może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Możesz
już
p r z e s t a ć

— rozlewa się powoli (kropla po cienkiej kropli, milimetr po milimetrze) po jego umyśle, sercu, a w końcu też po ciele. Jude nie chce, żeby Geordan tu został; zwalnia go z powinności honorowego świadka zobligowanego zadbać nie tylko o pomyślny przebieg uroczystości ślubnej, ale mającego otoczyć troską niedoszłą pannę młodą. Skoro nie musi odprawiać każdego z gości urzędowymi słowami “ceremonia jednak się nie odbędzie, odeślemy każdy z prezentów, przepraszamy za niedogodność”, skoro nie musi osuszać ociekających gorącymi łzami oczu Isolde warstwami cienkich chusteczek i odwoływać firmy cateringowej, a także księdza i zespołu muzycznego, skoro nie musi wykazywać się opanowaniem i zaradnością, skoro nie musi wkładać na twarz uśmiechu — może już przestać.
Przestać, przestać, przestać.
Przestać odpychać od siebie torsje nasączone bólem. Przestać zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Przestać przekładać czyjś komfort nad swój.
I ta właśnie świadomość dociera do każdej cząstki ciała, kruszącej się jak tania porcelana i palącej się jak wysuszona piramida słomy w upalny dzień. Danny drży najpierw od środka, a kiedy Jude odrywa się od jego ust — które kosztować pragnie do końca życia — pozwala także zadrżeć mięśniom na zewnątrz. Raz, kiedy splot palców zawiązany na jego podbródku się uwalnia, drugi, kiedy te same palce dopadają do sprzączki od paska spodni. — Okej, powiem, pojedziemy — mamrocze niewyraźnie, choć stara się stanowczo i z opanowaniem, a potem przywdziewa na twarz winę zapisaną pomiędzy brwiami i przeprosiny włożone w kąciki ust. — Muszę… Tak myślę… Po drodze chyba… — zaczyna koślawo, jakby pierwszy raz władał tym językiem (inna narodowość nie ma jednak nic wspólnego z jego rozchwianiem) i nie ma pojęcia, jak skończyć. Jude słynie z przesadnego reagowania na cudze — na Danny’ego, nikogo innego — załamania zdrowotne, a Balmont podejrzewa, że po ostatnim zdarzeniu na festynie świątecznym, dramatyzowanie to eskalowało do rangi znacznie poważniejszej. Zastanawia się wobec narastających w nim obaw i niepewności, czy ingerencja lekarza faktycznie jest mu niezbędna — paroksyzm bólu przetaczający się po jego plecach odpowiada za niego. — Zajrzę do szpitala, ale to nic poważnego Jude, nie przejmuj się tym, okej? — wyjawia więc i pozwala opaść mokremu materiałowi spodni na podłogę, wraz z głuchym brzękiem uderzającej o deski sprzączki. Jedna z łydek, którą wyławia z ciężkiej, klejącej się do skóry wełny z domieszką — dla subtelnego pobłysku — jedwabiu, składającego się na dolną część garnituru, pokryta jest ametystową powłoką niedawnego upadku. Dotychczas myślał, że chociaż nogi pozostały bezpieczne. Zamiast jednak spojrzeć na Westbrooka i spróbować jakoś się wytłumaczyć (nie ma serca znów kłamać mu o całkiem niezaplanowanym wypadku), prędko, mimo wszelkich pokładów bólu, wsuwa na siebie suchy materiał wsuniętych mu między palce spodni.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Nikt go nigdy nie nauczył, jak prawidłowo się ucieka — nie tylko ze ślubu, chociaż w tym przypadku konkretna instrukcja z całą pewnością byłaby co najmniej pomocna.
Bo w judahowych myślach zabrakło przestrzeni na ujrzenie chaosu, jaki miał zostać wywołany przez ich wspólne opuszczenie przepłaconej willi; nie był w stanie myśleć o ludziach, których należało odprawić — nie tylko gościach; o zagubieniu malującym się na kilku twarzach i prędkich zapewnieniach słanych w eter, bo nikt nie miał przecież nikogo słuchać, to nie moja wina, że do ślubu nie doszło, wobec czego nie zamierzam rezygnować ze swojego wynagrodzenia. I choć Jude wcześniej rozmawiał o tym z Remigiusem, nie potrafił teraz pojąć, że to on będzie zmuszony to wszystko opłacić — skrzypków, którzy nie odegrają żadnej melodii; młodych kelnerów, którzy nikomu nie będą mogli podać niczego poza szklanką wody; organizatorkę wesela, której starania nie zostaną przez nikogo docenione. Ale nawet w świadomości bankructwa Jude nie byłby w stanie zrezygnować ze swych planów.
Boże, za długo zwlekał.
Pozostawała więc w nim nadzieja, że ktoś — życzliwych im osób, szczęśliwie, nie brakowało — choć ten jeden raz weźmie na swe barki ciężar zaistniałego chaosu. Była to naturalnie niemal dziecinna prośba, a takowych starał się unikać, ale nie miał już siły, by zajmować się kimkolwiek innym. Choć więc resztki kurtuazji nakazywały mu przywołać w pamięci listę gości i przypomnieć sobie, kto poza jego rodzicami mógłby pomóc tego dnia Sollie, zachłanność pragnień, rosnący egoizm i stojący przed nim mężczyzna (niby przypadkiem zahaczał palcami o delikatne fragmenty jego ciała) sprawiały, że przebieg tego nie-ślubu i nie-wesela kompletnie przestawał go interesować.
Jeszcze z uśmiechem i rumianymi policzkami przysiadł na brzegu łóżka, pozostawiając Geordana w plątaninie ubrań samego. I było to jedynym przejawem rozsądku, na który teraz było go stać; gdyby pozwolił sobie na więcej, gdyby przekroczył granice niewinności, nie potrafiłby się zatrzymać. Przez lawinę n i e p r z y z w o i t y c h myśli, na które do tej pory sobie nie pozwalał, nie potrafił na początku pojąć sensu słów, które tamten wypowiedział. — Do szpitala? — powtórzył za nim, wraz z niknącym z ust uśmiechem. Nie chciał panikować — jego pierwsza, druga czy nawet trzecia reakcja mogłyby zrujnować tę brawurową ucieczkę, ale z przejmowania się rezygnować nie zamierzał. Więc kiedy wzrokiem obejmował całe jego ciało, dopiero teraz dostrzegając, jak wiele do tej pory ignorował (z powodu strachu? obojętności? pragnienia, by wszystko pozostało takim, jak dawniej?), skinął głową. — Jesteś pewien, że to nic poważnego? Mógłbym wezwać karetkę — nie do końca wiedział na czym polegać ma w ich relacji zaufanie — jednak to na nie zamierzał się teraz powołać. — W Tully jest szpital, ale dojedziemy tam za jakieś pół godziny — więc może jednak wezwanie odpowiednich służb byłoby rozsądniejsze; tylko że Jude bał się opuścić łóżko i zbliżyć znów do tego ciała, którego defektów, jak skończony idiota, dotąd nie zauważył.
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Mógłby mu powiedzieć wszystko — każdą niedorzeczność zagubioną pomiędzy szczelinami umysłu i każdą tajemnicę, którą przykrywa grubymi warstwami kłamstwa — ale wie, że Jude tego w s z y s t k i e g o wcale nie chciałby słuchać. Zamiast więc tłumaczyć się do utraty tchu, po prostu krzywo się uśmiecha; prawy kącik ust wygięty ku górze, lewy jakby martwy, zastygły w bezruchu. — Karetkę? Po co? Mówiłem ci, że nie masz się tym przesadnie przejmować — dołącza do tego grymasu równie krzywe słowa, wzbogacone także krzywym (kłamliwym) tonem głosu. — Do teraz nawet nie zauważyłeś, że coś jest nie tak. Przewróciłem się rano, to nic takiego, ale może powinien na to spojrzeć lekarz. Pewnie szybko mnie wypuszczą — dodaje tym niewinnym, zwodniczym tembrem i pielęgnuje go rozmigotanymi oczyma. Mógłby to zignorować — poczekać, aż po prostu przestanie boleć, bo przecież zawsze przestawało; czasem po tygodniu, czasem po kilku dniach, czasem już po godzinie. W głowie jednak przewijają mu się słowa Leona i jego przejęcie; mina pełna odrazy wymieszanej z przerażeniem (a może dopisywał temu zbyt wiele).
Przełożywszy guzik od spodni przez odpowiednią szczelinę materiału — jeszcze przed włożeniem na siebie nie tyle czystszej, co raczej bardziej suchej koszulki — zastyga w bezruchu, pochłaniając wzrokiem usadowionego na materacu mężczyznę. — Jude — zaczyna, budząc nie tylko uwagę bruneta, ale i samego siebie brzmieniem jego imienia. A potem wykonuje kilka kroków do przodu — jeden, dwa, w końcu pięć; i już dłońmi delikatnie popycha jego plecy na miękkość łóżka, wsuwając się powoli na westbrookowe ciało. — Naprawdę. Nie myśl o tym — przekonuje go, nie tylko za pomocą ciepłych słów, ale i głębokiego, finezyjnego pocałunku odciśniętego na ustach. Podpiera się następnie na wyprostowanych rękach, wszczepionych w okrycie materaca i odpycha na kolanach, które otaczają z zewnętrznych stron nogi bruneta. — To zabrzmi głupio. Ale mógłbyś nie patrzeć? To znaczy, kiedy będę przebierać koszulę — posyła mu to kuriozalne, cnotliwe nieco pytanie, nie bojąc się tyle swojej nagości, co reakcji mężczyzny na swój poprzecinany różnokształtnymi bliznami tors — a także niewielką porcję ran przygotowanych dzisiejszego poranka.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
W tym jednym przypadku nauczył się rozpoznawać granice kłamstwa.
Panie doktorze, tylko jakieś tabletki na ten ból, mówił szereg ust różnego kształtu i odcienia różu; mieniące się nieufnością i zakłopotaniem oczy, cierpiące i skrywające przerażające tajemnice, wpatrywały się z desperacją w jego ojca. Jude, mniej więcej wówczas dziesięcioletni, udający, że odbywa właśnie w ojcowskim gabinecie lekarskie praktyki, nie pojmował, dlaczego Stanley litościwie na to przystawał. Zadawał naturalnie te wszystkie pytania, które teraz majaczyły w judahowych myślach; w skali od jednego do dziesięciu, jak wielki jest ból; czy to coś poważnego; czy jesteś świadom powikłań; czy w razie czego tutaj wrócisz — nikt nie odpowiadał, każdy tylko wzdychał i prosił o tabletki. Ojciec mu potem tłumaczył, że niektórym pomóc się nie da i myśl ta teraz paraliżowała Jude’a doszczętnie.
W porządku — okłamał samego siebie. Tłumaczył sobie, że tak będzie lepiej — ślepo mu ufać, wyrażać na wszystko zgodę. Ignorować gwiazdozbiory fioletowych plam pokrywających jego ciało i cierpienie jakby już na stałe zamknięte w otchłani jego oczu. Do tej pory powtarzał sobie, że poruszy ten temat później, że doprowadzi do konfrontacji; żaden jednak dzień nie zdawał się ku temu odpowiedni, a ten dzisiejszy, w którego przebieg tak ciężko było mu uwierzyć, byłby najgorszą z możliwych opcji. Więc Jude znów obiecał sobie, że do tego powróci; może Danny mówił prawdę i może nie było to nic, co wymagałoby interwencji. A przynajmniej w ten sposób tchórzliwie, jak dotąd, skrywał się przed prawdą, której szczegółów poznawać nie chciał.
Uśmiech znów więc zagościł na jego twarzy, a jego ciało bez protestu pozwoliło pchnąć się na połać zbyt dużego i miękkiego łóżka. Dłonie jakby nauczone — choć dopiero miały podobnych wędrówek się nauczyć — powędrowały szlakiem wiodącym od jego ud aż do bioder. — Chciałbym po prostu być już jak najdalej od tego miejsca — wymamrotał, brzmiąc może nieczule; prawda jednak była taka, że obawiał się diagnozy, jaka paść miała w niewielkiej miejscowej klinice. A jeśli to będzie jednak coś poważnego? T o — czymkolwiek było najnowsze geordanowe cierpienie. Pocałunek zdołał jednak napaskudzić mu w myślach — przez krótki moment Jude naprawdę modlił się o to, by Danny dostał tylko jakieś leki, kolorowy plaster i naklejkę dzielnego pacjenta; egoistycznie i dość zachłannie chciał go już mieć tylko dla siebie, w bezpiecznym mroku hotelu oddalonego o mile od domu. Pozostawało się mu więc bez sprzeciwu, w oparach strachu, zgodzić na rzuconą prośbę. — Mam dwa tygodnie urlopu. Raczej nie będą mnie ściągać specjalnie, nawet jeśli zaraz dowiedzą się, że nie będzie żadnego ślubu chociaż... Pewnie i tak pieprzyłbym jakiekolwiek wezwania. Pojedziemy gdzieś Danny? Dokąd tylko byś chciał — z trudem wpatrywał się w sufit; pokusa zerknięcia na mężczyznę stała się tak wielka, że w pewnej chwili musiał zamknąć oczy. I wyobrażał sobie wówczas te dni, w które widywał go bez koszulki; przed zaginięciem, przed pocałunkiem śmierci. Fałszywie powtarzając sobie, że jego ciało wciąż wygląda tak samo.
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Kiedyś, dawno temu, w życiu poprzedniego, jeszcze innego Gerodana Balmonta (tego, który nie mierzył więcej, niż sto sześćdziesiąt centymetrów i który nieustannie doprowadzał do łupiącego bólu głowy całą dyrekcję położonej w szarej i mglistej Anglii szkoły), zorganizowano typowy dla uczniów konkurs naukowy, mający dodatkowo wyskubać z ich słabnących ambicji niewielkie ziarenka plastycznego talentu. Dookoła syczały cztery Wezuwiusze (pamięta to po dziś dzień, choć wolałby zachować inne, cenniejsze wspomnienia), brudzące wszystko białą sadzą sody oczyszczonej i wydzielające taki nieznośny odór, jakby przebywało się w samym środku alejki skupiającej przepełnione kosze na śmieci i przemienionej w noclegownie dla bezdomnych (tak pachniał dla niego ocet). Sam z Judem i Liamem zdecydowali się zrekonstruować pomniejszony do mikroskopijnych rozmiarów (naturalnie biorąc za porównanie rzeczywiste wymiary) układ słoneczny, złożony w głównej mierze z masy solnej i pingpongowych piłeczek, które malowali jeszcze godzinę przed prezentacją (Jude’a sweter na zawsze ubrudził się błękitnym neptunem, a palce Gerdana błyszczały brokatem maleńkich gwiazd). Pamięta, jak cała konstrukcja legła w posadach, a oni nie potrafili zaczepić planet na białych nitkach tak, by projekt nie przypominał zabawki dla kota z dyndającymi kulkami — aż w końcu Geordan wydarł ze swojego latawca cieniutki drucik i powyginał go na rozmaite sposoby, by później wepchnąć go na siłę w maleńkie planety i zmusić je do przybrania konkretnej pozycji. Modelowi układu słonecznego brakowało odpowiednich odległości i konsekwentnych ustawień, ale wyobraźnia Geordana przemyślała każdą wątpliwość, którą względem ich projektu mogłaby mieć komisja — wybronił go na pięć z plusem (neptun był zbyt ciapaty od zetknięcia ze swetrem i obklejony sierścią) i teraz także wie, że wybroniłby mankamenty swojego wytworu na równie wysoką notę. Nie ma już piłeczek pingpongowych i nie ma plakatowych farbek, ale wciąż pracuje nad pewnym projektem — tym projektem jest galaktyka jego kłamstw i potrzeby do zadawania sobie bólu. Chroniące go argumenty upchnął brutalnie na ten sam drucik, którego użył wtedy i tak jak wtedy nadał im odpowiedniej stabilności. Wie już, że kiedy ktoś zapytałby się go, dlaczego robi to wszystko i gdyby ten ktoś wskazał, że zachowuje się jak człowiek c h o r y, Danny powiedziałby z uśmiechem, że robi po prostu to, czego nie byli w stanie zrobić dla niego lekarze, specjaliści i przyjaciele, czyli wszyscy ci, którym zależy tylko na Geordana zdrowiu: sprawia, że ponownie może zachowywać się jak człowiek normalny, a przynajmniej jak człowiek, którego oni chcieliby mieć obok siebie. Przecież przestał już błądzić w konstelacjach swoich niezbadanych myśli, przestał wyłączać się niespodziewanie w środku rozmowy, przestał mylić imiona, twarze i zdarzenia, a w końcu przestał unosić się brutalnym, niepokojącym gniewem. Zrobił to, czego nie były w stanie wykonać rozmaite medytacje, kuracje, terapie i żadne tabletki. Zrobił to wszystko dla nich.
Teraz także uważa — mimo żrącego bólu, wypalającego każdą cząstkę jego organizmu — że targnięcie się na swoje ciało było konieczne; nawet jeśli chciałby, żeby ów ból już się skończył. Nawet jeśli podczas zsuwania ze swojej sylwetki przemoczonej koszuli, ta przyczepia się do babrającej się rany na plecach i wydziera z klatki piersiowej Geordana nikłe jęknięcie, które mężczyzna próbuje ukryć pod wymuszonym napadem spreparowanego kaszlu. — Nie wiem. A co nas ogranicza? Stan, kraj, kontynent, nic? Aż dwa tygodnie, co? — mówi szybko i cokolwiek — byle tylko mówić. A kiedy wciąga na siebie judową koszulkę, tym razem robi to nadzwyczaj ostrożnie i powoli, omijając niepotrzebne zderzenie się włókien ze skórą. — Aż przez dwa tygodnie będziesz tylko mój, hm? — dodaje już nieco bardziej przytomnym i opanowanym tonem, zabarwionym zaczepną figlarnością. Zsunąwszy kraniec bawełnianego materiału na skraj podbrzusza, odwraca się na powrót do Jude’a (mimo złożonej mu obietnicy o nieprzyglądaniu się temu procesowi, a potem ułożeniu sylwetki na materacu, Danny i tak postanowił zadbać o inne środki ostrożności) i znów przybliża się do mężczyzny. Złączając kolana z podłogą, układa splecione przedramiona na krawędzi łóżka i opiera na nich swój podbródek. — Okej, to co robimy, panie strategu? Mam poszukać kogoś, kto zajmie się odwołaniem ceremonii za nas, a ty poczekasz grzecznie w samochodzie? — pyta zniżonym niemal do szeptu tonem, przyglądając się i d e a l n i e wykrojonej sylwetce malującej się przed jego oczyma.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Do niedawna sądził — zbudził się z tą myślą pewnej upalnej nocy — że istotą jego wszelkich problemów partnerstwa był Geordan. Nie zdawał sobie z tego sprawy, a mimo to angażował go w każdy związek, w który ośmielić się uwikłać; Danny powiedział tamto, Danny by tak nie postąpił, Danny wpadnie na obiad, Danny jedzie z nami. (Zastanawiał się, czy te wszystkie kobiety o tym wiedziały i czy dlatego odchodziły). Ale może chodziło jednak o to, że partnerem bywał równie kiepskim, jak teraz — może słysząc sztuczny kaszel winien zareagować, nawet ceną geordanowej nienawiści. Być może już wcześniej wykazywał się podobną ignorancją; być może to nie zazdrość, wszyta podskórnie miłość i niezgoda na to, by ktokolwiek pełnił w jego życiu funkcję ważniejszą, niż Danny, zakończyły tamte relacje. Może chodziło o to, że Jude był tchórzem, uchylającym się przed jakimkolwiek problemem.
Bo i teraz przecież miał wysłać Balmonta w sam środek piekła — wysłać, zamiast złożyć stosowne przeprosiny i wyjaśnienia.
Nic? Możemy pojechać dokądkolwiek; byle byłoby tam wygodne łóżko — odparł tkwiąc w zamyśleniu; jego usta ułożyły się w rozmarzony uśmiech, kiedy zerkał z niepokojem w otchłań sufitu. — Chcesz, żeby to trwało tylko dwa tygodnie? — rzucił zaczepnie; sam potrzebował chyba mówić cokolwiek i jakkolwiek, byle tylko odsunąć myśli od tej żałosnej ucieczki przed problemami. — Możemy nigdy nie wrócić. Mogę rzucić tę pracę — brzmiało to tylko tak pięknie i łatwo, a mimo to Jude przez chwilę uwierzył, że mogłoby stać się rzeczywistością. Nie potrzebowali nieśmiałości i ostrożnie stawianych kroków; kilka pierwszych randek mieli już przecież, w pewien sposób, za sobą. Jude byłby gotów składać mu nawet już teraz deklaracje (bo faktycznie mógłby — dla niego — rzucić to miasto i pracę; mógłby mu też powiedzieć, że k o c h a, i że nie chce tylko dwóch tygodni razem, ale całą przyszłość) gdyby nie bałagan, jaki miał dziś zostawić za sobą. Bo wrócić musiał, przez wzgląd na Lisbeth, Sollie i dziecko. Może też Finneasa. Ale i tak tylko na chwilę; potem mógłby zostawić Lorne Bay za sobą na zawsze.
Twój prawnik — mruknął otwierając w końcu oczy; przez chwilę wpatrywał się jeszcze w sufit, ale w końcu dźwignął się na ramionach i z uśmiechem spojrzał na Geordana. — Są całkiem blisko z Sollie. Poza tym koleś jest w nieznośny sposób miły, więc jeśli mu powiesz, że potrzebujemy jego pomocy, pewnie od razu się zgodzi — już nie leżał — siedział tuż obok geordanowego ciała, wplątując palce w jego włosy. — Ty i on chyba nie…? — wystarczało, że wiedział o Leonie. Nie chciał poznawać imion innych i nie chciał wiedzieć, jak wielu ich było — nawet jeśli sam nie miał w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia.
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Miękką, nierzeczywiście zieloną trawę — taką w barwie jaskrawej limonki i przyciętą z misterną dbałością — wyściela podłużny, smukły kawałek jasnych jak poranek, gładkich i błyszczących płyt gresowych, wyznaczających zgrabną ścieżkę ku ślubnemu ołtarzowi; tam, po prawej stronie, według schematu ustalonego przez niecierpliwą, chłodną w obyciu organizatorkę, już za niecałe pięć minut mają ustawić się: przyszły pan młody, jego świadek i zajmujący symboliczne centrum ksiądz, odziany w głęboką czerń, którą (jak ma się okazać właśnie za to marne pięć minut) wsuwał dziś na siebie całkiem niepotrzebnie. Geordan wie, że kończy im się czas — wie, że za zaledwie kilka momentów drewniana połać drzwi rozbrzmi gniewnymi uderzeniami czyichś kłykci, a jednak nie potrafi tak po prostu opuścić pokoju, w którym spełniło się jedno z tych nierealnych oczekiwań, o jakich nawet nie śmiał już marzyć. Choć to głupie, dowodzące o jego postępującej c h o r o b i e, Balmontowi wydaje się, że wraz z przekroczeniem progu prowadzącego do tych kruchych, czterech ścian, utraci także ostatnie dwadzieścia minut, których nikt mu nigdy na nowo nie zwróci. — W takim razie możemy wrócić do Anglii. Jeśli chcesz — suponuje niepewnie, karcąc się w myślach za ten brak umiejętności ukazania Judahowi nowego siebie; czuje bowiem, że Westbrook pragnie tylko tej dawnej, bezpiecznej i w pełni poznanej wersji Geordana Balmonta, która wyszła z użycia niemal trzy lata temu. Przez moment władzę nad umysłem przejmuje niespodziewany, niechciany głosik szepczący: przy Leonie nigdy nie musiałeś udawać kogoś, kim nie jesteś, co nasącza jego sumienie ciężką, smolistą czernią goryczy. — Przecież wszystkie twoje związki trwają tylko dwa tygodnie. Dłużej nie idzie po prostu z tobą wytrzymać, co? — droczy się z nim, byleby tylko zagłuszyć tamten wstrętny głosik. — I co wtedy będziesz robił? — w znaczeniu: kiedy wyrzekniesz się wszystkiego — żony, dziecka, rodziny, przyjaciół i pracy. Skoro nigdy nie mieliby wrócić. I nagle w pokoju pojawia się ktoś jeszcze, choć tylko w przywołanych wspomnieniach: prawnik Geordana, którego z początku tak ciężko dopisać mu do konkretnej twarzy. A teraz Balmont ma powierzyć mu w ręce odpowiedzialność za — nawet nie swój, a cudzy — ślub. Za jego odwołanie i osuszanie łez niedoszłej panny młodej, która (jeśli wszystko odpowiednio szybko rozegrają) może nie zdąży nawet wystąpić w swojej pięknej ślubnej sukni, wybieranej miesiącami: z przekonaniem, że to od tej kreacji zależy powodzenie ceremonii. — Co ja i on? — pyta nieobecnie, wybudzając się z zawiłych rozmyślań; koniuszki judahowych palców gubią się w niestarannie ułożonych włosach Danny’ego, a on spogląda na niego z zagubieniem i — w końcu — objawieniem. — Och, tylko kilka razy. Teraz go zabijesz? — drażni go z prowokacyjnym uśmiechem, woląc nie przyznawać: właściwie to sypiałem tylko z Leonem, który, swoją drogą, wciąż nie wie, że teraz jestem już tylko z tobą. Nie tylko Jude zostawia za sobą bałagan, nie tylko on zmuszony będzie napisać zwoje wyjaśnień i kruchych przeprosin. Ale Leona będzie zostawić łatwiej, niż całą posiadłość weselnych gości i prawie żonę. A w końcu faktycznie, tak jak wywróżył to kilka oddechów temu, sypialnianą ciszę narusza ciche, ale szybkie stuk puk odciśnięte na powierzchni drzwi. Geordan spogląda na Westbrooka swoimi dużymi, niebieskimi oczami, w których ukryła się panika, a potem podnosi się z podłogi, błagając o jedno — niech to nie będzie Sollie.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Trochę chciał
— zatrzymać się w przeszłości. Powracając do niej zebrać wszystko to, co było w niej najlepsze; każdy nieśmiały uśmiech, chwile radości, a także te, w których czuł się niepewnie, bo — zawsze wiązało się to z Geordanem. Ale tamte sprawy zdawały się mu równocześnie zakończone, porzucone; stanowiły jakąś fatamorganę poprzedniego życia, które lepiej było zostawić właśnie tam, gdzie je pewnego dnia zostawili. — A ty? Naprawdę chciałbyś pojechać do Anglii? — może byłoby miło, ale co mieliby tam robić poza zwiedzaniem szlaków utraconych chwil? Wytrzymaliby tam pewnie kilka dni; nawet jeśli nie pojechaliby tam, gdzie się wychowywali, każde miasto wyglądałoby dla nich jak tamto. Jude może musiałby mu opowiadać, a Danny może coś by pamiętał; dla Westbrooka roztrząsanie tych wspomnień nie miałoby sensu. Jeśli jednak Geordan naprawdę chciał tam wrócić, Jude przystałby na to bez protestów. — Możemy wybierać tylko takie miejsca, których jeszcze nie poznaliśmy — rzucił więc sugestywnie, nieco speszony zawieszonym w tej propozycji patosem. Ale przecież mogliby. Wybierać tylko te miasta i kraje, które stawałyby się tylko ich i na zawsze już wiązały tylko z tym właściwym etapem życia: kiedy w końcu zaczęli być razem.
Tym razem b a r d z i e j się postaram — obiecał z uśmiechem rozbawienia; tak naprawdę chciał powiedzieć, że to zawsze było jego winą — te związki kończące się w ułamku chwili — ale uznał, że nie jest to odpowiednia ku temu chwila. Poza tym, czekało na nich jeszcze wiele dni podobnych wyznań, które wyjawiać mogli sobie w nieco lepszej konfiguracji: leżąc obok siebie, a nie w tak dziwnym ustawieniu. — Nie wiem, może zostanę rybakiem. Będę wstawać o świcie i wypływać na morze, a potem całymi dniami będę już tylko leżeć w łóżku z tobą, ale chyba wyczerpał już odpowiednią dawkę ckliwości; wciąż ciężko było mu uwierzyć w tych kilkanaście ostatnich minut, które tak bardzo zmienić miały ich życie. Nie żałował, nie mógłby, ale przyswojenie tych wielkich zmian miało się za nim ciągnąć jeszcze przez kilka kolejnych dni.
Dlatego też pożałował pytania, które zadał może w żarcie, ale z jakąś prawdziwą obawą. To nie był dobry dzień na podobne zwierzenia, chociaż może (Jude musiał się nad tym zastanowić) w ogólnie nigdy nie powinien o podobne rzeczy pytać. Przecież nie powinno to mieć znaczenia — to, z kim i kiedy Danny był; nie, skoro teraz miał być z nim. A mimo to mocniej pociągnął kilka kosmyków jego włosów, uśmiechając się w bezczelny sposób. — Nie żartuj tak — upomniał go (z obawy o własne zdrowie; może faktycznie jego zazdrość miała pchnąć go do nielogicznych czynów), choć dodał do tego znów śmiech. Nie wiedział, jak powinien się poruszać po tej kształtującej się, nowej ale starej relacji; bał się, że jedno słowo mogłoby wystarczyć, by Danny się ze wszystkiego wycofał. Bez względu jednak na to, co planował zrobić w przeciągu nadciągających minut, wszelkie jego plany pokrzyżowane zostały przez intruza. Jude więc jęknął cicho, i w ślad za Geordanem podniósł się, ale — z łóżka, nie podłogi (choć gdyby dalej byli sami, prawdopodobnie tam by wylądował). Wolałby też nie otwierać, w desperackim uniesieniu po prostu wyskakując przez okno, ale wolnym krokiem podszedł do drzwi i lekko je uchylił. — Cześć Jude! Jest u ciebie Geordan? Nie mogę go nigdzie znaleźć — Laura należała do zastępu druhen Sollie; nawet nie pamiętał, które dokładnie przydzielono jej miejsce w szeregu. Nie zamierzał jednak poświęcać jej jakiejkolwiek uwagi, więc niemal od razu pokręcił głową, wypowiadając krótkie “nie”. — Och, w porządku, nie będę ci w takim razie prze… Jude, czemu właściwie nie jesteś jeszcze w garniturze? Powinieneś j u ż być na dole — ale odparł tylko “wiem” i zamknął przed nią drzwi. Odczekał — wpatrzony jeszcze w ich starannie wyszlifowane zdobienia — aż stuk, stuk, stuk wybijane przez parę jasnych obcasów zniknie w głębi nadmorskiej willi, dopiero potem ponownie odwracając się do Geordana. — Nie wiem jak to zrobić — to znaczy: uciec. Wyjście bez słowa byłoby najlepsze, ale był pewien, że nie poradziłby sobie z ciężarem wyrzutów sumienia.
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Chłodny, niemal śliski od unoszących się w powietrzu cząsteczek wody znad zatoki Alum Bay wiatr, przesuwający się wokół The Needles na Isle of Wight, osiadałby w pasmach jego płowych włosów i na bladej skórze słonym posmakiem; Geordan zlizywałby go ze swoich popękanych ust i zastanawiał się, czym to miejsce różni się od tysiąca innych skalistych i stromych przylądków Wielkiej Brytanii. Nie znosiłby obijających się jakby echem o ostre połacie kamienisk pytań; a pamiętasz? i przypominasz już sobie?, nasączających błękitne oczy Jude żywą, chabrową barwą ekscytacji i niegasnącej nadziei. Wiedziałby, że ta podróż jest zarezerwowana dla kogoś innego; nieznanego mu człowieka o podobnym wzroście i podobnych rysach twarzy, któremu niefortunnie skradł bilet, paszport, nazwisko, a także mężczyznę dogłębnie w nim zakochanego.
Stojąc pod zatłoczoną, spiczastą wieżą Pitt Rivers Museum i obejmując ciasno westbrookową dłoń, zerkałby na niego niepewnie i z drżącym ciałem słuchałby, jak ten z emfazą opowiada o ich pierwszej szkolnej wycieczce do dokładnie tego samego przybytku, w którym niewinnie spletli wówczas swoje palce — obawiali się chyba zaginięcia w gęstym tłumie obcych sylwetek, które rozdzielą ich od siebie i nigdy już nie zwrócą. Jude zapytałby, czy Danny już tamtego mroźnego poranka był w nim zakochany i czy ów gest znaczył dla niego wszystko — a on nie potrafiłby odpowiedzieć.
A więc nie — nie chce wybrać się w najważniejsze punkty wspomnień, które od lat nie należą już do niego. — Nie, chyba nie — odrzeka z wstępującą nań posępnością, posyłając mu blady i kruchy uśmiech. — To brzmi dużo lepiej — nie jest w stanie wyrazić, jak bardzo jest mu wdzięczny za odegnanie niechcianych widm cudzej przeszłości; wierzy więc, że póki co wystarczy ciepły tembr głosu i czuły grymas kierujący kąciki jego ust ku niebu.
Świetnie. Będę ukrywać się pod siecią rybacką na twoim kutrze i wypływać razem z tobą — deklaruje z niemym rozbawieniem, zastanawiając się, dlaczego nawet do niewinnych wyobrażeń nie ma wstępu — zjadliwa podświadomość podpowiada mu, że osób takich jak on nie wpuszcza się ani na bezkres turkusowego morza, ani do szeregów policji, ani w połacie wojskowych frontów.
Mocniejsze pociągnięcie za kosmyki szorstkich włosów, tych owiniętych wokół cudzych ciepłych palców, kwituje spreparowanym jęknięciem pełnym bólu. — Ale ty wiesz, że tak ogólnie to już z kimś sypiałem, hm? — prowokuje go swoim zaczepnym uśmiechem i rozbawieniem wydzierającym z głosu, ale wkrótce i to zostaje im odebrane; kilka głuchych uderzeń kłykci o powierzchnię drewnianych drzwi, kilka słów, pytań i niepewnych spojrzeń — w końcu znów są razem; sami w przesiąkniętym ślubnymi bibelotami pokoju. Geordan trzęsie się od eskalującego śmiechu, kręcąc nieporadnie głową. — Widzisz, najpierw martwili się tylko o ciebie, teraz przeszło też na mnie. A miałem ci pomóc, odstawić cię pod sam ołtarz i przypilnować, żebyś nie zwiał, wiesz? — może faktycznie nie można na nim polegać — może jego towarzystwo jest trujące, a promienny uśmiech zdradliwy; przynoszący ołowiane chmury i rzęsistą ulewę, jak podczas upalnego lata.
Po prostu wyjdź, nie oglądaj się za siebie i z nikim nie rozmawiaj. Możesz do mnie zadzwonić; z komórką przy uchu nikt nie powinien cię zaczepiać — suponuje, wzruszając ramionami — przecież to Jude z nich dwóch od zawsze był tym, który ma w zanadrzu kilka przytomnych, rozsądnych planów działania.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Wspomnienia te traktowałby raczej jako dowód własnej porażki; to dlatego ich nie chciał, i chyba nie potrzebował. Byli w końcu dziećmi: niesfornymi, krnąbrnymi, zagubionymi; d z i e ć m i, które zaginęły gdzieś w upływającym czasie i ostrych rysach kształtujących ich życie.
Byli dziećmi. Wtedy, kiedy wszystko się zaczęło.
Mógł wyłącznie żałować i uginać się pod ciężarem popełnionych wówczas błędów; chciałem, mogłem, powinienem — tak kończyłaby się każda z przytaczanych historii.
Nie chcę, żebyś się ukrywał — zaśmiał się czule i z niemą obietnicą; już niczego nie mieli ukrywać. Nie zniósłby choćby kilku kolejnych dni kłamstw i fałszywych zapewnień; nawet jeśli tyczyć się miały tylko nieprawdziwych opowieści, z których tkali przyszłość. Nie chciał. Zbyt długo przed tym wszystkim uciekał. — Wolę o tym nie myśleć. Chociaż… — przygryzł płatek jego ucha; cieszyło go, że Danny ma doświadczenie i że dzięki niemu unikną niezręczności w postaci pytań i niepewnych ruchów; nie chciał znać po prostu imion, nie chciał kojarzyć twarzy i przypominać sobie o chwilach, w których spotykał Geordana w czyimś towarzystwie (mógłby wpaść w ciąg obsesyjnych obliczeń: z jak wieloma osobami Danny bywał?) — zbyt intymnym, by mogło zawierać w sobie niewinność. Ale Jude przecież też z kimś był. I nawet jeśli tych wszystkich kobiet było niewiele, znalazł się w tym wszystkim mężczyzna. Znaczący teraz niewiele, a na pewno nie w tym właściwym sensie — wiedział, że lepiej będzie wspomnieć o nim Geordanowi i w y j a ś n i ć, ale obawiał się jego reakcji.

Trochę ci to wszystko utrudniłem — usiłował wdusić w siebie ten sam śmiech, to samo rozbawienie (jakby nie przypuszczając nawet, że pod geordanowym szczęściem mogą kryć się szare, deszczowe chmury); — Ale Laura szukała cię raczej nie z powodu wesela — dodał tak, jakby mogło mieć to jakiekolwiek znaczenie; może gdyby odważył się już tego ranka przeciwstawić samemu sobie, nie musieliby teraz zadręczać się tą przykrą ucieczką. Zamiast nad morze, pojechaliby w przeciwnym kierunku; willa stałaby pusta, a wszystkich zmartwień byłoby nagle jakby mniej. — Wyjdę, poczekam w samochodzie — powtórzył nieobecnym głosem; wciąż nie czuł się dobrze, wciąż uważał to za egoistyczny i podły plan. — Jesteś pewien? — zapytał jeszcze, zmniejszając dzielącą ich odległość. — Co jej powiesz? — on sam chyba nie potrafiłby, mimo wszystko, wydobyć z siebie żadnego słowa; pamiętasz, Sollie, sama początkowo twierdziłaś, że Danny i ja powinniśmy być razem.
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
W niepewnie podarowanych im dniach, miesiącach i długich (choć wcale nie spokojnych) latach, nieraz nachodzić będzie go pytanie, czy było warto; odrzucić ich przyjaźń (która jako jedyna w całym jego życiu sprawdzała się d o s k o n a l e) i zastąpić ją burzliwym, nasączonym wątpliwościami, intensywnymi kłótniami, kilkoma poważnymi niedopowiedzeniami i całym zwojem przeprosin — związkiem. Takim związkiem, który wcale nie przezwycięża wszystkiego (bo miłość nie wystarczała; nie, jeśli nie wiedziało się, jak z niej korzystać) i który raz zakończony, pozostawia w ustach gorzki niesmak i niechęć do oglądania porzuconej osoby po raz kolejny — całkiem więc inaczej, niż w bezpiecznej strefie niewinnej, braterskiej znajomości, która spogląda na wszystko z przymrużeniem oka. Teraz jednak Geordan nie potrafi wyobrazić sobie przyszłości przy kimkolwiek innym, w jakikolwiek inny sposób, niż bycie z Judem — imię druhny (niedoszłej) panny młodej wypada mu z myśli tak szybko, że nie ma czasu dopisać go nawet do odpowiedniej twarzy. — Och, same niewyżyte osoby są na tym ślubie — zauważa z spreparowaną niewinnością, równie cnotliwie wzruszając ramionami; jakby sam zaledwie kilka minut wcześniej nie badał dotykiem swoich palców westbrookowego — nagiego — ciała.
Aż w końcu stoją już przy drzwiach, czekając na tę swoją pierwszą poważną szansę, od której dzieli ich tak niewiele — a jednak jakby cała galaktyka. Danny korzysta z okazji zbliżenia się ich sylwetek i zakleszcza palce na cienkiej, popielatej koszulce Jude’a, przyciągając go z niepohamowaną siłą ku sobie i odciskając na jego ustach wyjątkowo krótki, ale i wyjątkowo wieloznaczny pocałunek. — Jak mało czego, Judy — zaręcza z szelmowskim uśmiechem, kiedy jeszcze przez moment oddychają tym samym powietrzem.
Powiem, że za bardzo roztyła się przez ciążę i nie możesz na nią patrzeć — odrzeka niepoważnie, kręcąc z rozbawieniem głową. — Wymyślę coś bardzo stosownego i miłego, nie martw się o to — ów obietnicę składa nie tylko słowami, ale i rozmigotanym spojrzeniem; takim przypominającym bezchmurną, spokojną noc z nad wyraz rozgwieżdżonym niebem — na dalekich odmętach azjatyckiej pustyni, na której niegdyś (w innym życiu) stacjonowali.
Idź już — popędza go, dociskając palce do gałki dekorującej drzwi i odkrywając przejście na korytarz — szczęśliwie pusty, sprzyjający spontanicznym ucieczkom. A kiedy Jude faktycznie wydostaje się z pokoju pełnego obowiązków pana młodego, Danny zamyka za nimi i zmierza w przeciwnym od bruneta kierunku; odnajduje odpoczywającą przy kontuarze z alkoholem sylwetkę Benjamina, pospiesznie wprowadza go w dzisiejszą tragedię i nieoczekiwanie napotyka na wzrok oddalonej o wiele kroków ciemnowłosej kobiety, otulonej lejącym się, białym jak płatki róż materiałem drogiej sukni, czekającej za kurtyną cienkiej ściany na swoje wielkie wejście. Ostrożnie kręci głową; on nie przyjdzie, Sollie, a chabrowy odcień jego oczu dopowiada skruszone: przepraszam, co zdaje się wystarczające — Isolde z r o z u m i a ł a; zrozumiała w sposób, którego nie chce dopuszczać się do świadomości, a który odnajduje ku niej drogę mimo to; w sposób, który pragnie rozjątrzyć się gorącym gniewem, a który niesprawiedliwie napotyka na ciche: och, chyba każde z nas się tego spodziewało, prawda?
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Wychodząc z pokoju przewiesił przez lewe ramię ciemną torbę podróżną, w której przed momentem — między ostatnim, szybkim pocałunkiem, a poleceniem idź już, upchnął pospiesznie prawie wszystko: telefon, dokumenty, porzucone skrawki ubrań (również te mokre, geordanowe, czego później miał żałować); wszystko, poza ślubnym garniturem, na który nawet nie spojrzał. Zaśmiał się, kiedy zapinając z trudem zamek, Danny się odezwał; jestem tego pewien, odpowiedział mu potem, myśląc, że i tak nie ma to znaczenia — to, w jakich słowach zamierzał zawrzeć tę ich ucieczkę. Poprosił jedynie, by się pospieszył, a potem, nerwowo przemierzając schody, obojętny na mijane sylwetki, myślał o tym, jak bardzo się boi. Że coś pójdzie nie tak. Że to chwilowe rozstanie potrwa dłużej, i że wcale nie podaruje im tego, na co obaj przez tak długi czas czekali.

Uciekinierzy. Dezerterzy. Może gdyby namówił przed piętnastoma laty Geordana na coś podobnego — wtedy, kiedy czekała na nich wojenna służba — już wtedy wiedzieliby, jak mierzyć się z odwagą. Jak ze sobą być, bez tej niepewności, bez strachu, bez wątpliwości.
Upchnął torbę na tylnym siedzeniu, a potem zajął miejsce za kierownicą. Włączył i wyłączył radio. Uruchomił klimatyzację; dzień był upalny i takim miał pozostać, więc w judahowym sercu raz jeszcze rozbrzmiała wdzięczność dla ojca: jego samochód był lepiej dostosowany do podobnej podróży w nieznane.
Samochód.
Ojca.
Wyskoczył z wnętrza pojazdu ze złością, rozglądając się po parkingu. Nie wiedział, czy Danny w ogóle wie, w którym miejscu Jude na niego czeka; na pewno nie kojarzył, jak wygląda samochód należący do Stanley’a. A on o tym nie pomyślał. Zajęty sobą, pozwolił mu po prostu zniknąć w przeciwległej części domu.
Pozostawało mu czekać. Oparty o samochodowy dach, rozglądał się i wypatrywał tej jednej, zagubionej twarzy; krzywił się, gdy spojrzeniem napotykał niechciane, zaciekawione pary oczu i rozpoznawał w nich spóźnionych gości. Odwracał się od nich, uciekał w innym kierunku, obojętny na zawieszone w ich minach pytania. Nie zamierzał tłumaczyć im, że mogą wrócić do domu, że te spędzone za kółkiem godziny przemienią się za kilka chwil w tak samo nużącą, ale może ubarwioną plotkami i pogardą podróż powrotną.
Kiedy w końcu dostrzegł Geordana, zawołał go głośno i pomachał dłonią; kątem oka dostrzegł, jak para ubrana w pasujące do siebie, seledynowe stroje, przystaje i spogląda to na jednego, to drugiego. Może się domyślili, może już wiedzieli. A może nie mieli zrozumieć tego nawet za miesiąc, kiedy z niechęcią wspominać będą ten nieudany dzień.
Mogli zakładać, że uciekł tak po prostu; stchórzył, przerosły go małżeńskie obowiązki.
Mogli obwinić o wszystko Sollie: mogli mówić, że go odstraszyła.
Mogli podejrzewać wszystko, poza prawdą, zbyt niewygodną i nieprzyjemną dla ich prostolinijnych i prowincjonalnych podglądów.
Więc gdy tylko Geordan, gotowy do złożenia wyjaśnień, pojawił się obok, Jude przyciągnął go do siebie i pocałował tak, jakby zrobili to po raz pierwszy. Może tak, jak powinni byli — tamtego, grudniowego dnia, kiedy Danny uciekł, a Jude mu na to pozwolił. Zrobił to dla siebie, by ukoić nerwy (bo jednak miało się im udać). Dla nich, bo zasługiwali na to, by nie ukrywać już niczego. Dla wszystkich innych, by po prostu znali prawdę.

Uśmiechał się potem przez długi czas — kiedy obaj usadowili się już w samochodzie, Jude wyjaśnił, że ojciec kupił go niedawno i teraz tak po prostu, pozwolił im go ukraść, a także kiedy we wbudowanej nawigacji wystukał adres szpitala. Uśmiechał się nawet wtedy, kiedy zdecydował się w końcu odezwać, mimo powagi, jaka miała im przez jakiś czas towarzyszyć. — Posłuchaj, wiem, że są sprawy… o których nie rozmawiamy. O których nie chcesz ze mną rozmawiać — nie zamierzał póki co pytać o Sollie, o Benjamina, o odwołane wesele; myślami był jeszcze w pokoju, w którym Gordan kazał mu zamknąć oczy. — I nie będę. Pytać. Naciskać. Nie będę niczego komplikować, słowo — wyjeżdżali już poza teren nadmorskiej miejscowości i Jude poczuł, że dopiero teraz może odetchnąć. — Ale nie każ mi udawać, że to nic takiego. Chcę wejść do tego szpitala razem z tobą, nawet jeśli będę miał czekać na korytarzu — nawet jeśli miało chodzić tylko o ten jeden, szczególny wyjątek: Jude nie zamierzał wycofywać się w przyszłości tak, jak zrobił to dzisiaj. Ale póki co jeszcze chciał mu pozwolić na tę prywatność i tajemnice, których nigdy miał w pełni zrozumieć.
ODPOWIEDZ