uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
trigger warning
samobójstwo
004.
This is the dress I want to be buried in
Leave the rings, I might need them
Unholy water, take a sip
This is my church outfit
{outfit}
Viper czuła, że przeszkadza.
Właściwie od samego urodzenia; w rodzinnym domu nie sposób było poddać tego jakimkolwiek wątpliwościom. Przeświadczenie o własnej zbędności wypierała jednak oddawaniem się wyjątkowo wybujałemu, narcystycznemu urojeniu o tym, że zwyczajnie była zbyt dobra dla tych wszystkich idiotów, którzy ją otaczali. Wiedziała, że się marnuje - podając ojcu piętnaste piwo z kuchni, żeby tylko uniknąć oberwania po twarzy, przewracając oczami na matczyne wypieki, sklecone z podgniłych pozostałości na tyłach lodówki, po raz kolejny opatrując rany bliźniaka, których nabycia w kolejny durny sposób można było z pewnością uniknąć. Więdła w tej szkole, w której całoroczny materiał z każdego przedmiotu miała w małym paluszku już w pierwszym tygodniu po wakacjach, pośród ludzi, którzy ani nie rozumieli, że była predestynowana do zostania królową wszechrzeczy, ani nie doceniali ogromu drzemiącego w niej potencjału - tyle dobrego, że bali się trochę, że któregoś dnia przyjdzie do szkoły z kałachem i wszystkich wykończy. Trochę jej się nie chciało taszczyć takiego ciężaru ze sobą, a poza tym już jakieś pięć milionów (no okej, trochę mniej) osób to zrobiło, nie było w tym niczego innowatorskiego.
Podobnie jak w podpaleniu albo wysadzeniu w powietrze całego tego przybytku, który udawał teraz dom szczęśliwej rodziny - z biednym, ukochanym, wielbionym przez wszystkich Isaakiem, który musiał (no biedny!) jeździć na chemię (za co Bóg pokarał tak takie cudowne dziecko?) i uczyć się czytać (jakby umiał kiedykolwiek wcześniej), z Samuelem i jego fagasem, którzy wymyślili sobie, że będą teraz żyć jak w pięknej, pedalskiej idylli, z gosposią (?!), która robiła wszystkie te rzeczy, o jakie do tej pory dbała zawsze Viper, no i dzięki czemu wiedziała przynajmniej, że wszystko będzie doskonale posprzątane, a teraz non stop musiała po tej pani Ani poprawiać, no i z Felixem, który był jedynym pocieszeniem w tej całej nienaturalnej sytuacji, pod postacią w miarę zdrowego środowiska, w którym przyszło jej operować i które drażniło ją niesamowicie.
Wkurwiało ją, że musiała udawać ciągle, że coś je, bo zaraz któryś z tych kretynów skapnąłby się, że jest na głodówce, w co matka miała zawsze wywalone, wkurwiało ją, że nie miała swojego miejsca, w którym mogłaby się zajmować taksydermią, wkurwiało ją, że Sam chodził na te durne wywiadówki, jakby ktoś go o to prosił i wkurwiało ją to, że ciągle dostawała ochrzan. Nie odzywała się? Źle. Zaczęła się odzywać? Źle, bo niby jest niemiła. No tak, jest niemiła - nie ma co, szybko się zorientowali, po prawie osiemnastu latach. Wkurwiało ją to udawanie, że są ze sobą nie wiadomo jak blisko związani, zupełnie jakby Sam, do pary z Saulem, który też rościł sobie jakieś prawa do wychowywania jej (za późno), próbowali teraz oszukać cały świat - że przecież zawsze się nimi interesowali, że przecież zawsze chcieli ich zabrać od rodziców, że przecież zawsze mogli na nich liczyć - i przy okazji zrobić z nich wszystkich debili. I tak jak bracia Viper debilami faktycznie byli, tak ona - jako osoba bystra i swojej inteligencji świadoma - czuła się wyjątkowo poirytowana tą wtłaczaną im do łbów narracją.
Nic dziwnego, że w końcu postanowiła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i dać: sobie - upragniony święty spokój oraz sławę i im - nauczkę, i żeby się czasem nie zesrali. Jej głowa od zawsze była pełna pomysłów o tym, jak chciałaby zakończyć swój żywot, w co być ubrana, jak zakpić okrutnie z tych kretynów, których kazano jej nazywać rodziną, a przy okazji narobić wokół siebie trochę szumu, aby odejść wśród medialnego hałasu. Happy’emu - który, swoją drogą, ostatnio też ją porządnie wkurwił - zabrała jedno z tysiąca opakowań tabletek nasennych, czego ten zjeb nawet nie zauważył, bo napierdalał w jakąś durną grę na komputerze i napisała starannym pismem list pożegnalny.
Spoiler
W treściwym skrócie wyglądał tak:

1) Wstęp - Viper pisze o tym, że wszyscy są głupi.

2) Rozwinięcie:

a) Viper życzy Samowi szybkiego ślubu z Arthurem i jeszcze szybszego rozwodu;

b) Viper życzy Adamowi udanego klęczenia na grochu i żeby mu się krzyż złamał (ten na szyi i ten w kręgosłupie);

c) Viper życzy Saulowi wyciągnięcia z dupy kija oraz innych rzeczy;

d) Viper życzy Oliverowi bycia przyczyną wielu śmierci, w tym swojej własnej;

e) Viper życzy Zaharielowi, żeby wytatuował sobie na czole: jestem śmieciem;

f) Viper życzy Amalii udanego złotego strzału;

g) Viper życzy Mattowi, żeby zakrztusił się rurą wydechową jakiegoś samochodu;

h) Viper życzy Felixowi, żeby pamiętał o noszeniu ze sobą apteczki i patrzeniu pod nogi;

i) Viper życzy Happy’emu zazdrości, że taki zajebisty sposób na śmierć wymyśliła;

k) Viper życzy rodzicom zdechnięcia w katuszach, ale żeby do innego kręgu piekła trafili niż ona;

j) Viper Isaakowi nic nie życzy. I tak nie umie czytać.

3) Zakończenie - Viper życzy wszystkim udanego pogrzebu i zostawia w stopce listę osób zaproszonych na ceremonię. Jest pusta.

4) PS. nie zesrajcie się.

Zadowolona z siebie, pozostawiła dzieło swego życia na stole w jadalni, w kopercie z napisem: NIE OTWIERAĆ, VIPER, bo wiedziała, że jeśli tak ją podpisze, to na pewno ktoś ją otworzy. Pewnie Isaac, bo miał lepkie rączki. A potem wyszła z domu, odjebana jak szczur na własny pogrzeb (całkiem dosłownie) i skierowała się do domu pogrzebowego. Wzięła ze sobą wytrych, bo szczerze myślała, że dostanie się do środka będzie dużo trudniejsze niż było w istocie. Ochroniarz chyba poszedł spać do wolnej szufladki w kostnicy, bo przeniknęła do pokoju, w którym szykowano zwłoki bezszelestnie i niezauważenie.
- Prymitywne - mruknęła tylko, kiedy okazało się, że kod zabezpieczający wejście do sali, w której składowano ciała to: 1111. Ale w sumie - czy mogła spodziewać się czegoś innego po tej dziurze zabitej dechami? Elegancko rozgościła się w chłodnym pomieszczeniu, przeglądając listę nazwisk osób, które miały być w pierwszej kolejności szykowane do pogrzebu. Najwyraźniej kolej padłą na jakąś Ellen. Spoko, mogła być Ellen. Stół, na którym się położyła, był zimny i czysty, także wygładziła zaraz sukienkę, w której przyszła, łamiąc tym samym wszystkie swoje blokady, łyknęła dobre kilkadziesiąt tabletek (nie wzięła niczego do popicia, czego trochę żałowała), wyrzuciła pudełeczko do kosza (nie trafiła, ale miała to w dupie), ułożyła ręce na brzuchu i zamknęła oczy.
Tak, to będzie piękna śmierć i piękne nagłówki, kiedy na pogrzebie ludzie skapną się, że w trumnie nie leży żadna Ellen. Happy wessie dupą prześcieradło z zazdrości.

mia ginsberg
tanatokosmetolog — The Last Goodbye
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
jedna z tych miłych dziewcząt, ale...
pracuje w zakładzie pogrzebowym, wie coś o śmierci przyjaciółki, gustuje w starszych mężczyznach i na domiar złego jeszcze prowadzi wojnę przeciwko krasnalom ogrodowym
trigger warning
samobójstwo, sceny makabryczne i funeralna tematyka
viper monroe

Mia Ginsberg znała się na samobójstwach. Była jak pieprzona Hermiona Granger w tej kwestii, bo przecież ona wszystko wyczytała i afiszowała się tym przy każdej okazji. Ba, była chodzącą skarbnicą ciekawostek na temat tego sposobu odbierania sobie życia i wydawało się, że nawet ma poziom ekspercki. Jeszcze nie wymyśliła zawodu, w którym mogłoby się to jej przysłużyć (dobra, mogła być mediatorem i przekonywać ludzi, by nie skakali z tego dachu, ale gdzie zabawa), ale jak z każdą wiedzą niepotrzebną, okrutnie cieszyła się, że ją posiada. A raczej, że nią szarżuje dorabiając się jednej z tych etykietek dziwadła, kosmate wiedźmy (przecież goliła już wszystkie części ciała) i pani od śmierci.
To ostatnie pochodziło wprawdzie od chłopaka, który chciał dobrać się jej do majtek, ale kto by się tym przejmował. Na pewno nie ona, bo już projektowała sobie, że gdy umrze (a będzie to prędzej niż później) będzie miała u małego palca jedną z tych rozkosznych wizytówek, na której ktoś zapisze jej przezwisko. Pewnie z jakimś ordynarnym numerem, bo umrze jako któraś z kolei, ale nie można mieć wszystkiego, prawda?
Rolling Stonesi na pewno o tym śpiewali i nuciła to, gdy wreszcie zjawiała się w swoim ulubionym budynku. Nie z powodu samobójstw, choć te ostatnio znowu były na topie za sprawą Mindy. Współczesnego Wertera sobie znaleźli, z kiepską szminką i odrostem na paznokciach. Najwyraźniej ona nie chwytała tej mody i była zazdrosna o tę nekrofilię, która pewnie nie wychodziła za daleko ponad podziw, ale wciąż była dla niej żałosna. Jak można było opowiadać światu, że się przepadało za dziewczyną, której podpaliło się kiedyś włosy? Jak można było wysyłać wirtualne znicze i hugsy do jej rodziców? Nie rozumiała tej planety ani trochę, a wszyscy się zmówili, by przenieść ją do jakiejś współczesnej wieży Babel, gdzie każdy mówił odrębnym językiem o tym samym.
Tak, jej koleżance się zmarło. Najwyższa pora zabrać się do roboty i nie traktować tego jak święta nostalgii, smutku i niewiadomo jeszcze czego. W końcu nie ona pierwsza i zdecydowanie nie jedna z ostatnich, więc czemu akurat ją trzeba tak rozszarpywać na czynniki pierwsze? Czy było w tym coś wyjątkowego?
Odpowiedź na to pytanie miała znaleźć w lodówce szukając kolejnego trupa, ale zamiast tego znalazł on ją sam. To znaczy ułożyli go na blaszanym stole, na którym zawsze szykowała swoje ciało do pochówku. Klasycznie, oryginalnie, dziwkarsko, obiecywała sobie, że kiedyś rozpisze odpowiednie pakiety i będzie witać gości razem z ulotkami z materiału, który wchłania ludzkie łzy. Pomysł był nowatorski i warty opatentowania, plus zapewniłby jej odpowiednią reklamę. Na razie jednak ciągle słyszała, że ma się zamknąć i skupić na tym, co robi najlepiej. To polegało głównie na malowaniu ludzkich zwłok, ale teraz musiała zapatrzyć się na leżącą przed nią dziewczynę. Zwykle traktowała te trupy jak coś tak prozaicznego jak latarnie uliczne, na które nie zwraca się uwagi, gdy przestaną świecić. Ci ludzie zdecydowanie zgaśli w Panu- tak, była wierząca okazjonalnie i na pokaz- więc nie mogła przecież ich poświęcać za wiele uwagi. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że dziewczę zdawało się przypominać tak bardzo nieszczęsną Mindy, że stwierdziła, że znowu ma zwidy od kwasu i to wszystko doprowadzi ją do wariatkowa.
Jakby wcześniejsze zaintrygowanie samobójstwami to było mało.
Ocknęła się jednak, bo przecież była w pracy, a w pracy nikt nie pytał czy widuje swoją martwą przyjaciółkę tylko czy wyrobiła targety trupów, więc musiała jak przystało w prawdziwym korpo, wziąć się w garść i skupić na ciele.
Potwornie ciepłym, co przyjęła z westchnieniem żalu. Nie po to bierze się pracę w chłodni, by nawet trup parował. Takie wypadki jednak się zdarzały, więc wzięła gąbkę i zaczęła obmywać twarz tej dziewczyny czując, że wydziela się z niej dziwny zapach.
- Jezu, następna, co zapomniała dezodorantu przed śmiercią - i sięgnęła do jej pach, które wydały się jej się dziwnie owłosione, ale przecież włosy też może jej wydepilować. Wprawdzie nie mieściło to w jej pakiecie podstawowym, ale dziewczę za bardzo przypominało Mindy, by miała potraktować ją na odczep. Poza tym jeszcze z niej nie uszło życie, a ten moment zawsze wydawał się jej najbardziej magiczny z całego doświadczenia śmierci.
Chwila, w którym nagle zaczyna brakować powietrza w płucach i trup opada na dół jak przebita dętka wydając się charakterystyczne charczenie. Niektórzy nawet mówili na to ożywienie, ale dla Mii była to raczej jeden z tych ostatecznych odruchów i pocałunków śmierci. Tak porządny, że mogłaby się w nim zakochać. Z tego powodu jakoś przeoczyła fakt, że dziewczę nadal oddycha, a śmierć zdaje się ją opuszczać jak kochanek nad ranem.
Najwyraźniej jednak była mniej spostrzegawcza jak myślała, bo przecież w innym wypadku odkryłaby, że nie tylko ona fascynuje się samobójstwem i nie tylko ona jest tą przemądrzałą Granger. Wtedy pewnie znienawidziłaby rywalkę, którą teraz szykowała do depilacji pach jak przystało na porządny zakład pogrzebowy.
Nie chcieli przecież, by odeszła śmierdząca z tego ziemskiego padołu, pełnego łez i żałoby.
Dzień jak co dzień w pracy Mii Ginsberg.
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
Jeszcze nie tak dawno temu, Viper otarła się o śmierć. Nie pamiętała już wprawdzie tego uczucia zbyt dobrze, znieczulona wówczas morfiną i w ogólnym otumanieniu, zwanym w lekarskim żargonie szokiem pourazowym, ale pamiętała, jak zirytowało ją rodzeństwo przy szpitalnym łóżku, jak pragnęła z całej siły, żeby wszyscy w tej chwili wyszli, bo oczy piekły ją od łez, a ona nigdy nie pozwalała sobie płakać w czyjejś obecności. Pamiętała też, jak bardzo żałowała, że się nie udało i jednocześnie była za to wdzięczna - nie chciała tak umrzeć; nie zakatowana przez ojca. Miała na to swój własny plan i była wyjątkowo uparta w założeniu, że śmierć nie wyciągnie po nią rąk wcześniej niż to sobie ułożyła w głowie. Czekała z utęsknieniem na dzień, w którym poziom jej gniewu i samoobrzydzenia będą sumarycznie wystarczająco wysokie, żeby zmotywować ją do tego ostatecznego przedsięwzięcia. Ucieszyła się, gdy wreszcie poczuła, że to zrobi.
Pisała ten list lekką ręką, ze złośliwym uśmiechem na twarz. Zaklejała kopertę niemal rozanielona, mrucząc pod nosem jakąś melodię. Wciąż kipiała złością, ale ta złość przyjęła z zewnątrz formę niemal potulną. Gołym okiem było widać, że coś jest nie tak - ale wszyscy i tak mieli to (tradycyjnie) w dupie. Wiecznie przejęci biednym, zacofanym w rozwoju Isaakiem, gówniarzem Samuela i nieustającymi urazami Felixa, nie zwracali nawet uwagi na nią - tą jadowitą żmiję, którą z pewnością chętnie by z tego radosnego, sielskiego obrazka wycięli. Ona jednak nie miała zamiaru dać im to zrobić. Nikt jej nie będzie wycinał - sama to zrobi, na własnych zasadach. I nie będzie już musiała użerać się z ich oszałamiającą głupotą, z nienawiścią do własnego ciała, obojętnego na jej błagania o adrogyniczność i splugawionego bezlitosnym dojrzewaniem ani tymi wszystkimi myślami, które zalewały jej głowę jak trucizna. Liczyła na święty spokój - choćby w piekielnych płomieniach.
Ale - jak zwykle - coś musiało pokrzyżować jej plany. Choć na dłuższą chwilę odpłynęła, śniąc czarne plansze i niewiele poza tym, gwałtowny zryw żołądka wybudził ją skuteczniej niż jakieś dziewczę kręcące się przy jej pachach. Poderwała się nagle do wpół siadu, odtrącając ją jednocześnie od siebie i zanim zdążyła przyswoić fakt, że ktoś ewidentnie ją przed chwilą d o t y k a ł, odwróciła głowę na bok i pozwoliła zawartości żołądka (składającej się wyłącznie z wody i tych kilkunas...dziesięciu połkniętych tabletek) powrócić tą samą drogę na zewnątrz, z obrzydliwym dźwiękiem chlupocząc o podłogę, tuż u stóp intruzki. Jednocześnie poczuła jak jej głowa promienie nagle nieznośnym bólem. Do kurwy nędzy, to nie mogła być śmierć.
Przeniosła przytłumione jeszcze nieco spojrzenie na dziewczynę, która trzymała w dłoniach sprzęty do depilacji i wybałuszyła na nią oczy.
- A kim ty niby jesteś? Co to ma być?! - oburzyła się, jakby to nie ona tutaj przed chwilą leżała jak długa i udawała trupa. W tej chwili z gorzą świadomością uderzył ją ten fakt właśnie: że jej się nie udało. Jasna kurwa. Rozejrzała się pospiesznie po pomieszczeniu - tak, ku jej nieszczęściu to wyglądało jak ten sam pokój, w którym nażarła się pigułek. Czy to możliwe, że jej piekło miało mieć taki właśnie wygląd? Czy to jakieś symboliczne uwięzienie w miejscu zgonu? A może była duchem? Niemożliwe; fizycznie czuła jeszcze chwilę temu dotyk tej dziewczyny. A może ona też była duchem...? A może samym Szatanem pod postacią wyglądającą równie niewinnie, co zawzięcie? Nie wiedziała, który scenariusz powinna przyjąć za ten prawdziwy, a co za tym szło - nie miała pojęcia, co właściwie powinna teraz zrobić. Zerwać się i uciec? Oddać jej hołd? Zacząć grozić? Ku temu ostatniemu skłaniała się najbardziej, bo dziewczyna ewidentnie naruszyła jej proces umierania. Nie było innej opcji, żeby te tabletki nie zadziałały; na pewno zrobiła coś, żeby ją unieszkodliwić.
Z tą pełną frustracji myślą wbiła paznokcie w jej ramiona.
- Co mi zrobiłaś, kretynko skończona? W tej chwili to napraw - zażądała, choć to było dość ironiczne słowo, biorąc pod uwagę, że oczekiwała naprawy jej - rzekomej - śmierci. Podobne barbarzyństwo spotkało ją po raz pierwszy - bo jeszcze inna gadka, jakby to był lekarz, ale to dziewczę? Wyglądało najwyżej jak jakaś zagubiona opiekunka medyczna, która wymieniała baseny pod starymi dziadami.

mia ginsberg
tanatokosmetolog — The Last Goodbye
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
jedna z tych miłych dziewcząt, ale...
pracuje w zakładzie pogrzebowym, wie coś o śmierci przyjaciółki, gustuje w starszych mężczyznach i na domiar złego jeszcze prowadzi wojnę przeciwko krasnalom ogrodowym
Istniały legendy o tych wszystkich młodych adeptach fuchy cmentarnej, których najpierw poddawano odpowiednim próbom. Nic nadzwyczajnego- w końcu śmierć mogła przerazić na śmierć, a braki kadrowe były ogromne, więc trzeba było jakoś młodzież oswoić z wizją duchów, wyskakującą z każdego kąta. Nie, żeby w jakiekolwiek wierzyła, choć stara Trudy od klepania modłów mówiła, że w tym miejscu unoszą się na okrągło. Ta wizja tak przypadła jej do gustu, że zaczęła widzieć w tym domu pogrzebowym swoiste Heathrow z lodówką jako lotniskowym hotelu kapsułowym.
Wizja ta całkiem przypadła jej do gustu, bo w końcu to miejsce okazało się cokolwiek ciepłe. Może i inni lotnisko (oraz kostnicę) kojarzyliby raczej na chłodno, ale Mia czuła się tu doprawdy jak w domu i z namaszczeniem doglądała swoich domowników. Ostatnio jednak musiała robić to cokolwiek nieopatrznie (miała swoje powody, ok), bo nie przyjęła do wiadomości, że dokooptowali jej zwłoki i to pewnie w stanie rozkładu, skoro zajeżdżały dziwną wonią wszystkiego, co się dało. Nie śmierci, co oczywiście powinno wzbudzić jej podejrzenia, ale do cholery, kto o zdrowych zmysłach spodziewa się w kostnicy trupa, który wyskakuje jak klaun z pudełka?
- Ha, ha, bardzo śmieszne. To gdzie jest ta kamerka? - najwyraźniej Mia się spodziewała, bo na widok podrywającej się istoty, nie zrobiła niczego, by pokazać, że jest zaskoczona. A była, bo przez jakąś minutę naprawdę łudziła się, że te jej plansze ouija działają i to jej matka opętała ciało tej nieboraczki, która pewnie zrzuciła się ze schodów po spożyciu garści tabletek. Wystarczyło jednak, by istota przemówiła i okazało się, że jest cokolwiek jeszcze śmiertelna i na dodatek niewychowana, więc nie różni się ani trochę od tej chmary pszczółek, którymi do tej pory przewodziła Mindy. Umarła królowa, niech żyje ta laska, która postanowiła sobie zaanektować jej kostnicę. Mało brakowało, a ze złości na tak bezczelne naruszenie, nie zabrała szpadla i nie wycelowała w jej łeb.
Może dzięki temu w końcu by poprawiła te boskie wyroki i ta przerażająca blond zdzira nie patrzyłaby na nią jak nauczycielka, która domaga się wyjaśnień, bo eksperyment nie wyszedł.
- Mała, ja tu pracuję. Nie wiem kto ci wmówił bajkę z wampirem i GDZIE dałaś się pogryźć, ale tak jakby uprzedzając twoje pytanie żyjesz, gratulacje. Stówa za zmartwychwstanie się należy - wycedziła wszystkie słowa w podobnym tonie dziewczyny, która już niejedno widziała i przez to niewiele ją to obeszło. Jak i jej paznokcie w swojej skórze, choć złapała ją twardo za nadgarstek i ponownie popchnęła na ten metalowy stół. - Jak tak bardzo chcesz to mogę ci poderżnąć gardło, kretynko, ale wtedy nie będzie romantycznie i twój żałosny liścik żadnego skutku nie odniesie - zagroziła i jakże ona blefowała z tym listem, ale Mia Ginsberg wiedziała, że na świecie są kretynki (jak ta tutaj), które obok swojego odejścia muszą robić specyficzne zamieszanie. Takie, by upewnić wszystkich w tym jak wielką stratę odczują po ich zejściu i jak bardzo świat będzie różnić się po tym zajściu.
Tyle, że -niespodzianka!- słonko dalej wstawało, ludzi było jak mrówek, a nad śmiercią nikt jakoś się nie pochylał, więc chyba czas nauczyć tego dzieciaka, że Mii wszystko jedno, co ona tutaj robiła i czemu nie zeszła.
Dobrze, to ostatnie to był największy blef, bo kątem oka spojrzała na te jej tableteczki.
- Wygląda na to, że od tego dostaniesz tylko biegunki. Jesteś doprawdy beznadziejna w umieraniu - i nie było chyba większej zniewagi jak ta podkreślona puszczeniem ją na metalowy stół i zabraniem kolejnego trupa z lodówki. Przynajmniej autentycznego, bo tu jej zajeżdżała podróbka jak miło.

viper monroe
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
trigger warning
samobójstwo
Życie nienawidziło Viper Monroe. Prześladowało ją i trzymało uparcie w swoich ramionach, nie chcąc skłonić się do opuszczenia jej raz na zawsze. A skoro trwało, zdeterminowane i jakby opętane szaleńczą miłością, ona nie miała innego wyjścia niż tylko je zaakceptować - a to było najgorsze. Bo życie nie było idealne - nie naginało się zawsze do jej wizji, rujnowało jej plany i wyobrażenie o sobie, do pary z losem robiąc jej na przekór, tak jak to miało miejsce teraz. Cały koncept, który obmyślała przez parę dni, wydawał się doskonały i niemal bezbłędny; tak naprawdę za najbardziej skomplikowany element uważała samo wtargnięcie do domu pogrzebowego, ale to okazało się dużo łatwiejsze niż przepuszczała. Nic dziwnego, że napełniło ją taką dozą pewności siebie, jakoby już nic złego miało się nie stać i przesądzone już zostało (i miała w tym wsparcie opatrzności oraz księżyca), że umrze właśnie tego popołudnia - jakże słonecznego, bo wiosennego i trącącego nadzieją.
Nadzieję Viper pokładała właśnie w śmierci. W tym cudownym uwolnieniu od wszystkich trapiących ją błahostek i rzeczy bardziej poważnych - rzeczy, z którymi mierzyła się na co dzień. Wróżyła sobie piękny, efektowny koniec, w samym środku afery; taki, który złapie nagłówki miejscowych gazet i zapiecze jej rodzeństwo tam, gdzie nie lubią. Być może to było odrobinę okrutne, ale przecież Monroe w okrucieństwie dostrzegała siłę - w ten sposób, w jej pojmowaniu, podkreślało się własną dominację, własną ważność, a przy okazji łechtało sobie ego. A jej ego ostatnio całkiem poważnie podupadło - koniecznym było, żeby przy okazji planowanej śmierci jakoś je sobie podbudować.
Tylko, że jej plan okazał się wadliwy, a może to Los uznał, że spłata jej - wyjątkowo niesmacznego - psikusa? Sama obecność niepożądanej osoby to było jeszcze nic. W gruncie rzeczy co to by była za różnica, gdyby faktycznie udało jej się zaliczyć, dosłownego, zgona? Żadna. Sam fakt, że tabletki nie zadziałały tak, jak powinny, był jednak dużo bardziej trapiący. Jak to w ogóle było możliwe? Zeżarła tego przecież tyle, że powinno ją dobitnie poskładać, a nie sprowokować do wymiotów. Była pewna, że zgarnęła leki nasenne, tych Happy miał pod dostatkiem. O co więc chodziło? Na sto procent faktycznie przespała parę godzin, bo była solidne przemarznięta panującym w pomieszczeniu chłodem, ale życie zdecydowanie nie chciało jej opuścić. Uparcie. Tak jak zawsze.
- Niespecjalnie mi to wygląda na pracę, cokolwiek sobie tutaj wyrabiasz - skomentowała zjadliwie, niemalże sycząc na nią, bo dziewczyna wiedziała, jak podnieść jej ciśnienie. - I o podrzynaniu możesz sobie śnić mokre sny, bo to się na pewno nie wydarzy - dodała, bo nieznajoma na zdecydowanie zbyt wiele sobie pozwalała. Po swoim trupie da się zarżnąć jakiejś debilce skończonej - miała odejść na własnych zasadach, w rytm swoich osobistych potrzeb. Nie wiedziała, co to za sranie miało być o liście, ale niespecjalnie się tym przejęła, bo wiedziała, że jej list był w istocie zwyczajnie zajebisty. Jeśli myślała, że w ten sposób podburzy jej pewność siebie, to srogo się myliła - Viper nie zmieniała opinii tak łatwo. Zupełnie jak nie przejęła się ani trochę jej komentarzem o umieraniu - raczej po prostu frustrowało ją, że dziewczyna ośmieliła się wydawać jakikolwiek o niej osąd, w dodatku tak bezczelny.
- Ty najwyraźniej jesteś beznadziejna w tym... czymkolwiek jest twoja praca, bo ewidentnie opierdalasz się zamiast robić coś pożytecznego. Przyjaźnisz się z trupami, bo w życiu nikt nie może cię znieść? O raty, jakie to przykre. Mamusia nie przytulała? - odparła jej więc po prostu na to, przesadnie przesłodzonym i jakże ironizującym głosem. Pojazd po matce wprawdzie był czymś na co dzień poniżej jej godności, ale tutaj pasował jak ulał, bo gwiazda najwyraźniej srała wyżej niż dupę miała (o, jaka słodka hipokryzja) i myślała, że miała jakiekolwiek prawo poniżać ją jeszcze bardziej w tej i tak już paskudnej sytuacji, którą miała zamiar opuścić z godnością, pozbieraną z podłogi.
- Tutaj masz rzygi do wytarcia. Byle szybko.

@mia ginsberg NIE MOGE OZNACZYC
tanatokosmetolog — The Last Goodbye
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
jedna z tych miłych dziewcząt, ale...
pracuje w zakładzie pogrzebowym, wie coś o śmierci przyjaciółki, gustuje w starszych mężczyznach i na domiar złego jeszcze prowadzi wojnę przeciwko krasnalom ogrodowym
Znała typ takich nawiedzonych idiotek. Na studiach- których nigdy nie miała, ale nie przeszkadzało jej to w imprezach z bractwem- pojawiały się takie odklejone istoty, które twierdziły, że tylko śmierć je wyzwoli. Zwykle okazywało się, że śmierć była wysokim brunetem i chodziło o zniewolenie w klimacie sado-maso, ale hej, kimże ona była, by wnikać w czyjąś semantykę? Skoro były szczęśliwe to mogły nawet wierzyć w swoje cudowne ocalenie, byle nie zawracać jej głowy, która od dłuższego czasu borykała się z nieziemskimi migrenami. Z takimi na poziomie wybuchu wojny atomowej, więc nic dziwnego, że miała zerowe pokłady empatii w stosunku do samobójczyni, która postanowiła nawiedzić jej miejsce pracy.
Chciałaby stwierdzić, że była oryginalna i jednak noc żywych trupów nie odbywała się cyklicznie, ale miała wrażenie, że od dłuższego czasu to święto ruchome i każdy traktuje tę świątynię nieboszczyków jako miejsce do pranków. Na niektóre nawet się zgadzała (głównie dla Mindy, która zwiększała zasięgi i której konto po śmierci oszalało), a niektóre kwitowała krótkim i bardzo treściwym spierdalaj.
Nie trzeba było orzec, jakie słowo mogła mieć na myśli, gdy widziała tę szurniętą i na dodatek musiała z nią konwersować. Swoją drogą jak na zażycie tylu tabletek była zbyt żywotna i aż prosiło się, by ją dobić czymś, co ją wyrwie ponownie ze stanu świadomości. Na śnie była całkiem znośna, choć zdecydowanie powinna zadbać o depilację i o dobre maniery. Zwłaszcza to drugie, choć jej myliła się wierząc, że wywoła w Ginsberg jakąkolwiek głębszą reakcję. Pod tym względem myślała nawet, że jest mocno upośledzona, bo na większość kwestii reagowała zwykle wzruszeniem ramion.
Sądziła, że ma je tak chude właśnie dlatego, że ciągle doprowadza je do ruchu i biedne zamiast zaopatrzyć się w odpowiednie mięśnie, spalą tkankę tłuszczową.
Teraz też robiła to po wielokroć obserwując swoje nowe zombie, które faktycznie zachowywało się tak jakby miało mózg w słoiku.
- Laska, to ty bierzesz jakieś pigułki i kładziesz się na stole, który jeszcze nie został zdezynfekowany. Jak zachorujesz to wiesz, pretensje nie do mnie - podniosła do góry ręce w geście poddania, może jednak to zatrucie nie byłoby takie złe, bo przynajmniej dziewczę by już na amen się zamknęło i nie musiałaby jej znosić, a także komentarzy o matce.
Takich, które były wycelowane właśnie po to, by sprawić przykrość, ale Mia gorsze znosiła przez całe swoje dzieciństwo, więc znowu uśmiechnęła się całkiem przyjaźnie.
- Ależ ty się rzucasz. Jak taka rybka, którą wyciągnęli z akwarium i próbuje złapać powietrze. Fascynujące - i faktycznie przekrzywiła głowę, by spojrzeć na nią z rosnącym podziwem, bo można było dziewczęciu faktycznie sporo zarzucić, ale była całkiem intrygująca, zwłaszcza gdy zachowywała się tak bezczelnie.
Po części Mia miała wrażenie, że ktoś przywrócił do jej życia samą Mindy i mało, doprawdy mało brakowało, by jej nie zaczęła ściskać. Może to jednak dobrze, że oparła się tej pokusie, bo gdy usłyszała o rzygach, stwierdziła, że czas tour po kostnicy minął bezpowrotnie i złapała ją za włosy ciągnąc do wyjścia.
- A teraz grzecznie stąd wypierdalasz, bo niektórzy ludzie mają realną pracę i realne problemy, a nie są zblazowaną idiotką, która ma kasę i próbuje jakoś zwrócić na siebie uwagę - cóż, Ginsberg myliła się nieco w osądzie, ale jak dla niej dziewczę to nie wyglądało na jedną z tych biednych, więc pewnie chciała mamusi (zawsze to pieprzone mommy issues) pokazać, że jest na skraju i powinni ją ratować.
Naiwna, nie ona pierwsza miała umrzeć z powodu nieudzielonej w dobrym czasie pomocy. Takich historii i takich dziewcząt było wręcz na pęczki, więc nie była wcale taka wyjątkowa.

viper monroe
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
Viper Monroe nie była żadną nawiedzoną idiotką. Właściwie, jeżeli ktoś tak uważał, to ona była stuprocentowego zdania, że był zwyczajnie durny, bo nie potrafił dostrzec jej geniuszu i wyjątkowości. Jak widać, kiedy ona stała w kolejce po inteligencję, niektórzy odbierali bonusowe punkty za ignorancję i najwyraźniej nie dało się już, po czasie, nic z tym zrobić. Jeszcze do niedawna Viper szczerze wierzyła w to, że będzie w stanie podobnym ciężkim przypadkom otworzyć oczy i udostępnić w jakiś sposób choćby niewielki fragment tej wiedzy o świecie, jaką posiadała ona sama, ale od jakiegoś czasu przewartościowała zupełnie swój pogląd. Dla niektórych zwyczajnie nie było nadziei - niektórych rozumianych w wyjątkowo szerokim kontekście, bo Monroe z każdym kolejnym dniem bytowania na ziemskim padole, zdawała się coraz mocniej dostrzegać różnice między sobą i innymi ludźmi. Różnice ogromne i niezbywalne - takie różnice, których nie sposób było przeskoczyć ani wyrównać. I to cholernie ją męczyło. I to było jednym z powodów, dla których zdecydowała się zakończyć to wszystko raz na zawsze.
A teraz miała przed sobą namacalny dowód ludzkiej głupoty i upierdliwości - tę kretynkę, która poczuwała się najwyraźniej w mocy, żeby jakoś rozstawiać ją po kątach. A Viper - po całych latach spędzonych pod ojcowskim jarzmem - miała tego serdecznie dość i nie miała zamiaru pozwalać komukolwiek na traktowanie się w taki sposób. To, oczywiście, nie determinowało wcale, żeby ona sama zachowywała się w stosunku do niej lepiej - bo zwyczajnie należało jej się odgryzienie za wszystkie te lata upokorzeń i niewiele interesowało ją to, że wyżywała się na ludziach, którzy z jej cierpieniem niewiele mieli wspólnego.
Przy tej dziewczynie, tak bezczelnej i głośnej, jakby wyszła z jej lustrzanego odbicia, puszczały jej wszystkie hamulce i niektóre z jej - doprawdy żałosnych - tekstów była w stanie skwitować tylko pełnym zażenowania prychnięciem. Naprawdę myślała, że interesowały jej teraz jakieś potencjalne choroby? Teraz, kiedy zjawiła się tutaj z oczywistym i jawnym zamiarem dokonania żywota? Wydawało jej się, że jej nachalna i nieproszona towarzyszka miała w istocie poważnie zakrzywione postrzeganie świata. Przez pewien czas była jednak jedynie zirytowana i kierowana postanowieniem o nieprzegraniu tej dyskusji, i tak naprawdę poza tym nie żywiła do kretynki żadnych dodatkowych uczuć (bo ta zwyczajnie na to nie zasługiwała), ale w pewnym momencie miarka się przebrała.
Kiedy ta idiotka jej dotknęła. Ba, nie tylko dotknęła - p o c i ą g n ę ł a za włosy, co Viper odpaliło na kilku płaszczyznach. Po pierwsze: szczerze nienawidziła dotyku drugiego człowieka. Obrzydzał ją, zniechęcał, pozostawał poczucie brudu, osadzającego się na skórze. Po drugie: to były włosy, czyli ta część aparycji, o której bieżącą prezencję - długość, ułożenie - dbała cholernie, bo przecież przez większość życia nie mogła zupełnie wyrażać się za ich pomocą, zawsze krótko i krzywo ściętych brutalnie przez ostrze ojcowskiej maszynki. W odruchu, kiedy tylko więc palce tej drugiej zacisnęły się na jej kosmykach, sama również wyciągnęła ręce do jej włosów, żeby odwdzięczyć się tym samym i w ten sposób skończyły siłując się ze sobą, a Viper - która w co jak co, ale w siłę nie była nigdy (a teraz, na tych wszystkich głodówkach, zwłaszcza) specjalnie wyposażona, pozwoliła adrenalinie zdziałać swoje i ewidentnie włożyła wszystkie pozostałe u niej przy życiu pokłady energii w to, żeby zadać kretynce co najmniej tyle samo bólu, co ona jej.
- Myślisz, że tyle o mnie wiesz, żałosna debilko? - wysyczała tylko, w odpowiedzi na te idiotyczne wnioski, jakoby była durną, kasiastą, zwracającą na siebie uwagę niunią. - Lepiej uważaj, co ta twoja piękna buźka gada, bo za chwilę możesz już nie być taka śliczna - warknęła, z całych sił starając się wymierzyć jej głową w metalowym stół, żeby jakoś ją obezwładnić.

mia ginsberg
tanatokosmetolog — The Last Goodbye
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
jedna z tych miłych dziewcząt, ale...
pracuje w zakładzie pogrzebowym, wie coś o śmierci przyjaciółki, gustuje w starszych mężczyznach i na domiar złego jeszcze prowadzi wojnę przeciwko krasnalom ogrodowym
Dopiero przy tej śmiesznej kretynce (tytułowała ludzi jakby jeszcze nie zdążyła wyjść z okresu nastoletniego buntu) poczuła jak jest wściekła od ostatnich tygodni. Ba, pewnie nie zauważyła, ale ta agresja buzowała w niej znacznie wcześniej. Nie wiedziała czy za datę graniczną można było uznać śmierć swojego króliczka czy też matki, ale to wtedy musiało się w niej coś tak popsuć doszczętnie, ale nie dostrzegała tego wcześniej. Ot, przecież funkcjonowała dalej i radziła sobie tak jak umiała. Może i nie była genialnym dzieckiem, więc nie przynosiła do domu samych piątek, ale przecież to nie było tak, że kogokolwiek by to obeszło. Własnego domu, zresztą, nie miała już długo, a cała reszta jej nędznej egzystencji polegała głównie na błądzeniu, szukaniu i nareszcie włóczęgostwie, które rozwinęła do takiego poziomu all inclusive dla bezdomnych, że nawet ta Mindy nie domyślała się, że nie ma gdzie mieszkać.
Fakt, nie należała do zbyt lotnych (co było dość zabawne, bo z czwartego piętra nieźle leciała), ale nadal Mia musiała się nieźle nagimnastykować, żeby to ogarnąć. Wszystko to wracało do niej właśnie wtedy, gdy musiała zderzyć się ze swoją rówieśniczką i wzbierała w niej ta sama złość, którą czuła dosłownie od zawsze.
Przecież gdyby było inaczej to zawołałaby ochronę i zwyczajnie pozbieraliby to dziecko, które próbowało się otruć na jej warcie. Może i tak należało postąpić i tak zachowałby się każdy dorosły, ale najwyraźniej Mia Ginsberg jeszcze nie była taka duża, nawet mimo rozwiniętego biustu. Inaczej- potrzebowała chyba po raz pierwszy zapomnieć o odpowiedzialności i zachować się czysto szczeniacko czując jakąś niewytłumaczalną niechęć do dziewczyny. Być może rozchodziło się o fakt, że tak żałośnie drwiła sobie ze śmierci, a Mia miała do niej nabożny stosunek. A może o to, że ta szmata pomyliła ją sobie z jakąś podłą sprzątaczką i jej nastoletnia duma nie zniosła takiej obelgi?
Ani tego, że w imię ogólnego mordobicia sama zaczęła wyrywać jej piękne włosy, o które z taką lubością Ginsberg dbała pomimo niesprzyjających warunkach. Dobra, to był generalnie cios poniżej pasa i mało brakowało, a suce by się udało i jej nos spłynąłby krwią z metalowego wózka na zwłoki. W sumie to byłby całkiem niecodzienny widok, bo zazwyczaj nawet jak dostawała do obróbki pokiereszowane ciała to ich krew była zastygła, więc się z nią nie miała szansy zetknąć
Nie wiedziała czemu w ogóle o tym myślała i o nienawiści, gdy powinna się skupić na uniknięciu razów od tej zdziwaczałej kretynki. Nareszcie ta sztuka jej się nie udała i faktycznie wpadła w metal czując jak zaczyna z niej spływać strużka krwi.
- Dość! - wyprostowała się i otarła ją, po czym spojrzała na nieznajomą z jakimś nieznanym zrozumieniem, bo cóż, rzadko się zdarzało, by spotkać kogoś, kogo wściekłość napędzała w równym stopniu jak Mię.
- Może obie powinniśmy sobie dać w pysk, ale teraz już daj spokój. Nie będę się z nikim szarpać, patrz - podniosła ręce do góry w geście poddania się, choć było to działanie dość odważne, bo równie dobrze ta wariatka mogła uznać to za zachętę do dalszych działań. Jeszcze jej tak dobrze nie poznała, ale coś czuła, że pokazała jedynie ułamek swoich możliwości. - Dobra, sorry, poniosło mnie, ciebie też. Darujmy to sobie - zaproponowała, bo przecież to wcale nie tak, że nagle chciała wyjść na tą porządną i bardziej dojrzałą.
Spojrzała na nią z ukosa i usiadła wreszcie na metalowym wózku do zwłok omijając plamę z krwi, która należała do niej i wyjęła paczkę papierosów wskazując dziewczynie. Może się poczęstuje, może tym razem ona klepnie na tym osoczu, ale przynajmniej powie coś bardziej konkretnego od darcia ryja.
A jeśli nie to Mia usiadła w miejscu, gdzie tylko ruch ręką dzielił ją od wezwania ochrony i pozbycia się tego samobójczego pasożyta.
Wybór należał więc tylko i wyłącznie do Viper.

viper monroe
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
Może gdyby obie darowały sobie snucie nawzajem domniemań na swój temat już od samego początku, nie doszłoby do żadnego rozlewu krwi. Tak właściwie, to Viper bardzo starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo poruszył ją fakt, że faktycznie zrobiła tej idiotce, która się sama o to prosiła, fizyczną krzywdę. Przecież gardziła taką formą przemocy - uważała ją za najniższą i najbardziej prymitywną, bo w końcu stosowaną przez nikogo innego jak jej zjebany ojciec, który gnił właśnie w pierdlu przeżywając, że jego syn okazał się dewiantem, przebierającym się w damskie ciuszki. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że to faktycznie pora na ostatnie pożegnanie - skoro w jakiejkolwiek kwestii upodobniała się do Barta Monroe’a, to musiał być sygnał, że zaświaty wołają ją do siebie wdzięcznie i powabnie, że zniszczyła cały ten proces intelektualnego wzrostu, który praktykowała latami i spełzła jak robal (ale nie żaden fajny, jak te, które miała ususzone w swojej kolekcji) na samo dno spierdolenia, uciekając się do sztuczek, po które sięgał jej durny i ukochany bliźniak - czyli zwykłe mordobicie.
Na swoją obronę miała fakt, że faktycznie nie przypuszczała, że uda jej się ten pojedynek siłowy wygrać. W sumie to była nawet wdzięczna tej obcej dziewczynie z niewyparzoną gębą, że pierwsza skapitulowała, bo przecież duma Viper absolutnie nie przetrwałaby, gdyby teraz musiała być tą, która się podda. Już wystarczy, że ubrudziła sobie (na szczęście jedynie metaforycznie) ręce jej krwią - na ten moment nie potrzebowała niczego więcej. No może oprócz szybkiego zgonu, ale to chyba było oczywiste.
Z tą jakże radosną myślą, obserwowała jak intruzka siada na stole i wyciąga w jej stronę papierosy. Na ten widok skrzywiła się tylko, w pamięci mając swoje pierwsze (i ostatnie - tak postanowiła) spotkanie ze szlugiem, które nie dość, że było po pijaku, to jeszcze w towarzystwie Happy’ego, któremu prawie narzygała wtedy na buty. A jako, że rzygała dosłownie przed chwilą, nie miała jakoś specjalnie ochoty na powtórkę z rozrywki. Całe szczęście, że na sam smród fajek była skutecznie uodporniona przez starego, który dmuchał jej tym ścierwem w gębę, odkąd tylko została wypchana na ten żałosny świat przez swoją skretyniałą matkę.
- Wyobraź sobie jak twoje płuca wyglądają - rzuciła tylko z przekąsem, ale przynajmniej nie brzmiała już tak, jakby miała zamiar zaraz przekląć ją do trzeciego pokolenia. Po chwili też usiadła obok dziewczyny, wymijając tę plamę krwi, choć oczywiście w jej głowie zaraz zaświtała idiotyczna myśl, żeby wsadzić w nią palec. Powstrzymała się przed tym, uznając że na ten moment już wystarczy jej chyba wrażeń.
- Viper - rzuciła tylko, jakby od niechcenia, kierowana raczej poczuciem powinności, niż faktyczną chęcią do przedstawiania się tej niepokornej istocie. Jednocześnie, coś musiało być w tej dziewczynie na tyle interesującego, że Monroe nie zdecydowała się natychmiast ewakuować z miejsca zdarzenia, tylko faktycznie przysiąść obok. Czy liczyła na to, że ta rozmowa odwiedzie jej od decyzji o ostatniej podróży? Nie, skądże znowu. Podobne rozważanie nawet nie przemknęło jej przez głowę. Być może po prostu potrzebowała odrobiny rozrywki przed tym definitywnym pożegnaniem się ze światem. Nawiedzona laska kręcąca się po domu pogrzebowym wydawała się dobrą kandydatką do tego.
Po chwili Viper skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i spojrzała na nią z ukosa.
- I co ty tu niby robisz, co? Tak rekreacyjnie sobie przychodzisz pomacać zwłoki? To trochę zjebane - wyraziła opinię, jakże światłą, bo nie miała zamiaru w obliczu całego tego cyrku owijać w bawełnę. Jasne, że nie wzięła na poważnie tego tekstu, jakoby nieznajoma tu pracowała. Przy czym niby? Zupełnie jej nie pasowała do tego funeralnego obrazka, który rozgrywał się tutaj wokół nich. Za to Viper? Tak, Viper zgrywała się z otoczeniem idealnie. Zawsze bliżej było jej do martwych niż do żywych.

mia ginsberg
tanatokosmetolog — The Last Goodbye
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
jedna z tych miłych dziewcząt, ale...
pracuje w zakładzie pogrzebowym, wie coś o śmierci przyjaciółki, gustuje w starszych mężczyznach i na domiar złego jeszcze prowadzi wojnę przeciwko krasnalom ogrodowym
Kiedyś- czytaj: jakieś trzy lata temu- ubzdurała sobie, że będzie klasycznym dziewczątkiem w stylu old money. Jakieś tam pieniądze miała, więc mogła cała uzbroić się w beże i udawać, że gardzi tak niskimi zachowaniami. Studiowała nawet podręczniki dobrych manier i odkrywała z pasją rodzaje serwetek. Planowała ułożenie sztućców na stole i wypatrywała chłopców, którzy w przyszłości mieli z nią przebywać w country clubie. To znaczy wiadomo, że nareszcie zdecydowałaby się na jednego i wcale to nie tak, że wzięłaby tego od największego brylantu. Pewnie by szukała kogoś reprezentacyjnego na tyle, by mogła błyszczeć.
Plany wzięły w łeb, gdy zrozumiała, że trudno ogarniać stół nie mając domu, a przystojni i zamożni panowie szukają zazwyczaj równie bogatej partnerki. Najwyraźniej jednak coś jej z tego czasu zostało i zawierało się w fakcie, że postanowiła odpuścić sobie tyranie koleżanki (zwłaszcza fizyczne) i wznieść się ponad podziały odkrywając, co je tak naprawdę łączy i sprowadza do tego miejsca.
To znaczy śmierć, choć dziewczyna wydawała się nadal szalenie żywa mimo tej nieudanej próby samobójczej. Najwyraźniej Bóg (tak słyszała w szkółce niedzielnej) miał na nią plan i teraz tylko czekać aż objawi się ten starzec z demencją i jego niecne zamiary. Najwyższa pora, by zatrzeć rączki i poczekać na efekty.
Żeby jednak ich doświadczyć na własnej skórze (ale z bezpiecznej pozycji obserwatora) to należało wreszcie zakopać topór wojenny i wypalić fajkę pokoju. Dobrze, Mia mogła wypalić nawet dwie albo całą paczkę, choć ten nałóg zbyt rozsądny nie był biorąc pod uwagę jej finanse. Najwyraźniej jednak była tego rodzaju damą, która wreszcie w popisowy sposób umiera na suchoty, więc parsknęła, gdy ta niedoszła denatka podzieliła się z nią swoim odkryciem.
Najpierw przyjrzała się obrazkowi na paczce papierosów, ale nie było na niej niczego zaskakującego, więc wreszcie machnęła dłonią.
- Widziałam. Moi kumple pracują w kostnicy, często robiłam z nimi sekcje zwłok i uwielbiałam ważyć organy. Nic tak nie zaskakuje jak wątroba albo jelita. Są naprawdę długie! - i pewnie w innych okolicznościach bałaby się, że dziewczę uzna, że ma do czynienia z psychopatką i ucieknie z zakładu pogrzebowego z głośnym wrzaskiem, ale to ona siedziała tu z rozwalonym nosem na swojej warcie, więc chyba nie musiała się tego obawiać.
- To tylko tak się mówi, że to cokolwiek zmieni. Nie potrzebuję żyć wiecznie, więc jak fajki pomogą to proszę bardzo. Zawsze lepsze to niż na tabletki na rzyganie - zauważyła, ale przecież to wcale nie był taki srogi pojazd, ot, przyjacielska rada, by zabijać się jakoś bardziej… konsekwentnie? Na pewno nie tak, by potem straszyć pracowników zakładu pogrzebowego. I tak miała szczęście, że trafiła na nią, a nie na Franka, który pewnie pomimo sprzeciwów wsunąłby ją do lodówki, bo skoro trup to niedługo zacznie się psuć.
Nieważne, że pewnie byłby dość ruchawy i żywy, on takiego słowa w swoim słowniku nie uznawał.
- Mia. Tylko błagam, nie żadna Amelia - wywróciła oczami, bo może i jej matka miała nierówno pod sufitem, ale nie aż tak, by nazwać ją tak niedorzecznym imieniem. Wersja skrótowa była poprawna, bo tak sobie ubzdurała.
Nie odpowiedziała jednak na jej pytanie od razu, zupełnie jakby sama teraz ważyła odpowiednie odpowiedzi i wreszcie chyba uzyskała coś na wzór odpowiedzi, bo parsknęła.
- Tak, przychodzę tu pomacać trupy i jeszcze mi za to płacą. Przebij to - ale zamiast tej licytacji wskazała na kuferek, pełen kosmetyków. - Zaczynałam jako kosmetyczka dla żywych, ale oni gadali, zwierzęta ujadały, więc tym sposobem zostałam panią od truposzy. Ciebie też koniec końców bym wymalowała i wyglądałabyś bardziej… - i chyba pierwszy raz tego dnia miała okazję z bliska przyjrzeć się tej dziewczynie, która na pewno nie pretendowała nigdy do tytułu najbardziej beżowej.
Bogu dzięki za to, prawda?

viper monroe
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
Viper była chyba ostatnią osobą na ziemi, która w obliczu podobnego wyznania zdecydowałaby się na ucieczkę. Sama podobne sceny oglądała tylko w internecie - i to jeszcze z wyszukiwaniem tych bardziej obrazowych musiał pomagać jej Happy, bo jak na nastolatkę, jej umiejętności obcowania z technologią były doprawdy na żenującym poziomie. Z drugiej strony, nie powinno to nikogo specjalnie dziwić, skoro swój pierwszy komputer dostała stosunkowo niedawno, bo po zamieszkaniu z Samuelem, pół życia łączyła się z wifi sąsiada, a z informatyki w szkole nie wyniosła zbyt wiele. Czasem te braki istotnie wywoływały w niej coś na kształt wstydu, zwłaszcza, kiedy Happy panoszył się tak z całą tą swoją nerdowską wiedzą i sprawiał, że czuła się przy nim jak idiotka - a Viper przecież najbardziej na świecie nienawidziła się czuć właśnie tak. Teraz zażenowanie własnym nieudanym samobójem rozmyło się trochę na rzecz zaciekawienia, choć to wciąż nie był jeszcze ten poziom, który można było nazwać stabilnym. Być może zdecydowała się, że przy ten nowopoznanej dziewczynie będzie się zachowywać tak, jakby to fiasko zupełnie jej nie obeszło - a potem wróci do domu i skupi się w całości na planowaniu kolejnego podejścia, tym razem, miejmy nadzieję, udanego.
- Mam niby uwierzyć w to, że cię tam wpuszczono, tak po prostu? - spytała sceptycznie, bo łatwiej było to podważać niż zaakceptować fakt, że może czasem do czegoś w życiu przydawali się ci mityczni koledzy, do których posiadania nigdy specjalnie nie aspirowała. Felix był kolegą, ale był też jej bratem, więc to się zerowało. Happy był kolegą... n i b y, bo przecież sam dość niedawno określił ich relację w zupełnie inny sposób i Viper nie wiedziała do końca, jak niby powinna się z tym czuć. Casper był kolegą, ale w nim przecież podkochiwała się jak kretynka jeszcze rok wcześniej, za co generalnie został oficjalnie wykreślony z listy potencjalnych przyjaciół - no i jeszcze za bycie skończonym kretynem i prowadzanie się z Isaakiem. Wniosek był jeden: Viper Monroe niezbyt dobrze szło pozyskiwanie kolegów. I nawet jakoś specjalnie jej to nie przeszkadzało - czemu miałaby marnować swój cenny czas na jakichś ludzi średniej kategorii, którzy tylko odciągali uwagę od rzeczy istotnych? A jednak - gdyby mieli wprowadzić ją na sekcję zwłok, to owszem, przydaliby się.
Ten tekst o tabletkach zdecydowała się skwitować jedynie przewróceniem oczami, zaraz jednak zzezowała na to, co kiedyś tabletkami z pewnością było, a teraz leżało obrzydliwie na podłodze i pewnie gdyby miała w żołądku cokolwiek, co nadawałoby się jeszcze do wyrzygania, to właśnie by zrobiła. Kiedy dziewczyna się jej przedstawiła, skinęła tylko głową, bo była doprawdy ostatnią osobą, która używałaby w stosunku do kogoś innego imienia niż ten by sobie życzył - może i była żmiją, ale bez przesady. W tej jednej kwestii potrafiła zachować się spoko.
- Bardziej jak? - pociągnęła ją za język, spoglądając na nią zaraz odrobinę podejrzliwie. Jasne, nie była ślepa ani głupia - wiedziała, że od wyzbycia się wszelkich jednoznacznie męskich atrybutów dzieliła ją długa droga i szczerze, gdyby miała odrobinę więcej mentalnej przestrzeni na rozsądzanie tej kwestii, pewnie zadziwiłaby się, że Mia od samego początku zwracała się do niej w żeńskiej formie, ale teraz jakoś niespecjalnie była w stanie ani się tym cieszyć, ani jakoś poważniej to rozkminiać. To pewnie kwestia sukienki. - To znaczy, że żywych też umiesz malować? - zapytała w końcu, krzyżując ramiona na klatce piersiowej w zapobiegawczo obronnym geście, trochę próbując nadać samej sobie taki wygląd, jakby zupełnie nic jej nie obchodziło i była w tym miejscu z przymusu.

mia ginsberg
tanatokosmetolog — The Last Goodbye
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
jedna z tych miłych dziewcząt, ale...
pracuje w zakładzie pogrzebowym, wie coś o śmierci przyjaciółki, gustuje w starszych mężczyznach i na domiar złego jeszcze prowadzi wojnę przeciwko krasnalom ogrodowym
Nie znała jej ani trochę, ale ze szczątkowych informacji o niej (czytaj: próba samobójcza kiepskimi tabletkami) mogła domniemywać, że jest osobą specyficzną. W końcu tylko takie postanawiają się zabić w zakładzie pogrzebowym. Z jednej strony było to całkiem wygodne rozwiązanie i pewnie rodzina byłaby jej wdzięczna za to, że tak im ułatwiła formalności, a z drugiej powinna serio się cieszyć, że nikt nie wezwał ochrony i nie wylądowała w areszcie za tego typu akcje. Mia poczytywała to jednak jako mocny sposób zwrócenia na siebie uwagi, choć była daleka od dewaloryzacji jej zachowania.
Za normalna nie była, to na pewno. Jak znała się na samobójstwach- a zaliczyła dotąd jedno w rodzinie i niestety udane- to wiedziała, że spróbuje ponownie, więc naturalnym było, że chciała zatrzymać ją tutaj do czasu, gdy dowie się czegoś więcej i może spróbuje ją od tego odwieść. W umiarkowanym stopniu, bo to przecież nie tak, że była masochistką i chciała, żeby dziewczyna jej poprawiła nos z drugiej strony. Już i tak podejrzewała, że trzeba będzie do tego jakiejś operacji plastycznej, a stać ją było tylko na podrzędny szpital w Cairns i nastawienie przez Dillona, który przecież był ortopedą, a nie plastykiem.
Czarno to widziała.
- Nie mówię, że TAK PO PROSTU- poprawiła ją z lekkim znużeniem w głosie, bo to nie było tak, że każdy mógł sobie wpaść i oglądać wątrobę. Miała chody, bo pracowała w tym specyficznym miejscu, gdzie anatomia człowieka się przyda i na dodatek tak, miała kolegów, choć większość bała się jej dotknąć, by się nie zarazić trupim jadem. Nic więc dziwnego, że zajmowała się po godzinach czymś tak niedorzecznym jak rozmowy z dziewczyną od śmierci zamiast pójść… Chwila, Mia tak naprawdę nawet nie miała dokąd pójść, co chyba najbardziej dobitnie tłumaczyło sens przesiadywania tutaj i wspominania czasów minionych, gdy jeszcze miała dom i jakiekolwiek perspektywy. Ostatnio zostały one pokryte patyną tak bardzo, że nie wiedziała, co ma z tym wszystkim zrobić. Jak i z Mindy, która uśmiechała się zupełnie tak jak Viper. Poprawka, gdyby ta dziewczyna zaczęła się uśmiechać, a nie wyglądała jak żmija, która czeka aż cię ukąsić. - Miałam dobre wytłumaczenie, bo pracuję tutaj, więc mnie wpuścili - uściśliła więc i sama spokojnie wydmuchała dym w jej stronę, zupełnie jakby chciała ją sprowokować, ale przecież obie jednoznacznie ustaliły, że kończą z tą dziecinadą i odtąd są ludźmi dojrzałymi, prawda?
Najwyraźniej trochę im do tego faktu jeszcze brakowało, ale gdy Viper zaperzyła się, roześmiała się.
- Wyluzuj. Chodziło mi o to, że wyglądałabyś bardziej jak martwa. Od tego jestem- od makijaży trumiennych - wyjaśniła starając się zabrzmieć profesjonalnie, choć to nie był jeszcze czas, w którym pokaże jej swoje mazidła jak na targach dobrego umierania. W końcu miały małymi kroczkami zbliżać się jednak do tego, by dziewczyna przeżyła, a nie kopnęła w kalendarz na jej zmianie i by później nie musiała jej malować.
Skinęła głową.
- To aż tak bardzo się nie różni. Wiadomo, używa się innych kosmetyków i te makijaże pogrzebowe są karykaturalne, ale służy to głównie temu samemu. Przeobraża cię w kogoś, kim nie byłaś za życia albo nie jesteś za życia. Buduje maskę - wyjaśniła najprościej jak umiała i szło zauważyć, że o dziwo, jest w tym jakaś pasja, choć brzmiało to absolutnie komicznie, jeśli chodziło o jej pracę.
Wybrała ją przecież z braku laku i z powodu ewidentnej zalety, jaką był brak żywych w zakładzie pogrzebowym.
Najwyraźniej będzie musiała zrewidować swoje poglądy.

viper monroe
ODPOWIEDZ