Pragnie być muzykiem, dlatego wybrał studia — na kierunku muzycznym
21 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Melt me, I'm cold
I've reached out my hand countless times
The echo is colorless
Oh, this ground feels so heavier
I am singing by myself
I just wanna be happier
Am I being too greedy?
Chapter one. The letter.

Droga mamo i tato.
Jeśli znaleźliście ten list, oznacza to tylko jedno — nie zobaczycie mnie już nigdy więcej; przestałem istnieć. Chcę mocno podkreślić, że... to absolutnie nie Wasza wina. Proszę, byście się nie obarczali moją decyzją, ponieważ nie mieliście na nią żadnego wpływu. Jestem Wam wdzięczny za wszystko, za to co dla mnie robiliście, że jako jedyni mnie kochaliście miłością bezgraniczną, akceptując takim jakim byłem, ale... życie mnie przerosło, nie mogłem już tak dłużej. Nic Wam nie mówiłem, jednak nie chciałem byście się bez sensu o mnie zamartwiali. Może i powinienem był się podzielić tym dużo wcześniej co konkretnie gnębi mnie od dawna, lecz nie umiałem. Obserwując z boku Wasze szczęście czułbym się z tym fatalnie gdybym to popsuł, a zdecydowanie mogłem. Naprawdę się starałem ze wszystkich sił… niestety poległem, nie miałem siły trwać dalej. Jednym z moich największych marzeń było kogoś poznać i zaznać pięknej miłości. Dokładnie takiej, jaką mieliście Wy... nie było mi to najwyraźniej dane. Ja nawet przyjaciół nie posiadałem... czułem się potwornie samotny, co zaczynało mnie boleśnie przygniatać. Niby miałem wszystko, niczego nigdy mi nie brakowało, gdyż zarabialiście spore sumy pieniężne... ale nic z materialnych rzeczy nie było w stanie w pełni mnie zadowolić. Udawałem, że wszystko jest w najlepszym porządku, mimo że wcale tak nie było. Miałem ochotę krzyczeć, co mogłem czynić jedynie wewnętrznie. Dopiero jak wyjeżdżaliście co każdy weekend... dawałem upust swym emocjom, czując jak pogrążam się coraz bardziej. Raczej nie było dla mnie ratunku... mój los był przesądzony. Mój świat zaczął się walić niczym domek z kart zasadniczo odkąd opuściliśmy nasz rodzimy kraj, w którym czułem się dobrze, bezpiecznie. Tam przynajmniej nikt na mnie krzywo nie patrzył ani się ze mnie nie wyśmiewał. Nie byłem potępiany za swoje pochodzenie, za to kim jestem. W nowym miejscu po przeprowadzce stałem się wyrzutkiem społeczeństwa, przedmiotem kpin i popychadłem, w niektórych przypadkach również czyimś workiem treningowym. Nie dawałem o niczym znać, bo... byliście zaoferowani okazją, która Wam się wtedy trafiła i było to coś bardziej opłacalnego niż w Korei. Szanowałem to i myślałem, że może z czasem sytuacja się nieco poprawi, ja zacisnę zęby i wszystko będzie w porządku. Złudne, naiwne nadzieje... Wręcz przeciwnie, pogarszało się z każdym kolejnym dniem. Pamiętam jak nie uśmiechała mi się ta spora zmiana, ale nie chciałem narzekać, być dodatkowym ciężarem, więc się nie odzywałem. Niechętnie zatem z Wami pojechałem do Australii, która właśnie była tym celem. Nienawidzę pożegnań, które zawsze są ciężkie. Wprawdzie nie byłem z nikim jakoś mocno związany, jednakże kilka znajomości miałoby potencjał na rozwinięcie... dlatego też to było dla mnie w dużej mierze takie trudne. Intuicyjnie odnosiłem wrażenie, iż będzie to dla mnie początkiem końca. Tak też się stało... ale gdybym się przyznał do swych obaw, być może uznalibyście, że przesadzam, toteż przemilczałem to. Acz zaznaczam po raz drugi — nie wpędzajcie się przez nic co tu wymieniłem w poczucie winy. Nie o to mi tutaj chodzi. Zasługujecie na szczegółowsze wyjaśnienia. Nie mogę odejść zostawiając Was w osłupieniu i niepewności, bo wtedy z całkowitą pewnością zaczniecie rozmyślać, gdzie popełniliście błąd. Otóż nigdzie... skąd mogliście wiedzieć, że trafię akurat do tak nietolerancyjnej, przesyconej jadem i nienawiścią szkoły...? Nie mogliście. Zresztą nie da się niczego przewidzieć... nie chciałem też, by przez to jak beznadziejnie czułem się w tej placówce byście byli przez to zmuszeni się ze mną przemieszczać gdzieś indziej jedynie po to, bym mógł się odnaleźć. Byłem święcie przekonany, że gdzie byśmy nie poszli... byłoby dokładnie to samo.
Kiedy się „zadomowiliśmy”, a ja rozpocząłem naukę w liceum, z miejsca zostałem obrzucany krytycznymi spojrzeniami i rozmaitą wiązanką bluźnierstw. Usadawiałem się od tamtej pory w oddali, gdzieś z tyłu tuż przy oknie, byle nie czuć się aż tak osaczonym... lecz poczucie niebezpieczeństwa i odrzucenia nie opuszczało mnie ani na krok, przez co chodziłem taki skulony, zestrachany. Wracając do Was obierałem na twarz maskę, byle nie dać po sobie nic znać. Udawało mi się to czynić bezbłędnie, niczego się nie domyślaliście. Najchętniej czas spędzałem właśnie z Wami, nawet jeśli na to nie wyglądało... Mamo, kiedy mnie przytulałaś... czułem się w końcu bezpieczny, kochany i czegoś wart. Łzy cisnęły mi się do oczu, gdy moja twarz znajdywała się za Twoimi plecami... powstrzymywałem je, by się nie rozkleić. Nie mogłem więc zbyt długo trwać w Twych objęciach, mimo że bardzo tego potrzebowałem... i najchętniej zostałbym w nich na zawsze. Pytany czy coś się stało, za każdym razem kiwałem przecząco głową i to negowałem. Czułem się podle nie mówiąc Wam do końca prawdy, gdy ciągle na każdym kroku, nieważne czego bym nie zrobił dostawałem po głowie. Najchętniej bym się tym wszystkim podzielił i wyrzucił z siebie, byleby przestało choć odrobinę boleć, a ja być może poczułbym się lżej. Patrząc na Wasze uśmiechnięte buzie zwyczajnie nie mogłem... zmuszony byłem robić dobrą minę do złej gry i imitować względnie zadowolonego, ignorując fakt, iż w rzeczywistości cierpiałem katusze. Byłem traktowany jak powietrze i to dosłownie. Łącznie z nauczycielami... tak, dobrze czytacie. Oni także nie dali mi ani grama wsparcia, którego tak desperacko pragnąłem od... kogokolwiek, chociaż jednej osoby poza Wami. Gdzie tam, po co się przejmować jakimś głupim Jae... Myślałem, że jak zacznę przykładać się do nauki i zbierać lepsze oceny, wygrywać nagrody, da to jakiś efekt. Myślałem, że może osiągnięcie popularności wśród rówieśników coś by wskórało, a miałem na to jakieś zadatki. Chciałem jednocześnie postarać się dla Was, byście się mną nijak nie rozczarowali. Walczyłem... Nie sprawiałem problemów ani nie otrzymywałem złych ocen. Nie buntowałem się, mimo poniewierania mną ani nie robiłem nic, przez co musielibyście być wezwani do dyrektora. Angielski również doskonale mi wchodził, miałem wrodzony talent do chłonięcia go niczym gąbka i dość szybko nauczyłem się nim posługiwać. Też nie od razu, ale na tyle, by rozumieć, co inni mówią i jak w razie co odpowiadać. I tak nie miałem nic do roboty poza tym i rozwijaniem swych umiejętności jeszcze za czasów podstawówki w Korei, gdy słyszałem piękne słowa w stylu „no, Ty to będziesz kimś, nie zaniechaj tego talentu dzieciaku!” i to mi dodawało jakichś resztek sił i chęci, by ewentualnie coś osiągnąć. Marzenie ściętej głowy. Zostałem oszukany... to, że tak wspaniale grałem na pianinie, fortepianie, a nawet gitarze i potrafiłem tworzyć własną muzykę od małego w niczym mi nie pomogło. Jak jeszcze mieszkaliśmy w Korei tam startowałem w konkursach i nawet kilka wygrałem, zająłem parę razy pierwsze miejsce. Tylko, że to były moje pierwsze kroki, byłem jeszcze taki mały, właściwie nie zdążyłem nic więcej wskórać, bo potem nastąpiła zmiana kontynentu. I choć będąc w liceum specjalnie chodziłem na dodatkowe zajęcia, by rozwijać umiejętności... chyba mieli innego faworyta. To był właśnie dzień, który miał rozstrzygnąć wszystko. A ja niestety miałem pecha trafić do typa, który wybrał kogoś innego by wyjechał i robił karierę, kiedy ja byłem tylko rywalem dla niego i nie miałem nigdy wygrać jak się później od niego dowiedziałem... to było bardzo druzgocące dla mnie... przypuszczam, że to wynikało z uprzedzeń, albo... nie byłem wystarczająco dobry... Tak czy inaczej moment ten wpłynął na mnie najbardziej destrukcyjnie. Nikt nic nie mówił i nie powiedział do mnie ani słowa, nie chwalił, ani nie uraczył odrobiną zainteresowania. W tamtym momencie był to dla mnie największy cios ze wszystkich, a ja całkowicie zrezygnowany się stamtąd zmyłem.
Poza muzyką, byłem świetny w koszykówkę. Zdobywałem najwięcej punktów, trafiałem do kosza z dalekich odległości, przez co każdy koniecznie chciał mieć mnie w swojej drużynie. Wykorzystywali mnie, a ja i tak nic z tego nie miałem. Dużo nie oczekiwałem... nie chodziło mi o atencję, po prostu miło by było usłyszeć chociaż trochę oklasków, pochwał. Owszem, oklaski były... ale dla ogółu, bo ja byłem „zawodnikiem duchem”. Pomyślałem, że może jak coś więcej osiągnę, ktoś mnie zauważy. Ktokolwiek... co za tym idzie wybierałem się na zawody, zdobywając puchary, medale... które przynosiłem do Was i się nimi chwaliłem, byście mogli być ze mnie dumni. Z czasem robiłem to tylko dla Was, bo przestawało to sprawiać mi przyjemność, gdy w dalszym ciągu nic się nie zmieniało, a stosunek ludzi wobec mnie pozostawał taki sam. Usiłowałem pojąć, skąd się to brało, czemu traktowano mnie jak śmiecia... do tej pory pozostaje to dla mnie tajemnicą nie do rozwiązania. Niemniej... nie chcę znać prawdy, która i tak by mnie prawdopodobnie zniszczyła dokumentnie. I tak już się nie nadaję do jakiegokolwiek funkcjonowania, a moje serce jest roztrzaskane na miliony drobnych kawałeczków. Wystarczy mi tych tortur, mam dość tego przeklętego horroru, z którego nie ma drogi ucieczki. Postanowiłem dokończyć liceum, by mieć to za sobą i dociągnąć jakoś do końca. Brak mi już kompletnie apetytu, który stopniowo też się zmniejszał, aż do takiego stopnia, że ubrania poczęły na mnie wisieć. Wybierałem takie, by nie było po mnie tej mizerności widać, choć i tak musiałem jeść, by pozory były zachowane. Podczas Waszej nieobecności praktycznie nic nie tykałem... co zwalałem na to, iż byłem w ciągłym ruchu, a przy Was musiałem wciskać jedzenie na siłę. W innym wypadku zorientowalibyście się prędko, że coś jest ze mną nie tak. Nie mogłem do tego dopuścić... Do anoreksji nie doprowadziłem, choć byłem na granicy. Wielokrotnie przechodziło mi przez myśl, jak ze sobą skończyć, ale nie pasowało mi nagłe przerwanie nauki. Postanowiłem zrobić to niedługo po „śpiewającym” zdaniu matury. Chciałem wybrać się na studia, ale... bałem się. Bałem, że będę na nowo musiał przeżywać to samo. Nie dałbym rady... moja nadzwyczaj krucha psychika nie zniosłaby „powtórki z rozrywki”.
Przykro mi, ale nie widziałem dla siebie żadnej przyszłości. Jest już za późno. Przegrałem. Jaki jest w tym cel, skoro i tak poniosę klęskę...? Nie tęsknijcie za mną zbytnio... raczej nie ma za czym i tak byłem bezwartościowy, skoro z jakiegoś powodu wszyscy dookoła mną gardzili i mnie nienawidzili. Zależy mi na tym, byście byli ze sobą na zawsze szczęśliwi... a do tego nie jestem potrzebny. Najlepiej jak o mnie po prostu... zapomnicie. Przecież i tak byłem niewidzialny i tak gdybym został na tej planecie niczego by to nie zmieniło. Kocham Was. Byliście jedynymi osobami, którym na mnie zależało, ale to dla mnie nie było wystarczające... Przepraszam...
Wasz Jae.
 
PS: Moje ciało znajdziecie w łazience na górze.

 
Napisanie tego nie było dla mnie prostym zadaniem. Ostatecznie skończyłem i uwinąłem się z tym listem do wieczora... mama z tatą i tak mieli przyjechać następnego dnia. Niemiłosiernie drżała mi ręka, ale się udało. Nieważne, że co kilka zdań skreślałem i poprawiałem słowa, a cała kartka była wymiędlona, na której widniały gdzieniegdzie mokre plamy od mych łez. Serce mi się krajało, lecz musiałem odejść... nie było tu dla mnie miejsca. Zostawiłem świstek papieru w moim pokoju na środku nocnego stolika. Chciałem tym samym, by moi rodzice minimalnie zrozumieli, czemu postąpiłem w tak drastyczny sposób. Wykorzystałem, że byli jak zwykle na swym romantycznym wypadzie, który zawsze odbywał się w te same dni. Musiałem się jakoś z nimi pożegnać... zdawałem sobie doskonale sprawę, że jest to marne, a nawet żałosne. Jednak wiedziałem, że by mnie natychmiast powstrzymali od popełnienia samobójstwa. Dlatego nie mógłbym im powiedzieć tego prosto w twarz. Nie miałem niczego do stracenia, w związku z czym nie widziałem innego rozwiązania. Zupełnie nie przeszło mi przez myśl, by dać ostatnią szansę temu jakże brutalnemu światowi i pozwolić by ktoś mi pomógł.
Niewiele myśląc finalnie udałem się do łazienki obok mojego pokoju. Nie zmieniłbym zdania. Nalałem do wanny wody, wyciągając w międzyczasie żyletkę z szafki. Poczekałem aż przezroczysta ciecz wypełni ją całkowicie i gdy się to stało, zakręciłem kurek. Następnie przytknąłem ostrze do nadgarstka, przejeżdżając po nim pierw delikatnie wzdłuż żyły. Z powstałej rany wyciekła strużka krwi. Miałem docisnąć ją znacznie mocniej do ciała, kiedy nagle usłyszałem huk obijanych drzwi o ścianę. Wszystko działo się tak szybko, że aż nie zarejestrowałem momentu, w którym zostałem odciągnięty od podłogi, zaś z dłoni ktoś wyrwał mi żyletkę, przyciskając mnie mocno do swej piersi. Tak, to byli moi rodzice... rozdygotani, roztrzęsieni i cali zapłakani. Cóż za ironia losu, czyż nie? To był normalnie cud. Nie wpadłbym na to, że wrócą wcześniej, toteż nie zamknąłem się w środku na klucz. Trzymali mnie oboje kurczowo, mówiąc coś do mnie, wprost krzycząc. Czym prędzej opatrzyli mi rękę, by ta nie krwawiła. Otrząsnąłem się i przyglądałem się im z szokiem i niedowierzaniem. Powiedzieli mi kilka rzeczy, próbując przemówić do rozsądku. Momentalnie doceniłem to, że chociaż mam ich, że to na nich mogę liczyć. Dopiero wtedy zrozumiałem, że... to co chciałem zrobić było błędem. Zraniłbym ich doszczętnie swoją śmiercią, a tego bardzo nie chciałem... Dotarło do mnie, że oni poniekąd też nie mieli lekko i nie każdy był wobec nich tak przychylny jak dotychczas mi się wydawało. Aczkolwiek... znaleźli się sympatyczni ludzie, którzy zaproponowali im spokojną mieścinę o nazwie Lorne Bay, w której zakupili drugi dom, gdzie mógłbym się bardziej zrelaksować. Specjalnie dla mnie, jako prezent za wybitne wyniki w szkole i nie tylko. Może gdybym im wcześniej powiedział, że mam takie problemy i popadam w depresję... uniknęłoby się tych wszystkich skutków ubocznych. Czasu i tak nie cofnę, choćbym chciał. Mimo że nadal wolałem stąd zniknąć... wystarczyło jedno spojrzenie na ich zatroskane twarze, by mnie od tego odwieźć. Błagali mnie, że zrobią wszystko, aby mi pomóc się pozbierać, póki jeszcze istniała na to nić szansy. Zaproponowali zakład psychiatryczny. Możecie mówić co chcecie, ale ja na to przystałem i z własnej woli pozwoliłem im na wysłanie mnie tam. Może tutaj znajdę kogoś, kto mnie lepiej zrozumie i mój koszmar się zakończy bez konieczności opuszczenia tego padołu? O tym się wkrótce przekonam... Dzięki rodzicom mogłem zabrać tam co zechciałem i załatwili mi dostęp do fortepianu, bym mógł swobodnie sobie na nim grać, byle nie przeszkadzać innym podczas ciszy nocnej. Nie mam pojęcia czy wyjdę z tego cało, ale ten ostatni raz zawalczę o siebie dla ukochanych rodziców... Jeśli nastąpi poprawa, pewnie będą mnie odbierać na weekendy i częściej będę przebywał w tej nowej willi w Lorne Bay, bym nie musiał wiązać przykrych wspomnień z dotychczasowym miejscem zamieszkania.
I tak oto wciąż egzystuję, gdyż życiem tego nazwać nie potrafię.

Chapter two. Mental hospital.

To był dzień, w którym przyjechałem z rodzicami do zakładu psychiatrycznego. Ściskałem mocno dłoń mojej mamy. Denerwowałem się i nie potrafiłem tego ukryć... Czekaliśmy cierpliwie przed drzwiami od gabinetu jednego z tutejszych lekarzy. Nie minęło dużo czasu... mężczyzna wyszedł i wezwał mnie do środka. Tylko mnie samego, gdyż wolał o pewnych rzeczach porozmawiać ze mną sam na sam. Spojrzałem porozumiewawczo w stronę rodziców, czując jak oblewa mnie strach. Wolałem, by mi towarzyszyli… lecz po usłyszeniu od nich obietnic, iż wszystko będzie dobrze i nie mam się czego bać, pokiwałem nerwowo głową, ciężko wzdychając pod nosem. Nie mogłem ich zawieść i tak po prostu stąd uciec... Puściłem niechętnie jakże bezpieczną dla mnie dłoń i niespiesznie powędrowałem za doktorem do środka. Nie pomagał fakt, że był niebotycznie wysoki, a ja przy nim wyglądałem niczym bezbronna mrówka, którą z łatwością mógłby zmieść jednym uderzeniem, a następnie zdeptać i zmiażdżyć z łatwością. Jakoś... musiałem to przezwyciężyć i tam pójść. Po chwili zamknęły się za nami drzwi, a ja się wzdrygnąłem, kuląc mocniej i garbiąc, jakby to miało mi jakkolwiek pomóc... Zostało mi wskazane miejsce przed biurkiem, toteż z lekkimi oporami, a jednocześnie wielką ostrożnością spocząłem na dość niewygodnym krześle naprzeciwko niego. Ułożyłem sobie ręce na kolanach, oplatając silnie palce wokół nich. Z tych nerwów przesuwałem nimi nieustannie po wierzchniej części bladej skóry to w górę to w dół. Nogi skrzyżowałem pod siedzeniem, a mój wzrok był rozbiegany. Ciszę przerywał jedynie szmer moich całkiem donośnych ruchów czy to stukania podeszwami butów o brudną posadzkę, czy wydawanych przez moje niespokojne dłonie rozmaitych dźwięków. Nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy... nie mogłem nic poradzić na to, że mnie trochę nadal przerażał swoją ogromną posturą. Zasadniczo przy każdej osobie tak miałem, którą napotkałem na swej drodze poza mamą i tatą... Niby byli tuż obok, a ja nie czując ich obecności przy sobie cały drżałem, co starałem się opanować, lecz marnie mi to wychodziło. Widząc moje rozdygotanie, mężczyzna usiłował mnie jakoś uspokoić, że naprawdę nic mi nie grozi i jestem z nim tutaj bezpieczny. Żadna krzywda mi się nie stanie. Nie mogłem mu zaufać... dobrze, że chociaż nie kazał mi na niego patrzeć. Obrałem sobie jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą i z nieprzemijającym niepokojem, czekałem na rozwój wydarzeń...
 
No dobrze... zacznijmy może od prostych pytań. Co w sobie lubisz, a czego nie? Jakie masz kompleksy?
 
A co tu jest do lubienia...? Skoro wszyscy na mnie krzywo patrzą poza moimi rodzicami... wygląda na to, iż jestem nic niewart. Każdy mną gardzi, obrzuca obelgami, wyśmiewa, czasem wręcz stawałem się czyimś popychadłem... Muszę być do tego odrzucający i paskudny... Wie pan jak ja się czuję? Jak ktoś niewidzialny, wyrzutek... dlatego uważam, że nie powinno mnie być na tym świecie. Gdyby było inaczej... ktoś zwróciłby na mnie uwagę, prawda? A tak nie jest... co z tego, że jestem obdarzony talentami, jak nikt ich nie zauważa, nie docenia... Jestem nikim. Stąd... uznałem, że najlepiej będzie, jak zniknę raz na zawsze...
 
Nic z tego nie jest prawdą, mimo że tak to odbierasz. Jesteś bardziej wartościowy niż sądzisz. Do tego przystojnym, młodym mężczyzną. Trafiłeś w złe miejsce i nieodpowiednie towarzystwo... niektórzy potrafią być potworami. Obiecuję, że to się zmieni. Pomożemy ci. Nie martw się...
Jak zatem odnajdujesz się w kontaktach międzyludzkich? Czego oczekujesz od innych?


Kłamie pan, jak nic! Z której strony...? Gdybym był atrakcyjny, miałbym powodzenie, a jest na odwrót... nie podobam się nikomu ani innym chłopcom, ani dziewczynom... Wątpię, by się coś zmieniło... wszyscy poza moimi rodzicami są przeciwko mnie, nie słyszał pan!? Nie wiem czy jest tu coś do ratowania... Nie odnajduję się, bo mimo że próbowałem coś wskórać, za każdym razem zostałem odrzucony, jakbym był w ich oczach jakimś kosmitą... czy czymś, co nie zasługuje na odrobinę uwagi... Niewiele do szczęścia mi potrzeba... czy ja tak dużo wymagam, by choć jedna osoba była dla mnie milsza? Bym miał chociaż jednego przyjaciela...? Nie wspominając o miłości, o której marzę od małego, ale o tym mogę zapomnieć...
 
Spokojnie Jae, jesteś w dobrych rękach i nikt cię nie okłamuje. Zrobimy co w naszej mocy, by zaradzić twoim problemom. Po to cię pytam, by dowiedzieć się, jakie one są i powoli staje się to dla mnie klarowne... jesteś tu z własnej woli czy zostałeś namówiony? I choć domyślam się odpowiedzi... pesymista czy optymista?
 
To się okaże... Mama i tata dali mi propozycję i tak, świadomie na nią przystałem. Według nich to najlepsze rozwiązanie, a ja stwierdziłem dobra, niech będzie... zrobiłem to tylko i wyłącznie dla nich. A jak się panu wydaje...?
 
Czego się najbardziej obawiasz?
 
Samotności…
 
Co jest twoją największą pasją i w co ci się najłatwiej zaangażować? Jak ci szło w nauce?
 
Muzyka... zagram właściwie wszystko co dostępne na pianinie, a nawet fortepianie, potrafię też trochę grać na gitarze akustycznej. Śpiewam. Piszę też własne teksty... Kocham to robić, dzięki temu odrobinę się relaksuję i zapominam o jakże bolesnej rzeczywistości... Dobrze też gram w koszykówkę. Zdobyłem kilka nagród, medali... ale co mi po nich? Jak już mówiłem... mimo pierwszych miejsc, nic z tego nie miałem, każdy mnie wykorzystywał po to, by wygrać. Mogłem zadowolić tym tylko rodziców... Z nauką problemów nie miałem, nie chciałem zresztą sprawiać komukolwiek kłopotów i zdobywałem niemalże same szóstki. To wszystko dla mamy i taty... bo dla kogo niby? Mnie dawno przestało to cieszyć... może gdybym usłyszał choćby jedną pochwałę. JEDNĄ. Byłoby inaczej...
 
Czyli rozumiem, że... nie radzisz sobie z krytyką i porażkami? I nie dostałeś ani jednej pochwały, ani komplementu, mimo paru sukcesów?
 
Nie... Słyszę ją nieustannie i już nie mam siły... przerasta mnie to... Niby coś wygrywałem... ale czuję się tak, jakby moje życie było jedną wielką porażką, żartem... Niestety co do komplementów, pochwał... tych zdecydowany brak. Niewiele oczekiwałem, a i tak nic z tego nie wynikało... co to za sukcesy, skoro nie było o nich głośno...?
 
Teraz już wszystko wiem, wystarczy pytań na dziś. Jesteś niezwykle delikatny, wrażliwy, co łatwo wywnioskować... Nie chcę cię męczyć, a widzę, że jest bardzo źle. Słuszna decyzja o pobycie tutaj. Nie pożałujesz. Koniec na dzisiaj. Jesteś wolny.

Przemilczałem to... wzruszyłem obojętnie ramionami, nie uraczając go w ogóle spojrzeniem przez te kilka minut, w których mnie przepytywał. Moje oczy uciekały i nie sposób było je zatrzymać. Jakoś nie mogłem się przemóc, by na niego zerknąć. Nic. Patrzył na mnie z politowaniem, co wyłapałem dosłownie kątem oka i mogłem przysiąc... iż przejawiał troskę, współczucie, ale pewności nie miałem.
Nie musiał mnie pytać o to jak okazuję emocje... jestem w stanie stwierdzić, iż sam do tego doszedł bez problemu. Przecież to widać po mnie gołym okiem. Jestem nader emocjonalny i tego bym nie ukrył. Niestabilny. Jak miałbym być spokojny, skoro wszystko wokół mnie waliło się niczym domek z kart? Usiłowałem uwierzyć temu miłemu panu... odrobinę się do niego przekonałem, mimo że podchodzę do niego w dalszym ciągu z lekkim dystansem. Kiedy zarejestrowałem sens ostatnich słów, odetchnąłem z ulgą. Ślamazarnie zerwałem się na równe nogi. Zostawiłem puste krzesło, mając spuszczoną w dół twarz i powoli kierowałem się do wyjścia. Przede mną po krótkiej chwili zmaterializował się lekarz, przez co taki spłoszony omal nie podskoczyłem.
 
A teraz pielęgniarka zaprowadzi cię do twojego nowego pokoju. Nie martw się chłopcze, zadbałem o to, byś nie był w nim sam.
 
Dodał spokojnym, przyjemnym dla ucha tonem, a po jego słowach w wejściu ukazała się jakaś kobieta, która posłała mi delikatny, acz pełen otuchy uśmiech. Kiwnąłem na znak, iż to co do mnie powiedział dotarło i pozwoliłem się zaprowadzić nieznajomej do odpowiedniej sali. W drodze pożegnałem się z rodzicami mocnym uściskiem. Nie miałem ochoty ich puszczać, lecz... musiałem, przecież nie mogli tutaj zostać... Nie wiem czy rzeczywiście ten pomysł okaże się trafny, ale... nie szkodziło mi spróbować, mimo że mój pesymizm był równy prawie stu procent. Właściwie... nic innego mi nie pozostało. Czy mój pobyt tutaj coś faktycznie pomoże, da jakiś skutek...? 
Na szczęście byłem w dobrych rękach, a przynajmniej... próbowałem w to wierzyć. Do każdej nowej osoby podchodziłem z wielkim dystansem, ale dziwić mi się? Chciałem ze sobą skończyć, gdyż nikt mnie nie zauważał, każdy był wobec mnie podły... nie udało mi się zrealizować tego planu jak widać. Będąc absolutnie szczerym... gdyby moja mama z tatą nie wrócili wcześniej do domu, niepodważalnie nie zdążyliby mnie ocalić... Czy miałem im to za złe i się na nich o to wściekałem? Bynajmniej. Nawet mimo faktu, iż w dalszym ciągu nienawidzę tego świata i źle się tutaj czuję. Po szczerej i niesamowicie długiej konwersacji, wiele do mnie dotarło. Przedstawili mi w wielu kwestiach swój punkt widzenia i dali jasno do zrozumienia, że mogłem im powiedzieć o swych problemach już na samym początku, kiedy te się zaczęły. Na to niestety było już za późno, a ja byłem na granicy życia i śmierci. Nie wiem czy dam radę to przetrwać, ale obiecałem im, że się postaram. Nie będzie to takie proste, ale zawsze to jakiś krok do przodu, prawda? Cały czas miałem przed oczami obraz ich zrozpaczonych twarzy po przeczytaniu mojego samobójczego listu, a w następstwie uświadczeniu mnie leżącego na posadzce i tnącego się żyletką... Zrobiło mi się ich dostatecznie żal i wymiękłem. Nie ciągnąłem uparcie, że podjąłem już nieodwracalną decyzję, a ich niespodziewane zjawienie się jej nijak nie zmieni. Pomyślałem sobie, że może faktycznie pobyt w psychiatryku na coś się zda w moim obecnym mizernym stanie. Są po prostu moim słabym punktem i nie mogłem tego zrobić, pozwalając im na uratowanie mnie, o ile jeszcze w ogóle jest cokolwiek ratować. Ja nadal twierdzę, że jestem tutaj niepotrzebny i nikt mnie nie dostrzeże, nie doceni mej wartości... ani nie pokocha. Z drugiej strony miałem przynajmniej kochających i wspierających rodziców, a mogło być zawsze znacznie gorzej... Cóż, zobaczymy co mi przyniesie los, skoro jakimś cudem zostałem tutaj zatrzymany.
Kobieta otworzyła mi drzwi i wskazała jedno z wolnych łóżek, które stało tuż obok zajętego przez jednego z pacjentów. Zaraz potem wyszła, bym mógł się swobodnie rozpakować i oswoić z nowym otoczeniem. Było tak jakoś po południu, a mojego jak na razie obcego współlokatora w pomieszczeniu akurat nie było. Nie mógłbym spać sam, to by było iście dobijające. Znając całą moją historię, bezsprzecznie dopisali mnie do kogoś, bym przypadkiem nie zrobił sobie znów jakiejś krzywdy. Moje ruchy były ślamazarne, nigdzie mi się nie spieszyło. Póki co nie miałem ochoty na rozkładanie swoich rzeczy, dlatego postawiłem sporych rozmiarów walizkę pod ścianą wraz z moją najukochańszą czarną gitarą akustyczną, schowaną w specjalnym pokrowcu. Kolegę zapewne poznam później. Długo tam nie posiedziałem. Chciałem zorientować się co, gdzie i jak.
Udałem się więc na wielogodzinną przechadzkę. Miałem na sobie przyduży biały sweter i czarne spodnie. Nic nadzwyczajnego. Długi rękaw zasłaniał opatrunek na ręce. Tak, ta rana była świeża i... głupio było mi ją pokazywać, stąd taki a nie inny ubiór. Wcisnąłem do uszu słuchawki, by odciąć się od wszystkiego, gdyż... nadal byłem nieufny, nie mogłem mieć pewności, że jeśli przejdę się korytarzami szpitala albo zacznę spacerować po dworze... znowu nie będę przeżywał tego samego, co poza murami tego budynku. Ale tak obserwując tych wszystkich ludzi... totalnie przypominali mnie; każdy z nich miał swoje własne przypadłości i choć były rozmaite... tak wiele nas łączyło. Żaden z nich nie posłał mi wrogiego ani pogardliwego spojrzenia. Bardziej... takie współczujące, było widać w ich oczach zrozumienie. Ów widok pozwolił mi się trochę rozluźnić. Mogłem przestać zatykać sobie uszy i z większą pewnością iść przed siebie. Może nie będzie aż tak źle...? Zaczynało mi się tu podobać. Może... w końcu znajdę z kimś wspólny język? O niczym innym nie marzyłem w tym momencie. Westchnąłem ciężko i pomimo tego, iż byłem lekko przygarbiony, i tak nie wyglądałem już jak zestrachane chuchro, które boi się dosłownie każdego ruchu. Kąciki mych ust nieznacznie się wykrzywiły ku górze, formując coś w rodzaju uśmiechu. Straciłem tym sposobem rachubę czasu i kiedy zorientowałem się, jak niewiele mi zostało do ciszy nocnej... postanowiłem wykorzystać ostatnie godziny, aby pograć na fortepianie. Prędko popędziłem do odpowiedniego pokoju, gdzie stał ów instrument. Niepewnie zajrzałem do środka. Było pusto. Podszedłem ostrożnie do czarnego pufa i na nim usiadłem. Dotknąłem pierw opuszkiem palca jednego z klawiszy, aby... po chwili dodać resztę szczupłych palców i po nich nimi przesuwałem, oddając się temu zajęciu całkowicie.
I to właśnie tamtego dnia poznałem JEGO. To było jak grom z jasnego nieba! Pojawił się w tej samej sali i wsłuchiwał się w moją muzykę. Zorientowałem się o jego obecności dopiero wtedy, gdy ten przypadkiem narobił rabanu poprzez wywalenie kilku krzeseł. I tak to się zaczęło. Po raz pierwszy poznałem te cieplejsze uczucia. Byłem nimi wręcz otumaniony, zadziałały na mnie niczym silny narkotyk, od których w zastraszająco szybkim tempie się uzależniłem. O niczym innym nie potrafiłem myśleć. I tak mijały dni, a ja przepadałem w tym wszystkim coraz bardziej. Zdarzało się, że depresja mnie czasem dopadała, ale to już nie był tak wysoki stopień, jaki był zanim wylądowałem w zakładzie psychiatrycznym. Owszem, niektórzy pacjenci też potrafili dać w kość, jednak się tam odnalazłem. Przynajmniej dzięki temu, że zdecydowałem się tam pójść trafiłem na przeciwieństwo ludzi, którzy mną przez połowę życia pomiatali. Nie dość, że mnie rozumieli, to nie mieli jakichś głupich uprzedzeń i dało się z nimi normalnie porozmawiać. A co najważniejsze... znalazłem miłość swojego życia. A przynajmniej... wszystko na to wskazywało i zapowiadało, że to ten jedyny i będziemy ze sobą już na zawsze. Zacząłem być absolutnie pewien, iż się zakochałem na zabój. Dochodziło to do mnie z każdym dniem z coraz większą siłą. Nareszcie byłem szczęśliwy. To głównie dzięki tej konkretnej jednostce wszystko powoli zaczęło się zmieniać, a zarazem poprawiać, niezaprzeczalnie. Nie wszystko, lecz co najistotniejsze: w końcu poczułem się kochany, chciany, ktoś mnie zauważył, zwrócił na mnie bardziej uwagę... to dodawało mi wówczas najwięcej sił. Może brzmi tandetnie, ale nie dla mnie. Wierzyłem, że on czuje do mnie to samo, choć jeszcze żaden z nas nie odważył się wypowiedzieć na głos tych dwóch jakże ważnych słów. Kiedyś w końcu zapewne to nastąpi, na razie jest w porządku jak jest. Świetnie się ze sobą dogadywaliśmy i właściwie szybko staliśmy się parą, a to już dużo! Nie potrzebowałem żadnych deklaracji. Po prostu... przy mnie był.
Jak poprzednia lokacja w Australii zawsze będzie mi się już bardzo źle kojarzyła, to Lorne Bay już nie. To miasto okazało się trafem w dziesiątkę. Myślę, że jak w końcu wyjdę z tych ponurych murów szpitala, zostanę tu bardziej na stałe. Nie ciągnie mnie do innych krajów ani miast... póki co jest mi tutaj dobrze. Wolę przy tym pozostać. Ewentualnie polecę odwiedzić pozostałą rodzinę w Korei i tyle wystarczy.

Minęło już trochę czasu odkąd trafiłem do zakładu psychiatrycznego. O dziwo było ze mną coraz lepiej. Powoli zaczynało mi się poprawiać... głównie za sprawą kilku osób. Nabrałem większych chęci do życia i zaczynałem być przekonany, że jak tak dalej pójdzie, z pewnością stanę szybciej na nogi, niż mi się wcześniej wydawało. Nawet moi rodzice wyłapali we mnie te drobne zmiany, z których nadzwyczaj się cieszyli. Widząc ich niesamowicie promienne twarze od razu mnie samemu robiło się cieplej na sercu. Nie zawiodłem ich; mogli być dumni z moich postępów i tego, że udało mi się bardziej otworzyć na ludzi. Przy okazji zyskałem parę dobrych duszyczek, które mnie nie skreśliły tak jak zrobiła to znaczna większość ludzi. Wręcz przeciwnie, znajomości te miały zadatki na coś poważniejszego. Wyraźnie mnie to ożywiło, w końcu być może będę miał kilku przyjaciół, a nawet był też ukochany chłopak, co zarazem popychało mnie mocniej do walki o jedno ze swych największych marzeń. Będąc na jednej z przepustek postanowiłem wziąć udział w jakimś może niewygórowanym konkursie, ale chciałem spróbować ruszyć jakkolwiek, sprawdzić się jakoś. Nawet nowi znajomi mnie do tego popychali i dzięki temu się odważyłem. Bardzo dobrze zrobiłem, bo pomimo wyraźnego stresu i obaw... wygrałem. To był taki przełomowy dla mnie dzień, który można powiedzieć otworzył mi nowe możliwości, a mnie samego napędzało motywująco do dalszych działań. Korzystałem zatem z każdej możliwej okazji i załapywałem się na coraz lepsze konkursy. Nabywając kolejne doświadczenia i pokazując swój prawdziwy talent mi się to opłaciło. W końcu moje główne marzenie stawało się coraz realniejsze, namacalne. W trakcie tego wszystkiego poznałem takiego jednego, który miał można powiedzieć masę wtyków. Był synem znanego muzyka i myślę, że to dzięki niemu dostałem większe na to szanse. Docenił moje umiejętności i dostrzegł, że naprawdę mogę osiągnąć wiele, tylko muszę o to po prostu walczyć, nie poddawać się. Przekazał mi również, że czasem tak bywa, iż ktoś jak ma swojego pupilka to nie widzi talentu innych i przepycha go tak, by to on był zwycięzcą, a nie osoba o prawdziwym talencie. Dało mi to również sporo do myślenia. Zaufałem mu i to była jedna z osób, przed którymi się bardziej otworzyłem. Obiecał mi, że pomoże mi dostać się do jakiejś lepszej uczelni. I tym sposobem złożyłem papiery na University of Queensland School of Music, bo właśnie tam będę miał po ukończeniu jej większe szanse czy to na występowanie na scenie jako muzyk, czy bycie producentem muzycznym. A może jednym i drugim? Zobaczymy. Po poleceniu przez kolegę, tym paru wygranym konkursom i ogółem świetnym wynikom w nauce dostałem się tam bez problemu. Fakt, będę musiał tam dolatywać, w końcu to było oddalone dość spory kawał drogi od Lorne, ale nie chciałem opuszczać tego miasteczka, w związku z czym wybrałem studia zaoczne, bo w obecnym ustawieniu tak mi będzie prościej.

Chapter three. A new beginning...?

Planowałem całkiem niedawno również przedstawić swego wybranka mamie i tacie, ale na razie... jeszcze nie było na to idealnej okazji. Wolałem nie peszyć i mieć większą pewność i najlepiej uświadomić ich o tym po tym jak wyjdę wraz z nim z ośrodka. Może lepiej zrobiłem. I choć coraz więcej się zmieniało w moim życiu na pozytywne... moja relacja z NIM zaczynała się powoli psuć, a ja tego nie dostrzegałem. Albo inaczej... usilnie nie dopuszczałem do siebie myśli, że mielibyśmy się rozstać w jakikolwiek sposób. Od dnia, w którym przyznałem się do swych uczuć i zaproponowałem by później ze mną zamieszkał… czułem jakby odsuwał się ode mnie, mimo że tak łatwo wcześniej zgodził się z uśmiechem na związek ze mną i wydawało się, że czuje do mnie to samo, choć tego słownie w sumie nie potwierdził... Wmówiłem sobie zbyt dużo, chcąc zwyczajnie wierzyć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, że tak będzie już zawsze. A im dalej, tym czułem coraz większy dystans od niego, co bynajmniej nie pomagało... Cholernie bałem się go o cokolwiek spytać, czując jak wszystko dosłownie wisi na włosku. Nie zamierzając jednak zaprzepaścić planów związanych z muzyką... to jej poświęcałem najbardziej uwagę, może odrobinkę się w niej zatracając. Przygotowywałem się też jak najlepiej na rozpoczęcie nauki, co miało odbyć się dopiero w lutym. Nie mogłem dłużej przeciągać czekającej mnie i mojego chłopaka nieuniknionej poważnej rozmowy, więc postanowiłem, że się jej podejmę. Też nie od razu, bo chciałem odczekać te kilka dni, zwłaszcza słysząc od lekarza, że i tak mają mnie w najbliższym czasie wypuszczać, więc uznałem, że idealnie będzie, jak zrobię to dokładnie tego samego dnia, w którym miałem zyskać słodką wolność. Gdyby okazało się, że moje obawy miałyby się sprawdzić, nie chciałem by przez ewentualne rozwalenie emocjonalne mieliby mnie tu ostatecznie dłużej przetrzymać...
Najwyraźniej intuicja mnie nie pomyliła. Miałem rację... Spytawszy wprost co się dzieje, dostałem istnym rykoszetem po twarzy. ON wyjawił mi, że wszystko działo się dla niego za szybko i to go mocno przygniotło, przerosło, a nie chciał się do tego przyznać, bo bał się, że mnie tym zrani, a ja mógłbym zrobić przez to jakąś głupotę... Przeprosił mnie, że dopiero teraz, ale starał się spróbować najlepiej jak mógł myśląc, że to udźwignie, a ostatecznie poległ i to, co między nami powstało nie było czymś, czego oczekiwał. Ostatecznie stwierdził, że najlepiej będzie jak rozejdziemy się w zgodzie. Nie mogłem mieć do niego o cokolwiek żalu... właściwie czułem, że to ja spieprzyłem na całej linii. Typowo dla siebie... zacząłem się obwiniać o to, iż nie byłem w stanie go w pełni uszczęśliwić, a na dokładkę za bardzo przyspieszyłem z pewnymi rzeczami, będąc w tym wszystkim zbyt nachalnym, niecierpliwym...

Od teraz chyba już nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia... przynajmniej nie w moim przypadku. Wniosek jaki mi się nasuwał jest taki, że najzwyczajniej jest to coś bardzo rzadko spotykanego i nielicznych kopie taki zaszczyt z zaznania takowej. Chciałem przeżyć to samo, co moi rodzice, lecz chyba nie jest mi to dane... Nie wiem właściwie, czy w ogóle ktoś mnie tak prawdziwie pokocha... czy to możliwe...? W każdym razie... moje serce roztrzaskało się na miliony drobnych kawałeczków. Żeby nie robić już tam żadnych scen, usilnie tłumiłem w sobie smutek, byle się nie rozpłakać ani przed personelem, ani przed byłym już chłopakiem. Czułem jak ręce mi się trzęsą, jak ciężko mi się na czymkolwiek skupić... ale musiałem jakoś wytrzymać. Pozbierałem swoje rzeczy i nawet na niego nie patrząc opuściłem salę numer sześć, w której do tej pory siedzieliśmy razem. Skierowałem swe kroki do gabinetu lekarza, by podpisać jakieś papierki i przeprowadzić ostatnią rozmowę. Musiałem to sprytnie rozegrać, byle o niczym się nie zorientował... Ledwo się udało, ale dałem radę. Słowem nie wspomniałem o swoich prawdziwych uczuciach i tego, co było do niedawna między mną a NIM... wtedy załamałby mi się głos, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Po krótkiej wymianie zdań, wyszedłem z pomieszczenia, starając się zachować spokój. Finalnie dostałem się do samochodu, w którym czekali już na mnie moi rodzice... Miałem świętować, a zamiast tego popadłem w nieuchronną rozpacz, a obecność mamy i taty temu tylko sprzyjała. Łzy natychmiast napłynęły mi do oczu, a otoczenie coraz gorzej mi się rozmazywało przez nasilony atak przezroczystych kropel, które mimowolnie poczęły skapywać ciurkiem po moich policzkach. Jako iż nie miałem jak się do nich przytulić, skoro usiadłem na tylnym siedzeniu... powiedziałem, że wszystko im opowiem jak dojedziemy do domu. Zmartwili się oczywiście, ale to nie były najlepsze warunki do takich wyznań. W związku z tym po znalezieniu się na miejscu i po tym jak wygramoliłem się na zewnątrz... wpadłem prosto w ramiona swojej mamy, w końcu dając całkowity upust swym emocjom i rozryczałem się na dobre... Wiedziałem, że nie będę w stanie zasnąć sam, chciałem wyjątkowo spać z nimi, tak mnie to zdruzgotało... Mimo faktu, że myśli samobójcze na nowo zaczęły mnie atakować, nie zamierzałem się im tak łatwo dać tak jak wtedy. Nie chciałem wracać do szpitala psychiatrycznego... wszystko by mi jedynie przypominało o NIM. Pomyślałem, że jeśli miałbym sobie znów z czymś nie poradzić, udam się z tym do psychologa; to już wydawało się lepszym rozwiązaniem, a może akurat coś mi to pomoże... Bądź co bądź mimo znaczącej poprawy, w dalszym ciągu miałem wiele kompleksów, do tego trzeba było podbudować moją pewność siebie, która po tym ogromnym dla mnie ciosie ponownie podupadła...
Będę musiał się jakoś z tego podnieść, co wcale łatwe nie będzie, ale nie popełniłem już tego samego błędu co kiedyś... i podzieliłem się wszelkimi szczegółami z rodzicami, by więcej przed nimi niczego nie ukrywać. Tym samym pozwoliłem im też sobie pomóc, skoro dopadło mnie poczucie beznadziei i bezsilności. Docenili to i cieszyli się, że nie podjąłem pod wpływem wzmożonych emocji jakiejś zbyt pochopnej nieprzemyślanej decyzji.
Od mojego powrotu do tej wielkiej posesji nigdzie nie wychodziłem. Miałem na sobie takie luźne ciuchy, do tego chodziłem wszędzie boso. Zaszyłem się w swoim Genius Lab'ie, jak go sobie nazwałem i tam wyżywałem twórczo w muzyce: czy to pisząc teksty piosenek, czy grając na gitarze, tudzież pianinie (a jak chciałem zasiąść przy fortepianie zmieniałem pomieszczenie, bo stoi on w pokoju muzycznym), czy to miksując różne dźwięki, aby stworzyć jakąś melodię do tego, co napisałem. Bawiłem się tym, w co włożyłem całe swoje serce, czyli w moją największą pasję, aby móc z tym coś zrobić dalej, a nie stać w miejscu. Jeśli chciałem się wybić i coś osiągnąć, nie mogłem spocząć na tak zwanych laurach i uzbierać dostateczną ilość utworów, aby w przyszłości móc mieć co pokazywać profesjonalistom. Moje prywatne studio stało się jednocześnie takim moim azylem, z którego rzadko wyściubiałem nos. Chciałem mieć nadzieję, że jak wpadnę w twórczy wir, przestanę myśleć o dokuczliwym bólu, który przeszywał moje serce na wskroś. Nic z tych rzeczy... dawał o sobie dosadnie znać na każdym kroku, zwłaszcza w momencie, kiedy kładłem się spać. Owszem, doznałem sporego natchnienia, które przyniosło taką wenę jak nigdy i dosłownie wyżywałem się muzycznie przez cały ten czas, odkąd wypuścili mnie z psychiatryka. Złamanego serca w pół nie było tak łatwo złożyć do kupy… Rany były zbyt świeże, by mówić o ich stopniowym zasklepianiu, a co dopiero o ich całkowitym zniknięciu. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że to potrwa i będę cierpiał jeszcze przez dłuższy czas, ale... ten ból był tak nieznośny, tak potężny, że powoli mnie to wykańczało, zaczynało mi brakować coraz bardziej sił. Ciągle roniłem kolejne wodospady łez, bo to rozstanie bardzo się na moim stanie psychicznym odbiło. Chciałem jednocześnie o NIM zapomnieć jak najszybciej, dlatego nie zamierzałem nigdy więcej wymawiać jego imienia, ani też przywoływać go w swej pamięci. I choć rodzice usiłowali mi wbić do głowy, że to nie moja wina, miałem ogółem duże wsparcie od innych... w dalszym ciągu uważałem, że to ja nawaliłem na całej linii i może gdybym nie leciał ze wszelakimi propozycjami z taką prędkością... nie straciłbym go i tak dużej szansy na piękną miłość. Niestety to już przepadło raz na zawsze... Nie należę do silnych jednostek, dlatego dłużej będę się z tym mierzył... obym nie przegrał tej walki, a nie ukrywam, miewam momenty, w których mam ochotę się poddać, a nawracająca depresja już ostrzyła na mnie swoje ostre niczym brzytwy ząbki; dosłownie czułem jej obecność. Mimo to nie zamierzałem zaprzepaścić postępów, których niewątpliwie przez ostatni czas dokonałem. Nie mogłem nikogo więcej zawieść i to mnie głównie trzymało w ryzach, nawet jeśli czułem się na nowo beznadziejny i brzydki.
Nastał początek lutego, a wraz z nim dopadł mnie największy lęk. To był mój pierwszy dzień na nowej uczelni. Z ulgą przyznałem po całym dniu, iż te moje obawy były bezsensowne. Ogólnie rzecz biorąc póki co nie ma tragedii, ale jak to wszystko będzie dalej wyglądało... czas pokaże.

A little bit more about me...

— Uwielbiam wszelkiego rodzaju słodycze, którymi mógłbym się zajadać co chwila. Głównie lizakami, choć za gorzką czekoladą specjalnie nie przepadam. To nie tak, że jest dla mnie wstrętna, po prostu nie jestem jej fanem.
— Z owoców najchętniej zajadam się mandarynkami. Kiedy widzę jakieś w swym polu widzenia, machinalnie po nie sięgam, bo zwyczajnie nie mogę się powstrzymać i jem jedna po drugiej, póki się nie skończą. Ogółem ich smak i zapach działają na mnie odurzająco. Jeśli więc podarujesz mi jedną z nich, albo i więcej... ukocham ponad wszystko! Z tego względu często używam jakichś szamponów czy innych kosmetyków o zapachu mandarynkowym. Pachnieć nimi również uwielbiam! Można to nazwać takim... zdrowym uzależnieniem, czy coś w tym stylu.
— Od dziecka miałem wrodzony talent do instrumentów, do których mnie ciągnęło. Zwłaszcza do fortepianu/pianina i gitary akustycznej. Oprócz tego zacząłem pisać własne teksty jak mnie coś zainspirowało a ja miałem wenę twórczą, natchnienie. Praktycznie nie ma takiego utworu, którego nie umiałbym zagrać, znaczy... lubię podejmować się wyzwań i jeśli czegoś nie zdążyłem poznać, jestem w stanie się tego finalnie nauczyć. Sam bawię się niekiedy klawiszami, tudzież strunami i coś oryginalnego z tego powstanie, niekiedy nucąc coś pod nosem, tudzież jak totalnie odpłynę, dodaję do powstającej melodii bardziej swój wokal. Muzyka stała się dla mnie najważniejsza, zaraz po rodzicach. To dzięki niej trzymam się jakoś przy życiu i pozwala mi się wyciszyć, zapomnieć o złu tego świata. Jeśli kiedyś będzie mi to w ogóle dane... pomyślę o karierze muzycznej.
— Poza koreańskim, potrafię komunikować się w języku angielskim, z którym od samego początku radziłem sobie doskonale. Opanowałem go na tyle, by móc się nim na co dzień posługiwać tak jak swoim ojczystym. Poza tymi dwoma reszta mnie jakoś nie interesowała. Ponadto nie widziałem potrzeby, by się ich uczyć.
— Sporty też należą do moich ulubionych zajęć, głównie koszykówka, do której mimo wszystko chętnie wracam. W czasach licealnych najbardziej lubiłem w nią grać i do tej pory potrafię piłką trafiać celnie do kosza, również z dalszych odległości. I choć początkowo wyglądałem mizernie, teraz wyrobiłem sobie lepszą sylwetkę i mogę się pochwalić ładnie zarysowanymi mięśniami na brzuchu czy ramionach. Moje nogi dalej wyglądają strasznie szczupło, ale zaakceptowałem ten stan rzeczy i nie przeszkadza mi to.
— Chciałbym mieć jakieś zwierzątka, ale nie wiem, czy w obecnym stanie nadawałbym się do ich wychowania... do tego znajdując się do pewnego czasu w zakładzie psychiatrycznym miałem to mocniej utrudnione. Za to kilka razy przeznaczyłem już pieniądze na cele charytatywne i schroniska.
— Iced Americano życiem. Bez choćby jednego kubka dziennie się nie ruszę. W innym wypadku byłbym chodzącym zombie. Mam zresztą problemy z niskim ciśnieniem, więc kawa jest w moim przypadku wprost zbawcza. Zazwyczaj budziłem się później od wszystkich i tak szczerze sporo spałem, ciężko było mnie wyrwać z kamiennego snu. Nie wynika to z lenistwa żeby nie było... po prostu widocznie tak już mi zostało. Stawiam, że jest to jeden ze skutków ubocznych traumatycznych przeżyć z przeszłości i takie pozostałości po depresji, które potrafią wciąż mnie nawiedzać. Takie ciągłe spanie też można powiedzieć zalicza się do takiej trochę ucieczki od rzeczywistości.
— Wrażliwe ze mnie stworzenie, może wręcz nadwrażliwe; delikatnej konstrukcji. Łatwo mnie zranić i skrzywdzić, czego idealnym przykładem jest to, przez co przeszedłem i gdzie ostatecznie skończyłem.
— Z nudów nauczyłem się jeździć samochodami i motorami. Udało mi się zdobyć prawko, nie mając z tym jakichś większych trudności. Lecz czy ta zdolność mi się do czegokolwiek przyda...?
— Fascynuje mnie wszechświat, planety, gwiazdy i wszystko to, co jest z tym związane. Miałem tak odkąd pamiętam... i to był ten jeden czynnik, który jako jedna z nielicznych rzeczy umilała mi najgorszy okres w moim życiu, czyli ten po przeprowadzce do Australii. Do tej pory kocham chodzić nocą po plażach, przy brzegu oceanu tudzież morza, najlepiej kiedy nikogo nie ma. Przy okazji przyglądać się rozgwieżdżonemu niebu, na którym poza pięknym księżycem widnieje mnóstwo gwiazd. Mógłbym się w takie wgapiać godzinami! To także wciąż pomaga mi w wyciszeniu się i oderwaniu myśli od szarej i ponurej rzeczywistości. Uwielbiałem też leżeć gdzieś z moim byłym chłopakiem i wraz z nim podziwiać ten nadzwyczaj niesamowity widok. Dodaje romantyzmu trzeba przyznać. Gdy nastawała noc i obserwowałem nieboskłon, za każdym razem myślałem o NIM jeśli akurat byliśmy oddzieleni. Przymykałem oczy i starałem sobie wyobrazić, że jest obok mnie. To nie było to samo, ale zawsze coś... Obecnie na nowo oglądam je w samotności, odkąd nasz związek się całkowicie rozpadł...
Jaesang Chae.
09.03.2003r.
Daegu, Korea Południowa.
Zaczął pierwszy rok na UQ's School of Music zaocznie, chcąc w przyszłości występować na scenie i być świetnym producentem muzycznym.
Na razie student, posiadający własne studio muzyczne w swej willi.
Pearl Lagune.
Kawaler, panseksualny.
Środek transportu
Jae porusza się swoim drogim samochodem, w końcu fundusze mu na to pozwoliły i skoro prawko zdane, chociaż z tego może się jako tako cieszyć. Szczególnie że nie lubi poruszać się komunikacją miejską — wciąż nie czuje się pewnie w zatłoczonych miejscach.

Związek ze społecznością Aborygenów
Miał mnóstwo swoich problemów, przez co na razie nic na ten temat nie wie.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Najczęściej głównie na łonie natury, czyli w parkach, na plażach, czasem nawet i do lasu się udam. Poza tym bardzo często odwiedzam kawiarnie wszelkiego rodzaju. A tak poza tym siedzę w domu, przeważnie w swym Genius Lab wyżywając się muzycznie.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Rodziców Jaesanga — Yunsanga i Yewon Chae.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak, ale bez trwałych urazów, urywania kończyn, gwałtu i śmierci.
Jaesang Chae
Yoongi Min
wystrzałowy jednorożec
Lil Meow Meow
No, god please no.
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany