lorne bay — lorne bay
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Lift me up, hold me down, keep me close, safe and sound.
Mieliby dobre życie. Tylko i aż tyle. Joseph posiadał niepodważalną pewność co do tego, że właśnie tak, by było, gdyby nie tamto jedno wyjście do wesołego miasteczka. Nie potrzebował w żaden sposób zastanawiać się nad tym, nie musiał niczego rozważać, on zwyczajnie to wiedział. I to mu wystarczało. Wszelkie snucie domysłów oraz skupianie się na alternatywnej rzeczywistości jedynie do końca zniszczyłoby mężczyznę. A przecież już balansował na skraju... zresztą dość niebezpiecznie.
Westchnął ciężko, słysząc słowa Gwen, bo tego się obawiał. Emocje opadły, ułożona i grzeczna Gwen mogła swobodnie przejąć kontrolę nad targaną silnymi uczuciami kobietę. Zachowywała się tak jak należało. I przez to Strand nie potrafił w pełni uwierzyć w wypowiadane przez nią słowa. Przełknął ślinę, by dać sobie moment do namysłu. Nie chciał palnąć niczego nieopatrznie pod wpływem chwili, nie chciał być zbyt surowy czy szorstki. Nie mógł jednak tego przemilczeć.
-Wydaje mi się, Gwen... że wtedy po raz pierwszy od dawna byłaś ze mną szczera - oznajmił więc wprost, bo ugłaskiwanie tego w żaden sposób nie mogło im pomóc. Za długo już grali, zbyt wiele czasu trzymali pozory, nie pozwalając temu całemu żalowi wypłynąć. To naturalne, że go mieli. I obwiniali właśnie jego - Josepha Bjorna Stranda, bo to w pełni jego wina. Wszystko co spotkało ich rodzinę. Zawiódł obu synów, zawiódł najważniejszą kobietę w swoim życiu. Nie był pewien czy zasługiwał na przebaczenie, czy kiedykolwiek na to zasłuży. I nie miał o to pretensji, bo... Zasłużył na to wszystko, całkowicie zasłużył. -I nie przepraszaj mnie za to. Ani teraz, ani nigdy. Masz prawo. Powinnaś tak na mnie reagować. boże.. - urwał i przetarł zmęczoną twarz otwartymi dłońmi. -Sam nie mogę patrzeć na siebie w lustrze więc... jak mam prosić, żebyś ty była z tym wszystkim ok? I tak za długo to w sobie dusiłaś, kochanie. Stanowczo za długo... - nie było w tonie głosu Stranda ani odrobiny żalu. Bardziej zrozumienie, że takie uczucia Fitzgerald posiadała. Niedowierzanie, że tak długo była ponad nie. A w jego oczach czaiło się ciepło, bo przecież nie atakował jej w żaden sposób, kochał ją i to czuć było też w pieszczotliwym zwrocie na który zdobył się pierwszy raz od dawna... Rozumiał. I dziwił się, że wykopała go tak późno, będąc dodatkowo aż tak oszczędną w słowach.
powitalny kokos
no_name#4451
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — fitzgerald & hargrove
35 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Nie złamały jej dorastanie w wielodzietnej rodzinie, ciężka choroba, własna niepełnosprawność oraz śmierć obojga rodziców. Pękła, gdy zaginął młodszy z dwójki jej synów. Od czterech lat żyje nadzieją, bo wierzy, że kiedyś go odnajdzie.
Rzeczywiście, emocje buzowały w niej na nowo każdego dnia, a jednak w kontaktach zawodowych lub, w tym wypadku, w kontaktach z nim, starała się być w miarę ułożona. Może dlatego, że czuła gdzieś pod skórą, że Junior potrzebował jakieś stabilności, stałości, uporządkowanego życia, więc... Trochę grała. Owszem. Ale ileż można?
- Nie chcę tylko, żebyś myślał, że czuję tylko to - postawiła sprawę jasno. Jej słowa... Była wkurzona, a i owszem, jednak nie była to jedyna emocja, jaka nią targała. Było ich zacznie więcej i chyba nie chciała, by wszystkie one dały o sobie znać już teraz, w jednym momencie. Dawkowanie ich również nie było raczej receptą na wszystko, co ich spotkało, ale kobieta nie była do końca przekonana, czy zrzucanie na wszystkich bomby miałoby przynieść jakieś korzyści. Joe i tak już wiedział, że Gwen była na niego wkurzona, po co więc powtarzać to kolejny raz? Może lepiej będzie w końcu zamknąć ten etap (a przynamniej pogodzić z tym, że takowy był) i powoli ruszyć dalej lub przynajmniej spróbować zacząć ze sobą rozmawiać.
- Ja wciąż to w sobie duszę - przyznała - i być może pewnego dnia znów wybuchnę - bo mniej więcej właśnie w takich kategoriach postrzegała tamte słowa. Wtedy były uzasadnione. Emocje był zbyt świeże, jednak teraz... Wciąż w niej buzowały, to fakt, potrafiła jednak przynajmniej spróbować mówić o nich głośno. - Spróbuj się ogarnąć, bo będziesz mi potrzebny. Nam - oczywiście miała też na myśli ich starszego syna. - Musimy coś zrobić, bo inaczej zwariuję. Musimy go odnaleźć, a potem... Potem poskładać to, co jeszcze zostało z naszej rodziny.
Zwrot, jakiego użył, zdecydowanie nie umknął jej uwadze. Mogła nawet odpowiedzieć na niego nikłym uśmiechem. Być może ktoś uznałby to, za nic, za jakiś tik nerwowy, za reakcję totalnie niezwiązaną z ich rozmową, ale nie chciała dawać mu nadziei. Nie chciała dawać jej dziś, jednak... Nie mogli odpuścić. Chyba właśnie dlatego podeszła nieco bliżej męża. Tylko na moment. Na chwilę.

joe strand
lorne bay — lorne bay
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Lift me up, hold me down, keep me close, safe and sound.
Junior jednak nie był głupi. Zdawał sobie sprawę, że to co działo się w domu to farsa. Nieco może lżej było mu zaakceptować wyprowadzkę ojca, przynajmniej z początku, bo teraz... Widać było, że sobie nie radził. Joseph zdawał sobie sprawę, ze to nie jest jednak nic nowego w odczuciach młodego chłopaka, a po prostu coś, co jak oni wszyscy... Tłamsił bardzo długo. Teraz sączyło się i mogło być całkiem trudno to przerwać.
-A co w takim razie jeszcze czujesz? - zapytał, bo chciał wiedzieć. I to nic, jeśli miałyby to być jedynie negatywne emocje. Wydawało się Strandowi, że jest w stanie to znieść. Byleby, skoro już ich stać na odrobinę odwagi, wyjaśnili sobie wszystko to, co powinni byli już zrobić dawno temu.
-Gwen... - westchnął ciężko, bo nie mógł obiecać, że się ogarnie. To nie działało magicznie. Nie, kiedy w przeciwieństwie do niej, on tracił nadzieję. Patrzył na nią ze skwaszoną miną, nieobecnym nieco wzrokiem... Ile razy wyobrażał sobie co stało się z ich młodszym synem po porwaniu? Za wiele. Niejednej nocy budził się zlany potem, a najgorsze było to przeklęte uczucie bezradności. Dziś... Zapewne Fitzgerald, by go za to znienawidziła, gdyby wiedziała, ale modlił się... By te scenariusze nie były prawdą, a mały Mike nie żył od czterech lat. Byle nie musiał przeżywać dziecięcego horroru związanego z jakimiś chorymi fantazjami zwyrodnialca, bo Strand nie wierzył w to, że ktoś porwał ich syna, by zrobić z niego swoje upragnione dziecko... Wolał więc... Chciałby więc wiedziec, że jest martwy niż żyć w takim zawieszeniu, bo to nie było życie. Codzienność przeciekała im przez palce... Trop urwał się dawno temu... Nie mieli nic... -Gwen... Może właśnie... powinniśmy skupić się na tym co zostało, a nie co odebrało nam życie? - zasugerował niepewnie, łapiąc delikatnie dłoń żony, na której wciąż znajdowała się obrączka. Przesunął po nim palcem. Chciał, by dała mu szansę. Pragnął, by mogli dać stabilny dom synowi, który jeszcze mieszkał pod ich dachem, ale chyba... To znaczyło, że... Musieliby skończyć z tą obsesją, która wyniszczała ich wszystkich... Bo inaczej... Zaniedbywali to, co zostało im najcenniejszego. Nie widział tego do tej pory, nie miał też pojęcia czy potrafiłby to zrobić, ale w tej minucie uważał, że to słuszne... Jakkolwiek brutalnie mogło brzmieć. I zapewne spotka się z niezadowoloną odpowiedzią Fitzgerald, bo właśnie gasił w niej nadzieję, którą pielęgnowała w sobie przez lata, wiedział też, że blondynka nie pozwoli mu tego zrobić tak łatwo... A co za tym szło... Nie pozwoli mu wrócić... Bo przecież nie potrzebowała go takiego zniechęconego, opowiadającego bzdury, a walecznego i pewnego swego... Może to miało go jedynie uchronić przed tym, by się nie zbierać, kiedy nie miał sił? Sam nie potrafił tego stwierdzić. Albo nie chciał. Teraz jednak... pragnął wierzyć, że mówił to co naprawdę czuł i uważał za właściwe. Nie chciał, przecież intencjonalnie ranić Gwen bardziej niż już to zrobił. Naprawdę nie chciał.
powitalny kokos
no_name#4451
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — fitzgerald & hargrove
35 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Nie złamały jej dorastanie w wielodzietnej rodzinie, ciężka choroba, własna niepełnosprawność oraz śmierć obojga rodziców. Pękła, gdy zaginął młodszy z dwójki jej synów. Od czterech lat żyje nadzieją, bo wierzy, że kiedyś go odnajdzie.
Początkowo otworzyła nawet usta, gotowa coś powiedzieć, ale potem... Przez chwilę zastanawiała się, o czym właściwie powinna mówić, od czego zacząć. Spróbować dyplomacji? Pominąć pewne rzeczy? Być całkowicie szczerą?
- Nadal jestem wściekła. Na wszystkich. Na wszystko. Na ciebie, na mnie, na policję, na to, że w dalszym ciągu nic nie wiemy i nie mamy nawet najmniejszego punktu zaczepienia - przyznała. To ostatnie było dla niej w tym wszystkim chyba właśnie najgorsze. Może byłoby im łatwiej przez to przejść, gdyby wiedzieli, że istnieje jakiś świadek, do którego kiedyś uda im się dotrzeć, że organa ścigania są w posiadaniu nawet skąpego materiału dowodowego, który pozwoliłby kiedyś powiązać kogoś z całą tą sprawą, że... Kiedyś wciąż majaczyło jej w głowie, stanowiąc niejako pewnego rodzaju obietnicę. To nastąpi. Może jeszcze nie dziś, nie w tym roku, ale... kiedyś. Ona i Joe poznają prawdę, bo po tylu latach... Chyba nie byłaby gotowa głośno przyznać mu rację, ale ten jeden scenariusz, dość zresztą prawdopodobny, przyniósłby im ukojenie i z pewnością nie mogłaby nienawidzić Joe za tego typu myśli. Ją samą również nawiedzały, choć uparcie starała się wyrzucić je z głowy, gdyż wciąż liczyła się dla niej tylko jedna możliwość.
Spojrzała na jego dłoń. Zdaje się, że domyślała się, co Joe miał na myśli i... Czy mężczyzna dostrzegł na jej twarzy nikły uśmiech? Jeden z nielicznych w ostatnim czasie, a już z pewnością pierwszy tak prawdziwy podczas trwania ich rozmowy. Chciała jakoś to poskładać, chciała, by znów tworzyli rodzinę, nie była tylko pewna, czy będzie potrafił sprostać temu, co zasugerował właśnie Strand i zdaje się, że nie zamierzała tego przed nim ukrywać. Skoro stawiali na szczerość, być może nawet taką do bólu, musieli pójść w to dalej. Mocniej. Głębiej.
- Nie potrafię - odparła. - Joe, ja... Setki razy próbowałam zachowywać się racjonalnie, trochę zwolnić, dać służbom pracować i po prostu czekać, ale za każdym razem, kiedy dochodzę do wniosku, że jestem na to gotowa, w ostatniej chwili uświadamiam sobie, że nie potrafię tego zrobić. Kiedy Mike już się znajdzie - w tej wersji nie zakładała innego scenariusza - nie będę potrafiła spojrzeć mu po tym wszystkim w oczy. Jakaś część mnie wciąż musi w to wierzyć. Nie porzucę naszego syna - wyjaśniła, poniekąd wracając tu do wcześniejszego tematu - mówienia o tym, co czuła. - Ale... - dodała po chwili ciszy. - Zależy mi na tobie. Zawsze będzie zależało. Ty i Junior jesteście wszystkim, co mam.
To nie tak, że nie pozwoli mu wrócić. Tamtego dnia nie do końca nad soba panowała, ale Joe był jej mężem, nadal go kochała i doskonale wiedziała, że jeśli ma przez to wszytko przejść, to razem z nim. Być może dalej będzie się wściekała, nie będzie umiała zrobić kroku w przód, ale bez niego... Bez niego się cofała. Mocniej się w tym wszystkim zapętlała.
Może właśnie o to w tym wszystkim chodziło? Może on powinien stanowić jej kotwicę podczas wichury emocji, podczas gdy jej rolę stanowiło bycie żaglem, który łapałby wiatr, gdy on osiadał na mieliźnie zniechęcenia? Może oba te elementy powinny się równoważyć, by ten metaforyczny okręt, ich rodzina, by płynął dalej?
- Myślisz, że jesteśmy na to gotowi?

joe strand
ODPOWIEDZ