właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Zamyślony, skąpany w blasku popołudniowego słońca, wpatrywał się w opuszczaną
p o
w o
l i
trumnę, recytował razem z kimś — your smile and the warmth of you, bo kto by się spodziewał, że ten stary pijak Bukowski pojawi się na australijskim pogrzebie, w samym środku kąpieli słonecznej, ze zgrozą pojmując, że w kącikach jego oczu zasrebrzyły się ciche łzy.
Bo myślał o pogrzebie ojca, na którym nie był, z którym od lat nie rozmawiał i do którego ostatnie słowa, jakie wymówił, miały być pewnie ostatnią torturą i przed jego śmiercią. Zajmij się kurwa sobą, bo nawet nie jesteś m o i m ojcem, rzucone pod wpływem i tuż-tuż przed wyjazdem do Michigan.
Bo myślał o pogrzebie matki, na którym był tak n a ć p a n y, że zdawał się mu on tylko przykrym snem. Koszmarem, z którego wybudził się dwa dni później w klinice uzależnień, dociągnięty do niej przez rodzeństwo, które zamiast żegnać matkę, musiało cucić jego zarzygane, nietrzeźwe ciało pod prysznicem.
Nie miał pojęcia na czyim jest pogrzebie. Nikt się go o to nie pytał. Kiedy odchodził w kierunku drzew, ceremonia chyliła się ku końcowi; jakaś kobieta syrenim głosem śpiewała właśnie pierwszą zwrotkę Into the West. A Leon myślał o tym, że jego pogrzeb nie będzie tak piękny, że nie przyjdzie na niego tak wiele osób, że nikt nie zapłacze, nikt nie wyrecytuje Bukowskiego i nie zaśpiewa piosenki z filmu, który kochał jako chłopiec. Że zdarzy się to wszystko już niedługo, a on i tak nie jest w stanie zadbać o to, by jednak śmierć jego nie poszła na marne.
Morphy! — krzyknął z daleka, dostrzegając sylwetkę brata przy jednej ze starych krypt. — Jesteś pewien, że możemy tutaj pić? Tam trwa właśnie pogrzeb — poinformował go konspiracyjnym szeptem, ruchem głowy wskazując mu ceremonię, w której jeszcze przed momentem brał udział. No ale umówili się. Na piknik. Na cmentarzu. Na picie i marudzenie, na rozmowy o barze, na wspólne milczenie. — Wesołych walentynek, misiu — rzekł z uśmiechem, wyciągając ku niemu butelkę dość dobrego rumu, który uprzednio wyciągnął z wysłużonego już, czarnego plecaka. Bo może i przez moment brzmiał poważnie, pytając o słuszność ich planów, ale wcale nie zamierzał z niczego się wycofywać — nie mogli przecież nikomu przeszkodzić siedząc tutaj, w cieniu drzew, z dala od grobów, w walentynkowy piękny dzień.

Morpheus Fitzgerald
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
grabarz — Lorne Bay Cemetery
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Nie wyszło mu w życiu, więc został grabarzem. Za dnia snuje się po wszystkich okolicznych barach, omijając jedynie ten należący do jego rodziny a pod osłoną nocy spotyka się z kimś, z kim spotykać się nie powinien.
✶ 7 ✶
Morpheus miał za sobą setki, jeśli nie tysiące pogrzebów. Ile to już lat minęło od momentu, kiedy odnalazł swoje powołanie i zaczął zarabiać na życie, chowając ludzi? Siedem? Osiem? W każdym razie, całkiem sporo. Miał wrażenie, że przez ten czas zobaczył już naprawdę wszystko i że z czasem zdołał przywyknąć do wszechobecnego widoku nagrobków, trumien i żałobników. Wbrew pozorom dało się przejść nad tym do porządku dziennego i traktować pracę w branży funeralnej jak każdy inny zawód. W każdym razie Morfeusz odnalazł się tu stosunkowo szybko i zazwyczaj go to wszystko w ogóle nie ruszało. Zazwyczaj, bo w skrajnych przypadkach, do których niewątpliwie zaliczały się pogrzeby rodziców, nie potrafił zachować tej chłodnej obojętności, która zwykle towarzyszyła mu w trakcie wizyt na cmentarzu. Akurat to jedno nie ulegało wątpliwości - praca grabarza ani trochę nie przygotowała go na pochowanie matki i ojca i bynajmniej nie sprawiła, że było mu z tym łatwiej. Wiedział natomiast, że każdy przeżywa żałobę w inny sposób, dlatego starał się nie oceniać Leona i tego, w jakim stanie pojawił się na pogrzebie matki - a przynajmniej nie na głos. W jego głowie pewnie pojawiały się różne niepochlebne komentarze, ale wspaniałomyślnie zachował je dla siebie, bo wolał skupić się na tym, żeby pomóc bratu, zamiast jeszcze bardziej go dobijać.
Owszem, umówił się z Leonem na walentynkowy piknik na cmentarzu i uważał to za coś absolutnie normalnego. Spędzał tu tyle czasu, że było mu wszystko jedno. Nawet trwający właśnie pogrzeb w niczym mu nie przeszkadzał - tym bardziej, że on miał dzisiaj wolne i nie musiał czynnie w nim uczestniczyć. Wystarczyło, że miał swój udział w powstawaniu dołu, do którego przed chwilą spuszczono trumnę.
- Możemy. O ile nikt nie zauważy - oznajmił cicho, zerkając dyskretnie na żałobników, którzy ewidentnie nie byli nimi zainteresowani, bo żegnanie zmarłego absorbowało ich bez reszty. - Myślisz, że tyle bym wytrzymał w tej robocie, gdybym czasem tego nie przepił? - W założeniu to miał być żart, choć było w nim trochę prawdy. Pewnie powinno mu być wstyd się do tego przyznawać, ale owszem, to nie był pierwszy raz, kiedy sięgał po wysokoprocentowe napoje na cmentarzu. Zwykle nie robił tego w trakcie samej ceremonii a chwilę przed, albo ewentualnie podczas kopania grobów, no i zdarzało mu się to naprawdę sporadycznie, ale i tak nie sądził, że takie praktyki spotkałyby się z powszechną aprobatą, więc zapewne lepiej by było, gdyby się zamknął i nie opowiadał o takich rzeczach, nawet w formie żartu.
- I wzajemnie. Najlepszy prezent, jaki mogłem sobie wymarzyć - rzucił wesoło na widok flaszki, postanawiając tym razem przymknąć oko na zdrobniałą formę imienia. Coż, Morfeusz nie był skomplikowanym człowiekiem, w tej chwili naprawdę wystarczyła mu do szczęścia tylko flaszka i towarzystwo brata... no, może nie pogardziłby do tego jakąś pizzą, ale zamawianie pizzy na cmentarz byłoby już chyba lekkim przegięciem, więc nawet o tym nie wspomniał. - Za tamtymi drzewami będziemy trochę mniej rzucać się w oczy. - Skinieniem głowy wskazał wspomniane miejsce, gdzie faktycznie dało się całkiem skutecznie ukryć przed wzrokiem ludzi. Próbował tego już nie raz.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Dni szczęścia były rzadkością. Czasem czuł, że mógłby się do nich przyzwyczaić; leniwe promienie słońca, błogość mijającego dnia. Problemy zahaczające wyłącznie o kwestie przyziemne, a więc rachunki, planowanie urlopu, coś związanego z pracą. Rodzina, która w leonidasowym słowniku była ucieleśnieniem idylli; w tej całej narkotycznej mgle, jakimś cudem, był w stanie dostrzegać wyłącznie te dobre momenty przeszłości.
Dziś miał być jeden z tych dni; pełen ciepła, beztroski, wyzbyty żalu. Tak łatwo było mu na moment oddzielić się od minionych miesięcy, ludzkich ciał (dla których Morpheus, nieświadomy niczego, wykopywał pewnie groby), narkotyków, gangu, innego świata. Jeszcze chwila, powtarzał sobie, naprzemiennie z przekonaniem, że zaraz sam umieszczony zostanie w dębowej trumnie. I może wówczas ktoś także zakradnie się na cmentarz, ze smutkiem spojrzy na niedużą liczbę gości i po tej chwili zadumy zniknie gdzieś za drzewami, uznając, że w upijaniu się na cmentarzu jest doprawdy coś komicznego.
Wyznaję tę samą zasadę w Moonlight — przyznał ze śmiechem; pogawędki na temat uzależnień czy ich toksycznego wpływu na jakość życia nigdy nie należały do jego ulubionych. Czasem budziła się w nim jakaś przedziwna potrzeba zaopiekowania się rodzeństwem — bądź co bądź był najstarszy — lecz ostatecznie wygrywało przekonanie, że nigdy nie stanowił w ich życiu autorytetu. Łatwiej było więc pomyśleć, że są z Morpheusem, w pewien sposób, do siebie podobni (na twoim miejscu upijałbym się codziennie, za zdrowie wszystkich tych trupów) i że wobec tego, wypada się na jego żart wyłącznie zaśmiać. Bez prawienia mu przy tym jakichkolwiek morałów.
Pomknął wyznaczoną przez niego trasą; pogrzebowa ceremonia zdawała się cichnąć z każdym kolejnym krokiem, a Leona kusiła chęć zwrócenia — po raz ostatni — spojrzenia ku żałobnikom. Miał jednakże wrażenie (wyniesione z całą pewnością z odległych czasów dzieciństwa), że gdyby tylko jego wzrok spotkałby się w połowie drogi z czyimiś zapłakanymi oczami, zostaliby przyłapani. I zmuszeni do zrezygnowania z jakże ważnych planów. — Morphy, a ty w ogóle się teraz z kimś spotykasz? Bo Gwen uważa, że chyba tak — zagaił, siadając w cieniu potężnych drzew. Posłał mu też uśmiech — zaczepny, złośliwy, a jednak uroczy. Skoro niektórzy świętowali walentynki (rip), a inni żegnali na zawsze ukochaną osobę, temat ten wydał się mu jak najbardziej adekwatny.

Morpheus Fitzgerald
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ