uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
bloodmoney
Your soul can't be saved for all the sins you've ignored
And the devil is well aware he is adored
Never forget the excess of a man
Because the grabbing hands always grab what they can
{outfit}
Gdyby nie fakt, że Happy zachowywał się ostatnio podejrzanie, właściwie można by było powiedzieć, że ostatnie tygodnie przebiegały jej dziwnie spokojnie. I - co jeszcze dziwniejsze - odkrywała powoli, że to nie było wcale tak okropnie nużące, jak mogłaby się tego spodziewać.
Choć pierwsze parę miesięcy od zamieszkania z Samuelem czuła się rozbita i wyprowadzona z rytmu, powoli chyba przywykała do tego, że nie wracała do domu z duszą na ramieniu, nie ważyła przesadnie słów, kiedy wchodziła w konfrontację z jego właścicielem, nie upychała wszystkich rzeczy, które mogłyby odbiegać od sztywno przyjętej normy, w jakieś wymyślone w popłochu skrytki i nie szukała nieustannie sposobów, żeby pozbyć się z ubrań ten dziwnej mieszanki zapachowej, utkanej z taniego proszku do prania, oddechu gorzały i papierosowego dymu, w obawie przed tym, że któryś z nauczycieli znowu zatrzyma ją po lekcjach i zaprezentuje wykład o szkodliwym działaniu używek na młody umysł. Nagle nie trzeba też było martwić się ukrywaniem rozsianych stale po ciele w różnych konfiguracjach siniaków i choć jej organizm w tym nowym układzie nie był wcale wolny od krzywdy, którą zadawała sobie samodzielnie nieustannymi głodówkami i rozdrapywaniem wrażliwej skóry, jej powierzchowność odczuła najwyraźniej oczywiste tchnienie łaski, które na nią spadło.
Czy była szczęśliwa? Nie, ale gdyby tylko przyszło jej porozmawiać o tym z kimś mądrym, kto jeszcze przy okazji nie byłby jej terapeutą (z którym spotkania odbywała raz w tygodniu, wedle przysiężonej Samuelowi obietnicy i który okazał się nie być wcale taki zły, nawet jeśli wciąż trzymała względem niego widoczny i odczuwalny dystans), to być może zrozumiałaby, że na bycie szczęśliwym trzeba było sobie jeszcze pozwolić, a ona przecież tak długo kotłowała się w swoim marazmie, że teraz wychylenie się z niego wydawało jej się niemal niebezpiecznie. Nie wiedziała, jak wyglądał świat, kiedy nie malował się ciemnymi barwami, więc uparcie sprowadzała się do parteru, a wszystkie myśli, które wybiegały niemalże na pozytywne tory, zatrzymywała w połowie, nie pozwalając im się rozwinąć.
Tego poranka wyruszyła do szkoły nieco wcześniej i w okrojonym składzie. Felix rozchorował się (albo udawał - do czego była bardziej przekonana niż do tej nagłej, gwałtownie się objawiającej grypy żołądkowej), a Isaac miał chemię (tego nie mogła podważać, choć bardzo by chciała - wciąż nie przepracowała tego, że jej wkurwiający brat umierał i choć terapeuta starał się ostatnio haczyć o ten temat, ona wyślizgiwała mu się zgrabnie). Wyszła tak szybko, bo miała w planach wstąpienie po Happy’ego, któremu zupełnie nie wierzyła w to, że pojawi się w szkole, jeśli ona nie weźmie go w obroty, ale wybyła z domu z odpowiednim zapasem czasu, żeby zupełnie się nie spieszyć. W uszach miała słuchawki, w których przygrywało techno, na ustach czarną szminkę, a na oczach eyeliner i trzeba było przyznać, że czuła się wyjątkowo... normalnie. Jak głupia nastolatka w głupi poranek, w drodze do głupiej szkoły. I to było w pewien sposób wyzwalające.
Idąc tak sobie równym krokiem, minęła jakiegoś pijaka, który leżał wygięty na wznak pod czyimś obrzydliwie ładnym, białym płotkiem i na początku to zupełnie nie zamąciło jej w głowie, ale kiedy już odeszła parę metrów dalej, zatrzymała się gwałtownie. Nie, na pewno nie. Odwróciła się tak powoli i ostrożnie, jakby co najmniej podejrzewała, że za jej plecami skradało się jakieś monstrum - ale to nie był żadne monstrum. To był jej zasrany brat, o którym zdążyła już pomyśleć, że zwyczajnie umarł, tak nagle zapadł się pod ziemię.
- O ja pierdolę - westchnęła, wydymając wargi i przyglądając mu się przez chwilę z dystansu. Tak, nie było żadnych wątpliwości: Zahariel Monroe w swojej własnej, zachlanej osobie. Jeśli naprawdę wierzyła w to, że po zapuszkowaniu ojca nie będzie już musiała mierzyć się z alkoholikami, to najwidoczniej przeceniła hojność wszechświata - nie dość, że Samuel chodził ostatnio nieustannie skacowany, to teraz jeszcze to. Niespiesznie wyciągnęła z uszu słuchawki i schowała do pudełeczka, a to wepchnęła do kieszeni plecaka. Westchnęła cierpiętniczo, zupełnie jakby wierzyła w to, że jej niewysłowione oburzenie postawi Zaha na nogi i dopiero wtedy podeszła do niego, żeby zatrzymać się tuż przy jego głowie i skrzyżować ramiona na klatce piersiowej.
Trąciła go w ramię koniuszkiem buta.
- Haaalooo? - Mogłaby pewnie być bardziej wylewna, ale w tym momencie nie miała nawet przekonania co do tego czy Zahariel jeszcze w ogóle dychał. No i trochę obawiała się, że jeśli teraz się do niego nachyli, to zarobi rzygami prosto na swój starannie dobrany outfit. Woń gorzały docierała z poziomu trawnika aż do jej nosa, więc musiała skrzywić się odrobinę, czując nieprzyjemnie znajomy zapach. W następnej chwili rozejrzała się pospiesznie, ale w zasięgu jej wzroku nie było żadnej żywej duszy. Może to i dobrze? Jeszcze ktoś zadzwoniłby na psy. - Robisz cosplay Barta? Halloween już się skończyło - rzuciła zniesmaczona i nawet wydawało jej się, że w reakcji na te słowa brat poruszył się nieznacznie. I dobrze, bo trzeba było doprowadzić go do porządku, zanim właściciel idealnie białego płotu dorobi się na nim trudnej do wypędzenia plamy po wymiocinach.


Zahariel Monroe