rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Ciepłe podmuchy popołudniowego wiatru mierzwiły jej włosy, gdy stanowczym krokiem pokonywała drogę z samochodu pod właściwe drzwi. Zimne i puste zdawało się teraz wszystko; przymierające rośliny, porzucone i zaniedbane, już dawno temu wyzbyte nadziei na to, że właściciel tej posiadłości wróci. I Eleanor była jak te martwe kwiaty, które nigdy nie miały odrodzić się w tymże miejscu. Dom ten, niegdyś tak dobrze jej znany, bezpieczny i ciepły, jawił się nagle jako zwyczajny budynek. Chwiejny, pusty, ordynarny. Obcy. Podszywający się pod coś, co bliskie jej sercu było niegdyś, zupełnie tak, jakby wspomnienia te pochodziły z innego, nieznanego jej życia. A jednak oto przemierzała tę cudzą posiadłość, krok po kroku, niosąc na ramieniu torbę ze sprzętem medycznym. Nie czuła chyba nic, a przynajmniej to sobie próbowała wmówić — cichy głos w jej głowie pytał jednak nieustannie, czemu to sobie robi.
— Dzień dobry — powiedziała sztywno, gdy w drzwiach stanęła znana jej tak dobrze sylwetka. Geordan zmienił się nieznacznie, a jedynym, co obecnie łamało jej serce, był chyba ten permanentny brak błysku radości w jego spojrzeniu. — Uprzedzałam pana, że się zjawię — wyjaśniła mamrocząc, spojrzenie kierując na ziemię. Nie potrafiła na niego patrzeć. Paraliżował ją wstyd, piekła tęsknota i co ważniejsze przerażała obawa, że rozpozna ją, przypomni sobie i wtedy nie będzie wcale chciał jej już oglądać. Jego utrata pamięci była jej całkiem na rękę; mogła być blisko niego, odrzuciwszy na bok całe to zło, które ich spotkało. Byli dla siebie teraz nieznajomymi poznanymi w szpitalu, to wszystko. On był pacjentem, a ona lekarką, która w ramach wolontariatu zdecydowała się go odwiedzać, monitorując stan jego zdrowia. Kiedy dowiedziała się, że wrócił, że go odnaleźli, że żyje, poczuła na nowo wiosnę w sercu. Niemalże biegiem puściła się do szpitalnej sali, w której go ulokowano. Przez moment zdawało się jej, że wszystko znów ma sens, że to całe cierpienie, przez które przeszli, w końcu się skończy. Że odnaleźć się będą mogli na nowo, Ale wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by Eleanore zrozumiała, że nigdy nie wrócą już do tej swojej utraconej przed laty miłości.

Geordan Balmont
sumienny żółwik
-
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Wzrok powędrował najpierw na dobrze znaną mu torbę wypełnioną sprzętem medycznym, a potem na twarz młodej kobiety, w której skrywało się coś niepokojącego. Nieznacznie skinięcie głową posłużyło za odpowiedź na skierowane do niego powitanie, z którego konstrukcją nie mógł się zgodzić. Dzień to był bowiem paskudny. - Jasne - rzucił obojętnie, nie potrzebując wcale tych wyjaśnień, które uświadamiały mu dobitnie o tej przedziwnej amnezji, jakiej doświadczał od kilku miesięcy. Nie skupiając się za bardzo na jej osobie, potoczył się bezbarwnie do głębi skąpanego w ciemności salonu, wyglądem dorównując byle zjawie. Okna każdego pomieszczenia pozostawały zasłonięte roletami otoczonymi taśmą klejącą tak, by żaden promień słońca nie przedostał się przypadkiem do środka. - Nie musi pani tego mówić. Ja stąd nie wychodzę - wyznał, jakby samo wypowiadanie słów sprawiało mu fizyczny ból. Poniekąd tak było. Zatrzymując się przy starej komodzie, położył na niej dłonie i zaczął skubać schodzący z drewna lakier. Jego paznokcie brudne były od gleby, choć nie pamiętał, by w ostatnim czasie wychodził na zewnątrz. - Jak długo to jeszcze potrwa? - zapytał, ale i tym razem nie obdarzył jej swoim wzrokiem. Nie musiał, wiedział już o niej wszystko - była młoda, wykształcona, ładna. Wstydziła się jego choroby, dlatego nieustannie krążyła spojrzeniem po ziemi. Przychodzenie tu nie sprawiało jej żadnej przyjemności, o czym świadczył ponury wyraz twarzy, na jakiej nigdy w jego obecności nie zagościł uśmiech. Nie rozumiał tylko, dlaczego nie poprosiła, by ktoś wyręczył ją z uciążliwego obowiązku, jakim były te niezręczne wizyty, od jakich sam pragnął uciec.

Eleanore Winfield
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Nie sądziła, że ból złamanego serca kiedyś znów porazi jej ciało. Zdawało się jej to niedorzeczne; skoro serce miała od lat w kawałkach, jak mogła znów cierpieć? Otaczając się na co dzień depresją, wyzbyta uczuć wszelakich, nie mogła przecież doświadczać tak wzniosłych emocji. A jednak z każdym kolejnym krokiem ciałem jej wstrząsały konwulsje bólu, a do oczu cisnęły się łzy, piekąc niemiłosiernie. Bo Danny nie był już Dannym. Bo był obcym mężczyzną o nieznanych jej cechach, bo ta niby znana jej twarz należała do kogoś innego, bo dom, który był niegdyś oazą, jawił się jako mroczna i niebezpieczna jama. Starała się udawać, że nie dostrzega tego wszystkiego, zmian w jego głosie, taśmy zaklejonej na oknach, izolacji wskazującej, że i on sam nie czuje się już częścią tego życia. Dobrze więc, że w domu było ciemno, że czerń zakrywała wszystko, że wśród jej objęć zniknęła ta jedna łza, która niesfornie przyozdobiła jej policzek. Tłamsząc te wszystkie uczucia, niezdolna była do wypowiedzenia najmniejszego słowa — wyglądała przez moment jak ryba bez wody, dusząca się powietrzem, czuła się tak bliska śmierci jak wtedy, w Kandaharze. Odchrząknęła jednak w końcu, ustawiając przyniesioną przez siebie apteczkę na stole. — Musi pan do mnie podejść — powiedziała rzeczowo, unikając wciąż zerkania bezpośrednio w jego stronę. Nie mogła, mimo że zdawało się jej wcześniej, że da sobie radę — nie była jednak wystarczająco silna. Choć kłamstwa zawsze przychodziły jej z łatwością, czuła teraz, że jego jedynego nie będzie w stanie oszukiwać. Ale musiała, prawda? Nie tylko dla niego, ale i dla siebie. Tak miało być lepiej. — To zależy. Jak się pan dzisiaj czuje? Muszę też sprawdzić, czy przyjmuje pan zalecaną dawkę leków — słowa wydostały się z niej tak, jak gdyby wymawiał je ktoś inny. Nie ona. Hipokrytka, która pouczać miała go w kwestiach, w których sama zawodziła. Bo Lean z własnych lekarstw zrezygnowała, mimo krzywd, jakie ów decyzja wraz z sobą niosła. Rozłożywszy niezbędne sobie przyrządy na stole, odważyła się na niego zerknąć. Wmuszając na twarz lekki uśmiech, poklepała też krzesło wskazując, że powinien na nim usiąść. Starając się nie rozkleić, uparcie powtarzała sobie w duchu, że to nie Geordan, że to obcy mężczyzna, jeden z wielu. Zupełnie dla niej nieważny.

Geordan Balmont
sumienny żółwik
-
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Dłonie jakby targane wiatrem okręcały się nieustannie przed jego oczami, to zaciskając się, to prostując, to drżąc w panice, to opadając ze spokojem na powierzchnię komody. Nie poznawał ich. Odnosząc wrażenie, że steruje obcym ciałem, próbował odgonić od siebie kołatanie serca, obezwładniające skurcze klatki piersiowej, piekące kłucie maszerujące po głowie i darcie każdej zalepionej wcześniej rany, czując je tak dotkliwie, jakby ciało jego rozszczepiało się na kilka mniejszych organizmów. Odtrącał wszystkie te dolegliwości z jednego tylko powodu - to nie był on. A skoro żył obecnie w obcym mechanizmie, jak mógł skupiać się na bólu, który wcale go nie dotyczył? Nie uwierzyłby więc tej kobiecie, że on - który nie istniał - mógł i jej zadać jakiś ból. Że w nim - nieistniejącym - ktoś mógłby się zakochać.
- Muszę? - powtórzył prawie niesłyszalnie, z pewnego rodzaju prychnięciem. Z jednej niewoli do drugiej, zero kontroli nad własnym życiem. Jakże głupi był wierząc, że opuszczenie szpitala cokolwiek zmieni. - Gdybym nie podszedł. Gdybym pani nie chciał otworzyć. Gdybym odmówił leczenia. Albo gdybym powiedział, że już dawno go odmówiłem, a pani nie zauważyła. Co wtedy? - zapytał, wykonując kilka szybkich kroków w jej stronę, co otoczyło jego ciało chłodnym powiewem. Na próżno było doszukiwać się w jego głosie jakiegokolwiek wyrazu - nie był ani wzburzony, ani opanowany. Ani szczęśliwy, ani nawet sposępniały. Nie można było tu mówić nawet o tym, że b y ł. Jakkolwiek, jakikolwiek. - Czy pani się cieszy z tego, co robi? Czy pani jest zadowolona z życia, nad którym pani ma niewiele większą kontrolę ode mnie? Pani jest tylko cudzym narzędziem, ale czy pani to wie? - zapytał marszcząc czoło i mrużąc lekko oczy, jakby poddając ją prześwietleniu. Nie był jednak pewny, czy słowa te wypowiedział na głos czy były może tylko mirażem zadręczonego umysłu, przez jaki przelatywało teraz tak wiele niedoścignionych myśli. I nagle po prostu usiadł na wskazanym przez nią krześle - jakby zmieniając się w ułamku sekundy w całkiem inną osobę, jakby ktoś jednym kliknięciem zgasił w nim zapał tak, jak się gasi światło. Porównanie to było nader trafne - bo i teraz przed jego oczyma nie było już nic innego poza nieprzemierzoną pustką, nie mającą żadnej materii, żadnego sensu i żadnej przyszłości. Nic.

Eleanore Winfield
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Myślała o tym, że lepiej byłoby, gdyby umarł. Podłe to było niezwykle, podłe i okrutne, ale sądziła, że tak byłoby łatwiej. Tym wszystkim, którzy go oczekiwali, dla których się liczył. Dla tych, którzy wypatrując jego powrotu otrzymali w zamian coś, co Dannym nie było. Nie mogło przecież. A ta trumna, która nadeszłaby z jego ciałem, pomogłaby zamknąć im pewien rozdział życia. Opłakiwać mogliby go przez lat sto, wspominając to jego ciepło i wesoły uśmiech. Tymczasem Geordan żył nie żyjąc, a więc ani cieszyć się nie można było, ani płakać. Nic nie można było. Tylko stać obok i udawać, że nie widzi się tego jego cierpienia, któremu ulżyć się nie da.
— Nie wiem — odparła spokojnie, gdy zdecydował się w końcu przemówić. Przestrzegano ją w szpitalu, tłumacząc, jak to może z nim być. Jednakże Eleanore wprawię miała w tego typu historiach, doświadczając ich przecież nie tak dawno temu w wysokim natężeniu. I serce jej wbrew sobie wypełniało się nadzieją, bo widywała już gorsze przypadki, które kończyły się szczęśliwie. Więc mimo wszystko wdzięczna była, że Danny żył. Nawet jeśli nigdy już nie miał być mężczyzną, którego tak nieprzytomnie kochała. — Myślę, że powinien pan wynająć prawnika. Nie wiem jaką umowę ma pan ze szpitalem, ja... Ja tylko mam pana odwiedzać — ciężko było zwracać się do niego w tenże sposób, kryć się za kłamstwami i fałszywą tożsamością. Nie zdradzać, że pragnęła objąć go teraz i nie mówić przez długie godziny nic, po prostu wtulając w to jego obce, a jednak znane jej ciało. Nie zamierzała za to wyrokować jakkolwiek w jego sprawie — miał prawo decydować. A ona informować go tylko mogła, w jaki sposób rozstrzygnąć mógłby to wszystko, co nie spotykało się z jego entuzjazmem. Tkwiąc w jednym miejscu przyglądała się mu uważnie, a gdy podszedł poczuła, że serce jej ściska się boleśnie. — Ja się z niczego nie cieszę, proszę pana — wymamrotała, uważnie się mu przyglądając. Ze strachem w oczach, ale nie dlatego, że się go bała — ze strachem, bo samej siebie się obawiała. — Wszystko wiem bardzo dokładnie, chyba nawet bardziej, niż pan — zakomunikowała, śledząc nieustanie jego spojrzenie, jak i rytm jego ciała. A potem zrobiła coś, czego nie powinna. Podwijając rękaw swetra obnażyła przed nim blizny wiadomego pochodzenia. Stygmat, który wykluczał ją na zawsze ze społeczeństwa. I ona miała swoje własne demony, a Danny był pierwszą osobą, której wspomnienie samobójstwa ukazała dobrowolnie. — Różnie bywa, ale życie to życie. Trzeba się z nim pogodzić — dodała po chwili, chwytając już za przyniesiony do niego sprzęt. Co chciała tamtą sceną pokazać? Chyba to, że nie jest sam, z czymkolwiek się mierzy. I że ona to zrozumie, nawet jeśli dla niego była obcą kobietą. Jej chłodne, delikatne palce musnęły po chwili jego ramię, gdy oplatała na nim opaskę ciśnieniomierza. — Jak się pan dziś czuje? — powtórzyła z uporem, wstrzymując oddech, gdy przez moment tak blisko niego była.

Geordan Balmont
sumienny żółwik
-
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Prawda to była, najszczersza prawda - że on żyć nie powinien, że było to niewłaściwie, jakieś takie wynaturzone. Jakby życie jego było zbrodnią wymierzoną przyrodzie.
- No jasne, że pani nie wie - mruknął tak cicho i z taką obojętnością, że słowa te mogły zostać uznane za zwykłe wypuszczenie powietrza. Nikt nie wiedział, nikt nie odpowiadał, każdy tylko odwracał wzrok. Tysiące pytań i żadnych wyjaśnień; jakby na prawdę nie zasługiwał, jakby nie warto było dzielić się z nim niczym istotnym. - Mam prawnika. Zajmował się rekompensatą za moją śmierć - wraz z informacją tą nadszedł paranoiczny śmiech, będący w ostatnim czasie reakcją niemal na wszystko. Lepsze to niż zalewanie się łzami, prawda? Bo co innego mu pozostało, jak nie śmiać się lub płakać? Zwilżył powierzchnię uschniętych jak cały ten dom ust, wsysając je do środka tak, jakby wypuścić już ich nie miał nigdy. A czując gorzki posmak krwi ulatującej z niewielkich ranek zdobiących dolną wargę, powstałych na skutek niekontrolowanego napadu śmiechu, jaki rozerwał pogrążone w stagnacji ciało, poczuł się bezpieczniej. Bo z nim właśnie, z tym smakiem, z własną krwią i rozrywanym ciałem, spędził niemalże rok, innych kompanów po prostu nie mając.
Dostrzegając strach bijący z jej błyszczących oczu, widząc, jak ulatnia się i wzmaga na sile, jak wiruje tworząc mętne tornado rozpaczy, targnął nim ruch taki, jakby ktoś właśnie pociągnął go za krawat, odcinając dopływ powietrza. Skrzywił się z niezadowolenia, za strach ten obwiniając naturalnie siebie i nie czuł nic prócz złości. Wzburzenie to nakazało mu pochwycić kurczowo jej nadgarstek, w jaki wpatrywał się dłuższą chwilę, z każdym uderzeniem serca zakleszczając ciaśniej palce na tym kruchym materiale. - Czemu tak płytko? - mruknął z niewielkim uniesieniem kącika ust, wzrokiem także wędrując ku górze - wprost do jej oczu. - Pani jest słaba jak ja - śmiało wydał wyrok, stanowiący o jednym - że ci odważni już nie żyli. Rozluźnił ostatecznie swą dłoń, wędrującą ponownie ku ziemi wraz ze spojrzeniem, a potem zamilkł, zastanawiając się, czy powinien przeprosić. Żadne słowa nie wydobyły się jednak z jego ust, a umysł ocknął się dopiero za sprawą kolejnego pytania. - Świetnie, wspaniale. A pani?

Eleanore Winfield
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Śledząc wzrokiem jego gesty, czyny, słowa, a więc wszystko, każdy, najmniejszy nawet oddech, usiłowała sobie przypomnieć tę miłość do niego. To jaki był niegdyś, inny, lepszy, weselszy. Czy to ona przyczyniła się do tych wszelkich nieodwracalnych zmian? Czy gdyby nie ona, byłby kimś innym, nie wiążąc życia swego z armią? Egoistycznie, typowo dla siebie, lubiła myśleć, że tak. Że to ona jest destrukcją, że to ona odpowiada za zło tego świata. I że to przez nią on jest taki teraz, że gdyby się nie poznali, byłoby lepiej. Dlatego nie sprzeczała się z żadnym jego słowem, milczeniem zbywając tak wiele słów i pretensji. Obawiając się jakby, że najkrótsze zdanie ją zdradzi, że powie mu, kim jest naprawdę. A tak było lepiej przecież — będąc kimś obcym dla siebie, nie mogli się już w żaden sposób skrzywdzić. Tylko ten jego śmiech ją przeraził. Wpatrując się w niego nieprzytomnie, nieco ze strachem, próbowała wyczytać z niego cokolwiek. Na próżno jednak, więc uśmiechnęła się tylko nieśmiało. — Mam nadzieję, że dostał pan przynajmniej jakiekolwiek pieniądze — podsumowała jedynie, niepewnie, bo chyba nic mądrego w takiej chwili nie można było powiedzieć. Jedna myśl gorsza od poprzedniej, a ona wątpiła, by dla Geordana pieniądze teraz czy kiedyś miały jakiekolwiek znaczenie.
Serce zostało wstrzymane, gdy znalazł się tak blisko. Nie oddychała, nie była, nie istniała. Wzrok najpierw zagubiony gdzieś przy ziemi podniósł się jednak, wbił w jego oczy, które nadal naiwnie kochała. I pozwalała trzymać się tak głupio, patrząc tylko na niego, jakby poza tym wszystkim nic innego nie istniało. Już bez lęku, niepewności, rozpaczy. Bo w oczach tych dostrzegła to, czego tak desperacko poszukiwała. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, szczerze i z rozbawieniem lekkim, delikatnie cofając swoją rękę. — Myślę, że słabsza — odparła tylko, krótko, zgodnie z prawdą. — Ktoś mądry powiedziałby pewnie, że po prostu szukam atencji — podsumowała jeszcze, wzruszając lekko ramionami. Dobrze, że nie przepraszał, że nie żałował, że nie mówił nic z tego, co powtarzali inni. Tak łatwiej było oswoić się z własnymi słabościami. — Paskudnie, czyli równie wspaniale, jak pan. Czy potrzebuje pan czegoś jeszcze ze szpitala, czy to co pan dostaje, jakoś wystarcza? — spytała jeszcze, gdy wyniki prędkich badań wskazały normę.

Geordan Balmont
sumienny żółwik
-
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Elementem łączącym go z dawną wersją siebie, rzekomo już nieistniejącą, była ta niechęć wykrzywiająca jego usta za każdym razem, gdy poruszano temat pieniędzy, zupełnie dla niego nieistotnych. - Co ja niby miałbym z nimi zrobić - westchnął beznamiętnie, teoretycznie nie licząc na odpowiedź, a jednak zastanawiając się, jak ta by brzmiała. Nigdy nie potrafił odnaleźć dla swego majątku odpowiedniego przeznaczenia, dlatego też ostatecznie porzucił go na zawsze. Nie dane było mu teraz zastanawianie się nad ów tematem, bo wtem przeszył go obezwładniający ból głowy otaczający go gęstym materiałem mgły, niemożliwej do przeniknięcia. Ta przeszywała jego umysł często - była bardziej spodziewana od jesiennego deszczu, a jednak dziś skrywało się w niej coś jeszcze; myśl z rozmazanymi granicami, niemożliwa do zidentyfikowania, niby nieistniejąca, a jednak. Raz za razem powtarzał sobie z uporem, że gdyby znał tę kobietę, gdyby torpedujące jego umysł podejrzenia były prawdziwe, nie zapomniałby jej wcale. Że nie pozwoliłby sobie na jej zapomnienie. Zbył więc wszystkie jej słowa nietaktownym kiwnięciem głową, jakby szarpnęła właśnie uwięzią, na której on uwiązany dłużej nie zamierzał być i wstał prędko. - Nie, niech pani już sobie pójdzie - w rozkazie tym nie dało odszukać się znamion prośby, tak samo jak i cienia życzliwości. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, gdzie się skierować ani jaki wyraz twarzy przybrać, wrócił do miejsca, z którego przyszedł - do tej poniszczonej komody, równie bezużytecznej i zmarniałej, co on. Po drodze potknął się jeszcze o leżące na podłodze przybory medyczne, ale wydawał się tym całkiem niewzruszony, jakby przyzwyczajony już był do tego, że nawet jego nogi należą do zwodniczych konstrukcji, na których nie można polegać. A gdy dotarł już w zacieniony kąt pomieszczenia, przyłożył czubek głowy do przyjemnie chłodnej ściany, ręce ułożył drętwo na powierzchni pokrytej kurzem i schodzącym lakierem, a potem przymknął oczy. - Będę na panią czekać - dodał chropowato, nie zdając sobie sprawy, że podobne obietnice składał jej kilka lat temu w każdym liście, nie mającym już teraz żadnej wartości. A gdy doszedł go dźwięk zamykanych drzwi wejściowych, głośno wypuścił powietrze i wyrzucił minione spotkanie z głowy, wrzucając je do tej samej otchłani, w której lewitowała większość jego wspomnień.

koniec

Eleanore Winfield
ODPOWIEDZ