lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Dni powoli stawały się prostsze. Z każdym kolejnym łatwiej wstawało się z łóżka (już nie z podłogi), prościej przychodziło umycie się i wyjście z przyczepy. To powroty były najgorsze, kiedy udręczone serce nadal liczyło, że zobaczy ukochaną twarz rozpromienioną uśmiechem, że dostanie się pocałunek złożony z czułością, że ktoś zapyta jak było w pracy? Wieczorami przychodziło rozczarowanie, ale dni były coraz bardziej znośne.
Praca zdawała się w miarę do przeżycia, choć nie obyło się bez pytań o powód tak długiej nieobecności i uszczypliwości na temat wyglądu. Praktycznie każdy podejrzewał, że znowu wpadła w ciąg kokainowy, mało kog interesowała prawda. A od kokainy trzymała się z daleka już przeszło rok. Poradziła sobie z tym sama, bez ciężkich odwyków, bez pomocy. Jedynie ze wsparciem Orchid i tym paskudnym gniewem Vipera. Nie miała jej tego za złe, miała pełne prawo się wściekać, nikt nie powinien być postawiony w sytuacji ratowania siostry przed przedawkowaniem. Teraz, gdy na to patrzyła, nawet nie rozumiała dlaczego wtedy tak wiele zaćpała.
Tęsknotę za Orchid przekuwała w tęsknotę za Isaaciem, powzięła sobie za cel, że dogada się z Samuelem na temat jego wyjścia z ośrodka. Nie mógł tam tkwić dłużej, nie mógł być skazany na tę okropną biel i sztuczne uśmiechy.
Jedynie czasami obracała na palcu znaleziony przy sprzątaniu pierścionek zaręczynowy. Pamiątka, którą zostawi sobie na zawsze, choćby miała już kogoś innego z kim będzie budowała życie. Nigdy go nie wyrzuci, nigdy się go nie pozbędzie. Może nie zawsze będzie gościł na jej palcu, ale zawsze będzie gdzieś blisko niej.
Wsunęła na siebie krótkie spodenki i zaciągnęła pasek orientując się, że musiała się zapinać na ostatnią dziurkę. Nie dobrze. Ale będzie lepiej. Musi być. Prawda? W końcu zacznie się odpowiednio odżywiać, może odzyska dawną wagę, a jeśli dobrze pójdzie to i kondycję. W końcu była czysta, a to dawało jej możliwość odbudowania tego co straciła przez narkotyki.
Zmierzając na plażę wsunęła w wargi kolumbijskiego papierosa, zaczęła coraz częściej palić, ale ze wszystkich nawyków, w które mogła popaść ten wydawał się najzdrowszy. A przynajmniej będzie powodował najmniej szkody jej bliskim. To nie alkohol odbierający rozum czy narkotyki odbierające... właściwie wszystko co tylko mogły.
Zauważyła Gaię siedzącą już na piasku, pozbyła się niedopałka papierosa i przemierzyła dzielący ją od przyjaciółki dystans. Objęła ją swoimi wątłymi ramionami od tyłu i ucałowała w policzek.
-Cześć- rzuciła po chwili odsuwając się od niej by dać jej choć trochę przestrzeni osobistej. -Co u ciebie? -zapytała próbując odgonić w czasie trochę moment, w którym będzie opowiadała o Isaacu czy rodzinnych dramatach. Choć te drugie nie stanowiły większego problemu, bardziej ją bawiły niż męczyły. Ostatecznie może nie byli najlepszą rodziną, ale ileż było z niej contentu.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
042.
Gaia tak naprawdę to nie miała pewności czy Luna rzeczywiście była w domu i czy była z jakimś chłopakiem. Po prostu nie wiedziała czy Amalia czułaby się komfortowo z tym, że ktoś może być u niej w domu podczas, gdy miały rozmawiać. Tym bardziej, że po smsach było widać, że nie były to jakoś specjalnie łatwe tematy. Może Monroe nie chciałaby, żeby ktoś ich podsłuchiwał. Co prawda wiedziała, że Luna by tego nie zrobiła, bo Luna jest ostatnią porządną osobą w tym mieście i pewnie na tym kontynencie, ale miała też na uwadze to, że Amalia nie miała takiego zaufania do Luny jak Gaia.
Zaproponowała więc plażę, bo raz, że dawno tutaj nie była, a dwa, szum wody zagłuszał dostatecznie wszelkie inne rozmowy i ryzyko bycia podsłuchanym było stosunkowo niskie. Przez chwilę rozważała, żeby wziąć ze sobą psa, którego całkiem niedawno adoptowała. Nie ufała jednak Ponyo, na tyle, żeby puścić ją luzem po plaży. A nie chciała też na siłę przywiązywać ją do siebie. Ponyo została więc w domu, a Gaia dosyć szybko i sprawnie zebrała się do tego, żeby na plażę dojechać. Naturalnie przyjechała swoim Jaguarem, chociaż chodziło jej po głowie kupno kolejnego auta. W ostateczności sprzeda Jaguara i zastąpi go czymś innym, nowszym, bardziej pasującym do nowego koloru włosów i osobowości, którą obecnie Gaia prezentowała.
Na plaży znalazła jakieś urokliwe miejsce, wysłała jeszcze Amalii smsa ze swoją dokładną lokalizacją, żeby nie miała problemu z odnalezieniem jej (w końcu to wielkie plaże) i zajęła się rozkładaniem ręcznika i zdejmowaniem ubrań. Przez chwilę stała i gapiła się na falę. Tradycyjnie robiła to robiąc daszek z dłoni i chroniąc oczy przed słońcem. Przestała uznając, że do wody wejdzie i tak dopiero jak Amalia przyjdzie, zamiast tego nasmarowała się olejkiem ochronnym i ułożyła się tak, żeby już łapać jakąś opaleniznę.
Złapała ramiona Amalii, kiedy ta ją zaskoczyła takim przywitaniem. – Cześć. – Spojrzała na przyjaciółkę mrużąc oczy w ramach dalszej ochrony przed słońcem. Pewnie opalą jej się później te wszystkie zmarszczki z twarzy i będzie wyglądała dziwnie. – Naprawdę? – Zapytała unosząc brwi i wyciągając nogi przed siebie, ale podpierając się na łokciach. – Sprzedajesz mi takie rewelacje i pytasz co u mnie? – Dopytała i westchnęła przenosząc wzrok na wodę. – Glejak to przejebana sprawa, Amalia. To jest dosłownie… śmierć. – Wiedziała, że glejak to najgorsze co mogłoby się komukolwiek przydarzyć. To był wyrok śmierci. – Ile mu zostało? – Na tym etapie pewnie nie było innego pytania, które mogłaby zadać. Glejaka się nie leczyło, nie wycinało się.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Starała się nie myśleć o Isaacu w kategoriach tego skazanego na śmierć. Uparcie wmawiała sobie, że to nie jest możliwe by jej ukochany braciszek pożegnał się ze światem w tak młodym wieku. Rak nie zdzierał z jego ust uśmiechu, nie odpierał mu tego chronicznego optymizmu, ciągle był tak samo naiwny i głupiutki, i tak cholernie przesłodki. Nie zgadzała się na jego śmierć. Nie była gotowa pochować kolejnej tak bliskiej osoby, nie była gotowa na kolejny pogrzeb. Zwłaszcza jego.
Isaac od zawsze był jej najbliższym z licznego rodzeństwa. Całą nastoletniość zabierała go na kempingi poza miasto, uczyła wszystkiego co wiedziała o survivalu, pokazywała jak zrobić igły pierzaste z dębu, jak wydobyć sok z brzozy, jak rozpalić ognisko od jednej zapałki, jak zrobić podpłomyki czy pizze, jak poradzić sobie w dziczy, jak rozbić namiot i jak zawiązać linę na hamak. A ten chłonął tę wiedzę przekuwając ją w praktykę. Czasami grali w piłkę na podwórku domu Monroe, chociaż ojciec nienawidził, gdy tak spędzali czas. Czasami obrywali, on zazwyczaj mocniej od niej, w końcu była kobietą, ale potem chowali się w jej pokoju z piłką i przeglądali książki podróżnicze. To jemu najwięcej opowiadała o swoich planach wyjazdu do Ameryki Południowej, to on jako pierwszy mógł się domyślić, że któregoś dnia po prostu zniknie. I to on ją odnalazł, to on zaciągnął ją z powrotem do Lorne Bay. To on jako pierwszy powiedział: tęskniłem.
Eva uparcie nie chciała musieć mówić, że tęskni nad jego grobem. Uparcie wierzyła, że Isaac ją przeżyje. Bardzo by chciała, żeby to okazało się prawdą bo nie była gotowa się z nim żegnać.
-Żaden wyrok-zaprzeczyła bez większego zastanowienia-Jak najdłużej. Dowiedzieliśmy się po tym jak..- głos jej się na sekundę urwał bo nie była pewna czy to dobry pomysł by zwierzać jej się z całej sytuacji, ale przecież to była jej najbliższa przyjaciółka. Jak nie jej, to komu?-Niedawno ojciec wpadł w szał. Pobił bardzo mocno Isaaca i Vipera, wylądowali w szpitalu. Oboje mieli operacje, Isaac miał jej nie przeżyć. Ale przeżył. To jest twardy chłopak, najtwardszy jakiego znam. Przeżył operację, pokona też raka.- wzruszyła ramionami jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Położyła ręce na piasku i wyciągnęła nogi przed siebie. Nie pamiętała kiedy ostatni raz była na plaży, a kontakt z naturą przynosił jej aż nadto spokoju. Przymknęła oczy delektując się promieniami słońca uderzającymi w jej ciało.
-Jak tylko Samuel zgodzi się na wypuszczenie go z ośrodka to zabieram go na wycieczkę do Indonezji. Zrobimy sobie kemping, jak za starych czasów.-nie powinna zabierać go na lot samolotem, ale starała się ignorować ten uporczywy głos rozsądku. -Wczoraj miał urodziny, to prezent. No i paczka żelków. Nawet nie wiem z czego ucieszył się bardziej.-uśmiechnęła się na wspomnienie przekazywanej pod stołem kontrabandy w postaci jego ulubionych miśków.
-Chyba nawet coś kręci z takim Casperem, którego poznał w szkole. I dobrze, należy mu się szczęśliwa relacja. Za dużo wycierpiał w tej popapranej rodzinie. Z resztą, jak my wszyscy.- miała ochotę odruchowo okręcić pierścionek w koło palca, ale jej ręce spoczywały na piasku zbyt daleko od siebie by to zrobić. Chciała wierzyć, że jeszcze kiedyś będzie czekała na nią miłość tak płomienna jak ta, którą dzieliła z Orchid.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Aż się nieco podniosła. Nie było sensu w siedzeniu i udawaniu, że będzie się relaksowała na tej plaży i korzystała z kąpieli słonecznej. Mogła się spodziewać po wymianie smsowej, że to nie będzie wesołe spotkanie, ale każde kolejne słowo Amalii, utwierdzało Gaię w przekonaniu, że ona chyba nie ma pojęcia co się dzieje.
- Żaden wyrok? – Uniosła brwi i musiała zrobić sobie przerwę, żeby kolejnymi słowami nie wyjść na nieczułą kretynkę. Nabrała powietrza. – Czy wy w ogóle rozmawialiście z jakimkolwiek lekarzem po tym jak postawili mu diagnozę? Czy mieliście spotkanie z psychologiem? – Odnosiła wrażenie, że albo Isaaca zdiagnozował idiota, albo ani Amalia ani Isaac nie słuchali tego co lekarze im przekazywali. – Od czasu zdiagnozowania glejaka ludzie często nie są w stanie przeżyć następnego roku. – Powiedziała to w miarę spokojnie w razie, gdyby jednak wyszło, że jednak nie rozmawiali z lekarzem czy psychologiem, albo w razie gdyby się okazało, że wcale go nie słuchali. Isaac musiał porozmawiać z psychologiem. Profesjonalista powinien mu powiedzieć, że niedługo umrze i ktoś powinien go na tą śmierć przygotować. – Amalia… – Podniosła się jeszcze bardziej i klęknęła przy przyjaciółce. – Nie wiem co wam powiedzieli lekarze, ale glejak to nie jest rak, którego da się pokonać. – Położyła dłoń na przedramieniu przyjaciółki. – Poza tym… dlaczego Viper i Isaac jeszcze z nim mieszkają? Nie możesz ich wziąć do siebie? – Gaia wolałaby się chyba cisnąć w małym pomieszczeniu, w przyczepie, ale być z dala od traumy jaką gotował im ojciec. Nie rozumiała dlaczego rodzeństwo Amalii nadal z nim siedzi.
- Nie sądzę, żeby wycieczka do Indonezji była dobrym pomysłem. – Odparła, ale odnosiła wrażenie, że Amalia jest tak nastawiona na tą Indonezję, że nic jej od tego pomysłu nie odciągnie. Nawet Gaia. Puściła jej rękę i pozbawiona jakichkolwiek sił opadła z powrotem na swój ręcznik. Oparła łokcie o kolana i wpatrywała się w wodę, która dzisiaj była wyjątkowo spokojna.
- Brzmi spoko. – Odparła beznamiętnie. Szkoda tylko, że jak Isaac umrze to Casper, kimkolwiek był, skończy w takiej samej sytuacji jak Amalia teraz. Będzie rozpaczał za utratą kogoś w kim się zakochał. Wypuściła powietrze zdając sobie sprawę z tego, że nieważne co zrobi, to i tak nie będzie w stanie pomóc Amalii z tą posraną sytuacją. Nie wiedziała co się dokładnie odjebało, ale albo ktoś ich okłamał na temat diagnozy Isaaca, albo ktoś im nie powiedział czym jest glejak.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Pytania Gai były w punkt. Jak zawsze. Zdawało się, że jej przyjaciółka o wiele rozsądniej odbierała świat od Amalii. Może ciąg narkotyczny, w którym była od poznania Orchid do zeszłego roku, już do reszty zeżarł jej szare komórki pozostawiając jedynie zgliszcza zwojów mózgowych. Zapytana o spotkanie z lekarzem zmierzyła się z ciężką prawdą, że mało co z niego pamiętała. Felix z jakiegoś powodu miał młotek, Adam nazwał ją ćpunką, poleciała na Saula tracąc równowagę, Oliver się spóźnił, wszyscy się kłócili i chyba kogoś nawet wyprowadziła ochrona, ale nie była tego pewna.
-Tak, było spotkanie z lekarzem, ale... Bardziej przypominało rasowy popis bycia Monroe, niż spokojną rozmowę. Strasznie się kłócili, grozili lekarzowi, Felix miał przy sobie młotek, chuj jeden wie po co i skąd go wytrzasnął.-ciężko wracało jej się do sytuacji ze szpitala. To był jeden z najcięższych momentów w jej życiu, kiedy nieomal straciła dwójkę najważniejszych osób z rodzeństwa. Oddałaby wszystko by cofnąć czas i nie dopuścić do zaistnienia tej sytuacji. Powstrzymałaby ojca nawet jeśli sama miałaby zginąć.
-Nie, nie, nie mieszkają. Ojciec siedzi w pierdlu, matka postradała zmysły i woła do Boga, żeby nam wybaczył odwrócenie się od rodziny. Młodzi, w sensie Felix, Isaac i Viper, siedzą u Samuela. On wziął na siebie zdobycie praw opiekuńczych bo jest najstarszy. Opiekował się nimi razem ze swoim narzeczonym, Arthurem, ale po świętach okazało się, że ślub odwołany.- współczuła Samuelowi. Może nie mieli niezwykle bliskiej relacji, z całą pewnością nie tak bliskiej jak między nią a młodymi, ale przecież doskonale wiedziała jak to jest stracić osobę, z którą jest się zaręczonym. To był ból, który pozostanie do końca życia. Nie wiedziała jak Sam sobie radził, może to był całkiem dobry moment by się do niego odezwać.
Słowa o potencjalnej śmierci Isaaca do niej nie docierały. Gdzieś w głębi siebie, co prawda, była świadoma, że niedługo odejdzie, ale to były bardzo głęboko zakopane myśli. Na tyle głęboko, że nie dochodziły do głosu.
-Słuchaj, ja wiem, co lekarze mówią. Że to wyrok, że mało czasu, że to, że sramto. Ale chyba nikt z nas nie jest w stanie żyć z myślą, że Isaac odejdzie jako pierwszy. Nie zasłużył na to. To najbardziej otwarta, ciepła, promienna istota jaką znam. Wątpię, że do któregokolwiek z nas w pełni dotarła informacja, że... niedługo go nie będzie.- jej głos na moment się załamał. Poczuła silnie ukłucie w sercu na samą myśl o tym co miało nadejść. Czy to miała być karma za to, że ona go opuściła na pięć lat? Tak właśnie mścił się na niej Los?
-To nie jest dobry pomysł, wiem. Ale wiem też, że dzięki tej wycieczce zobaczę szczery uśmiech na jego twarzy niepodszyty tęsknotą bo utknął w ośrodku, że znowu będzie w pełni szczęśliwy. I jeśli mam możliwość podarowania mu tego, to chce to zrobić. Oddałabym mu wszystko.- uparcie nie brała pod uwagę, że to mogło być dla niego niebezpieczne. Zbyt mocno chciała sprawić mu radość by myśleć jakkolwiek racjonalnie.
-Nie musimy rozmawiać o mojej rodzinie, to zawsze moodbreaker... To co u ciebie? Próbowałaś wyrwać mojego kolegę z pracy?-spojrzała na nią unosząc jedną brew jakby w geście oskarżenia, choć bardziej w żartach. Nie przeszkadzało jej to, nie wiązała z Joshuą żadnych większych emocji mimo ich dwojakiej przeszłości. A zadziwiająco bardzo była ciekawa spraw sercowych Gai.-Ostatnio wszystko sprowadzało się do mnie, nie jestem pępkiem świata, chce posłuchać o Tobie.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Tu nawet nie chodziło o brak szarych komórek. Bardziej raczej chodziło o to, że Amalia sama była w rozsypce po tym jak straciła narzeczoną, a teraz nagle musiała martwić się tym, że jej brat umierał? A co było dziwne, to nawet nie wydawała się tym zmartwiona, bo widocznie mocno wierzyła w to, ze Isaac rzeczywiście pokona glejaka. Byłby pierwszym przypadkiem na świecie, a wiadomo, że cuda się nie zdarzają. Monroe chyba nie patrzyła na to wszystko trzeźwym okiem. Miała za dużo na głowie. W końcu jak wiele ciężarów może dźwigać jedna osoba? Było to niesamowicie pojebane i ciężkie. Gaia nawet nie wiedziałaby jak się zabrać za ogarnianie czegoś takiego. Nie miała zielonego pojęcia jak mogłaby pomóc.
- Czyli… poczekaj, muszę to zrozumieć, bo chyba nie nadążam. Postanowiliście kłócić się i grozić jedynej osobie, która była po waszej stronie i która chciała wam pomóc? Groził młotkiem? Serio Amalia? – Nawet nie wiedziała jak na to zareagować. Kto to w ogóle widział, żeby atakować lekarza, który robił wszystko, żeby pomóc. Nie był odpowiedzialny za wsadzenie glejaka do głowy Isaaca. Tak samo jak wbrew pozorom los Isaaca nie spoczywał w jego rękach. Były choroby, na które nie było lekarstwa i glejak był jedną z takich rzeczy. – Naprawdę obrzydliwe zachowanie z waszej strony. Spodziewałam się po tobie czegoś lepszego. – Nawet jakby próbowała ukryć to jaka jest zawiedziona zachowaniem Amalii i jej rodzeństwa, to raczej by się jej nie udało. To za dużo rzeczy, których nie była w stanie przeprocesować. Lekarzom należał się szacunek za ciężką pracę, którą wykonują.
- Może ten wyjazd do Indonezji nie jest złym pomysłem. – Raczej nie chciałaby, żeby Amalia wyjeżdżała, ale na tym etapie chyba byłaby szczęśliwsza gdyby uwolniła się od tego wszystkiego. Niby nie powinna porzucać rodzeństwa, ale wychodzi na to, że rodzeństwo Amalii może być jednym z jej problemów. Może powinna się odciąć i uciec i byłaby to najlepsza decyzja jaką podejmie. Czasami trzeba się martwić tylko i wyłącznie o siebie. Gaia już się gubiła kto w tej opowieści był kim. Każda z osób przynosiła ze sobą jakieś problemy, jakieś historie i bagaż emocjonalny, który był mocnym przesadzeniem. Zupełnie jakby Monroe na własne życzenie przyciągali do siebie wszystkie nieszczęścia.
- Amalia! Obudź się. – Spojrzała na Monroe przerażona tym jak ta do tego wszystkiego podchodzi. Gdyby stały to pewnie Gaia by nią potrząsnęła, żeby zasymbolizować to budzenie się. Może nawet w ostateczności by dziewczynę spoliczkowała. – To nie jest hipotetyczny scenariusz, który możecie sobie wyprzeć z głowy. To jest rzeczywistość. Jak potrzebujecie potwierdzenia to idźcie do innego lekarza na konsultację, ale może powinniście się bardziej skupić na tym, żeby spędzać ze sobą ostatnie chwile. – Tutaj już nie było czego ratować. Nie było nawet sensu robić sobie nadziei. Tak samo jak nie miało znaczenia to czy Isaac był dobrym czy złym człowiekiem, czy był pogodny czy raczej humorzasty. Choroby nie wybierają.
- No to weź tylko jego, nie mów nikomu o tym i po prostu wyjedźcie. I powinnaś pomyśleć o tym, żeby tam zostać. Żeby chronić siebie przed tym wszystkim co się tutaj dzieje. – Skoro ojciec siedział w więzieniu to jej rodzeństwo sobie poradzi. Gaia ich nie znała, więc nie zależało jej na nich tak jak na Amalii. Amalia miała okazję być szczęśliwą. Mogła wyjechać do Indonezji z Isaaciem, spędzić tam miło ostatnie chwile jego życia, a później zostać tam, żeby odnaleźć swoje szczęście. Brzmiało to jak sensowny plan.
- Naprawdę nie chcę teraz o tym rozmawiać. – Pokręciła głową i złapała włosy, które wiatr rozwiewał. Mrużyła oczy patrząc przed siebie, bo nie mogła się zdobyć na to, żeby spojrzeć na Amalię. Poruszyły zbyt pojebane tematy, żeby Gaia mogła teraz rozmawiać o podrywaniu barmana z Shadow czy o swoich podbojach. – Nie dziwię się biorąc pod uwagę to co się u ciebie dzieje. – Gaia też miała sporo rzeczy na głowie, ale nie należała do zbyt wylewnych osób. Poza tym często ze swoimi problemami była w stanie poradzić sobie w pojedynkę.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
W pierwszej chwili poczuła się aż nadto dotknięta, że Gaia pomyślała, że Amalia była odpowiedzialna za to jak potoczyła się jej rozmowa z lekarzem. w całej tej dyspucie z nim to właśnie Amalia miała najmniej do powiedzenia. Cała jej obecność tam sprowadzała się do powiedzenia, że podda się przeszczepowi wątroby dla Isaaca i nieomal omdleniu lecąc na stojącego obok Saula. Niewiele więcej niż to. Amalia nie była swoim rodzeństwem, nie mogła kontrolować ich chorych odchyłów. Już dawno nie miała nic do powiedzenia w sprawie ich zachowań. Byli dorośli, teoretycznie dojrzali, a jej zdanie wykreślili z grona tych, które się liczyły, kiedy tylko wyjechała do Ameryki Południowej.
-Ej, ej. To nie moja wina. ja próbowałam z nim rozmawiać, nawet zaproponowałam, że zostanę dawczynią wątroby dla Isaaca. A bracia... Nie mam nad nimi kontroli. Nie jestem nimi. Oni są porywczy, nieprzewidywalni, większość z nich jest w dodatku od czegoś uzależniona lub ma zatargi z prawem. To nie są ludzie przyjemni, którzy grzecznie wysłuchują wyroków. Ja potem rozmawiałam jeszcze z lekarzem, gdy mnie badali pod kątem przeszczepu. Siedziałam przy Isaacu i Viperze, gdy wybudzali się ze śpiączki. Starałam się zrobić wszystko co mogłam. To nie fair, że mnie obarczasz tym co odjebali moi bracia.- zmarszczyła brwi niezadowolona z obrotu tej rozmowy. Ponad wszystko inne nie lubiła być obarczana odpowiedzialnością za odchyły swoich poronionych braci. Kiedy szarpały nimi nerwy... Nie kontrolowali siebie. Wychowani pod surowym okiem alkoholika i przemocowca nie mogli wyrosnąć na normalnych i zdrowych ludzi. Każdy z nich był spaczony, każdy na swój pokrętny sposób. Wiedziała o nich na tyle dużo by być tego pewną.
-I właśnie to staram się zrobić, Gaia.-odparła najspokojniej jak tylko potrafiła.-dlatego odwiedziłam go w ośrodku, dlatego chce się spotkać z Samuelem, żeby go przekonać by wyciągnąć do stamtąd, dlatego chce go zabrać na tę wycieczkę. Chcę spędzić z nim najwięcej czasu jak tylko jestem w stanie. Nie chce czuć, że nie poświęciłam mu wystarczająco wiele, gdy go zabraknie.- w kącikach jej oczu zamajaczyły łzy. Myśl o odejściu młodszego brata rozrywała jej serce, dlatego tak uparcie ją odpychała od siebie. Chciała wierzyć, że to tylko przejściowy okres gorszego samopoczucia, bo nie potrafiła się pogodzić z myślą o jego śmierci. Los odebrał jej zbyt wiele by zabrać też Isaaca.
-Nie mogę, nie chcę. Już raz wszystkich i wszystko opuściłam, i skończyło się to fatalnie. Jestem im potrzebna, trzeba tę rodzinę poskładać do kupy, skoro w końcu pozbyliśmy się tego zjeba, ojca. Nie zostawię ich po raz drugi, nie odejdę znowu bez słowa. I nie chce zostawiać ciebie, Gaia. Za dużo rzeczy mnie tu trzyma by odejść znowu.-wiedziała, że tym razem żałowała by tej decyzji, wiedziała, że jest tutaj potrzebna, że nie jest już tą rozmarzoną nastolatką, która może ot tak wyjechać i poukładać sobie na nowo życie. Tamta dziewczyna to była osoba, która już umarła. Zabiła ją kokaina.
-Gaia, u mnie zawsze dzieje się coś popierdolonego. to przywara bycia Monroe. To nie znaczy, że musimy sobie truć krew rozmawianiem o tym. Ja to udźwignę. Dźwigam tę rodzinę od lat. -wzruszyła ramionami doskonale rozumiejąc, że nie zmieni tego kim byli jej bracia, kim byli jej rodzice. Musiała przyjąć to i spróbować pomóc im wyjść na ludzi, choć jej samej było do tego okrutnie daleko. -Proszę, nie rozmawiajmy o nich, to i tak niczego nie zmieni, z tą rodziną zawsze będzie coś nie tak.- dodała naprawdę chcąc przyjemnie spędzić ten dzień. Teraz, kiedy nauczyła się wychodzić z domu, kiedy zaczynała dostrzegać światło, chciała móc z tego korzystać u boku jednej z ostatnio najbliższych jej osób.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Gaia dopiero po fakcie zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że jej słowa nie były odpowiednio dobrane. Była zbyt chamska, niemiła i w dodatku nie pomyślała o tym, że Amalia przechodzi przez ciężkie chwile. Właściwie to nie. Właśnie tylko o tym myślała. Że Amalia cierpiała, cierpiała z powodu rzeczy, na które nie miała wpływu, a jednocześnie z powodu takich, od których mogła się po prostu odciąć.
- Dawczynią wątroby?! – No teraz to już Gaia nia była pewna tego na jakiej żyje planecie. W jakim świecie ktokolwiek proponował przeszczep wątroby dla człowieka, którego niestety, ale czas na tej planecie był ograniczony. Taki człowiek nie znalazłby się nawet na liście osób do przeszczepu. Nikt nie zmarnowałby narządu dla kogoś kto miał żyć tylko przez kilka miesięcy. Narządy były zbyt cenne. Dodatkowo, Gaia teraz zaczęła kwestionować lekarza, u którego byli, bo Amalia ze swoją przeszłością raczej nie nadawała się na kogoś kto kwalifikował się jako osoba, od której można brać organy. – Wiesz co? – Zapytała i pokręciła głową i wyciągnęła rękę w stronę plecaka, żeby wyjąć swój telefon. – Ja po prostu napiszę do mojej mamy, załatwię wam wizytę u naszego lekarza i po prostu mój ojciec wam da jakiegoś prawnika, żeby ktoś był tam z wami. Ja nie mogę, bo nie mam aktywnej licencji, ale na pewno da się coś zrobić, żeby wyglądało to normalnie. – Nie była w stanie sobie wyobrazić tego jak wyglądała wizyta lekarska, w której Amalia brała udział. Zaczęła wystukiwać na telefonie wiadomość dla swojej mamy. Pokrótce wyjaśniła jej sytuację i poprosiła, żeby ta w wolnej chwili się tym zajęła. – Nie obarczam cię, Amalia. Próbuję dać ci do zrozumienia, że nie jesteś za nich odpowiedzialna i masz swoje życie do przeżycia. – W oczach Gai, Amalia najzwyczajniej na świecie marnowała jedyne życie jakie było jej dane, na to, żeby być odpowiedzialną za cudze problemy.
Jak najbardziej mogli wyjść na normalnych ludzi. Po prostu za bardzo pozwolili na to, żeby trauma związana z dzieciństwem określiła to jakimi są ludźmi. Człowiek nie powinien być określany na podstawie traum z przeszłości. I nie powinien pozwolić na to, żeby takie traumy go definiowały.
- To jest pojebana sprawa, Amalia. Nie mam zamiaru cię okłamywać i mówić ci, że będzie dobrze. Nie będzie. Będziesz drugi raz przechodziła przez stratę kogoś bliskiego. Przykro mi, ale w przypadku glejaka jest to nieuniknione. Musicie się spotkać z psychologiem, żeby profesjonalista przygotował was do tego co nadejdzie. – Nie było na to lekarstwa, nie było nic co mogłoby opóźnić śmierć Isaaca. Glejaków się nie leczyło, nie było na to żadnego lekarstwa. Nikt niczego jeszcze nie wymyślił. – Po prostu upewnij się, że on chce jechać na tą wycieczkę i że w ogóle jest w stanie. – Nie wiedziała jak to wygląda z glejakiem. Czy ma jakieś napady? Czy guz na niego wpływa czy po prostu pewnego dnia Isaac się nie obudzi, bo rak rozrośnie się do takiego stopnia, że przejmie cały mózg. Gaia nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji. Na samą myśl, że mogłaby szykować się na śmierć Bruna, czuła obrzydliwy ścisk w żołądku. Chciało jej się wymiotować. Wiedziała tylko, że nie zabierałaby go z dala od całej rodziny. Każdy powinien mieć takie same szanse na spędzanie z nim czasu. Chociaż to jej byłby najbliższy. To jej bliźniakiem był.
- Nieprawda. Jesteś tutaj, a i tak pierdolą wszystko równo. I wciągają w to wszystko ciebie licząc na to, że uratujesz sytuację. – Kolejne ostre słowa, ale znowu, Gaia nie mogła po prostu siedzieć i patrzeć jak Amalia marnuje swoje życie na ogarnianie bałaganu, do którego jej rodzeństwo doprowadzało na własne życzenie. Ojciec siedział w pierdlu, był czas na leczenie starych traum i urazów, a jednak wychodziło na to, że ta rodzina tego nie robiła. A przynajmniej Gaia tego nie widziała. Chyba nawet nie chciała widzieć. To wszystko nieco ją przytłaczało i przerażało. – Może i za dużo rzeczy cię tu trzyma, ale dosłownie powinien ci wystarczyć jeden powód, żeby stąd wyjechać. Zadbanie o samą siebie. – Powinna się skupić na przejściu żałoby po Orchid. Powinna odciąć się od toksyczności, którą serwowała jej własna rodzina. Gaia nie wierzyła w bezwarunkową miłość. Czasami miłość miała swoje granice. Nie skomentowała tego, że nie chciała zostawiać Gai. Była w tym momencie ostatnią osobą, o którą Amalia powinna się troszczyć.
- Nie, nie. To, że to jest przywara to jest tylko wymówka. Pozwalasz na to, żeby takie rzeczy się działy, bo masz na to wymówkę. A tak naprawdę masz możliwość przejęcia kontroli nad swoim życiem. Masz szansę uratować samą siebie. Po prostu nie chcesz z tego skorzystać. – Westchnęła i jak już skończyła w międzyczasie pisać wiadomość do swojej matki, to schowała telefon z powrotem do torby. Przetarła oczy, bo nagle poczuła się niesamowicie zmęczona.
- Jasne, Amalia. Nie rozmawiajmy o nich. – Zgodziła się już dla świętego spokoju i powoli wstała. – Idziesz ze mną do wody? – Zapytała i jak już wstała to się przeciągnęła i zaczęła poprawiać sznurki swojego stroju kąpielowego. Potrzebowała orzeźwienia, które była w stanie zaoferować jej zimna woda. – Będę tam. – Wskazała na wodę i rzeczywiście ruszyła w stronę brzegu. Nie zastanawiając się nad temperaturą wody wchodziła coraz głębiej, aż w końcu rzuciła się na głębie, zanurkowała i po chwili się wynurzyła. Tak, właśnie tego potrzebowała.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie miała dostatecznie dużej wiedzy by kwestionować potencjalną niekompetencję lekarza prowadzącego sprawę Isaaca i Vipera. W momencie, gdy to wszystko się działo, była zbyt sponiewierana emocjonalnie by zastanawiać się nad sensem lub jego brakiem, a gdy rany się zagoiły, a jedyną pamiątką po tym zdarzeniu pozostawała diagnoza Isaaca, to nie w głowie było jej rozpamiętywanie ubiegłych zdarzeń.
-Tak... Podejrzewali, że będą potrzebowali przeszczepić część wątroby po obrażeniach od ojca, więc się zgłosiłam, ale mnie zdyskwalifikowali, a w ostatecznym rozrachunku nie potrzebował jednak tego.- Dopiero po słowach Gai zaczęła się zastanawiać jaki był sens przeszczepiania wątroby umierającemu nastolatkowi. W tamtej chwili wszystko wydawało jej się sensowne, ale jej umysł nie działał na najlepszych obrotach. Nie wchodziła w szczegóły jej wykluczenia z potencjalnych dawców, nie chciała rozpamiętywać czasów kokainizmu, zwłaszcza, że od roku trzymała się twardo z dala od narkotyków, ani tym bardziej kwestii swojej choroby, o której wiedziały zaledwie trzy osoby, z czego jedna tę informację zabrała ze sobą do grobu.
Następne słowa wywołały konsternację na twarzy Amalii. jej lekarza? Naprawdę była w stanie to zrobić? Takie wizyty były okrutnie drogie, nie wiedziała kto z rodziny mógłby nawet taką zabawę zafundować, być może Samuel, ale kto wie czy nie przepił wszystkich pieniędzy po tym jak Arthur zniknął z domu po świętach.
-Naprawdę? -dopytała obserwują przyjaciółkę. Nie musisz tego robić, cisnęło jej się na usta. Jednak doskonale pamiętała ich rozmowę w przyczepie na temat pomagania sobie i wspierania w ciężkich chwilach, więc odpowiedziała jedynie:-Dziękuję. To bardzo wiele dla mnie znaczy.
Powoli uczyła się akceptowania pomocy i dziękowania za nią, choć nie przychodziło jej to z łatwością. Najchętniej ze wszystkim radziłaby sobie sama, bez niczyjego wsparcia, ale ostatnie miesiące pokazały jej, że nie była w stanie. Teraz była zbyt delikatna by móc brać na barki ciężar całej rodziny. Była w stanie robić to za czasów Ameryki Południowej, za czasów żywotności Evy, a nie Amalii. Wtedy była gotowa wejść na każdy szczyt, przenosić góry. Teraz, pozostała po niej jedynie popłuczyna. Nie do końca wierzyła w słowa o przeżyciu własnego życia uparcie uważając, że jej życie zakończyło się z pojawieniem się Amalii. Gdy wróciła do Lorne Bay umarło wszystko co miała. Do tej pory momentami żałowała decyzji o powrocie, choć wspomnienie pobitego Isaaca skutecznie ten żal zabijało. Jak mogła mu wtedy odmówić? Nie dało się.
-Wiem, ale nie chce potem żałować, że nie zrobiłam czegoś by im pomóc. Zbyt wielu rzeczy w życiu już żałuję by dokładać coś do tej listy.-wyjazdu do Ameryki Południowej, niewstawiania się za braćmi, gdy obrywali po twarzach, przynoszenia grzecznie zimnego piwa z lodówki ojcu, powrotu z Ameryki Południwej, porzucenia rodziny, odnowienia kontaktu z rodziną, powiedzenia pełnej prawdy Orchid, niedopilnowania bezpieczeństwa Orchid, przedawkowania, skontaktowania się z Dickiem w kryzysie, zjedzenia pierwszego liścia koki i wciągnięcia każdego kolejnego grama, który się napatoczył. Mogła by wymieniać w nieskończoność.
-Chce jechać, tego jestem pewna. Ale jeszcze doinformuję się czy mogę go zabrać na lot samolotem, jeśli nie to... wykombinuję coś innego, mniej inwazyjnego. Może autostop po Australii, nie wiem. Będę się zastanawiać, gdy Samuel zgodzi się go wypuścić z ośrodka. Póki co ignoruje moje wiadomości na ten temat.-nie miała mu tego za złe, aż zbyt dobrze rozumiała co to znaczyło stracić ukochaną osobę, tę, dla której zrobiłoby się wszystko. I to nawet nie z jego winy, tylko całej tej popapranej rodziny, wyzwisk, obelg, krzywych spojrzeń. Wszystkiego było za dużo jak na biednego Arthura, choć Eva nadal nie rozumiała jak to było możliwe by dopiero po tylu latach znajomości z Samuelem ten dostrzegł patologię płynącą od Monroe. Wydawało jej się, że przez te wszystkie poprzednie lata był zwyczajnie zaślepiony.
-Tylko, wiesz, ja nie wiem czy ucieczka od wszystkiego to jest dobre rozwiązanie. Sprawdziło się sześć lat temu, ale teraz... Uciekałam od wszystkich zamykając się w przyczepie i jak to się odbiło na mnie? Nie najlepiej. A nawet jeśli, to zdecydowanie nie teraz, to nie jest dobry moment.-zawsze miała nosa do wyczucia chwili na wyjazd. Wiedziała, kiedy to będzie dobry pomysł, a kiedy spali na panewce. Czuła, aż do szpiku kości, że teraz nie powinna uciekać. Tak długo jak żył Isaac, tak długo musiała tu zostać. Dla niego. Dla niego wszystko.
-Chcę naprawić siebie, nawet nie wiesz jak bardzo. I zrobiłam dużo, naprawdę dużo, by stać się lepszą osobą. I ciągle próbuję.- miała tu na myśli głównie odstawienie kokainy na dobre, co, jak niegdyś sądziła, miało być dla nie niewykonalne. A jednak się udało, jednak dała radę. Stanęła na nogi po upadku na dno i teraz nawet nie zaburzała swojej trzeźwości alkoholem. Jedyne na co sobie pozwalała to te pojedyncze fajki z paczki Orchid.
-Jasne- rzuciła i ściągnęła koszulkę i spodenki pozostając jedynie w dwuczęściowym stroju kąpielowym, który aż nadto odkrywał jej wystające żebra. Wyglądała już z goła lepiej niż gdy się widziały w przyczepie, ale nadal ciężko było powiedzieć by wyglądała dobrze. Nie pamiętała kiedy ostatni raz pływała w oceanie. Nie chcąc pozostać w tyle wbiegła do wody rozchlapując ją na obie strony. Chłód oceanu obmył jej ciało dając jej przy tym całkiem solidne otrzeźwienie. Momentalnie poczuła się lepiej.-Nawet nie wiedziałam, że tego potrzebowałam. To... odpowiesz mi teraz, co u ciebie?-zagaiła uśmiechając się przepraszająco, jakby chciała wynagrodzić jej tą mimiką wszystkie nerwy stracone na rozmowę o jej braciach. Powinna częściej gryźć się w język, kiedy rozchodziło się o rodzinne dramaty.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Gaia też nie mogła powiedzieć, żeby miała dostateczną wiedzę. Nawet nie chciała kwestionować żadnego lekarza. Była z wykształcenia prawnikiem, a nie kimś kto pracował w medycynie. Po prostu to wszystko wydawało się takie dziwne, niespójne i bezsensowne. Nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że diagnozował ich jakiś typ z ulicy, a nie ktoś kto ma rzeczywiste doświadczenie i wiedzę. Gaia nie wiedziała wiele, ale wiedziała coś, co sprawiło, że zapaliła się czerwona lampka. Albo lekarz był nieodpowiedni, albo Monroe naprawdę nie słuchali.
- Okej. – Nie mogła powiedzieć nic innego, nie chciała już być osobą, która naskakiwała na Amalię i tyrała ją za to jaka jest jej rodzina i jak wszyscy się tam zachowali. Gai tam nie było, więc właściwie to wiedziała tylko tyle co powiedziała jej Amalia. Była jednak pewna tego, że nawet jakby Isaac potrzebował przeszczepu, to po wykryciu glejaka, nikt nie myślałby nawet o tym, żeby mu wątrobę organizować. Lekarze wiedzieli, że nie było sensu w marnowaniu zdrowego narządu, żeby przedłużyć życie komuś kto już nosił w sobie wyrok.
- Naprawdę. – Potwierdziła. Dla niej to nie był problem. Wierzyła, że jej rodzice mieli niewyczerpane zasoby pieniężne. Wierzyła też, że gdyby poprosiła rodziców, to by sprowadzili najlepszego neurologa i onkologa, żeby przebadał Isaaca. Właściwie to do tego chciała doprowadzić. Żeby sprowadzili najlepszych lekarzy i żeby rodzina Monroe nie musiała się martwić o koszty. – Nie ma problemu. Jak będziesz potrzebowała, żebym też tam była to daj mi znać. – Nie chciała tam być na siłę, bo to jednak sprawy dotyczące rodziny Amalii, Gaia nie była jej rodziną. Nie musiała tam być, bo załatwi od ojca jakiegoś prawnika z jego kancelarii. On przypilnuje, żeby nie doszło do żadnych nieprzyjemnych incydentów. W końcu rodzina Zimmerman nie mogłaby sobie pozwolić na to, żeby łączono ich z czymś takim jak grożenie pracownikom służby medycznych.
Westchnęła ciężko. – Tylko, że zapominasz, że w procesie dbania o innych nie powinnaś zaniedbywać siebie. Nie żałowałabyś tego, że im nie pomogłaś, bo w końcu skupiłabyś się na samej sobie. To leczenie i pomaganie trzeba zacząć tutaj. – Popukała się po głowie. Ciężko jest się odciąć od rodziny, to prawda. Ale po tym jednym, ciężkim kroku nadeszłoby oczyszczenie, którego Amalia (według Gai) potrzebowała. Nie mogła wiecznie marnować swojego życia, żeby dbać o ludzi, którzy swojego życia nie akceptują.
- Powinnaś go zabrać do siebie. Powinnaś tam spędzić z nim ostatnie chwile jego życia. – Zaproponowała chociaż wiedziała, że ta przyczepa Amalii nie do końca była atrakcyjnym miejscem na ostatnie chwile. – Jeśli chcesz mogę wam coś wynająć. – Zaproponowała. – Jakieś mieszkanie. Apartament. Albo dom. Gdzieś gdzie będziecie mogli się zaszyć na jego ostatnie chwile. – Dla Gai pieniądze nie były problemem. Mogła to zrobić. Na upartego mogłaby kupić coś i ich tam zakwaterować, ale wiedziała, że rodzice na to nie pójdą. Tym bardziej, że sama chciała teraz kupić sobie nowe auto. Nie mogła ich też zaprosić do siebie, do Barbie House, bo jednak nie miała do tego warunków. Poza tym to był dom jej i Luny, nie chciałaby tego zaburzać. Nie chciałaby mieć domu, do którego zaprosiłaby śmierć. Musiałaby się stamtąd wyprowadzić, a był to dom jej marzeń. Wolała rozwiązanie z wynajmem niż z Amalią, która targała umierającego brata samolotami czy samochodami w jakąś ostatnią podróż. Nie miało to sensu. Piękny pomysł i piękne założenie, ale jakim kosztem.
- Nie porównuj ucieczki od toksycznej rodziny do zamknięcia się przed światem z powodu żałoby. To są dwie różne rzeczy. – Dopiero po fakcie zdała sobie sprawę z tego, że nazwała rodzinę Amalii toksyczną. Otworzyła usta, żeby przeprosić, ale nie mogła tego powiedzieć. Właśnie takie odnosiła wrażenie. Że macki tej toksyczności powoli wyniszczały kogoś kogo Gaia myślała, że kocha. Nie mogła na to patrzeć. Gdyby miała więcej siły przebicia to zrobiłaby więcej, żeby Amalię z tego uwolnić. Pokazałaby jej, że istnieje życie w normalnym świecie, bez toksyczności i patologii.
Uśmiechnęła się. Wiedziała, że Amalia zrobiła wiele, widziała zmianę. Nawet fakt, że poprawiło jej się odkąd widziały się ostatnio, o czymś świadczył. Nadal wyglądała mizernie, ale przynajmniej nie siedziała zamknięta w swojej przyczepie. – Żeby się wyleczyć całkowicie, musisz wyjść z otoczenia, które cię zatruwa. – Jeżeli tego nie zrobi, to wszystkie te zmiany, wszystkie „polepszanie się” pójdzie na marne.
Nie pamiętała kiedy ostatni raz pływała w wodzie, która nie była jej basenem. Pozwoliła sobie na bezwładne dryfowanie na plecach i wpatrywanie się w niebo. Tego potrzebowała, tego poczucia, że nic nie znaczy będąc malutką osobą na plamie wielkiej wody. – Jest coś oczyszczającego w zimnej wodzie. – Uśmiechnęła się jak już Amalia do niej dołączyła. Przez chwilę Gaia żałowała, że nie wzięła żadnego materaca, albo deski do surfowania. Przestała dryfować i zanurzyła się w wodzie patrząc na Amalię. – Nawet nie wiem od czego zacząć. – Wzruszyła ramionami. Przez ostatnie miesiące wydarzyło się tak wiele. Jej życie było istnym roller coasterem, ale jednocześnie nie chciała każdego tematu poruszać przy Amalii, która musiała przeżywać nadchodzącą śmierć brata. – Byliśmy na święta w Szwajcarii. Pokłóciłam się z Luną, bo za dużo wypiłam i wybrałam imprezowanie ze szwedzkimi modelkami. – Zanurzyła usta w wodzie. – Ale już się pogodziłyśmy, więc znowu jest zajebiście. Chociaż było ciężko. – Moment, w którym Gaia straciłaby Lunę, byłby momentem, w którym Gaia by umarła. Nie było Gai bez Luny. Wiedziała, że Luna mogłaby sobie poradzić bez niej, ale Gaia nie poradziłaby sobie bez swojej lepszej połowy. – W przyszły weekend lecę z Ericiem do Adelaide na koncert Kylie Minogue. – Wybrała najbardziej randomowe tematy. Nie chciała poruszać tego, że zaczęła na Tinderze szukać niezobowiązującego związku opartego tylko na seksie. Że chciała się zakochać w Zoey i próbowała budować z nią relację. Że przyjęła oświadczyny pensjonariusza z domu spokojnej starości, a tak naprawdę to serce biło jej szybciej jak widziała jego wnuczkę. Nie chciała mówić o tych wszystkich ustach, które całowała w poszukiwaniu tych jedynych, na których chciałaby się skupić na dłużej. – Nic ciekawego. – Dodała uśmiechając się szerzej.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Wspomnienia szpitala nie były w żadnym stopniu łatwe. Pamiętała jak dzisiaj ból w sercu, gdy dowiedziała się, że mogą tego nie przeżyć, czuła nerwowe napięcie, brak przejrzystej wizji, osłabienie organizmu, upadek na Saula, wyrok za wyrokiem. Najpierw potencjalny przeszczep, potem glejak, a potem jej własna choroba, z którą do tej pory nie potrafiła się w pełni pogodzić. Brała leki, posłusznie, tak jak jej Saul kazał, każdą pojedynczą tabletkę, dbając o to by nigdy nie pozostać bez recepty, podejrzewała, że już nawet nie zarażała, ale nie była tego pewna bo nie przeszła testów, nie potrzebowała ich bo od śmierci Orchid nie wylądowała w niczym łóżku.
To było z resztą dla niej mocno nietypowe. Każdy ból, złamane serce, bójkę z ojcem, niepowodzenie życiowe rekompensowała sobie przygodnym seksem. Tak było jej łatwiej radzić sobie z problemami. W moment czuła się lepiej, czuła się na nowo otwarta na życie. Z łatwością zawiązywała proste relacje polegające na wzajemnym zadowoleniu, zapominając kompletnie, że mogło to nieść ryzyko dla jej zdrowia zarówno fizycznego jak i psychicznego. Jednak od odejścia Orchid coraz ciężej było jej się przełamać w tym temacie. To był pierwszy raz od kiedy skończyła wiek nastoletni, kiedy miała tak długą przerwę od bliskości z drugim człowiekiem i nawet nie potrafiła określić jak się z tym wszystkim czuła. Tęskniła za tym, jednocześnie czując, że byłby to skok w bok, mimo że jej narzeczona dawno zamieniła się w popiół.
-Nie wiem czy to byłby dobry pomysł. W sensie, nie zrozum mnie źle, bardzo bym chciała twojej obecności, ale... ja wiem jaka jest moja rodzina. I to nie jest dobre otoczenie dla kogoś kto nie jest do czci przesiąknięty toksyną.- mówiła zgodnie z prawdą, jakkolwiek bardzo by chciała Gai wsparcia w tamtym momencie, tak samo bardzo nie chciała zrzucać na nią ciężaru użerania się z rodziną Monroe. Aż nadto dobrze wiedziała kim oni są i jak okropne potrafią pokazać oblicza. Doskonale wiedziała jak tragiczne oblicze miała ona sama. Nie potrafiła uciec przed toksyną płynącą w jej krwi, była pewna, że na wielu płaszczyznach życia wcale bardzo nie odstawała od braci. Nie była kimś w pełni zdrowym i dobrym, dużo rzeczy robiła tak by samą siebie zadowolić, nie dbając przy tym o innych. Ale o wielu z tych rzeczy Gaia nawet nie wiedziała, bo Evie było zbyt wstyd by otwarcie się przyznać do tego co zrobiła, robiła i mogła zrobić.
-Pewnie masz rację. Po prostu ja od zawsze czuję, że jestem im coś winna. Chociażby za to, że uciekłam na pięć lat, a oni nie omieszkują mi tego wypominać przy każdej najmniejszej okazji. I też przestałam postrzegać chyba ucieczkę jako dbanie o siebie, wiesz? Nie wiem, może się starzeję, ale coś mi w tym temacie przeskoczyło w głowie.- wzruszyła ramionami sama nie rozumiejąc dlaczego akurat teraz spakowanie Południka wydawało jej się aż nadto trudnym wyzwaniem. Jeszcze do niedawna to zrobiłaby wszystko by móc wyjechać, rzucić wszystko tak jak było i zacząć kompletnie nowe życie, jednak teraz... Teraz coś ją blokowało i sama nie była w stanie określić co konkretnego. Szkoda, że nie była w pełni świadoma, że tym czynnikiem była Gaia.
-Wątpię, że Samuel by na to przystał. Uważa mnie za nieodpowiedzialną, więc mogłoby być ciężko go przekonać.- zaczęła, jednak przyjaciółka po chwili wtrąciła wątek wynajęcia jej mieszkania, a twarz Evy od razu skierowała się w jej stronę. Rozszerzyła oczy niedowierzając temu co słyszała.-Gaia, to za dużo. Nie mogę przyjąć takiej pomocy. -wiedziała, że czułaby okropne wyrzuty sumienia, aż do końca swoich dni, że to był dług, którego nigdy nie byłaby w stanie spłacić, a który ciągnąłby się za nią do jej śmierci. -Dziękuję, ale nie dałabym rady nigdy ci się za to odwdzięczyć.- w życiu Amalii pieniądze były dobrem płynnym. Raz było ich więcej, raz mniej, czasami nic, a czasami aż nadto. Nie przywiązywała do nich wagi bo wiedziała, że w następnej chwili może wszystkie stracić. Jedno jednak wiedziała- nigdy, ale to przenigdy, nie będzie na poziomie finansowym Gai. I nigdy, chyba, że znalazłaby pieniądze Orchid, nie będzie miała możliwości spłaty wynajmu domu.
-Ciężko tego tak nie traktować, kiedy mimo wszystko ich kocham. Są toksyczni, zepsuci i w większości po prostu źli, ale to z nimi znosiłam piekło dzieciństwa i wiem, że bez nich bym sobie wtedy nie poradziła. Bardzo mi pomogli. Na swój sposób.- ciężko było jej się przyznać, że czuła takie emocje do swoich braci, chyba nigdy nie przyznała przed braćmi, że ich kocha, no chyba, że przed Isaaciem, nie była skora do takich wyznań. Zwłaszcza w ich kierunku. Mimo wszystko wiedziała jak wiele w jej życiu zniszczyli, ale zdawała też sobie sprawę jak wiele razy chcieli dobrze.
Temat jej rodziny jednak powoli odchodził w zapomnienie, gdy pojawiła się w koło dziewczyn zimna woda oceaniczna. Czuła jak spłukuje z niej wszelkie problemy, bóle i bolączki. Od zawsze traktowała kąpiel w oceanie jak swego rodzaju rytuał oczyszczenia, choć daleko jej było do wiary w jakiekolwiek wierzenia pogańskie.
-Podejrzewam, kłótnie z przyjaciółmi są jednymi z cięższych do przetrawienia. Często bolą bardziej niż kłótnia z osobą, z którą jest się w związku.-doświadczenie jednak miała małe bo nie wspominając kilku relacji licealnych, to jej jedynym stałym związkiem była właśnie jej martwa narzeczona. Jednak nawet, gdy była z Orchid to kłótnia z nią wpływała na Evę mniej niż kłótnia chociażby z Gaią. Może dlatego, że z przyjaciółmi tak naprawdę kłóci się rzadziej niż z wybrankami, a może dlatego, że wewnętrznie nie była pewna swoich uczuć do Gai.-Wiesz co, nie wydaje mi się, żeby u ciebie było nic ciekawego.-dodała po namyśle. Miała wrażenie, że Zimmerman zapomina, że znają się od lat i potrafią z siebie czytać lepiej niż niejeden człowiek. -Mam wrażenie, że o czymś mi nie mówisz, nie chcesz albo uważasz, e nie powinnaś. Gaia, ja się nie sprowadzam do swojej żałoby, nie musisz się ze mną obchodzić jak z jajkiem. - mówiła spokojnie, nie atakowała jej. Była po prostu ciekawa. Chciała wiedzieć co się kryło pod czupryną przyjaciółki, co ją męczyło, a co cieszyło, bo miała wrażenie, że tych rzeczy było dużo, dużo więcej niż kłótnia z Luną i wycieczka na koncert. Tylko nie rozumiała dlaczego Gaia te informacje zataja.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Pokiwała głową i nawet poczuła lekką ulgę, że Amalia jej tego odmówiła. Wiedziała, że byłoby to niekomfortowe dla wszystkich obecnych na takim spotkaniu. No może poza prawnikiem, który jednak podszedłby do sprawy na poziomie neutralnym, ale nadal zważając na dobro swoich klientów. Chociaż na tym etapie, Gaia nie wiedziała czy prawnik nie chroniłby tym samym lekarza.
- Jasne. Totalnie to rozumiem. – Jeszcze raz pokiwała głową. – Po prostu… może nie idźcie tam wszyscy, co? Weź tylko Isaaca i kogokolwiek kto jest jego prawnym opiekunem. Nie musicie być tam wszyscy. – Mogliby, ale w tym przypadku więcej sensu miałoby jakby w takim spotkaniu wzięły udział tylko osoby, które były w to zaangażowane. Nie takie, które rwały się do tego, żeby zaatakować lekarza co najmniej jakby to on wsadził glejaka do głowy Isaaca. Dzięki swojej pracy Gaia miała delikatne doświadczenie z rodzinami, które potrafią być trudne i które wymagają nie wiadomo czego. Wiedziała jednak, że na tym etapie nie byłaby w stanie zaoferować żadnego sensownego i profesjonalnego zachowania czy wsparcia. Lepszym rozwiązaniem w tym przypadku był prawnik i ograniczenie liczby ludzi. – Prześlę ci informację jak będę miała termin. – Dodała jeszcze tym samym kończąc temat. Nic więcej nie mogła zaoferować.
- No to skoro są ludźmi, którzy cały czas wypominają ci, że raz zrobiłaś coś dla siebie, to zastanów się czy rzeczywiście jesteś im coś winna. – przewróciła delikatnie oczami. Banda toksycznych mężczyzn, którzy chyba jako cel obrali sobie Amalię. Obrzydliwe zachowanie. Gaia nawet nie była w stanie pojąć tego, że można się tak zachowywać wobec członka rodziny.
- Amalia… nie oferuję ci tego dlatego, że oczekuję, że mi się odwdzięczysz. Oferuję ci to, bo jesteś moją przyjaciółką, a ja mam możliwość zaoferowania czegoś takiego. – Przecież to nie tak, że Gaia chodziła i oferowała takie rzeczy każdemu. Tutaj chodziło o Amalię i jej umierającego brata. – Jeżeli Samuel nie zgodzi się na jakikolwiek wyjazd Isaaca, to będziecie mieli tą alternatywę. Zostaniecie na miejscu, ale w lepszych warunkach. – Dla niej to było logiczne rozwiązanie. Nie coś co oferowała, żeby kupic Amalię, albo jej wdzięczność.
- Nie powinnam tego mówić, bo to jednak twoja rodzina, ale… – Spojrzała na Amalię i wypuściła powietrze. Kto miał jej to powiedzieć jak nie przyjaciółka? Przecież to nie tak, że Gaia chciała odciąć Amalię od jej rodziny. Chociaż… może właśnie to chciała zrobić? Głównie dlatego, że byłoby to najlepsze co jej się przytrafiło. – To jest najbardziej pojebana rzecz jaką kiedykolwiek słyszałam. Wiesz, że są toksyczni i zepsuci, ale i tak ich kochasz, bo macie wspólną przeszłość? Widzisz czerwone flagi, które zatruwają ci życie i postanawiasz nic z tym nie robić? – Nie było sensu tutaj w ogóle o nic walczyć. Amalia miała swoje przekonania, a jedyne argumenty jakie Gaia byłaby w stanie wyciągnąć, mogłyby zostać użyte przeciwko niej. Zaraz zostałaby określona jako ktoś kto najzwyczajniej na świecie nienawidzi rodziny Monroe. To, że na uwadze miała tylko i wyłącznie dobro Amalii nie zostałoby zauważone. Poddała się. Nie miała zamiaru dłużej walczyć o uwolnienie Amalii z tej patologii. Nie można pomóc komuś kto tej pomocy nie chce.
- No tak. To prawda. – Wzruszyła ramionami, bo mimo, że już się pogodziły to i tak miała wyrzuty sumienia po tej całej kłótni. Nadal ją ta kłótnia bolała. – U mnie w rodzinie to w sumie nawet się nie kłócimy. Nie pamiętam pokłóconych rodziców. Ja z Brunem, to nie wiem czy kiedykolwiek mieliśmy spinę. – Zmarszczyła brwi, próbując sobie coś przypomnieć. Łączyła ją ta wyjątkowa, bliźniacza więź z Juniorem. Jakby kłóciła się z nim to to tak jakby nagle zaczęła nienawidzić samej siebie. Był częścią, która sprawiała, że życie Gai było kompletne.
Zaśmiała się i zrobiła jakieś dziwne kółko w wodzie, obrót wokół własnej osi, żeby uniknąć czytania z jej mimiki. – To źle ci się wydaje. Serio. Nic się nie dzieje. – Wzruszyła ramionami i ponownie zanurzyła się w wodzie pozostawiając widoczne tylko oczy, którymi wpatrywała się w Amalię.
- Dobra. Ale nie możesz nikomu powiedzieć. – Poddała się w końcu. – Chodź. Wyjdziemy już, bo mi zimno. – Dodała jeszcze i zaczęła powoli płynąć w stronę brzegu, a jak tylko znalazła grunt to stanęła i dotarła do brzegu na pieszo. – Pracujemy z Luną nad stworzeniem własnej fundacji. – Oznajmiła cicho jak Amalia się do niej zbliżyła. Objęła się ramionami, bo oczywiście było jej już zimno. – Chcemy stworzyć fundację, która zajmie się opieką nad dziećmi, które trafiły do systemu. Chcemy się skupić na tym, żeby znaleźć im domy i porządne rodziny. A jeżeli to nam się nie uda, to chcemy zrobić coś co sprawi, że bycie w systemie nie będzie takie złe. Damy im szanse na lepszą edukację i lepszy spojrzenie na przyszłość. Chcemy im dać nadzieję. – Gaia zawsze marzyła o tym, żeby być matką. Nadal o tym marzy. Teraz jednak zdaje sobie sprawę z tego, że jest za młoda i prowadzi niezbyt stabilne życie prywatne i nie jest materiałem na matkę. Poza tym nie chciałaby zrujnować swoje idealnego ciała rodząc dziecko. Postanowiła więc pomagać na inny sposób. – Co myślisz? – Zapytała i powoli zaczęła zmierzać w stronę swoich rzeczy, gdzie czekał na nią ręcznik, którym miała zamiar się okryć.
ODPOWIEDZ