aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Ona nigdy nie przyznałaby, że leki jej nie pomagały. Świat bez nich ją przerażał, uświadamiał, jak niewiele może, jaka jest słaba, samotna, nieistotna w jakiejś szerszej perspektywie. Wystawiał ją na bodźce, z którymi nie chciała mieć do czynienia, a tabletki? One to wszystko wyciszały, przynosiły ukojenie, sen. Mogła funkcjonować, być spokojna, może miejscami nawet lubić ten dziwny stan, który składał się na jej aktualne życie.
- A mimo to zatrzymałeś się na poboczu, by pomóc kłopotliwej kobiecie w opresji - wypomniała mu uśmiechając się łagodnie, niezrażona jego ostrym tonem. Nie znała go w zasadzie. Był dla niej człowiekiem prawie całkowicie obcym, a mimo to wierzyła, że zrozumiała go przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że kreował się na gorszego, niż był w rzeczywistości. No, a jeśli nie, to po prostu była naiwna. To też było możliwe, ale chciała wierzyć w swoją pierwszą myśl.
- Czyli podejrzewasz, że do tego wrócisz? - nie miała prawa do takich pytań, ale ciekawość była silniejsza od zasad dobrego zachowania, które tak głęboko jej wpojono. Uniosła więc delikatnie brew, całą sobą pokazując, że jest żywo zainteresowana tą kwestią i ciekawa była, czy powie jej w tym temacie coś więcej. - Czuję się zaszczycona - wypuściła przez nos powietrze w charakterystyczny sposób świadczący o serdecznym, ale umiarkowanym rozbawieniu. Jednocześnie jednak dotarło do niej, że nie powinno tak być, a Bradley może być nawet większym samotnikiem, niż mogła przypuszczać. - Ale nie wiem, czy powinieneś mi o tym mówić... mam wysokie poczucie obowiązku. Czytałeś może Małego Księcia? - ostatnie pytanie mogło wydawać się losowe, ale analogia i ciąg jej wypowiedzi mocno miały zależeć od tej kwestii. Nie, żeby była wybitnie istotna.
- Ubranie można uprać lub zmienić, a co do reszty... - rozejrzała się dookoła, z gracją wstając z zajmowanego przez siebie miejsca. Przeszła parę kroków do jakiegoś roboczego blatu i uniosła z niego klucz francuski, nie przejmując się tym, że być może nie był to najczystszy przedmiot, jaki w ostatnim czasie trzymała. Spojrzała na niego wymownie i zważyła narzędzie w ręce. - Nie boję się nadrabiać doświadczeń - skrzyżowała z nim spojrzenia, jakby rzucała mu co najmniej wyzwanie. Sama nie wiedziała skąd u niej ten upór, a może od zawsze była świadoma tego, że nienawidziła odpuszczać.
- Wybiorę tanią restaurację - postanowiła swobodnie, ale całkiem pewnie. Poza tym parsknęła cicho, nie mogąc się powstrzymać. Pokręciła przy tym głową na boki, chyba nie dowierzając do końca, w jakiej sytuacji się znajdowała. - Szanuję to, ale nie odmawiaj mi. Potrafię być natrętna i lepiej raz zjeść ze mną posiłek, niż znosić moją obecność tu każdego dnia... jeszcze niechcący moje jasne ubrania odejmą temu miejscu tej typowej dla niego surowej męskości - wyjaśniła, nie chcąc nazywać tego brudem, bo w końcu była damą. No i naprawdę chciała mu podziękować za pomoc, już tak miała.

Bradley U. Weatherly
hydraulik, złota rączka — warsztat w magazynie portowym
40 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Wcześniej wykonywał rozkazy, teraz robi, co do niego należy.
— Nie jestem bezduszny — stwierdził z cieniem uśmiechu, lecz do głowy przyszła mu masa osób, które nie zgodziłby się z tym zdaniem. Pierwsza na myśl przyszła mu blondynka, której towarzystwo c h o l e r n i e go męczyło, a jednocześnie dawało niezrozumiałą wręcz satysfakcję. Podobnie jak obecna tutaj francuska dama, nie poddawała się łatwo. Miała w sobie zapalczywość godną podziwu, ale również opryskliwość i wulgarność, które mu nie odpowiadały. Starał się pamiętać o dzielącej ich różnicy wieku, mającej wpływ na zachowanie, a mimo to z trudem wybaczał błędy warunkowane młodością. Młodością, za którą w obecności Susan zdarzało mu się tęsknić. Nie był to jednak odpowiedni moment na poddawanie się tak błahym, wręcz nostalgicznym rozmyślaniom. Bradley stronił od czułostkowości i wolał, żeby to się nie zmieniło.
— Oby nie — odrzekł. W tonie jego głosu zabrakło twardej pewności. Westchnął, z trudem zbierając myśli. — Nie da się przestać być alkoholikiem — powiedział, ostatnie słowo wymawiając z wyraźną cierpkością. — Nie kiedy lubi się smak alkoholu. Teraz potrafię nad sobą panować, ale gdybym otworzył tę butelkę, żeby tylko spróbować, jak smakuje to whisky, prawdopodobnie opróżniłbym ją bez wahania. Za to z wyrzutami sumienia — wyjaśnił, zerkając w kierunku butelki ponownie schowanej do ozdobnej torebki. Czuł osobliwy dyskomfort, rozmawiając o nałogu z kimś obcym, a jednocześnie nie mógł pozbyć się wrażenia, że czyniło go to silniejszym.
— Nie, nie czytałem — zaprzeczył kiwnięciem głową. — Nie dostrzegam związku, więc możesz mi wyjaśnić — rozwinął, przypatrując się jej z uwagą.
Pracę odłożył na bok, zapominając o niej do momentu, w którym stopy kobiety nie zetknęły się z brudną posadzką, a jej c z y s t a dłoń nie zacisnęła się na francuskim kluczu; jakże mogłaby dokonać innego wyboru? Zaskoczony, wbił w nią spojrzenie. — Zamierzasz mnie tym zaatakować, czy planujesz rozkręcać rury kanalizacyjne? To duży klucz — powiedział, doskonale wiedząc, że podstawowych napraw nie dokonuje się tak dużym narzędziem. — Powinnaś zacząć od śrubokręta — dodał, nie kryjąc rozbawienia, gdyż francuska dama z f r a n c u s k i m kluczem w ręku wyglądała kuriozalnie. Nawet jeśli jego kolor pasował do koloru pomadki na jej ustach.
Niechętnie wrócił do tematu wspólnego zjedzenia kolacji, co momentalnie ukazało się na jego twarzy. Nie miał rozbudowanej mimiki, a nawet starał się panować nad okazywaniem wszelkich emocji, by nie ułatwiać czytania z wyrazu twarzy. Jednak w tym momencie zmianę nastawienia zauważyłby każdy.
— Nie będzie cię satysfakcjonowało wyjście z kimś, kto będzie z niego niezadowolony. Proszę, nie naciskaj — odmówił, pozostając stanowczym w tym temacie. — Rozumiem, że chcesz się odwdzięczyć i doceniam to. Ale nie zadowalaj siebie, próbując zadowolić mnie.
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Pokiwała spokojnie głową, jakby chciała mu tym gestem przekazać, że przyjmuje do wiadomości jego słowa, chociaż w zasadzie - nawet po tak krótkim stażu znajomości - sama zdążyła się już tego o nim nauczyć. Może powinna się czuć spięta w towarzystwie jakby nie patrzeć, obcego człowieka, ale bynajmniej jej to groziło. Prawdę mówiąc zaryzykowałaby nawet stwierdzeniem, że w obecnym rozkładzie sił, to ona czuła się swobodniej w jego własnym warsztacie, niż on.
- Czyli o mały włos nie doprowadziłam do tragedii - podsumowała jego słowa, przełykając przy tym ślinę, chociaż metaforycznie chodziło bardziej o to, czego się dowiedziała. Imponowało jej to, że mówił otwarcie, jednocześnie jako prokurator, dowiadywanie się czegoś o innych stanowiło niejako jej chleb powszedni. Może więc było to lekkim zboczeniem zawodowym, że już teraz, przy tej rozmowie, układała w głowie wszystkie informacje, pewna, że ich nie zapomni. - Przepraszam, że przeze mnie jesteś zmuszony mi o tym mówić - dodała po chwili, splatając ręce pod biustem i przekrzywiając głowę na bok, co mogło sugerować, że analizuje jego osobę. Nawet nie próbowała ukrywać tego, że mu się przygląda, pozwalając sobie na chwilę ciszy, w której mogła się skupić jedynie na jego postawie. Kiedy jednak wyczuła, że czas na podobne obserwacje się kończy, coś w jej głowie przeskoczyło, a ona uśmiechnęła się swobodnie, nie piętnując tej chwili etykietą niezręczności. - We Francji wszyscy mamy problem z alkoholem, tylko nie nazywamy tego problemem... być może powinniśmy się od ciebie uczyć kontroli i świadomości - rzuciła mimochodem, a potem skupiła się już na ubieraniu fabuły wspomnianej książki w słowa, które by nakreśliły mu co miała na myśli.
- W dużym skrócie, to książka o małym chłopcu, który na pewnym etapie spotyka lisa... Lis jest wycofany i nieufny, ale chłopcu udaje się go oswoić na tyle, by zwierzę się przed nim otworzyło. Wcześniej siebie nie potrzebowali, ale po tym... wniosek jest taki, że na zawsze ponosi się odpowiedzialność za to, co się oswoiło - wyjaśniła, unosząc kącik ust i krzyżując z nim spojrzenia. - Skoro wiem o tobie więcej, niż ktokolwiek w tym mieście - lekko wzruszyła ramieniem, cytując jego własne słowa. - Muszę wziąć za to odpowiedzialność - dodała pogłębiając jeszcze odrobinę ten nienachalny uśmiech, który powoli i naturalnie opadł w czasie, w którym wybierała sobie odpowiednie narzędzie do szerzenia swoich racji.
- Owszem, duży - zgodziła się z nim, co jakiś czas ważąc klucz w dłoni. - Lubię się rzucać na głęboką wodę... - odpowiedziała, tłumacząc dlaczego nie sięgnęła po śrubokręt, a potem zerknęła na niego z łobuzerskim błyskiem w spojrzeniu. - Czujesz się niepewnie? Póki co nie mam powodów, by ciebie atakować - zażartowała, specjalnie podkreślając póki co, dla pewnego efektu. Wyczuła jednak, że ta żartobliwa atmosfera długo się nie utrzyma i miała rację.
- Dobrze, więc wymyśl coś, czym mogłabym zadowolić ciebie - rzuciła swobodnie, nie spuszczając z niego spojrzenia, bo wcale nie żartowała i nie chciała odpuszczać. - Potrafię być męcząca, gdy mi na czymś zależy. Zapewniam, że szybciej się mnie pozbędziesz, jak zaczniemy ze sobą współpracować - nie potrafiła żyć z myślą, że ma na koncie jakiś dług wdzięczności. Tak samo nie lubiła prosić o pomoc, być damą w opresji, tą słabszą w jakimś układzie. Może i głupota, błahostka, może przesadzała, ale po prostu inaczej nie umiała.

Bradley U. Weatherly
hydraulik, złota rączka — warsztat w magazynie portowym
40 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Wcześniej wykonywał rozkazy, teraz robi, co do niego należy.
Sięgając po takie stwierdzenie, miałaby słuszność. Bradley swobodnie czuł się wyłącznie we własnym towarzystwie, otoczony narzędziami, nie mając w myślach niczego poza listą zadań do wykonania. W takim położeniu czuł się nie tylko swobodnie, ale przede wszystkim bezpiecznie; niewystawiony na żadne próby.
— Często przepraszasz — zauważył, spoglądając na nią bez cienia urazy. Zachowała wobec niego życzliwość oraz zrozumienie, a w związku z t r u d n y m charakterem, jakim niewątpliwie się odznaczał, była to rzadkość. Zazwyczaj spotykał się z olbrzymim dystansem, czasami zahaczającym o złośliwość lub nawet obawę. Nie kwestionował tego, nie próbował również wpływać na zmianę takiego postrzegania jego osoby, bo – prawdę mówiąc – było mu to na rękę.
Natomiast t r a g e d i ą by tego nie nazwał. Być może Francuzi mieli tendencję do wyolbrzymiania lub używania zbyt dosadnych słów? W każdym razie Bradley mówił o ewentualnościach, których wszelkimi sposobami próbował się wystrzegać. Chciał wierzyć, że zostając sam na sam z butelką alkoholu, nie sięgnąłby po nią. Tolerował, gdy w jego obecności inne osoby piły alkohol i dlatego uważał, że jedynie s k o s z t o w a n i e mogłoby przekreślić lata jego trzeźwości. — Jeśli upijacie się do tego stopnia, rzeczywiście powinniście — skomentował, mając wrażenie, że nie o taki poziom problemu chodziło Laurissie.
Milczał, gdy kobieta przyglądała mu się znad skrzyżowanych ramion. Poprzednim razem on z podobną uwagą pozwolił sobie obserwować ją, teraz role się odwróciły i ona poddawała jego ocenie.
— Sugerujesz, że moje odpowiedzi sprawiają, że teraz czujesz się za mnie odpowiedzialna? To głupie — przyznał, a kąciki jego ust poruszyły się w pobłażliwym uśmiechu. — Nie taka była moja intencja. Więc zwalniam cię z tego o b o w i ą z k u — dodał, gdyż w jego głowie wspomnienie historii o chłopcu i lisie było bardzo, bardzo abstrakcyjne i wychodziło daleko poza granice rozsądku. Czułby się źle, wiedząc, że obarcza kogoś odpowiedzialnością za samego siebie. Był dorosłym mężczyzną. Nie potrzebował s t r a ż n i k a ani opiekuna.
Rozbawiła go. — Nie, nie czuję niepewności. Masz w ręku duży klucz, ale to nie oznacza, że potrafisz się nim posługiwać — odparł z pewnością w głosie. Poza majsterkowaniem znał się również na walce; spędził w armii wystarczająco wiele lat, by wiedzieć, jak wytrącić komuś broń z ręki. — A jeśli chcesz coś n a p r a w i ć weź mniejsze narzędzie klucz nasadowy lub śrubokręt.
Miała rację – zabawna atmosfera wcale nie trwała długo.
— Nie lubię być szantażowanym — rzucił twardo. Rozumiał chęć odwdzięczenia się, lecz jego zdaniem kobieta zrobiła więcej niżeli zamierzała. Wykazała się inicjatywą, co samo w sobie było dla niego ogromnym zaskoczeniem. Nie chciał jej niczego utrudniać, po prostu niczego więcej nie potrzebował. — Musisz nauczyć godzić się z odmową.
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Nigdy nie zastanawiała się nad tym czy często przeprasza. Wiedziała, że jak na kogoś, kto dorastał w przepychu, nie była nim rozpieszczona i bardzo to w sobie ceniła. Jako dziecko starała się nie sprawiać problemów, potrafiła realnie ocenić, że ludziom w jej otoczeniu i tak ich nie brakowało. W szczególności ojcu, który po śmierci jej matki nigdy się w pełni nie pogodził z tą stratą. Może właśnie wtedy nauczyła się przepraszać? Za hałas, gdy ojciec czytał w skupieniu, za spóźnienie, gdy gdzieś miał ją zawieźć lub za spalenie ciasta, które zwykle piekła mama. Wtedy też najpewniej w jej głowie zrodziła się taka potrzeba dbania o otoczenie, nawet gdy niektóre osoby wcale tego nie potrzebowały. Teraz poniekąd Bradley padał tego ofiarą.
- Po prostu jestem dobrze wychowana - zbyła temat, mimowolnie marszcząc nos, bo jednak chwilę się nad tym zastanawiala. Może nawet bardziej, niż trzeba było. Ostatecznie jej obecną kariera zawodowa niekoniecznie szła w parzę z jakąś uległością. Powinna stać się tutaj twarda i nieustępliwa, przynajmniej tak sobie to zakładała, gdy postanowiła uciec do Australii. - W naszych żyłach płynie wino - wzruszyła ramionami, bo uznała, że mimo wszystko ten temat może nie być dla niego najwygodniejszy. Ona sama z resztą nie znała go na tyle, by mieć prawo do poruszania podobnych tematów. Zwyczajnie miała sobie za złe ten wybitnie nietrafionych prezent, z którym będzie musiała wrócić do domu. Tam też nie powinna go zostawiać, bo Remigius ostatnio wypijał stanowczo za dużo wysokoprocentowych trunków.
- To tak nie działa, Bradleyu - wyjaśniła spokojnie, z cierpliwością starego i życzliwego nauczyciela. Domyślała się, że historia z lisem mu nie przypadnie do gustu. - To nie Ty narzuciliśmy na mnie ten obowiązek tylko ja go na siebie narzuciłam... już tak mam i obawiam się, że nie będziesz w stanie mnie z tego zwolnić - starała się to powiedzieć jak najbardziej spokojnie, by nie wybierało to żadnej presji. Nie znali się wcale, ale Laurissa potrafiła często przejmować się nawet bardziej, osobami, które dopiero co spotkała na przypadkowej ulicy. Możliwe, że miała ten słynny syndrom Zbawiciela, nawet jeśli ojciec wiecznie z podobnym pobłażaniem do tego, które widziała na twarzy Brada, powtarzał jej, że całego świata nie zbawi.
- Nie oznacza, ale nie powinieneś tego wykluczać... rośli mężczyźni mają tendencję do bagatelizowania zagrożenia ze strony kobiet - teraz to ona uniosła kącik ust, znów zerkając na trzymany przez siebie klucz. Miała wrażenie, że przyda im się przerywnik od ciężkich tematów. Nawet jeśli miałby trwać tylko chwilę. - A cóż miałabym ci tu naprawić śrubokrętem? - rozjerzala się tak, jakby faktycznie chciała znaleźć jakąś niedokręconą śrubę. Nie przestała nawet gdy Bradley ponownie się odezwał, w tak twardy i nieustępliwy sposób.
- Nikt nie lubi być szantażowanym, Bradley - zauważyła spokojnie, całkiem dobrze znaoszac ciężar jego tonu, a przynajmniej nie dając po sobie poznać tego, jak ten nią zachwiał. - Za taką kobietę mnie masz? Nie będąca w stanie przyjąć odmowy? - przechyliłam głowę do boku, znów powracając do niego spojrzeniem. - Chciałam jedynie wyświadczyć ci przysługę, dlaczego tak bardzo niczego ode mnie nie chcesz przyjąć? Chyba, że za bardzo się narzucam i wolałbyś już nigdy więcej mnie nie widzieć, wtedy zrozumiem -dala mu ten wybór, nie bojąc się tego, że zaraz będzie miał idealną okazję do tego, żeby ją wywalić. Mimo wszystko w swoim życiu już kilka razy była w sytuacjiz, w której potraktowano ją raczej grubiańsko i jakoś sobie z tym radziła. Z drugiej strony... o brutalności świata też nie wiedziała tyle ile sądziła, że wie.

Bradley U. Weatherly
hydraulik, złota rączka — warsztat w magazynie portowym
40 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Wcześniej wykonywał rozkazy, teraz robi, co do niego należy.
Wbrew wszystkiemu, Bradley również odebrał nie najgorsze w y c h o w a n i e. Wprawdzie stało się to, gdy był osadzony za więziennymi kratami, lecz – na jego cholerne szczęście – jego głowa nie była w tamtym czasie przeżarta niewłaściwymi ideami, a jedynie zatruta, co okazało się wyleczalne. Nie pozbył się wszystkich złych nawyków, ale przewartościował niektóre kwestie, skupiając się na tych, które doprowadziły go do więziennej celi. Oczywiście nie był to łatwy proces. Co więcej, nie pomogli mu w tym specjaliści od resocjalizacji młodych ludzi a współosadzony. Nigdy za nim nie tęsknił, ale oddałby wiele, by móc porozmawiać z nim jeszcze jeden raz.
— To nie była uwaga. Nie chciałem zabrzmieć, jakbym cię oceniał — powiedział, czując niewyjaśnioną potrzebę uściślenia wcześniejszych słów. Może dlatego, że tak długo milczała, oddając się rozmyślaniom, sprawiło, że odniósł wrażenie, jakby uraził ją swoim spostrzeżeniem.
Bradley potrafił przyznać się do błędu, ale żeby to zrobić, musiał być całkowicie przekonany o swojej winie – przeanalizować podjęte kroki, ocenić, czy mógł postąpić inaczej lub lepiej. A nawet wtedy ciężko było mu wykrztusić słowo „przepraszam”. Z szacunku do prawdy przyjmował winę na siebie, nie uciekał od konsekwencji, ale wyrażenie s k r u c h y… Tego nie zdołał w sobie wypracować.
— Uważasz, że to sprawiedliwie? — spytał, pomijając wątek alkoholu zastępującego w żyłach krew. Opowiedziana historia była b a j k ą. Prawdopodobnie taką mającą morał, ale wciąż bajką wymyśloną na potrzeby przekazania wiedzy w przyjemny dla odbiorcy sposób. Mimo to pozostawała sztuczna. Laurissa nie musiała obawiać się jego reakcji – nie spłoszyła go, ani nie zniechęciła. Miała – w jego opinii – ciekawe podejście do relacji międzyludzkich. Roztrząsał temat, lecz nie po to, by ją odstraszyć. Zwyczajnie chciał wiedzieć więcej, znać powody, zrozumieć, czym się kierowała. Jednak nawet to prawdopodobnie nie sprawi, że zacznie uważać się za osobę zasługującą na taką uwagę, jaką obdarzała do Laurissa.
— Zgadzam się — odparł, gdy wspomniała o bagatelizowaniu kobiecych możliwości. Jednakże nie miał na myśli niczego poza fizycznością oraz umiejętnością wyrządzania krzywdy. Bo czym innym było posiadane siły, by uderzyć, a czym innym zdobycie się na zadane bólu. Kobiety z reguły wykazywały się większą empatią. — Śrubokręt to dobry początek, bo żeby coś naprawić, zwykle najpierw trzeba rozkręcić i rozłożyć — stwierdził. Ruszył z miejsca, by chwycić niewielkich rozmiarów samochodowe radio, które wyglądało u niego kilka miesięcy temu. Gdy się nim potrząsnęło, zaczynało grzechotać. A wszystko przez przycisk, który wpadł do wnętrza obudowy. — Proszę, możesz się pobawić — rzucił, kładąc urządzenie na stole przed kobietą. Radio było sprawne, ale korzystanie z niego utrudnione. To błahostka, a takimi zwykle sam nie miał czasu się zajmować.
— Nie próbuję cię odstraszyć, Laurisso — dodał, stojąc niedaleko; chciał zobaczyć, czy rzeczywiście zacznie m a j s t r o w a ć przy radiu. — Próbuję ci pokazać, że nie oczekuję prezentów, ale jeśli chcesz mi odpłacić, to uznaj, że zapomnienie o sprawie będzie idealną formą.
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Cisza wypełniająca przestrzeń między jednym wątkiem, a drugim, pozwalała do głosu dojść pytaniom, które często zwyczajnie ignorowała. Jak na przykład to, co dokładnie teraz robiła? W Australii znała raczej niewiele osób i chyba narzucała się właśnie przypadkowemu mężczyźnie, który być może, podobnie, jak ona, nie rozumiał skąd takie zachowanie. Racjonalna część jej jestestwa podpowiadała, że powinna sobie darować i opuścić już ten warsztat, ale jakaś inna, taka, której nie chciała określać żadnym przymiotnikiem, nie miała ochoty wychodzić. Może dlatego, że nie wiedziałaby gdzie się udać? Ten kraj nie był jej domem, nie radziła sobie z upałem, z tutejszą florą i fauną. Czasem nie rozumiała, gdy ktoś mówił zbyt szybko z wyraźnym akcentem, ona też bywała niezrozumiałą dla innych, gdy ten francuski za bardzo dochodził do głosu. Była też przed trzydziestką, więc w wieku, w którym nie tak łatwo o nowe znajomości, a przy tym całkiem dobrze się czuła przy markotnym Bradleyu.
- A nie oceniasz? - przechyliła głowę do boku, pozwalając na to, by wraz z tym ruchem kosmyki jej włosów połaskotały szyję, gdy się po niej przesuwały tylko po to, by zakołysać się w powietrzu. - Może nie w kwestii przepraszania, chociaż i w to wątpię, ale nie mam co do tego złudzeń, że ocenianie jest ludzką przywarą, już w szczególności, gdy na drodze pojawi się jakiś intruz - uniosła na moment kącik ust, nieco za mocno ściskając ze sobą wargi, by gest ten wydawał się być beztroski. Może rzeczywiście za daleko popłynęła z rozmyślaniami i teraz należało już wrócić na ziemię. Szybko.
- Pewnie jako przyszły prokurator powinnam z łatwością wskazywać to co sprawiedliwe, jak i to co niesprawiedliwe, ale są kwestie, których nie można mierzyć taką miarą - wyjaśniła, wzruszając ramieniem, ale przy tej odpowiedzi odzyskała więcej swobody. - Ludzie są różni, jedni mają potrzebę bycia zapamiętanymi, inni wysłuchanymi, a jeszcze inni... biorą odpowiedzialność za tych, którzy wcale się o to nie prosili - ciągnęła, chociaż w zasadzie trudno było o jakąś wyraźną pointę.
- Nawet nie zaprzeczasz - parsknęła cicho, kręcąc przy tym głową i nadal ważyła w dłoniach narzędzie. Okręciła się na stołku, tak by siedzieć przodem do blatu na którym położył radio i wzięła je w palce, z jednej strony zaskoczona tym, że w ogóle jej je dał, ale z drugiej całkiem zainteresowana.
- Czyli mam ci się odpłacić bez odpłacania się? - westchnęła, zerkając na niego do boku, ale tylko na moment, bo zaraz ułożyła śrubokręt na żłobieniach w pierwszej napotkanej śrubie. Postanowiła rozkręcić każdą po kolei, a potem pomyśleć, co należy zrobić dalej. - Albo może dajesz mi subtelnie do zrozumienia, że nie chcesz ze mną niczego zjeść, a ja nie łapię sygnałów - rzuciła z lekkim rozbawieniem, tym razem skupiona jednak na tej swojej zabawie z radiem, skoro już się za to wzięła, to chciała się temu rzeczywiście oddać.

Bradley U. Weatherly
hydraulik, złota rączka — warsztat w magazynie portowym
40 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Wcześniej wykonywał rozkazy, teraz robi, co do niego należy.
— Próbuję — przyznał, patrząc na nią bez cienia wątpliwości. Zbierał informacje, uważnie słuchał tego, co miała do powiedzenia, a także zwracał uwagę na to, jak się wobec niego zachowywała. Na podstawie spostrzeżeń starał się budować wnioski, ale skłamałby, upierając się, że w żadnym momencie nie ocenił kobiety. Stało się to na samym początku ich znajomości, gdy zauważył ją samotnie stojącą na poboczu, oczekującą na pomoc. Postanowił wyciągnąć ją z potrzasku, w którym się znalazła, ponieważ uznał – na podstawie samego tylko wyglądu, a przede wszystkim eleganckich, białych ubrań – że wobec takiego wyzwania była bezradna.
Pochylił głowę i zajął dłonie narzędziami. — Nie chcę, żebyś uważała, że mam cię za i n t r u z a — wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa, jednak nie podnosząc wzroku znad pracy, którą zajął dłonie. Dopiero gdy skończył mówić, zerknął na Laurissę i widząc tłumiony uśmiech, sam również nieco się rozluźnił.
— Przez większość życia unikałem prokuratorów — wspomniał, szczerze rozbawiony taką ironią zesłaną przez los; nie spodziewał się, że przyjdzie mu z jakimkolwiek pracownikiem o takiej randzie spędzać czas poza placówkami sądu lub więzienia. — Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Bezinteresowna chęć wzięcia na siebie odpowiedzialności za drugą osobę to dla mnie zbyt wiele. Nie byłbym w stanie zrobić czegoś takiego — powiedział, otwarcie pokazując, że umywał ręce. Odpowiedzialny był wyłącznie za samego siebie, a nawet na tym polu zdarzało mu się ponosić porażę. Natomiast podobało mu się, że miała w głowie tyle ciekawych przemyśleć i głowę otwartą na dyskusje. Nie zamykała się – tak jak robił to on.
— Smukłe palce to atut przy takich naprawach — zauważył, przyglądając się jej działaniom. — To nie są skomplikowane urządzenia, ale za to delikatne. Łatwo uszkodzić jakiś element, gdy jest się nieuważnym — wytłumaczył, ale z tego co widział, Laurissa radziła sobie dobrze z narzędziami w ręku; w końcu odrobinę przypominały zabawki z dzieciństwa, które należało odpowiednio ułożyć, by wydobyć dany element.
— Chciałaś zobaczyć moją łódź — przypomniał, chcąc znaleźć rozwiązanie komfortowe dla nich obojga. — Przyjdź z jedzeniem — dodał, spoglądając na nią, by wyczuć, czy taka propozycja jej odpowiadała.
ODPOWIEDZ