32 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Aborygenka wyrywająca się trochę oczekiwaniom rodziny i społeczności, z miłością jednak wciąż przelewająca kulturę swoich przodków na płótna. Rehabilitantka w miejscowym domu starości, zajmująca się również prywatnymi klientami. Dość świeżo upieczona narzeczona Dawseya, któremu nie przyznała się jeszcze, że właśnie straciła ich dziecko...
  • dwa
Starała się unikać Jony od dnia poronienia. Wykręcała się od kolejnych spotkań dużym nawałem pracy i innymi obowiązkami. Rozmowy telefoniczne ograniczała do minimum, zawsze mówiąc, że jest czymś zajęta. Klienci, Dawsey, sprzątanie, gotowanie, nagły przypływ artystycznej weny... Coś zawsze zaprzątało niby jej czas, kiedy przyjaciel chciał ją do siebie zaprosić, zapowiedzieć się lub po prostu zapytać, co tam u niej. Wiedziała, że ze wszystkich osób na świecie to przy nim najprędzej pęknie. Że to on najszybciej dostrzeże, że coś jest nie tak i będzie próbował to z niej wyciągnąć. A przecież tego nie chciała... Nie chciała go zadręczać problemami, z którymi powinna sobie poradzić sama. Tym bardziej, że przecież miał własne życie i nowy związek, któremu nie chciała w jakikolwiek sposób zawadzać, zabierać już i tak cenny czas między kolejnymi szpitalnymi dyżurami Jonathana, który na pewno wolałby spędzać z ukochaną.
Dziś sytuacja wyglądała trochę inaczej, bo to właśnie ze względu na Mari tu dzisiaj przyszła. Tym razem Jona postawił sprawę jasno, dlaczego zaprasza Wandę do siebie i że potrzebuje jej pomocy - na takie słowa nie potrafiła już odmówić. Chciała, żeby przyjaciel był szczęśliwy, a Marienne zdawała się właśnie to wnosić do jego życia - szczęście i miłość. Lynwood nie mogła więc zostawić go samego z pomysłem przygotowania apartamentu do ewentualnej wprowadzki jego dziewczyny.
Tuż po pracy więc wpadła tylko na chwilę do domu, przebrała się w bardziej roboczy strój - wygodne ogrodniczki i luźną koszulkę, złapała jeden ze swoich pustych szkicowników i opakowanie kredek, by w razie potrzeby na szybko mogła coś naszkicować - na wypadek, gdyby Jona dał się przekonać na nieco większe poprawki oraz wprowadzenie więcej życia do swoich czterech ścian i trzeba byłoby to jakoś zaprojektować - i w takim zestawie zajechała rowerem pod odpowiedni budynek.
- Jestem! - zaanonsowała się od wejścia, wchodząc do środka bez pukania i od razu kierując swoje kroki do kuchni, gdzie spodziewała się przyjaciela zastać. Nie pomyliła się. - Nie rozumiem, w jaki sposób dopiero teraz sobie kogoś znalazłeś. Większość kobiet marzy o facecie, który by tak dobrze gotował i jeszcze tak lubił to robić! - rzuciła trochę uszczypliwie, jednak w ten przyjazny, żartobliwy sposób, jednocześnie pochylając się nad tym, co tam Jona gotował i nawet wyciągając paluchy do próbowania jakiegoś sosu lub sięgnięcia po jakieś gotowane warzywko - znów, żeby lekko się z nim podroczyć. Wiedziała w końcu, jak nie lubił, żeby mu w kuchni przeszkadzać. Jeśli jednak naprawdę zamierzał zamieszkać z Marienne, musiał się przyzwyczajać do sytuacji, kiedy dzielić będzie ulubioną przestrzeń z kimś innym.

jonathan wainwright
ambitny krab
ejmi
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Dzwonił do niej prawie codziennie odkąd dowiedział się o tym, co ją spotkało. W pierwszej chwili sądził, że to jakaś połyka, że to nie o jego Wandę chodziło, ale niestety nie było to nieprzyjemnym zbiegiem okoliczności. Dzwonił do niej i pisał, ale zbywała go nieumiejętnie, przez co jeszcze bardziej narastała w nim irytacja, bo dobrze znał Lynwood. Zawsze, gdy działo się coś złego stosowała ten sam manewr. Unikała go jak ognia, aby ostatecznie i tak pozwolić się rozbroić. Tylko, że Jona chociaż raz chciałby móc zainterweniować nim Wanda będzie rozsypywać się już na milion kawałeczków.
Chciałby, ale i jego dosięgnęło nieszczęście... Chociaż sprawa nie dotyczyła bezpośrednio jego, a Marienne, ale bez dwóch zdań Jona wolałby samemu podłożyć się pod skalpel, a nie go trzymać. Wyrok, który zapadł nad zdrowiem Chambers był okrutny, ale dawał spore nadzieje, że zabieg pomoże naprawić genetyczne wady jej serca. Tak więc jego umysł zasnuwały obawa nie tylko o stan Wandy, ale przede wszystkim o to, co będzie z Mari. Nie umiał jednak zapomnieć o nieszczęściu jakie spotkało jego przyjaciółkę. Sam także potrzebował z kimś pomówić o tym, co zachodziło w jego życiu i wreszcie, trochę podstępem udało mu się sprowadzić Lynwood do swojego loftu.
- Słyszę - mruknął pod nosem, niby gniewnie, ale lubił to, że nikt, poza Wandą nie wchodził do jego apartamentu bez pukania. No może Mari, ale ona miała swoje klucze. - Gdyż, może ciebie to zaskoczy, ale nie szukałem - odpowiedział, a gdy Wanda chciała sięgnąć do potrawy, którą aktualnie doprawiał, uderzył lekko łyżeczką w jej smukłe palce. - Jeszcze nie gotowe - rzucił poważnym tonem, ale jego usta już dawno układały się w uśmiechu. - Poza tym na taką Marysię warto było czekać - dodał, ciepłym, miękkim głosem, chociaż przy końcu ten nie zabrzmiał z siłą, a lekko przycichł, bo wraz ze wspomnieniem o Mari, pojawiły problemy, które obecnie im towarzyszyły.
Cieszył się, że ją widział. Cieszył się także z tego, że humor jej dopisywał, chociaż znał ją na tyle, by wiedzieć, że to doskonała gra aktorska. Była w roli, którą niby dopracowała do perfekcji, ale on szybko łapał ją na każdym niedociągnięciu.
- Pewnie jesteś głodna? - Zagadnął i zlustrował Wandę wzrokiem, po czym odwrócił się, aby podać jej przygotowaną już wcześniej sałatkę, którą zwykła nazywać swoją ulubioną nim zaszła w ciążę. - Na główne danie trzeba jeszcze poczekać, ale przygotowałem to dla ciebie wcześniej - dodał. Póki co nie miał zamiaru bezpośrednio pytać o wszystko. Dał jej możliwość, aby sama podjęła odpowiedni temat, jednak bez dwóch zdań, nie miał zamiaru pozwolić jej wodzić siebie za nos. Więc czy tego będzie chciała, czy też nie. Przyjdzie jej powiedzieć o tym co zaszło i wyspowiadać się z tego dlaczego nic mu nie powiedziała.

Wanda Lynwood
32 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Aborygenka wyrywająca się trochę oczekiwaniom rodziny i społeczności, z miłością jednak wciąż przelewająca kulturę swoich przodków na płótna. Rehabilitantka w miejscowym domu starości, zajmująca się również prywatnymi klientami. Dość świeżo upieczona narzeczona Dawseya, któremu nie przyznała się jeszcze, że właśnie straciła ich dziecko...
Nawet przez myśl jej przez cały ten czas nie przeszło, że Jona może już o wszystkim wiedzieć. Tak, praktycznie codziennie do niej dzwonił, ale sądziła, że to przez te jej uniki. Że po prostu był podejrzliwy, bo jej wymówki nie działały na niego tak, jak na większość jej znajomych. Liczyła, że jeszcze trochę i pogodzi się ze wszystkim, co się stało, a wtedy będzie mogła spokojnie się mu zwierzyć, bez zrzucania na niego odpowiedzialności za jej zdrowie psychiczne. Co prawda cały proces "godzenia" się z zaistniałą sytuacją okropnie się przedłużał i sama powoli traciła nadzieję, ale wciąż obarczanie tym kogoś innego wydawało jej się skrajnie samolubne. Tym bardziej, że przecież starała się jakoś to wszystko naprawić... Zajść w ciąże ponownie.
I tym bardziej właśnie, że Jona miał własne sprawy na głowie.
- No wiesz! - żachnęła się ostentacyjnie, gdy oberwała łyżką. Zabrała też szybko dłoń i odsunęła się od miejsca pracy Jonathana, ale na ustach wciąż błąkał się jej lekko zadziorny uśmiech. Związki zmieniały ludzi, a przynajmniej ich nastawienie do niektórych rzeczy i spraw - wiedziała o tym - ale i tak miło było widzieć, że niektóre z nich pozostawały niezmienne. - Ty nie szukałeś, wiem, ale dziwi mnie, że żadna nie próbowała usidlić ciebie - wyjaśniła swoją poprzednią myśl. - Poza taką Marysią... - dodała już poważniej i z cieplejszym uśmiechem, w pierwszej chwili nie wyłapując tej zmiany w głosie przyjaciela. Szybko jednak naprawiła swoje niedopatrzenie. - Wszystko między wami okej, prawda? - dopytała, chcąc się upewnić. Co prawda pomyślała sobie, że gdyby nie było okej, to Jona pewnie by jej tu nie spraszał i nie prosił o pomoc w przygotowaniu apartamentu przed wprowadzką Chambers, ale... widziała właściwie różne sytuacje. Ba! Jednej nawet doświadczyła. Tego typu gesty potrafiły mobilizować do walki o związek.
- Jak wilk - przyznała zgodnie z prawdą, odbierając od niego sałatkę. Zawsze wpadała tu głodna, wiedząc, że nigdzie nie zje tak dobrze, jak u niego. Pozwoliła sobie wyciągnąć z szuflady widelec i przysiadła na jednym z krzeseł, zaczynając jeść prosto z miski. Skoro już przyszykował jedno z jej ulubionych dań, pewnie miało być tylko dla niej. No, z nim ewentualnie mogła się podzielić. - Jaki jest ulubiony kolor Marienne? - zapytała jeszcze, jednocześnie rozkładając sobie z boku na blacie szkicownik i resztę przyborów. Czekało ich dużo do omówienia, więc chciała jak najszybciej zabrać się do pracy. Tym bardziej, że zamierzała go przecież namawiać na większy remont, niż pewnie miał w zamyśle.

jonathan wainwright
ambitny krab
ejmi
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Denerwowało go to, że jeszcze do niego nie przyszła ze swoimi problemami, że nie szukała pomocy, której przecież potrzebowała, a przy tym najbardziej denerwujące było to, że nie mógł tak naprawdę mieć o to do niej pretensji. Znał ją aż za dobrze, nie chciała nikogo obarczać tym, co jej samej ciążyło. Był jednak gotowy ją wesprzeć, czy to dobrą radą, czy milczeniem, czymkolwiek w zasadzie, byleby nie radziła sobie z tym wszystkim sama. Na pewno też zaproponowałaby jej, aby o wszystkim powiedziała Dawseyowi. Na jego miejscu sam chciałby wiedzieć. Po prostu. Co by się nie działo, jej narzeczony zasługiwał na prawdę, chociaż w razie potrzeby, gdyby sytuacja wymagała obierania stron, pewnie opowiedziałby się po tej należącej do Wandy.
Nic sobie nie zrobił z tego jej żachnięcia, może posłał jej nieco zadziorne spojrzenie, na które nie pozwalał sobie przy wielu osobach. Może od czasu Marienne podobne gesty przychodziły mu łatwiej, jeśli Chambers jakoś go zmieniła, to chyba głównie na lepsze, jednak mimo to nadal w wielu sytuacjach pozostawał tym samym, zgorzkniałym sobą.
- Masz zakrzywiony osąd... obce kobiety pewnie myślą, że jestem zbyt szorstki. Daleko mi do ich ideałów - ocenił rozsądnie, chociaż podobne tematy nieco go peszyły i nie czuł się w nich rozsądnie. W jego życiu nie było mało kobiet, ale Jonathan nigdy nie szukał niczego na stałe, poza jednym małżeństwem, które miał za sobą. Istniała też możliwość, że jeśli jakaś z tych kobiet oczekiwała po nim czegoś więcej, to sam Wainwright po prostu nie zauważył, albo wręcz nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. - Tak, po prostu... - sam nie wiedział, co ma powiedzieć. Nie zaprosił jej tu po to, aby się żalić, a raczej z jej barków ściągnąć nieco problemów, ale też nie mógłby tak po prostu jej okłamywać. - Mari ma nieco problemów ze zdrowiem - skwitował to w ten sposób, nie ciągnąć dalej tematu. Szukał okazji, by to ją nieco wybadać, podpytać, zasugerować, że może warto byłoby otworzyć się przed nim i z całego tego żalu wyspowiadać, ale póki co nie było na to przestrzeni. Ucieszyło go przynajmniej to, że Wanda była głodna, chociaż to szło zgodnie z jego założeniami. - Hmm... wydaje mi się, że taki beżowy. No i pudrowy róż. Lubi jasne kolory, bo chyba jej ich brakowało w życiu - podzielił się z przyjaciółką swoją opinią, a kiedy zrozumiał jak to brzmi, postanowił sprostować. - Rodzice nie ubierali jej w taki sposób, bo by się ubrudziła na tej jej wsi - wyjaśnił, ciesząc się, że sałatka jej smakowała, no bo tak to wyglądało. - Szmaragdowy też bardzo lubi i z tym mi zdecydowanie bardziej po drodze, niż z różowym - zażartował, bo jednak sam lubił zieleń. Doceniał też to podejście Wandy do tematu, bardzo profesjonalne z resztą.

Wanda Lynwood
32 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Aborygenka wyrywająca się trochę oczekiwaniom rodziny i społeczności, z miłością jednak wciąż przelewająca kulturę swoich przodków na płótna. Rehabilitantka w miejscowym domu starości, zajmująca się również prywatnymi klientami. Dość świeżo upieczona narzeczona Dawseya, któremu nie przyznała się jeszcze, że właśnie straciła ich dziecko...
Przewróciła oczami na jego odpowiedź, ale w duchu musiała mu jednak przyznać rację. Gdyby nie poznała go lata temu, jeszcze jako studentka, gdy był jej pacjentem podczas praktyk, pewnie i sprawa ich przyjaźni wyglądała zupełnie inaczej. Choć z drugiej strony już tak była przyzwyczajona do jego charakteru i zgorzknienia, że w tej chwili ciężko było jej sobie wyobrazić inny scenariusz poza tym, gdzie kończyliby właśnie w tym miejscu. Jako tak bliscy przyjaciele. - No cóż... Ich strata - zakończyła temat z uśmiechem i lekkim wzruszeniem ramion. Nie chciała ciągnąć go dalej, by w pewnym momencie nie zabrzmieć, jakby nie akceptowała wyboru Jony. Wręcz przeciwnie. Choć on i Marienne nie byli taką oczywistą parą i jeszcze parę miesięcy temu sama nie wybrałaby dziewczyny jako potencjalnej kandydatki na partnerkę Wainwrighta, to musiała przyznać, że w ten przedziwny sposób naprawdę do siebie pasowali. Wspierała więc związek przyjaciela całym sercem.
I dlatego też nie pozwoliła mu zamknąć tematu zdrowia Chambers tylko w tym jednym zdaniu. - Ale to nic poważnego? - chciała wiedzieć. Gdyby chodziło o zwykłe przeziębienie, to nie mówiłby raczej o tym w tak enigmatyczny sposób, więc chcąc nie chcąc zaczęła się martwić. Nagle też naszły ją myśli, że ta cała przeprowadzka Marienne do Jony nie wiązała się tylko i wyłącznie z przeniesieniem ich związku na kolejny poziom.
Skrupulatnie notowała w notesie kolejne wymieniane przez przyjaciela kolory, lekko przy tym potakując i nawet nie przerywając jedzenia. Wystój apartamentu Jony był jak dotąd dość surowy, a kolorystyka raczej monochromatyczna, więc każda zmiana miała być sporym krokiem, a ona wprost nie mogła się ich doczekać. - Róż to w obecnych czasach bardzo męski kolor - również zażartowała, celując w stronę przyjaciela ołówkiem. - A szmaragd i pudrowy róż to bardzo dobre połączenie - oznajmiła pewnie, od razu podłapując pomysł. Może na aranżacji wnętrz się nie znała, ale na kolorach jak najbardziej. - I myślę, że by do was pasowało. Do waszej przestrzeni - dodała, mając oczywiście na myśli przede wszystkim sypialnię.

jonathan wainwright
ambitny krab
ejmi
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nieścisłością byłoby nie wspomnieć o tym, że początkowo Wainwright wcale nie widział w młodej praktykantce materiału na przyjaciółkę. Był młodym żołnierzem, któremu przytrafiła się niefortunna kontuzja i który podczas "chwilowego" pobytu w kraju, poza rehabilitacją, szukał także swego rodzaju rozrywki. Tylko całe szczęście szybko doszedł do wniosku, że młoda aborygenka jest bardzo wartościową osobą i desakralizacją byłoby spędzenie z nią tylko kilku nocy i zapomnienie jej imienia. Takim to sposobem, Wanda nadal istniała w życiu Jonathana, a on lata temu odszedł od pomysłu, by przypisać jej inną rolę niż niezaprzeczalnie najbliższej przyjaciółki.
Posłał przeciągłe spojrzenie w stronę Lynwood, które zwieńczył lekkim, prawie niezauważalnym uśmiechem, gdy tak skomentowała jego słowa. Może poniekąd się z nimi zgadzał, ale z drugiej strony odpowiadało mu samotne życie, a poza tym dzięki temu poznał Marienne. I owszem byli dość nietypową parę, która na pierwszy rzut oka była wręcz fatalnie dobrana, ale z drugiej strony uzupełniała się w pewien harmonijny i trudny do określenia sposób, tworząc wokół sobie zupełnie nowy, własny świat, który był tylko ich.
- Na tyle poważnego, że czeka ją operacja, ale jestem dobrej myśli - odpowiedział, bo ukrywać nic zamiaru nie miał, ale nie chciał też rozmawiać teraz o sobie i Marienne. Po pierwsze było to dla niego dość trudne, bo nie umiał odnaleźć się w zaistniałej sytuacji i trochę szukał drogi ucieczki dla strapionych myśli, a po drugie to o problemach zdrowotnych Wandy chciał pomówić. - Potrzebuje sztucznej zastawki ze względu na genetyczną wadę serca - dokończył rzeczowym tonem, jakby wcale nie czuł ucisku gdzieś w okolicy mostka, gdy poruszał tę kwestię. Musiał też szybko zająć czymś ręce, więc z wręcz z przesadną dokładnością i zaangażowaniem zaczął siekać warzywa na sałatę, równocześnie próbując zmienić temat. - Ale to nie o Marysi chciałem z tobą pomówić, a o tobie - podjął pierwszą próbę, ciekaw co z tego wyniknie. Podejrzewał, że Wanda zastosuje jakąś taktyczny unik, ale znał ją zbyt dobrze, aby mogła mu się wymknąć. Co innego, gdy była na odległość, ale twarzą w twarz nie miała z nim szans. - I o twoim zdrowiu.. - Dodał jeszcze, aby bardziej naprowadzić Lynwood na właściwą ścieżkę.
Niestety ten problem omówić musieli, nawet jeśli Wanda liczyła na to, że spotkanie to przebiegać będzie tylko w przyjemny sposób, a zmiana wnętrz będzie ich największym wyzwaniem.
- To jakaś kiepska forma reklamy? - Rzucił spoglądając przelotnie na Lynwood. Jakoś nie przemawiała do niego barwa różu, a już na pewno nie w tym apartamencie. Każdy inny kolor był sobie w stanie wyobrazić, ale pudrowe akcenty? Nigdy. - Hmmm... A nie możemy pozostać przy szmaragdowym w tej "naszej" przestrzeni? - Zapytał, po czym nachylił się nad blatem, by zerknąć w notatki Wandy. - Chyba nie sądzisz, że namówisz mnie na jakieś pastelowo-różowe akcenty - zaznaczył, by potem nie było żadnych niedomówień.

Wanda Lynwood
32 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Aborygenka wyrywająca się trochę oczekiwaniom rodziny i społeczności, z miłością jednak wciąż przelewająca kulturę swoich przodków na płótna. Rehabilitantka w miejscowym domu starości, zajmująca się również prywatnymi klientami. Dość świeżo upieczona narzeczona Dawseya, któremu nie przyznała się jeszcze, że właśnie straciła ich dziecko...
- Oh - wyrwało jej się w pierwszej chwili na wiadomość o stanie zdrowia Marienne. Choć wiedziała, że Jona nie wspominałby nawet o jakichkolwiek "problemach ze zdrowiem", gdyby w grę wchodziło zwykłe przeziębienie, czy cokolwiek, co wyleczyliby w tydzień odpowiednio dobranymi lekami, to jednak chyba trochę na to liczyła. Na coś, co nie niosło ze sobą możliwych komplikacji i ryzyka. Jakiekolwiek operacje jednak się z tym wiązały. I - jak mogła się domyślać Wanda nawet bez medycznego dyplomu - te na sercu szczególnie. A ten rzeczowy ton przyjaciela tylko ją przy tych domysłach utwierdził. Była pewna, że nie brzmiałby w tej chwili jak lekarz, gdyby tak naprawdę w duchu się nie bał. Dlatego też - choć w środku również poczuła strach i złość na los, że to zawsze na dobrych ludzi musi zrzucać nieszczęścia - postanowiła go przede wszystkim wesprzeć i podnieść morale, zamiast zadawać kolejne pytania lub wróżyć możliwe scenariusze. - W takim razie dobrze, że wpadła w ramiona najlepszego kardiochirurga w Oz* - stwierdziła, na nowo przybierając na twarz szeroki uśmiech. - Nie mam wątpliwości, że wszystko pójdzie dobrze i szybko dojdzie do siebie, szczególnie pod twoją opieką. Właściwie to jej nawet trochę współczuję, pewnie nie dasz jej oddychać już po wszystkim - dodała jeszcze i nawet zażartowała przyjaźnie na koniec. Oczywiście, że niczego nie mogła być pewna, ale zamierzała być dobrej myśli. I pomóc Jonathanowi tę dobrą myśl zachować.
- O mnie? - zapytała zaskoczona, udając, że nie ma pojęcia, o co mu chodzi. Właściwie nie miała. Domyślała się tylko, że miał na myśli to jej ostatnie milczenie i unikanie kontaktu. Kolejne jego słowa jednak sugerowały zupełnie inny temat. Tym razem nie musiała już udawać zdziwienia. - A co z nim nie tak? - zapytała, marszcząc brwi i zerkając spod nich na przyjaciela. Nawet przez myśl jej nigdy nie przeszło, że Jona mógłby już wiedzieć o wszystkim, dlatego ta myśl nawet nie wpadła jej teraz do głowy. - Dobrze się czuję - dodała jeszcze ze wzruszeniem ramion, chcąc w ten sposób zakończyć temat i to właśnie wtedy zapytała o ulubiony kolor Mari. Oczywiście po to, by zmienić tor rozmowy, nim zabrną w niego za daleko i Jona czegokolwiek zacznie się domyślać.
- Nie - skwitowała krótko jego pomysł pozostania przy samym szmaragdzie, na szybko szkicując przy tym mniej więcej rzut na jego sypialnię, obok salon, łazienkę, a nawet kuchnię. - Szmaragdowy to kolor bardzo wyrazisty, kojarzący się z przepychem - wyjaśniła tonem znawcy. Przepych i luksus nie kojarzył się jej ani z Joanathanem, ani z Marienne. W połączeniu z czymś (najlepiej z tym pudrowym różem!), tak, mógłby działać, ale sam? Absolutnie! - A dlaczego nie? Przecież chcesz, żeby to nie było już tylko twoje mieszkanie, prawda? - zapytała nieco zaczepnie, sięgając z zestawu przyniesionych kredek takie, które najlepiej oddałyby wybrane kolory - szmaragdowy i pudrowy róż. Jak nie wierzył jej na słowo, mogła mu pokazać, że takie połączenie naprawdę grało. Szczególnie, że nie zamierzała pozwolić mu wrócić do tematu jej zdrowia...

* Australia w australijskim slangu

jonathan wainwright
ambitny krab
ejmi
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Bez dwóch zdań, Wanda doskonale znała Jonathana, bowiem niewiele było osób, które potrafiły tak bezbłędnie odczytywać informacje, jakie zawierał między wierszami. Nigdy nie mówił niczego bez powodu, ani nie dzielił się wiadomościami o swoim prywatnym życiu, jeżeli nie uznawał tego za istotne. Zdawało się, że był statyczny, zasadniczy i wycofany, a co za tym idzie ciężko było wyczytać cokolwiek z jego zachowania, ale nie dla Wandy. Czasem Wainwright odnosił wrażenie, że czytała w jego myślach, niejednokrotnie mówiąc o czymś, czego on sam absolutnie ujawniać nie chciał. Tym jednak razem wdzięczny był za zrozumienie, bo wiedział, że ona zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji i tego, że nie zasnuwałby rozmowy problemami, które nie miałyby żadnego znaczenia.
- Zaczynam podejrzewać, że sama to sobie sprytnie zaplanowała - podłapał żart, a kącik jego ust na moment powędrował ku górze, gdy zerknął na Wandę. - Dziękuję i mam nadzieję, że tak się stanie - odniósł się do pierwszej części jej wypowiedzi. Starał się przy tym brzmieć optymistycznie (na ile to możliwe), bo nie oszukujmy się, ale z natury raczej był mało pogodnym człowiekiem, więc chodziło tutaj o zaledwie lekką zmianę w tonie głosu, która mogłaby to zasugerować. - Możliwe, że będę musiał pomóc Marysi w dojściu do siebie, bo nie oszukujmy się, ale zdrowy tryb życia niekoniecznie jest jej mocną stroną - dokończył myśl, nadal starając się wybrzmieć na mniej strapionego i zmartwionego niż był w rzeczywistości.
Jednak tak, jak wspomniał, nie zdrowie Marienne miało być jedynym tematem ich spotkania. Oczywiście Chambers pełniła główną rolę w jego życiu, ale o Wandę martwił się nie mniej. Nie mógł więc pozwolić na to, by rewelacje odnoszące się do jej osoby, zostały pozostawione bez komentarza. Tym bardziej, że Lynwood właśnie tego musiała chcieć, ukrywając przed wszystkimi prawdę o swoim poronieniu. Nie wróżyło to nic dobrego, nie tylko z medycznego punktu widzenia.
- Cieszę się, że dobrze się czujesz - mruknął, ale od tej chwili nie skupiał się już na tłumaczeniach, które snuła odnośnie barw i zmian w jego apartamencie. Podszedł bliżej zakładając ręce na klatce piersiowej i przyglądał się Wandzie uparcie i zawzięcie. I chociaż kiwał głową, gdy coś tam mówiła pod nosem, to jednak jasno dało się wyczuć, że nie o tym chciał mówić. - Dobrze, masz rację, ale o tym później - mruknął, po czym złapał za dłoń Wandy, gdy ta sięgała do przyniesionych przez siebie rzeczy. Miał nadzieję, że tym wymownym gestem sprawi, że Lynwood zaprzestanie prób wykręcania się od rozmowy, jakiej uniknąć i tak nie mogła. - Czemu nic nie powiedziałaś? - Zapytał nadal trzymając jej palce, które miał wrażenie jakby poruszyły się niespokojnie, a może to tylko przywidzenie, bo nagle atmosfera uległa zmianie. - Przykro mi - dodał i zacisnął mocniej dłoń. Empatia nie była jego konikiem, chociaż jako lekarz potrafił się nią wykazać. Może niezbyt często, ale pewne sytuacje chwytały go za skamieniałe serce. Co innego jednak, gdy w grę wchodziło cierpienie i ból bliskich mu osób. Wtedy współczucie pojawiało się u niego znacznie szybciej i pochłaniało go znacznie bardziej, nawet jeśli niekoniecznie dawał to po sobie poznać.

Wanda Lynwood
32 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Aborygenka wyrywająca się trochę oczekiwaniom rodziny i społeczności, z miłością jednak wciąż przelewająca kulturę swoich przodków na płótna. Rehabilitantka w miejscowym domu starości, zajmująca się również prywatnymi klientami. Dość świeżo upieczona narzeczona Dawseya, któremu nie przyznała się jeszcze, że właśnie straciła ich dziecko...
Właśnie dlatego, że był tak wycofany i ciężki do rozgryzienia, tym większą uwagę zwracała na to, co mówił, jak mówił i jak się przy tym zachowywał - stąd też to czytanie w myślach. Wiedziała, że jeśli do czegoś sama nie dojdzie, czegoś nie wywnioskuje z jego statycznej postawy, to w większości przypadków o niczym nie będzie wiedziała, więc przez te wszystkie lata ich przyjaźni sporo energii poświęciła właśnie na jego zrozumienie. Poza tym pomagało pewnie to, że z własnego doświadczenia znała już najróżniejsze sposoby na miganie się od poruszania jakichś tematów.
- Mogło tak być - zaśmiała się lekko, z ulgą przyjmując fakt, że podłapał jej żart. Nie chciał by pomyślał sobie, że lekceważy sytuację lub nic jej to wszystko nie obchodzi. Plus to zawsze dobry znak, kiedy ktoś pomimo gorszej sytuacji jest wciąż w stanie się trochę z niej pośmiać. - Domyślam się, że to stąd pomysł na przeprowadzkę Marienne tutaj - pokiwała ze zrozumieniem głową. - Możesz na mnie liczyć, gdyby już nie chciała cię słuchać - dodała szczerze. Nie, żeby mu życzyła takiej sytuacji, gdy Mari miałaby mieć już dosyć jego opieki i czuć się przez niego osaczoną, ale... no nie czarujmy się, mogło do niej dojść. Wanda nie miała nic przeciwko wkroczeniu w takiej sytuacji i daniu im nieco oddechu od siebie. W końcu każdy związek tego potrzebował.
Nie miała pojęcia, skąd Jonathan mógłby się dowiedzieć o jej poronieniu, ale gdy ponownie wrócił do tematu jej zdrowia wiedziała już, że musiał wiedzieć. Może też tak jak ona w jego umyśle, tak on czytał w jej? Może ktoś w szpitalu się przed nim zdradził? Może za jej plecami sprawdził wyniki jej ostatnich badań? A może dotarł już do takiego poziomu w karierze lekarza, że odblokował rentgen w oczach? Mimowolnie zaczęła drżeć - tym mocniej, im bardziej starała się zachować spokój. Czy to miało znaczenie właściwie, jak się dowiedział? Choć wcale nie trzymał jej tak mocno za dłoń, tym drobnym gestem skutecznie zakotwiczył ją w miejscu. Przecież nie mogła uciekać w nieskończoność... - Już wiesz - odezwała się cicho, w tym momencie nie znajdując w sobie innych słów. Tylko to w sobie słyszała. I pytania, co musiał sobie teraz o niej myśleć. Że może nie dbała, że może nie chciała, że może nie byłaby dobrą matką... Bo z jakiego innego powodu miałaby tę ciążę stracić? Nie wiedziała nawet kiedy zaczęła płakać, kiedy cichutki szloch dołączył do już obecnego drżenia i zgrał się z nim w jeden, przykry widok. - Nikomu... jeszcze nikomu... nie mówiłam nikomu - wychlipała z siebie z trudem. Jakby to, że miałby się nie dowiedzieć jako jeden z pierwszych, miało jeszcze jakieś znaczenie.

jonathan wainwright
ambitny krab
ejmi
ODPOWIEDZ