24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalny diler, perkusista w zespole LOVE QUEEN, możliwe, że największy wrzód na dupie.
Felix był we właściwym miejscu. Przed północą, kiedy muzyka z okolicznych pubów i klubów rozbrzmiewała głośno w piątkowy wieczór, serwując ludziom rozrywkę jakiej potrzebowali po długim tygodniu. Było duszno, chociaż od czasu do czasu powiewała bryza otulając lekko spoconą na plecach koszulkę chłopaka.
Wypił kilka piw na szybko, spalił niezliczoną ilość fajek i zajarał blanta, zwyczajowo w gronie ludzi znanych i całkowicie obcych, którzy lepili się do niego chyba z samej zasady. Może wyglądał na dobrego kumpla, a może wręcz przeciwnie - uwielbiali spędzać czas z kimś tak szorstkim i nieprzyjemnym w obyciu.
Chuj wiedział i Love nie zamierzał długo się nad tym zastanawiać.
Telefon pokazywał kilka przychodzących wiadomości - głównie od klientów z Shadow, którzy ze zniecierpliwieniem pragnęli dobrać się do czarnej nerki, wciskając mu w dłonie banknoty. Dzisiejszy utarg miał być spory, czas to pieniądz i Felix ani myślał go marnotrawić.
Nie przeszedł daleko, ściskając w wargach do połowy dopalonego papierosa. Dwie osoby - młody mężczyzna i dziewczyna, skryci w cieniu budynku, ale nie jak ktoś, kto potrzebował fizycznej bliskości i intymności. Byli jak obcy sobie ludzie i może, całkowicie prawdopodobne, że gdyby dziewczyna nie zachowywała się tak nerwowo, Felix nawet nie zwróciłby na nią uwagi.
A później coś podeszło mu do gardła, jakiś rodzaj żółci gdy serce stanęło i w jednej chwili wezbrała w nim nieopisana wściekłość.
Apollo.
Pierdolony Apollo i jego zawszone dragi na terenie Felixa.
Była taka niepisana zasada, której trzymał się każdy, szanujący się diler. Nie sprzedajesz na nie swoim terenie. Za chuja, nawet gdyby grozili Ci nożem, albo porywali Twoją dupę. Trzymasz się tego co masz i dziękujesz Bogu, że zarabiasz i nikt nie podpierdala Ci klientów.
Jest też jeszcze jedna zasada, zapisana pięć lat temu przez Love.
Nie dilujesz na terenie swojego byłego przyjaciela, nie zbliżasz się do niego i nawet nie patrzysz w jego kierunku. Nie istnieje dla Ciebie tak jak zeszłomiesięczny deszcz, jak nieprzyjemny odcisk, który nie pozwala Ci chodzić.
- To chyba jakiś, kurwa, żart - syknął cicho, wypluwając peta i wciskając telefon głębiej do kieszeni, kiedy w kilku szybkich, przesadnie agresywnych krokach znalazł się tuż obok tej dwójki. Idealne wyczucie; dłoń Apolla lekko uniesiona, pomiędzy smukłymi palcami basisty malutki woreczek wypełniony dragami.
Felix złapał go za nadgarstek i odepchnął, zerkając na wystraszoną dziewczynę.
- Już Cię tu nie ma - warknął, zaciskając szczękę w furii, gdy ta znieruchomiała momentalnie, prawdopodobnie przechodząc wewnętrzny zawał. - Spieprzaj, ale już - dodał, wbijając paznokcie w trzymany przegub Quinna. Nie patrzył na niego, upewniając się, że kroki klientki ucichły gdzieś za rogiem budynku.
- Co Ty odpierdalasz? - obrócił się wolno, wbijając niezadowolone spojrzenie w jego twarz, lustrując ją z tak bliska po raz pierwszy od naprawdę, zajebiście dawna. Chyba łudził się, że zobaczy cień najebania, cokolwiek co przesłoniłoby mu zdrowy rozsądek.
- Wypierdalaj stąd. To mój teren. Nie wpierdalam się do Ciebie - puścił jego dłoń jakby była czymś obrzydliwym albo palącym, czego dotyku nie mógłby znieść sekundy dłużej.
- Dawno wpierdolu nie dostałeś, Pedale?

Apollo Quinn
ambitny krab
Reżyser porno
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Cały szedł w szumie szat kamiennych
laurowy rzucał cień i blask
Oddychał lekko jak posągi
a szedł jak kwiat
We własną zasłuchany pieśń
lirę podnosił na wysokość milczenia
#1

Sam już nie wie, czego brakuje mu w życiu. Może już wszystkiego albo niczego. Każdy dzień kręci się niemal tak samo, rozbijając o szarą, brutalną rzeczywistość, której nie potrafi ogarnąć swoim umysłem. Bo ludzie są zbyt uśmiechnięci, czuli, radośni, a on zupełnie już chyba tego nie potrafi. Nie rozumie zaangażowania, satysfakcji i uczucia spełnienia, gdy kładzie się do łóżka. Wiecznie mu mało, wiecznie coś nie spełnia oczekiwań, więc zapada się w materacu. Ma wrażenie, że wychodzi z ciała, topi się w pościeli, ucieka. Do czegoś lepszego, lżejszego i niezmąconego chorym umysłem.
Jest w tym miejscu, lecz równie dobrze mógłby udawać, że tak nie jest. Kręci się bez celu, gubi w miejscach znanych, odnajdując znajome twarze uśmiechające się w kierunku niewzruszonej, nieobecnej twarzy. Zaszedł stanowczo za daleko, przekroczył granicę, której nie naruszał przez bardzo długi czas.
Potem poszło już łatwo. Przestraszona dziewczyna, niepewna swoich zamiarów i on, Apollo, pełen pieprzonego uroku, wyjmujący z nerki dragi niczym słodkie cukierki. Jest nie na swoim miejscu. Czuje dziwne drżenie na karku, gdy tylko przez myśl przenika sama świadomość konsekwencji. Nie myśli o nich jawnie, nie zastanawia się dokładnie. Korzysta z okazji.
Zdaje sobie sprawę ze zbliżających się kroków i mógłby przysiąc, że rozpoznaje dotyk na swoim przegubie, zanim utkwi jasne spojrzenie w intruzie. Jednak nie ma czasu, ani może też chęci, żeby zareagować. Odprowadza dziewczynę spojrzeniem - krótkim, beznamiętnym, jakby był wyprany z uczuć.
- Dobra, przestań pierdolić - rzuca w końcu, jakby nie dotarły do niego żadne słowa. Prycha cicho, rozciągając usta w nikłym uśmiechu, wciskając woreczek z dragami z powrotem w nerkę. Jest inny. Oboje są inni niż pięć lat temu.
Sam Apollo wydaje się bardziej odległy, gorzki i zdystansowany, choć to on raczej zawsze promieniał, okradając osiedlowy spożywczak z taniego piwa. Miał swój urok, który wyraźnie przygasł.
Nie wiedział, co robi. Może szukał adrenaliny, może czegokolwiek, co mogłoby zmienić wyznaczony rytm dnia. Nie miał ochoty się tłumaczyć, co gorsza - wcale nie odczuwał takiej potrzeby. Nie przed Felixem. Nie przed tym Felixem, którego już nie znał. Łatwo było go nienawidzić, trudniej spojrzeć na dłużej na doroślejszą już, ale dalej znajomą, twarz.
- Dalej ta sama śpiewka. Może kiedyś zrobiłoby to na mnie wrażenie - cmoka cicho, sięgając po papierosa założonego za ucho, by wsunąć go pomiędzy wargi. - Nie przypominam sobie, żeby się na cokolwiek kiedykolwiek z tobą umawiał - marszczy brwi, kiedy płomień zapalniczki rozświetlił mu twarz, rażąc go w oczy. Czuje, że serce bije delikatnie mocniej, a płuca łakną powietrza, ale skutecznie to maskuje, raz za razem z kolejnym oddechem, który wypełnia się w końcu nikotyną, uspokajając drżące komórki.
- Było wolne, jak przyszedłem - wzrusza niedbale ramieniem, bo jest mu właściwie wszystko jedno. Mógłby przecież powiedzieć, że jest tutaj z przypadku, ale czy zmieniłoby to cokolwiek? Uparcie odrzuca od siebie wspomnienia, wypiera się uczuć, bo tak jest łatwiej i wygodniej. Odpycha się od ściany z tą dziwnie znajomą gracją, która pchała go zawsze w objęcia parkietu na długie godziny i gdyby nie nienawiść, może by i zajebał piruecik pod rytm dobiegającej z klubu za ścianą muzyki.
- No co? - rzuca w stronę Felixa, wyraźnie rozbawiony jego wściekłością, jakby doprowadzenie go do furii było teraz najlepszą zabawą. Jakby było pretekstem do lepszej gry. - Masz coś jeszcze ciekawego do powiedzenia, czy to wszystko, na co cię stać?

Felix Love
ambitny krab
Alfons tego przybytku
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalny diler, perkusista w zespole LOVE QUEEN, możliwe, że największy wrzód na dupie.
Nic na nim nie robiło wrażenia. Oczywiście. To akurat się nie zmieniło przez całe pięć lat, podczas których zręcznie udawało im się udawać, że dla siebie nie istnieją. Podobnie jak nuta zaczepności i brak poważnego traktowania konsekwencji.
Wkurwiał go. Tym, że nadal widział w nim jakieś elementy dawnego Apolla, za którym część duszy Felixa tęskniła, gdy miał kiepski zjazd lub brak odpowiedniego towarzystwa. Jak wtedy, gdy na próbach wściekał się na ich basistę, bo nie potrafił trafić w odpowiednie nuty, na co Maverick po spotkaniu delikatnie sugerował, by może wyciągnął pieprzoną rękę na zgodę. Albo jak teraz, kiedy po prostu ze zmęczeniem machnąłby ręką i odprowadził go z kwitkiem, bo doskonale wiedział, że Quinn był zbudowany z czystej przekory i głupoty, czasami działał zanim pomyślał i podobnie jak on - nigdy nie przyznałby się do błędu.
Dotarło do niego, że nie mieli sobie nic do powiedzenia. Zupełnie nic, jakby te wszystkie lata ich przyjaźni nigdy nie miały miejsca. Byli dla siebie obcy, wrodzy, a Love nadal tłumił tą niepohamowaną, dziwną nienawiść, wstręt i wstyd, który przyprawiał go o mdłości.
Miał ochotę mu przyjebać. Za wszystko, co mu zrobił, za to co Felix zrobił jemu. Rozkwasić jego nos, patrzeć na krew, na ból w jego oczach, sprowadzić go do parteru, bo nigdy odpowiednio tego nie zrobił.
Faktem było, że na nic się nie umawiali. Nikt się na nic nie umawiał, tak po prostu było. Grupa dilerów nie spotykała się, by szczegółowo omówić swoje terytorium i pisane zasady. Nie ściskali sobie rąk - przejmowali kluby i ulice, pięściami wytyczając szlak.
Apollo był nierozsądny, może zbyt pewny siebie i ta pewność siebie w końcu go zgubi, tak jak niejednokrotnie zgubiła Felixa, gdy obrósł za bardzo w piórka, zaczynając dilować na zachodzie miasta.
Zrobił krok w jego stronę, obserwując płomień zapalniczki i mrużąc odrobinę zbyt groźnie powieki. Był poważny - nie pamiętał już, kiedy ostatnio szczerze się uśmiechał, chociaż przecież uchodził za duszę towarzystwa. Trudno było dostrzec tego Love, który zaśmiewał się do rozpuku z najbardziej suchego żartu, ale też i oczy nie błyszczały młodzieńczą radością. Miał dwadzieścia cztery lata, ale czuł się przetyrany jak pięćdziesięciolatek.
Mogłoby się zdawać, że go uderzy, ale jedynie przechylił głowę, wykrzywiając wargi i wzruszając ramieniem w odpowiedzi, że nie. Nie mają sobie absolutnie nic do powiedzenia.
Może prócz jednego.
- Pozdrów Call - rzucił spokojnie, trochę lodowato, z tymi szyderczymi nutami na końcu wyrazów. - W odróżnieniu od Ciebie, lubi się umawiać. I zna zasady - przesunął spojrzeniem po jego twarzy. Raz, dwa. Spięcie mięśni przy szczęce.
Felix znał go za długo, by nie wiedzieć gdzie uderzyć, żeby zrobiło to na nim wrażenie.
Widywali się. On i Calliope, młodsza siostra Apolla. Ich spojrzenia się spotykały w Shadow albo innym klubie, ale sprawnie udawali, że nigdy się nie znali. To kolejna niepisana zasada, trochę z szacunku do Apolla, trochę dlatego, by nie dolewać oliwy do ognia. Love zawsze ją lubił; była żywiołowa, trochę pogubiona ale szczera i kochała Apolla jak nikogo na tym pieprzonym świecie. Dlatego miał na nią oko, uważał, by nie dostała trefnego towaru, by nikt nie zaciągnął jej do brudnego kibla w klubie. Zawsze z dystansu.
Ale Apollo o tym nie wiedział. Oczywiście, że nie i Felix dostrzegał to w jego oczach. Może był zbyt skupiony na sobie, by poświęcić siostrze odrobinę czasu?
- Przekaż jej, że nie musi płacić mi za dragi - urwał, jakby szukał odpowiednich słów, w końcu uśmiechając się jak ktoś, kto już wygrał, chociaż walka nadal trwała.
- Wystarczy, że się w niej spuściłem. Mam nadzieję, że bierze tabletki? - zacmokał, unosząc podbródek. - Byłoby naprawdę chujowo, gdyby wpadła, co?

Apollo Quinn
ambitny krab
Reżyser porno
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Cały szedł w szumie szat kamiennych
laurowy rzucał cień i blask
Oddychał lekko jak posągi
a szedł jak kwiat
We własną zasłuchany pieśń
lirę podnosił na wysokość milczenia
Zbyt długo pracował nad tym, aby zapomnieć. Zbyt długo, żeby to teraz zepsuć.
Odgrodził się od swojego życia z Felixem, mimo że wypełniał on wspomnienia Apollo przez kilkanaście lat. Był jego integralną częścią, wsiąkniętą we wnętrze tak mocno, że zapomnienie wymagała wyrwania sobie połowy duszy. Był zbyt skrzywdzony, żeby pamiętać. Zbyt zniszczony, żeby zaakceptować to, co się stało. Odrzuciła go jedyna osoba, której ufał bezgranicznie. To właśnie tamto zaufanie upewniło go w pocałunku, bo wiedział, że nieważne co się stanie - przetrwają to. Zawiódł się.
Przez chwilę walczył, ale raz za razem spotykał się ze ścianą i z kolejnym ranieniem. Może mógł przeprosić? Czasami zastanawiał się, co mógłby zrobić inaczej, ale (choć się tego wstydził) nigdy nie żałował tego, co zrobił. To nie był błąd, to nie był pijany kaprys, tylko gest, który błądził w głowie od wielu tygodni, popychany uczuciem tak niezrozumiałym, że nie mógł ubrać go w słowa.
Nie żałował, ale o tym też chciał zapomnieć.
Felix zabił odwagę. Zabił część rozkwitającej pewności, którą Apollo próbował rozwikłać przez długie miesiące. I chyba przez to nigdy nie zaakceptował swojej orientacji. Nigdy nie zdobył się na coś podobnego wobec innych ludzi, zawsze trzymając ich na dystans. Nie potrafił zaufać, nie potrafił się zaangażować. Był zmęczony ciągłym bronieniem się przed psychiczną bliskością, ale nie potrafił odpuścić.
Pozdrów Call.
Uderzyło go głucho, odbijając się kilkukrotnie w głowie. Zacisnął mocniej zęby, niemal zgniatając filtr papierosa między wargami. Na chwilę wszelkie myśli i emocje uleciały z niego, jakby nagle się stał pustą skorupą, ale wróciły. Wróciły ze zdwojoną siłą, uderzając boleśnie w klatkę piersiową, która uniosła się w głębokim, powolnym oddechu.
Calliope była nietykalna, tak jak reszta jego sióstr, z którymi się wychował. Nie liczyły się kłótnie, niedomówienia i tygodnie ciszy między nimi - był jedynym, który mógł je chronić, a jednocześnie tak bardzo nawalał.
Słowa Felixa rozrywały go na strzępy, sprawiając, że pięści zacisnęły się mocno, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni. Jeśli wydawało mu się, że nie mógł nienawidzić swojego dawnego przyjaciela jeszcze bardziej, to właśnie uświadomił sobie, jak bardzo się mylił.
- Jesteś śmieciem - wycedził i jeśli miał do niego resztki zbędnego szacunku, to właśnie je stracił. Coś boleśnie rozdarło mu pierś na pół, gdy odrzucił niedopałek na bok, rzucając się zaraz gwałtownie w stronę mężczyzny, niemal natychmiast lądując z nim na brudnym asfalcie.
Nie był już tym trochę zbyt chudym nastolatkiem, który w ostatecznym rozrachunku był zawsze na delikatnie straconej pozycji w jakichkolwiek bójkach, ratując się z nich jedynie swoją walecznością. Samotne lata w tym brzydkim biznesie zahartowały go i wyszkoliły zbyt bardzo, by ugiął się pod ciosami - własnymi, rozrywającymi skórę na kłykciach i tych Felixa, odpowiadającymi z prędkością światła. Nie czuł bólu, nie czuł ciepłej stróżki na skórze. Wszystko było stłumione przez głośne dudnienie wewnątrz, rozdzierające myśli o zdradzie, zepsuciu, którego nie potrafił pojąć.
- Nigdy - wydyszał w końcu, zamachując się tak mocno, że gdy pięść wylądowała gdzieś przy szczęce Felixa, mógłby przysiąc, iż połamał sobie palce. - Nigdy więcej nie zbliżaj się do mojej rodziny - wpadł w jeszcze większy amok, w końcu tracąc orientacje. Na przemian szarpali się, górując jeden nad drugim, by znowu wylądować plecami na ziemi.
- Jesteś, kurwo, skończony - zakrztusił się własną krwią, osłaniając na oślep przed ciosami. - Słyszysz? - zaśmiał się niemal rozpaczliwie, będąc niemal pewnym, że jeśli Felix nie wykończy go teraz, to rozpocznie się ich chora gra, która tak długo wisiała w powietrzu. Potrzebowali w końcu tylko kropli, małego podmuchu, tymczasem dostali cały kubeł gorzkiej trucizny. Apollo wiele mógł znieść, wiele mógł względnie zaakceptować, ale nie to. Myśl, że Felix zbliżył się do Calliope choćby na krok, a ona mu na to pozwoliła, była dla niego zbyt bolesna, zbyt rozdzierająca. Odebrała mu resztki zdrowego rozsądku.
- Jeśli to prawda… - zacisnął mocniej zęby, znowu odpowiadając gradem ciosów, które słabły raz za razem. Jednak nie zamierzał przestać, nie zamierzał odpuścić.

Felix Love
ambitny krab
Alfons tego przybytku
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalny diler, perkusista w zespole LOVE QUEEN, możliwe, że największy wrzód na dupie.
To trwało chwilę, chociaż dla Felixa równie dobrze chwila mogła trwać długie godziny, podczas których obserwował każdą zmianę na twarzy rozmówcy. Każde spięcie, zmrużenie powiek, najdrobniejsze zaciśnięcie mięśni pod materiałem ubrań. Był wściekły, a więc osiągnął co zamierzał.
Przegiął - mial tego jebaną świadomość, bo wywlekanie tematu Calliope było nawet poniżej jego własnej godności. Ale w końcu zamiast obojętności zobaczył emocje, jakby przez te wszystkie lata odczekiwał na najlepszy moment by uderzyć.
Zdołał wypuścić powietrze, gdy ciężar jego ciała powalił go na ziemię, a plecy zderzyły się z nierówną kostką chodnikową, wyduszając z niego krótkie stęknięcie. Wtedy jeszcze parsknął, trochę rozbawiony, trochę pełen satysfakcji i kpiny, nic nie robiąc sobie z narastającej furii i pierwszych ciosów, które na ułamek sekundy go zamroczyły.
Różnili się budową ciała; Felix chociaż podobnego wzrostu, był szczuplejszy ale za to zwinniejszy, a jego knykcie z zawrotną siłą wbijały się w twardą szczękę, raz za razem serią nienawistnych uderzeń. Wychowali się na tym samym podwórku. Ruchy były do przewidzenia, każdy unik jakby oboje płynnie odczytywali zamiary drugiego, co po chwili zirytowało Love i przełączyło trybik z zabawy, na konkretny wpierdol.
- Boli Cię to? - wysyczał, ślizgając się dłonią po stróżce krwi. Czuł pieczenie z rozciętej, rozkwaszonej wargi, a metaliczny posmak krwi wypełnił jego usta i otulił białe zęby. - Boli Cię, że siostra przychodzi do mnie po dragi? - bolało, kiedy mówił, bolało, gdy próbował go z siebie zrzucić, by zmienić pozycję, przygwoździć go do gruntu i kolejnymi atakami trafiać na chybił trafił. Wszędzie, nie oszczędzając nic, wyrzucając ogrom nienawiści, żalu i rozgoryczenia. W jakimś momencie, w przebłysku racjonalnego pomyślunku, przeszło mu przez myśl, że właśnie pokazuje cały, pieprzony ból, każdą minutę tęsknoty za największym przyjacielem, A Call czy sprzedawane tu dragi były tylko zapalnikiem, dla tej absurdalnej sceny.
- Czy boli Cię, że ma więcej jaj od Ciebie?! - wbił pięść w jego brzuch, unikając kolejnego ciosu ale przyjmując na siebie następny. Nikt im nie przerywał, nawet przechodzący niedaleko studenci, prawdopodobnie z obawy przed znalezieniem się w oku tego cyklonu.
Słowa wypadały same. Nie te, które powinien był powiedzieć pięć lat temu.
Że rozumie. Że wszystko w porządku. Że musi to przemyśleć.
I myślał o jego ustach, szybko zduszając to w zarodku, zanim przyszło mu do głowy coś głupiego. Tak naprawdę otaczali go tolerancyjni ludzie - był pewien, że nawet jeśli jego pozycja samca alfa ulegnie załamaniu, będzie milion osób, które wyciągnie w jego stronę dłoń. Może ojciec, tylko on, miałby z tym problem.
Było mu wygodnie ruchając dupy, bo przerażała go myśl o bliskości z kolesiem i o tym, jak bardzo musiałby zmienić całe swoje dotychczasowe życie.
Apollo zburzył bezpieczny grunt pod jego stopami, wepchnął w jakąś otchłań pytań i braku odpowiedzi i podważył jego seksualność z czym wtedy, na pieprzonym przystanku autobusowym, nie był w stanie sobie poradzić.
Podkurwiał go więc teraz bardziej, bo był zniszczony w środku i nie potrafił inaczej. Minęło zbyt wiele, by mogli po ludzku usiąść i porozmawiać, zresztą, chyba nigdy nie należeli do specjalnie ckliwych osób. Wolał jego pięści i ból od przyznania się do błędu. Do największego błędu w swoim życiu.
Jego groźby miał w dupie, parsknął nawet śmiechem, zanim coś nie chrupnęło, a szczęka nie zabolała go jak jasny skurwysyn.
- Jeśli to prawda, to co? Co możesz mi zrobić, Apollo? Zabijesz mnie? - wycharczał, ciskając nim jak szmacianą lalką, kolanem dociskając go do ziemi. Gdyby ktoś spojrzał na jego twarz, z trudem odnalazłby przyczynę zakrwawionej mordy. Czerwień spłynęła mu z brwi, oblepiając powiekę, przełykał ślinę razem z krwią i gorącym, zmęczonym oddechem drugiego mężczyzny.
- Nie jesteś w stanie mnie zniszczyć - pochylił się nad nim, zaciskając palce na smukłej szyi. Mocno, aż nie wyczuł gorączkowego pulsowania tętnicy, jakby pragnął odebrać mu ostatni dech. - Nawet to spierdolisz. Tak jak całą resztę, Kutasie - Osocze mieszało się z tym drugim, w akompaniamencie dalszych stęknięć i szamotaniny. Felix obserwował go, przystojną twarz, te pieprzone, jasne oczy, w których chciał odnaleźć coś, co powstrzyma go od zgniecenia go jak robaka.
- Nienawidzę Cie, Ty kurwo jebana - wysyczał. A później, zaledwie po jednym mrugnięciu, wbił się gwałtownie w jego wargi, agresywnie, uderzając zębami o te drugie, spijając mdlący posmak krwi. Wpuścił w jego płuca własny oddech, docisnął się do jego ciała.
Kurwa.
Wyprostował się, posyłając mu mocne uderzenie prosto w policzek, a później wyszamotał się z jego uścisku, opadając na ziemię.
- Wypierdalaj stąd. Raz na zawsze.

Apollo Quinn
ambitny krab
Reżyser porno
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Cały szedł w szumie szat kamiennych
laurowy rzucał cień i blask
Oddychał lekko jak posągi
a szedł jak kwiat
We własną zasłuchany pieśń
lirę podnosił na wysokość milczenia
Boli cię to?
Pytanie klucz, które uruchomiło zastygłe trybiki. Nie wiedział, czy czuł taki ból kiedykolwiek, czy może go do siebie wcześniej nie dopuszczał, znieczulając się czym i kim popadnie. Sęk w tym, że nie chciał go czuć. Nie, teraz gdy był tak wściekły, gdy rozpadł się na tysiące drobnych kawałków pod wpływem niezrozumienia. To, co usłyszał od Felixa wydawało się czystą abstrakcją, historia wymyśloną na poczekaniu, byleby uderzyć w najczulszy punkt. Z drugiej strony był niemal pewien, że w jakimś stopniu ten mężczyzna, który tak sprawnie odpowiadał na ciosy, operuje prawdą. Znał go zbyt dobrze, choć tak bardzo tego nie chciał.
Chciał się łudzić, okłamywać, ale zwyczajnie nie potrafił. Nie potrafił wcześniej i nie potrafił też, teraz kiedy pięści rozbijały od dawna budowany, gruby mur. Przebijały się coraz mocniej, wypuszczając żal, który zamknął tak dawno temu. Oboje zderzyli się w złym momencie, oboje nie potrafili się pogodzić z przeszłością. Byli chaotycznym zwitkiem frustracji.
Cios w okolicach brzucha odebrał mu oddech, ale nie potrafił się poddać. Myśli gnały do przodu, nienawiść piętrzyła się pod rozedrganymi mięśniami. Czy mógł przestać? Tak bardzo chciał na nowo oddychać, ale to się nie kończyło. Kiedyś wyobrażał sobie ten moment - dadzą upust emocjom i będzie lepiej, lżej, ale wcale nie było.
- Rozpierdolę cię - wydyszał, próbując złapać oddech. - Zabiorę ci wszystko pokolei - wydobył z siebie ledwie słyszalnie, czując palce zaciskające się na swojej szyi. I przez chwilę pomyślał, że tak właśnie mogłoby się to skończyć, bo nie wie, czy dałby radę dźwigać tę całą prawdę, jaką usłyszał. Chciał końca odczuwania ciągłej nienawiści i nienasycenia, chciał poczuć spokój, ciemną nicość, która może w końcu ukoiłaby ciągły, ukrywany ból.
Oczy zaszkliły mu się niebezpiecznie, zwiastując przejaw słabości, jaki nosił w sobie od zawsze. Patrzył wprost na Felixa, niemal jak tamtej, nieszczęsnej nocy, gdy przyjął na siebie podobną dawkę nienawiści. Nie żałował wtedy niczego, tak jak nie żałował teraz.
A potem zamarł.
Zamarł pod naporem ciepłych, wilgotnych warg, wpijających się w jego własne. Zamarł pod smakiem krwi, bliskości drugiego ciała, samej świadomości, że to dzieje się naprawdę. I zaraz zrobiło mu się niedobrze. Zemdliło go pod napływem emocji, przedzierających się przez serce, rwące się nieproszenie do przodu; przez wspomnienia, które uwolniły się z taką łatwością, jakby rozpamiętywał je codziennie, wracając do nich z lubością. Nie ocucił go z tej stagnacji nawet cios w policzek - dopiero przejmujący chłód ogarniający ciało, kiedy mężczyzna się oddalił.
Nie dotarły do niego kolejne słowa, kiedy wbił spojrzenie w ciemne niebo nad sobą, jakby mógł się doszukać tam jeszcze tych znienawidzonych, lecz znajomych tęczówek. Przyłapał się na nieznośnej tęsknocie i cholernej nadziei, która nie miała prawa istnieć.
- Jesteś zepsuty - wypuścił z siebie wraz z nagromadzonym w płucach powietrzem. Oczy naszły mu łzami, wiec zacisnął je mocno, starając się doprowadzić do porządku. Czy można kogoś tak bardzo nienawidzić? Jak to w ogóle możliwe, żeby tak się krzywdzić?
- I ja przez ciebie też. Psujesz wszystko wokół siebie - było mu żal. Żal, że w ogóle wprowadził Felixa do swojego życia, że go za dzieciaka w ogóle polubił. Żałował nawet tych wszystkich, szczęśliwych chwil, bo kazały mu myśleć, że Love też jest człowiekiem.
Nie był.
Nie można było mu ufać, nie można było go kochać, lubić, nawet nienawidzić.
- Powinieneś zdechnąć za to wszystko - pierszy raz dopuścił do głosu rozgoryczenie, nieprzyjemnie rozlewające się po języku razem z krwią. Nie chciał na niego patrzeć, ale uniósł się ociężale na łokciach, przekręcając na bok, nim stanął na równe nogi, spoglądając na mężczyznę z góry. Przetarł niedbale dłonią usta, starając się pozbyć mrowienia, które pozostało po pocałunku, ale to nie działało. Brzydził się tego, że chciał więcej - gwałtowności, bliskości, nawet kolejnych ciosów.
- Teraz już się mnie nie pozbędziesz.

Felix Love
ambitny krab
Alfons tego przybytku
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalny diler, perkusista w zespole LOVE QUEEN, możliwe, że największy wrzód na dupie.
Felix nie miał zbyt wiele. Groźby odebrania mu wszystkiego odbijały się od niego jak od grubego muru. Owszem, miał brata, całkiem udaną rodzinę. Miał zespuł, ale czy to właśnie nie Ci sami ludzie zostali z nim, zamiast pójść za Apollem? Był ich pewien, jak własnej duszy i tego, że jutro jego morda będzie przypominała kolorem dojrzałą śliwkę.
Nie bał się gróźb. Nie bał się ciosów, ani raniących słów, chociaż zaskakującym było to, jak bolał każdy wyraz wyrzucony z nienawiścią przez Quinna. Love sądził, że zdołał się uodpornić, że te lata pozwoliły mu puścić w niepamięć uczucia jakim darzył przyjaciela, ale teraz, gdy w końcu był tak blisko, okazało się, że był w wielkim, zajebiście wielkim błędzie.
Uśpił wszystko, zakurzył w środku, ale nigdy nie zapomniał.
Przypomniał sobie jak się oddycha, kiedy kulawo usiadł na ziemi, lekko zgarbiony z dłonią przyciśniętą do zakrwawionej twarzy. Serce waliło mu jak pojebane, za sprawą adrenaliny, złości i może przerażenia. Z tego wszystkiego, pocałunek nie był najgorszy - najgorsze było dalsze uczucie jego warg na swoich, przebijające się między żebrami ciepło i bezsilność, która wykiełkowała, gdy pierwsza fala bezpodstawnej, impulsywnej agresji zniknęła.
Chwilę milczeli, Felix słyszał tylko ich przyśpieszone oddechy. Ulica wydała mu się interesująca jak nigdy dotąd; nie spojrzał na Apolla, gdy podnosił się do pionu. Koszulka lepiła mu się do pleców, wrzynając nieprzyjemnie w kark, aż miał wrażenie, że wypala w skórze bolesne rany.
Jesteś zepsuty.
Na ustach Felixa pojawił się lekki, mało zaskoczony tym stwierdzeniem uśmiech. Zdumiewające, że Quinn potrzebował tak wielu lat, by się o tym przekonać. Nawet za dzieciaka trudno było nazwać go normalnym - śmiał się, gdy solidnie rozciął sobie bok ciała, spadając z płotu. Był rozbawiony, gdy zrywał z kolejną dziewczyną, która zalewała się łzami. Wiedział, że jest chujem, a jednak zawsze stawiał siebie na pierwszym miejscu, siebie i Apolla kontra reszta pierdolonego świata z którym się mierzyli. Oboje potrzebowali coś czuć, a tak się składało, że najlepiej czuli się, gdy przeważały negatywne emocje.
- Słyszysz się? - rzucił, wypluwając soczystą, zakrwawiona flegmę przed siebie. Dźwignął się wolno z ziemi i zakołysał, krzywiąc gdy żebra niemiłosiernie go zakłuły. Pociągnął nosem, w końcu obracając się przodem do Quinna, ze wzrokiem utkwionym gdzieś powyżej jego ramienia.
- Za co powinienem zdechnąć? Za to, że TY zniszczyłeś wszystko co mieliśmy? Za to, że TY odszedłeś z zespołu, czy za to, że TY nie potrafisz zaopiekować się siostrami? Wszyscy inni płacą za Twoje, jebane błędy, Polo - zacisnął zęby, dobywając drżącą dłonią pogniecioną paczkę papierosów. Wydobył jednego, wsuwając go między wargi, przymykając oko, zalane spływającą z roztrzaskanej brwi krwią. Byłoby lepiej, gdyby nigdy ich drogi się nie skrzyżowały. Lepiej dla nich i dla wszystkich w koło.
Wolno skupił wzrok na jego twarzy, wyglądającej nie lepiej od jego własnej. Skupił się na oczach, na rozchylonych ustach, ponownie krzywiąc się i czując pierdolony uścisk w dołku, który nie pozwalał mu wziąć solidnego oddechu.
- I nadal je popełniasz. Błąd za błędem, jak pierdolony szczeniak. Sikasz na wszystko, włazisz we własne gówno i piszczysz o atencję. Spierdalaj stąd. Zabieraj stąd Call, bo to nie miejsce dla niej - obrócił się do niego plecami. Kilka razy spróbował odpalić zapalniczkę, jednak bezskutecznie, wylądowała więc gdzieś przed nim, ciśnięta z całą mocą, jaka tylko mu pozostała.
- Cokolwiek zrobisz, oddam Ci dwukrotnie mocno. Pamiętaj o tym.

Apollo Quinn
ambitny krab
Reżyser porno
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Cały szedł w szumie szat kamiennych
laurowy rzucał cień i blask
Oddychał lekko jak posągi
a szedł jak kwiat
We własną zasłuchany pieśń
lirę podnosił na wysokość milczenia
Pierwsze spotkanie po tylu latach było swoistym szokiem.
Szokiem dla oczu, które nie widziały tak blisko tej twarzy wykrzywionej w niezbyt miłym uśmiechu, w kącikach tych ust zawsze czaiła się arogancja, niezadowolenie i wyższość. Niemal musiał do tego przywyknąć, odnaleźć setki wcześniejszych uśmiechów w pamięci, żeby zrozumieć, że kiedyś było to normalnością.
Szok wywoływał również tembr głosu, znajoma wibracja mierżąca zmysł słuchu. Czy te kilka lat temu słuchał go godzinami? Czy to właśnie nie oni oboje przekrzykiwali się wzajemnie w środku nocy na uliczkach Lorne Bay, niczym pieprzeni władcy świata? Byli na szczycie, uwielbiali się, byli zadufani w sobie. Opowiadali zmyślone historie, skręcając kolejne blanty; układali setki melodii, witając wschody słońca.
Tęsknił za tym tak wiele razy, nie potrafiąc się jednocześnie do tego przyznać. Felix zabrał mu całe pierdolone zaufanie do ludzkości. Odrzucił go i Apollo w tym odrzuceniu już pozostał.
Parsknął cicho na przekór piekącym pod powiekami oczom. Parsknął, bo nie spodziewał się niczego innego po słowach dawnego przyjaciela. Tak przecież zawsze działali — wywoływali u innych skrajne, zepsute emocje, a siebie przecież znali najmocniej. Sęk w tym, że Apollo wcale nie miał zamiaru do tej wiedzy i znajomości wracać. Nie, dopóki nie poczuł drugich ust na swoich. Nie potrafił się pozbyć uczucia, że nic się nie zmieniło.
Chciał mu zadać wiele pytań. Między innymi, to kiedy przestanie się uważać za pierdolony pępek świata? Kiedy przestanie wykorzystywać wszystkich wkoło dla własnej, chorej satysfakcji? Kiedy zdobędzie trochę odwagi, żeby… Quinn szybko zdał sobie sprawę, że te same słowa mógłby skierować do siebie. I to chyba najbardziej go zabodło, bo wcale nie różnił się znacząco od Felixa.
Był kłębkiem sprzeczności, a te wypełzły teraz na zewnątrz jeszcze bardziej. Serce wypchnęło go do przodu i sam już nie wiedział, czy to dalej nienawiść popychana adrenaliną, czy chęć zmniejszenia dystansu, potrzeba chorej, nawet najokrutniejszej bliskości. Wcisnął mężczyznę mocno w ścianę, zaciskając dłoń na gorącym karku.
— Mówisz? — naparł na niego mocniej, przywierając do jego pleców, jednocześnie mocniej zaciskając palce na potylicy Love’a. Miał ochotę zmiażdżyć mu głowę o kamienną ścianę, wcisnąć policzek w ciemne włosy, sprawdzić, czy pachnie dalej podobnie i czy dalej śmieje się w odpowiedzi na ból. W jednej chwili zdał sobie sprawę z siedzącego głęboko uczucia.
Tego uczucia, przed którym kazano mu uciec. Tego, co zostało wyśmiane, zdeptane i zmieszane z ziemią. Myślał, że miał to za sobą, a tymczasem nie wyskrobał tych uczuć z jednego miejsca. Serce miało zbyt wiele zakamarków, o których nie miał pojęcia. Ta bliskość go zabijała. Zabijała go świadomość każdej komórki, że jest przy nim właśnie to drugie ciało, którego kiedyś tak pragnął. Czyżby nic się nie zmieniło?
— Właśnie jestem na drodze naprawiania wszystkich swoich błędów, pedale — nachylił się do jego ucha, zaciskając zaraz boleśnie zęby, intonując ostatnie słowo, jak niegdyś robił to Felix. Czyż teraz nie miał prawa nazywać go w ten sam sposób? — Jesteś ich pierdolonym źródłem, zawsze nim byłeś i, jak się okazało, nigdy nie przestałeś, bo to ty szlajasz się tam, gdzie nie trzeba, łajzo, szukając wiecznie okazji. Moje siostry mają prawo chodzić, gdzie im się żywnie podoba, za to ty nie masz żadnego prawa się do nich zbliżać, bo choćbyś mi oddawał nawet trzykrotnie mocniej, w końcu doprowadzisz do tego, że cię zajebię. I wtedy, zamiast wszystkiego wkoło, będziesz już mógł obwiniać tylko samego siebie — chciał z nim skończyć. Chciał go przekreślić już na wieczność, bo z tyłu głowy majaczyła mu już tylko Calliope i to, że to właśnie do niej powinien teraz iść. Jednak cały czas cos trzymało go w miejscu. Coś pchało mu łzy pod powieki, szkląc niebezpiecznie zaczerwienione oczy.
Sapnął niemal wściekle, kiedy odbił się w końcu od niego mocno, gwałtownie wbijając go jeszcze w ścianę. Szumiało mu w uszach, a palce zaczynały nieprzyjemnie pulsować, jakby dopiero teraz zaczynała do niego docierać świadomość odniesionych ran. Wsunął dłoń do tylnej kieszeni spodni, robiąc kilka kroków w tył, by wyjąć swoją zapalniczkę, dalej mierząc Felixa wzrokiem, jakby był gotowy na każdy atak.
Miał ochotę się rozpaść, ale to te wszystkie słabości budziły w nim zawsze jakąś niezrozumiałą zawziętość, która kazała m przeć naprzód — na przekór światu i sobie.
— Myślisz, że nie wiem, jak niewiele masz do stracenia? — zaśmiał się krótko, świdrując go jasnym spojrzeniem, w którym kryło się dziwne roziskrzenie. Rzucił w niego swoją zapalniczką, nie dbając o to czy ją złapie, czy trafi w jakiś czuły punkt. — Masz, zapal sobie, odetchnij trochę, bo czeka cię ciężki tydzień — ostatkiem sił odwrócił się na pięcie, ruszając przed siebie, jakby było to wszystkim, co miał do powiedzenia.

Felix Love
ambitny krab
Alfons tego przybytku
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalny diler, perkusista w zespole LOVE QUEEN, możliwe, że największy wrzód na dupie.
Felix nie odszedł daleko, nim nie poczuł kolejnego naparcia, które przyszpiliło obolałe plecy do kolejnej, twardej powierzchni. Syknął odruchowo, czując jak ostatni oddech wypada z jego płuc, które chyba powoli zaczynały zwijać się w jakiś niepotrzebny zwitek.
Zagryzł zęby, wpatrując się w twarz Apolla z tak bliska, że był w stanie wyliczyć każdy por i przebarwienie, każdą zmarszczę nabytą przez niezadowolenie, stres i nieliczny śmiech. Gorący oddech palił jego policzek, a palce impulsywnie wczepiły się w materiał jego koszulki, jakby Felix w ten sposób nadal zastanawiał się, czy ma zamiar mu najebać, czy przyciągnąć jeszcze bliżej.
Nawet jako dzieci nie potrafili funkcjonować bez siebie. Jak dwa zapalniki, dyktujące poczynania drugiego. Działali instynktownie, jak jeden organizm, kończyli za siebie zdania, mogli podejmować za siebie decyzję, bo nikt nie wiedział lepiej tego, co zaraz zrobi drugi. Wystarczyło spojrzenie by wiedzieć. Gdyby Felix miał być trochę ckliwy, przyznałby, że w ich milczeniu nie było nic dziwnego ani niekomfortowego, jakby czytali sobie w myślach i długimi godzinami po prostu wygrywali rytm, zmieniali go i popijali piwo albo energetyki, rzucając sobie tylko sygnały. Skinienie głową, mrugnięcie, bliżej nieokreślony gest dłonią.
Gdzie był Felix, gdzieś obok był Apollo. A gdy któregoś zabrakło...Było mniej więcej tak, jak przez te pieprzone pięć lat.
Pusto.
Parsknął krótkim, mało przyjemnym śmiechem, obracając głowę na tyle, by przesunąć wzrokiem po profilu jego twarzy. Wargi były bliżej, miękkie i drżące. Ta miękkość jako pierwsza uderzyła go gdy całował je pierwszy raz, a później znowu - chwilę temu. Bo ta miękkość była czymś nowym i cholernie kontrastującym z silnymi ramionami i zaciętym wyrazem twarzy.
Powinien się znienawidzić za te myśli. Powinien znowu go uderzyć, tym razem mocniej, przestawić mu szczękę i splunąć na niego z obrzydzeniem. Nie chciał go. I jednocześnie, cały czas tęsknił tak bardzo, aż zapierało mu dech.
Szarpnął nim, aż ich ciała na moment znowu się zdarzyły. Docisnął czoło do jego skroni z taką mocą, jakby chciał zostawić tam widoczny ślad. Zadrżał, bo nazwanie go pedałem zabolało i wbiło mu długą igłę prosto w serce i dumę. Zadrżał, bo w końcu ktoś powiedział to na głos, i nie był to on, Felix Love.
- Nie jesteś w stanie naprawić wszystkich swoich błędów. To już dawno straciło datę ważności - warknął nisko, zaciskając powieki. Ugryzienie odczuł prądem wzdłuż ciała, gorącej, które uderzyło, nachodząc mu na szyję i ramiona. Nie poruszył się jakby obcował z dzikim zwierzęciem, bojąc się o jego reakcję.
A może wcale nie chciał, tylko wbijając palce dalej w znoszony podkoszulek, rozrywając w nim i tak powstałą już dziurę.
- Zrobiłeś się nieuważny, Polo - dodał, odchylając głowę, napierając na zaciśnięte z tyłu palce. Śmiał prawić mu morały, wywyższać się, ale prawda była taka, że sam zgubił gdzieś odpowiednią ścieżkę.
Nie wiedział, że Call buja się z naczelnym ćpunem.
Od półtorej roku nie wiedział, że nową basistką w Love Queen jest jego siostra, Euridice.
Zawsze był ślepy. Nigdy nie widział tego, w jaki sposób Felix patrzył na niego, gdy zdejmował koszulkę. Nie widział jak przedłuża przyjacielski uścisk dłoni, a potem cofa dłoń, bo przecież pedałem nie był.
Nie widział, że gdy go odepchnął, tak naprawdę Love potrzebował czasu. Tylko tego. Rozmowy i gestu wyciągniętej ręki. - Rozeznaj się wśród bliskich. I odpowiedz sobie na pytanie, kto zostanie przy Tobie, kiedy znowu spierdolisz. A kto pójdzie za mną. Zacznij od sióstr - mruknął tylko i gdy ten się odepchnął, od uderzył pięścią w jego splot słoneczny, biorąc głębszy wdech.
Dziwne uczucie. Móc i jednocześnie nie móc oddychać.
Kręciło mu się w głowie, zaschło mu w gardle. Miał dosyć, a perspektywa przetransportowania się do domu była już teraz męcząca. Mimo wszystko udźwignął jego spojrzenie, a potem głośno się roześmiał, zsuwając się po ścianie w dół, by na chwilę usiąść.
- Boże, Apollo, kurwa - rzucił wyzywająco, oblizując zmasakrowane usta. - Ty nie wiesz o mnie nic. Zawsze byłeś ślepy. Grozisz mi? - złapał zapalniczkę, bawiąc się nią pomiędzy palcami. PRzechylił głowę, trochę zadziornie, mrużąc powieki z zaciekawieniem. - I co masz zamiar zrobić w tym tygodniu? Nasikać na mój teren? Spalić mi garaż? Chatę? Nie miałeś jaj przez pięć lat. Wydaje mi się, że niewiele w tym temacie się zmieniło - odrzucił mu zapalniczkę, trafiając prosto w środek jego pleców. Patrzył jak odchodzi, walcząc ze sobą i zaciskając dłonie w pięści.
- Tęskniłem za Tobą, chuju! - wrzasnął w końcu. - Ty pojebany egoisto. Zabrałeś mi najlepszego przyjaciela. Zjebałeś wszystko, kurwa. Wszystko! - zaklął, opuszczając głowę. Oddech mu przyśpieszył, a wraz z nim ból pomiędzy żebrami i na bokach ciała wzmógł się, wykrzywiając jego twarz. - Jesteś nikim. I zasłużyłeś sobie na całe to gówno, które musiałeś znosić. Zasłużyłeś sobie na to, żeby być sam. I zasłużysz sobie na kolejny wpierdol. Masz tydzień. Zaskocz mnie, kurwa. Może zyskasz trochę szacunku w oczach ludzi!
Gdyby nie migające, policyjne światła w oddali, pewnie nadal siedziałby w miejscu. Zmusił się jednak do wstania, nie racząc Apolla żadnym spojrzeniem, wciskając tylko dłonie do kieszeni spodni, by ruszyć w przeciwnym kierunku.

Apollo Quinn
ambitny krab
Reżyser porno
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Cały szedł w szumie szat kamiennych
laurowy rzucał cień i blask
Oddychał lekko jak posągi
a szedł jak kwiat
We własną zasłuchany pieśń
lirę podnosił na wysokość milczenia
Pierwszy raz miał dość jego obecności. Dość słuchania tego, co z siebie z taką zawziętością wylewał. Był wściekły. Na niego, na siebie, na cały pierdolony świat, że zagonił ich w kozi róg, z którego nie potrafił się wydostać. Łaknął świeżego powietrza, świeżego życia, a tymczasem utknął na jakimś wypizdowie pełnym ślepych na tutejsze problemy turystów, widzących jedynie długie plaże i bujną roślinność, wrzucając w nią jednocześnie niepotrzebne śmieci. Utknął w żalu, niezrozumieniu i dystansie, który sam wiecznie nakładał. I może Love miał racje, ale czy sam wiedział cokolwiek o Apollo? Potrzebował zniknąć albo potrzebował, żeby wszyscy inni zniknęli. Chciał być sam, cholernie tego pragnął, więc liczył po cichu, że słowa Felixa po prostu się spełnią.
Jebać to wszystko. Było mu niedobrze, świat zaczął niebezpiecznie wirować razem ze wspomnieniami, które bodły go w klatce piersiowej. Nie docierał do niego ból, zaciśnięte palce. Był w pieprzonym kołowrotku, który napędzał samoistnie przez złość.
Musiał się odwrócić, musiał zostawić to, żeby nie zrobić czegoś, czego mógłby żałować. Miał mętlik w głowie, a ze zdrowego rozsądku zostały już tylko strzępy? Jak można było kogoś tak mocno nienawidzić, a mimo to chcieć przylgnąć do niego z powrotem? Paliła go skóra od dotyku, od niedawnej bliskości i to uczucie powiększało się, gdy tylko zaczął odchodzić, zupełnie ignorując już słowa mężczyzny. Ignorując zapalniczkę, dopóki tak naprawdę w jego plecy nie uderzyło coś innego.
Tęskniłem za Tobą, chuju!
Mało ckliwe, ale ile lat czekał, żeby to usłyszeć? Ile razy wyobrażał sobie, że wszystko mogłoby być tak jak dawniej? Albo i lepiej?
Zamarł. Stanął w miejscu, nabierając powietrza głęboko w płuca, jakby miał zaraz wybuchnąć raz jeszcze. Nie przyjmował do wiadomości, że wszystko zjebał. Nie akceptował tych argumentów, bo równie dobrze mogłyby nie istnieć. Czasami miał wrażenie, że wersje ich obojga tego, co się wydarzyły, opisywały zupełnie różne zdarzenia.
— Tęskniłeś? — jeszcze trochę, a by się zakrztusił. Obrócił się gwałtownie, idąc za nim, zupełnie ignorując pieprzone światła radiowozu. Było mu wszystko jedno, najwyżej wylądowałby na dołku z dragami przy sobie. — Tak samo, jak gdy tylko znalazłem się w twoim otoczeniu i mnie odpychałeś, raz za razem? Tęskniłeś, gdy próbowałem, chociaż porozmawiać z tobą o pierdolonej pogodzie, bo na więcej nie było szansy? Tęskniłeś, gdy jeszcze byłem po tym wszystkim w zespole i mnie ignorowałeś? Wybacz, że miałem dość uganiania się za tobą, gdy mnie poniżałeś przed wszystkimi za to, co zrobiłem — nie potrafił już zapanować nad emocjami, miał wrażenie, że z każdym słowem łamie się coraz bardziej. Tamte wydarzenia dalej w nim żyły, dalej dotykały najwrażliwszych miejsc. Był skrzywdzony, może według niektórych przesadnie, ale do cholery — nigdy nie ufał nikomu bardziej niż Felixowi. Wierzył, że przetrwają wszystko, tymczasem zabił ich głupi pocałunek.
Te pocałunek, który był sumą ukradkowych spojrzeń i zawieszonych gestów. Ten, który był potwierdzeniem czegoś pięknego i niezaprzeczalnego.
— Zabiłeś we mnie wtedy wszystko. Ufałem ci, jak nikomu innemu, wierzyłem w naszą przyjaźń cały czas, ale ty się, kurwa, bałeś — uniósł się, zrównując niemal z nim krokiem. — Dałbym ci wszystko, zrobiłbym dla ciebie wszystko — głos mu się załamał w połowie, gdy wziął głębszy wdech. — Nic dziwnego, że straciłeś najlepszego przyjaciela. Zasłużyłeś na to. Zasłużyłeś na to, żeby nigdy nikomu już w takim stopniu nie zaufać — stanął w końcu, puszczając go przodem, a może po prostu zostawiając, żeby odszedł, żeby znowu go zignorował i zostawił. Żeby znowu wymyślił jakiś powód, aby go zwyzywać albo nazwać pedałem. Cokolwiek.
— Poszedłeś na łatwiznę, zbliżając się do wszystkich wokół mnie, zamiast do mnie, Felix — przełknął narastającą gulę w gardle, ale na języku dalej czuł gorycz. Tęsknota urosła do takiego stopnia, że chciał go po prostu przyciągnąć do siebie i powiedzieć, że wszystko jakoś sobie poukładają; że mogą przestać rywalizować, omijać się szerokim łukiem i udawać, że nie istnieją. Chciał mu powiedzieć, że mogą chociaż spróbować, ale nie potrafił przecisnąć tych słów przez gardło. Szedł w zaparte i nie chciał znowu się ukorzyć, dać za wygraną. Nie chciał być znowu tym słabym. Nie chciał znowu mieć pieprzonej nadziei, która zostanie rozbita o ziemię.


Felix Love
ambitny krab
Alfons tego przybytku
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalny diler, perkusista w zespole LOVE QUEEN, możliwe, że największy wrzód na dupie.
Powinni to przerwać. Dać sobie po mordach, rozejść się - każdy w swoim kierunku, by przez kolejne pięć lat zapomnieć o swoim istnieniu. Żaden z nich jednak nie mógł odpuścić, przyciągając się i odpychając, raniąc słowami i ciosami, bo to był ich własny język, stworzony już dawno temu, kiedy jeszcze ani Felix, ani Apollo nie pomyśleliby o tym, że mogliby być dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi.
Słyszał jak za nim idzie, ale nie zatrzymał się. Nie przyśpieszył też, słuchając jego słów, z każdym kolejnym czując lodowaty uścisk w żołądku i kolejną, wzbierającą falę żalu i wściekłości.
Był chujem. Przecież wiedział o tym, bo patrząc wstecz, nikt normalny nie zmieniłby się o sto osiemdziesiąt stopni, paląc za sobą wszystkie mosty. Każde pomówienie, każde wyzwisko, traktowanie go jak powietrza. Love przekreślił wszystko, bo sam nie mógł poradzić sobie z tym, co się stało.
W gruncie rzeczy nie wiedział, czy karał Apolla czy raczej siebie, masochistycznie spychając go na skraj i patrząc jak upada, odbierając mu to, co tylko mógł. Zespół, siebie, ich wspólne tereny do dilowania.
Wcisnął pięści jeszcze głębiej w kieszenie, skupiając się na bólu przy każdym kroku.
Tęsknił za nim. Zawsze, nawet teraz, nawet, gdy go ranił. Bo łatwiej było mu tak wyrazić zagubienie, niż porozmawiać z nim twarzą w twarz. Łatwiej było go odsuwać bo...
- APOLLO! - wrzasnął w końcu, zatrzymując się tak gwałtownie, że omal na niego nie wpadł. Obrócił się przodem, prawie się z nim zderzając. - Nie zasługiwałem na Ciebie. Ani wtedy, ani później. Nawet, kiedy się przyjaźniliśmy - wydarł się, zdzierając sobie gardło, rycząc jak postrzelony lew i równie agresywnie odpychając go na bezpieczną odległość. Wydawało mu się, że wszystko ucichło, nawet brzmienie przejeżdzających samochodów, a jedyne, co uderzało w jego uszy było bicie serca i szybki, nierówny oddech. Wbił w twarz Quinna mocne spojrzenie, ocierając spływającą po twarzy krew.
- Nigdy, kurwa. Było mi łatwiej rzucić Cię psom na pożarcie, niż przyznać, że chce więcej, chociaż byłem zajebiście przerażony. Było mi wygodniej, kiedy cierpiałeś, bo nie skupiałeś się na mnie. Wolałem Cię nienawidzić, niż zgodzić się z tym, że uświadomiłeś mi, co do Ciebie czułem, a wcale tego nie chciałem. Brzydziło mnie to, wkurwiało. Nienawidziłem siebie, Ciebie i pierdolonego świata - uderzył go raz, w środek klatki piersiowej, ale gest był pozbawiony mocy, podobnie jak spojrzenie, które prześlizgnęło się znowu gdzieś ponad jego ramię.
No i co, że to z siebie wyrzucił? Nie poczuł lekkości na barkach, tylko zgniecenie serca, jakby ktoś właśnie wyrzynał z niego ostatnie krople krwi. Nie zmieniło to niczego, chociaż wyrzygiwali sobie żal i smutek, cały ból.
Felix uświadomił sobie, że pięć lat to za dużo, za długo, za mocno. Kłębiące się w środku emocje albo nawarstwiły się, albo wyblakły. Nie cofną czasu, bo i czy tego chcieli?
- Oboje nie jesteśmy bez winy! CZEGO ODE MNIE OCZEKUJESZ? Czego, kurwa?! - cofnął się, idąc kawałek tyłek, kręcąc przy tym głową. Gdy Apollo się zatrzymał, sam zrobił dokładnie to samo, wyłapując w milczeniu to cholerne napięcie, które, gdyby chciał, mógłby stłuc na miliony szklanych kawałeczków.
Pamiętał jego uśmiech. Jego śmiech, to, jak potrafił tańczyć na środku ulicy. Pamiętał każdy wieczór, kiedy siedzieli na plaży paląc blanty.
Gdy przesiadywali w jego pokoju, ramię do ramienia, czytając komiksy. Jak złapał go za rękę, kiedy prawie spierdolił się z garażowego dachu, który naprawiał.
Wbił pięść w szczypiące oczy i zagryzł gwałtownie wargę. Co miał mu powiedzieć? Że będzie jak dawniej? Że znowu mogą się przyjaźnić z widmem pocałunku i może dalej nie do końca zgaszonym, nastoletnim uczuciem, którego Felix nawet nie zdołał przez ten czas sprecyzować?
Znowu się zbliżył, szybko i w kilku krokach, ale zamiast uderzyć go, kopnął z impetem stojący nieopodal śmietnik, by wyrzucić z siebie cokolwiek. A później docisnął Apolla do ściany, niknąc z nim w ciemności uliczki, by odnaleźć jego wargi, tym razem świadomie i rozpaczliwie, raz za razem uderzając pięścią tuż obok jego głowy, tworząc czerwone ślady krwi.
- Nie mogłem - mruknął. - Nie mogłem wtedy odwzajemnić tego, co czułeś. Nie w taki sposób jakbyś chciał. Cokolwiek bym nie zrobił, jakiejkolwiek drogi bym nie wybrał, zawsze skończylibyśmy w tym miejscu - spojrzał mu w oczy, zaraz skupiając się ponownie na jego miękkich wargach, pełnych jadu i zawodu.
- Rozpocząłeś nasze gnicie, Polo. I byłoby gorzej, znacznie gorzej, gdybym Cię nie odtrącił - odsunął się, rozprostowując pozdzierane palce, czując na dłoni wilgoć krwi.
Apollo Quinn
ambitny krab
Reżyser porno
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Cały szedł w szumie szat kamiennych
laurowy rzucał cień i blask
Oddychał lekko jak posągi
a szedł jak kwiat
We własną zasłuchany pieśń
lirę podnosił na wysokość milczenia
Prawda była oczywista, jednak nigdy nie wypowiedział jej na głos. Nigdy nie usłyszał jej od Felixa, co stawiało ją w sferze niemal abstrakcyjnej. Odrzucenie, strach, cierpienie i nienawiść — to wszystko było łatwiejsze niż starcie się z problemem, którym stały się dla nich uczucia.
Wylewał z siebie tony emocji uczuć i słów, które niegdyś utknęły we wnętrzu. Myślał, że to będzie zbawienne, że zadziała jak lek na całe zło. I choć przez ułamek poczuł się lżej, a ciężar z barków opadł, to pierwszy raz poczuł, jak przeraźliwa i chłodna jest rzeczywistość. Nie byli bohaterami pieprzonej książki, która skończyłaby się happy endem. Nie byli tym idealnym scenariuszem, w którym następuje pojednanie nienawidzących się postaci. Łaknął tego, ale nie potrafił się na to zdobyć. Wściekłość za mocno zakorzeniła się w nim, żeby teraz mógł ją z łatwością wyplewić. Może jeszcze łudził się, że potrafi, ale już sam nie wiedział, czego właściwie chciał.
Czego ode mnie oczekujesz?
— Po prostu przestań. Przestań mieszać w moim życiu, w moim otoczeniu — miał dość. Chciał to zakończyć, bo nic już nie wiedział. Nic już nie było jasne. Nic już nie posiadało ustalonego z góry koloru. Nie mogli przecież cofnąć czasu i zażądać innego zakończenia, którego być może już nawet nie chcieli. Nieśli ze sobą zbyt wiele bólu, aby przetrwać razem w jednym otoczeniu, czego przykład dawali teraz. Dalej przyciągali i odtrącali się jednocześnie, próbując chyba znaleźć w tym sposób na odpuszczenie.
Apollo chciał odkurzyć dobre wspomnienia. Chciał dostrzec w Felixie tę nutę młodzieńczego uroku, jaki zawsze w nim widział — tę buntowniczą iskrę, która mimo zwiastowanych kłopotów, wszystkich uwodziła. Dałby wszystko, żeby setki wspólnie spędzonych wieczorów i nocy, gdy wykradali się z domów, nie były naznaczone tym nieznośnym ciężarem w sercu.
Nie znajdował już słów, ani dobrych czy chociażby właściwych odpowiedzi. Wszystko skupiło się na zatęchłym zakątku zagubionej pomiędzy budynkami uliczki. Stał, próbując zrozumieć, ale nie zrobił nic, przypatrując się dawnemu przyjacielowi, jakby chciał odnaleźć w nim cokolwiek, co jeszcze znał. Był zagubiony, niegotowy na tę sytuację, w jakiej się znaleźli.
— Przestań — sapnął ledwie słyszalnie, gdy mężczyzna znowu zmniejszył dystans między nimi; gdy przyparł go do muru, a Quinn mimo swoich słów nie zaprotestował, kiedy na powrót poczuł na swoich ustach znajome wargi. Tym razem nie mógł tego zignorować, nie mógł tego potraktować jako cholerny przypadek. Nie mógł powstrzymać się przed napawaniem tym gestem. Nie chciał, żeby Felix przestał.
Zacisnął mocno powieki, rozrywany na milion drobnych kawałków, które jeszcze próbował uchwycić w dłoniach, ale te przesypywały się powoli przez palce. Tego właśnie chciał — gwałtownych, wypełnionych złością pocałunków, które wzbudzały frustracje, bo nie miały prawa bytu. Nienawidził siebie za pragnienie tej bliskości, kiedy kilka ulic dalej czekał na niego ktoś właściwszy, pełen troski i dobra, a on zwyczajnie odrzucał to raz za razem. Wystarczyło się jedynie odwrócić, pójść przejrzystą ścieżką, a tymczasem utknął tutaj — pomiędzy złaknionymi ustami a pięścią bijąca w mur, wyznaczającą rytm złości i rozżalenia.
Uchwycił jego spojrzenie, krótkie, ale chcące zostać na dłużej; zimne, splątane i rozżarzone do granic możliwości. Znał je, a co gorsza chciał je złagodzić.
— Nie odtrąciłeś mnie — przymknął na ułamki sekund powieki, przenosząc wzrok gdzieś na bok, jakby mógł tam znaleźć pomoc; jakby tym sposobem mógł odtrącić rosnącą chęć płaczu. Chciał płakać, krzyczeć, wrzeszczeć na ten pierdolony świat za to, jak był chujowo zbudowany i to, że oni musieli uczestniczyć w tym schemacie.
— Nigdy nie odtrąciłeś mnie do końca, nigdy nie pozwoliłeś mi odejść i nigdy nie dałeś mi spokoju. Masz rację, gdybyś to zrobił, byłoby lepiej — przetarł dłonią po twarzy, dopiero orientując się, ile krwi sączyło się z otwartych ran. — Może teraz pójdzie ci lepiej.
Odepchnął się od ściany, nie mogąc już nawet spojrzeć na Felixa, po czym ruszył przed siebie. Palce zabłądziły bezwiednie na usta, doszukując się na nich dotyku ciepłych warg. To przed nimi właśnie próbował uciec, nie przed samym Felixem. Uciekał, bo gdyby został jeszcze sekundę dłużej; gdyby pozwolił sobie na więcej, chciałby zostać w tym zaułku do końca pieprzonego życia, zagubiony w niezrozumiałym pocałunku, ze zmieszanym smakiem krwi na języku.
Musiał odetchnąć. Musiał wrócić na wcześniej obrany tor.
Musiał go dalej nienawidzić.

Felix Love
ambitny krab
Alfons tego przybytku
ODPOWIEDZ