od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Półmrok poranka oblepiał każdą cząstkę posterunku; rozlał się na podłodze, po której co jakiś czas brodzili funkcjonariusze z zaczerwienionymi od brutalnej pobudki oczyma, przykleił do ścian, które już wieki temu należało przemalować na mniej jaskrawy i nieco czystszy kolor, a także ustawiony został na biurku z ciemnego drewna, zaraz obok wizytownika z wygrawerowanym estetycznie nazwiskiem FINNEAS BARRINGTON, doprawionym niżej INSPEKTOR. Sylwetka mężczyzny ochrzczonego tym tytułem jednakże jaśniała — swoim własnym, szczególnym i ostrym blaskiem; jak zawsze, gdy przychodziło mu spotykać się z sukcesem w prowadzonym akurat śledztwie. Sięgając po stos papierów; tekturowe strony przełożone białymi kartkami, porośnięte małym i grubo zapisanym drukiem, pędził już w stronę stanowiska jednego z sierżantów.
Wróciłeś w samą porę, jeśli wszystko dobrze pójdzie, za kilka dni w końcu przyskrzynimy De Lucę — oznajmił z uśmiechem, rzuciwszy na biurko teczkę z papierami. Nie myślał o tym, co zaszło zaledwie kilka dni wcześniej — między nim, Judem, zgubnym poczuciem nieśmiertelności i niezdrową ciekawością o treści “jakby to było spróbować?” — teraz liczył się tylko człowiek będący głową mafii, którego w końcu (jako jedyni w całym stanie Queensland) mieli szansę aresztować i skazać na co najmniej kilka lat. — Rzuć okiem na akta, w sali przesłuchań czeka ktoś, kto dużo wie o jego wnuku. Mając Wrottesley’a, wszystko powinno pójść już gładko. — W jego karmelowych oczach błyszczało przekonanie. Finneas w i e d z i a ł, że teraz sprawa nabierze tempa i kolejne bezbłędnie poprowadzone śledztwo, zakończone gromkim, międzykrajowym sukcesem, dopisane zostanie do jego nazwiska. — Jeśli zdążysz się zapoznać ze sprawą, myślę, że możesz mi się przydać przy przesłuchaniu. To tylko kwestia czasu, jak chłopak pęknie, ale muszę być pewien, że potem nie stchórzy. Trzeba odpowiednio przemówić mu do rozsądku — dodał, jaśniejąc nad westbrookowym stanowiskiem.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
Sollie wróciła do domu dwa dni temu.
Jude w tym czasie czterokrotnie wyprał pościele, posprzątał (wszędzie), zadzwonił do Mishy — bo mówiła, że znajdzie mu dobrego prawnika (póki wszyscy żyli jeszcze pogrzebem, a raczej — oczekiwaniem na transport trumien udekorowanych australijską flagą) a potem, nim pojechał po narzeczoną do szpitala, zapakował pościele w niebieski worek i wyrzucił go do śmietnika. Nie sądził, by miało to zostać zauważone — posiadali przecież niezliczoną ilość kompletów — lecz wystarczyły zaledwie cztery godziny, by Sollie z niezadowoleniem wyznała, że zawieruszyli gdzieś jej ulubioną pościel.
Dlatego uciekł do pracy. To znaczy, nie przez to, co wydarzyło się między nim, a Finneasem i też nie przez to, że Sollie marudziła w kwestii zaginionego skrawka materiału w kolorze ecru, lecz dlatego, że on wciąż tam był. W tamtym dniu. Uwięziony w spojrzeniu, jakim obdarzył go Geordan tuż przed wyjściem. Więc choć miał na głowie te wszystkie inne problemy, tyczące się wojska bądź nadchodzącego rodzicielstwa, wrócił do pracy. (Zapytał już następnego dnia Finneasa o to, czy może. Czemu nie odparł tak, jakby nic się między nimi nie zdarzyło, co Westbrookowi, naturalnie, odpowiadało).
Przepełniony ekscytacją sięgnął więc ku teczce. Bez zbędnych wstępów na temat tego, że powinni chyba porozmawiać o t a m t y m, bo zdawało się mu, że obaj są na to zbyt mądrzy. Przecież po prostu się przyjaźnili. — Wrottesley’a? — powtórzył z uznaniem, śledząc wzrokiem zawartość zebranych materiałów. Nachylił się lekko nad biurkiem, jako że przepełniony pośpiechem gotów był już zerwać się z miejsca i popędzić do sali przesłuchań. Ale potem zobaczył zdjęcie. J e g o zdjęcie. Edmund Dosset spoglądał na niego poważną miną, choć w oczach jego skrywało się rozbawienie. Wiedział, że skłamał mu podając imię; do teraz mu to jednak nie przeszkadzało. Jude wbrew sobie powiedział mu wtedy — spędzili ze sobą pieprzony t y d z i e ń — że w razie czego wie gdzie go znaleźć. Ale Edmund się nie odzywał. I czasem Jude żałował. Aż do teraz. Opadł ciężko na oparcie krzesła, nie ściągając wzroku z wręczonych mu akt. — Wybacz, Barrington, ale…— wymamrotał, podnosząc na niego spojrzenie. Nie chciał mówić mu o tym, że z podejrzanym łączy go nie tak dawna przeszłość na podłożu erotycznym. Nie chciał zastanawiać się nad tym, czy Orpheus już wtedy wiedział w progu jakiego domu powinien się znaleźć. Ale nie mógł być już dłużej częścią tego śledztwa. — Obiecałem Isolde, że nie będę się przez jakiś czas angażować w tego typu sprawy. Że będę zajmować się wyłącznie drobnostkami — obietnicę tę faktycznie jej złożył, choć jak dotąd nie zamierzał jej dotrzymywać. Posłał więc Finneasowi przepraszające spojrzenie i z wyuczoną obojętnością powrócił do wprowadzania do systemu brakujących danych przy kilku sprawach.

finneas barrington
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Wybijająca swój własny, szczególny i jakże ciepły rytm w jego sercu ekscytacja
  • (tak, Finneas Barrington zdolny jest do odczuwania tego typu entuzjastycznego wzburzenia tylko — i wyłącznie — wobec zawiłych spraw policyjnych, którymi życie dobrodusznie pozwala mu zajmować się nie tylko zawodowo, ale też z prawdziwej pasji i w każdym wolnym momencie; nie natomiast podczas nabywania kolejnych hektarów ziemi mającej w przyszłości ukazać przed oczyma świata wyjątkowych rozmiarów rezydencję, nie podczas przypalania swych spojówek jaskrawym obrazem telewizora wyświetlającym mecz jego ulubionej drużyny, która szczęśliwie wygrywa, ani nawet — a może i przede wszystkim — nie podczas wymieniania z kimś bardzo powolnych i dokładnych pocałunków. Bo żadnej z tych rzeczy Finneas bardzo nie lubi i jeszcze bardziej nie rozumie)
skrywa w sobie dziś, wyjątkowo, jeszcze jeden motyw. Dwudziestoośmiolatek chce — p r a g n i e — myśleć tylko o tej doskonale zapowiadającej się sprawie, którą przyjdzie mu rozwiązywać w ciągu najbliższych dni. Alternatywą byłoby bowiem myślenie o Leonie, który już kolejny dzień nie daje znaku życia (Finneas spodziewa się najgorszego i, o cholera, nie może przez to spać po nocach, szukając go po mieście jak nadwrażliwy właściciel swojego zagubionego psa), albo myślenie o Judzie, z którym niedawno doświadczył najgorszej (najbardziej ż e n u j ą c e j, wypalającej oczy) lekcji biologii, jaka w ogóle mogła istnieć.
A więc sprawa De Lucy.
Ekscytacja.
Przesłuchanie.
Nikt i nic więcej.
Spodziewając się — i oczekując, jakże niecierpliwie — podzielenia tejże ekscytacji, mającej uczynić ją jeszcze intensywniejszą i niemal już namacalną, natrafia na siarczyście wymierzony mu policzek. Nie tak dosłownie, ma się rozumieć (za napaść na funkcjonariusza wtrąca się przecież ludzi do lochów, no a jakże), ale uczucie jest niemalże identyczne, kiedy usta Jude’a układają się w odmowę. Wybacz, Barrington, nie będę się angażować w tego typu…. — Co? — mówi zbyt szybko i zbyt gniewnie, niż by tego chciał. — Żartujesz sobie, tak? — pyta, naprawdę wierząc — trochę żałośnie i idiotycznie — w to, że Westbrook w istocie próbuje go nabrać. Bo to wszystko brzmi niedorzecznie. Nie jak Jude. Nie jak człowiek, który sieje postrach na posterunku swoimi impulsywnymi, brutalnymi reakcjami i który nie przejmuje się nikim i niczym. A który teraz, bo jego narzeczona o to go p o p r o s i ł a, chce zrezygnować ze sprawy, której powodzenie mogłoby go niemal uskrzydlić. Jude nienawidzi papierkowej roboty. Nienawidzi zajmować się błahymi sprawami (nadzorem specyfikacji działań mających zagwarantować mieszkańcom bezpieczeństwo pod względem dzikich zwierząt, nieokiełznanego klimatu i zamieszek wynikających z upadku mniejszych przedsiębiorstw, do których wyznaczył go na początku ich znajomości, kiedy wątpił w jego kwalifikacje), no i najwidoczniej nienawidzi Finneasa. Za to, co ostatnio się między nimi (nie)wydarzyło. — Chodzi o tamten dzień, kiedy odebrałem cię z lotniska, tak? — ma zduszony głos i teraz sam na niego już nie spogląda. Słyszy tylko ciche klikanie klawiatury, na których klawiszach Jude wystukuje jakieś bzdury podobne do tego, jaki wspomniany dzień był bzdurą. Boże, Finneas nigdy już nie chciał poruszać tego tematu.
sierżant — australian federal police
37 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Były żołnierz, teraz policjant. Trochę mu to zajęło, ale w końcu odważył się zrezygnować ze wszystkiego dla Danny'ego.
A mógłbyś ze mną zostać?
A może usta te (te same, które kilka dni później ciężko oddychały, całowały, szeptały wraz z jego własnymi, w równym rytmie, oktawie i natężeniu) miały na myśli jednak czy mogę ci ufać? Westbrook nie zadziałał impulsywnie pozwalając mu pozostać w swoim domu (a potem i w samym sobie); zrobił to, bo pchnęła go ku temu intuicja. Od samego początku zdawał sobie sprawę z możliwych zbrodni, jakie otaczać mogły Edmunda — może jednak nikt, kto powraca z frontu, nie jest w stanie w równy co inni sposób mierzyć skali dokonanych przewinień. Bo przecież wojna zezwala na tak wiele. I wszystko tłumaczy. A czasem, co spostrzegł jeszcze jako dwudziestokilkulatek, odbywa się także na ulicach australijskich miast. Więc Orpheus mógł mu ufać — wtedy — i może mógł też teraz, choć Jude znalazł się w potrzasku. Działając instynktownie gotów był wymówić się prędko z obecności w tym miejscu, a potem spróbować go odnaleźć; może kupiłby mu bilet, nie pytał o nic i ze złością wsadziłby w najbliższy samolot lecący dokądkolwiek; chciał, żeby Edmund, a może Orpheus, miał szansę na nowy początek. Prędko odkryto by jednak kto pomógł mu w ucieczce. A Jude nie posiadał przywileju zaryzykowania całym swym życiem, dla kogoś, kto był mu bliski wyłącznie przez tydzień.
Nie, Barrington. Ona się strasznie zdenerwowała po tamtej akcji i poprosiła, żebym chociaż do ślubu brał na siebie tylko takie sprawy, które mnie zbytnio nie zaangażują — może gdyby poprosił o to Danny, gotów byłby na to przystać. Jesteś pojebany, powiedziałby z rezygnacją, którą już po chwili wymazałby uśmiech. I zgodziłby się. I z dużo większym zapałem informowałby teraz Finneasa, że owszem, chce rozdzielać skłóconych sąsiadów, szukać rudych kotów i wbijać tabliczki z napisem “wstęp wzbroniony” w podmokłe, przybagienne pola. Tylko że Danny z nim nie rozmawiał, co po części (choć Jude uważał, że winę ponosi wyłącznie on sam) sprowokował właśnie Barrington. Nie oznaczało to jednak, że chciałby o tym p o r o z m a w i a ć.
Nie. Tak — zarumienił się lekko. Odwrócił pospiesznie głowę; nikt nie był, jak zwykle, nimi zainteresowany, ale Jude i tak bał się, że do kwestionowania ich przyjaźni, ktoś z chęcią dołączy wkrótce zasłyszane plotki. — Ale tylko z powodu Isolde, Finn. Tylko dlatego — wyszeptał, zmuszając się, do ciągłości w utrzymaniu z nim kontaktu wzrokowego. Tak naprawdę znów chodziło o zbrodnię wymierzoną w Geordana, a nie Sollie; cała reszta nie miała znaczenia. I nie chciał wysługiwać się tym, jako kłamstwem, by wyjaśnić swe powody niezainteresowania sprawą; tak jak i nie chciał mówić mu o tym, co łączyło go z ich głównym podejrzanym.

finneas barrington
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym ci uwierzyć, Jude — wypowiada powolnym, strapionym głosem tylko w swojej głowie; poza nią uśmiecha się niewyraźnie, delikatnie i z podrobionym zrozumieniem. — W porządku. Jeśli tak chcesz — mówi z pozoru beztrosko, i nawet nie czeka na jego speszone, nietrwałe spojrzenie i kolejny zbiór słów z typu “naprawdę mi przykro”. Zamiast tego zaczepia palce prawej dłoni na karku i przedziera się spojrzeniem przez kolejne metry kwadratowe komisariatu, a potem faktycznie je przemierza; mija Westbrooka (uprzednio zabrawszy ukazaną mu teczkę z nazwiskiem Orpheusa Wrottesley’a) i zatrzymuje się dopiero w pomieszczeniu odartym z światła dziennego — po stronie jego prawego, jak i lewego ramienia znajdują się dwa takie same pokoje: wąsko skrojone i przyozdobione jednym, niewielkim stołem i trzema krzesłami; dwa z nich łypią z policyjną wyższością na trzecie, usadowione wprost przed nimi. Ściany, które otaczają teraz Finneasa, otulone są lustrem weneckim i odpowiednimi napisami, a w jednym z tych zamkniętych przed światem wnętrz, nad stalowym, chłodnym blatem pochyla się filigranowa, niezdrowo blada sylwetka czarnowłosego chłopca. — Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. Na pewno nie chcesz nic do picia? — z tym standardowym, obrośniętym policyjną przebiegłością pytaniem wkracza do środka, a potem dekoruje je kolejnym ze swoich podrobionych uśmiechów. — Może szklanka wody dobrze by ci zrobiła; wyglądasz, jakby miała cię zmorzyć jakaś paskudna choroba. W każdym razie, wybacz mi jeszcze na moment, pójdę po kawę; straszne mamy tu dzisiaj urwanie głowy — a te słowa, podobnie jak próba doprowadzenia go na sam skraj wyczerpania, zdają się nie mieć końca. Mimo wszystko, Barrington nie zamierza pastwić się nad nim w nieskończoność (choć mogłoby wydawać się inaczej) i to nie o jego odsiadkę pragnie zadbać — tyle tylko, że Pericles zdaje się niezupełnie skory do współpracy.
zapraszam :welcome:
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
To zabawne, ale na samym początku pomyślał, że ojciec byłby z niego dumny. Nie z powodu podpisania kontraktu na wydanie jednej powieści, a tym bardziej nie dlatego, że Pericles radził sobie całkiem nieźle (choć niektórzy wykładowcy stwierdzali, że ponadprzeciętnie) na studiach. Ojciec byłby dumny widząc go w sali okutej fałszywymi lustrami, z rozłożonymi bezradnie dłońmi i niecierpliwością wszytą w jego twarz; byłby szczęśliwy wiedząc, że jego syn złamał prawo.
W przeplocie upływających minut, których trwania nie zamierzał śledzić, zastanawiał się, czy załatwił go Huell; może jednak spłata długu była niewystarczająca, a jego stanowcze wycofanie się z łączącego ich układu nie zostało przyjęte ciepło. A może jednak, tak jak przed kilkoma laty, wpadł z powodu głupoty. Co też, jego zdaniem, było najbardziej prawdopodobne.
Obiecał wcześniej Pearl, że w razie problemów od razu ją powiadomi — może odważyłaby się poprosić o wsparcie Anthony’ego i może ten, zadziwiając wszystkich, wyciągnąłby go z tej sali w mgnieniu oka. Ale gdy prowadzono go do sali, Perry myślał tylko o tym, że powiadomić nie może nikogo. Że nie odważy się spojrzeć na jakąkolwiek twarz. Mógł i miał stracić wszystko — stypendium, kontrakt, pracę, przyjaciół. A skoro było to nieuniknione, Campbell wolał zrezygnować z nich już teraz.
Na pewno — wymamrotał niedbale, niechętnie podnosząc wzrok na policjanta. Wiedział, że ma prawo do adwokata (tyle, że żadnego nie posiadał), tak jak i wiedział, że nie mogą trzymać go tutaj w nieskończoność; należało to więc przeczekać, zaakceptować. — Nie, dziękuję — powtórzył więc, zastanawiając się, jak w podobnej sytuacji zachowywał się jego ojciec. Na pewno nie był uprzejmy. I może, wobec tego, on także powinien był ów uprzejmość od siebie odrzucić. — Ty też wyglądasz p a s k u d n i e — zauważył więc z dozą wymuszonej pogardy; nie chciał być w jego oczach przerażonym, podatnym na manipulacje dzieciakiem. Więc uśmiechnął się złośliwie i zastanawiał, czy to właśnie ten uśmiech ostatecznie pośle go do więzienia.
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Spogląda na prostokątne, osadzone w ścianie lustrzane odbicia; zerkający na niego mężczyzna o podkrążonych, zmęczonych oczach i nieciekawym grymasie wpisanym w usta potwierdza, że owszem, sam także wygląda paskudnie. — Tak, całe szczęście ja będę mógł za kilka godzin wrócić do domu — mówi obojętnie, jakby przelotem — i wkrótce znów znika za drzwiami, które zamykają się niemal bezszelestnie, szczelnie. Wróciwszy z pojemnym, kulistym nieco kubkiem, pełnym gorącej pary i aromatycznego zapachu świeżo sparzonej kawy, usadawia się na krześle czekającym po przeciwnej od bruneta stronie stołu i delikatnie się uśmiecha. — Nie musisz być niemiły, Pericles, to ci w niczym nie pomoże. Ale rozumiem, że wszyscy tutaj jesteśmy teraz twoimi wrogami, hm? A widzisz, naprawdę nie musimy — deklaruje ciepło, powoli, wyraźnie, jak mężczyzna na logikę starający się wytłumaczyć rozgniewanemu pięciolatkowi, że nie musi nienawidzić każdego mężczyzny, który pojawia się u boku jego matki od czasu pogrzebu ojca. Tak, jakby Campbella i Barringtona nie dzieliło zaledwie pięć kruchych lat. — Jesteś studentem James Cook University? Jakiego kierunku? Wyglądasz na inteligentnego, więc teraz mógłbyś tak postąpić. Wiesz, ile lat grozi za nielegalny obrót środkami odurzającymi i substancjami psychotropowymi? — pytania unoszą się wraz z gęstą, białą parą ulatującą spomiędzy zalegającego na powierzchni srebrnego stołu kubka. Spokój Finneasa wciąż narusza złość skierowana na Westbrooka i fakt, że od kilku dni nie może skontaktować się z Fitzgeraldem. — Jesteś w takim momencie swojego życia, Pericles, który rzutować będzie na c a ł ą przyszłość. Widzisz, mógłbyś skończyć studia i wyjechać z Lorne Bay, zostawić to niewielkie miasto i wielkie problemy daleko za sobą, udowodnić samemu sobie, że w niczym jednak nie przypominasz swojego ojca, którego jedynym osiągnięciem jest fakt, że nigdy nie wyjrzy poza więzienne mury — krótka pauza, kilka długich i obiecujących wyobrażeń, które powinno chwytać się w obie dłonie w chwili, w której tylko zamigoczą na horyzoncie. Finneas wypuszcza głośno powietrze nagromadzone w płucach, które też wolałyby zostać przy pierwszym scenariuszu. — Albo możesz przerwać naukę, trafić do celi z dużo starszym mężczyzną o jakiejś infantylnej ksywce Whack-Whack, Johnny Sausage czy Pistol Pete, którego zupełnie nie będzie obchodzić to, czy twój ojciec jest znany w innym więzieniu i który będzie mieć okropne, naprawdę o k r o p n e problemy z kontrolowaniem gniewu i… innych potrzeb. A kiedy już wyjdziesz, wiesz, po tych długich latach, które nie będą wcale mijać tak szybko, jak zdają się mijać teraz, nie będziesz mieć już ani swoich przyjaciół, ani obiecującej ścieżki kariery, ani nawet tej swojej niewinnej młodości. I wiesz, nie będą chcieli zatrudnić cię w żadnym dobrym, legalnym zakładzie, więc stwierdzisz, że może znów spróbujesz z handlem narkotykami? Ale znów cię złapią i znów trafisz do więzienia. I ten schemat do ciebie przylgnie, przyklei się jak do podeszwy buta, którego nie idzie doczyścić i którego nie możesz wyrzucić, bo Pericles, ten ubrudzony kawał poliuretanu będzie wszystkim, co ci zostanie — wprowadza go na dwie ścieżki o całkiem innych strukturach, szerokościach, krętościach i przede wszystkim o innych zakończeniach. Unosi rant kubka do suchych ust, na których kwitną maleńkie, ledwo dostrzegalne strupki — te ostrzegające: zmień tryb swojego życia, nie przemęczaj w ten sposób organizmu. Nie upija jednak ani jednego łyka — nakreślona przed momentem historia nazbyt wyraźnie maluje się przed jego oczyma, co kwituje krzywym grymasem. — Naprawdę chcemy pomóc ci uniknąć odsiadki, Pericles. Nie chodzi nam w tej całej sprawie o ciebie, a o osoby, dla których pracujesz — dodaje spokojnie, uśmiechając się delikatnie znad kubka.
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Jeszcze nim zamknęły się drzwi, ponownie zostawiając go w tej ordynarnie wyglądającej sali samego, chciał powiedzieć, że może największe szczęście skrywało się nie w tym, że mógł — wrócić — a raczej w tym, że dom posiadał. Odprowadził mężczyznę jednak milczeniem i podobną obojętnością; skoro nie posiadał miejsca, o które mógłby walczyć i za którym by tęsknił, wszelkie te groźby nie barwiły jego życia tym samym przerażeniem, jakie migotało zawsze w oczach wszystkich osób, które kiedykolwiek znalazły się na jego miejscu.
Więc? Mamy zostać przyjaciółmi? — kpina rozbrzmiała niemal zuchwale; jeśli Perry miałby wskazać największą, jak dotąd, torturę będącą częścią przemyślanej, policyjnej strategii, postawiłby na tę świeżą i smolistą kawę ustawioną przed chwilą na stole. Zatęsknił za niedawną samotnością; dławiący zapach napoju niemal wydusił z niego tę wypatrywaną przez mężczyznę posłuszność. Mimo to, myśląc o adwokacie, który miał go potem zbesztać (bez względu na poziom swoich kompetencji; Pericles wiedział, że najlepiej jest milczeć, wzruszać ramionami i nie wypowiadać słów, w których skrywać mogłoby przyznanie winy) za bezmyślność, uciekał co jakiś czas spojrzeniem i powtarzał sobie uparcie, że to wszystko nie ma znaczenia. Studia, praca, przyszłość. Wszelkie dobre chwile jego życia i tak były długiem, który musiał pewnego dnia spłacić. — Dałbym sobie radę z Johnnym albo Petem — skłamał, uśmiechając się butnie. Starał się odsunąć od wszelkich wypowiedzianych słów, powtarzając sobie, że wie. Że wiedział już wcześniej, w jaki sposób pewnego dnia ułoży się jego życie. Że to wszystko, przed czym uciekał, było nieuniknione; wiedział o tym wtedy, kiedy mając lat osiem wracali z wujkiem do Lorne Bay zatłoczonym, dusznym autobusem, a w jego kolorowym plecaku z odblaskiem w kształcie misia, który otrzymał od miłej pani w sklepie całkowicie za darmo, miał kilka paczek białego, jasnego jak widziany w filmach śnieg, proszku. Więzienie go wówczas przerażało i fascynowało; później wydawało się mu, że zobojętniał i pogodził się z tym, że podzieli los swojego ojca. Ale Finneas udowodnił mu, że wciąż był tylko tamtym przerażonym ośmiolatkiem, gotowym błagać świat, by zaprojektował dla niego inny los. By dał mu szansę. — Słyszałem — zaczął, wbijając w mężczyznę spojrzenie wyłącznie na chwilę; nie miał w sobie dość odwagi, by konfrontować się z nim tak, jak zrobiłby to jego ojciec, i dość determinacji, by jednocześnie zdołał ukryć przed nim paskudny posmak płaczu. —... że to policjanci są najgorsi. I strażnicy. Że to oni dopuszczają się tych wszystkich paskudnych rzeczy, o których mówisz. Nie inni więźniowie. Mój ojciec powiedział, że to tam poznał najlepszych przyjaciół, że nic tak nie łączy ludzi, jak wspólna odsiadka — wzruszył ramionami; może ojciec miał rację, a może cała prawda leżała gdzieś pośrodku, między jego i Finneasa słowami. Miał się dowiedzieć; chętnie napisałby mu potem list, objaśniając, w których kwestiach się pomylił. — Szantaż nie jest dobrym pomysłem, jeśli chce się z kimś zaprzyjaźnić, proszę pana — uśmiechnął się łagodnie, posyłając mu nieśmiałe spojrzenie. Splótł ciasno ramiona na klatce piersiowej i próbował oszacować swoje szanse. Czy mężczyzna mówił prawdę? Czy na pewno mógłby się uratować? Czy mógłby im zaufać? — Może po prostu powiedz, co mi proponujesz — dodał więc, nie wiedząc, czy prosząc o to przyznał się w ten ich pokręcony, czujny sposób do winy. Mimo że i tak przecież wszystko było już przesądzone.
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Podobno w pewnym momencie granice tak po prostu się zacierały. Jakby wyznaczone zostały cienką warstwą farby płowiejącej wraz z upływem czasu; ktoś w ten sam niestaranny sposób zadecydował kiedyś, że osoby kurczowo dociskające do swojego biodra kaburę z wypełnieniem kreślącym się w zarys broni palnej, będą znosić — kawałek po coraz większym kawałku, jak złodzieje, którzy nieprzyłapani wzbogacali się o coraz większą brawurę, wsuwając do kieszeni więcej i częściej — swoją pracę do domu. Finneas nie czuł, by dom posiadał — a przynajmniej nie taki składający się na osoby, a jedynie tekturowo bezuczuciowy budynek, który to przecież można było wymienić, wyburzyć w kilku mrugnięciach oka, wynająć komuś innemu, a więc całkiem nie tak, jak powinien zachowywać się azyl twojej codzienności, ogołoconej z pracy (bo przecież: po pracy wracało się właśnie do d o m u) — ale coraz dotkliwiej odnosił wrażenie, że dom sprowadza do pracy. Nie dręcząc uszy podwładnych czy — o zgrozo — zwierzchnika swoimi prywatnymi dramatami, a formując w cienkich, mało pojemnych ścianach komisariatu coś, gdzie ciepłe emocje i szczodre współczucie pojawiało się zbyt często, by móc nazwać je profesjonalnym.
Przyjaciółmi? Nie, sala przesłuchań jest chyba jednym z ostatnich miejsc, w których szuka się przyjaciół — zamyślił się swoim długim, spokojnym półgłosem, którym zwykł rozdzielać, a potem grupować przytomnie poszczególne fakty. — Zarówno tobie, jak i mi, zależy chyba na tym samym. Żeby się już więcej nie oglądać, a przynajmniej nie w takich okolicznościach — spostrzegł z lekkim, nie narzucającym się rozbawieniem, który nie oczekiwał wcale, że osoba słuchająca podchwyci temat, ani że choćby zareaguje na niego perlącym się w kącikach ust śmiechem. Przyjaźnie zazwyczaj (jeśli nie było się Finneasem, on bowiem nie zawierał ich wcale) budowało się dłużej, niż kilka minut i to takich upływających na raczej jednostronnym monologu, który spotykał się jedynie z niechęcią i nieukrywaną kpiną. Barringtonowi wydawało się dodatkowo, że do przyjaźni wymagana była r ó w n o ś ć zawierających ich stron; w tym przypadku jednak odnalezienie jej zdawało się wyjątkowo utrudnione, nie w ustawieniu policjant — przesłuchiwany.
Przykro mi Pericles, nie wydaje mi się, by mogło to być prawdą — oznajmił nie wrogo i obcesowo — a nawet nie w sposób specjalnie wywyższający się — tylko p o s ę p n i e. Tu właśnie wnosząc empatię wykradzioną z miejsca, które jako jedyne powinno przechowywać tak ciepłe i dobroduszne emocje.
Twój ojciec powiedział — powtórzył z ponurym rozbawieniem; krótkim, starczającym tylko na jeden oddech. Pragnął wyznać, że rodzina to najgorsze, na co można się powoływać. Pragnął wykrzyknąć, że rodzice przynoszą więcej krzywdy, niż korzyści, i że sam przytaczając ich nasączone absurdem nauki, nienawidzi się najmocniej, a więc tego już nie robi. Pragnął wskazać mu, by postępował tak samo, ale przecież Pericles nie pytał go o radę, nie chciał nawet znać jego opinii. Co więcej, zamierzał sprzeciwstawić się wszystkiemu, co tylko opuściłoby finneasowe usta, tak dla prostej zasady dyskusji z kimś, z kim wcale nie chciało się przebywać. — Naprawdę myślisz, że w gronie przepełnionym morderstwami, gwałtami, pedofilią i przemocą można odnaleźć wartościowe znajomości, p r z y j a ź n i e ? — zapytał z zaskoczeniem migoczącym to w oczach, to między ściągniętymi brwiami, to w drganiach głosu. — Ten system kuleje, Pericles, to prawda. W ośrodkach zamkniętych — przede wszystkim karnych, ale nie tylko — nie przeprowadza się tak skrupulatnej kontroli, jaką wymaga choćby zwykła przyzwoitość. Większość woli odwracać głowę i powtarzać sobie, że ci ludzie to i tak sprawa przegrana, że nie ma w nich już nic, o co należałoby walczyć. Sądzisz, że o ciebie też nie warto walczyć, Pericles? — znów ten nieodpowiednio zmartwiony, miękki, nasączony rzeczywistą troską ton; jakby nie poznali się ledwie kilka kwadransów temu, a jakby życie Campbella miało bezpośredni wpływ na właściwie funkcjonowanie Barringtona. — Ja bym się z tym nie zgodził— z tym, że nie warto walczyć. Delikatny uśmiech przekonujący: możesz mi ufać, choć przecież nie mógł — ostatnia katastrofa z Fitzgeraldem dosadnie o tym dowodziła.
Finneas wiedział, że nie ma prawa. Troszczyć się o niego, wskazywać mu odpowiednią ścieżkę decyzji, zachowywać się tak, jakby był jedną z najważniejszych na jego orbicie osób. Wiedział także o rzeczach bardziej banalnych; że nie powinien wnosić na salę przesłuchań gorącego napoju, że nie powinien przebywać tu sam, że nie powinien być tu w ogóle, nie z tym zaniedbaniem rytmu snu i nie z tymi zmartwieniami. Tylko że nie potrafił. Tak po prostu przestać.
To nie jest szantaż, po prostu przedstawiam ci dwie najbardziej prawdopodobne ścieżki, które na ten moment ci pozostały — wyjaśnił krótko. — Powinieneś zadać sobie przede wszystkim pytanie, czy Marcos Serrano jest człowiekiem, dla którego warto zaprzepaścić swoją przyszłość. I czy on zrobiłby to samo dla ciebie, na co odpowiedź pozostaje zapewne tylko jedna. Podejrzewam, Pericles, że nawet nie zainteresuje się tą sprawą; zrobi tylko tyle, by nikt go z nią nie powiązał — suponował, z zaskoczeniem napotykając na niepewność ukrytą w zszarzałym błękicie jego oczu.
Jak mniemam, twój udział w tej… grupie ograniczał się tylko do obrotu środkami odurzającymi i substancjami psychotropowymi? Nie miałeś wglądu w nic innego; nie byłeś nigdy świadkiem morderstwa albo złamania prawa nieograniczającego się do handlu narkotykami? — pytając o to, zastanawiał się tylko, jak zgrabnie przejść z nasączania go nadzieją i nienawiścią do Marcosa, do sprzeciwienia się osobie, która niegdyś (i zapewne także teraz) odgrywała w życiu Periclesa znaczącą rolę.
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Nie odwiedzał ojca często. Początkowo z powodu jego własnych animozji (spodziewał się lepszego syna; podczas pierwszych odwiedzin powiedział, że wybaczyłby mu tę pomyłkę, że i tak by go w końcu dorwano i że wcale nie chodzi o to, że Pericles przyczynił się do tego, gdzie w końcu skończył; chodziło o to, jak Perry wygląda, jakie imię nosi i w co wierzy, nawet jeśli wtedy wierzył w niego — wybrakowanego, mefistofelowego starca, któremu był gotów wybaczyć wszystko, byleby tylko móc nazywać go ojcem), a potem peryklesowych niechęci: nie podobało się mu, jak ojciec się do niego zwraca, nie podobały się mu opowieści o więzieniu i tak rażący brak zainteresowania ojca literaturą (pytał często o więzienną bibliotekę, polecał mu książki, a on spoglądał na niego z niechęcią, znudzeniem; raz wezwał strażnika i przerywając jego perorę, powiedział, że już się nagadali).
Nienawidził i kochał ojca równie mocno. Nigdy nie chciał być taki, jak on — barczysty, nieprzyjemny, niewyraźny, a jednak teraz próbował. Uśmiechać się w ten sam znudzony, bezczelny sposób; strzelać palcami, wduszać w siebie odwagę, lekceważyć życie. Dla ojca domem było więzienie; Pericles był pewien, że podczas tych kilku tygodni wolności, kiedy miał szansę odzyskać utracony pewnego dnia wszechświat, ojciec pojął, że nie rozumie świata poza więziennymi murami. Że przegapił jego przemiany, tak dzikie i wyraźne. Że będąc w tym innym, mrocznym i odizolowanym świecie, czuł się bezpieczniej.
Dlatego tam wrócił.
Wydawało mi się, że to taka wasza sprawdzona taktyka. Zaprzyjaźnianie się. Udawanie dobrego, zatroskanego powiernika — kolejne ojcowskie nauki, te mądrości, z których echem czasem zasypiał; oni ci będą wciskać kity prawił, kiedy wpatrywał się z daleka w kamienne twarze strażników, że chcą ci tylko pomóc, że to takie straszne i niesprawiedliwe co cię spotyka, i będą obiecywać wszystko, i pokażą ci zdjęcie domu, do którego cię przeniosą, opowiedzą jakąś piękną bajkę, zajmą się tobą, tak, a jak im już wszystko powiesz, nigdy już ich nie zobaczysz, ani tego domu, ani tych gównianych opowiastek — ojciec się wtedy śmiał, a Perry drżał cicho, zupełnie tak, jak teraz. — Nie w takich okolicznościach? Jeśli chcesz, możemy się oglądać w inny sposób, inspektorze — strach powtarzał mu, by zachowywał się jak ojciec, chociaż abstrakcją było wyobrażanie sobie, jak w tych samych słowach zwraca się do jakiegoś mężczyzny. I on sam nie dowierzał jeszcze, że odważył się odezwać w taki sposób.
Choć nie interesowały go te wszystkie słowa, wsłuchiwał się w nie z czymś na kształt zainteresowania. Wyobrażał sobie, że jest ojcem, że śmieje się, kiwa głową, prosi o papierosa; może mógłby mówić do niego kwiatuszku i lekceważyć jego rangę; przegrałby prędko tę swoją sprawę, ale przynajmniej wszyscy wiedzieliby, że jest niezłomny. — Ufam mu. Ojciec nie ma powodów, żeby mi kłamać. Ty tak — rzekł jedynie cicho, bez przekonania. Nie ufał jednak wcale ojcu, nie ufał nikomu; wiedział przecież, że nikogo tak naprawdę nie obchodzi to, co się z nim stanie. — Nie. Pasuję do tych ludzi — odparł bezbarwnie, wzruszając ramionami. Może faktycznie pasował. Może i dla niego więzienie mogło być domem.
Może.
Pericles Campbell nienawidził przecież swojego życia. Nienawidził ludzi. Nienawidził prostych problemów, w których brzmienie musiał wsłuchiwać się niemal codziennie; co ja teraz zrobię, lamentowano, choć nie było to ani końcem świata, ani końcem czegokolwiek. Czuł, że nie pasuje do nikogo i do niczego. Niemal każdej nocy śnił o ucieczce z Lorne, miasta, które było przedłużeniem jakiegoś nieznośnego przekleństwa, ale teraz, myśląc o więzieniu takim, jakim widział je Finneas, z rozpaczą tęsknił już za tym wszystkim, co miał utracić. I robił to tak dotkliwie, tak boleśnie, że oczy zapiekły go pod naporem słonej goryczy, wyrazistego przerażenia, kiedy mężczyzna przeszedł w końcu do najważniejszej części ich rozmowy.
Zawahał się.
Nie wiem, kim jest Marcos Serrano. Przepraszam, ale nie wiem — wydukał nie na tyle zgrabnie, by można dostrzec w tym prawdę, ale też nie wystarczająco fałszywie, by móc przyłapać go na kłamstwie. Chciał pozbyć się tego problemu, chciał wreszcie uciec przed Marcosem, wujkiem, ojcem i wszystkim tym, co składało się na jego przeszłość. Ale nie potrafił podjąć decyzji już teraz; nie potrafił uwierzyć w to, że mógł, tak po prostu, wyrzec się tych wszystkich osób. — M-muszę wiedzieć… Muszę wiedzieć, że jest coś, co możesz mi obiecać — wbił spojrzenie w blat, a głos mu drżał, i drżało też lekko całe ciało. Nie wiedział. Czy może. Czy powinien. Czy poradzi sobie w więzieniu.
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Roześmiał się. Beztrosko i dobrodusznie, srebrzyście i tak ciepło, że przez moment nawet policyjna sala przesłuchań mogła wydać się przytulnym i przyjaznym miejscem. — Nie, ja pochodzę z nieco innej szkoły; nie jestem pewien, czy potrafiłbym tak udawać — z początku zamierzał ochrzcić swoją odmienność sformułowaniem: ale ja jestem zbyt naiwny, co ostatecznie zdusił mu między ustami rozsądek — jeśli pragnął być odbierany poważnie, nie mógł każdego człowieka informować o swoim (pewnego rodzaju) upośledzeniu. Nie mógł też mówić zapewnień takich jak: lubię cię, czy jesteś ważniejszy od innych, nawet jeśli przez dłuższy wykrój czasu rzeczywiście tak myślał, w sposób niegroźny i skoncentrowany na tym, że to Pericles miał w końcu dopiąć od lat rozkładaną w analizie sprawę i że przymykając innych, jednocześnie mogli przysłużyć się periclesowemu życiu. Nie mógł tak mówić, bo Campbell zaproponował: możemy widywać się w inny sposób, a później posłużył się jego słowną rangą w tak dwuznaczny, obsceniczny i śliski sposób, że po finneasowych plecach wspiął się zimny, nieprzyjemny dreszcz. — Nie jestem zainteresowany tobą w ten sposób, Perciles. Wolałbym po prostu, żebyśmy natknęli się na siebie pośrodku miasta; przypadkiem i w spokojniejszych okolicznościach, a nie w sali przesłuchań, dyskutując o twojej wieloletniej odsiadce. Albo, jeśli zdecydujesz się dołączyć do programu ochrony świadków, to właśnie za jego sposobem; kiedy będziesz już bezpieczny, pozbawiony wątpliwych znajomości z ludźmi takimi, jak Marcos Serrano — wyłożył ostrożniejszym, bardziej beznamiętnym tonem głosu i — choć z trudem — nie uciekał spojrzeniem z błękitu jego oczu. Leon z e p s u ł go w pewien sposób; wskazaniem szczegółów, które dotychczas pozostawały dla Finneasa niewidoczne, wygodnie odległe i nieistotne — przed nim nie myślał zbyt wiele o seksie, nie myślał o możliwości podobania się komuś fizycznie i nie myślał o tym, że ktokolwiek mógłby uznać, że podoba się pod tym kątem jemu. Uznawał to za wybitną niedorzeczność. Teraz przekształcającą się w dyskomfort; nie dlatego, że słowa bruneta go speszyły, a że obawiał się możliwości, w której rzeczywiście zainsynuował mu coś nieodpowiedniego.
Oczywiście. Tylko że mu możesz wierzyć na słowo, a więc bez pokrycia, a mi dzięki odpowiedniej, dużo istotniejszej i wiążącej umowie. Nie proszę, żebyś zdradził mi wszystko bez zapewnienia, że ci się to przysłuży. Najpierw my zadbamy o ciebie, później ty o nasze śledztwo — zaręczył z mniej poufałym, bardziej odległym i nieco chłodniejszym, profesjonalnym uśmiechem. Zastanawiał się, czy gdyby był z nim teraz Westbrook, poszłoby im lepiej.
Powolne, przeciągane i naznaczone rozczarowaniem westchnienie wydobyło się z jego ust początkowo w jedynej formie odpowiedzi na zaprzeczenia; nie wiem, kim jest Marcos. Kłamstwo. Wstawszy z twardego chłodu krzesła i odsunąwszy się od metalowego stołu, obrócił się na pięcie i dając upust swojemu zdenerwowaniu, chciał już powiedzieć: w porządku, no to nie; wybrałeś jego, ale nadchodzące słowa go od tego powstrzymały. — W porządku; najpierw przedstaw swoje warunki, potem ja spróbuję przekonać do nich innych, okażemy ci odpowiednią umowę i jeśli nie posiadasz swojego prawnika, to sprawdzi ją ten dobrany z urzędu. Wszystko to zależeć będzie od informacji, które nam przekażesz, Pericles. Muszą być naprawdę wartościowe; jeśli takich nie posiadasz, spróbujemy znaleźć inne wyjście. Tak, żeby wszystko wyszło na twoją korzyść, rozumiesz? O to jedno na pewno zadbam — wyklarował z wciąż profesjonalnym, a jednak ocieplającym się głosem.

koniec?
ODPOWIEDZ