Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
014.
{outfit}
Może spotkanie z Robinem nie było najlepszym pomysłem. Pewnie tak własnie było. Porozmawiali osttanio, wyjaśnili sobie niektóre rzeczy, ale to przeciez nie wiązało się z tym, że nagle są kolegami i mogą widywać się na piwku jakby nigdy nic. Łączyła ich przeszłość, o której wiedzieli tylko oni, co z jednej strony było świetne, bo przynajmniej nikt z otoczenia nie patrzył na nich jak na eksów, którzy się ze sobą znowu widują. Z drugiej strony, to trochę smutne, że tak ważna dla Erica relacja wciąż była jedną wielką tajemnicą. Nikt nie dowiedział się o Robinie. Gdy ktoś się pytał o jego wcześniejsze związki to zawsze mówił krótko, że były i, że nie zakończyły sie dobrze. To było okropne, ukrywać przed całym światem coś, co kiedyś uważał za najpiękniejszy okres w swoim życiu. W sumie, to dalej tak uważał, chociaż pewnie, by sie do tego już nigdy nie przyznał. Pozostawi to dla siebie, gdzies tam w głębi serca.
I chociaż wiedział, że to durny pomysł żeby umawiac się z Robinem na spotkanie to jakoś... coś go ciągnęło, żeby to zrobić. Był ciekaw co u niego, jak teraz wygląda jego życie, jak się czuje. Zresztą kto wie, czy jeszcze kiedyś będą mieć okazję się zobaczyć, może warto było skorzystac. Durną sprawą było to, że wciąż pamiętał jego numer telefonu. Kiedyś miał go zapisany w telefonie, ale oczywiście, gdy był zraniony to usunął go. Niewiele to jednak dało, bo dalej z automatu potrafił wybrac znany mu dobrze ciąg liczb. Nie wiedział czy Robin ma dalej ten sam numer, ale i tak wyslał mu wiadomość. O dziwo nie czekał 21 godzin i 37 minut na odpowiedź. Nadeszła zdecydowanie szybciej i tak oto umówili się na wypicie piwa gdzieś w plenerze. Eric zaproponował jakąś spokojną miejscówke żeby mogli sobie porozmawiać bez niepotrzebnych ludzi krzątających się dookoła nich.
Stawił się na miejscu o umówionej porze i trochę się zestresował, bo co jak Robin jednak nie przyjdzie? Co jak znów go wystawił? Może i powinien mieć do niego nieco więcej zaufania, ale też nie ma się mu co dziwić. Całe szczęście po kilku minutach zauważył znajomą męską sylwetkę, która kierowała się w jego stronę. Pomagał do niego, gdy ten był juz na tyle blisko, by go zobaczyć. – Cześć – przywitał się z nim wyciągając rękę w jego stronę. Chyba nie był gotów na przytulaski na powitanie. – Coś dla nas przyniosłem, mam nadzieję, że Ci będzie smakować – Eric wyciagnął z plecaka po browarze, który pewnie był jakiś dziwny fancy. – Chociaż nie mam pojęcia co to jest, pewnie jest niedobry, ale miał śmieszną butelkę więc wziąłem. – Ja pamiętam jak na studiach kupiłam w ten sposób piwo co się nazywało Walkiria i było tak obrzydliw,e że do tej pory pamiętam ten straszny posmak. Nie było w okolicy żadnej ławki więc pan McDreamy usiadł sobie po prostu na piasku i poklepał miejsce obok siebie mając nadzieję, że pan marynarz nie wzgardzi siedzeniem na piasku.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Ella - Cece - Bruno - Cait - Judith - Benedict - Owen
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
009.
Wiem, że Robin w tej relacji wychodzi na tego złego i nie ma co się dziwić. Rzeczywiście to on był w pełni odpowiedzialny za to, że oboje skończyli nieszczęśliwie. A przynajmniej w sumie Eric, bo nie mogę mówić, żeby Robin był nieszczęśliwy. Wręcz przeciwnie, jego spotkało największe szczęście jakie mogło przytrafić się człowiekowi. Poznał kogoś kto pokochał go ze wzajemnością i kogoś z kim chciał i mógł założyć rodzinę. Mimo wszystko jego relacja z Ericiem była czymś co trzymał zawsze w sercu i o czym myślał zawsze ciepło. Jasne, czasami go bolało to jak relacja się zakończyła, a właściwie jak on ją zakończył. Często jednak przyłapywał się na tym, że nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Dlaczego miałby mieć? Był szczęśliwy. Annie była fantastyczna, kochał ją, darzył zaufaniem i był jej pewien. Miał stabilizację, której z Ericiem zapewne by nie miał. Oboje mieli kariery wyjazdowe i nie byliby w stanie zbudować na tym stałej relacji. A Robin wiedział, że z pływania na statkach nie zrezygnuje tak łatwo.
Nie spodziewał się tego, że Worthington zaproponuje jakieś spotkanie. Zakładał raczej, że do kolejnego dojdzie na zasadzie kolejnego przypadku. Mimo wszystko odpisał stosunkowo szybko i zgodził się na to, żeby wypić sobie piwo w terenie. Spotkaniem był zestresowany, ale jednocześnie podekscytowany. Wystarczyło się pokazać, przeprosić i już miał nadzieję na to, że nie utracił Erica na zawsze. Niespecjalnie wierzył w to, że można się przyjaźnić z kimś z kim kiedyś tworzyło się związek, ale jednocześnie nigdy, poza Ericiem, nie miał byłego chłopaka. Może z mężczyznami było inaczej i będą w stanie się przyjaźnić odkładając na bok to co ich łączyło? Czas pokaże.
Chwilkę się spóźnił, bo musiał jeszcze zabrać Helenkę do swoich rodziców, a wiadomo jaki jest Salvador, zaczął go zagadywać o jakieś pierdoły. Pewnie pytał o konie i wykrywacze metalu, albo o różnego rodzaju kwiaty, które mogłyby rosnąć na bagnach. Nie pisał Ericowi o spóźnieniu, bo było stosunkowo niewielkie. Zdążył w te akademickie piętnaście czy tam dwadzieścia minut. – Cześć. – Przywitał się i oczywiście uścisnął mu rękę, a drugą klepnął w ramię. – Przepraszam za spóźnienie. Ojciec mnie zagadał. – Wyjaśnił. Wziął od Erica piwo i wybuchnął śmiechem. – Nie wierzę. – Pokręcił głową i zdjął z ramienia szmacianą torbę, z której wyciągnął dokładnie takie samo piwo. – Też postawiłem na coś nowego, a sprzedawca zarzekał się, że to jest najnowszy hit. – Pewnie kupowali w tym samym sklepie, gdzie owe piwo w ogóle nie schodziło i ten sprzedawca wciskał to wszystkim z tą samą wymówką, żeby po prostu pozbyć się towaru, którego już nigdy nie zamówi. Robin aż z ciekawości zerknął na termin ważności, ale wszystko było jak najbardziej w porządku.
Mam nadzieję, że ta Walkiria miała chociaż Tessę Thompson na etykiecie, bo jak nie to nie wiem czemu wzięłaś. Robin Anakinem nie był i piasku się nie bał. Położył sobie na bok torbę i przysiadł obok Erica. Sięgnął tylko jeszcze do kieszeni po klucze, gdzie miał breloczek z otwieraczem, otworzył piwo, podał je Ericowi, a drugie zostawił już sobie. – Na zdrowie. Za nadrabianie dawnych znajomości. – Wzniósł toast, stuknął lekko o szyjkę butelki Erica i pociągnął łyk patrząc przed siebie. Nie wiedział za bardzo o co go pytać i o czym mówić. Dla niego wystarczyłoby siedzenie w milczeniu i picie tego piwa ze świadomością, że Worthington go nie nienawidził.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
Załóżmy, że już wcale aż na takiego złego w tej relacji Robin nie wychodzi, bo już za dużo tego. Eric musiał sie nauczyć z tym żeby jakoś ruszyć do przodu. No i chyba mu się to udało. W końcu nie tak, że budził się o 3 w nocy i googlował Robina w internecie, bo tak za nim tęsknił. Pogodził się z tym, że ich relacja nie wypaliła. Może tak miało być. Może po prostu to miało mu pomóc uświadomić sobie jakiego związku nie chce. Relacje na odległość się nie sprawdzały, a Eric wiedział, że w obecnej sytuacji nie mógł nikogo zapewnić o tym, że zostanie w Lorne Bay na stałe. Także najwyraźniej dla niego nie było ratunku i może dobrze, że Robin opuścił ten statek zanim było już za późno. Mógł to zrobić delikatniej, ale czas minął i niektóre rany się zagoiły. Ich pierwsze spotkanie co prawda było dla Erica bolesne, głównie dlatego, że przypomniało mu o tym wszystkim co się wydarzyło, ale naprawdę cieszył się z tego, że ta ich relacja nie będzie musiała jednak być tak negatywna. Może dzięki temu łatwiej będzie mu wracać do wspomnień bez takiego wielkiego żalu. Może mogli być po prostu mężczyznami, którzy kiedyś się o siebie troszczyli.
- Nie ma sprawy, nic się nie stało. - Odpowiedział, bo i tak był zdziwiony i jednocześnie zadowolony, że Robin jednak w ogóle się chciał tutaj pojawić. To go napawało pewną dozą optymizmu co do tej całej nowej wersji ich relacji. Mogli być kumplami. - O mój boże... yhym... czyli zapewne nie napijemy się dzisiaj nic dobrego, a ten stary drań próbował wcisnąć nam jakiś syf. - Pokręcił głową zażenowany ich osobami. - Daliśmy się podejść jak jacyś nowicjusze - dodał i tym razem już pokazał, że sobie żartuje uśmiechając się do mężczyzny. Może musieli wypić kilka obrzydliwych piw w ramach pokuty za brzydkie zachowanie jakim się wzajemnie obdarzali.
No i niestety to piwo nie miało Tej Typiary z Thora, bo wtedy jak ja je piłam to jeszcze nie była Tą Typiarą z Thora. Jestem tak stara, albo przynajmniej mi się wydaje, że wtedy jeszcze nie było tej części tego filmu. Chociaż chuj wie, przecież ja się nie znam na Marvelu. - Widzę, że umiejętności pan posiada - powiedział lekko rozbawiony patrząc jak otwiera to piwo, nie wiem czemu, ale mam wizję Robina, co by wszędzie nosił ze sobą otwieracz, bo taki panicz z niego. Zabij mnie, nie wiem dlaczego. - Zdrowie - odpowiedział i napił się łyka tego piwa. Cóż. Nie było tragiczne, ale też nie wiedział czy mu smakuje czy nie. Gdy wypił kolejny łyk to już wiedział, że raczej nie trafiło w jego kubki smakowe. - Umówmy się, że jak będziemy następnym razem iść na piwo, to tego nie kupujemy - dodał, a później zmarszczył nieco czoło - chociaż może powinniśmy zrobić z tego jakąś taką naszą misję... taką drogę do Mordoru wybrukowaną wszystkimi dziwnymi piwami, które zapewne będą niedobre - może Eric miał jakieś skłonności sadomasochistyczne, ale to brzmiało jak dobry pomysł dla nich. - Jak tam idą przygotowania do wypłynięcia? - Zapytał, bo on znał go z tej drugiej strony. Gdy już był przygotowany, gdy był w pracy, a jednak wracał do niego... aż pewnego dnia nie wrócił.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Ella - Cece - Bruno - Cait - Judith - Benedict - Owen
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Robin też cieszył się z tego, że Eric chciał się z nim widzieć. I to w takim miejscu, gdzie równie dobrze mogło dojść do morderstwa, hehe. Żartuje. Zakładał, że jak już sobie wyjaśnili co nieco, a w sumie wyjaśnili niewiele, to będzie między nimi normalnie. Chociaż wiadomo, trzeba było mieć na uwadze to, że byli byłymi partnerami, o których nikt nie wiedział. A przynajmniej ze strony Robina. Nigdy nikomu o tym powiedział. To nie tak, że nie chciał się chwalić czy coś. Po prostu… no po prostu miał pewne obawy wobec tego czy zostanie to zaakceptowane. Wiedział, że świat się zmienił i ludzie teraz byli bardziej tolerancyjni. Nie zmieniało to faktu, że jednak jakiś wewnętrzny strach go trzymał.
Wybuchnął śmiechem bo było to rzeczywiście zabawne. – Słuchaj. Może przynajmniej nas porządnie zmiecie z planszy. – Nie żeby Robin w ogóle pragnął tego, żeby go z tej planszy zmiotło. Nie ma takiej opcji. Był już dorosłym i rozważnym facetem. Był czyimś mężem i miał córkę, nie mógł sobie pozwolić na to, żeby go sponiewierało jedno piwo. – Może jednak dla pewności zerknijmy na datę ważności. – Zaproponował i zerknął jeszcze raz. – No w tej kwestii to przynajmniej jest szansa, że przeżyjemy. – Uśmiechnął się. Jedyne co ich może zabić to składniki tego piwa, chociaż wydawały się też całkiem normalne. Ale no niestety Callaway nie miał zielonego pojęcia o ważeniu piwa. Wiedział trochę o winach, ale to dlatego, że jego ojciec się tym zajmował.
- Słuchaj, jestem człowiekiem przygotowanym na każdą okazję. – Wyszczerzył się pięknie i schował klucze z powrotem do kieszeni. Nawet zapiął zamek od kieszeni, żeby później nie było przypału, że nie ma kluczy, bo mu gdzieś na plaży wypadły. A niestety nie miał wykrywacza metalu z XIX wieku, który znalazłby mu też jakieś skamieliny morskie.
Robin skrzywił się na smak alkoholu, ale ostatecznie nie mógł powiedzieć, żeby było obrzydliwe. – Wiesz… nie był w błędzie ten sprzedawca. Da się to wypić. – Pewnie nie więcej niż dwie butelki. Chociaż kto wie, może po drugim łatwiej wszystko wchodziło. – Zdecydowanie. Zrobię zdjęcie, żebyśmy już mieli jedno skreślone. – I rzeczywiście wyjął telefon i zrobił zdjęcie etykiety. – Wiesz co… to brzmi jak naprawdę dobry pomysł. Przynajmniej będziemy mogli ludziom imponować tym, że jesteśmy koneserami kraftowego piwa. – Zdecydowanie będzie to droga przez mękę, ale jednocześnie będzie to też powód, żeby widywać się z Ericiem i żeby wspólnie popaść w jakiś dziwny odłam alkoholizmu.
Wzruszył ramionami w odpowiedzi. Jak już miał rodzinę i przychodziło do tego, że zbliżał się termin ponownego wypłynięcia to było ciężko. Tak jak kiedyś było ciężko wypływać po dwóch dniach spędzonych z Ericiem. – Chciałbym powiedzieć, że robię wszystko, żeby przesunąć termin wypłynięcia, ale niestety nie jest to zależne ode mnie. – Uśmiechnął się smutno. – A co u ciebie? Pracujesz w szpitalu na stałe czy planujesz wracać? – Wcześniej nie wypadało raczej o to zapytać.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
Zaśmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Pan oficer i takie słowa? Nie spodziewałem się, że zmiatanie z planszy wchodzi w grę – rzucił wyraźnie rozbawiony tym słownictwem Robina. Wątpił jednak w to, żeby ich to piwo aż tak sponiewierało. W końcu to tylko piwo, Nic wielkiego. Chociaż mają kilka puszek tego obrzydlistwa więc kto ich tam wie, może rzeczywiście nawalą się w trzy dupy i zaraz się okaże, że Annie będzie musiała przyjeżdżać po Robina i jego kolegę iks de. – Oj myślałem, że jesteś jednak bardziej szalony – po tym zmiataniu z planszy to nawet nie wpadłby na to żeby sprawdzić datę ważności. – Poza tym pamiętaj, że jest z Tobą lekarz, co złego może się wydarzyć – dosłownie wszystko, bo Eric prywatnie to czasem zapominał o tym, że powinien być nieco bardziej odpowiedzialny i na przykład nie wciągać kokainy z ciała pięknej albanki. Czasem miał po prostu zaćmienie swojej ślicznej głowy i nie ogarniał zbyt wiele.
- No to się okaże, jeszcze tego nie wypiliśmy – może na przykład któryś się porzyga i będzie potrzeba chusteczek higienicznych, a żaden nie będzie miał? I tyle z przygotowania na każdą okazję. Z drugiej strony wydaje mi się, że ostatnio jakoś dość często piszę o wymiotowaniu w kontekście Erica, może powinien się na coś zbadać. Albo zjadł pałkę wodną i dlatego tak ma.
Eric wcale nie był zachwycony tym piwem. Coś mu w nim nie pasowało. – Ma dziwny posmak – przyznał marszcząc nieco nos. Nie było to co prawda gorsze od wyobrażenia jakie miał na temat tego piwa, ale nie chciałby pić tego po raz kolejny. Dzisiaj już wypije, bo jednak kupili tego sporo więc szkoda żeby się zmarnowało. – Założymy bloga, ludzie będą do nas pisać z pytaniami jakie piwo im polecamy, zdobędziemy lokalną słowę, zaproszą nas do telewizji śniadaniowej. Widze karierę przed nami. – Powiedział i mówił to z nutką żartu, ale o dziwo czuł się trochę jak za starych czasów, gdy miał możliwość planowania z Robinem czegokolwiek. Teraz była to oczywiście głupota i żarty, ale miał jakąś małą namiastkę tego co było kiedyś.
Przyglądał mu się wyczekując odpowiedzi. Widział jak na dłoni, że jest mu ciężko wyjeżdżać. Znał ten wyraz twarzy, bo widywał go kiedyś, gdy przychodziło im się rozstawać. – Nie zamierasz w końcu z tego zrezygnować? Dla dobra własnej rodziny? – Zapytał, bo gdy byli razem to chociaż kusiło go za każdym razem żeby poprosić go, by został, albo żeby oboje wyjechali gdziekolwiek, to nigdy tego nie zrobił. Skończyło się to dla niego nieciekawie i żałował, że nigdy mu tego nie zaproponował. Był pewien, że Callaway znalazłby dla siebie inne, ciekawe zajęcie w Lorne lub w Cairns i byłby bliżej rodziny. – Nie wiem jeszcze. Na razie muszę tu być, przynajmniej przez większość czasu, a co się stanie później to ciężko stwierdzić. Chciałbym wrócić, tam czułem, że moja praca ma większy sens niż tutaj. Ale z drugiej strony ileż można jeździć. Rodzice namawiają mnie żebym został, kupił sobie dom i siedział na dupie robiąc karierę tutaj. – Nie byłby to jakiś tragiczny pomysł. Miałby pewnie wszystko czego, by sobie zażyczył. No prawie wszystko, bo takiego Robina nie mógłby mieć. – Chociaż nie wiem czy Lorne jest dla mnie, może przeniósłbym się do Sydney albo Adelaide – tam było więcej możliwości i gdy tak sobie o tym pomyślał to trochę mu się wydawało, że jego życie jest jakieś takie puste. Aż musiał to zapić kolejną porcją alkoholu. – Opowiedz mi coś o swojej córce, jak to jest mieć dziecko? – Zapytał, bo był tego serio ciekaw. On sobie z dziećmi nie radził za dobrze. Nie miał z nimi kontaktu za bardzo.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Ella - Cece - Bruno - Cait - Judith - Benedict - Owen
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Zaśmiał się, bo nawet nie zakładał, że to stwierdzenie może wywołać tyle kontrowersji. Myślał, że to taki głupi i niewinny tekst, ale teraz jak tak o tym myślał to rzeczywiście brzmiało to nieco głupio. Tym bardziej, że rzeczywiście jedno piwo nie zmiecie go z planszy. W końcu był marynarzem, a nie jakimś pierwszym lepszym młodzieniaszkiem, który pierwszy raz w życiu pił kraftowe piwo. – Raczej nie. – Uśmiechnął się. W sumie to nigdy nie był jakoś specjalnie szalony. Największym szaleństwem jakie w życiu zrobił to było zakochanie się w mężczyźnie. A i tak nie uważał tego za szaleństwo tylko po prostu naturalną kolej rzeczy. No i fakt, że być może spotkał miłość swojego życia w postaci Erica. Tak czy siak teraz musiał się pilnować. Stanowisko do czegoś zobowiązywało. No i miał żonę i córkę. Nie chciał narobić Annie siary, że jej mąż jest typem, który nie potrafi nawet wypić.
- Dobrze, czyli pierwsze co napiszemy to to, ze ma dziwny posmak. – Zaśmiał się chociaż on tam jakoś tego posmaku nie odczuł. Nie było tragiczne, ale pił też lepsze. Pewnie Somersby albo Hardmade. W sumie to nie pamiętam kiedy ja ostatni raz piłam browara. – A później producenci piw będą nam płacić niemałe sumy za to, żebyśmy oceniali ich piwa i próbowali. – Z tego co się ostatnio dowiedziałam to właśnie tak działają ci Instagramowi smakosz. To restauracje do nich piszą, płaca im i zapraszając na polecanie ich produktów. Śmiesznie.
Upił ze dwa łyki tego piwa zanim zabrał się za odpowiadanie na pytanie. To był zawsze ciężki temat. A przy okazji okazało się, że to piwo wcale nie było takie złe. To tylko pierwszy łyk był tragiczny. – Myślę o tym. Właściwie to dopiero zacząłem o tym myśleć. – Annie na razie zaproponował tylko powiększenie rodziny. Nie chciał jednak, żeby ta rezygnowała ze swojej kariery, tym bardziej, że zaczęła nową pracę. Teraz to on wziąłby na siebie zostanie w domu i zajmowanie się dzieckiem. Nie miałby z tym problemu. Był zmęczony wyjazdami i tym, że omijało go wychowanie córki. Kochał Annie i Helenę (swoje dziecko, nie postać Patki, ale postać Patki też by kochał, nie będę kłamać).
- Byłoby w tym coś złego? – Zapytał unosząc brew. – W siedzeniu na dupie tutaj? – Dopytał, bo może odpowiedź Erica w jakiś sposób zainspirowałaby go do podjęcia decyzji. Może egoistycznie (jak każda moja postać ewidentnie) chciałby wiedzieć czy Eric byłby w okolicy? Nie myślał o tym, żeby porzucić Annie czy w ogóle swoją rodzinę. Po prostu rozmawianie z Ericiem było tak przyjemne. Posiadanie go znowu w swoim życiu było bardzo… właściwie. Nawet jeżeli była to właściwie ich pierwsza rozmowa podczas, której się nie kłócili. – No tak. Większe miasto, więcej możliwości. – Pokiwał głową i zaciskając szczęki zerknął sobie na widoczek przed nimi.
Uśmiechnął się na wspomnienie swojej córki. – Jest świetna. Urocza, pełna życia, rozrabia jak to dziecko, ale… kiedy jest ten moment, że chce przyjść do mnie i biorę ją na ręce i po prostu mi usypia… – Znowu się uśmiechnął. To, że dawał swojej córce takie poczucie bezpieczeństwa, że może bezproblemowo usnąć mu w ramionach było czymś pięknym. – Myślę, że spodobałoby ci się. Bycie tatą. – Robin też wierzył, że Eric byłby świetnym ojcem. Może jak byli razem nie było jeszcze czasu żeby myśleć o zakładaniu rodziny, ale Robin nigdy tego nie wykluczał. Zawsze chciał mieć dużą rodzinę, bo sam się w takiej wychował.
- Myślałeś o założeniu rodziny? – Chciał zapytać wprost czy Eric się z kimś spotyka, ale było to takie… nieco nieodpowiednie. Przynajmniej tak czuł.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
- Tak, mógłbym tak żyć. - Zaśmiał się, chociaż wtedy być może nie mógłby pracować w szpitalu, bo byłby zbyt często pod wpływem alkoholu. Poza tym pewnie zaraz, by go szpital wyjebał za o, że promuje alkohol, chociaż jest lekarzem i wie, że to niezdrowe. Czy jednak czas spędzony z Robinem nie byłby tego wszystkiego wart? Chciałby powiedzieć, że nie, ale gdzieś w głębi serca, gdzieś bardzo głęboko, wiedział, że mógłby zaryzykować żeby tylko móc się z nim więcej razy spotkać. Co było przecież idiotyczne, bo od dawna powtarzał sobie, że już dawno się z Robina wyleczył i nie czuł względem niego nic, absolutnie nic, poza nostalgią i nie, nie taką, o której myślisz.
Czekał na jego odpowiedź patrząc sobie przed siebie. Nawet trochę nieświadomie wziął kolejny łyk piwa, ale ponownie się skrzywił. To nie były jego kubki smakowe, ale już trudno Przecież nie wyleje. - I co byś chciał robić jeżeli zdecydujesz się zrezygnować i zostać - zapytał zaciekawiony, pewnie nawet gdyby się dowiedział, że ma w planach powiększyć rodzinę to, by się nie zdziwił. No, bo czemu nie? W końcu rodzina była bardzo ważna. Eric mimo wszystko za swoją wskoczyłby w ogień. Może dlatego jeszcze nigdy nie przyprowadził chłopaka do domu, bo nie chciał stracić rodziców. Suzie o wszystkim wiedziała i nie miała z tym problemu, ale rodzice? Oni nie byliby zadowoleni, że ich jedyny syn nie ma w planach się ożenić. Przynajmniej na chwilę obecną, Eric nie widział się w poważnym związku z kobietą... w sumie to z nikim się za bardzo nie widział. Może jednak nie do końca mu ten Robin przeszedł.
- Nie wiem, ale wydaje mi się, że prędzej czy później poczułbym, że coś mnie omija, że gdzies mógłbym się przydać bardziej. - To był ten jego problem, on naprawdę poszedł na medycynę z powołania. Chciał leczyć ludzi, nawet jeżeli nie zarabiał na tym kokosów, bo jednak na takich misjach nie płacili najlepiej. Mógł mieć ciepłą posadkę w szpitalu, ale czy to, by go spełniało? Nie wiedział. - Tak więcej możliwości, ale jest też łatwiej być sobą z dala od tego wszystkiego - wiadomo, że w tym wypadku to mówił akurat o swojej orientacji. Tutaj chyba dalej obawiałby się chodzić z chłopakiem za rękę, nie dlatego, że ktoś, by im zajebał, a dlatego, że był przekonany, że jakieś złośliwe starsze babcie, by później na niego prychały zza pleców mówiąc, że jak to syn pastora, a taki sodomita.
- Widać, że ojcostwo Ci pasuje - uśmiechnął się do niego i było to naprawdę szczere. Robin cały aż promieniał jak opowiadał o córce i to było coś bardzo pięknego. Ojciec, który był tak przejęty dzieckiem. Zaśmiał się na jego kolejny tekst i pokręcił głową. - Nie jestem najlepszy w dzieci. Nie umiem za bardzo nawiązać z nimi kontaktu. Szczególnie jak są takie małe. - Jakoś nie wydawało mu się żeby miał instynkt tacierzyński. To chyba do niego nie pasowało. - Nawet nie mam w rodzinie na kim to wypróbować, całe szczęście, bo moja siostra jest zdecydowanie za młoda na dziecko - i za mało odpowiedzialna. Nie polecałby.
Przez chwilę się zastanowił nad odpowiedzią na jego kolejne pytanie i aż się napił parę łyków tego okropnego piwa. Oczywiście, że kiedyś o tym myślał, ale nie mógł mu tego powiedzieć. Mógł, ale nie chciał. Musiałby wtedy przyznać, że gdy wyobrażał sobie ich wspólną przyszłość to rzeczywiście widział tam dzieci. Cóż, musiał więc skłamać. - Nie - pokręcił głową. - Mam na to zbyt niestabilne życie, nie chciałbym mieć dziecka i wybierać między rodziną, a pracą. Wydaje mi się, że cokolwiek bym wybrał to byłbym nieszczęśliwy. W domu przez to, że poświeciłem pracę, a w pracy, że zostawiłem rodzinę. Nie wiem, może za rok, dwa, trzy. Czas pokaże. - Poza tym do tanga trzeba dwojga, a on w tango to może i chodził, ale nie na tyle żeby z kimś się związać na poważnie.
Korciło go, żeby zapytać o pewną jedną rzecz, ale trochę się obawiał, że nie powinien. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła i po wypiciu kolejnego łyka spojrzał na Robina. - Zastanawiałeś sie czasem, czy jeszcze na siebie wpadniemy? - Zapytał nie wiedząc nawet jakiejś odpowiedzi sam, by oczekiwał.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Ella - Cece - Bruno - Cait - Judith - Benedict - Owen
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
W sumie to prawda. O tym Robin nawet nie pomyślał. To ich marzenie było nieco utrudnione przez zawód Erica. Może gdyby pracował w jakiejś przychodni to miałby stałe zmiany i dałoby się to pogodzić z hobby i pragnieniem bycia alkoholikiem. Mogliby wtedy pić tylko w weekendy. Teraz raczej by to nie wypaliło, bo przecież Eric mógł być wezwany do pracy w każdej chwili. A nie mógł się pojawić pijany. A jakby odmówił ze względu na to, że jest pijany, to pewnie szpital nie traktowałby go poważnie. Może na początku, jakby to się zdarzyło raz, albo dwa to przymknęliby oko. Ale jakby tak było za każdym razem? Trochę przesrane, bo ryzykowałby utratą kariery.
- Nie mam zielonego pojęcia. Nie wybiegałem myślami aż tak daleko. – Oczywiście wtedy pewnie ponownie podjęliby z Annie rozmowę na temat kolejnego dziecka. Wtedy Robin mógłby zajmować się dzieckiem, a Annie mogłaby spokojnie kontynuować swoją karierę. Pasowałoby mu to. Zarabiał obecnie dobrze więc mógłby sobie pozwolić na jakiś czas lenistwa. Z drugiej jednak strony… pewnie szybko by się znudził. – Tak trochę… ale dosłownie może ze dwa razy pomyślałem o tym, że mógłbym otworzyć jakiś swój warsztat. – Co prawda przejście z maszynerii na statkach na naprawianie aut i sprzętów domowych byłoby niezłym spadkiem, ale… przynajmniej by się nie nudził i miał jakieś źródło dochodu. – Ewentualnie szukałbym pracy w stoczni w Cairns, ale bez żadnych wyjazdów. A przynajmniej nie tak długich. – Bolało go to, że omijało go dorastanie małej Helenki. Chciał w tym uczestniczyć bardziej. A już na pewno chciał być częścią życia kolejnego dziecka jeżeli takie się pojawi.
- Praca w szpitalu nie jest tak ekscytująca jak praca w terenie? – Znał na to odpowiedź. Ale chciał podtrzymać rozmowę. Chciał, żeby Eric mu opowiadał o sobie i o swojej pracy. Chciał tego licząc na to, że może przez przypadek Ericowi wyślizgnie się jakaś informacja o tym czy z kimś się spotyka. Robin chciał wiedzieć, było to pytanie, które chciał zadać. Z drugiej jednak strony… po co? Dlaczego go to interesowało? Przecież sam miał żonę i Eric ewidentnie nie traktowałby go jako czegoś co… mogłoby się jeszcze wydarzyć. Sam nie powinien tak o tym myśleć. Ze względu na Annie.
- Rozumiem. – Pokiwał głową, ale nadal się uśmiechał, bo poważnie wierzył, że Eric byłby świetnym tatą. Nawet chciał mu zaproponować, żeby poznał jego córkę, ale wydawało się to bardzo nie na miejscu. Poza tym chyba nie chciałby, żeby jego córka nazywała Erica wujkiem czy coś. – Może to kwestia poznania właściwej osoby. Może dopiero poznasz kogoś z kim poczujesz, że będziesz chciał mieć dziecko. – Zasugerował chociaż myśl o tym, że Eric mógłby poznać kogoś właściwego nieco go zabolała. Oczywiście było to niesamowicie chamskie i egoistyczne biorąc pod uwagę to, że Robin tkwił w szczęśliwym małżeństwie.
- Tak. To z pewnością by się przytrafiło. Przechodziłem przez to. Właściwie to nadal przechodzę. – Kochał swoją pracę. Był szczęśliwy w związku z tym co robił zawodowo. Będąc jednak na rejsach myślał o tym, co omijało go w życiu jego córki i tęsknił za żoną. Natomiast jak przebywał w domu to docierało do niego, że pod koniec wolnego zawsze tęsknym wzrokiem ucieka w stronę portu, mariny czy po prostu niezbadanych wód. Chciałby być jednocześnie w dwóch miejscach.
Napił się dwóch łyków tego paskudnego piwa. – Każdego dnia. – Odparł bez nutki zawahania. – Wiem, że możesz mi nie uwierzyć i pomyślisz, że mówię tak, bo może to byś chciał usłyszeć, ale… egoistycznie szukałem twojej twarzy za każdym razem jak wracałem do domu. Podejrzewam, że gdzieś musieliśmy się mijać. Ale tak, myślałem o tym i marzyłem, żeby do tego doszło. – Uśmiechnął się nieco smutno, bo jak już do tego doszło, to trochę żałował, że do tego doszło. W końcu nie tak wyobrażał sobie to spotkanie. Oczywiście nie zakładał, że Eric rzuci mu się w ramiona. Po prostu myślał, że będzie inaczej. – A ty? – Zapytał i spojrzał na niego. – Wiem, że ja wszystko spieprzyłem i nie powinienem tego mówić, ale… tęskniłem za tobą. – To wyznanie nie było spowodowane wypiciem obrzydliwego piwa. Chciał to powiedzieć od dawna. Wierzył, że jak to powie, to część tęsknoty, która leżała mu na sercu zostanie zrzucona i nieco mu ulży. Nic takiego się jednak nie stało.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
Miał teraz w głowie bardzo dużo głupich żartów na temat tego jak mógłby wyglądać jako rasowy mechanik. Mógł sobie go wyobrazić takiego umorusanego smarem w koszuli w kratę wymieniającego jakieś części w dużym samochodzie. Piękny widok. Wolał jednak się na ten temat nie odzywać, no bo... nie wypada co nie? Lepiej te swoje wyobrażenia niech zostawi we własnej głowie, niech tam będą zamknięte, aż w końcu wyblakną. Tak powinno być. Wspomnienia o nim powinny już dawno zniknąć, a przynajmniej nie być już tak żywe jak jeszcze te kilka lat temu. A jednak, gdyby go teraz zapytał jak wyglądało ich pierwsze spotkanie to opisałby wszystko z precyzyjną dokładnością wliczając w to informacje o tym jakie miał wtedy na sobie perfumy. - Taki warsztat samochody... byłbyś szczęśliwy pracując nad czymś co nie jest związane z morzem? Stocznia, według mnie, pasuje do Ciebie o wiele bardziej. - W końcu Robin większość swojego dorosłego życia spędził na statkach, Eric jakoś nie widział go w takich zwyczajnych zadaniach jak wymiana oleju w samochodzie. Praca w stoczni byłaby chyba o wiele bardziej ciekawa, przynajmniej w oczach McDreamiego.
- Jest bardziej niewdzięczna - uśmiechnął się smutno - przemiał ludzi jest taki, że nawet nie pamiętasz wszystkich swoich przypadków. Robisz swoje i tyle. W pewnym momencie większość ludzi wygląda już tak samo, a zapamiętujesz tylko te osoby, które w jakiś pozytywny lub negatywny sposób wyróżniły się z tłumu. Na misjach jakoś bardziej przywiązujesz się do tych ludzi, jest też większa presja, bo jesteś jedynym lekarzem w okolicy. To zupełnie inne emocje niż taka praca w szpitalu. Tęsknie za tym. - To była wielka przygoda jego życia, test jego charakteru i wiedzy, który chyba zdał z nie najgorszym wynikiem skoro jeszcze chciałby tam wrócić. - Być może, nigdy niczego nie można wykluczyć. Może też dostanę nagle olśnienia, że lata lecą, wypadałoby się ustatkować. Nie wiem co mi odbije za parę miesięcy - wszystko się może zdarzyć jak to śpiewała pani Anita Lipnicka. - No to doskonale wiesz o czym mówię - uśmiechnął się. On nie chciałby czegoś takiego. Musiałby się wtedy zdecydować czy skupia się na rodzinie, czy na karierze. Nie wyjechałby na misje mając dziecko w domu.
Trochę się obawiał zadać tego pytania, ale już trudno. Słowo się rzekło. Wysłuchał jego słów kiwając czasem głową. Nie wiedział jak się ma z tym czuć. Czy powinno być mu miło? Czy raczej smutno, że niby myślał o tym, chciał się z nim zobaczyć, a jednocześnie to on postanowił go zostawić. Jedyne czego był pewien, to że nie powinien jakoś wybitnie mocno pogłębiać tego tematu. To nie miało sensu. - Ja też często miałem nadzieję, że na Ciebie wpadnę jak wrócę do domu. - Odpowiedział chociaż nie było to przecież do końca prawdą. Postanowił jednak nie wypominać mu nic. Jeżeli chcieli ze sobą jeszcze normalnie rozmawiać, to powinien zakopać swoje żale 10 metrów pod ziemią i nigdy do nich nie wracać. - Też tęskniłem. Przez to chodziłem do tej cukierni, bo przypominała mi o Tobie. - To on mu polecił to miejsce i ten sernik, który później namiętnie jadł. - Cieszę się, że mimo wszystko oboje teraz jesteśmy szczęśliwi i możemy ze sobą spędzać czas - okej, on był tak połowicznie szczęśliwy. No, bo nie narzekał raczej na swoje życie, ale czasem bywał samotny. Nawet on! - Nawet jeżeli wiąże się to z picie obrzydliwych piw, poświęcę się dla Ciebie - dodał próbując nieco rozluźnić atmosferę żartem i lekko go szturchnął posyłając mu szeroki uśmiech. Nie był to jednak tak w stu procentach szczęśliwy uśmiech, bo zdał sobie sprawę, że gdyby być może rozstali się tak normalnie to mogliby dużo mniej czasu stracić i może rozmawialiby ze sobą już dłużej niż te kilka ostatnich tygodni.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Ella - Cece - Bruno - Cait - Judith - Benedict - Owen
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Rzeczywiście dobrze, że Eric nie podzielił się swoimi myślami odnośnie tego jak Robin mógłby wyglądać jako mechanik. Chociaż jego wizja była lepsza od tego jak normalnie się widzi mechaników. Przepocony typ, który jak się nachyla to mu widać pół owłosionego rowa. Więc może wizja Worthingtona nie była jakaś taka tragiczna. Ale rzeczywiście, nie wypadało.
Wzruszył ramionami. – Od tego zaczynałem, więc raczej potraktowałbym to jak powrót do korzeni. Poza tym jestem pewien, że z moim doświadczeniem, wykształceniem i zdolnościami nie naprawiałbym tylko samochodów. – Nie mówił tego, bo był przesadnie pewien swojego kunsztu. Wiedział, że o ludzi z takim doświadczeniem jak jego jest naprawdę ciężko. Tym bardziej, że on zdążył sobie jeszcze wyrobić markę i był szanowany w swoim zawodzie. Na pewno ludzie nie zapomnieliby o nim szybko. Dlatego jeśli nie swój warsztat to przeniósłby się do pracy w wojsku, ale po prostu stacjonarnie.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Rozumiał to aż za bardzo. – To może rzeczywiście praca w szpitalu nie jest dla ciebie. – Jeżeli miałby być nieszczęśliwy pracując tutaj i tęskniąc za dreszczykiem emocji towarzyszącym pracy w terenie to bez sensu się męczyć. Robin niestety nie był w pozycji, która upoważniałaby go do tego, żeby powiedzieć mu, że powinien zostać. No bo co miałby mu dać w związku z tym? Swoją przyjaźń, która nigdy tak naprawdę nie będzie przyjaźnią, bo zawsze będzie pomiędzy nimi to co ich kiedyś łączyło i to w jaki sposób się zakończyło? – Znalezienie szczęścia w tym co się robi jest istotne. – Uśmiechnął się. On sam nie chciałby wykonywać pracy, która by go unieszczęśliwiała. Wiedział, że w tym warsztacie nie będzie na sto procent szczęśliwy, ale też zdawał sobie sprawę z tego, że w tym przypadku poświęca się dla rodziny, która była ważniejsza niż jego szczęście w pracy.
Wiedział, że zapewne nie powinien mówić takich rzeczy. Już nic dla siebie nie znaczyli. Jedyne co ich łączyło to przeszłość, a wiadomo, że przeszłość powinna zostać przeszłością. Teraz powinni patrzeć przed siebie. A w przyszłości Robina była Annie i Helena i prawdopodobnie jeszcze kolejne dziecko, albo dzieci. Odnosił wrażenie, że nawet dopuszczanie do siebie Erica jako przyjaciela mogłoby być problematyczne. – Rozumiem, że marzenia żadnego z nas nie wyglądały tak jak ostateczna rzeczywistość. – Było to zabawne, bo ostatecznie marzyli o tym samym, a wyszło, że wygrał skrywany głęboko gniew i żal i być może… resztki jakiś uczuć, które jednak nie wymarły samoistnie?
- Nic tak nie łączy jak picie paskudnego piwa, nie? – Zażartował sobie, bo oczywiście wiele rzeczy łączyło i na pewno nie było to obrzydliwe piwo.
Ale dobra, posiedzieli sobie i nawet zgodnie uznali, że skoro już kupili tyle tych browarów to powinni ojebać wszystkie. I rzeczywiście tak zrobili i bawili się wyśmienicie. Na te kilka chwil oboje zapomnieli o bolesnej przeszłości i cieszyli się obecną chwilą, która dzięki alkoholowi była jeszcze piękniejsza. Na koniec Robin się trochę porzygał, ale na szczęście nie ufajdał ani siebie, ani Erica. Po tym jak dotarł do domu to zachowywał się przesadnie głośno, ale był pewien, że jest cichutko jak myszka. Zasnął na kanapie, żeby nie budzić Annie. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo rano obudził się na leżaku w ogrodzie.

/ ztx2
ODPOWIEDZ