Treserka i przewodniczka psów K9 — Prywatny ośrodek szkoleniowy
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Dyplomowana treserka psów K9 prowadząca własny ośrodek. Była wojskowa, amatorka krzyżówek, puzzli, dobrego piwa i filozoficznych rozmów. Żyje z przekonaniem, że kobiety są cudowne, choć wiele razy złamały jej serce.
- Kiedyś na pewno na coś się szczepiłam – powiedziała olewniczo, bo chciała brzmieć jak ktoś, kto się nie przejmował. W sumie taka była prawda. Miała gdzieś samą siebie. Bardziej przejmowała się psami i Ive niż sobą. Taka już była, a przynajmniej w momentach zagrożenia, bo kiedyś nie miała problemu z zostawieniem kobiety bez żadnego słowa wyjaśnienia, czemu nagle nie chce się już z nią widywać. Nie ważne, co je wtedy łączyło i że był to tylko seks. Shummway zasługiwała na dobre traktowanie a nie na ucieczkę tchórza, który bał się konfrontacji z przeszłością.
- Dobrze, już dobrze. Nie dotykam. – Uniosła obie ręce do góry na znak, że już niczego nie zrobi. Dopiero świadomość, że jednak coś w niej tkwiło sprawiła, iż poczuła wyraźniejszy ból. Nadal słaby, ale wiedziała, że z każdą kolejną minutą w trakcie której uciekać będzie adrenalina, nieprzyjemne uczucie się wyostrzy.
Odebrała od Ive obie smycze i po wyjściu z marnie stojących ścian rozejrzała się na boki. Krzewy, różne części wiatraka i zapewne rzeczy zdmuchnięte z okolicy. Wolała sobie nie wyobrażać jak to wszystko wyglądało w miasteczku.
- Tędy. – Wskazała ręką kierunek. Nie musiały wracać na drogę. Eve postanowiła, że przejdą przez farmę, na której się znajdowały. Wiedziała, że jak będą trzymać się odpowiednio daleko od domu gospodarza to nic im się nie stanie. Nikt nie zacznie strzelać (to nie Teksas) ani nie wezwie policji z powodu obcych pałętających się po terenie.
- Wiesz, co? Zawsze możesz zgłosić się do właściciela szopy i zapytać, czy czegoś nie musi naprawić. – Udając przy tym głupią, że nie wiedziała iż stara szopa już nią nie była. Ot, zarobi trochę. – Dawno się rozwiodłaś? – zapytała ostrożnie i nienachalnie. Zrozumie, jeżeli Ive nie chciałaby z nią o tym rozmawiać. Nie musiały, ale Paxton wiedziała, że powinny utrzymać jakąkolwiek rozmowę zanim dotrą na farmę. Kto wie? Może Eve tknie i wreszcie przeprosi Shummway za swe zachowanie? Była dorosła i umiała się kajać. Nie zawsze chciała, ale czuła, że kobieta zasłużyła na wyjaśnienia.
Tak też zrobiła. Po drodze na swoją farmę, żeby zagadać siebie i Ive zanim obie spojrzały na rany nieco świeżym okiem, przebrały się w suche ubrania i pojechały do szpitala, żeby zająć się skutkami przeżytej burzy.
Nie było tak źle.
Dobrze, że się nie pozabijały.

z/tx2
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Były takie dni, kiedy miał wyjątkowo mało mocy przerobowej. Wszystko, co na niego spadało, zdawało mu się dwukrotnie cięższe niż normalnie, trudniejsze do pogodzenia ze sobą nawzajem, bardziej przytłaczające. Same upały dawały się im wszystkim w kość - głównie przez problemy z wodą, które pojawiały się w zardzewiałych rurach raz po raz, a przy bieżących temperaturach, sprawa miała się tylko gorzej. A butelkowana woda wcale nie taniała, a wręcz - jak odnosił wrażenie Yosef - z roku na rok stawała się coraz droższa. To przekładało się bezpośrednio na ilość zmian, które brał; od paru tygodni nie mógł pozwolić sobie na wiele przyjemności, bo większość czasu spędzał w pracy, a kiedy wracał, czekały jeszcze na niego wszystkie te obowiązki domowe, którym Mara nie była w stanie - albo zwyczajnie nie chciała - podołać. I tak miał wyrzuty sumienia, że ją wykorzystuje. Bo jasne, była prawie dorosła, ale przecież nie pisała się nigdy na opiekę nad dwójką dzieciaków.
Yosef też nie. Ale Yosef już dawno odebrał sobie przywilej wątpienia w zasadność swojej odpowiedzialności nad rodzeństwem.
Czy był wściekły, kiedy siostra raz po raz zawracała mu tyłek, kiedy próbował skupić się na pracy? Owszem. Pech chciał, że tego konkretnego dnia kręciła się po stacji cała masa klientów, a dzwoniący nieustannie telefon nijak nie pomagał mu skupić się na tym, co robił. Jasne, jego zadania nie były skomplikowane, bo większość rzeczy, włącznie z podliczaniem, na szczęście, robił za niego komputer, ale i tak był przemęczony tymi dłużącymi się godzinami za ladą, nie potrzebował dodatkowych uatrakcyjnień pod postacią Mary, jęczącej wciąż na coś po drugiej stronie połączenia. To odwołanie zajęć zdawało mu się ostatecznym przekleństwem, bo wyobrażał sobie tylko, jakie dantejskie sceny musiały odbywać się w ich chatce w Sapphire River, skoro w tle przy każdej rozmowie słyszał zawodzącego Mishę albo przeklinającego Joela.
W końcu uznał, że dłużej tak nie da rady i zadzwonił do szefa. Ten wyjątkowo nie robił żadnych problemów, bo łatwo udało się znaleźć zastępstwo - nie on jeden najwyraźniej musiał zacisnąć pasa i podwoić obroty, w wyniku fali upałów. W drodze do domu już starał się wymyślić jakieś frapujące zajęcia animacyjne, ale kiedy dotarł na miejsce, czekała go niespodzianka i to nie jedna z tych przyjemnych - w środku nikogo nie było. Zupełnie. Zrobił kilka rundek po tych marnych trzech pomieszczeniach, zupełnie jakby w istocie wierzył, że dzieciaki pochowały się w szafach albo pod łóżkami. Wcale nie.
Zaczął panikować. Teraz to on dobijał się uparcie do Mary, ale siostra nie odbierała. Nie minęło dużo czasu, aż nawiedziły go czarne myśli, do pary z poczuciem winy. Może przy okazji ostatniego telefonu był dla niej zbyt surowy? Dość stanowczo kazał jej ogarnąć się i być odpowiedzialną. Teraz wyrzucał to sobie. Musiała uznać, że dokądś ich zabierze, ale dokąd? W takie gorąco? A może - co było zdecydowanie gorszą opcją - każdy poszedł gdzieś sam? Co wtedy z Mishą? Yosef nie wiedział nawet, kiedy zaczął się trząść. Zanim powziął jakieś akcje, musiał łyknąć prochy uspokajające, bo czuł już oddech ataku lękowego na własnym karku.
A potem wstał i wyszedł. Nie zastanowił się nad tym dwa razy, nie wziął nawet wody. Zostawił tylko na kuchennym stole karteczkę z napisem, że ktokolwiek wróci pierwszy do domu, ma natychmiast do niego zadzwonić. Nie przewidział jednak, jak szybko bateria w jego telefonie padnie. Komórkę miał zdezelowaną już od dłuższego czasu, więc powinien spodziewać się podobnej akcji - ale najwyraźniej był zbyt skoncentrowany na tym, aby odnaleźć rodzeństwo, żeby myśleć o takich drugorzędnych sprawach. Miał plan sprawdzenia wszystkich ulubionych miejscówek dzieciaków, więc po rozpytaniu sąsiadów (które nie przyniosło żadnych nowych informacji), udał się kolejno do rozrzuconych po miasteczku punktów, w których zdarzało mu się już namierzyć rodzeństwo.
To trwało zdecydowanie za długo, ale nawet nie myślał o tym, żeby dzwonić na policję. Zaraz ktoś zainteresowałby się, gdzie podziewał się opiekun prawny i jak wygląda sytuacja rodzinna dzieciaków - to było zbyt ryzykowne. Jednocześnie, podczas przechodzenia z jednego miejsca w drugie, a potem kolejne i kolejne, czuł jak stopniowo jego organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Wracał właśnie z ulubionego spotu Joela do picia z kolegami, niedaleko farm, przez niemal szczere pole, kiedy nagle zrobiło mu się już tak słabo, że musiał usiąść na ziemi. Jednocześnie, poczuł że zbiera mu się na wymioty. Dotknął czubka głowy, żeby odkryć, że jest gorący. Wiedział, że nie mógł zostać w tym miejscu - dzieciaków wciąż nie było widać, a tutaj, gdzie usiadł, nie było ani fragmentu cienia, musiałby zbliżyć się bardziej do wiatraka, żeby schronić się przed słońcem. Ale nie miał siły podnieść się na nogi. Powoli obraz rozdwajał mu się w oczach i dostrzegł tylko zarys ludzkiej sylwetki, zbliżającej się w jego stronę.

Darragh O'sullivan
lorne bay — lorne bay
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Dara sam nie do końca wiedział, co tu robi - na niemal kompletnym pustkowiu, które przypominało mu trochę afrykańską sawannę, zwłaszcza w tym nieznośnym upale. Czasem jednak po prostu wychodził z domu, jechał komunikacją publiczną do miejsca, które akurat wydawało mu się ciekawe, wysiadał i szedł przed siebie bez większego celu: czasami po prostu potrzebował pomyśleć, pobyć sam, porozmyślać. Co prawda dzisiaj (i w ogóle w ostatnich dniach) to nie było najmądrzejsze w jego stanie fizycznym, ale tak naprawdę trochę olewał swoje zdrowie. Trochę, bo przecież miał dla kogo żyć i nie chciał umierać Diego na rękach. Tym niemniej - dziś zamiast chłodzić się w przydomowym basenie albo w zamrażarce (co wydawało się w tym gorącu odpowiednią opcją, z której zresztą wieczorami korzystał, otwierając zamrażarkę i chłodząc się przy niej, by móc choć chwilę poleżeć na łóżku i udawać przed samym sobą, że śpi) wybrał się na spacer. Był jednak na tyle przytomny, że wziął ze sobą plecak z kilkoma litrami wody, a na głowie miał chustkę, chroniącą go przed słońcem.
Zastanawiał się właśnie nad jakimś romantycznym gestem w stronę Diego - ot tak, żeby sprawić mu przyjemność: lubił robić niespodzianki swojemu ukochanemu, a teraz w dodatku zbliżały się święta, więc tym bardziej miło by było zrobić coś romantycznego. Tak: Darragh-gangster z przypadku był romantykiem. Miał już jakiś prezent materialny pod choinkę, ale może by tak...? Pamiętał, że oglądał kiedyś taki film, gdzie facet przyszedł pod dom dziewczyny, którą kochał, zadzwonił do drzwi, a gdy ona otworzyła, on stanął w pewnym oddaleniu i zaczął pokazywać jej plansze z napisanymi przez siebie przeprosinami za to, co odwalił i z wyznaniami miłości. Dara co prawda nie zrobił nic złego, za co musiałby przepraszać... No, akurat Diego nie musiał przepraszać. Ale zastanawiał się właśnie, czy przypadkiem nie napisać jakichś wyznań miłości...? Czy może to będzie zbyt tandetne? Tym bardziej, gdyby opatrzył to wszystko jakimś brokatem czy czymś... No i musiałby to zrobić tak, żeby bracia Delgado ani nikt inny tego nie widzieli.
Te rozmyślania przerwał mu widok jakiejś postaci siedzącej w pełnym słońcu. W pierwszym momencie Dara zignorował ten widok: może ktoś po prostu postanowił sobie usiąść i posiedzieć? Mimo to jednak coś przyciągało jego wzrok, mimo, że do jego świadomości nie dotarło jeszcze, co właściwie widzi. Dopiero po chwili zrozumiał, że ten człowiek wygląda dziwnie - zupełnie nie jakby po prostu sobie siedział. Może był pijany...? Nawet jeśli zresztą, to nieważne: tym bardziej trzeba mu pomóc, bo dostanie udaru. W Darze obudził się niedoszły lekarz - przyspieszył kroku i podszedł do chłopaka.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał, kucając przed nim, jednak kiedy spojrzał na jego bladą, spoconą twarz pokrytą potem, już wiedział, że wcale nie jest w porządku - Dotknę cię, dobrze? Przeniesiemy się do cienia.
Nie znał tego człowieka, więc wolał ostrzec, skoro chłopak jeszcze był przytomny i mógłby się wystraszyć, nie wiedząc, co się dzieje. Dara przykucnął przy jego boku, zarzucił sobie jego rękę na szyję i objął go w pasie.
- Dasz radę wstać? Musimy się wynieść ze słońca.
Dźwignął go i spróbował ustawić na nogach, jednak nawet jeśli chłopak nie dał rady się utrzymać, Irlandczyk odholował go w cień ściany budowli stojącej zaraz przy wiatraku - nie było to łatwe, bo bezwładni ludzie stają się nagle znacznie ciężsi, ale jakoś mu się to udało. Posadził nieznajomego, opierając jego plecy o chłodny mur i przyłożył dłoń do jego czoła - jego skóra była wilgotna i zimna.
- Długo tak siedziałeś? - zapytał, zdejmując chustkę z głowy, żeby zaraz nasączyć ją wodą.

yosef sadler
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Mógł winić tylko siebie samego. Przez tyle lat spędzonych na gorącej, australijskiej ziemi, powinien pamiętać o podstawowych środkach zapobiegawczych w takie upały. A jednak - skumulowana z lękiem i lekami na uspokojenie adrenalina skutecznie wybiła mu z głowy wszelkie przejawy ostrożności, bo liczyło się tylko to, żeby znaleźć dzieciaki, jak najszybciej. A teraz, kiedy siedział na tym szczerym polu - spocony, w lekkich drgawkach i poczuciu, że zaraz z pewnością zwymiotuje - potrafił myśleć tylko o tym, że to samo mogło dziać się w tym momencie Mishy, Joelowi albo Marze. I świadomość tego sprawiała, że było mu tylko gorzej, bo nosił się z potrzebą dźwignięcia na nogi, które zdążyły już odmówić posłuszeństwa, świadomy jednocześnie, że byłby w stanie ustać na nich może trzydzieści sekund.
Czuł się jak w pułapce. Panikował. Pomyślał, że to musiał być strasznie głupi sposób na śmierć - w dwudziestym pierwszym wieku, w cywilizowanym państwie. A jednak, sięgnąwszy po telefon, który z gorąca zaciął się albo rozładował - Yosef nie był pewien nawet tego - utwierdził się w przekonaniu, że tak właśnie miał wyglądać jego koniec. Jak dzieciaki poradzą sobie bez niego? Czy Mara udźwignęłaby prowadzenie domu? Szczerze w to wątpił - unikała odpowiedzialności jak ognia. Cholera - nie potrafiła zająć się młodszymi przez jeden dzień, tylko dzwoniła do niego nieustannie, żeby narzekać! Co zrobiłaby z Mishą, który nadal moczył łóżko za każdym razem, kiedy musiał spać samotnie? Nakręcony tymi myślami, liczył na to, że kiedy poczuje odpowiednio siłę desperacji, będzie w stanie wreszcie dźwignąć się na nogi, ale to nie wychodziło - choć próbował.
I ta sylwetka, która zamajaczyła na horyzoncie, realnie wydawała się w tym momencie jedyną nadzieją. Planował zakrzyknąć coś w kierunku przechodzącego obok mężczyzny, ale zanim przegrzany mózg zdołał podjąć o tym decyzję, nieznajomy już był przy nim i Yosef omiatał go wpółprzytomnym spojrzeniem. Jego słowa docierały do niego, owszem, ale Sadler nie zdążył nawet jeszcze odpowiedzieć na to pierwsze, kluczowe pytanie, a obcy mu człowiek już oplatał go ramieniem w pasie, próbując dźwignąć na nogi. Przytaknął więc na to, ze zdecydowanym opóźnieniem, zbyt wyczerpany, żeby chociażby czuć zażenowanie z powodu tej sytuacji.
Wszystkie resztki sił, jakby w nim pozostały, starał się włożyć w to, żeby faktycznie nie okazać się zupełnie bezużytecznym i wspomóc jakoś tego człowieka, który został mu rzucony przez los jak ślepej kurze ziarno, w odholowywanie się pod wiatrak. Choć ciężko powłóczył nogami i bliżej mu było raczej do omdlenia niż osiągnięcia stabilności, w końcu udało im się dotrzeć do cienia, ale Yosef z żalem zauważył, że na razie nie odczuwał żadnej różnicy. Pozwolił chłopakowi usadzić się na ziemi i coś na kształt odrobiny ulgi dosięgło go dopiero, kiedy jego plecy przywarły do zimnej ściany. Zauważył, że drżał nadal, ale starał się o tym nie myśleć. Pytanie zadane przez nieznajomego dotarło do niego z solidnym opóźnieniem, bo kiedy tylko Sadler dostrzegł tę butelkę wody, zafiksował się na niej zupełnie.
- Nie wiem... - odparł w końcu słabo, przymykając oczy i przełykając głośno ślinę. Gardło paliło go suchością, czuł, że ma spierzchnięte wargi. W końcu spojrzał na niego znowu, przypominając sobie gwałtownie o zaginionym rodzeństwie. - Widziałeś może... dwójkę nastolatków - dziewczynę i chłopaka - i jeszcze takiego... małego chłopca z nimi? - starał się mocno, żeby to pytanie było składne. - Jak wróciłem z pracy to... nie było ich w domu i... myślisz, że mogę... mógłbym się napić? - nie wytrzymał w końcu, bo ta przelewana w polu jego widzenia woda, kuła go w oczy.

Darragh O'sullivan
lorne bay — lorne bay
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Miał wrażenie, że z tym chłopakiem nie było najlepiej. Nasączywszy chustkę wodą, podał mu butelkę, w razie czego pomagając mu ją unieść do ust, żeby się napił, nie rozlewając większości wokół, tylko trafiając do ust. Potem owinął mu chłodną chustką głowę i chwycił chłopaka za nadgarstek, patrząc na zegarek i mierząc mu puls. Był dość słaby.
- Nie, nie widziałem nikogo takiego... - wymamrotał, teraz nie bardzo skupiając się na odpowiedzi. Kiedy jednak puścił jego rękę, zmarszczył brwi i zastanowił się nad tym pytaniem - Dziewczyna, chłopak i mały chłopiec? Taki w wieku jakichś pięciu-sześciu lat? Mam wrażenie, że widziałem taką trójkę w mieście, szli w kierunku rzeki. Może wezwę do ciebie karetkę?
Sięgnął po telefon, ale nauczony, że nie każdy chce takiej pomocy, nie wykręcił jeszcze numeru.
- Dlaczego ich szukasz? To jacyś twoi znajomi? Dzieciaki, które miałeś pod opieką? Może zadzwonię do ich rodziców i oni sobie ich odbiorą? Ty raczej się teraz do tego nie nadajesz.
Zastanowił się, czy w razie czego dałby radę jakoś sam pomóc temu chłopakowi: z jakiegoś powodu miał przeczucie, że on nie będzie chciał tej cholernej karetki, dzwonienia do rodziców dzieciaków też raczej nie: musiałby się wtedy przyznać, że stracił i ch z oczu, a takie rzeczy nie są raczej łatwo wybaczane wynajętym opiekunom (Dara uznał, że chłopak zatrudnił się jako opiekun na czas nieobecności rodziców). Nie był zresztą pewien, czy to faktycznie te dzieciaki widział - to faktycznie była dwójka nastolatków i jakiś mały chłopiec, ale równie dobrze to mogły być inne dzieci. No i były dość daleko od tego cholernego wiatraka, pod którym siedział ten chłopak.
- Jak masz na imię? Ja jestem Darragh. Jak się tu w ogóle znalazłeś? Szedłeś całą drogę z miasta?

yosef sadler
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Charakterystyka dzieciaków, którą podał nieznajomemu wybawcy, nie była wprawdzie przesadnie dokładna i Yosef zdawał sobie z tego sprawę, ale na ten moment nie miał w sobie wystarczająco siły, żeby podać odpowiednio więcej detali. Nie nastawiał się właściwie na to, że napotkany chłopak jakkolwiek pomoże mu w znalezieniu rodzeństwa, dlatego kiedy przyznał, że owszem, widział takie trio, Sadler poruszył się niespokojnie, zupełnie jakby miał zamiar natychmiast poderwać się do pionu i wyruszyć na poszukiwania. Nie zrobił tego jednak, w dalszym ciągu osłabiony.
- Nie, nie karetkę - odparł pospiesznie, bo zupełnie nie miał czasu na takie pierdoły i wierzył szczerze, że za chwilę mu się poprawi. - I osiem lat, ale jest taki dość... mały, tak, może być, że wygląda na sześć - dodał jeszcze, bo zbyt mocno uczepił się tej myśli, że ktoś faktycznie widział jego rodzeństwo, żeby teraz odrzucić ją tylko z uwagi na tę drobną niezgodność wieku. W kierunku rzeki? Tak, tam go jeszcze nie było. Kurwa mać. Przecież to była dość oczywista lokalizacja w taką pogodę. Nie aż tak oczywista jak plaża, ale przecież wiedział dobrze, że Mara przechodziła przez epizod bycia „inną niż wszystkie” i upartego narzekania na turystów nad wodą, więc rzeka... może tak, może miała sens.
Słysząc sugestię zadzwonienia po rodziców, nie wytrzymał i parsknął krótko. Nie powinien dziwić się podobnemu pomysłowi - zdecydowanie przecież nie wyglądał na ojca nastolatki, a to, że częściej czuł się jak rodzic niż jak brat, było swojego rodzaju patologią i raczej zdawał sobie z tego sprawę. Nie zmieniało to faktu, że skontaktowanie z którymkolwiek z rodziców nie wchodziło w grę, bo jeśli przyniosłoby cokolwiek, to były to ogromne połacie irytacji, których Yosef w tym momencie zdecydowanie nie potrzebował.
- To moje rodzeństwo. Nie ma rodziców - odpowiedział w końcu, zdając sobie sprawę z tego, że kiedy mówił, że ich nie ma, to brzmiało trochę tak, jakby nie żyli, ale to był zdecydowanie najwygodniejszy skrót myślowy, jaki przyszedł mu do głowy tak, aby nieznajomy nie upierał się przy ich powiadomieniu. Już widział, jak ojciec by się tym przejął - pewnie siedział na jakimś spotkaniu Jehowych albo drukował znowu ulotki, a słysząc o zaginięciu dzieciaków, tylko by oznajmił, że to nie jego sprawa. A matka? Dobrze byłoby, gdyby miał do niej jakikolwiek kontakt. A może nie - może właśnie gorzej. Grunt, że była całkiem poza zasięgiem i Yosef szczerze wątpił, żeby jakakolwiek okoliczność, nawet tak dramatyczna jak zniknięcie dzieciaków, sprawiłaby, że kobieta nawiązałaby z nim jakiś kontakt.
W dalszym ciągu kręciło mu się w głowie i czuł się absolutnie parszywie, choć to stopniowe schładzanie znacznie mu pomagało. Starał się skupić na oddechu i stonować gorączkowe myśli o tym, że musiał iść nad rzekę teraz, natychmiast, w tym momencie. Wiedział, że musi jeszcze chwilę poczekać, bo jeśli zerwie się na nogi w tej chwili, to pewnie przejdzie parę kroków, zrzyga się w pole, a potem potknie o własne stopy i w tej kałuży wymiocin wyląduje. Jednocześnie nie chciał nadużywać dobroci tego chłopaka, który właśnie mu się przedstawił. Na pewno miał swoje sprawy i doprowadzanie go do porządku nie było szczytem jego marzeń.
- Yosef - odparł w końcu. - Tak, szedłem. Nie było ich nigdzie i... gdzie konkretnie przy rzece? - dopytał, bo nie mógł dłużej wytrzymać. Jasne, nie mógł jeszcze dźwignąć się na nogi, ale nie zaszkodziło ułożyć w głowie jakiegoś planu.

Darragh O'sullivan
Bunyip (zadanie)
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ingerencja MG
letnie tło fabularne
Poza nieregularnymi skrzypieniami starego wiatraka wokół jest bardzo cicho, więc kiedy nagle rozlega się dźwięk dzwonka telefonu Yosefa, oboje prawie podskakujecie w miejscu. Stary telefon widocznie wcześniej się zaciął i odżył dopiero teraz, przy próbie połączenia. Dzwoni Mara, a właściwie Misha z Mary telefonu. Niestety połączenie jest bardzo słabe i urywane słowa przestraszonego ośmiolatka nie pozwalają nawet ustalić gdzie dzieciaki się znajdują. Z rozmowy wynika tylko tyle, że żyją, ale Joelowi coś się stało w kostkę... I nagle połączenie się urywa wraz z rozładowaniem się telefonu. Próbujecie połączyć się jeszcze z nimi komórką Darragh, ale nieznanego numeru już nie chcą odebrać. I znów jesteście w puncie wyjścia... Ale czy na pewno? Yosef, mógłbyś przysiąc, że jedno z głośniejszych skrzypnięć starego wiatraka było również słychać w słuchawce telefonu. Więc są gdzieś w pobliżu? A może jednak ci się tylko przesłyszało? Połączenie było mocno niestabilne, to mogło być cokolwiek. No i w końcu Darragh zdawał się widzieć dzieciaki wcześniej, kierujące się w zupełnie inną stronę, do rzeki.
Jakim tropem pójdziecie? Zdecydujcie zanim odkryjecie wynik waszego wyboru!
sprawdzacie okolice wiatraka
Niestety tylko tracicie czas! Dzieciaków tu nie ma. Na domiar złego próbujący tylko pomóc Darragh skaleczył się walającym się wokół kawałkiem żelastwa. Krwawienie nie jest duże i daje się łatwo zatamować, ale pokrywająca śmieci rdza nie wróży nic dobrego. Lepiej żeby obejrzał je lekarz!
czy
idziecie nad rzekę
Brawo! Znaleźliście rodzeństwo Yosefa! Są zdrowi i poza skręconą kostką Joela również zdrowi. Niestety nie można tego samego powiedzieć o samym Yosefie. Dodatkowy wysiłek i podróż, nawet jeśli z nieodzowną pomocą Darragh, nadwyrężył go jeszcze bardziej i gdy tylko adrenalina opadła, nagle i on opadł zupełnie z sił. Może czas najwyższy na tę karetkę?
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
lorne bay — lorne bay
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zmarszczył brwi, mając wrażenie, że chłopak rozpaczliwie chwyta się każdego tropu który choćby z daleka przypominał mu jego zaginione rodzeństwo - nieważne, co to było i czy się wszystko zgadzało, to i tak nadzieja w niego wstępowała, kiedy tylko widział jakąkolwiek szansę. To nie było dobre, bo chłopak mógł zrobić coś głupiego, jak na przykład próba natychmiastowego zerwania się i biegu w stronę rzeki, co w obecnym jego stanie skończyłoby się co najmniej źle.
- Ej, ale nie wiemy, czy to faktycznie oni - uniósł ręce - Nie emocjonuj się tak, najpierw trzeba ciebie doprowadzić do porządku, bo nieprzytomny nikomu nie pomożesz. Masz udar słoneczny, to nie jest bezpieczne, więc siedź tu spokojnie. Trzeba cię ochłodzić, obleję cię wodą.
Wyciągnął z plecaka drugą butelkę, podał chłopakowi, żeby się napił, po czym wylał pół butelki na jego koszulę i spodnie.
- Nie ma rodziców? Jesteś ich opiekunem prawnym? - uniósł brwi, nieco zaskoczony, bo chłopak wyglądał na młodego, ale z drugiej strony może i faktycznie mógłby dostać prawa do swojego rodzeństwa: Dara nie znał się na przepisach prawa rodzinnego - Znajdziemy ich, spokojnie, teraz najważniejszy jesteś ty.
Zaraz po tym, jak to powiedział, w kieszeni Yosefa zadzwonił telefon. Darragh czekał w napięciu, aż chłopak skończy rozmawiać, ale połączenie bardzo szybko zostało przerwane - zanim udało im się cokolwiek ustalić. Sullivan przez chwilę siedział w milczeniu, analizując to, co usłyszał i odtwarzając rozmowę w głowie, gdy Yosef stwierdził, że chyba słyszał w tle pisk ramienia wiatraka - nie tylko u nich, ale również z telefonu.
- Jesteś pewien? To byłoby dziwne, gdyby oni byli tutaj...
Zastanowił się nad tym, ale wreszcie wstał i spojrzał na chłopaka.
- Siedź tutaj - rozkazał, trochę ostrzej, niż zamierzał, ale chciał, żeby chłopak go posłuchał, a nie próbował się włóczyć, bo to mogło się źle dla niego skończyć - Sprawdzę to i wrócę do ciebie. Zostawiam ci wodę, ale oszczędzaj, bo więcej nie mamy.
Ruszył w kierunku budowli, starając się omijać walające się w okolicy śmieci, których było tu całkiem dużo, jak zawsze przy opuszczonych budynkach. Obszedł cały teren dookoła, nawet udało mu się otworzyć drzwi wiatraka i wejść do środka, ale potknął się w ciemności, zahaczając nogą o jakąś stertę. W pierwszym momencie nie zauważył, że cokolwiek mu się stało, zbyt skupiony na tym, żeby znaleźć dzieciaki: przez chwilę nawoływał je, ale nikt mu nie odpowiadał. Łydka zaś coraz bardziej go piekła, a coś zaczęło go łaskotać przy kostce. Podrapał się tam i wtedy zobaczył, że ma całe palce we krwi.
- FraochÚn! - zaklął po irlandzku i ukucnął, żeby obejrzeć łydkę. Nie miał czym zatamować płynącej szybko krwi, poza tym wszystko tu było brudne, a ze sterty, o którą zahaczył, wystawał kawał zardzewiałej blachy. Trochę go to przeraziło, krew odpłynęła mu z twarzy, ale postanowił nie panikować, dopóki nie obejrzy tego w domu. Obwiązał sobie nogę podkoszulkiem i wrócił do Yosefa.
- Nie ma ich tu - oświadczył - Musimy się stąd zmywać. Jeśli nie chcesz do szpitala, to powiedz mi, gdzie mieszkasz, odprowadzę cię i poszukam twoich dzieciaków sam, ty nie powinieneś się nadwerężać.

yosef sadler
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Przytomny czy nie - Yosef tak czy inaczej czuł się już teraz wystarczająco bezużyteczny. To było o tyle trudniejsze, że zdawał sobie sprawę, że skoro na niego samego pogoda zadziałała tak negatywnie, to z dzieciakami mogło być tylko jeszcze gorzej. Przy upałach wiecznie przypominał im uparcie o wodzie i nakryciu głowy, ale on sam najwidoczniej nie dawał nigdy dobrego przykładu, więc skąd miał mieć pewność, że dokądkolwiek poszli, wzięli ze sobą rzeczy przydatne przy lejącym się z nieba skwarze? To wszystko wcale nie pomagało mu się uspokoić, ale skoro miał wreszcie jakiś trop - tę pieprzoną rzekę - to teraz pozostawało ogarnąć się tylko i jak najszybciej to sprawdzić, zanim ruszą w dalszą drogę i się z nimi minie.
- Tak - skłamał, bo to było prostsze niż tłumaczenie teraz nieznajomemu zawiłości swojej sytuacji rodzinnej. Nieraz już przecież zabawiał się w prawnego opiekuna dzieciaków, często w mało legalny sposób, bo posługując się fałszywym dowodem na dane ojca. O ile w Lorne Bay miejscowi kojarzyli zwykle starego Sadlera, dzięki jego upartemu nawracaniu wszystkich na Jehowę, także podobne zabawy nie przeszłyby z pewnością w szkole dzieciaków, o tyle w miastach, takich jak Cairns, gdzie od czasu do czasu musiał odwiedzić z którymś z młodych szpital, podawanie się za kogoś innego zazwyczaj przebiegało mu bezproblemowo.
Nie minęła dłuższa chwila, a w jego kieszeni zabrzęczał telefon, w reakcji na co Yosef na samym początku średnio przytomnie zmarszczył brwi. Był przekonany, że komórka padła jakiś czas temu, najwyraźniej jednak był po prostu kolejny jej wybryk - te przydarzały się zawsze w najmniej odpowiednich momentach. Drżącą ręką sięgnął po nią, żeby odebrać, a kiedy na wyświetlaczu mignęło mu imię Mary, poczuć, że to ocuciło go chyba bardziej niż rozlana przed chwilą na niego woda.
- Mara, gdzie jesteście? - Nie tracił czasu na żadne przywitania, bo obawiał się, że jego telefon zaraz odstawi kolejnego fikołka i zwyczajnie ich rozłączy. Jednakże, po drugiej stronie nie było wcale jego siostry, tylko Misha - spanikowany i roztrzęsiony, przez co ciężko było go zrozumieć. - Co? Misha, spokojnie. Co mu się stało? Gdzie jesteście? - powtórzył, starając się uparcie porozumieć jakoś z bratem i wyciągnąć z niego jakieś informacje, ale młody - jak zawsze, kiedy działo się coś nieoczekiwanego - zapętlił się tylko na paru słowach: w tym przypadku na tym, że Joelowi przydarzyło się c o ś w kostkę. Pytał jeszcze parę razy, gdzie jest Mara i prosił, żeby Misha przekazał jej albo drugiemu z braci telefon, ale chłopiec wydawał się głuchy na wszystkie te polecenia, zatem Yosef wytężył słuch, próbując doszukać się w dźwiękach otoczenia czegoś, co zasygnalizowałoby mu chociaż mniej więcej, gdzie znajdowały się dzieciaki. Wydawało mu się, że usłyszał na łączu skrzypnięcie wiatraka i rozejrzał się panicznie. Już miał zamiar dopytać o to, w kolejnej próbie porozumienia się z Mishą, ale w tym momencie połączenie zerwało się i telefon definitywnie padł.
- Kurwa - zaklął pod nosem, czując, że znowu robi mu się niedobrze. Spojrzał na Darragh z lękiem, aż w końcu odezwał się znowu: - Wydaje mi się, że są gdzieś tu obok... słyszałem chyba ten wiatrak - wyjaśnił szybko, ale kiedy nieznajomy wyraził zwątpienie, on również stracił zaufanie do własnych słów. Pozwolił jednak chłopakowi faktycznie odejść, żeby się rozejrzeć - był kimś obcym i Yosef z pewnością nie powinien przesadnie mu ufać, ale miał słuszność, że sam Sadler nie był jeszcze w stanie się podnieść i zbadać teren osobiście.
Wyczekując nerwowo powrotu swojego nieoczekiwanego wybawcy, usłyszał nagle okrzyk w obcym sobie języku, w reakcji na który zmarszczył brwi i miał podnieść głos, żeby spytać czy wszystko w porządku, ale zanim zdążył zebrać do tego siły, Darragh pojawił się znowu w polu jego widzenia.
- Nie - pokręcił głową, w reakcji na jego propozycję. - Bez urazy, ale nie znam cię, oni też i nie pójdą z nikim obcym... - wyjaśnił, mrugając szybko, aż wreszcie uznał, że to pora, żeby faktycznie spróbować podnieść się na nogi. - Już mi trochę lepiej, serio - zapewnił i faktycznie była w tym jakaś racja, choć jego stan wciąż wołał o pomstę do nieba. - Pomożesz mi wstać? - poprosił niepewnie. Wierzył, że jeśli już się podniesie, da radę także iść przed siebie. Zezując na ziemię, zwrócił uwagę na kawałek materiału obwiązany wokół łydki rozmówcy. - Co to? - spytał, wskazując go podbródkiem.

Darragh O'sullivan
lorne bay — lorne bay
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Rozumiał, że Yosef mu nie ufa - to było logiczne, biorąc pod uwagę, że się nie znali, możliwe też, że dzieciaki rzeczywiście nie poszłyby nigdzie z nim (jeśli tak, to były dobrze wychowywane - ostatecznie nigdy nie wiadomo, czego taki obcy typ chce). Tym niemniej chłopak nie był w najlepszym stanie i szukanie młodzieży mając udar słoneczny nie wydawało się najlepszym pomysłem.
Westchnął ciężko i z rezygnacją, gdy Yosef zarządził, że wstaje, bo już mu lepiej. Pomógł chłopakowi wstać i zarzucił sobie jego rękę na szyję.
- Nie powinieneś w tym stanie kogokolwiek szukać - powiedział, kierując się w stronę miasta - nieważne, czy będziesz mi teraz wpierał, że już ci lepiej, czy nie - jestem lekarzem, więc wiem, że udar słoneczny to nic dobrego. A ty właśnie masz udar, kolego.
Trochę oczywiście minął się z prawdą mówiąc, że jest lekarzem: nie miał licencji, bo nie odbył nigdzie rezydentury, więc nie nabył nigdy uprawnień. Nie zmieniało to jednak faktu, że studia ukończył i wiedział, jak leczyć ludzi; jedynie kwestią pozostawało, czy dałby sobie radę w pracy z wieloma pacjentami. Nie dałby, dlatego nawet nie próbował. Ale mając pojedynczych ludzi pod opieką mógł im pomóc i robił to zwykle z powodzeniem.
- To? - zerknął na swoją nogę - Nic takiego. Skaleczyłem się.
Noga piekła coraz bardziej, materiał zaczął przeciekać na czerwono, a Dara kulał, zaciskając zęby. Nie miał zamiaru jednak pokazywać chłopakowi, jak bardzo źle jest: ot - zwykłe skaleczenie, nic takiego. Żadna zardzewiała blacha, która mogła napchać w ranę tyle brudu, że to aż prosiło się o gangrenę, no skąd.
- Słuchaj, rozumiem cię, że mi nie ufasz, ale naprawdę chcę ci pomóc. Twoim dzieciakom też. Nie powinieneś iść teraz gdziekolwiek i szukać ich, tylko siedzieć w domu albo lepiej - w szpitalu, a szukać dzieciarni powinna policja. Jak nie chcesz ich wzywać, to pozwól mnie ich poszukać, daj mi coś od siebie, co da im dowód, że ty mnie przysyłasz i że mogą mi zaufać. Podłączymy w domu twój telefon do...
Przerwał, bo nagle go olśniło. Dlaczego nie wpadł na to wcześniej? Idiota - jemu chyba też upał padł na mózg.
- Ej, a pamiętasz numer do kogoś ze swojego rodzeństwa? Możesz do nich zadzwonić ode mnie!

yosef sadler
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Lekarz? Spojrzał ze sceptycyzmem na tego chłopaka, który wcale nie wyglądał jakby był od niego starszy. Każdy mógł powiedzieć, że jest doktorem i na dobrą sprawę mało komu chciałoby się to w jakiś sposób weryfikować - no a przynajmniej nie Yosefowi. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób, bo w gruncie rzeczy nie brzmiało to tak, jakby Darragh miał zamiar jakoś się tym szczycić, a raczej czysto informacyjnie i pewnie też w celu wzbudzenia w Sadlerze zaufania. Cóż, z tym ostatnim mogło być ciężko, zważywszy, że od personelu medycznego trzymał się raczej z daleka, chyba że któremuś z dzieciaków przydarzyło się coś, co wymagało interwencji lekarskiej. Ale kiedy chodziło o niego samego? Nie, absolutnie nie było mu spieszno nawet do rodzinnego, nawet nie wspominając o jakichś specjalistach. Tylko by się nasłuchał o swoim niezdrowym stylu życia, naprawdę to nie było mu w żaden sposób potrzebne. Mniej niż lekarzom ufał tylko policji.
Równie mocno, jak w wykształcenie medyczne, nie uwierzył mu w to, że to nic takiego. Yosef może i nie był guru intelektu, ale do całkowitego kretyna też było mu dość daleko, więc sfokusował się na dłuższą chwilę na bandażu, który Darragh owinął sobie wokół nogi. Nie wiedział czy wypadało to jakkolwiek komentować, ale zaraz pomyślał, że przecież ten chłopak uparcie trząsł się nad nim jak nad jajkiem - co w innych okolicznościach na pewno byłoby nawet przyjemne, bo na co dzień nikt raczej się z nim tak nie obchodził - a zrobił sobie krzywdę przez to, że próbował mu pomóc, więc Sadler powinien odwdzięczyć mu się za to choćby odrobiną podobnego zmartwienia. Nawet, jeśli było niechciane - a może zwłaszcza wtedy, bo przecież Yosef też wcale nie prosił się o to, żeby jakiś lekarzyna z mlekiem pod nosem próbował go teraz zatrzymać w miejscu, kiedy on miał rodzeństwo do odnalezienia.
- Nie wygląda na nic takiego. Krwawisz - zauważył, co było oczywiście skrótem myślowym do oznajmienia, że bandaż przecieka. Szkoda tylko, że Sadler - w przeciwieństwie do tego tutaj, jeśli mu wierzyć - medykiem wcale nie był, a podstaw pierwszej pomocy zapomniał w dniu, w którym zaliczył na mierny stopień pozycję boczną bezpieczną w szkole. Nie zdążył nawet namyślić się nad tym, jak faktycznie mógłby pomóc, bo chłopak już znowu próbował przekonać go, że powinien pójść do domu, a dzieciakami zajmie się on. I w innych okolicznościach Yosef faktycznie w końcu dałby się na to namówić, no ale nie teraz - nie, kiedy Darragh krwawił i utrzymanie się na pokaleczonej nodze najwyraźniej sprawiało mu trudność. Gdzie on chciał się szlajach z rozoraną łydką?
- Pamiętam - odparł z ociąganiem, bo choć ten jego ostatni pomysł wydawał się całkiem sensowny, Sadler czuł, że to nie mogło być takie proste. - Pamiętam, ale... słuchaj, może powinieneś usiąść, co? Jakby - tego cienia nie zabraknie - wtrącił, bo już nie mógł wytrzymać, ale zaraz odchrząknął, próbując zmusić zmęczony umysł do współpracy. - Pamiętam, ale - zaczął po raz trzeci - całe życie im gadam, że mają nie odbierać od obcych, więc prawdopodobieństwo, że odbiorą jest... jest w sumie całkiem spore - dokończył po chwili, z przekąsem, bo przecież rodzeństwo wiecznie robiło mu na przekór i Yosef czasem już naprawdę nie miał pojęcia czy miał do czynienia jeszcze z dziecięcą niefrasobliwością, czy już z czystą złośliwością młodych ludzi. - Możemy spróbować, tak. Ale sadzaj dupę, kurwa - uznał, że może do tego typa trzeba było trochę ostrzej, żeby zrozumiał. W myślach powtarzał już numer Mary, który miał zamiar zaraz mu podyktować.

Darragh O'sullivan
lorne bay — lorne bay
25 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Przewrócił oczami i cmoknął krótko w odpowiedzi na stwierdzenie, że krwawi i ta rana na nodze nie wygląda na "nic takiego". Nie chciał chłopaka jeszcze zarzucać swoimi problemami, a on przecież nie z takimi rzeczami miał już do czynienia - jakoś sobie poradzi, kiedy już dotrze do domu. Da radę. Najwyżej sobie nogę obetnie, jeśli wda się gangrena.
- Spokojnie, nic mi nie jest, po prostu pewnie za luźno przewiązałem i cieknie - próbował zbagatelizować sprawę, chociaż miał wrażenie, że i tak mu to nie wychodzi - Dam sobie z tym radę potem.
Popatrzył na chłopaka z powątpiewaniem, niepewny, co właściwie powinien zrobić w tej sytuacji. Nie mogą przecież siedzieć tu wiecznie, tak? Wreszcie jednak, gdy usłyszał niemal rozkaz, posadził tyłek na ziemi i wyciągnął nogi przed siebie, krzywiąc się lekko, bo rana coraz bardziej pulsowała bólem, a upał wcale nie pomagał. Wręcz przeciwnie: wzmagał ciśnienie, przez co krew krążyła tym szybciej, a opuchlizna tym bardziej rosła.
- Dobra, to dzwoń do nich - powiedział, wyciągając telefon z kieszeni. Odblokował go i podał chłopakowi - dzieciory rzadko słuchają starszych, tym bardziej w sprawach, w których wydaje im się, że nic im nie grozi, więc możliwe, że i tu nie posłuchają i jednak odbiorą. Poza tym są w nerwowej sytuacji, kiedy rozmowę z opiekunem im przerwało, a któremuś z nich coś jest, więc może tym bardziej odbiorą.
Odetchnął i odchylił głowę do tyłu, patrząc w głęboki błękit nieba, na którym nie było ani jednej chmurki. Cholera, jak on ma doprowadzić tego chłopaka do domu? Przecież prowadzenie go przez tę patelnię, kiedy jeden z nich ma udar, a drugi rozwaloną nogę nie należało do najłatwiejszych zadań.
- Nie wiem, czy nie powinniśmy w takim razie wracać wieczorem, kiedy będzie chłodniej i przynajmniej słońce nie będzie ci prażyć głowy - powiedział po chwili.

yosef sadler
ODPOWIEDZ