni znalazłszy parę dolców do przepuszczenia na jakiś drobiazg albo modowe kuriozum.
Dzisiaj?
Dzisiaj w oko wpadł Lou kowbojski kapelusz, usadzony na jednej z bocznych półek. Z odległości - w całkiem przyzwoitej chyba kondycji; prawie biały, ale biały tak, jak białe mogą być róże, a nie śnieg. Z rzemykiem opasającym rondo, i dwoma turkusowymi koralikami nawleczonymi na tego rzemyka końcówkę. Ściągający ku sobie bruneta jak magnes.
Miloud, przemknąwszy między regałami, chwycił za nakrycie głowy, a potem -
- Oh-h, holy fuck!
Samego siebie zaskoczywszy łatwością, z jaką, dla odmiany, przeklął po angielsku, a nie po francusku, czy arabsku, gwałtownie odrzucił przedmiot na poprzednie miejsce. Poczuł perełki potu, na karku formujące się szybciej niż myśli w głowie, i wycofał, tylko po to, żeby zauważyć zaraz niedostrzeżoną przez siebie wcześniej dziewczynę, zamierzającą chyba sięgnąć po ten sam, nieszczęsny, kapelusz.
- Hej? - Zastąpił jej drogę zamaszystym, zdecydowanym ruchem, obydwie dłonie wznosząc przed siebie w ostrzegawczym geście - Wiem. Jest super.. Ale nie ruszałbym... Będąc na twoim miejscu.

nova lounsbury
Miloud
harper
bellamy
ODPOWIEDZ