rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Wyłamując palce, wbijając paznokcie w dłonie, rozdrapując śnieżnobiałe blizny na nadgarstkach. Przegryzając wargę, wstrzymując powietrze, wykręcając kostki. Nie radząc sobie z jego zagubionym spojrzeniem, poszarzałą twarzą, obojętnym głosem. Ilekroć przychodziła do tego domu i oczekiwała jego nadejścia, odliczając w myślach kolejno upływające minuty, obiecywała sobie, że to ostatni raz. Początkowo skrywała się w tym jakaś ekscytacja, ten nowy start, zakurzona przeszłość, jego powrót; być może wmawiała sobie po prostu, że to tylko gra, że oboje udają i sprawdzają wytrzymałość tego drugiego. Potem naturalnie było gorzej, bo nagle zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że on jej naprawdę nie zna. Nie zapamiętał, choć w świecie poezji obiecywano, że takiej miłości nie sposób zapomnieć, że odnajdzie się jej okruchy w błękicie oczu i zuchwale uniesionym kąciku ust. Czy jednak nie bardziej zabolało ją to, że nie warta jest zapamiętania, niż to, że działo się z nim coś złego? Czyż naiwnie i egoistycznie nie żądała od świata, by była w końcu dla kogoś na tyle ważna, by stać się jego wszechświatem? Czy nie wszyscy skrycie o tym marzyli? Stało się to więc udręką — te jej wizyty, rutynowe badania. Katorgą zaś narastająca między nimi przyjaźń, tak bardzo różniąca się od ich dawnej znajomości. A mimo to nigdy nie poprosiła o zmianę pacjenta, nie uskarżała się, nie dramatyzowała. Łykała kolorowe pigułki, popijała je winem, dużo pracowała. Ścięła włosy w przypływie nieokiełznanej fali smutku.
Dzień dobry — wesołe słowa poniosły się głośno po pustostanie, jakim zwykł nazywać swój dom. Dom, który miał być ich; gdyby przypatrzeć się dobrze, można by dostrzec echo ich śmiechu sprzed lat, jak i tego, który nigdy nie nadszedł. Może wzięliby ślub, może w innym świecie przez ten próg, który dziś przekraczała, przebiegały ich dzieci z głośnym impetem, doprowadzając ich do szału. Wpatrywała się przez moment tępo w tę nieistniejącą scenę, a potem uśmiechnęła się szeroko do Geordana. Bo teraz była inna. Wesoła i beztroska. Dokładnie taka jak w chwili, gdy się w niej w innym życiu zakochał. — Mam dla pana leki, o które pan prosił — powiedziała z dumą, jako że zdobycie ich wiązało się z nie lada wyczynem.

Geordan Balmont
sumienny żółwik
-
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Wyliczone uśmiechy przeznaczone wyłącznie dla jego oczu, wydawały się niknąć razem z otoczeniem; z zepsutym od tygodnia kranem kuchennym, z nierozpakowaną paczką od Sollie i stertą gratów zajmującą najmniejszy okruch wolnej przestrzeni. Skąd mógł bowiem wiedzieć, że uśmiechy te oznaczają coś więcej? Że są ostatnim korytarzem u krańca którego czekać na niego ma ta wspaniała przeszłość, o jakiej słyszał tylko z cudzych opowieści. Nie wiedział, a więc zupełnie go te uśmiechy nie obchodziły, jak i nie obchodziło go nic innego, łącznie z sobą samym tak prawdę powiedziawszy. Nie zależało mu już na tym, by być świadomym. Nie zależało na tym, by poznawać kręcące się wokół twarze, by rozumieć, co do niego mówiły. Od trzech dni pękała mu jakby czaszka, kawałek po kawałku, a on to wszystko czuł i słyszał. Odgłos ten dorównywał strzelaniu oleju na patelni albo palącemu plastikowi, a ból… jakby ktoś dłutem tępo uderzał po kolei w każdą ścianę umysłu. Do szpitala udać się nie zamierzał. Opowiedzieć komukolwiek o swoich dolegliwościach także, a więc tylko uskarżył się raz tej miłej lekarce, która go odwiedzała, że znów dostał złe leki. To był chyba drugi blister, jaki trzymał w rękach po powrocie, który tak całkiem go wyłączył. Wystarczyła połowa jednej tabletki, by nic go nie bolało, by nic nie przejmowało i by na krótki moment tak całkiem przestał istnieć. Nie pamiętał, jak to dokładnie wyglądało, ale wydawało mu się to doświadczeniem zbliżonym do tego, z jakiego uciekł przed kilkoma miesiącami - jak tak leżał bez jedzenia już któryś dzień, jak nie potrafił przypomnieć sobie swojego nazwiska ani koloru włosów i oczu, no i jak doznał niespodziewanie błogiego spokoju, wręcz szczęścia. Jakby uciekał z rzeczywistości, był zawieszony gdzieś pomiędzy, gdzie głód nie istniał, gdzie rany nie szczypały, a gardło nie paliło, gdzie nie było już Westbrooka, Isoldy, matki i ojca. Teraz czepiał się każdego znajomego uczucia, nawet przenoszącego go znów do tamtego świata.
Czasem tylko dostrzegał, jak dziwnie przygląda się szarym pomieszczeniom; jakby w nich spędziła swoją młodość, którą ktoś jej niespodziewanie wyrwał z objęć. Dzisiaj także odniósł podobne wrażenie, już na wstępie, gdy dopiero otworzył jej drzwi i ruchem ręki zaprosił do środka. Nie miał przy tym pojęcia, jak się czuć i jak reagować - nie był chyba do końca pewny, czy nie była to kolejna sztuczka jego umysłu, nieraz wyświetlającego złudną kliszę daleką od prawdy. Nawet o krótszych włosach bał się wspomnieć, nie mając pewności, czy nie wyglądały tak zawsze. Odebrał więc tylko te leki, podziękował za nie i uśmiechnął się lekko, myślami będąc już przy tym, co stanie się za godzinę, może szybciej. - Dłużej pani nie musi zostawać, chyba że pani chce - wiedział, że nie chciała, ale nie utracił jeszcze resztek człowieczeństwa. Wpatrywał się już tylko w te leki, które trzymał w dłoni i z którymi podążał w głąb domu. A potem nagle noga niespodziewanie natrafiła na stos papierów, które próbował przejrzeć przed jej przybyciem. - Tylko… Czy mogłaby pani… Czy mogłaby mi pani pomóc coś przeczytać? - zapytał niepewnie, zatrzymując się i zerkając w jej stronę, jak zwykle z poczuciem beznadziejności i nieustającego upokorzenia. Miał tu dziesiątki listów o nieznanej treści, skierowane przed dekadą właśnie do niego. Listy pogniecione, wypłowiałe przez czas i podróż, a jednak bez zwątpienia ważne. Może w tamtym czasie najważniejsze. A teraz nie potrafił wyłapać w nich ani jednego słowa.

Eleanore Winfield koniec, ale zawsze będę czekać na odpis :cry:
ODPOWIEDZ