echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Potrzebował jego ramion bardziej, niż sądził. Bał się - to oczywiste - że spanikuje albo że to przytulenie nie da mu takiego ukojenia, na jakie miał nadzieję. A jednak dawało. Nie pełne, nie zmazujące wszystko to, co się stało, ale jakieś - a to już było naprawdę dużo. Starał się skupić w całości na Saulu - na jego dotyku, jego objęciu; na tym, że to wszystko było bezpieczne i dobre, ale nie potrafił nadal powstrzymywać łez, które cisnęły mu się pod powieki. Sam już nie wiedział, dlaczego płakał - czy chodziło o tę sytuację, o słowa Monroe’a, o jego troskę czy o całą istotę życia Wernera, które teraz jawiło mu się w samych ciemnych barwach. Być może opłakiwał samobójczą śmierć matki, której nie potrafił zapobiec, swoje splugawione dzieciństwo, nad którym nie miał żadnej kontroli, swoją skończoną uległość, w ramach której wciągał i łykał to, co mu kazano, swoje nieszczęśliwe miłości - zwłaszcza jedną, wyjątkowo gorzką, swoich zimnych i martwych przyjaciół, na których pogrzebach nawet się nie zjawił, swoją radosną znajomą, która przygasła po tej jednej chwili jego totalnej ignorancji i nieuwagi, swój ostateczny upadek, który zawiódł go prosto do Lorne Bay, na drugim końcu świata, pośród nieznane domy i ulice. Nagle każdy z tych powodów wydawał się wystarczająco dobry, żeby płakać, a skumulowane w nim teraz, zbierały hojnie swoje żniwo, bezczelnie ocierane w koszulę, zarzuconą na ramiona Saula.
Kulił się tak, wtulał i drżał przez czas, którego nie był w stanie określić; nawet nie próbował. W międzyczasie Monroe okrył go ręcznikiem, za co był mu wdzięczny, choć nie uważał, że jakiekolwiek przykrycie miało teraz wystarczającą moc, żeby osłonić go przed własną parszywą naturą, którą mężczyzna teraz odkrywał, wbrew swojej i jego woli. Wsłuchiwał się w odgłos spływającej w wannie wody, próbował zatkać nos wonią skóry Saula, tak żeby nie docierał do niego wiszący w powietrzu fetor wymiocin, zaciskał palce na jego plecach, jakby w ten sposób starał się udowodnić sobie, że to wszystko działo się naprawdę. I on też teraz - po raz pierwszy tak świadomie i pełnie - pomyślał o tych dwóch słowach, które odsunął od siebie pospiesznie. Nie mógł wiedzieć, że jego towarzyszowi też przemykały przez myśli i to już od jakiegoś czasu. Czuł, że gdyby odważył się je wypowiedzieć, zepsułby wszystko. Postawiłby Monroe’a w sytuacji, w której sam nigdy nie chciałby się znaleźć - w sytuacji, w której ciężko byłoby odpowiedzieć cokolwiek innego niż to, co ten, które je wypowiedział, chciał usłyszeć. To nie był na to dobry moment, choć przecież ż a d e n moment nie był na to dobry. Zawsze trzeba było liczyć się z odrzuceniem albo zatraceniem - Klaus bał się obu tych rzeczy. Miał ich nadto.
Pozwolił Saulowi wytrzeć się, choć zrobił to z pewnym ociąganiem - nie chciał przerywać tego przytulenia, a wszelkie ruchy ręcznika wciąż wprawiały go w nieludzki dyskomfort. Wiedział jednak, że ten moment musiał nadejść - nie mogli tu stać w nieskończoność. Stopy ścierpły mu z zimna. Cały dygotał, objęty nagle chłodem, który przenikał aż do kości. Propozycja mężczyzny była nie do odrzucenia, więc skinął na nią głową, znowu pociągając nosem, jak zasmarkany dzieciak i sięgając zaraz wierzchem dłoni do policzków, żeby znowu otrzeć z nich łzy. Oczy piekły go już niewyobrażalnie i bał się choćby zahaczyć spojrzeniem o krawędź lustra, spodziewając się tylko, jak okropnie musiał teraz wyglądać. Zazwyczaj skrajnie przejęty swoją aparycją, teraz odkrywał powoli, że chyba było mu już wszystko jedno. I tak nic w oczach Saula nie mogło już zreperować tego, co Klaus właśnie przed nim obnażył.
Pozwolił mu poprowadzić się do sypialni i czekał cierpliwie w jej progu - owinięty szczelnie ręcznikiem i wciąż drżący - aż mężczyzna znajdzie w szafie coś, co mógłby mu dać. Skorzystał z pomocy w ubieraniu, znowu krzywiąc się przy każdym znaczniejszym ruchu, choć tym razem udało mu się powstrzymać łzy. Kiedy opadł wreszcie na łóżku - wykończony jak po maratonie - znowu musiał sobie w głowie powtórzyć, że to działo się naprawdę. Że naprawdę był teraz z Saulem. Że naprawdę był bezpieczny i zaopiekowany. Że naprawdę mógł teraz liczyć na wsparcie i powinien z niego korzystać, zanim to skończy się nieoczekiwanie. Odczekał cierpliwie, aż Monroe się ułoży i, gdy tylko dostrzegł, że ten zaprasza go do siebie rozwartymi ramionami, natychmiast przekręcił się na bok (z cichym syknięciem bólu), żeby podsunąć do niego i ułożyć głowę oraz jedną z dłoni na jego klatce piersiowej. Trwał tak chwilę, próbując uspokoić oddech, przymykając oczy, wsłuchując się w bicie jego serca i drżąc już nieco mniej.
Aż w końcu poczuł, że potrzebuje coś powiedzieć.
- Dzięku... - zaczął, ale przerwał natychmiast, bo Saul postanowił odezwać się w tym samym momencie. Zacisnął mocno usta, słuchając jego słów. Oczy otworzyły mu się szeroko i wpatrywał się teraz w jakiś punkt na ścianie. Najchętniej udawałby już, że nic takiego się nie działo, że nic złego nie miało miejsca. Nie chciał, żeby Monroe się bał. Nie chciał, żeby aż tak się przejmował. Nie chciał, żeby próbował teraz przekonać go do ściągnięcia swojego brata - o godzinie bóg wie której, w beznadziejnych warunkach, na cito, jakby działa się jakaś niewyobrażalna rzecz. To nie była żadna niewyobrażalna rzecz. To był tylko Klaus.
- Jest już p-późno... wszystko j-jest w porządku, Saul... - podjął niepewnie, wciąż spięty nerwowo na całym ciele. - Nic mi się nie s-stanie, już nawet prawie... prawie z-zapomniałem, że mnie boli - dodał zaraz, kłamiąc przy tym trochę, ale naprawdę nie wyobrażał sobie, żeby ktoś go teraz dotykał i oglądał. Już wystarczyło, że rozebrał się przy nim. - N-nie lubię lekarzy. - To było dziecinne i głupie, ale nie mógł się powstrzymać przed dodaniem tych słów. Woził się po nich całe życie, z każdą głupią infekcją, które łapał nieustannie cholera wie od czego i miał zwyczajnie dość. Teraz nie działo się nic nadzwyczajnego, tak? Był z Saulem, nic już mu nie groziło. Te wszystkie siniaki... to nie było nic poważnego. Niepotrzebnie dramatyzował i przez to Monroe teraz się martwił. Z drugiej strony... jeśli to wezwanie lekarza miała jakoś go uspokoić to może.... Nie. Bał się, że mógłby spanikować. Wiedział, że narobiłby mu wstydu w rodzinie. Nie chciał jej poznawać w takich warunkach. Na ten moment ten cały lęk zwyciężał.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Spodziewał się podobnej odpowiedzi, chociaż raczej sądził, że będzie to stanowcza odmowa. Klaus raczej wyglądał, jakby się obawiał, że robi za dużo kłopotu, a niej - samego badania (chociaż tego z pewnością też się bał). Saul westchnął i wtulił twarz we włosy chłopaka, patrząc teraz w jakiś punkt za nim. Odnalazł jego dłoń lezącą mu na klatce piersiowej i splótł z nim palce.
- Jest wcześnie, nie późno - powiedział łagodnie - Jest po piątej, możliwe, że on już wstał. Nie wiem też, czy będzie mógł przyjechać od razu, ale naprawdę się o ciebie martwię. Mogła ci się stać krzywda, a ja nie umiem tego ocenić, nie jestem lekarzem. Oliver jest. I może powiedzieć też, jak ci pomóc, żeby szybciej przestało boleć, żeby lepiej się goiło... Ja też nie znoszę lekarzy, ale czasem lepiej jest ich poprosić o pomoc, niż się męczyć. Ollie jest w porządku, ufam mu, jest delikatny, a ja będę przy tobie, jeśli tego potrzebujesz. Zgódź się, proszę...
Czuł się paskudnie, namawiając go do tego - zdawał sobie sprawę z tego, jak cholernie nieprzyjemne, wręcz bolesne by to było dla Klausa i najchętniej dałby mu już spokój: po prostu przytulił go, okrył kołdrą i pozwolił zasnąć. Ale z drugiej strony naprawdę się o niego martwił i bal się, że typ mógł mu coś uszkodzić w środku, skoro chłopak nadal krwawił i skoro ledwo mógł się ruszać. Ewidentnie bolał go absolutnie każdy ruch, a patrząc na te sińce na żebrach - mógł mu też coś połamać. Saul nie chciał sobie wyobrażać, co tam się działo, ale mimowolnie przez cały czas przepływały mu przed oczami obrazy tego, co bezimienny, nie posiadający twarzy facet tam robił, jak kopał i uderzał pięściami, rzucał Klausem. Monroe próbował te myśli od siebie odpędzać, ale one wracały zaraz ze zdwojoną mocą.
Objął chłopaka czule i przykrył kołdrą, składając delikatny pocałunek na jego czole.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Słuchał go uważnie, splatając palce z jego palcami (i zaciskając je nerwowo - być może trochę zbyt mocno) i czując znowu, że niezależnie od tego, co odpowie i tak pochłoną go niezwykłe w swojej intensywności wyrzuty sumienia. Nie uważał, żeby doskwierało mu jakiekolwiek złamanie - choć prawdą było, że nigdy wcześniej nie miał uszkodzonej żadnej kości. Nie uważał też, żeby był w stanie tak krytycznym, żeby wołać do niego lekarza. Ponadto, nie uważał, że powinien zawracać jeszcze Saulowi - i jego rodzinie - głowę taką bzdurą. I nie uważał, żeby fakt, że było wcześnie, a nie późno jakkolwiek przemawiał na korzyść tego proponowanego przez Monroe’a rozwiązania. Z jednej strony chciał powiedzieć mu, że nie potrzebuje tego, że marzy tylko o tym, żeby położyć się spać (choć nie uważał, że zaśnięcie dzisiaj będzie dla niego najłatwiejsze) w jego ramionach albo porozmawiać o czymś, albo w inny sposób się wyciszyć i zapomnieć jak najszybciej o tym, co się stało. Z drugiej - nie chciał Saula niepokoić, nie chciał, żeby z tyłu głowy siedziała mu teraz ciągle myśl o tym, czy Klausowi nie stało się coś poważnego - pragnął ulżyć mu w tym lęku, a to było jedyne, co mógł teraz zrobić, żeby to osiągnąć.
- Po prostu się b-boję - szepnął w końcu, wciąż nie dochodząc do ładu z samym sobą. Wiedział, że to było żałosne wyznanie - czuł się przez nie słaby i bezsilny - ale czuł, że był je Monroe’owi winny. - Nie chcę, żeby ludzie... żeby ktoś to widział wszystko. - A już zwłaszcza nie chcę, żeby widział to twój brat. Nie wiedział czy, gdyby miał wybrać, wolałby zwykłego, szarego lekarza czy takiego spokrewnionego z Saulem, chociaż temu drugiemu mężczyzna ufał, co przemawiało na jego korzyść. A jednak Werner panikował w środku na samą myśl o tym, że ktokolwiek z rodziny Monroe’a miałby poznawać go właśnie, tak od tej strony: żałosnej, zmarnowanej i zupełnie bezużytecznej.
Nie przyznałby się do tego, ale wyobrażał sobie czasem dzień, w którym poznawałby jego rodzinę; te wszystkie ważne dla Saula osoby, które ten tak kochał i których opinia z pewnością liczyła się dla niego wyjątkowo mocno. Marzył, że pokaże im się z najlepszej strony: że elegancko ubierze, że wcześniej dowie od Monroe’a, jakie mieli zainteresowania, żeby móc się z nimi oczytać i jakoś zabłysnąć, że udowodni, że wcale nie był dla niego za młody i za głupi, że mógł się nim zaopiekować i towarzyszyć mu zawsze, kiedy Saul będzie tego potrzebował. Zdawał sobie sprawę, że te wszystkie plany wychodziło stanowczo ponad status quo ich relacji; próbował je w sobie zdusić, próbował zmusić swój mózg do zaprzestania generowania takich pokładów przyjemności przez takie bzdurne fantazje, próbował mieć to wszystko na wodzy, ale niespecjalnie mu to wychodziło.
Bał się, że to mogło oznaczać, że go kocha. Bał się, że to mogło zniwelować wszystkie jego zagorzałe postanowienia o tym, żeby nie pozwolić już nikomu sprawić, aby czuł się jak skończony śmieć. Bał się, że to mogło zniszczyć to, co już mieli teraz - a mieli naprawdę dużo i to było naprawdę dobre. Szkoda by było to wszystko ryzykować dla jednego głupiego wyznania.
- C-co, jeśli ty zadzwonisz, on przyjdzie, a ja spanikuję? - dodał po chwili cicho, wreszcie na głos artykułując jedną ze swoich czołowych wątpliwości. - N-nie chcę, żebyś się mnie wstydził... jeszcze bardziej. - Starał się uspokoić swój drżący głos, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca, chłonąc jego bliskość, cieszyć się dotykiem jego ciała na swojej skórze. Ale nie potrafił. Sama myśl o tym, że miałby do nich przyjść teraz ktoś jeszcze, napawała go niewyobrażalnym strachem i sprawiała, że czuł, jak do gardła podchodzi mu gula.


Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Szkoda, że Saul nie miał pojęcia o marzeniach Klausa o poznaniu jego rodziny - gdyby wiedział, co chłopakowi chodzi po głowie, byłoby mu znacznie łatwiej wypowiedzieć te dwa słowa, które cisnęły mu się na język jużod dawna. Nie wypowiedział ich do tej pory i nie wracał do rozmów o statusie ich relacji, od kiedy rozmawiali o tym ostatnio, ponieważ bał się, że zostanie odrzucony, że tym razem Werner zareaguje ostrzej. Że da mu do zrozumienia, że ma się ogarnąć i odczepićod tego, bo są tylko znajomymi. Może przyjaciółmi - ale nie parą. Może nawet powiedziałby mu, że ma sobie znaleźć kogoś w swoim wieku... To by chyba bolało najbardziej, bo owszem, Monroe zdawał sobie sprawę z tego, że dzieli ich piętnaście lat i nieraz zastanawiał się, czy to nie za dużo. Czy nie jest z nim coś nie tak, skoro pokochał kogoś tyle młodszego od siebie. Tłumaczył sobie, że nie, bo przecież zdarzały się takie związki i były szczęśliwe - partnerskie, a nie (jak pewnie wielu sobie wyobrażało) polegające na wyższości starszej strony nad młodszą. Mimo to bał się oskarżeń o wykorzystywanie (mimo, że tego nie robił) czy nawet o coś gorszego. Zastanawiał się też, czy może nie jest tak, że jest w jakimś stopniu niedojrzały... i tego nie był pewien.
Wszystko to nie zmieniało jednak faktu, że przywiązał się do Klausa i mimowolnie wyobrażał sobie przyszły czas spędzany z nim. Jeszcze nie myślał o poznawaniu bliżej jego rodziny (wiedział, że wujostwo nie jest przychylnie nastawione), ale miewał już przebłyski wyobrażeń oficjalnego obiadu i przedstawiania się im.
Teraz jednak o tym nie myślał, skupiony wyłącznie na tym, co działo się tu i teraz. Na bólu Klausa, na tym, żeby go uspokoić i żeby upewnić się, że nic mu nie jest. Widział, że chłopak boi się pokazać komuś innemu w takim stanie, że boi się rozebrać - nie było w tym absolutnie nic dziwnego. Naprawdę chciał mu już dać spokój, a najlepiej - machnąć jakąś czarodziejską różdżką i zabrać mu te wszystkie sińce i rany. Czuł się jak śmieć, że namawia go na wizytę Olivera i nakłania, żeby się jeszcze przed kimś obnażył, żeby pozwolił komuś jeszcze się dotknąć. A z drugiej strony naprawdę się o niego martwił i obawiał się, że mogło mu się stać coś więcej, niż widzieli teraz. Jeśli tak było, to lepiej, żeby dowiedzieli się o tym od razu, a nie - kiedy z jego organizmem stanie się coś niebezpiecznego.
- Jeśli tak się wydarzy, to obaj to zrozumiemy - powiedział z przekonaniem - Oliver nie jest kimś, kto by się o to złościł czy w inny sposób miał za złe. Nie będzie miał pretensji, nie będzie oceniał. To nie w jego stylu. Ja też nie będę, ale o tym chyba zdążyłeś się już przekonać, prawda? Nie wstydzę się ciebie i nie będę wstydził.
Kiedy wypowiedział te słowa, uderzyła go ich prawdziwość - faktycznie się go nie wstydził. Przez cały ten czas, kiedy myślał o tym, żeby Oliver zbadał Klausa, ani razu nie przeszło mu przez myśl, że to oznaczało również przyznanie się przed bratem, że kocha mężczyznę. Tak, Ollie wiedział, że Saul sypia z facetami, ale to według Saula było coś innego. Teraz był w relacji, którą on sam postrzegał jako związek. Do tej pory nie mówił nikomu poza Samem, że coś czuje do Klausa czy jakiegokolwiek innego mężczyzny wcześniej - a w tym momencie nawet nie myślał o tym cholernym strachu przed outem. Nie wstydził się. Był wręcz dumny, że Klaus mu zaufał.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus dawno już nie snuł podobnych wyobrażeń. Ostatni raz, kiedy w głównej roli, w świetle własnych reflektorów, stawiał Maurice’a - kiedy wyobrażał sobie przeprowadzkę do suchej Bogoty, osiedlenie się między wzgórzami, kupno domu w przyjemnej części miasta, odmienienie jego życia i pozwolenie na to, żeby także jego własne zostało odmienione. Wciąż pamiętał ból - fizyczny i emocjonalny - tamtego dnia, w którym wszystkie te marzenia zostały brutalnie zdeptane i wgniecione w ziemię. Nie chciał powtórki. Nie sądził, że byłby w stanie ją znieść. Wcześniej śnił wielokrotnie o takiej przyszłości - z mężczyznami, którzy brali go na dłuższą chwilę, którzy zachwycali się miękkością jego skóry i elokwencją jego słów, którym podobało się, że był od nich młodszy i głupszy, którzy lubili fakt, że oddawał im się w całości, angażując w to nie tylko ciało, ale też uczucia. Wierzył wtedy - przy każdym z tych przypadków - że to mogło być coś, co miało szansę przekształcić się w coś wielkiego, wiecznego i prywatnego, bardziej niż prywatne były pokoje, wynajmowane na kwadrans w klubach. Zbyt dużo czasu zdążył już spędzić liżąc własne rany; zbyt wiele razy już przekonał się gorzko, że jego marzenia były jednostronne. Nie chciał powtórki z Saulem. Chciał móc cieszyć się tym, co już mieli.
Nawet, jeśli teraz trudno było się cieszyć. Jego myśli torpedowały negatywne scenariusze, krążyły wokół wszystkiego, co mogło pójść nie tak, próbowały przekonać go, że powinien teraz odmówić - dosadnie i pewnie, ale Klaus nie potrafił przecież tak odmawiać. Zastanawiał się, jak Monroe zniósłby taką odnowę. Zaczął zadręczać się wyobrażeniami o tym, jak spędza mu to sen z powiek, jak uwiera go nieznośnie, jak nie pozwala zaznać spokoju. Być może przesadzał. Być może Saul wcale nie przeżywał tego tam mocno. Być może wcale nie był dla niego aż tak ważny. Ale czy nalegałby tak mocno, gdyby taka była prawda? Czy to było możliwe, że to jedynie element jego gry? Czy chciał teraz wezwać swoje brata po to jedynie, żeby mieć z kim wyśmiać go i upokorzyć? Nie, to nie jest Saul. To twoja chora głowa. Czuł się w potrzasku. Nie wiedział już, które z jego obaw były racjonalne, a które zupełnie nie. Wszystkie wydawały się równie realne i jednocześnie tak samo abstrakcyjne.
Chciałby móc po prostu uśmiechnąć się jak zawsze, gdy zgadzał się na coś, czego wcale nie chciał. Uśmiechnąć, pocałować go lekko i powiedzieć, że w porządku. Zrobić to tylko dla niego i jedynie z tą myślą, aby Saulowi było lepiej - tak jak robił już wielokrotnie z innymi ludźmi w odmiennych sytuacjach. A jednak, teraz nie potrafił udawać, że jego wątpliwości zupełnie nie istnieją. Prawda była taka, że nie wiedział czy będzie w stanie rozebrać się teraz (znowu) przed jakimś obcym facetem i w dodatku pozwalać mu się w jakiś sposób oceniać. Bał się równie mocno tego, że brat Saula powie, że coś jest nie tak, jak tego, że oznajmi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i ściągnęli go tu bóg wie po co. Nie chciał robić dodatkowych problemów. Nie chciał zawracać im głowy swoimi błahostkami. I w dodatku - tak jak niemal nigdy - tym razem nie pragnął być wcale w centrum uwagi. Marzył o tym, żeby schować się i przepaść na długie godziny w ramionach Saula, poza zasięgiem czyjegokolwiek spojrzenia. Żeby pozbierać się do kupy i móc wyjść jutro z tego domu tak, jakby zupełnie nic się nie stało. Nie wiedział, na ile to będzie realne, ale tego właśnie chciał.
- I będziesz ze mną... ciągle? - upewnił się, nie wiedząc w sumie czy wolałby, żeby było tak, czy zupełnie inaczej. Raczej tak. Tak było bezpieczniej. Z drugiej strony. Monroe wtedy musiałby obserwować wszystkie jego reakcje i zawahania, i staliby tak we dwóch, razem z tym lekarzem, i patrzyli na jego obrzydliwe ciało, starając się dojść wspólnie do jakichś wniosków. Ta wizja była przerażająca, ale chyba nie aż tak, jak zostanie sam na sam z kimś, kto nie był Saulem. Czuł się rozdarty. - J-jeśli naprawdę chcesz i m-myślisz, że to dobre będzie, to... to możemy. Może dam radę - szepnął, czując, jak w jego oczach znowu gromadzą się łzy. Kurwa, nie. Miał już tego dość. Miał dość bycia tak cholernie słabym, miał dość tego, że Saul musiał to oglądać. Pospiesznie otarł pierwsze łzy, które na nowo zwilżyły jego policzki i znowu pociągnął nosem. - Tylko się b-boję - powtórzył znowu i nawet nie wiedział, w jaki sposób Monroe miałby zareagować, żeby jakoś go uspokoić.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
- Będę z tobą cały czas, chyba, że powiesz mi, że tego nie chcesz i wolisz zostać z nim sam - spojrzał mu w oczy, chcąc pogłaskać go po policzku. Nie zrobił tego, bo jedna sprawa, że nie chciał go przesadnie dotykać - Klaus mógł to w tym momencie źle odebrać, nie chcieć nadmiernego dotyku; a z drugiej strony w dodatku był poobijany również na twarzy. Lód na pewno już się rozpuścił gdzieś w tej torebce, ale teraz Saul nie zamierzał nic sprzątać: miał zamiar wziąć się za to kiedy Klaus już zaśnie. Nie chciał tego robić na jego oczach, żeby chłopak nie wstydził się jeszcze bardziej - już i tak miał dość traumy na dziś, nie potrzebował jeszcze patrzyć, jak się po nim sprząta. A Saul i tak wiedział, że dziś już nie zaśnie, potrzebował się czymś zająć i wyżyć, kiedy już będzie miał pewność, że chłopak śpi i jest bezpieczny - Wiem, że się boisz, całkowicie to rozumiem. On będzie delikatny i wyrozumiały. Nie zrobi nic złego, a ja będę przy tobie. Będziesz mógł się przytulić, jeśli będziesz tego chciał, możesz trzymać mnie za ręce.
Odgarnął delikatnie kosmyk włosów z jego czoła i ucałował je, starając się ominąć miejsca, które mogłoby boleć. Znów cisnęły mu się na usta te cholerne dwa słowa, których nie miał odwagi wypowiedzieć.
- To zadzwonię do niego, dobrze?
Kidy Klaus kiwnął głową, Saul wyciągnął się, żeby wziąć telefon z szafki przy łóżku, nie wypuszczając chłopaka z objęć. Wybrał numer Olivera i czekał jakiś czas, aż ten odbierze.
- Czego...? - jego brat odebrał dopiero po kilku sygnałach, ewidentnie zaspany.
- Hej, Ollie... - jego głos był cichy, lekko drżący, pełen bólu i niepewności. Nie sądził, że ta rozmowa będzie dla niego aż tak trudna: naprawdę czuł obrzydzenie do siebie, że skłonił Klausa do tego, żeby jeszcze ktoś go oglądał i że tak bardzo się o niego martwił - Mógłbyś do mnie wpaść niedługo? Mam... Jest u mnie... przyjaciel. Pobity. Nie wiem, czy nie jest jakoś mocno uszkodzony...
Nie bardzo wiedział, jakiego określenia użyć, żeby opisać swoją relację z Klausem: najchętniej powiedziałby, że to jego chłopak, ale obawiał się, że Werner by sobie tego nie życzył. Nie chciał też przy nim używać słowa określającego to, co się wydarzyło.
- Mhm... - wymruczał Oliver, przez chwilę w słuchawce było słychać jakieś szumy, prawdopodobnie pościeli. - W jakim sensie uszkodzony? Co mu jest?
- Nie wiem, czy nie ma jakichś kości połamanych, mógłbyś go obejrzeć? Dasz radę niedługo?
- No... no dobra. Będę za max godzinę, może być?
Godzina. Cholernie długo. Saul zawahał się chwilę, ale nie miał serca żądać, żeby jego brat przyjechał tu wcześniej.
- Jasne. Dzięki wielkie.
- Nie ma za co, do zobaczenia.
Rozłączył się i jeszcze napisał sms do brata tak, żeby Klaus nie widział jego treści, po czym odłożył telefon i objął chłopaka.
- Powiedział, że będzie maksymalnie za godzinę - powiedział cicho - Potrzebujesz czegoś? Może zrobię ci herbaty? Melisy?
Wiedział, że teraz przez całą tę godzinę będą się obaj denerwować. Miał nadzieję, że Ollie jednak przyjedzie szybciej.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Znowu potrafił tylko kiwać głową. Trochę nieporadnie, bo tę przecież nadal trzymał wspartą na jego klatce piersiowej i nie miał zamiaru jej stamtąd odsuwać. Z trudem spojrzał mu w oczy, ale kiedy już to zrobił, absolutnie tego nie pożałował - potrzebował teraz tego, co tam zobaczył. Szczerość. Troskę. Wciąż nie potrafił przegnać wątpliwości, dotyczących tego czy tych wszystkich rzeczy nie widział tylko w swojej skrzywionej głowie. Był w tym przecież dobry - w szukaniu uczuć tam, gdzie ich nie było. Przetestował to na Maurice’u - wmawiając sobie, że między nimi tliła się prawdziwa miłość, taka jak w książkach czy filmach. Bał się, że z Saulem robi to samo, że tylko sobie wyobraża. Nie wiedział czy DeVilliers zająłby się nim tak samo, z podobną czułością, ale wiedział, że mógłby. Tylko, że to by zupełnie nic nie znaczyło. Czy teraz znaczyło cokolwiek, ponad odruch humanitarności?
Drgnął lekko, kiedy palce Monroe’a przesunęły się po jego czole, ale to nie było złe drżenie. Podobało mu się to. Zawsze lubił, kiedy ktoś mierzwił mu włosy, trzymał za ręce i przytulał. To było dla niego bardziej intymne niż sam seks - w jego głowie sprowadzony do zwykłego, zwierzęcego nawyku. Tak czuł się ważny - naprawdę i szczerze, ale po raz kolejny nie potrafił rozsądzić czy to wszystko nie było tylko durnym wymysłem jego głowy. Myśli pędziły mu z zawrotną szybkością, trawiąca go powoli, ale uparcie migrena nie ustępowała. Miał cała masę teorii na temat tego, dlaczego Saul zdecydował się traktować go z taką serdecznością - najśmielsza była ta, w której kochał. Klaus drżał na samą myśl o tym słowie. K o c h a ł . Jak by to było właściwie - być kochanym? Był przekonany, że nigdy jeszcze tego nie doświadczył. Był przekonany, że zawsze to on był tym, który kochał - beznadziejnie, bez wzajemności. Był przekonany, że niemożliwym było pokochanie jego samego, z tym całym gromem ciężkich rzeczy i doświadczeń, które niósł ze sobą. Był przekonany, że nadawał się do ruchania i porzucania - nie było tak miejsca na żadne bliskości czy sentymenty. Wydarzenia dzisiejszego dnia tylko go w tym utwierdzały, choć przecież postawa Monroe’a była krzepiąca. Nie wiedział tylko czy mógł jej ufać.
Skinął tempo głową, kiedy Saul oznajmił, że zadzwoni. Ucieszył się, kiedy zorientował się, że mężczyzna miał zamiar zrobić to przy nim. Wsłuchiwał się więc w tę rozmowę - w rozedrgany głos swojego towarzysza i szum towarzyszący odpowiedziom osoby po drugiej stronie, której słów nie mógł zrozumieć wyraźnie. Czuł, że jego serce bije szybko, a łzy spływają znowu - ale pojedynczo, spokojnie - po policzkach. Zdał sobie sprawę z tego, że teraz nie było już odwrotu i to prawdziwie go przerażało. Nabierał oddechy głębokie i drżące, wprawiające w ból obolałe ciało. Czekał na wyrok.
Przyjedzie. Miał przyjechać. Godzina stresu, godzina niepokoju. Kiedy Saul określił go mianem przyjaciela poczuł mieszankę emocji. Zdał sobie - gwałtownie i nieoczekiwanie - sprawę z tego, że nie chciał być przyjacielem. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się poważnie nad tym czy poruszyć ten wątek. A jednak, w pierwszej kolejności w reakcji na tę informację, skinął tylko głową, po chwili dopiero orientując się, że Monroe zadał mu pytanie. Podniósł głowę, żeby spojrzeć na niego - zdecydowanie dłużej niż kiedykolwiek tego wieczoru. Wcześniej zauważył, że mężczyzna wystukiwał do kogoś - zapewne swojego brata - wiadomości. Włożył dużo wysiłku w to, żeby nie patrzeć w ekran jego telefonu. Obawiał się, jaka mogła być ich treść, choć chyba się jej domyślał. Nie chciał, żeby odchodził. Nie chciał, żeby się odsuwał. Nie chciał żadnej herbaty. Chciał tylko mieć go obok, w zasięgu swojego ramienia. Zupełnie, jakby bał się, że jeśli Saul raz wstanie, to już nigdy do niego nie wróci.
- N-nie, jest w porządku - odparł wreszcie, z powrotem obsuwając głowę i swoje spojrzenie, na jakiś mniej czuły punkt na ścianie. Przez krótki moment chciał wprost powiedzieć mu, że obawiał się wypuszczać go ze swoich objęć, ale zrezygnował z tego. Pytanie, które cisnęło mu się na usta, było już wystarczająco inwazyjne. - T-tym dla ciebie jestem...? Przyjacielem? - Wiedział, że stąpał po grząskim gruncie. Wiedział, że przywoływał właśnie rozmowę, którą poprzednim razem sam ukrócił. Wiedział, że odpowiedź była niejasna i mogła go zaboleć. Ale i tak spytał. To nagle zdawało się ważniejsze niż cokolwiek innego.

Saul Monroe Oliver Monroe
rezydent onkologii — cairns hospital
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Znajdź mnie, uwolnij mnie od tego zżerającego zwątpienia, daremnej rozpaczy, horroru snu.

Oliver nie był zachwycony tym, że Saul obudził go po piątej rano - zwłaszcza, że spał niewiele, bo do późnych godzin nocnych miał dyżur w szpitalu. Prawdopodobnie gdyby dzwonił do niego ktoś inny to nie zerwałby się z łóżka i nie przyjechał najszybciej jak się dało, ale w końcu chodziło o Saula - jedną z najbliższych Oliverowi osób na całym świecie. Tak naprawdę nie miał osób bliższych niż Saul i Amalia i Amalia, chociaż nie znaczyło to, że nie kochał reszty swojego rodzeństwa. Kochał Samuela, kochał Viper i Felixa, kochał Isaaca... A Sophie, która była z nim w ciąży, znaczyła dla niego ostatnimi czasy coraz więcej. No ale wracając - dzwonił Saul, więc Ollie pozbierał się najszybciej jak potrafił, zgodnie z smsem od brata zgarnął też środki uspokajające do swojej torby i wsiadł na motor. Miał nadzieję, że mimo niedługiego snu uda mu się nie rozbić, bo chciał dotrzeć na miejsce w jednym kawałku. Inaczej będzie średnio przydatny.

Niedługo później - na pewno nie minęła godzina, zapewne nawet mniej, niż trzydzieści minut - zjawił się pod mieszkaniem Saula. Zadzwonił do drzwi, grzecznie poczekał aż ten otworzy, a gdy tak się stało wpakował mu się do środka.

- Starałem się jak najszybciej - rzucił na powitanie, poprawiając torbę na ramieniu i zerkając na brata z wielkim pytajnikiem wymalowanym na twarzy. Potem ruszył razem z nim w głąb mieszkania, do sypialni (no, akurat wiedział gdzie Saul miał sypialnię, więc nawet niespecjalnie Saul musiał go tam prowadzić) i uniesieniem brwi powitał siedzącego na łóżku chłopaka.

- Klaus? - wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. Nie powiedział jednak nic więcej, zdjął torbę z ramienia i położył ją na łóżku, a potem usiadł na jego brzegu ostrożnie. - No dobra, słyszałem, że jesteś pobity - zaczął nieco niepewnie, przeczesując swoje włosy palcami i przyglądając się chłopakowi w napięciu. Chwilowo nie skupiał uwagi na Saulu, bo ostatecznie teraz nie o niego tutaj chodziło. - Pokażesz mi gdzie cię boli...? - zerknął na Saula krótko, wyjmując z torby proszki uspokajające, które przyniósł na polecenie brata. - Przynieś mu coś do picia.

Saul Monroe klaus amadeus werner

właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Jemu też nie odpowiadało użycie tego określenia: nie traktował Klausa jak przyjaciela. Był dla niego kimś znacznie więcej, choć oczywiście przyjacielem również - Saul wychodził z założenia, że najlepsze związki można tworzyć tylko z przyjaciółmi: z ludźmi, z którymi chciało się spędzać czas, z którymi miało się wspólne tematy i zainteresowania. Z którymi się żyło. Ale z niektórymi osobami w pewnym momencie relacja wykraczała poza przyjacielską - i to było to, co stało się z przyjaźnią z Klausem. Bał się jednak użyć innego określenia ze względu na to, że ostatnio kiedy o to zapytał, usłyszał, że to nieważne i że Werner nie chce tego jakkolwiek nazywać.
Teraz, gdy padło to pytanie, serce Saula zabiło znacznie mocniej i szybciej, co chłopak na pewno poczuł, skoro leżał z głową na jego klatce piersiowej. Saul zesztywniał i przez chwilę nie odpowiadał, wpatrzony w sufit, nie wiedząc, co właściwie odpowiedzieć - co powinien odpowiedzieć. Czy prawdę? A co, jeśli Klaus się wystraszy? Jeśli go opieprzy?
A co, jeśli skłamie ze strachu, a tu nie o to chodziło? Jeśli tym wszystko zniszczy?
Którąkolwiek odpowiedzią mógł zniszczyć. Teraz był cały spięty i wystraszony, ale w końcu postawił na prawdę.
- Nie - odpowiedział cicho i wstrzymał na chwilę oddech - Jesteś dla mnie kimś więcej, niż przyjacielem.
Cholera. Kurwa. A co, jeśli ta odpowiedź teraz wszystko zrujnuje? Co, jeśli zaraz oberwie? Jeśli Klaus go wyśmieje? Wkurzy się? Wystraszy?
Zakręciło mu się w głowie i pociemniało przed oczami. Czas do odpowiedzi Klausa był dla niego wiecznością - i, do diabła - nie zdołał jej uzyskać, bo usłyszeli dzwonek do drzwi. Czyli Oliver pojawił się wcześniej, niż po godzinie - musiał tu pędzić na złamanie karku, co było kochane z jego strony, chociaż przerwał akurat w najmniej oczekiwanym momencie. Saul miał jednak nadzieję że wrócą do tej rozmowy później. Cholernie potrzebował wiedzieć, na czym stoją, a skoro już sam Klaus do tego nawiązał, to może faktycznie to nie były tylko jego wyobrażenia...? Może było między nimi coś więcej...?
- Otworzę mu - powiedział łagodnie i delikatnie wysunął ramię spod jego głowy - Wszystko będzie dobrze.
Przesunął czule dłonią po jego głowie i poszedł do drzwi.
- Dzięki - odpowiedział szczerze. Wyglądał teraz na mocno zdenerwowanego, choć przy Klausie starał się tego nie okazywać. Na pytające spojrzenie brata pokręcił głową, chcąc mu w ten sposób przekazać, że nie może rozmawiać, ale według niego nie jest najlepiej. Klaus był cały poobijany, ledwie się ruszał i był ewidentnie w szoku, co nie wróżyło najlepiej.
Ruszył za nim do sypialni, chcąc przedstawić ich sobie, ale reakcja Olivera na widok Klausa dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie musi. Saul uniósł lekko brwi, przyglądając się to jednemu, to drugiemu i usiłując coś wyczytać z ich twarzy, ale po chwili zrezygnował: wolał się nie zastanawiać na tym, co było między nimi. Oby nie to samo, co Saul czuł do Klausa. Kiwnął tylko głową i poszedł do kuchni, a po chwili wrócił ze szklanką, podał ją chłopakowi i usiadł przy nim na łóżku, z drugiej strony, niż Ollie.
- Pomóc ci się podnieść? - zapytał, a jeśli ten się zgodził, wsunął rękę pod jego plecy i pomógł mu usiąść, żeby chłopak mógł popić proszki. Potem odstawił szklankę i położył go z powrotem.

klaus amadeus werner
Oliver Monroe
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Kimś więcej. Co to właściwie oznaczało? Czy Saul powiedział to tylko po to, żeby nie było mu przykro? Te wątpliwości, narastające w nim regularnie, wydawały się teraz zneutralizowane nieco przez to przyjemne uczucie - że Monroe być może faktycznie traktował go jak kogoś jeszcze ważniejszego niż przyjaciela. Byli na dobrej drodze, aby rozwiać te zawahania - aby faktycznie wyznać sobie nawzajem, co właściwie do ciebie czuli. Klaus czuł to w każdym mięśniu, w każdej kości - to pary z tym cholernym bólem. Coś w jego klatce piersiowej ścisnęło się gwałtownie i nie potrafił jeszcze określić czy to był lęk, czy ekscytacja. Bał się, że to znowu było coś, co sobie jedynie wyobraził - bał się, że to był wytwór jego zmordowanego umysłu, jego wycieńczenia, jego niezdolności do trzeźwej oceny sytuacji. Bał się - strachem szczerym i przeżerającym się przez wszystkie tkanki - że to była kolejna relacja, której w najbliższym czasie miał pożałować. Bał się, że będzie jeszcze cierpiał z powodu tego pytania, bał się, że Saul niebawem przekona się, jak okrutnym błędem było oznajmienie mu, że był w istocie kimś więcej.
Kim?, miał już spytać, czy my jesteśmy razem?, miał już spytać, ale zanim zdążył zebrać się w sobie, do ich uszu dotarł dźwięk dzwonka do drzwi. Znowu spiął się cały, znowu jego oddech stał się płytszy. To zdecydowanie nie była godzina. Zdawało mu się, że minęło raptem kilka sekund. Zastanawiał się czy nie przysnął na moment, ale to wydawało mu się niemożliwe w podobnych emocjach. Miał ochotę tylko poprosić Saula, żeby nie wstawał, żeby go nie opuszczał, żeby nie ruszał się choćby o krok. Miał ochotę powiedzieć nagle, że zmienił zdanie, że tak naprawdę wcale tego nie chciał, że to było najgorsze, że nie był w stanie, że to było za dużo. Ale milczał. Zaciskał usta tak mocno, że musiały zbieleć. Pozwolił mu wysunąć się ze swoich ramion, pozwolił odejść - i miał wrażenie, że każdy z kroków stawianych przez Saula rozdzierał mu serce i zaostrzał tylko zakręty na tej spirali lęku, w którą wpadł.
W międzyczasie próbował się podnieść. Odrzucił kołdrę w nogi, starał się usiąść, żeby nie leżeć tak, jak ostatnia ofiara, ale szybko uznał swoje wysiłki za bezzasadne. I tak był ostatnią ofiarą. I tak nie był w stanie ukryć tego przed bratem Saula. Bratem Saula. Świadomość tego, kto właśnie przyszedł, uderzyła w niego ponownie. Naprawdę - właśnie tak brat Saula miał go poznać? Jako tanią dziwkę, która puszczała się z szemranymi typami, dawała zrobić z siebie istną masakrę, nie potrafiła ogarnąć się sama? Ta myśl go przytłoczyła. Zorientował się w ułamku sekundy, że wszystkie wysnute przez niego scenariusze zostały właśnie gwałtownie przekreślone. Nie będzie już mógł zrobić dobrego wrażenia. Nie będzie mógł zaimponować swoją wiedzą. Brat Saula będzie miał go zawsze w pamięci właśnie takiego - drżącego, osłabionego, posiniaczonego, pochłoniętego własnym wstydem. To było nie do zniesienia.
I naprawdę szczerze myślał, że wszystko, co najgorsze, już zdążyło się ziścić. Naprawdę szczerze myślał, że nic gorszego już nie mogło się przytrafić. A jednak. Nie minęła dłuższa chwila i do sypialni weszła osoba, której obecności zupełnie się spodziewał. Ollie... a więc to ten Ollie. Ciężko opisać ogrom emocji, które nagle wstrząsnęły jego ciałem, ale był to głównie strach - zaciskający swoje palce wokół serca i płuc. Zjechał spojrzeniem w dół niemal od razu, niemal natychmiast, byle tylko ukrócić ich kontakt wzrokowy, zupełnie jakby to mogło jakoś uchronić go od rozpoznania przez mężczyznę. Ale potem usłyszał swoje imię. Zadrżał. Pomyślał od razu o Saulu, o tym, co teraz musiał sobie myśleć, o wizjach, które z pewnością przetoczyły się przez jego głowę. W dalszej kolejności przypomniał sobie o Oliverze - Oliverze, z którym niedawno jeszcze pieprzył się w klubowej toalecie. Na moment zabrakło mu powietrza. Co musieli myśleć teraz o nim - zbiorowo, we dwoje? Nie był gotowy na te rozważania.
Z odpowiedzią na pytanie, zadane przez Olliego, odczekał, aż Saul wyjdzie do kuchni. Wciąż nie patrzył mu w oczy. Najchętniej teraz zniknąłby ze świata. Do oczu wciąż napływały mu łzy, choć tak bardzo starał się je zablokować. W ułamku chwili pożałował gorzko, że zgodził się na tę lekarską wizytę.
- N-na dole - odparł słabo, szeptem, jak zawstydzony dzieciak, który nie ośmielał się wymówić właściwej nazwy odpowiednich narządów. Nie kłamał. Wszystkie te siniaki rozsiane po ciele - owszem, bolały, ale nie dawały mu się we znaki tak bardzo jak to, co piekło poniżej pasa. Czuł się upokorzony. Czuł się obnażony. Czuł się zdegradowany. Wbijał spojrzenie we wzorek zdobiący saulową pościel i nagle - w zupełnej opozycji do tego, co powtarzał sobie przez ten cały czas - próbował przekonać samego siebie, że to wszystko nie działo się naprawdę, że to był tylko sen, jeden z tych wyjątkowo absurdalnych i paranoicznych.
Kiedy Saul wrócił, pokręcił głową. Uznał, że może podnieść się do siadu sam i - po drżącej chwili - faktycznie mu się tu udało. Posłusznie przyjął od niego szklankę, a od Olivera tabletki i nie pytał nawet, co właściwie łyka; nigdy nie pytał. Odmówił ponownego położenia się, bo wiedział, że i tak pewnie będzie musiał stać. Czuł się jak skończony idiota, kiedy tkwił tak między nimi, w ciężarze wiszącego topornie powietrza. Wpatrywał się martwo w jakiś punkt na prześcieradle, między swoimi kolanami. Miał zamiar milczeć, dopóki ktoś wprost nie zażąda od niego odpowiedzi.

Saul Monroe Oliver Monroe
rezydent onkologii — cairns hospital
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Znajdź mnie, uwolnij mnie od tego zżerającego zwątpienia, daremnej rozpaczy, horroru snu.

Ollie nie był lekarzem pierwszego kontaktu, nie miewał też do czynienia z osobami zgwałconymi, więc nie bardzo wiedział, czy poradzi sobie w tej sytuacji. Czuł się z jednej strony mile połechtany tym, że Saul do niego zadzwonił; to znaczyło, że mu ufał na tyle, żeby powierzyć mu opiekę nad kimś, kto ewidentnie był dla niego ważny. Z drugiej strony jednak... był przerażony, bo nie chciał zrobić niczego źle. Naprawdę nie miał pojęcia jak postępować z osobami w takiej sytuacji i w tym momencie miał w głowie tak wielką gonitwę myśli, że opisanie jej graniczyło z cudem.

Westchnął cicho i znów zmierzwił dłonią swoje włosy, przyglądając się Klausowi. Nie chciał się za nic zabierać w momencie, kiedy ten jeszcze nie będzie po zażyciu uspokajaczy. Dawka była spora, więc powinna zadziałać szybko, ale Ollie i tak nie był pewien czy aby na pewno wszystko pójdzie tak, jak powinno. Nie znał się na tym, nie potrafił obchodzić się z osobami, które doświadczyły takiej przemocy i w cholerę się bał, że zrobi coś, czego Klaus nie będzie chciał.

- Okej, tylko tak... - zaczął w końcu, ostrożnie dobierając słowa. Widać było, że jest przejęty, a dłoń, która chwilę wcześniej mierzwiła włosy, teraz leżała na kolanie Olliego, drżąc lekko. - Jestem onkologiem, nie seksuologiem. Nie znam się na tym tak, jak prawdziwy specjalista. Jeśli... zrobię coś, czego nie będziesz chciał, to mi o tym powiedz. Nie chce dodawać ci traum czy coś w tym stylu. - odetchnął głęboko, wypuszczając powietrze ze świstem. - Jezu, mam ochotę się napić. - dodał po chwili, sięgając do swojej torby. Wyjął z niej torebkę z płynną substancją i strzykawkę, po czym rzucił krótkie spojrzenie w stronę Saula, a potem popatrzył na Klausa pytająco.

- To morfina. Mogę ci ją podać, żeby nie bolało. Wtedy będzie ci też łatwiej znieść badanie. Chcesz? - nie zamierzał mu tego wstrzykiwać bez jego zgody i wiedzy, to byłoby niemoralne, więc musiał zapytać.

Było mu dziwnie z faktem, że to Klaus. Chłopak, z którym jeszcze nie dawno uprawiał seks w klubowej toalecie. Chłopak, z którym uprawiał seks nie raz, w różnych okolicznościach. Ale nie jemu to oceniać, nic mu do tego jakie kontakty łączyły go z Saulem. Sam nie był święty, więc... Nie znaczyło to jednak, że się nad tym nie zastanawiał, bo w końcu był tylko człowiekiem, prawda?

Saul Monroe klaus amadeus werner

właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Skoro Klaus nie chciał, żeby mu pomagać się podnieść, to Saul tego nie zrobił. Siedział tylko na łóżku, opierając się plecami o ścianę i obserwował reakcje chłopaka, gotów w każdej chwili mu pomóc, jakkolwiek ten będzie potrzebował. Rzucił bratu zaniepokojone spojrzenie, kiedy ten stwierdził, że potrzebuje się napić - da mu, cholera, wszystko, co ten będzie chciał, ale nie teraz. Niech najpierw zbada Klausa i potem chleje (zresztą Saul też miał na to ochotę). Ale tak naprawdę nie sądził, żeby Oliver rzeczywiście zamierzał się napić, zanim skończy - zaniepokojenie Saula wynikało raczej z tego, że był cały w nerwach i w tym momencie wszystko mogło go wystraszyć czy zdenerwować. Był jednak bratu bardzo wdzięczny za to, że tak delikatnie obchodził się z Klausem i że zapowiedział, że ten ma mu powiedzieć, gdyby cokolwiek było nie tak.
- Klaus, chcesz, żebym został, czy wyszedł? - zapytał w końcu łagodnie. Słyszał, że wcześniej na pytanie Olivera chłopak odpowiedział dopiero po jego wyjściu do kuchni, więc nie chciał się narzucać i nie był pewien, czy Werner go sobie tutaj życzy.
Nie zastanawiał się teraz też nad tym, co łączyło tych dwóch: wolał nie, chociaż i tak się domyślał - przecież wiedział, że Klaus sypiał z różnymi osobami, sam się tym chwalił. Ostatnio, gdy Saul zapytał, czy może do niego wrócić po rozmowie z bratem usłyszał wręcz, że nie, bo Klaus się umówił z kimś, kto jest dobry w łóżku.
Oby to nie był Ollie...
Odpędził od siebie tę myśl i skupił się znów na tym, co tu i teraz. Na tym, żeby pomóc chłopakowi i żeby ten się jak najmniej stresował.

klaus amadeus werner
Oliver Monroe
ODPOWIEDZ