Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
You can take me all the way, anywhere you like just don't let me go. Leave all the finer things when I'm lying next to you, that's enough for me. Just don't let me go.
022.
{outfit}
Minęło kilka dni od pogrzebu. Powiedzieć, że Zoey czuła się lżejsza o 5 kilo, to jak nie powiedzieć nic. To wcale nie dlatego, że schudła. Po prostu największy kłopot jaki miała nagle zniknął. Czuła się z tym dziwnie, czasem dopadały ją wątpliwości czy postąpiła słusznie, ale koniec końców była wolna. Nagle miała więcej siły i energii, jakby pozbyła się wielkiej kuli, która ciągle tkwiła u jej nogi. To było cudne uczucie, z którego chciała w końcu zacząć korzystać. Oczywiście doszła do wniosku, że nie zacznie od wielkiej imprezy, bo znowu popełni jakąś głupotę. Nie, nie. Tego już nie chciała. Wolała postawić na coś spokojniejszego i przy okazji chciała spotkać sie z Gaią. Zależało jej na tym żeby jakoś wyprowadzić na prostą ich relacje i wrócić do tych miłych chwil, które spędzały wspólnie jeszcze zanim wszystko zaczęło się jebać i niepotrzebnie komplikować. Dlatego zaprosiła ją na obejrzenie jej ulubionych dzikich zwierzątek. McTavish regularnie przychodziła w to miejsce żeby popatrzeć na pantery mgliste, ale rzadko kiedy udawało jej się cokolwiek dostrzec. Jakimś cudem wizyta w sanktuarium jakoś zawsze ją uspokajała, nawet jeżeli tych swoich ukochanych zwierzaków koniec końców nie widziała. Była bardzo ciekawa, jaki mieszkaniec sanktuarium przypadnie Gai najbardziej do gustu, ale niestety okazało się, że z odpowiedzi na to pytanie nie dostanie, bo Gai coś wypadało w pracy i nie mogła się pojawić. No trudno, czasem takie rzeczy sie zdarzały. Zoey postanowiła jednak się przejść po tym miejscu, skoro już tu i tak była.
Znała już bardzo dobrze plan sanktuarium i po ciemku byłaby w stanie trafić do panter. Jednak zanim tam poszła to postanowiła obejrzeć jeszcze coś innego, a po drodze miała krokodyle to i na nie zerknęła. Na ich wybiegu dostrzegła pracownika sanktuarium, którego już kojarzyła z widzenia. Starała się patrzeć na zwierzęta, ale wzrok jej czasem uciekał i padał na pracującego mężczyznę. Podczas jednego z takich przypadków, okazało się, że ich spojrzenia się spotkały, co sprawiło, że Zoey od razu oblała się rumieńcem jak głupia i szybko odwróciła spojrzenie. Nie na długo, bo po chwili znów zerknęła na mężczyznę i uśmiechnęła się lekko, a później szybko oddaliła się już w stronę panter. W końcu po to tu przyszła.
Spędziła przy ich wybiegu dobre dwadzieścia minut, ale nie zauważyła nawet jednego ruchu. Trochę ją to zirytowało więc odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Zatrzymała się dopiero, gdy na coś wpadła. Okazało się, że nie na coś, tylko na kogoś i najwyraźniej z taką irytacją i prędkością szła od tych panter, że nawet nie zauważała świata dookoła. - OH...przepraszam - powiedziała speszona, bo przecież nie zrobiła tego specjalnie. Dopiero później zadarła głowę do góry żeby zobaczyć z kim ma do czynienia i poczuła się głupio, bo okazało się, że to ten sam gościu, którego widziała wcześniej przy krokodylach. - Pan tu pracuje prawda? - No to było głupie pytanie. - Czy Wy serio macie tu te pantery czy to jakaś podpucha? Przychodzę tu prawie co tydzień i żadnej jeszcze nie widziałam. - Potok słów wylał się z jej ust, bo wolała to niż, gdyby facet sobie pomyślał, że specjalnie na niego wleciała.

parker guillebeaux
in your love spell
catlady#7921
luna - bruno - joshua - eric - cece - caitriona - judith - benedict -owen
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
011.
Dzisiaj był naprawdę ciężki dzień. Wszystko przez to, że Parker nie miał żadnych pokazów krokodyli, nie przyszła żadna wycieczka, nie miał kogo oprowadzać i nie miał komu opowiadać o swoich ukochanych dzieciach. No i to też nie tak, że nie było chętnych! Chętni oczywiście byli. Niestety nastał ten dzień w roku, gdzie Parker musiał się skupić na robocie papierkowej. Jeżeli już jesteśmy w temacie, to musiał też sprawdzić czy ma jakieś nadprogramowe fundusze, żeby wypłacić swoim pracownikom premie. Sanktuarium głównie utrzymywało się z darowizn, więc to nie tak, że można tutaj było dorobić się niewiadomo jak. Nawet Parker musiał po godzinach dorabiać w innych miejscach, żeby godnie żyć. Nie miał w sumie jakoś wielkich wymagań co do życia, ale przecież musiał utrzymać swoją olbrzymią farmę. Mógłby się przeprowadzić do czegoś mniejszego i zmniejszyć koszty życia, ale no nie chciał tego zrobić. Nie chciał pozbywać się zwierząt, które posiadał i którymi się zajmował i które w sumie były jego rodziną.
Z pomieszczeń biurowych wyszedł właściwie tylko po to, żeby nakarmić krokodyle. Mógłby to oczywiście zlecić jakiemuś pracownikowi, ale to tak jakby matka kazała obcej osobie karmić swoje dzieci. Parker musiał co jakiś czas do nich zajrzeć. W ramach relaksu i oderwania wzroku od jakiś durnych plików excelowych, których zrozumienie graniczyło z cudem. Ledwo sobie radził, ale na szczęście sobie radził. Powinien chyba pomyśleć o tym, żeby zatrudnić jakiegoś księgowego, żeby to robił za niego. Przecież usługi takiej osoby byłyby potrzebne raz na kiedyś, a nie przez cały czas. Mógłby sobie na to pozwolić. Będzie miał o czym myśleć w piątkowy wieczór, który miał zamiar spędzić samotnie. Nakarmił sobie krokodylki, porozmawiał z nimi i pewnie opowiedział im o tym jakie ma ciężkie życie, bo musi wypełniać dokumenty. Paskudy go nie zrozumiały, więc Parker nie czuł się do końca szczęśliwy w związku z tym jak ta rozmowa się potoczyła. Pomachał im na do widzenia i obiecał, że jutro spędzą razem więcej czasu (spoiler alert: krokodyle znowu go nie zrozumiały i pewnie nie obchodziło ich czy Parker z nimi będzie czy nie, przykre).
Wychodząc z pomieszczenia służbowego został zaczepiony przez jakąś matkę, z dwójką dzieci, które miały jakieś pytania o krokodyle. Parker naturalnie bardzo chętnie udzielił im odpowiedzi, a nawet rozdał po breloczku, bo przecież zawsze nosił jakieś prezenciki w kieszeni, żeby je rozdawać gościom. Mama z dziećmi zdążyła odejść, kiedy Parker poczuł jakieś delikatne szturchnięcie. Zoey nie była zdecydowanie kimś wysokim, więc jej wpadnięcie nie zrobiło na nim wrażenia. Było raczej ja gwałtowny powiew mocniejszego wiatru.
- W porządeczku. – Uśmiechnął się, bo przecież nie będzie robił żadnej inby. Był wielkim człowiekiem, łatwo można go było przeoczyć, albo pomylić z drzewem. Zależy kto jakim jest typem człowieka. Spojrzał na swój strój, żeby się upewnić, że jest ubrany w strój pracownika. – Można tak powiedzieć. – Potwierdził, bo był przecież też właścicielem, ale już nie będzie się tym chwalił. Nie było takiej potrzeby. Jego fotki były widoczne na wielu plakatach, a także na stronie internetowej. Nie przyznałby się do tego na głos, ale miał się trochę za lokalnego celebrytę.
- Oczywiście, że mamy. – Odparł, bo co to za paskudne oskarżenie. – No teraz to będzie ciężko je dostrzec, bo jest dla nich za gorąco. Siedzą sobie skitrane w cieniu, albo poukrywane w drzewach. Ale są na pewno. Polecam wpaść jak się nieco ochłodzi. Mamy Nuru, Sheetę, Sabora oraz Skazę. – Wymienił wszystkie, żeby czasem nie miała wątpliwości co do tego, że naprawdę istnieją. Chociaż wiadomo, mógł ją po prostu okłamywać, ale tego nie robił. Sanktuarium było świętością. Mógł kłamać prywatnie i mógł okłamywać żonę zdradzając ją, ale nie kłamałby na temat zwierząt.
Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
You can take me all the way, anywhere you like just don't let me go. Leave all the finer things when I'm lying next to you, that's enough for me. Just don't let me go.
Ten gwałtowny powiew mocniejszego wiatru był zdecydowanie w nie najlepszym humorze. Ciekawe dlaczego. Chciałaby żeby chociaż jedna rzecz dzisiejszego dnia się udała i miała nadzieję, że tą jedną rzeczą będą te pantery. Oczywiście nawet one się nie mogły zlitować nad biedną Zoey i się pokazać chociażby na chwilę. Nie, bo po co. McTavish naprawdę wiele była w stanie zrozumieć i wiedziała, że jest teraz cieplej i większość zwierzaków sie chowała, ale ona tu przychodziła od dawna, w różnych porach roku i miała tak parszywe szczęście, że i tak swoich ulubionych zwierząt nie widziała. Dlatego miała co do nich pewne podejrzenia. No przecież nie mogła być az tak beznadziejnym przypadkiem.
Najwyraźniej była, bo nawet chodzić dobrze nie umiała i chociaż ona była gwałtownym powiewem mocniejszego wiatru, to jednak Parker na bank spowodował, że będzie miała jakiegoś siniaka. Jakby wpadła na skałę. Dobrze, że się na nią nie wydarł, bo by się przestraszyła i zamknęła w sobie. Jeszcze mniejsza, by się zrobiła. - Świetnie - no, bo skoro tu pracował i miała potwierdzenie to mogła go zacząć wypytywać o to, gdzie są kurwa te jebane pantery. Oczywiście zrobiłaby to w grzeczniejszy sposób, bo nie jest tak wulgarna i obrzydliwa jak ja. Zoey jest aniołkiem, światełkiem w tunelu, pierdoloną oazą spokoju. McTavish nigdy najwyraźniej nie zwracała uwagi na plakaty z ludźmi, bo wolała się skupiać na zwierzakach. To tak jak na instagramie miała to fejkowe konto, z którego oglądała kotki. Chociaż trochę ją kusiło żeby założyć to normalne. Kto wie, może przez to mogłaby promować swoją markę i znaleźć sobie więcej klientów do urządzania domów? Nie było to wcale takie głupie. Na razie nie miała jednak do tego głowy.
- Yhym... - powiedziała kiwając głową na jego słowa. - To samo przeczytałam na tych tablicach informacyjnych, które macie wywieszone. - Tego się już sama dowiedziała. Chciała mu powiedzieć żeby tam poszedł i je przegonił żeby mogła się upewnić, że rzeczywiście istnieją, ale zdała sobie sprawę jakie to byłoby okropne zachowanie. Nie chciała przecież straszyć zwierząt. - Przychodzę tu prawie co trzy tygodnie i nie miałam możliwości ich nigdy zobaczyć. - Spoglądała na niego nieco podejrzliwie. - Jesteś pewien, że one w ogóle żyją skoro nikt ich nie jest w stanie nigdy spotkać? - Zapytała i nawet się odwróciła żeby jeszcze raz spojrzeć w kierunku wybiegu tych panter. Zoey zaczynała podejrzewać, że to jakaś bujda na resorach.

parker guillebeaux
in your love spell
catlady#7921
luna - bruno - joshua - eric - cece - caitriona - judith - benedict -owen
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
Parker mógł tylko udawać, że rozumie frustrację ludzi, którzy nie widzą zwierząt. Nie chciał jednak tego udawać, bo dla niego to było całkiem zrozumiałe. Okej, prowadził to sanktuarium i było to jego całym życiem i robił wszystko, żeby umilić zwierzętom spędzanie tutaj czasu i żeby sprawić, żeby czuły się tutaj najszczęśliwsze. Wiadomo, że często nie mógł tego zrobić, bo to jednak były dzikie zwierzęta, które tej wolności potrzebowały. To miejsce było dla zwierząt. Tak, zapraszał tutaj ludzi i upewniał się, że wszyscy się dobrze bawią, ale ostatecznie zwierzęta nie miały być jakąś rozrywką. Także dla niego było bardziej ważniejsze to samopoczucie zwierząt, a nie zadowolenie klientów. Nie miał jednak zamiaru wrzeszczeć na kobietę czy jej odpowiadać w jakiś sarkastyczny sposób. Był miłym człowiekiem.
- Więc wie pani wszystko. – Rozłożył bezradnie ramiona. Nic więcej nie mógł jej powiedzieć. W sensie mógł. On o każdym zwierzęciu mógł pierdolić godzinami. Po prostu jedynym wyjaśnieniem teraz na brak tych panter było to, że panowały upały, które jednak zwierzaczkom doskwierały. – Nawet w porę karmienia niechętnie wychodzą i to my musimy podchodzić do nich. Rzucamy mięso w cień. – Wcale się tym zwierzakom nie dziwił. Jak już przyzwyczaili ich do jedzenia podstawianego pod nos, to sam by z czegoś takiego korzystał. – A w nocy Sanktuarium jest nieczynne, więc nie może ich pani zobaczyć. Ale wychodzą wtedy. – Może powinien zainwestować w taki monitoring co robiłby livestream’a i ludzie mogliby sobie obserwować takie zwierzęta. Brzmiało to jak całkiem fajny pomysł. Mogliby też wpłacać pieniążki na takie zwierzaki. – Naprawdę nie wiem co mogę pani powiedzieć. Nie chcemy zmuszać zwierząt do robienia czegokolwiek co może je wprowadzić w dyskomfort. – No przecież nie będą ich ciągać na smyczy, żeby ludzie mogli je zobaczyć. Tak samo jak nie pozbędą się krzewów, drzew i roślinności, żeby uniemożliwić im chowanie się. – Jestem pewien. Karmimy je regularnie. Nawet dzisiaj miały porę karmienia. Osobiście nadzorowałem to kto ma je nakarmić, byłem tam i widziałem je. – Wzruszył ramionami. – Może pani regularnie sprawdzać na Instagramie powiadomienia. Wstawiamy zdjęcia na bieżąco. – Wiadomo, że robią wszystko, żeby to Sanktuarium promować.
Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
You can take me all the way, anywhere you like just don't let me go. Leave all the finer things when I'm lying next to you, that's enough for me. Just don't let me go.
Oczywiście, takie miejsca były przede wszystkim dla zwierząt, ale jednak to ludzie odwiedzający takie miejsca zapewniali fundusze na utrzymanie tych wszystkich zwierzaków i pracowników. W jakiś sposób ich oczekiwania też dobrze byłoby spełnić, bo mniejsza liczba zwiedzających to mniejszy dochód dla takiej placówki. Chociaż Zoey się znała tylko na księgowości, a nie na marketingu, więc może mieli coś innego w zanadrzu. McTavish nie była tez tą osobą, która stałaby i pukała w szybę żeby zwrócić uwagę zwierząt. Szanowała ich przestrzeń, ale nie zmieniało to faktu, że miała chujowy dzień i byłoby fajnie, gdyby mogła chociaż na chwile te zwierzaki zobaczyć. To, by pokazało, że jest jeszcze w jej życiu jakas nadzieja na spełnianie marzeń.
Uśmiechnęła się, bo teraz jej wpadło na myśl, że może to są depresyjne pantery i siedzą gdzieś w ciemnym koncie nie chcąc pokazywać się nikomu ani widząc nikogo. Ona w sumie ostatnio miewała takie dni, więc nie byłaby się w stanie im dziwić. - Wchodzicie do środka? Nie rzucają się na Was? - Zapytała zainteresowana, bo myślała, że może nie prowadzą takiej polityki oswajania dzikich zwierząt. Każde zoo czy sanktuarium robiło to trochę inaczej, była ciekawa jak to było tutaj. - No cóż, moja strata - wzruszyła ramionami i tylko się niemrawo uśmiechnęła. Człowiek nie zawsze może mieć to co chce. Zoey niby nie była jedynaczką, ale czasem zapominała, że nie może mieć wszystkiego co tylko sobie wymyśli. To tak nie działało. Czasem sobie coś po prostu wmawiała i później przez to były tylko problemy, tak jak w jej relacji z LB. Wmówiła sobie, że on ją kocha i szanuje. Cóż. - Jasne, to jest zrozumiałe. Nie chciałabym ich widzieć za wszelką cenę. - Zmarszczyła czoło, bo nie o to jej chodziło. Po prostu irytowało ją trochę to jakiego ma pecha co do tych zwierząt. - Jasne, instagram... odnotowano. - Kiwnęła głową i chyba rzeczywiście w końcu będzie musiała tego instagrama założyć, bo najwyraźniej wiele ją omijało przez jej brak obecności w social mediach. - Dziękuje z informacje - uśmiechnęła się - i przepraszam jeszcze raz za to, że na Pana wpadłam. - Powiedziała i obejrzała się za siebie jeszcze po raz ostatni, bo kto wie może te pantery będą nagle stać z pyskiem przy szybie i oglądać ludzi.

parker guillebeaux
in your love spell
catlady#7921
luna - bruno - joshua - eric - cece - caitriona - judith - benedict -owen
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
To jest prawda. Dlatego też Parker robił naprawdę wszystko, żeby zapewnić swoim gościom rozrywkę na najwyższym poziomie. Niestety nie mógł robić niczego co odbiłoby się na zdrowiu czy bezpieczeństwie zwierząt. Nie zamierzał wyganiać tych panter na upalne słońce tylko po to, żeby zostały dostrzeżone. Jak ktoś miał kilka godzin do stracenia i dobre oko, to mógł na ułamek sekundy coś dostrzec. Zwierzęta w tym momencie były troszkę ważniejsze. Poza tym było już bliżej do końca upałów. Pantery też chciały zaznać troszkę chłodu i pewnie nie mogły się doczekać, aż będzie chłodniej. Albo chociaż jak spadnie deszcz. Eh.
- Wchodzimy. – Potwierdził. – Oczywiście nie wszyscy. Każde zwierzę ma wydzielonego opiekuna, który buduje ze zwierzakiem relacje. I cóż… to dzikie zwierzęta, zawsze jest ryzyko, że się na ciebie rzucą. – No można je było oswoić, albo można było udawać, że zwierzęta są oswojone. Prawda jednak była taka, ze zawsze istniało ryzyko, że ktoś zostanie dziabnięty. Ile razy to Parker został dziabnięty przez krokodyla? – Naprawdę mi przykro z tego powodu. – No bo jak tutaj tak przyłaziła no to trochę szkoda, że nigdy ich nie widziała. Tym bardziej, że przychodziła regularnie. Pewnie dzięki niej i temu, że kupowała bilety, to sanktuarium jakoś funkcjonowało bez większych problemów. – Naprawdę nie ma nic co mógłbym zrobić teraz, żeby je pani zobaczyła. – Zerknął nawet w stronę tego wybiegu, no ale za chuja nie było widać niczego co chociaż w połowie przypominałoby panterę. – Mogę zaproponować pani roczny karnet w ramach przeprosin. – Była taka możliwość, nie robili tego często, bo wiadomo, że sprzedaż biletów była ważna, ale skoro tak często tu przychodziła tylko dla tych panter, to mógł się ten raz poświęcić.
- Jasne. Polecam się. – Pokiwał głową i posłał jej uśmiech, ale jednak było mu trochę przykro, że nie mógł jej pomóc i że ktoś wychodzi niezadowolony z jego sanktuarium. Patrzył tak na nią jak sobie odchodziła i zerknął nawet na jej tyłek, bo był prostym mężczyzną i aż mu do głowy wpadł niesamowicie durny pomysł. – Moment! – Zawołał za nią i podszedł dwa kroki. – Chciałabyś pójść ze mną na randkę? W Walentynki. Trochę w ramach przeprosin za pantery, ale też dlatego, że… no cóż… bo czemu nie? – Wzruszył ramionami. Widział, że nie miała obrączki, przyszła tutaj sama, bez żadnego dziecka i partnera. Była spora, że była wolna. Albo, że była lesbijką. No nie wiadomo. Nic nie tracił. Poza godnością w razie odmowy.
Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
You can take me all the way, anywhere you like just don't let me go. Leave all the finer things when I'm lying next to you, that's enough for me. Just don't let me go.
Słuchała go z zaciekawieniem, ale też w sumie raz na jakiś czas kiwnęła głową. Ona, by się pewnie bała tak na luzie sobie do nich podejść. Chciałaby, pewnie, by się popłakała gdyby mogła je pogłaskać, ale no niestety, prawdopodobnie straciłaby po takiej akcji rękę, albo w ogóle zostałaby pokarmem dla panter. Co też nie byłoby zle, może gdyby miała wybraź swoją śmierć to właśnie taka, by ona była. Wolałaby tak niż umrzeć siedząc na kiblu czy zostać potrąconą przez samochód. Przynajmniej, by się komuś przysłużyła. – Dzięki – uśmiechnęła się, bo to było miłe, że chociaż trochę jej współczuł. – Kupię sobie maskotkę, jakoś przeżyje – dodała starając się to jeszcze jakoś pociągnąć w stronę żartu, żeby nie wyjść na aż tak beznadziejną, dorosłą osobę, która sobie nie potrafi poradzić z tym, że nie widzi swoich ulubionych zwierzątek.
Zaśmiała się i pokręciła głową. – Dziękuję nie trzeba, myślę, że Wam przyda się odrobina pieniędyz z biletów co nie? A ja nie zbiednieje – dodała posyłając mu uśmiech. Nie miała problemu z tym, że płaciła za bilet. Mogła to robić, to nie tak, że nie było jej przecież na to stać. W innym wypadku na pewno bardzo by się z takiej możliwości ucieszyła. Coż, będzie próbować dalej, może w końcu jej się uda. Chciałaby żeby się tak zdarzyło. No, ale nie mogła tak tu stać caly czas więc w końcu się z nim pożegnała i chciała już sobie iść. Odwróciła się, gdy ją zawołał i cóż prawie ją zamurowało. Tego się nie spodziwało. – Eee... jasne, czemu nie – odpowiedziała, gdy już wyszła z pierwszego szoku i uśmiechnęła się do niego. Wyciągnęła z torebki portefl, a z niego jedną z wizytówek, którą później wręczyła Parkerowi. – Zoey to ja – powiedziała wskazując na kartkę, na której było oczywiście tylko jej imię i nazwisko razem z numerem i proesją, ale nie przedstawili się sobie więc może warto było to dodać. Obstawiam, że po tym się jednak wymenili personaliami i po krótkim ustaleniu, że Parker jej napisze co i jak to Zoey mogła sobie na spokojnie wrócić do domu. Chociaż nie było to takie spokojne, bo jednak była nieco podekscytowana tym, że ktoś ją zaprosił na randkę.


2xzt

parker guillebeaux
in your love spell
catlady#7921
luna - bruno - joshua - eric - cece - caitriona - judith - benedict -owen
ODPOWIEDZ