sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Zawsze lubił biegać - to był w zasadzie jedyny sport, na myśl o którym nie przewracało mu się w żołądku, a umysłu nie zalewało natychmiast męczące zniechęcenie. A jednak, odkąd rzucił szkołę, niespecjalnie miał na to czas i zazwyczaj, kiedy już biegał, to wiązało się to tylko i wyłącznie z tym, że coś się zjebało. Czyli - najprościej rzecz ujmując - najczęściej zwyczajnie uciekał przed policją, po machnięciu jakiegoś graffiti albo przez typami, którzy chcieli spuścić mu łomot za mniej lub bardziej realne, popełnione przez niego niegodziwości. To sprawiało, że choć jego kondycja zdecydowanie pozostawała wiele do życzenia (dzięki jakże wysublimowanemu i wyszukanemu nawykowi wtłaczania w swoje płuca połaci nikotynowego dymu, do którego miłość odkrył jeszcze, kiedy chciało mu się czasem biegać w tych zawodach przełajowych i który z pewnością byłby przyczyną jego wyrzucenia z drużyny, gdyby wcześniej nie zdążył zrezygnować sam z natłoku obowiązków), wciąż potrafił przebiec się całkiem porządnie, choć teraz był raczej sprinterem niż długodystansowcem. To właśnie to już nieraz ratowało mu dupę.
Teraz też biegł. Prosto z taksówki, na którą wydał najpewniej ostatnie pieniądze, a której kierowca wysadził go o kilka przecznic za daleko. Pędził na złamanie karku, lawirując między przechodniami po nieczułych i obcych chodnikach Cairns, nie robiąc sobie niczego z lejącego się z nieba skwaru, ogólnej duchoty i faktu, że gdyby był w stanie, jednocześnie biegłby i palił. Po szpitalach, jeśli już zdarzała się taka konieczność - czyli dość rzadko, bo mimo wszystko najczęściej pracownicy lokalnego ośrodka zdrowia radzili sobie z powierzchownymi urazami - rozbijał się z Joelem, który uparcie wdawał się w bójki i przynosił tylko do domu uwagi do podpisania, nic najwyraźniej nie robiąc sobie z yosefowych upomnień, aby przynajmniej nie prał się po mordach w szkole, tylko za garażami, jak normalny dzieciak. Ale Misha...?
Przez chwilę myślał, że zdenerwowana wyraźnie nauczycielka pomyliła ich imiona, kiedy przez telefon informowała go o sytuacji i fakcie, że czeka z nim i jeszcze jedną dziewczynką w szpitalu w Cairns. Dwa razy upewniał się, że chodziło o najmłodszego z jego braci, ale kiedy tylko kobieta nakreśliła mu pobieżnie sytuację, wstał z krzesła, na którym siedział i przysypiał nieco po nocce w pracy. Poinformował ją, że tak, będzie najszybciej jak się da i rozłączył połączenie, kiedy kobieta tylko napomknęła o opiekunie prawnym, który był potrzebny do wyrażenia zgody na badania. Zanim wypadł z domu, z kolekcji fałszywych dowodów wybrał ten, którego dane pokrywały się z danymi jego starego, licząc na to, że nikt się nie zorientuje w tej całej sytuacji. Zazwyczaj przy okazji Joela się udawało. Nie miał najmniejszego zamiaru dzwonić do ojca. Gnój i tak nic by sobie z tego nie zrobił.
Wpadłszy wreszcie na oddział ratunkowy, od razu natknął się na wychowawczynię Mishy, która kręciła się nerwowo przy podajniku na wodę. Podbiegł do niej zaraz, czym musiał odrobinę ją wystraszyć, bo podskoczyła lekko, żeby zaraz ułożyć dłoń na swojej klatce piersiowej, w uspokajającym geście.
- Co z nim? Gdzie jest? - wyrzucił z siebie szybko, nie robiąc sobie nic z jakichś ogólnych zasad dobrego wychowania, wedle których powinien przynajmniej się przywitać.
- W sali za rogiem. Yosef, dzwoniłam do waszego ojca, ale niestety nie odeb...
- Drago...? - przerwał jej, bo w tym momencie dostrzegł przyjaciela, kręcącego się pod salami, więc porzucił na pastwę losu tę zdenerwowaną nauczycielkę i dopadł do niego, wciąż cały rozemocjonowany; trzęsły mu się ręce.
- Co tu robisz? Co się dzieje? - wyrzucił z siebie naprędce, choć zaraz już był przy drzwiach na salę, próbując przez szybę wypatrzeć tam Mishę. Nie odnalazł go, przez co poddenerwował się jeszcze bardziej.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
#3
Miał kończyć zmianę przy dorywczym sprzątaniu stajni, kiedy zadzwonił telefon. Początkowo nie załapał o co chodziło. Był w trakcie mycia rąk: dosłownego szorowania ich szczotką z dodatkiem pasty bhp, maskującej zapach wiejskiej mieszanki. Na wieść o siostrze, momentalnie się spiął, nastawiając się na całą masę potencjalnych scenariuszy. Dagny nigdy nie była agresorką. Dobrze się uczyła, pomagała rówieśnikom i angażowała do pomocy, kiedy tylko mogła. Wypadek, o którym wspomniała kobieta, przekazująca informację na temat stanu zdrowia dziewczynki, uwzględniał bójkę, czym Drago był tylko bardziej zdezorientowany. Na szczęście, nie doszło do niczego poważnego. Personel podejrzewał wstrząśnienie mózgu, ale dodatkowo należało zrobić badania, które poprzeć powinien prawny opiekun. Dagny korzystała z ubezpieczenia , które zapewniała poczta, a obecność Drago na zebraniach rodziców w szkole, również mówiła sama za siebie. Nie sądził, aby personel robił mu nieprzyjemności z racji zastępowania ojca, niezdolnego do opieki nad własnymi dziećmi. Jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie nalegał dotąd, aż ktoś wreszcie ustąpi, pomimo nieobecności Vito Coltera.
Opuściwszy budynek socjalny na stadninie wskoczył na elektryczny rower, stanowiący główny środek transportu. Wolał nie myśleć o tym, ile jechałby do miasta autobusem, czekając przedtem na rozpisaną w rozkładzie godzinę. Jego dwukołowa bryka wcale nie wypadała tak źle. Przyspieszenie sięgające czterdziestu kilometrów pozwalało mu na w miarę sprawne dotarcie do szpitala. Samochód byłby rzecz jasna lepszym wyjściem, niestety, póki co Drago mógł jedynie pomarzyć o podobnej maszynie. Obiecał sobie, że jak tylko uzyska oficjalną opiekę nad siostrą oraz przeniesie się razem z nią do normalnego mieszkania, nadrobi wszelkie zaległości, również te, związane z prawem jazdy. Rzadko kiedy wspominał o braku posiadanych uprawnień, bo zwyczajnie było mu z tego powodu wstyd.
Po pracy w stajni, albo ogólnie przy zajęciach typowo farmerskich zawsze brał prysznic. Tym razem, z racji pośpiechu odpuścił sobie ten element poprzestając na umyciu rąk oraz twarzy. Pragnął jak najszybciej dostać się do siostry, więc pominął mniej ważne elementy, które możliwie wywietrzą się podczas jazdy.
Gdyby nie fatalna sytuacja finansowa Colterów, być może kiedyś podjąłby studia medyczne. Ciekawiło go wiele rzeczy, sprzętu oraz przypadków, rozgrywanych na surowych korytarzach oraz salach operacyjnych. Przeszkodę w podjęciu tak odpowiedzialnego zawodu stanowiła również narkolepsja. Pomimo regularnego zażywania lekarstw zapewne nigdy nie dotarłby do szczebla pełnoprawnego lekarza. W najlepszych przypadku zostałby pielęgniarzem, asystującym przy zabiegach.
Po szybkim rozeznaniu się w sytuacji, korzystając z pomocy recepcjonistki, udał się na oddział ratunkowy, gdzie czekały dwie nauczycielki, oddelegowane do zawiezienia dzieciaków do szpitala. Jak się okazało, doszło do dosyć groźnej przepychanki, a w ruch poszły nawet cegły oraz kamienie. To nie brzmiało zbyt dobrze. Musiał nieco rozchodzić emocje, dlatego podjął się niespiesznego marszu na korytarzu, dostrzegając po chwili ruch.
- Yosef - wymamrotał na widok znajomej twarzy, zbliżającej się w jego stronę. - Dostałem telefon z informacją, że moja siostra uległa wpadkowi.
Ściślej mówiąc, została napadnięta przez innego dzieciaka, ale póki co, wolał używać nieco bardziej neutralnego nazewnictwa. Nie będzie przecież wyżywał się na napastniku, będącym również dzieckiem. Wyciagnięcie konsekwencji z całej sytuacji leżało w obowiązkach nauczycielek, sprawujących opiekę nad uczniami przy tamtym incydencie.
- Czekam tu, cholera wie na co. Mają ponoć zrobić badania i skierowali Dagny na prześwietlenie.
Pociągnął nosem i zerknął na swoje buty, nieco uwalone kawałkami słomy oraz blotno-nawozowej mieszanki.
- Twój brat też brał w tym udział? - nie podpytywał nauczycielki o dokładne szczegóły, ale ten motyw tłumaczyłby obecność chłopaka w szpitalu. Raczej nie wyglądał na potencjalnego pacjenta, albo kogoś, kto przyszedł z wizytą do chorego; był na to zbyt nabuzowany.
Nagle pożałował, że ubrania dosłownie śmierdziały mu końską zagrodą.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Misha, odkąd Yosef znalazł go przygarbionego na schodach swojego ich domu, zawsze był specyficznym dzieckiem. Przez pierwszy miesiąc nie mówił wcale, a kiedy już zaczął, szybko okazało się, że znał raptem parę słów, których używał na zmianę w odniesieniu do zupełnie różnych od siebie rzeczy. Z początku nie chciał nawet na nikogo patrzeć, a od czasu do czasu wpadał w tak ogromną histerię, że niczym nie dało się go uspokoić. Mimo skończonych trzech lat, wciąż robił w pieluchę i Sadler nie potrafił oduczyć go tego aż do piątego roku życia (choć nadal zdarzały mu się wypadki). Umyć się samodzielnie też wciąż nie potrafił - chyba, że do mycia można było zaliczyć zwykłe stanie pod prysznicem i oczekiwanie, aż po ciele prześlizgnie się odpowiednia ilość wody. Wciąż miał dni, które potrafił całe przemilczeć, czasem tylko lepiąc się do Yosefa jak rzep do psiego ogona, a on wtedy robił wszystko, żeby dostać wolne w pracy i jakoś sensownie się nim zająć. Tylko, że tak naprawdę, to za cholerę nie wiedział jak. Choć Misha miał zapewnione cotygodniowe spotkania ze szkolnym psychologiem, jego najstarszy brat nie wierzył zupełnie w ich skuteczność - może dlatego, że uważał całą tę psychologię za jedną nadętą ściemę. Gdyby działało, to młody nie rzucałby już się z furią po ścianach, kiedy coś nie szło po jego myśli, potrafiłby zawiązywać jakieś znajomości, bez przymuszeń ze strony Yosefa i potrafiłby się sobą zająć - chociaż odrobinę bardziej; tak bardzo, jak można było tego wymagać od ośmiolatka, wychowującego się w rozłamanym na części domu.
Mimo całej nieobliczalności Mishy, Sadler był jednak pewien jednej rzeczy - jego brat w życiu nie zrobiłby nikomu krzywdy. Nawet komarowi, nawet mrówce; absolutnie nikomu. Wiedział, że Joel czasem namawiał go solidnie do tego, żeby się postawić i - dość agresywnie - reagować na te wszystkie zaczepki z takim samym jadem, z jakim trafiały one w niego, ale przecież Misha zupełnie nie rozumiał, o co chodzi, a Joel frustrował się na niego za to, że ma jego złote, braterskie rady w nosie - bo do czternastolatka też nie docierało nadal, że najmłodszy z rodzeństwa był nieco inny od reszty dzieciaków, a w zasadzie od nich wszystkich także. Może gdyby matka nie przechlała całej ciąży, byłoby inaczej, a już na pewno byłoby im wszystkim łatwiej. Jemu byłoby łatwiej - to było okrutne, ale czasami zastanawiał się czy dobrze zrobił przygarniając Mishę tamtego dnia pod swój dach. Może lepiej byłoby mu w innym domu? Z inną rodziną? Taką, która mogła zapewnić mu normalną terapię, rehabilitację i zdrowe środowisko? Nie, to nie było żadne m o ż e - to było na pewno, ale przecież Yosef nie byłby w stanie nikomu go oddać. Ani wtedy, ani teraz. Ani nigdy.
To, że na miejscu spotkał Drago, było jednocześnie zbawieniem i przekleństwem. Czuł, jak gula podchodzi mu do gardła, kiedy tak stał, przestępując nerwowo z nogi na nogę i rozglądając się nerwowo po korytarzu, wypatrując cały czas Mishy, który przecież miał być w tej sali. Kiedy jednak jego przyjaciel zaczął mówić poczuł, jak jego dłonie same zaciskają się w pięści; musiał upomnieć się, żeby rozluźnić palce, ale zaraz zaczął skubać w poirytowaniu skórki wokół paznokci.
-Udział? Wypadek? - powtórzył za nim, marszcząc gniewnie brwi. - Nie, kurwa, Misha nie brał w niczym u d z i a ł u i nie było żadnego wypadku, tylko jakaś banda niewyżytych gnojów spuściła mu wpierdol! - wyrzucił z siebie, nie orientując się nawet, kiedy zaczął podnosić głos. - A teraz nie mam pojęcia, gdzie jest! - fuknął jeszcze, spuszczając kopniaka pobliskiemu śmietnikowi, zupełnie, jakby sam był jednym z nadpobudliwych gówniarzy ze szkoły Mishy. Zaraz jednak spróbował się opanować, przymykając na moment oczy i przecierając czoło. Wziął kilka głębokich oddechów, aż w końcu dotarły do niego w pełni słowa Drago. Zamrugał szybko, znowu na niego spoglądając.
- Dagny też oberwała? Ja pierdolę, co za banda... - nie dokończył, bo na horyzoncie dostrzegł kobietę, ubraną w biały kitel i wyminął pospiesznie przyjaciela, wspierając się przy tym na jego ramieniu. - Przepraszam, Misha Sadler, wie pani coś o nim?
Kobieta spojrzała na niego szybko, nawet się nie zatrzymując i jedynie pokręciła głową, ruszając dalej.
- Kurwa i nikt nic nie wie! - oburzył się znowu, niespecjalnie wiele robiąc sobie z faktu, że oczy wszystkich w poczekalni były teraz na niego skierowane.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
- Yosef, spokojnie - starał się przemawiać łagodnie, chociaż sam kipiał w środku z nerwów. - Do jasnej cholery, chcesz, żeby cię stąd wyrzucili?
Ostatnie zdanie wysyczał nieco głośniej, podchodząc bliżej chłopaka. Położył mu dłoń da ramieniu, zaciskając w pokrzepiającym geście. Nie dbał o to, czy Sadler agresywnie wyszarpie przytrzymywany bark. Miał prawo do wyrzucania na zewnątrz frustracji, jednak miejsce w którym się znajdowali niekoniecznie temu sprzyjało. Misha i Dagny nie byli jedynymi, poszkodowanymi osobami w szpitalu. W którejś sali mógł właśnie umierać człowiek, a w innej właśnie się rodzić. Szpitale były pełne sprzeczności, a dodatkowe nerwy w niczym nie pomagały.
Kiwnął z wolna głową, przytakując na pytanie o siostrę.
- Ponoć ma wstrząśnienie mózgu - wymamrotał z mocno zaciśniętymi zębami. Znając procedury, będzie musiała zostać na obserwacji. Wszystko tak naprawdę zależało od lekarza prowadzącego; na ostrym dyżurze trafiali się zarówno lekarze z powołania, jak i kompletne dupki, skupione jedynie na tym, aby punktualnie wrócić do domu.
- Przyjechałem najszybciej, jak tylko mogłem - dodał, mając na myśli szybką jazdę wspomaganym rowerem. Przypiął go do stojaka przy wejściu do szpitala i miał nadzieję, że nikt nie postanowi go gwizdnąć. Rower posiadał zamontowany alarm, kompatybilny z telefonem, ale odpowiednio wprawiony złodziej pewnie wiedział, jak pozbyć się urządzenia GPS.
Pozwolił Yosefowi podejść do nadchodzącej pracowniczki, która wydawała się równie zabiegana, co reszta personelu. Niewiele wiedziała, a nawet jeśli, nie kwapiła się do przekazywania informacji zatroskanemu, starszemu bratu.
Słysząc podniesiony głos Sadlera, znów podszedł do niego, czując na sobie wzrok postronnych osób, czekających na wyniki badań, albo najbliższych, wychodzących z pokoi.
- Hej, Misha jest bezpieczny, słyszysz? - tym razem położył ręce po obu stronach barków, podkreślając ów gest uważnym spojrzeniem. - Skoro został przewieziony do szpitala, tak samo jak Dagny, jest w dobrych rękach. Po odpowiednich badaniach na pewno pozwolą nam ich zobaczyć.
Zdawał sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, ale najważniejsze, że „to tylko bójka”, a nie coś poważniejszego. Jeśli dzieciaki były zdrowe, skończy się jedynie na krwiakach i wstrząśnieniach. Młodsze organizmy szybko się regenerowały. Obaj o tym wiedzieli, więc musieli powstrzymać szalejące emocje, związane z piastowaniem roli brata-opiekuna. Mieli przechlapane. Ledwo wiązali koniec z końcem, za co dziękować mogli wyrodnym rodzicom, a jakby tego było mało, spadła na nich odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo, które ci sami opiekunowie postanowili spłodzić, niczym dzikie zwierzęta. Drago od zawsze uważał, że na dziecko trzeba mieć warunki. Stabilną pracę, mieszkanie, odpowiednie nastawienie psychiczne. Nigdy więc nie bawił się w jednorazowe numerki bez zabezpieczenia, szczególnie w odniesieniu do płci pięknej. Nie chciał przez przypadek skombinować dzieciaka, któremu zgotowałby równie nieprzyjemny los, ze względu na marny żywot, który aktualnie wiódł.
- Chcesz napić się razem tej paskudnej kawy z automatu? - zaproponował, chcąc nieco zająć myśli chłopaka, podobnie jak swoje. Jeśli będą non stop zamartwiać się stanem rodzeństwa, nic im to nie da, a jedynie się bardziej podkurwią.
Objął Yosefa ramieniem i skinął głową na stojący nieco dalej automat. Nie dość, że jego własne ubrania i być może włosy pachniały wsią, to jeszcze zdążył się przy tym spocić. Nie dbał o to, kiedy pod wpływem alkoholu albo używek szalał w Shadow, ale te lata miał już najpewniej za sobą. Teraz zwracał uwagę na swoją prezencję oraz zapach, który mógłby część osób odstraszyć, prowokując do zasugerowania mu kąpieli.
- Chodź, usiądziemy i poczekamy na dzieciaki. Ponoć złość źle działa na cerę.
Próbował wpleść odrobinę nieudolnych żartów, aby rozładować emocje. Jak już usiądą, wszystko się zmieni, prawda?

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Drago był jego głosem rozsądku, który z trudem przebijał się przez to emocjonalne nawarstwienie, które zdawało się omotać zupełnie rozum Yosefa, tak jak już wiele razy w życiu. Przede wszystkim chyba się bał - ale nie chcąc dopuścić do siebie myśli o tym jakże prymitywnym odczuciu, próbował desperacko przekuć je w złość, która zarówno bardziej mu przystawała (jesteś facetem, tak?), jak i śmielej przepychała się łokciami na sam przód, w otoczeniu uwiązanych już na stałe do języka wulgaryzmów i uniesionego głosu. A jednak - chociaż z zewnątrz, podobnie jak i w środku, był cały nabuzowany i telepało nim z nerwów, wiedział przecież doskonale, że jego przyjaciel miał rację. Musiał się ogarnąć. Teraz. Natychmiast. Ani nikomu w ten sposób nie pomagał, ani nie zachęcał do podejścia do siebie i udzielenia jakichkolwiek informacji, a na domiar złego, faktycznie mogli go stąd zaraz zwyczajnie wyrzucić. Stracił z pola widzenia te dwie nauczycielki, które albo postanowiły wtopić się w tłum i udawać, że nie miały z tym porywczym typem nic wspólnego, albo odeszły gdzieś na bok, wracając do normalności, żeby poklechać o nadchodzącej wywiadówce. Może to i dobrze, bo nie dałby im spokoju, dopóki wszystkiego by mu nie wyjaśniły, od a do z.
Wstrząśnienie mózgu? Zadrżał słysząc te słowa, bo wyobraziłby sobie natychmiast, co taki uraz mógłby narobić w uszkodzonym już i tak dostatecznie układzie nerwowym jego brata. Nie, żeby rozumiał dużo z tego medycznego żargonu - kiedy wyjaśniano mu, co dokładnie dolega Mishy, kiwał tylko głową, a potem i tak musiał wbijać to wszystko z internet podkradany uparcie sąsiadowi, a wciąż zdawało się, że niewiele informacji przyswoił z całkowitym przekonaniem, że wie, o co chodzi. Pomyślał znowu o młodym, który na pewno był przerażony, na pewno rzucał się teraz gdzieś, gdziekolwiek nie był i o fakcie, że ci wszyscy ludzie nie mieli pojęcia, że uspokoi się dopiero, kiedy zobaczy Yosefa - i to nawet nie od razu. Nie wiedzieli też, że mieli swoje małe rytuały na uspokojenie, nie wiedzieli, że Misha mentalnie był co najmniej cztery lata do tyłu i nie wiedzieli, że wypada z nim rozmawiać, jak z naprawdę małym dzieckiem - chyba, że te nauczycielki coś powiedziały, ale Sadler, wspominając swój czas w szkole, szczerze wątpił, żeby pamiętały o takich rzeczach. Jego samego wszyscy zawsze mieli w dupie. Czemu inaczej miałoby być w związku z Mishą?
Potrzebował chyba tego dotyku, zaciskającego się na jego barkach w pokrzepiającym, ale też stanowczym geście. Potrzebował, choć oczywiście ani nigdy sam by o niego nie poprosił, ani nie przyznałby się do tego, że dzięki niemu łatwiej było mu się uspokoić - naturalnie, na tyle, na ile było to możliwe. Żałował, że nie wziął ze sobą jakichś prochów, ale ćpanie benzodiazepin w szpitalu, oczekując na młodszego brata, nie brzmiało jak najlepszy pomysł. Pokiwał więc tylko głową, na zapewnienie, że dzieciaki są pod dobrą opieką i nic im nie groziło. Zrobił to jednak bez przekonania, a raczej dla zasady; nie chciał, żeby Drago uznał, że zupełnie nie potrafił nad sobą panować. Nawet jeśli prawda była taka, że był skrajnie wyczerpany, niewyspany, głodny i emocjonalnie wycieńczony; myślał ciągle o tym, co będzie, kiedy dowie się o tym Joel i że na pewno postanowi wymierzyć oprawcom brata sprawiedliwość na własną rękę, a Yosef nie będzie w stanie go w żaden sposób powstrzymać i znowu będą mierzyć się z wezwaniami ze szkoły, które niosły ze sobą większą ilość stresu niż wizyty w szpitalu - bo w szkole każdy wiedział, że wcale nie był ich prawnym opiekunem, choć na razie nauczyciele solidarnie przymykali na to oko.
- Tak, może... może kawa będzie w porządku - zgodził się, choć nie było w tym żadnego zapału i pozwolił objąć się ramieniem, kiedy ruszali w stronę maszyny. Stanąwszy przy niej, zaczął przetrzepywać kieszenie w poszukiwaniu drobnych, których odliczenie do odpowiedniej kwoty zajęło mu zdecydowanie więcej czasu niż powinno. Może to przez te nerwy, a może przez zwykłą dyskalkulię, którą surowo określał zwykłym byciem debilem; w końcu jednak udało mu się nawrzucać monet do automatu i odsunął się lekko od Drago, żeby oprzeć się o maszynę. Nie chodziło o zapach - na to nie zwracał najmniejszej uwagi, skoro sam od dnia do nocy śmierdział benzyną, której odoru nie potrafił doszorować z siebie za żadną cenę. Zresztą, podobne walory naprawdę w tym momencie miały dla niego najmniejsze znaczenie. Raczej po prostu nie chciał dawać po sobie poznać, jak bardzo potrzebował podobnych gestów wsparcia, uznając, że to świadczyłoby o jego słabości.
Uśmiechnął się krzywo i wymuszenie na ten beznadziejny żart, choć docenił oczywiście fakt, że Drago z ich dwóch stara się zachować zimną krew, nawet jeśli w środku zapewne telepało nim równie mocno, jak Yosefem. Odczekali solidarnie, aż kawa będzie gotowa, po czym Sadler opadł na najbliższe plastikowe krzesełko, naturalnie od razu rozlewając odrobinę napoju na podłogę. Zaklął - ale tym razem cicho - pocierając plamę, która wykwitła nad jego kolanem, zupełnie jakby to miało jakkolwiek pomóc, ale zaraz poddał się w tej walce i westchnął ciężko, spoglądając na Coltera.
- Wiesz, co dokładnie się stało? Prawie niczego nie chciała powiedzieć mi przez telefon ta... kobieta - powstrzymał język, żeby już dłużej nie bluzgać. - Co Dagny tam robiła? Misha... z Mishą wiesz, jak jest. Ale ja pierdolę! - Jednak długo nie wytrzymał z temperowaniem przekleństw. - Takich rzeczy nie było, kiedy ja byłem w szkole. Najwyżej spuszczali komuś głowę w kiblu. Co się dzieje w tej budzie? - fuknął z wyrzutem, odgarniając włosy z twarzy i zaraz znowu przenosząc spojrzenie na drzwi do sali, jakby oczekiwał, że nagle stanie w nich jego brat i wszystko będzie w porządku.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Mógł odetchnąć z ulgą, widząc, jak Yosef powoli przestawia się na spokojniejszy tryb. Nie potrzebowali dodatkowych atrakcji. Obaj byli zapracowani, zmęczeni fizycznie oraz psychicznie, co sprzyjało nawarstwianiu dodatkowych emocji, szczególnie tych, związanych z najbliższymi. Musieli trzymać nerwy na wodzy i cierpliwie dotrwać do końca badań oraz opinii lekarzy, względem diagnozy zarówno Dagny, jak i Mishy. Obaj chcieli dla dzieciaków jak najlepiej, a wyrzucenie ze szpitala, albo konflikt z personelem uniemożliwiłby im odebranie rodzeństwa, albo przejście z nimi do wydzielonej sali szpitalnej.
Przystanąwszy przy maszynie z napojami powoli zdął ramię z barku chłopaka, aby sięgnąć do kieszeni po portfel. W międzyczasie rozejrzał się po korytarzu, na wypadek, gdyby ktoś z lekarzy miał za chwilę uraczyć go wieściami na temat siostry. W międzyczasie Sadler zdążył uzbierać odpowiednią kwotę na kupno pierwszej kawy.
- Ubiegłeś mnie - poskarżył się, widząc monety wciskane do automatu. Z udawanym niepocieszeniem pokręcił głową i westchnął przeciągle.
- Ale następnym razem to ja funduję kawę.
Mrugnął do chłopaka porozumiewawczo, zanim wybrał dla siebie espresso. Miał ochotę na mocny zastrzyk kofeiny, podany w małej formie. Mleko czy też ogólna, przesadzona forma za bardzo by go zmuliły.
W ciszy obserwował, jak mały kubeczek papierowy zapełnia się czarną, życiodajną cieczą. Miał nadzieję, że na koniec dnia z wyraźnie mniej spiętymi ramionami opadnie na materac łóżka i zapadnie w błogi sen, upewniwszy się wcześniej o dobrostanie siostry. Zamierzał na święta sprezentować jej telefon, aby móc dzięki temu być z dziewczyną w stałym kontakcie. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której Dagny dzieje się coś złego, a on sam nie ma o tym zielonego pojęcia.
Zajął miejsce na krześle obok Yosefa i zmarszczył brwi, prostując nieco obolałe plecy. Po przerzucaniu siana w stadninie zasługiwał na porządny masaż, ale na podobne usługi nie było go stać. Wolał wieść bardziej minimalistyczny żywot, aby jak najwięcej odłożyć na przyszłość, widzianą w lepszych barwach. Bez widma ojca czyhającego w ciemnościach.
Słyszał piąte przez dziesiąte, na temat samego incydentu. Dagny stanęła w obronie kolegi i została kilka razy popchnięta, co skutkowało uderzeniem głową o kant twardej nawierzchni. Strach pomyśleć, co nakłoniło pozostałe dzieciaki do atakowania tych grzeczniejszych. Ich rodzice nie wytłumaczyli im, że nieuzasadniona agresja nie prowadzi do niczego dobrego? W dzisiejszych czasach to głównie media oraz aplikacje ze smartfonów wychowywały dzieciaki. Ich starzy mieli na wszystko wywalone, byle tylko zarabiać dużo kasy, a na koniec dnia mieć spokój, bez piszczącego gremlina, przewijającego się w tle. Świat schodził na psy.
- Dzieciakom odwala od internetu- skomentował krótko, przed wzięciem małego łyka parującego espresso. - Wystarczy, że ktoś delikatnie się od nich różni, interesuje czymś innym, albo ma dwóch ojców, albo matki i… tyle im wystarcza. Każdy pretekst jest dobry, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Kiedyś też podlizywał się rówieśnikom przez robienie z siebie klauna i debila, podejmującego prawie każde wyzwanie, ale koniec końców, nikomu nie robił krzywdy. Nigdy nie rzucił się na nikogo, nie ciskał kamieniami, ani nie popychał, chyba, że w obronie własnej. To co innego. Dzisiaj nawet krótki filmik, pogrążający jedną osobę mógł zamienić jej życie w piekło.
- Myślę, że nawet nauczycielki nie zdążyły odpowiednio z nimi porozmawiać - uznał, podejrzewając, że to przyjazd do szpitala był priorytetem. - Mam nadzieję że odpowiedzialne za to dzieciaki już siedzą u dyrektora.
Jedynie mocno zaciśnięta szczęka zdradzała nerwy Coltera, skupionego na spijaniu gorącej kawy. Musiał odrobinę przystopować, aby nie oparzyć się w język.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
S p o k o j n i e. Jeszcze parę oddechów - głębokich, powolnych, wychodzących od przepony i uderzających w płuca taką dawką tlenu, od której kręci się w głowie. Spokojnie, bo twoje lęki w istocie są tutaj najmniej ważne, bo nie ma tu dla nich przestrzeni, bo sprawiają, że okazje do ogrania sytuacji przelatują ci przez palce. Spokojnie - przecież jest tak od zawsze: coś się dzieje i serce bije nagle szybciej, ciało się poci, a ręce dygocą, ale to nigdy nikomu nie pomogło. Jeśli nie dasz rady SPOKOJNIE, to równie dobrze mogłoby cię tu wcale nie być - bo to ty od zawsze musiałeś działać spokojnie, nawet jeśli wszystkim, o czym marzyłeś był tylko krzyk, schowanie się w kąt pokoju, zasłonięcie twarzy dłońmi.
Nie miał prawa do paniki. Nigdy - w zasadzie odkąd pamiętał. W jego gestii było upewnienie się, że wszyscy są bezpieczni, że niebezpieczeństwo jest odległe, zażegnane albo nigdy nie istniało, że domownicy mają odpowiednią ilość palców u stóp i dłoni, że każde z nich pamięta, w jaki sposób wtłacza się w organizm powietrze. W tym życiu - szarym, ciężkim i chaotycznym - nie było miejsca na jego przeżywanie. Poczuł to po raz pierwszy, kiedy urodziła się Mara - oczko w jego głowie i oczko w głowie rodziców, ale tylko przez chwilę. W wieku siedmiu lat stał się nieoczekiwanie wpół-dorosłym: tylko wpół, bo zarówno matka, jak i ojciec, wciąż byli na horyzoncie. Ale potem czas pognał do przodu; urodził się Joel, rodzicielka zniknęła, stary pogrążył się we własnych chaosie. I w tym wszystkim pozostał tylko on: dwunastoletni, niezbyt ogarniający rzeczywistość, ale na tyle pojętny, żeby wiedzieć, że jego łzy zabrałyby tylko cenny metraż na tych kilkunastu metrach kwadratowych powierzchni użytkowej. Jego lęk z dnia na dzień stał się także jego największym wrogiem. Odbierał zdrowy rozsądek, ścinał łeb z karku. Nie było go na to stać.
Dlatego też teraz - chociaż trząsł się cały, w środku i na zewnątrz, chociaż czuł, że lęk atakuje jego ciało, starając się przejąć kontrolę, chociaż najchętniej rozpłakałby się i wtulił w ramię Drago jak skończony słabeusz, śmieć, ofiara - robił wszystko, żeby zachować ten mityczny spokój, żeby nie pozwolić rozhulanym emocjom wychylić się na zewnątrz, żeby być, znowu, tym dorosłym i odpowiedzialnym; tym, który wszystko potrafił ogarnąć, który był w stanie do każdego problemu podejść na chłodno. Bo był przecież jedyną osobą w życiu rodzeństwa, której można było tę postawę powierzyć. Matki nie było w zasięgu od wielu lat, ojciec był zbyt zajęty swoimi farmazonami - wpadał do domu tylko po to, żeby opróżnić lodówkę i zostawić na stole plik religijnych ulotek. Yosef był jedynym dorosłym, na którego te dzieciaki mogły liczyć. I dlatego właśnie nie mógł pozwolić sobie na słabość.
Słuchał cierpliwie i ze skupieniem słów Drago. Jednocześnie parzył język na gorącej kawie (którą jednak zaraz odstawił na krzesełko obok), skubał skórki wokół paznokci i nerwowo poruszał kolanem. Kurwa, wiedział, że Misha nie będzie miał łatwego życia. Nie pochodząc z takiej rodziny, nie ze swoją specyficzną urodą, nie z rozwojowymi problemami, które z każdym minionym rokiem zdawały się bardziej widoczne, bo wszystkie inne dzieciaki szły do przodu, a mały Sadler zdawał się stać w miejscu, jeśli nie cofać. Wiedział, że ludzie dadzą mu popalić, wiedział, że on sam będzie musiał wtedy zachować zimną krew, ale - prawdę mówiąc - nigdy nie przypuszczał, że zwykła braterska odmienność będzie mogła być przyczyną czegoś tego kalibru. A ze słów Drago zrozumiał od razu, że tak - że chodziło o inność.
- U d y r e k t o r a ? - powtórzył za nim, cedząc z osobna każdą literę. Spojrzał na niego spode łba, zupełnie jakby to Colter był winien tej całej sytuacji. - Kurwa, naprawdę? Najgorsze, co może spotkać smarkaczy za coś takiego, to pogadanka u dyrektora? - wyrzucając z siebie te słowa, uśmiechał się jednocześnie z przekąsem. - To jest... chore. Po prostu chore, wiesz? Misha nie zrobił nic złego. Ja pierdolę, jakby go opluli, to jeszcze by podziękował za to, że w ogóle zwrócili na niego uwagę. I Dagny? Nie wierzę, żeby zrobiła cokolwiek, co by sprawiło, że to wszystko miało... że ja zrozumiałbym to wszystko. Bo nie rozumiem. - Odetchnął ciężko i chyba odrobinę zbyt głośno, żeby można było to wziąć za zwykłe zaczerpnięcie powietrza. Nie wiedział czy bardziej rozstrajała go świadomość własnej bezsilności, czy konieczność czekania na tym niewygodnym krzesełku, nie wiadomo na co.
Chwycił z powrotem swój kubek między palce i wlał jego, wciąż wrzącą, zawartość prosto w swoje gardło. Na krótki ułamek sekundy w oczach stanęły mu łzy, ale zignorował je zupełnie; wchłonęły się po dłuższej chwili, kiedy zaciskał z uporem usta, czerpiąc swojego rodzaju satysfakcję z tego parzącego piekła, które ogarnęło nagle jego jamę ustną. Zdawało mu się, że w zupełności na nie zasługiwał.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Przez chwilę pożałował, że nie zamówił sobie większej porcji kawy. Mógłby w całości skupić na niej swoją uwagę, nadmiernie analizować skład tego podłego proszku wymieszanego z wodą, byle tylko nie nakręcać się całą beznadziejnością sytuacji. Każda kolejna sekunda spędzana na korytarzu dłużyła się niemiłosiernie, przedłużając moment jego spotkania z siostrą. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak zdezorientowana musiała być Dagny. Gdyby tylko znał diagnozę lekarzy, skombinowałby jej coś do jedzenia, przyniósł nawet marną butelkę wody, albo paczkę żelek, skołował maskotkę i książkę. Dziewczynka była inteligentna, ale z dala od znajomych twarzy, należących do najbliższych, każdy trochę się denerwował.
Liczył na to, że do Yosefa przemówią słowa o zachowaniu spokoju. Naprawdę chciał mu pomóc; podnieść na duchu, na tyle, na ile umiał, bez wpędzania ich obu w jeszcze gorsze okoliczności, zwiastujące konflikt ze szpitalem.
Wiedział, jak nieadekwatnie zabrzmiały jego słowa, względem oprawców Dagny oraz Mishy. Jednak mimo wszystko, nadal rozchodziło się o dzieciaki. Nieco bardziej nienawistne, agresywne i zaniedbane pod kątem wychowania na ludzi, ale nadal. Mieli do czynienia z dziećmi, żadnymi potworami, wynaturzeńcami czy dorosłymi przestępcami, których łatwo z miejsca wsadzić do aresztu.
Tak, to chore, z czym zgodził się oszczędnym skinięciem głową. Oparł nogę o udo próbując złapać nieco luzu, niestety, z marnym skutkiem. Mięśnie przy karku i obojczyku wciąż pozostawały napięte, czego nabawił się być może z racji zbyt intensywnego przerzucania tego nieszczęsnego siana. Tym będzie martwił się później.
Skoro Sadler „nie rozumiał”, Drago powinien mu pomóc. Wypił więc resztę ciepłego napoju i zgniótł kubeczek w rękach, przed wyrzuceniem go do śmietnika, obok automatu.
Oparł obie stopy o podłogę i pochylił nieco do przodu, przekręcając w stronę chłopaka.
- Co innego mogą mu zrobić? - zapytał jakże retorycznie, z twardym akcentem. - Co ty chcesz mu zrobić, hm? Rzucisz się na niego, a później policja sama cię za to zwinie i oberwiesz o wiele bardziej. Kto zajmie się twoim rodzeństwem, jeśli cię zgarną, co? Nie możesz się tak wychylać, Yosef.
Musiał mu przypomnieć o ważnej roli, którą pełnił, bo rodzice okazali się tchórzami. Kto inny zatroszczy się o ich braci oraz siostry, jeśli sami zaczną podejmować lekkomyślne decyzje, fatalne w skutkach?
- Pomyśl logicznie. To nieletni gówniarz, który rzucił się na moją siostrę i twojego brata. Myślisz, że gdybym był na miejscu, nie potrząsnąłby nim porządnie, aby prawie mu ten głupi sagan odpadł? Jasne, że bym to zrobił.
Wręcz wysyczał te słowa przez zaciśnięte zęby, pozwalając odrobinie złości na ubarwienie reakcji. Obawiał się wielu rzeczy. Tego, że nie podoła w swojej roli; że ojciec wygra opiekę nad Dagny, a on sam trafi na dno, pozostawiony sam sobie. Musiał walczyć, niestrudzenie przeć do przodu, aby w końcu móc odetchnąć pełną piersią.
- Nie było nas na miejscu. Nie mogliśmy zareagować, bo opiekę nad dzieciakami sprawowały osoby, które nie mają o tym pojęcia - ostatnią część zdania wypowiedział nieco głośniej, aby cholerne nauczycielki to usłyszały. Pójdzie do dyrektora ze skargą, bo to skandal, że przeszkolone odpowiednio osoby dopuściły do takiej sytuacji. Jak to w ogóle świadczy o ich umiejętnościach?
- Pewnie wolały w tym czasie pić kawkę, albo plotkować o pierdołach - prychnął pod nosem, z dezaprobatą kręcąc głową. Mniejsza o te cholerne nauczycielki.
Znów miał sięgnąć do ramienia Yosefa, nieco przyciągnąć go do siebie w uspokajającym geście, kiedy nagły ruch odwiódł go od początkowych zamiarów.
- Pan Sadler? - na korytarzu rozległ się głos pani doktor, szukającej wzrokiem opiekuna małego Mishy. Wyglądało na to, że Yosef pierwszy pozna diagnozę swojego brata.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Drago mówił mądrze. W zasadzie, Drago zazwyczaj mówił mądrze; w jeszcze bardziej ogólnej zasadzie Yosef uważał, że mądrze mówił zwykle każdy, kto tylko nie był nim samym. Dorósłszy w przekonaniu o własnej głupocie - podkreślanej z zewnątrz na każdym kroku, bo jak to, taki duży chłopiec wciąż nie umie dzielić?, jak to, wciąż czyta dłuższe słowa sylabami? jak to, nie potrafi zapamiętać żadnej daty? - na co dzień poszukiwał osób, które zdawały się, przynajmniej w jego opinii, trochę bardziej światłe intelektualnie, żeby móc na nich polegać w sytuacjach takich, jak ta. Takich, których jego umysł zdawał się nie potrafić przetrawić od a do z i oczywiście, że najłatwiej było to zrzucić na własną głupotę - mądry człowiek przecież wiedziałby od początku, żeby do sprawy podejść na chłodno, wiedziałby, że robienie rabanu w szpitalu to ostatnie, czego było im obu (i dzieciakom też) potrzeba w tej sytuacji, wiedziałby, że tak, mówili cały czas o jakichś małolatach, o środowisku szkolnym, w którym nie sposób było wyciągnąć takich konsekwencji, jakie któregokolwiek z nich by zadowoliły.
- Są różne instytucje - rzucił tylko, choć przecież w owych instytucji faktycznie działanie zdążył już w życiu zwątpić tyle razy, że teraz wspomniał o nich chyba tylko dla zasady. Prawdą było, że instytucje miały w dupie takie dzieciaki jak Misha i Dagny - dopóki nie mogły się pochwalić tatusiem z rozepchanym portfelem, niewiele znaczyły dla lokalnych władz, tym bardziej takie z niepełnosprawnością, jak jego brat. Nawet rentę z miasta dostawali zawsze jakby z żalem i odgórnym oskarżeniem o wyłudzanie świadczeń, choć na pierwszy rzut oka było doskonale widać, że Misha nie był jak inne dzieciaki. - I jest też „instytucja” o imieniu Joel, którego będę musiał łańcuchem przywiązać do lodówki, żeby tych gnojków nie wykończył - wspomniał jeszcze, bo naprawdę czarno widział reakcję drugiego ze swoich braci na to wszystko. Joel był w gorącej wodzie kąpany, a szkoła mała - Yosef wiedział dobrze, że chłopak nieraz już wstawiał się za Mishę, ale - naturalnie - powody jego agresywności wszyscy mieli w dupie, bo był tylko nadpobudliwym czternastolatkiem z patologicznej rodziny; nikt nie łudził się, że wyrośnie z niego coś lepszego. Kto wie czy już teraz nie obijał jednemu z drugim mordy na parkingu pod budą. Ale skoro do Sadler nikt jeszcze nie dzwonił, to może nie? Zerknął na wszelki wypadem na ekran telefonu, ale nie przyszły do niego żadne powiadomienia o nieodebranych połączeniach.
Sam nie wiedział, po jaką cholerę te nauczycielki nadal tutaj siedziały. Najchętniej kazałby im wypierdalać i więcej się nie pokazywać - ale ustalili już z Drago, że robienie rozróby nie było najlepszym pomysłem. Siedział więc ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywał się w nie spod byka, a one udawały, że wcale tego nie dostrzegają - tak samo, jak że nie słyszą słów Coltera, wymawianym w ramach ewidentnego przytyku w ich stronę. Trudno było się z tym nie zgodzić; Yosef wiedział dobrze, że szkoła w Lorne może i do najlepszych nie należała, ale choćby minimum wiedzy pedagogicznej, które wszystkim tam zatrudnionym z pewnością by się przydało, to chyba nie było jakieś duże wymaganie? Jasne, utrzymanie w ryzach takiej zgrai nie mogło być proste - on miał na głowie raptem trójkę dzieciaków i już i tak czasem dostawał szewskiej pasji, ale nauczyciele przecież nie siedzieli z nimi cały czas. Czy tak ciężko było upilnować ich przez parę durnych godzin?
Słysząc wreszcie swoje nazwisko, od razu poderwał się do pionu i - rzucając tylko Drago porozumiewawcze spojrzenie - pomknął w kierunku lekarki, która uśmiechała się do niego serdecznie, tak jak personel medyczny miał w zwyczaju, kiedy trzeba było uspokoić zdenerwowanych opiekunów.
- Tak? Gdzie jest? - wyrzucił pospiesznie, już zaglądając jej przez ramię, zupełnie jakby oczekiwał, że Misha wyskoczy zza niego cały i zdrowy, a potem po prostu dostaną się jakoś (jeszcze nie wymyślił jak, skoro resztę pieniędzy rozbił na taksówkę w tę stronę i kawę z automatu) do domu.
- Pielęgniarka już przewozi go na salę. Na szczęście obrażenia widoczne gołym okiem okazały się powierzchowne i tak naprawdę jedyną problematyczną kwestią jest wstrząśnienie mózgu, więc zalecamy, żeby jednak zostać na noc na obserwacji - wyrzuciła z siebie kobieta, niemalże nie łapiąc oddechu i cały czas uśmiechając się serdecznie.
- To dobrze? - spytał, jak skończony idiota, bo wstrząśnienie mózgu w jego głowie nie brzmiało wcale jak coś błahego. Jasne, sam nabawił się go raz czy dwa, Joel chyba z pięć, ale mimo wszystko mówili teraz o Mishy, a według Yosefa, to nijak nie było to samo.
- Biorąc pod uwagę, jak to wyglądało na samym początku, to tak, dobrze - odparła kobieta, zaraz podsuwając mu pod nos podkładkę z dokumentami i długopis, które do tej pory trzymała przyciśnięte do swojej klatki piersiowej. Sadler nie zastanawiał się wcale nad złożeniem na papierach kilku wyćwiczonych podpisów.
- Jak to przewozi? - przebudził się nagle, jakby wszystkie te słowa docierały do niego z wyraźnym opóźnieniem.
- Spokojnie, to tylko profilaktycznie. Do końca korytarza i w lewo, tam mamy dziecięcą salę obserwacji - poinformowała głosem niezdradzającym żadnych emocji. Yosef od razu odwrócił się w stronę Drago, a kiedy lekarka do dostrzegła, kontynuowała: - Właściwie to... pan Colter, tak? Może pan pójść z nami, doktor Thorns ma też informacje o pana siostrze. To sala obok - oznajmiła i uśmiechnęła się ciepło do jednego i drugiego.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Jak najbardziej, wiedział o istnieniu pewnych instytucji, których działalność pozostawiała wiele do życzenia. Zdecydowana większość dzieciaków wolała się jednak wychowywać w rodzinach, w których otaczano je opieką, bezpieczeństwem oraz zapewniało godny byt. Drago, chociaż nigdy nie doświadczył skrajnych warunków niedożywienia, spania w jednym pomieszczeniu ze szczurami czy regularnego katowania przez ojca, zdawał sobie sprawę, jak źle mogło być. Dla niektórych bezpieczny, ciepły i suchy kąt był szczytem marzeń. Znał wiele przypadków, w których rodziny rozdzielano; dzieciaki wsadzano do ośrodków opiekuńczych, albo rodzin zastępczych, a rodziców do więzienia. Nie życzyłby Yosefowi przechodzenia przez jeszcze większe bagno, dlatego starał się mieć na niego oko i zwracać uwagę, jeśli przeginał w którąś stronę. Przynajmniej tyle mógł dla niego zrobić, jako, że sam był spłukanym, młodym człowiekiem bez szerszych perspektyw na życie.
Cóż, sam nie planował spowiadania się ojcu z okoliczności trafienia siostry do szpitala. Ciekawe czy w ogóle by o tym pamiętał, gdyby Drago akurat zastał go pijanego i poinformował o grupce agresywnych dzieciaków, rzucających się na tych słabszych. Nie omieszkałby wytknąć synowi, że nie było go wtedy w pobliżu. Co z tego, że pracował i nie mógł być we wszystkich miejscach na raz, szczególnie w szkole.
- Ja swojemu nawet nie zamierzam o tym mówić - mruknął, doskonale wyobrażając sobie jego reakcję. - Zignorowałby to, albo stwierdził, że Dagny pewnie sama im pyskowała, więc wiedziała na co się pisze.
Aż spiął się odruchowo na samą myśl o opinii ojca. Ten zachlany zgred zdecydowanie nie zasługiwał na córkę tak inteligentną i spokojną, jak Dagny. Istniało duże prawdopodobieństwo, że dziewczynka wcale nie była jego, ale testami na ojcostwo nikt nie zaprzątał sobie głowy. Nie, kiedy kosztowały tyle, ile Vito wolał przepuścić na alkohol i inne używki.
Przesunął się nieco bliżej krawędzi krzesła, kiedy Yosef pomknął w stronę lekarki. Kobieta utrzymywała optymistyczne podejście, co oznaczało najpewniej pozytywne wieści. Innych Drago nawet nie brał pod uwagę. Chyba dostałby szału, gdyby okazało się, że przy okazji u dzieciaków wykryto poważne, przewlekłe choroby, albo złośliwe nowotwory, wzięte dosłownie znikąd. To dobrze, że medycyna szła do przodu, zwiększając przy okazji świadomość społeczeństwa, co do chorób cywilizacyjnych. Kiedyś ludzie umierali na zwykłą gorączkę, co teraz zdarzało się bardzo rzadko. Szkoda tylko, ze dookoła bombardowano ich truciznami i innymi, toksycznymi mieszankami, związanymi z szalonym pędem codzienności.
Ostatecznie Colter również opuścił swoje stanowisko na niewygodnym, plastikowym krześle. Z wolna przeszedł w stronę Yosefa rozmawiającego ze specjalistką. Nie podsłuchiwał, chciał jedynie dowiedzieć się czy przy okazji jego siostra również miała się dobrze i czy istniała szansa na zabranie jej do domu.
- Pójdę, oczywiście - wyrzucił z siebie i wymienił spojrzenie z Sadlerem, czując przy tym ulgę. Nawet, jeśli Dagny zostanie na obserwacji, najważniejsze, że nic poważnego jej nie groziło. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie wiedział, na czym powinien się skupić. Wcisnąwszy dłonie do kieszeni spodni w ciszy szedł przed siebie, podążając za Yosefem oraz panią doktor. Wreszcie cała trójka dotarła w okolice wspomnianych sal. Przed jedną z nich czekał doktor, zajmujący się młodszą siostrą Coltera.
- Stan Dagny jest stabilny. Podczas badań nie wykryto żadnych, niepokojących zmian. Zalecam jednak dobową obserwację, na wszelki wypadek. Powinna trochę odpocząć, mocno się zestresowała.
Drago przejął dokumenty, które miał podpisać, chcąc wyczytać jak najwięcej w miarę zrozumiałych szczegółów. Nie znał się na lekarskim żargonie, ale chciał przynajmniej spróbować.
- Czy wie, że tutaj jestem? - zapytał, powstrzymując się jeszcze z bezpośrednim wparowaniem do sali. Nie chciał spowodować zbyt dużego chaosu, przed przeczytaniem dokumentacji. Dagny, nawet jeśli była wystraszona, na pewno starała się tego bezpośrednio nie ukazywać. Drago lubił myśleć, że to ich cecha wspólna, którą siostra poniekąd odziedziczyła. Dopiero, gdy brat wejdzie do środka Dagny wreszcie zdejmie tymczasową maskę i powie jak przebiegała ta cała dziwaczna sytuacja, w którą wplątały ją pieprznięte dzieciaki-oprawcy.
Przy okazji Colter zerknął na bok, jakby szukał wzrokiem Yosefa. Biorąc pod uwagę jego niecierpliwość, pewnie już rozmawiał z Mishą.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Ojcowie byli do bani. Yosef obiecał sobie, że nigdy nie zrobi dzieciaka - na wypadek, gdyby okazało się, że bycie gnidą przenosiło się genetycznie. Mógł sobie wyobrażać, czym takim stary był zajęty, że nie odbierał telefonów ze szkoły (nie, że teraz - nigdy): nagabywaniem ludzi na mieście, łażeniem po domach, względnie gniciem w zborze i kiwaniem głową albo drukowaniem kolejnej serii durnych ulotek, które będzie im potem wciskał do zdezelowanej skrzynki na listy. Czy podejrzewał go o to, że oddzwoni do szkoły spytać w czym problem? Skądże. Czy zakładał, że może on sam dostanie od niego telefon z zapytaniem, czy wie, o co mogło chodzić tamtej nauczycielce? A gdzie tam. Tym bardziej, sam nie miał zamiaru opowiadać mu tej historii, bo i tak, kiedy już się widzieli, to ojciec akurat zajęty był przekonywaniem go o słuszności wiary w Jehowę, kradnięciem jedzenia z lodówki albo szukaniem po kątach pieniędzy.
Misha interesował go najmniej ze wszystkich dzieciaków - w końcu nigdy z nim nawet nie mieszkał. Yosef był przekonany, że stary przypominał sobie o nim tylko w kontekście należnych mu pomocy finansowych, bo zawsze zjawiał się w domu w dzień wypłaty świadczeń. Młody za każdym razem, kiedy ojciec próbował z nim jakoś porozmawiać, był niezwykle wycofany i szukał tylko spojrzeniem najstarszego z braci, do którego mógłby się przykleić. Kiedyś ktoś - nie pamiętał już czy była to jakaś osoba ze szkoły dzieciaków, czy może raczej ktoś z personelu medycznego - powiedział mu, że dzieciaki z FAS tak już miały: wybierały sobie tę jedną, najbliższą osobę i tylko w jej otoczeniu czuły się względnie bezpiecznie i pozwalały sobie na jakieś czułości. Nic więc dziwnego, że sama wizja Mishy - z pewnością przerażonego - w otoczeniu masy obcych ludzi, w miejscu, którego nie znał, sprawiała, że Yosefowi robiło się niedobrze. Myślał tylko o tym, jak bardzo młody musiał panikować i jak długo on sam będzie musiał go zaraz uspokajać.
Nic więc dziwnego, że za lekarką ruszył pospiesznie, raz tylko oglądając się na dotrzymującego mu kroku Drago, którego w końcu zostawił z innym lekarzem, samemu skręcając do sali, na której znajdował się Misha. Misha, który... leżał na łóżku, spokojny i milczący, tuląc do siebie pluszowego tyranozaura, którego ktoś musiał wyjąć z jego plecaka, i spoglądał na świat przytłumionym spojrzeniem. Yosef w pierwszej kolejności dopadł do łóżka brata, ale od razu zauważył, że ten jest jakiś dziwny i nieobecny.
- Tata? - spytał tylko, marszcząc brwi i nos. Na głowie wciąż miał bandaż.
- Nie, to Yoyo. - Opadłszy chwilę wcześniej na kolejne plastikowe krzesełko, ustawione przy łóżku, złapał go za rękę. - Wszystko dobrze, Misha.
- Yhym.
Sadler przesunął pytające spojrzenie na stojącą wciąż obok lekarkę.
- Podaliśmy mu środki uspokajające - wyjaśniła. - Najpewniej za moment zaśnie, ale dobrze, że zdążył pana wcześniej zobaczyć.
Yosef skinął tylko głową na te słowa. No tak, faktycznie - mógł się tego spodziewać. Misha, podczas swoich ataków, potrafił być naprawdę niemożliwy do ogarnięcia. Tym bardziej musiał być trudnym przypadkiem dla ludzi, którzy go nie znali i nie wiedzieli, jak można było go uspokoić. Lekarka po chwili wyszła, a spojrzenie Sadlera wędrowało od ewidentnie przymulonego Mishy do innego chłopca, leżącego w pokoju, który oglądał tiktoki na cały regulator i dłubał w nosie. Miał ochotę kazać mu wyłączyć to w tej chwili, skoro dążyli do tego, żeby jego brat zasnął, ale okazało się, że - stępiony podanymi lekami - nie potrzebował wcale wybitnie sprzyjających warunków. Yosef posiedział z nim jeszcze chwilę, po czym okrył go dokładniej kołdrą, kilka razy pogłaskał po głowie i wstał, uznając, że to najwyższa pora, aby sprawdzić, co działo się z Colterem i jego siostrą.
Kiedy wyszedł na korytarz, nie dostrzegł jednak nigdzie swojego przyjaciela. Zapamiętał z wcześniej, że Dagny miała leżeć w sali obok, więc pozwolił sobie na uchylenie drzwi do niej i wsunięcie do środka głowy. Okazało się, że trafił dobrze.
- Halo? Jak sytuacja? - zagadnął, niezbyt kreatywnie ani mądrze.


Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Dagny wiedziała, że jej brat został poinformowany, dlatego też zachowywała wzorowy spokój, w obliczu lekarzy, kroplówek i innego ustrojstwa, niekoniecznie napawającego optymizmem. Drago nigdy nie dostąpił tej wątpliwej przyjemności bycia pacjentem szpitala, co było całkiem zadziwiające. Nieraz wpakował się w nieciekawe sytuacje, które mogłyby zakończyć się tragedią: utratą przytomności, ostrą niewydolnością któregoś z organów, złamaniem kończyn albo właśnie wstrząśnieniem mózgu. Był równie wytrzymały, co stara, dwukolorowa Nokia, ale jak wiadomo, każdy ma swoje granice. Drago nie dotarł do stanu, w którym próbowałby uprawiać szalony parkour po placu budowy, albo coś równie niebezpiecznego, co zakończyłoby się kalectwem i nabawieniem paskudnego charakteru zgorzkniałego dziada, niszczącego młodość. Zbyt dobrze ona nie wyglądała, nawet w aktualnym, nieco zdrowszym wydaniu, nie mniej, najważniejsze, to jakoś brnąć do przodu i nie chodzić na skróty.
Po podpisaniu wszelkich dokumentów wślizgnął się do sali, w której leżała siostra. Wyraźnie ucieszyła się na jego widok, na co Drago odpowiedział szerokim uśmiechem, prosząc dziewczynkę o pozostanie na łóżku. Te szpitalne było wygodniejsze, niż w domu rodzinnym, co oboje skwitowali krótkim śmiechem.
- Boli cię głowa? - zapytał, po przysunięciu krzesła nieco bliżej posłania.
- Już nie. Pan doktor powiedział, że jak poleżę do rana, to dostanę śniadanie. Póki co, mogę tylko pić wodę.
Przynajmniej tyle dobrego. Lepsza woda, niż ścisła głodówka i funkcjonowanie przez pół dnia na samych kroplówkach.
- Czy tata wie…
- Nie - odruchowo pokręcił głową, w stanowczym geście. Sięgnął do dłoni dziewczynki i uścisnął ją w pokrzepiający sposób.
- Wiem tylko ja.
- Będzie zły.
- Nie przejmuj się tym, wszystko załatwię, ok? - zapewnił, starając się uspokoić sumienie siostry. - Odpoczywaj. Ja zajmę się resztą. Mógłbym ci coś przynieść, żeby ci się nie przykrzyło. Książkę, albo mój stary telefon…
Oczy Dagny wyraźnie rozbłysły w iskierkach na wieść o dostępie do mediów. Drago zamierzał jeszcze wypytać ją o całą sytuację, w wyniku której wylądowała w szpitalu, ale zanim to nastąpiło, drzwi od sali otworzyły się, ukazując Yosefa.
Colter obrócił się na krześle w jego stronę i nieco uniósł brwi, słysząc pytanie.
- W porządku - kiwnął głową i uśmiechnął się odrobinę. - Dagny zostanie tu do rana. Lekarz powiedział, że to tylko zapobiegawcza procedura.
Jednym słowem, nie było powodów do obaw. Już miał dodać coś więcej, kiedy głos zabrała siostra, wlepiająca wyczekujące spojrzenie w Yosefa.
- Jak czuje się Misha? - zapytała grzecznie, z nieco zaniepokojonym wyrazem twarzy. Całkiem możliwe, że na jej oczach chłopiec porządnie oberwał, a to wzbudzało pewne obawy.
- Czy wszystko z nim w porządku?
Cała Dagny. Bywało, że przejmowała się ludźmi bardziej, niż samą sobą, co sam Drago próbował w niej lekko naprostować. Oczywiście, doceniał jej empatię i nie zamierzał jej tłumić, jednak siostra powinna również zwracać uwagę na własne symptomy, informować o złym samopoczuciu czy bólach brzucha. Nie musiała się niczego wstydzić i to właśnie brat próbował wbić jej do głowy; miała prawo do tego, aby czuć się gorzej, mieć zły dzień czy płakać z byle powodu. Czuł, że to efekty zaniedbania rodziców, krzyczących na dzieciaki przez każdą pierdołę. Aż strach do czegokolwiek się przyznać.

ODPOWIEDZ