szef ochrony / strażnik więzienny — the woolshed / lotus glen correctional centre
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
001.
pozdrawiam serdecznie dziś każdą mordkę
oprócz lamusków którzy mają problem
{outfit}

Piąteczek, godziny wieczorne. Idealna pora, żeby zgarnąć kilka butelek wódki i zrobić wjazd na chatę swojego przyjaciela, prawda? No dobra, to trochę ściema, bo przecież na to akurat każda pora była odpowiednie. Piąteczek jednak sprawiał, że możliwość imprezowania była dłuższa i znacznie bardziej kusząca, bo następnego ranka nie trzeba było wstawać wcześnie i iść do pracy, a to sprawiało, że Valerij podjął decyzję o wypadzie na spontaniczną domówkę u Józka niemalże momentalnie. Jakimś cudem udawało mu się godzić dwie prace i mieć jeszcze czas dla siebie, podobnie jak Józkowi zresztą. W ogóle jak się tak zastanowić to sporo ich łączyło. Obaj byli dobrymi mordami, to na pewno.

Nie zapowiadał się, bo nie widział ku temu sensu. Często przychodził bez zapowiedzi i właził do Yosefa jak do siebie, podobnie też było tym razem. Przywitał się z jakimś dzieciakiem (nie odróżniał dzieciaków Józka, być może to było któreś z jego rodzeństwa, a może ktoś inny, ale w tym momencie nie miało to dla niego większego znaczenia).

- Siema mordo - rzucił radośnie, stawiając dwie butelki wódki na stoliku gdzieś w salonie. Chatka w której mieszkał jego ziomek nie była zbyt duża, ale Walera całkiem ją lubił i zawsze czuł się tu jak u siebie. - Co tam jak tam? - dodał chwilę później, bez większego skrępowania sięgając do szafki kuchennej po dwie szklaneczki, które również wylądowały na stole obok schłodzonego alkoholu. Potem uwalił się wygodnie na kanapie, nogi kładąc na stole, co też było całkiem w jego stylu. Skrzyżował nogi w kostkach i rozejrzał się dookoła, sprawdzając czy przypadkiem nie przeszkodził Józkowi w czymś ważnym. W sumie mógł to zrobić wcześniej, a nie dopiero po fakcie, jak już naszykował alkohol i w ogóle całego siebie, ale jakoś wcześniej nie przyszło mu to do głowy. W jego domu czuł się zawsze swobodnie, zupełnie jak w swoim własnym; trochę jak taki mały kangurek w worku na brzuchu swojej mamy. Niby nie był to jego dom tak do końca, ale... no, prawie jakby był, co nie?

yosef sadler

powitalny kokos
zira_fell
ferajna Artka
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Tak, jasne, piąteczek, godziny wieczorne - dla niektórych może był to synonim odprężenia i relaksu, ale przecież nie dla Yosefa. Od rana zdążył już trzy razy wydrzeć mordę na Marę, która uznała buntowniczo, że robi sobie wagary i chociaż Sadler rozumiał (jakże dobrze!) tę nastoletnią potrzebę wrzucenia na luz, to faktem było, że jego siostra na l u z pozwalała sobie znacząco zbyt często, a kiedy oznajmił jej, że w takim razie ma szlaban, zaśmiała się tylko i wyleciała ze swoją żenującą tyradą na temat tego, jak to nie był jej ojcem, jak to bardzo był hipokrytą i - ogólnie rzecz ujmując - że ma się nie wpierdalać, bo ona idzie wieczorem na imprezę. Nie trzeba chyba mówić jak bardzo go smarkula tym wkurwiła, choć i tak łaskawie z jej strony, że przynajmniej powiedziała mu dokąd idzie, przed czym ostatnio coraz mocniej się wzbraniała. Jasne, musiała przy okazji ubrać się jak panna spod latarni, czego nie omieszkał się skomentować (żeby zostać nazwanym seksistą i mizoginem, oczywiście), dodając przy okazji, żeby pamiętała o gumkach, bo on nie ma zamiaru wychowywać kolejnego dzieciaka. Zafukana w końcu wyszła, ale to nie był koniec.
Joel pałętał mu się pod nogami jak gówno w przeręblu, coś kręcąc i ewidentnie zbierając się do jakiegoś wyznania, w czasie, kiedy on uparcie próbował wykombinować jak zrobić z dania instant dla dwóch osób, danie dla trójki chociaż, bo on przecież nie musiał jeść.W końcu jednak Yosef zirytował się i kazał mu powiedzieć o prostu, o chuj chodzi i - oczywiście - chodziło znowu o bójkę. Już nie miał siły nawet na te wychowawcze rozmowy, podczas których musiał udawać, że nie był dumny z faktu, że Joel nauczył się wreszcie stawiać lamuskom, którzy mieli do niego problem, więc podpisał mu tylko ten papierek wyćwiczonym, ojcowskim podpisem i rzucił coś w stylu: jak musisz się lać, to nie w szkole. Brakowało tylko, żeby w końcu z tej budy wezwali opiekuna prawnego i znowu Sadler świeciłby oczami za starego, który to niby był tak bardzo zapracowany. Ta. Jasne.
No i jeszcze Misha. Misha od powrotu ze szkoły był tak bardzo nerwowy, że nie dało się go przez długi czas jakkolwiek opanować, a najgorsze, że Yosef doskonale wiedział, z czego to wynikało - kolega zaprosił go na nocowankę. Kolega, pierwszy i jedyny, jakiego jego brat kiedykolwiek miał. I ta nocowanka miała być właśnie dzisiaj, a jakże, i Joel panikował przed nią okrutnie - cały wieczór kleił się do yosefowej nogi i powtarzał, że nie chce tam iść, a Sadler uparcie próbował przekonać go, że nie stanie się nic złego, bo będzie miał ze sobą swój kocyk w dinozaury i pluszowego triceratopsa, które najlepsze lata miał już za sobą, ale wciąż pozostawał ulubioną zabawką Mishy. Szczerze mówiąc, Yosef nie łudził się nawet, że brat wytrzyma całą noc, skoro do tej pory regularnie przychodził spać z nim. Był umówiony z matką Jake’a, że odbierze go, jakby było naprawdę źle.
W takim właśnie stanie - nad tymi garami, z Mishą u nogi i Joelem, który właśnie zbierał się do wyjścia na jakieś mordobicie z kolegami - zastał go przyjaciel. Yosef odwrócił się w stronę wyjścia tylko na chwilę, żeby zaraz przewrócić oczami, bo kto inny mógł wpraszać się tak bezpardonowo na jego chatę, jeśli nie Valery?
- Wybrałeś chujowy moment - odparł tylko znad patelni, na której coś już zaczęło się przypalać. - Kurwa - mruknął pod nosem, w końcu wyłączając gaz. No cóż, to raczej było średnio zjadliwe, ale trudno - skoro Mara wybyła na podboje, miał jedną mordę mniej do wykarmienia. Wyłożywszy jedzenie na talerze, odwrócił się w stronę kumpla. - Mam na jutro do roboty - skomentował ustawioną na stoliku wódkę, jakby próbując ich obu przekonać, że to cokolwiek zmieniało i wcale nie będą jej pić już za chwilę. - Będziesz jeść? - zaoferował, jakże hojnie, bo skoro już nasmrodził w tej kuchni, to wypadałoby chociaż zaproponować nachalnemu (ale chcianemu, żeby nie było) gościowi swoje wyjątkowe specjały. Pospiesznie zawołał chłopców na jedzenie, a ci zaraz wcisnęli się na kanapę obok Valery’ego, niespecjalnie robiąc sobie coś z takiego pojęcia jak przestrzeń osobista. Znaczy, głównie Joel, który robił do Ivanenko wiecznie podjazdy jak do najlepszego kumpla, bo przecież miał już czternaście lat i potrzebował podbijać sobie ego starszymi znajomymi. Z pełną buzią, kiwnął podbródkiem na wódkę.
- Fajnie. Mogę jedną?
- Nie - odparł stanowczo Yosef, niezależnie od odpowiedzi Valery’ego podtykając mu swojej wątpliwej jakości potrawę pod nos. - Jest czteropak w lodówce, jak już bardzo czegoś potrzebujesz. Ale jak się zeszmacisz, to zapomnij o chlaniu do następnych urodzin - zagroził, po czym sam rozłożył się na fotelu obserwując to osobliwe grono.


Valery Ivanenko
szef ochrony / strażnik więzienny — the woolshed / lotus glen correctional centre
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Valery raczej nie przejmował się tym czy moment w którym wpadał do kumpla był właściwy czy nie. Bo w sumie co to znaczyło właściwy? Zawsze mogło być tak, że moment byłby właściwy dla niego, a dla Józka już niekoniecznie, tego nigdy nie był w stanie przewidzieć. A to, że u kumpla na chacie panował właściwy dla tego miejsca rozgardiasz, że były tam dzieciaki i że Józek akurat próbował ugotować obiad z Miszą uwieszonym na nim, to zupełnie nie miało dla niego znaczenia. Nie pierwszy raz widział u niego burdel i dzieciaki z właściwym dla swojego wieku niełatwym do zniesienia zachowaniem, więc zdążył się już do tego w sumie przyzwyczaić. Nawet w pewnym sensie to lubił. W domu Józka było coś, co sprawiało, że chętnie tam wracał i zawsze myślał o tym miejscu z lekkim rozrzewnieniem.

- Wybacz, stary - odpowiedział po chwili, rozbawiony, ewidentnie wcale nie było mu przykro i nie prosił o wybaczenie naprawdę; no cóż, jak już zostało wspomniane, chujowość momentu była bardzo subiektywną rzeczą i nie należało się nią za bardzo przejmować. - Masz do roboty w sobotę? Co za szaleńcy pracują w sobotę? - wywrócił oczami i podniósł się do pozycji siedzącej, pochylając się nad stolikiem i otworzył butelkę wódki, nalewając do obu szklaneczek po trochę alkoholu. - Mogę zjeść, jeśli masz tyle żarcia, żeby i mnie poczęstować. - wzruszył lekko ramionami i wychylił od razu pierwszą porcję wódki, niespecjalnie przejmując się tym, że może wypadałoby zaczekać na Yosefa. Przecież go chłopak dogoni, o to się akurat nie martwił.

Chwilę później na kanapę obok niego wpakował się młody o imieniu na J i zapytał jakby nigdy nic czy może jedną wódkę. Walera spojrzał na niego rozbawiony i prychnął krótko, ale nie odpowiedział, bo w odpowiedzi ubiegł go Józek. Ostatecznie to był jego brat i to on powinien decydować o tym czy młody może sięgać po alkohol czy nie. W końcu stanęło na tym, że Joel za zgodą starszego Sadlera poszedł po piwo do lodówki, a Valery z uśmiechem i błyszczącymi oczkami przyjął talerz z posiłkiem. Uwielbiał jeść, jedzenie było super, więc zawsze się cieszył, gdy ktoś mu dawał żarcie. Tym bardziej, że wtedy nie musiał gotować sam, a to już coś.

- Dziękować - rzucił jeszcze grzecznie, uznając, że by wypadało, po czym chwycił za widelec i zaczął wpieprzać, w międzyczasie co jakiś czas zerkając na Józka, Miszę albo Joela, który wrócił chwilę później dzierżąc w dłoniach czteropak. Szczerzył się przy tym jak debil, ale w sumie niespecjalnie go to dziwiło, ostatecznie mógł sobie pić piwo na legalu z bratem i jego kumplem i zapewne czuł się dzięki temu dorosły. Valery był w stanie to zrozumieć i w sumie nawet trochę miał flashbacki ze sobą i swoim przybranym braciszkiem w roli głównej. To też wprawiało go w rozrzewnienie i jakoś tak westchnęło mu się nawet cicho pod nosem.

- Jutro masz księgarnię czy stację? - zapytał po chwili, gdzieś pomiędzy kolejnymi kęsami żarcia, posyłając krótkie spojrzenie w stronę Józka.

yosef sadler

powitalny kokos
zira_fell
ferajna Artka
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Spojrzał na niego tylko z ironicznym uśmiechem, kiedy ten zdobył się na ewidentnie nieszczere przeprosiny. Jasne, tak naprawdę wcale nie był zły o tę wizytę, bo przywykł już do tego, że kumpel wpadał do niego bez zapowiedzi, zazwyczaj solidnie wyposażony w alkohol i pakował się z girami na jego zdezelowany już nieźle stolik kawowy. Sfrustrowany był bardziej tym, że w domu - jak zawsze - panował istny harmider, że grafik był napięty, bo zaraz miała się w ich progu stawić matka Jake’a, żeby odebrać Mishę, więc on nie mógł jebać wódą ani dopuścić do tego, żeby przy drzwiach zakręcił się gdzieś Joel z browarem - który, swoją drogą, też miał zaraz z tej chaty wybyć, więc Yosef musiał mu jeszcze cztery razy przypomnieć, że jak coś się wydarzy, to ma nie patrzeć na godzinę, tylko dzwonić. No i była jeszcze Mara, która nie odbierała telefonu, więc zostawił jej parę wiadomości o podobnej treści. Wątpił szczerze, żeby faktycznie się do niego odezwała, co nieco go niepokoiło - Joel miał do tego bardziej luźne podejście, choć po tej groźbie o rzekomym odcięciu od alkoholu mógł faktycznie mieć jakieś obiekcje do informowania starszego brata o potencjalnie problematycznych sytuacjach. Zwłaszcza, że już nagrabił sobie tym szkolnym mordobiciem.
- Szaleńcy, co mają TRÓJKĘ DARMOZJADÓW na utrzymaniu - odparł tylko, celowo akcentując te dwa słowa, choć wątpił, że do któregokolwiek z chłopców to dotrze, bo Misha ogólnie do najpojętniejszych dzieciaków, delikatnie mówiąc, nie należał, a Joel miał na wszystko solidnie wyjebane. - Czasem czwórkę - dodał jeszcze spoglądając na niego znacząco, kiedy podawał mu talerz, choć, oczywiście, to wcale nie była szczera pretensja, bo w końcu sam zaproponował.
Kiedy opadł już w końcu na ten fotel, obserwując Joela, który brał się już za browara z błyskiem w spojrzeniu, obserwując Valery’ego, który zaliczył już kielona oraz zabrał się za jedzenie i wysłuchując pukania do drzwi (dzwonek też był rozjebany; co w tym domu nie było rozjebane?), poczuł nagle, jak zalewa go okrutne zmęczenie. Jednak dobrze, że Ivanenko wpadł - chyba potrzebował takiej chwili resetu w towarzystwie przyjaciela, w domowym zaciszu (choć zacisze to raczej kiepskie określenie, bo już szykował się do zapodania Lil Peepa albo Eminema na niedomagający głośniczek).
- Stację - odparł krótko, zezując na Joela, który zdecydowanie zbyt wziął sobie do serca, że mu się spieszyło i ustanawiał chyba rekord w zerowaniu piwa, zupełnie jakby grał we flanki. - Ty się nie rozpędzaj, młody. Dopijesz i wypad na balety - zarządził, żeby ten zaraz nie uznał, że jednak to nigdzie nie idzie, bo z pewnością zarówno Yosef, jak i Valery wprost marzyli o trzymaniu mu włosków nad klopem tego wieczora.
- Pierdolenie - burknął tylko pod nosem młody, wyraźnie chcąc zaimponować koledze brata, na co Sadler przewrócił tylko oczami.
- Język - upomniał go, zupełnie jakby sam przy nich wszystkich nie klął jak szewc.
W końcu do jego uszu dobiegło to upragnione pukanie do drzwi i Misha chyba też zorientował się, że już na niego pora, bo spojrzał na brata wielkimi oczami.
- Nie chcę.
Yosef westchnął ciężko, podnosząc się w końcu z fotela, żeby kucnąć naprzeciwko niego.
- Będzie super, obiecuję. Słuchaj, ja i Valery też mieliśmy kiedyś nocowanki i było mega, co nie? - zaimprowizował, posyłając Ivanenko znaczące spojrzenie. Gówno mieli, a nie nocowanki, ale trzeba było młodego jakoś przekonać. - Będziecie się bawić w kowbojów i może jakieś kolorowanki z dinozaurami? Spakowałem ci do plecaka. I będzie dobre jedzonko, a nie to jakieś gówno - starał się z całych sił jakoś umocnić brata w przekonaniu, że nocowanka u jakiegoś pajaca z klasy, to super impreza musiała być, aż w końcu podniósł się z kucek i wyciągnął do niego rękę. - No chodź - zachęcił, aż w końcu Misha, niepewnie i niechętnie, chwycił go za dłoń. - Plecak - przypomniał mu jeszcze, aż w końcu oddelegował go do drzwi, kiedy musiał odbyć grzecznościową rozmowę ze starą Jake’a.
Tak, jesteśmy w kontakcie. No jasne, że będzie świetnie. Tutaj ma swój kocyk z dinozaurami, potrzebuje go, żeby zasnąć. Jakby były jakieś problemy, proszę dzwonić.
W międzyczasie Joel zdążył beknąć i podnieść się z kanapy.
- To ja też spierdalam - zameldował Valery’emu, zwijając pozostałe trzy browary, tuż po tym jak zgniótł pustą puszkę i cisnął na podłogę. Przez dłuższą chwilę upychał zdobycze do plecaka. - Nara, mordo - pożegnał się, wyciągając zaraz grabę do zbicia piony, po czym ruszył do wyjścia i wyminął się akurat z wracającym od progu Yosefem, który odprowadził go spojrzeniem do drzwi.
- Powrót o normalnej godzinie - zarządził tylko, po czym ruszył w stronę kanapy, potykając się - oczywiście - o tę zastaną puszkę. - Kurwa, Joel, serio? - fuknął jeszcze na niego, w akompaniamencie zatrzaskujących się drzwi. Z westchnięciem podniósł śmiecia z podłogi i cisnął go na stolik, po czym opadł ciężko obok Valery’ego, zaraz odkręcając wódkę, żeby polać i sobie.
- Pozabijam ich kiedyś - mruknął, chwilę przed wychyleniem zawartości kieliszka.

Valery Ivanenko
szef ochrony / strażnik więzienny — the woolshed / lotus glen correctional centre
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Valery czasem nabijał się trochę z Józka, ale prawda była taka, że go podziwiał - zajmował się dzieciakami, które nawet nie były jego, bo były jego rodzeństwem a nie dziećmi Sadlera, więc teoretycznie rzecz biorąc nie musiał się nimi opiekować. Z drugiej strony - zapewne czuł się do tego zobowiązany, bo jednak dzieci nie były winne temu, że mieli popapranych rodziców. Sam nie wiedział co zrobiłby na jego miejscu, ale przypuszczał, że nie poradziłby sobie z - bądź co bądź - wychowaniem młodszego rodzeństwa. On sam miał siostrę, ale w tym momencie była już pełnoletnia, a wcześniej również była w rodzinie zastępczej i miała opiekunów, podobnie jak on. Był przekonany, że nie dałby rady z opieką nad dziećmi i podziwiał Sadlera, że ten jeszcze choćby próbował jakoś ogarnąć cały ten burdel, który codziennie serwowały mu dzieciaki.

- Nie musisz mnie karmić jeśli nie chcesz - prychnął krótko w odpowiedzi na słowa chłopaka o czwórce dzieci. Przyjął od niego talerz i widelec, kontrolnie powąchał potrawę i dźgnął ją widelcem, pakując jedzenie do ust. Mruknął coś niezrozumiałego z zadowoleniem, zaczynając wpieprzać, bo jedzeniem tego ciężko było nazwać. Pałaszował, o, to było bliższe określenie. Jako dzieciak głodował, często kradł żarcie żeby mieć co jeść i żeby jego siostra nie chodziła głodna i z tamtego okresu zostało mu szybkie pochłanianie tego, co akurat dostał do żarcia. Raczej też nie wybrzydzał w potrawach, zwykle wszystko mu smakowało. Ot, taki ugodowy i łatwy w obsłudze z niego chłopak.

Jedząc obserwował co działo się w domu - jak Yosef wyprawiał Mishę na nocowanie do kolegi. Widział, że dzieciak nie jest co do tego przekonany i jego przyjaciel musiał się trochę namęczyć żeby go przekonać, by ten w ogóle poszedł z matką kolegi, która po niego przyszła, ale w pełni to rozumiał. Dla dzieci nie była to łatwa sytuacja, zwłaszcza jeśli był to jego pierwszy raz.

- Będzie dobrze, młody! - zawołał za Mishą, gdy ten razem z Józkiem wyszedł przed dom. Kątem oka spojrzał na Joela, który uwalił się na kanapie obok niego i coś do niego trajkotał, ale nie bardzo go słuchał, zamyślony i wciąż zajęty jedzeniem.

Gdy Yosef wrócił do mieszkania, a Joel zaczął się zbierać, Ivanenko uniósł brwi - jego pożegnanie z nim było bardzo kumpelskie; chłopak najwyraźniej miał go za swojego psiapsi, co było nieco irytujące, ale też w pewnym sensie zabawne. Brwi Walery sięgały niemal sufitu, gdy młodszy Sadler przed wyjściem wyciągnął do niego rękę, ale przybił mu piątkę bez zbędnych protestów. A, niech dzieciak ma, skoro uważał go za swojego kumpla, to Ivanenko postanowił mu nie psuć tej wizji pięknej przyjaźni. Sam to rozumiał, on w jego wieku też uważał, że zadawanie się ze starszymi jest fajne i na pewno imponujące dla większości dzieciaków.

Po wyjściu chłopaka jakby nigdy nic wybuchł śmiechem i przez jakiś czas rechotał jak debil, nie mogąc się uspokoić, ale w końcu dojadł do końca i odstawił talerz na stolik, spoglądając na przyjaciela, który w międzyczasie zajął miejsce obok niego. Sięgnął jeszcze po swoją wódkę i opróżnił kieliszek czy tam szklaneczkę, zaraz potem dolewając trunku i sobie i Józkowi.

- Nie zabijaj dzieciaków, kto będzie cię odwiedzał w kiciu jak pójdziesz siedzieć? - trącił go zaczepnie w ramię, uśmiechając się wesoło. - Poza tym, wiesz, byłbym twoim strażnikiem i pilnowałbym cię na każdym kroku. Nie wiem czy byłoby to dla ciebie takie fajne. - wyszczerzył zęby w uśmiechu i stuknął szklaneczką o szklankę chłopaka, opróżniając kolejną kolejkę. Jak tak dalej pójdzie to szybko będzie zrobiony, ale kompletnie o to nie dbał.

yosef sadler

powitalny kokos
zira_fell
ferajna Artka
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Prawda była taka, że Yosef nie miał nigdy poczucia, że był postawiony przed jakimkolwiek wyborem. Matka okazała się kurwą, ojciec chujem - żadna z tych rzeczy nie była winą dzieciaków. A on był pod ręką, najzwyczajniej w świecie. Donikąd się nie wybierał, bo i żadne miejsce go do siebie nie wzywało i choć do tej pory czasem marzył o tym, że wyjedzie z tej dziury, może do jakiegoś miasta (ale niekoniecznie - po prostu w inne miejsce) i zrobi coś dla siebie, jego sytuacja życiowa nie zdawała się specjalnie sprzyjać tym snom. Chyba przywykł już do tej myśli. Wiedział, że zanim Misha dojdzie do jakiejkolwiek samodzielności, minie jeszcze wiele lat - choć tak naprawdę, nie mógł przecież mieć pewności, że to nastąpi kiedykolwiek. Na razie misją pozostawało przekonywanie brata do spędzania jak największej ilości nocy we własnym łóżku, nakłanianie do samodzielnego brania prysznica i robienia wszystkich tych rzeczy, które sam Yosef w tym wieku już miał opanowane do perfekcji.
Wiedział, że nie powinien porównywać rodzeństwa do siebie. Byli w nieco innej sytuacji - on miał dwanaście lat, kiedy matka odeszła, a ojciec zaczął robić się bezużyteczny; musiał ogarnąć, bo gdyby nie on, to kto? Opieka społeczna? Zbyt bał się, że mogliby zostać rozdzieleni. Do tej pory zresztą to właśnie ta instytucja spędzała mu sen z powiek - wiedział, że tak naprawdę wystarczył jeden telefon od jakiegoś nadgorliwego sąsiada czy zaniepokojonej nauczycielki i w zasadzie byłoby po ptakach. Ani nie byłby w stanie udowodnić, że jest w stanie utrzymać ich trójkę i zapewnić im opiekę (bo nie był - uciekał się przecież do patologicznych sposobów zarabiania, żeby tylko mieć co włożyć do gara, a i tak pod koniec miesiąca zawsze było cholernie ciężko; sam odejmował sobie z ust, żeby rodzeństwo nie chodziło głodne), ani - tym bardziej - nie było opcji polegania na którymkolwiek z rodziców, a w najgorszym wypadku ktoś jeszcze zadecydowałby, że młodzi pójdą do ojca. Problem za problemem: nieraz już błagał kogoś o drobny wyjątek, czy to w kwestii udzielenia informacji o stanie czyjegoś zdrowia, czy jeśli chodziło właśnie o nieinformowanie żadnych służb. Nie ufał na co dzień ludzkiej życzliwości, ale czasem była wszystkim, na czym mógł polegać.
A niektórzy życzliwość odmierzali kieliszkami wódki. Kiedy Valery zaczął śmiać się, jakby co najmniej miał sześć lat i ktoś właśnie powiedział słowo „dupa”, przewrócił tylko oczami, bo czasem czuł się z nim jak z kolejnym dzieckiem. Zwłaszcza, że jego samego zachowanie Joela przestało już bawić, a zaczęło poważnie drażnić, choć racja - zdarzały się nadal momenty, w których młody odwalał coś takiego, że Yosef dostawał głupawki, kiedy musiał z nim o tym poważnie porozmawiać. Czasem dostawał telefon ze szkoły i kiedy po drugiej stronie zbulwersowana nauczycielka opowiadała mu z zapałem, co jego brat znowu wymyślił, on z całej siły próbował nie zacząć chichrać się prosto w telefon. Cóż, jakby nie patrzeć - sam święty nie był. Wprawdzie może nigdy nie fikał aż tak jak Joel, ale był w stanie wciąż zrozumieć te jego nastoletnie wyskoki.
- Stary na pewno przyjdzie z tymi jebanymi ulotkami - oznajmił w odpowiedzi, bo Jehowa tylko wiedział, jaki był sposób na powstrzymanie ojca przed zostawianiem tego gówna wszędzie, jak kot, którego nikt nie nauczył korzystać z kuwety. - Dawno go nie było, tak w ogóle. Może zdążę założyć kłódkę na lodówkę zanim znowu przylezie. - Nie, obaj dobrze wiedzieli, że nie było na to czasu, środków ani chęci, podobnie jak na naprawdę tego durnego zamka od drzwi. Zresztą - lodówka teraz i tak przecież świeciła pustkami, więc pasożyt byłby wielce zawiedziony, gdyby pojawił się akurat w najbliższym czasie.
- I już widzę to twoje pilnowanie. Pewnie wszystkim tylko szlugi szmuglujesz - parsknął, sięgając po swój, ponownie napełniony, kieliszek i prawie sobie język wykręcił na tym językowym łamańcu.

Valery Ivanenko
szef ochrony / strażnik więzienny — the woolshed / lotus glen correctional centre
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Walera z kolei nie chciał wyjeżdżać z miasteczka - bał się, że nie poradzi sobie gdzie indziej. Lorne Bay znał jak własną kieszeń, włóczył się po nim od dziecka (między innymi właśnie z Józkiem) i trochę ciężko było mu wyobrazić sobie wyjazd. Tutaj miał ziomków, miał przyjaciół, swoje ukochane ciocie i przybrane rodzeństwo, a także rodzoną siostrę - w której nadal widział małe dziecko, mimo że była już dorosła.

Ivanenko akurat cieszył się z tego, że któryś z jego dawnych sąsiadów zadzwonił po pomoc społeczną. Jasne, wiązało się to początkowo ze stresem, bo też się bał, że on i jego mała siostrzyczka zostaną rozdzieleni, ale na szczęście do niczego podobnego nie doszło. Ostatecznie naprawdę był wdzięczny temu nadgorliwemu staruszkowi z naprzeciwka, który w końcu zainteresował się ich losem. Źle wspominał okres mieszkania z rodzicami; trwał on co prawda tylko dziewięć lat, więc niecałą jedną trzecią jego życia, ale mimo wszystko pamiętał co się działo u nich w domu. I szczerze? Wolałby tego nie pamiętać, ale dziewięciolatek był już na tyle świadomy, że te wspomnienia w nim zostały. Chociaż może to i lepiej? Przeszłość zawsze nas kształtowała w jakiś sposób, nawet jeśli niekoniecznie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.

Tak, Walera miał czasem ataki głupawki i wtedy zachowywał się jak dziecko, ale uważał, że każdy czasem powinien pozwolić wypłynąć swojemu wewnętrznemu dziecku. Przecież każdy człowiek miał to dziecko w sobie, a jedynie nie każdy umiał je wydobywać. Walera umiał i lubił sobie pozwalać na takie zachowanie, zwłaszcza przy osobach, przy których czuł się swobodnie - a tak się właśnie czuł w towarzystwie Józka. Miał kilka osób z którymi czuł się dobrze i swobodnie, takich, z którymi mógł się wygłupiać i przy których wszystko wydawało się łatwiejsze, ale czasem miał wrażenie, że w niektórych kwestiach Yosef jest... wyjątkowy. Nie wiedział jak poradziłby sobie na tym świecie bez niego.

Wywrócił oczami na słowa Józka o tym, że na pewno ojciec odwiedziłby go w więzieniu ze swoimi ulotkami. Tak, na ile znał jego starego, to byłby zdolny do tego, żeby przyleźć tylko po to. Nie zazdrościł mu jego przygód z ojcem-świadkiem Jechowy i matką, która miała wszystkich totalnie w dupie i czasem tylko podrzucała Józkowi kolejne dzieciaki do opieki. Walnięta baba, ot co.

- To dobrze, że ostatnio nie przychodził - zauważył inteligentnie Walery, wychylając zaraz później kolejny kieliszek wódki. - Trochę to jak bajka, czyż nie? - zerknął na przyjaciela i uśmiechnął się niepewnie. - Taka bajka, która kiedyś się skończy, pytanie tylko kiedy. - westchnął nostalgicznie.

Zaraz potem jednak szlag trafił jego nostalgię, bo Yosef znów się odezwał. No co za chłopak po prostu.

- Za kogo ty mnie masz? Za... szmuglera jakiegoś? - prychnął pod nosem, trącając go zaczepnie w ramię.

yosef sadler

powitalny kokos
zira_fell
ferajna Artka
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
To prawda, Lorne było jak własna kieszeń - z kilkoma małymi dziurami od strony podszewki, paroma drobniakami na samym dnie, wyżutą gumą, która zaplątała się gdzieś w jej ryzach, gdy jej właściciel niewątpliwie znajdował się w stanie wskazującym na spożycie, jakąś zgniecioną fajką i masą tytoniu, walającego się po kątach i zasmradzającego ten dyskretny zakątek płaszcza. Swoja kieszeń - brudna i dla wielu z pewnością obrzydliwa, bo jak można było mieć w kieszeniach taki syf? Tym było dla niego Lorne Bay - hodowlą własnej obleśności; miejscem, gdzie z gówna próbował ulepić coś sensownego: dla siebie, tak, ale przede wszystkim dla dzieciaków. I - bez żadnych zaskoczeń - cało to lepiej wychodziło mu na razie chujowo. Mara była nieprzystępna i niewspółpracująca. Mentalnie wyniosła się już z domu, poza ten cały burdel, a Yosef - do czego w życiu by się nie przyznał - próbował wciągnąć ją na nowo do rodzinnego sajgonu. Przecież wiedział dobrze, że w grupie swoich szemranych znajomych odnajdowała powielenie wszystkich negatywnych wzorców, które wszczepiła sobie w głowę, mieszkając pod tym kruszącym się dachem. Joel miał problemy z agresją. Poważne - bezustannie wdawał się w jakąś bójkę i Sadler miał podejrzenia, że wyrastał na jednego z tych gówniarzy, którzy słabszych wpychali głowę do kibla. A Misha... to był Misha. Jak stuknie im pół roku bez nocnego zmoczenia łóżka, Yosef zrobi imprezę tak huczną, że sąsiedzi zadzwonią na pały.
- Ja wiem, kiedy - odparł na to z przekonaniem, odwracając głowę w stronę lodówki, na której wisiał kalendarz. - Za dziewięć dni. Wtedy renta Mishy przychodzi, więc będzie się kłócił, że to jemu się należy - oznajmił gorzko, już wyobrażając sobie ten pokaz błazenady, który odbywał się tutaj co miesiąc, z różnym skutkiem. Czasem wręcz dochodziło do przepychanek między nim i ojcem, kiedy próbowali nawzajem wydrzeć sobie z rąk kopertę, staroświecko przesłaną na adres domowy, bo przecież żaden z nich nie miał konta, żeby móc odebrać przelew. I bardzo dobrze, bo wtedy Yosef nie miałby już żadnych szans na dorwanie tych pieniędzy. W zeszłym miesiącu stary wygrał; spacyfikował go patelnią. Tym razem musiał być zdecydowanie lepiej przygotowany i uzbrojony.
Słysząc pytanie Valery’ego, nie wytrzymał już i zaśmiał się w końcu, bo wódka powoli dochodziła do głosu, policzki zaczynały parować ciepłotą, a język jakoś swobodniej układał się w słowa. I śmiech też docierał do oczu; tak, Yosef zdecydowanie lubił się upijać i choć wiedział, że to powinien być dla niego sygnał ostrzegawczy, na razie ignorował go wybitnie, bo przecież wiedział, że zwyczajnie nie miał czasu na żadne uzależnienia. Miał dwie prace, trójkę dzieci i jednego, wkurwiającego kumpla do ogarnięcia.
- A co, nie szmulglglgujesz może? - Trochę się zaciął na tym najtrudniejszym słowie, ale to nic; na szczęście opróżnionym na nowo kieliszkiem trafił z powrotem na blat. Gestem dłoni ponaglił Valery’ego, żeby polewał szybciej, bo naprawdę - mieli się upodlić czy nie? Wprawdzie nikt nie powiedział głośno, że taki właśnie mieli zamiar, ale dla Sadlera to było dość osobiście. Ten dzień wykończył go dobitnie emocjonalnie i zresetowanie się wydawało się jedyną sensowną opcją.
W końcu opadł mocniej na kanapę, opierając się wygodnie o wyleżane poduchy, które były na niej ułożone. Kątem oka odnalazł w poszewce jednej z nich nowy ślad po fajce; no ja pierdolę. Właśnie. Zaraz sięgnął do kieszeni spodni, aby wydobyć z niej papierosy, jednego wsunąć między usta i odpalić, a paczkę podać Valery’emu. Niech poużywa sobie lepiej na zapas z tej yosefowej gościnności, bo przecież zwykle nawet, jeśli chciałby mu coś dać, to i tak nie miał.
- Hej, wyobraź sobie - zaczął, balansując na granicy rozbawienia i powagi, i to już był sygnał, że wchodziły powoli grube rozkminy. - Jakby mojego starego w końcu zamknęli za wpierdalanie się ludziom na chatę. I specjalnie dla niego wymyśliliby nowy rodzaj kary: ściągnęliby mu gacie z dupy na rynku i w dyby zakuli jak w średniowieczu. Że tak niby... tradycja z nowoczesnością. I tak tego, maleńkiego, niech wszyscy zobaczymy - zakończył i parsknął krótkim śmiechem, połączonym krzywo z kichnięciem. Tak, może ten typ kary jakoś rzuciłby się jego staremu na psychę.

Valery Ivanenko
księgarz — Angel Wings
23 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
stylówa

Francis nie miał dziś wiele do roboty - w pracy miał wolne, więc wybrał się na wycieczkę krajoznawczą. No, może nie aż tak, że krajoznawczą, bo swoją miejscowość znał jak własną kieszeń, więc nie bardzo miał co tu poznawać, ale po prostu wyszedł się przejść. Może to nie był najlepszy pomysł, kiedy panowały takie upały, ale trudno: jemu to jakoś bardzo nie przeszkadzało (przez pewien czas). A kiedy zaczęło, przeszedł na plażę pochlapać się w morzu i pobawić w piasku (czasem miewał pomysły jak małe dziecko i lubił budować zamki z piasku czy zbierać muszelki i kamyczki). Nie było go na horyzoncie od rana, ale w końcu drzwi domu Yosefa otworzyły się gwałtownie i stanął w nich nikt inny, jak właśnie on, we własnej osobie, uśmiechnięty od ucha do ucha - przyszedł tu sądząc, że znajdzie obu przyjaciół właśnie w tym miejscu, bo gdzież indziej mogliby być? Spędzali tu we trójkę naprawdę sporo czasu.
- Powitać szanownych państwa! - zawołał od progu, zamknął za sobą i wkroczył do środka, kołysząc biodrami jak kocur - Jak minął dzionek? Czy zdarzyło się coś cudownego? Czy coś mnie ominęło? Czy siedzieliście i chlaliście cały dzień, jak przystało na przyzwoitych ludzi?
Wyciągnął z kieszeni swoje zdobycze z plaży i kilka batoników Tim Tam (po jednym dla siebie, przyjaciół i dzieciaków), które rzucił między chłopaków, wciąż szeroko uśmiechnięty.
- Kupiłem wam przekąski. Mogły się trochę roztopić po drodze, ale ich smaku to raczej nie zmieniło, a ten upał robi wszystko, żebyśmy tylko jak najmniej cieszyli się dobrodziejstwami Ameryki Południowej.
Miał na myśli czekoladę, którą - jak wiedział, bo przecież był inteligentny i oczytany - robi się z ziaren kakaowca, rosnącego właśnie na tamtym kontynencie.
Rozsiadł się wygodnie na kanapie, kładąc ręce na oparciu i zakładając nogę na nogę.

Valery Ivanenko
yosef sadler
szef ochrony / strażnik więzienny — the woolshed / lotus glen correctional centre
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Skrzywił się, słysząc o tym, że za dziewięć dni przychodzi renta Mishy i że wtedy zapewne zjawi się ojciec rodziny, cały na biało, żeby rentę zgarnąć. Cóż, nie lubił starego Sadlera i nigdy tego przesadnie nie krył, za bardzo kojarzył mu się z jego własnym ojcem, którego jakby nie patrzeć dość dobrze pamiętał, bo ostatecznie do domu swoich dwóch mam trafił mając jakieś dziewięć lat, a dzieci w tym wieku dość świadome tego co się wokół nich dzieje. Pamiętał że musiał kraść w miarę możliwości z różnych miejsc, żeby zorganizować jedzenie sobie, ale przede wszystkim swojej młodszej siostrze, której był właściwie jedynym opiekunem. Jego rodzice biologiczni nie zasługiwali na dyplom rodziców roku i choć starał się o nich nie myślach, to jednak w okolicznościach takich jak te, czyli podczas rozmów o patologicznych rodzicach, jego własna rodzinka też do niego wracała. Nie mógł tego uniknąć, czy tego chciał czy nie wspomnienia domu rodzinnego były zbyt aktualne, zbyt świeże i zbyt bolesne.

- No już, już - wywrócił oczami, gdy Józek zaczął go ponaglać do szybszego napełniania kieliszków, po czym faktycznie polał im obu, z górką, tak od serca. Sięgnął po swój kieliszek i opróżnił go w ciągu chwili, jednym haustem, po czym napełnił go ponownie i gdy tylko Józek zrobił to samo nalał wódki także jemu. Fakt, mieli się tutaj konkretnie upodlić, nawet jeśli o tym wprost nie rozmawiali i nawet jeśli Sadler mówił, że jutro idzie do roboty, więc pić nie powinien. Takie gadki Walera dość dobrze znał i w sumie miał je gdzieś, bo każda najlepsza impreza zaczyna się przecież od słów "nie mogę, jutro idę do pracy".

Po kolejnych słowach Józka przez chwilę zanosił się śmiechem, już trochę wstawiony i rozbawiony nieco bardziej, niż żart na to zasługiwał, a gdy już po tym napadzie śmiechu otworzył oczy i nieco się uspokoił zobaczył Franka, który w międzyczasie się przy nich pojawił. Jakoś nie zarejestrował jego wejścia, ale gdy już dotarło do niego, że ten się pojawił, Walera uśmiechnął się szeroko na jego widok. Uwielbiał swojego brata, no cóż tu więcej powiedzieć.

No dobra, można powiedzieć więcej. Leciał na niego od jakichś paru lat, chyba jeszcze od czasów nastoletnich, ale nie robił nic w tym kierunku. Wiecie, to nawet nie o to chodziło, że był jego bratem, bo technicznie rzecz biorąc wcale nim nie był (nie łączyło ich żadne pokrewieństwo, po prostu zostali przygarnięci przez jedną rodzinę), ale... no, widział w nim faceta, nie? Więc Franek był facetem, a gdyby Walera przyznał, że na niego leci, to byłoby to trochę pedalskie, co nie? Podobnie jak to, że leciał na Józka, bo on również siedział mu w głowie od paru lat i wcale nie chciał jego myśli opuścić, nawet jeśli Walera starał się zabić je (myśli, of course) spotkaniami z pięknymi dziewczynami, na których powodzenie jakoś nigdy nie narzekał, nawet jeśli był straszliwym patusem.

- Nie chlaliśmy cały dzień, bo niedawno przyszedłem - wywrócił oczami i posłał mu wesoły uśmiech, spoglądając na przyniesione przez niego słodycze i powstrzymując się jeszcze przed wpakowaniem jednego z nich (albo pięciu) do mordy. - Te, jaki ty mądry nagle - prychnął krótko na jego słowa o przyniesionych smakołykach z Ameryki Południowej, po czym przełknął ślinę, wgapiając się w niego trochę zbyt długo i zbyt intensywnie, gdy usiadł z nogą założoną na nogę obok nich. - Te, Józek, kieliszek trzeba donieść - rzucił jeszcze w stronę kumpla.

Francis Fowler
yosef sadler

powitalny kokos
zira_fell
ferajna Artka
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Jego ojciec nigdy nie był ikoną, jeśli chodziło o dbanie o rodzinę, ale Yosef nauczył się już przed samym sobą i innymi udawać, że wcale go to nie denerwowało - co najwyżej drażniło. Nieraz już rozważał wprowadzenie dodatkowych zabezpieczeń, także kłódka na lodówce była dość realną myślą, która przemykała przez jego głowę, ale - podobnie zresztą jak niedziałający wciąż zamek do drzwi - spychana była zawsze na dalszy plan, bo stale pojawiało się coś bardziej naglącego. Mieszkając w tak parszywej dzielnicy pewnie wypadałoby zadbać jednak o to, żeby nikt nie mógł dostać się do środka nieproszony, ale w tej kwestii akurat Sadler był realistą, świadomym, że w domu nie było zupełnie niczego, co mogłoby przyciągnąć atrakcyjnością potencjalnych włamywaczy. A mordercy? Takie rzeczy się w wiecznie zasnutym powłoczką nudą Lorne Bay zwyczajnie nie działy (a przynajmniej tak właśnie Yosef myślał), więc nie przejmował się przesadnie kwestią bezpieczeństwa dzieciaków czy swoją pod tym względem. Dużo bardziej pochłaniał jego konsternację fakt, że Mara ubierała się i malowała zdecydowanie zbyt wyzywająco, jak na swoje dwanaście siedemnaście lat i to w tym właśnie dopatrywał się ewentualnych zagrożeń.
Nie w ojcu - którego postrzegał raczej w kategorii karykatury. Nic dziwnego, że podobnie słabe żarty o starym wręcz cisnęły mu się na usta i był niezwykle wdzięczny, że Valery potrafił je docenić, bo stanowiły z pewnością jakiś jego osobisty sposób na uporanie się z trudną sytuacją. Takie rozładowanie. Żeby nie popaść w całkowity marazm dotyczący jakości własnego życia, nauczył się doceniać takie drobne chwile luzu, kiedy mógł zwyczajnie zaśmiewać się z kumplem do rozpuku z rzeczy, które - jeśli spojrzeć na nie nieco bardziej obiektywnie - były odrobinę żałosne. Może nie udało mu się w kwestii rodziców, może miał na głowie trójkę dorastających dzieciaków, ale przynajmniej kumple mu się udali, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości.
A propos kumpli - zaraz też do domu wpadł Francis i chociaż Yosef w pierwszym odruchu wzdrygnął się niespokojnie na dźwięk otwierających się drzwi, zaraz uśmiechnął się szeroko, kiedy tylko usłyszał głos przyjaciela. Ten, jak zwykle z odrobiną właściwej dla siebie maniery, zakręcił się między nimi, zaraz obrzucając ich słodyczami, jak jakiś Święty Mikołaj, żeby w końcu opaść na zdezelowaną kanapę, tuż obok Sadlera i rozgościć się w najlepsze. Cóż, Yosef zdążył już przywyknąć do tego, że jego najlepsi znajomi traktowali to miejsce jak swoje. Nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie, nawet jeśli przez to niewielka chatka w Sapphire River zdawała się kurczyć jeszcze bardziej, zupełnie jakby i tak już nie była przepełniona czwórką zamieszkujących w niej osób.
- Aha, to my nie mieszkamy w Australii? - spytał, nie załapawszy zupełnie, o co Francisowi chodziło z tą Ameryką Południową. Zaraz jednak machnął na to ręką i zdecydował się opróżnić zapełniony chwilę wcześniej przez Valery’ego kieliszek. Może znowu coś zmienili na tych mapach, on się na tym gówno znał, ale dobrze było wiedzieć. Zaraz też westchnął ciężko, żeby udać się do kuchni po szkło dla Fowlera, bo przecież nie będzie tak o suchym pysku siedzieć między nimi.
- Polewaj, Valery, musi nas dogonić - pogonił przyjaciela, bo przecież jako gospodarz musiał dbać o solidne nawodnienie wszystkich zgromadzonych. Zaraz też znowu opadł na kanapę między nich, wciąż z odpalonym szlugiem między zębami. - Przyszedł do mnie ostatnio jakiś nowy sąsiad, pierwszy raz go spotkałem. Przyniósł jakiś kupny placek jabłkowy i zaczął coś gadać o zacieśnienianieniu relacji - znowu potknął się na długim słowie, ale miał to w dupie - a potem o szczaniu na murek. - W tym miejscu zgromił Ivanenko spojrzeniem, bo przecież on sam nie wybierał się na podobne toaletowe eskapady do domu po sąsiedzku (no chyba, że Valery go akurat namówił).

Valery Ivanenko
Francis Fowler
księgarz — Angel Wings
23 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zauważył to długie spojrzenie, rzucone mu przez Valerę - zauważył zresztą już jakiś czas temu, że chłopak na niego leci, więc czasem intencjonalnie kokietował go, ale w taki sposób, żeby nic nie można mu było zarzucić: nie chciał dostać w zęby za pedalstwo, choćby i domniemane (chociaż domniemanym wcale nie było, bo on sam leciał na facetów... między innymi; a brat i jego kumpel mu się podobali już od długiego czasu). Zdarzało mu się jednak kręcić przy nich biodrami, rozbierać się ("ależ tu gorąco!") czy paradować w stroju Adama po wyjściu spod prysznica. Przy nikim innym by się na to nie odważył, bo nie chciał, żeby ludzie widzieli, co ma między nogami, ale ci dwaj doskonale go znali, więc i tak wiedzieli takie rzeczy. Teraz zaś uśmiechnął się do Ivanenki i puścił mu oczko, rozbawiony tym, jaką reakcję na to dostanie: spodziewał się zaczerwienienia czy udawania, że nic się nie stało.
Chwilę później jednak zmarszczył brwi, patrząc na Yosefa jak na idiotę i przez chwilę nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Noooo, mieszkamy w Australii, istotnie... - powiedział niepewnie - A co...? A! Czekolada jest z Ameryki, głąbie! Teraz już jest na całym świecie, ale kakaowce rosną w Ameryce Południowej!
Tak naprawdę nie był stuprocentowo pewien tej informacji, ale tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent tak właśnie było. Podsunął Valerze przyniesioną przez Yosefa szklankę i popatrzył na niego znacząco, chcąc dostać coś do picia. Byle nie wodę: nie był przecież zwierzęciem!
- "Nowy sąsiad"? Tam, za płotem, co Valera ciągle szcza na jego teren? - upewnił się, patrząc na przyjaciela - Ale on nie jest nowy, Józek. On tam mieszka od kilku lat co najmniej, widywałem go parę razy. Trochę mu się dziwię, że jeszcze nie pogonił tego tu z jakąś strzelbą za to obszczywanie mu murku, bo ja na jego miejscu bym się wkurwił, a nie z ciastami przyłaził.
Uzyskawszy zawartość w swojej szklance odchylił się znów na oparcie kanapy i powiercił chwilę, moszcząc tyłek.
- Dzisiaj włóczyłem się po okolicy i wiecie, co? W pewnym momencie zaniosło mnie do Tingaree. Rzadko tam bywam, bo jakoś nie wiem, mam wrażenie, jakbym naruszał czyjś teren, ale dzisiaj znalazłem się tam przypadkiem. Tam jest przepięknie! Czasem zazdroszczę ludziom, którzy tam mieszkają.
Napił się i w teatralny sposób wypuścił powietrze, jakby pił jakąś ambrozję.

yosef sadler
Valery Ivanenko
ODPOWIEDZ