rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
11


Wcisnął guzik maszyny stojącej przy ścianie. Dłoń przeniósł na swój kark, który delikatnie potarł, wyginając głowę na różne strony. Obserwował jak brązowy kubek zostaje ustawiony w odpowiednim miejscu. Wybrał tym razem viennę, chociaż ogólnie przepadał za latte. Tym samym uruchomił sprzęt, który wydawał z siebie różne, mechaniczne odgłosy, a następnie uzupełniał tekturowe naczynie espresso i czekoladą.
Quinton w tym czasie odsunął nieco rękaw swojego ubrania i spojrzał na swój zegarek, który wskazywał prawie pierwszą. Do końca dyżuru zostało mu tylko jakieś… parę godzin. Pamiętał słowa lekarzy jeszcze ze studiów, którzy pół żartem, pół serio przepowiadali, że nocne dyżury, ta błoga cisza w połączeniu ze sterylnymi pomieszczeniami będą najgorsze do przeżycia.
Zdołał się jakoś do tego przyzwyczaić. Nawet czasem radował się w środku z tego, iż było spokojnie i nic się nie działo. Miał silne nerwy i potrafił radzić sobie w sytuacjach kryzysowych. Zazwyczaj czuł się bardzo dobrze przygotowany mentalnie. Mimo wszystko, w szpitalu pracował relatywnie krótko, jeżeli chodzi o jego zawód i prawdopodobnie miał szczęście, że nie doświadczył ciężkich czy gwałtownych przypadków, które nagle zawitałyby do jego szpitala. Dlatego też uczucie spokoju było dużo lepsze.
Odebrał swój kubek z kawą i ruszył korytarzem, wyjmując z kieszeni spodni swój telefon. Szybko przejrzał nowe powiadomienia od swoich znajomych, którzy dzielili się zdjęciami z różnych miejsc, w których aktualnie przebywali. Znaczna większość to oczywiście kluby czy bary. W takich momentach czasem mógł żałować, że został lekarzem.
Zauważając sylwetkę postaci, która szła w przeciwną stronę uniósł lekko swoją głowę. Wymienił spojrzenie z przechodzącą pielęgniarką, do której szybko posłał uroczy, pełen wdzięku i lekkiego flirtu uśmiech. Dojrzała kobieta tylko niemal się zaśmiała na jego próbę, kręcąc głową. Robił to dość często, ilekroć miał okazję napotkać podobne do niej pracownice. Sam czuł, że jest ulubieńcem szpitala.
Quinn upił trochę kawy zanim wyłonił się z narożnika, skręcając w poprzeczny korytarz. Wtedy zwolnił nieco kroku, prawie zatrzymując się. Obserwował właśnie, jak pewna dziewczyna, ubrana w uroczą piżamę próbuje wymknąć się z sali. W zasadzie już to zrobiła i teraz szła uważnie przed siebie próbując nie napotkać nikogo z personelu szpitala.
- Ekhem… – odchrząknął, obserwując przez moment młodą uciekinierkę. Zwrócił tym samym jej uwagę, powodując, że Mari stanęła niemal jak wryta i chyba trochę przestraszona. Quinton skrzyżował ręce na torsie i jednocześnie przekrzywił swoją twarz w dół, unosząc przy tym brew do góry, tym samym posyłając jej znaczące spojrzenie i niewerbalną prośbę o wytłumaczenie zaistniałej sytuacji. – Można wiedzieć, dokąd to o tej porze? – dopytał, starając się być poważnym, lecz na jej niewinną minę jego twarz powoli łagodniała.
Zazwyczaj dobrze kojarzył pacjentów przebywających w szpitalu, zwłaszcza na jego oddziale. Co do Mari, odbierał sprzeczne sygnały. W pierwszej chwili była dla niego kimś nowym i nieznajomym, lecz nie opuszczało go dziwne przeświadczenie, że widział już wcześniej jej uroczą twarz i to dokładnie w tym szpitalu. Nie mógł tylko umiejscowić tego momentu w czasie. Zaczęło go to mocno intrygować.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytał Quinn, ponownie upijając parę łyków ze swojej kawy, kiedy znalazł się ramię w ramię z brunetką.

Mari Chambers
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Poniósł mnie ten wstęp, ale spoko, następne posty będę już krótsze, przepraszam, możesz w sumie zacząć czytać od dialogu <3

8.

Wcześniej dostawała leki na sen, ale tym razem miało być inaczej, aby przesadnie jej nie przeciążać takimi środkami, które Wainwright uważał za zbędne, tym bardziej, że tego wieczoru został z nią, aż nie zaśnie i miał pojawić się zanim wstanie... tylko, że nikt nie mógł przewidzieć tego, że obudzi się jakiś czas po jego wyjściu, całkiem sama, ale przynajmniej nie w tak ciemnej sali, bo pozwolono jej zostawać z zapaloną lampką. Nie patrzyła źle na to, że traktowana jest nieco jak dziecko, jej fobia utrudniała przeprowadzenie jakichkolwiek czynności, które w szpitalu uchodziły za rutynowe i prawdę mówiąc była najnormalniej w świecie zła na Jonathana za to, że jeszcze nie pozwolił wrócić jej do domu. Tłumaczono jej, że przeszczep mechanicznej zastawki to duże obciążenie, a to, że nie odczuwa tego aż tak dotkliwie, to nie tyle oznaka jej sprawności, co dobrze dobrany zestaw leków przeciwbólowych, od których odcięła się teraz, sprawnym pociągnięciem za wężyk kroplówki. Nie powinna tego robić, ale frustracja nie pozwalała jej postąpić inaczej. Musiała się na czymś wyładować, odpinając jeszcze z torsu zestaw kabelków, pozostawiając na torsie jedynie białe elektrody, które zasłaniała jej piżamka. Była zła, przerażona i głodna... to ostatnie chyba najbardziej dawało jej się we znaki, bo miała ochotę na coś słodkiego, a kosz z owocami, jakie przytargał tutaj Wainwright nie zawierał w sobie żadnej czekolady, więc nie spełniał jej aktualnych oczekiwań. Na drugiej szafce stały dwa bukiety z kwiatami, pod głową miała różową poduszeczkę i chociaż potrafiła racjonalnie ocenić, że wszyscy jej bliscy starają się pomóc jej przez to przebrnąć, to teraz niczym pięciolatka ciskała w myślach - czasem nawet pod nosem - gromami, a to tylko dlatego, że naprawdę miała już dość. W zasadzie miała dość na długo przed tym, jak przyjęto ją do szpitala. Może chciała też ukarać swojego lekarza prowadzącego i skorzystać z jego nieobecności, aby zakupić w jakiejś maszynie batonika, na którego on by jej nie pozwolił, a może po prostu chciała jak najszybciej wyjść z pomieszczenia, w którym była całkiem sama, w nadziei, że gdzieś tam znajdzie czy to Jonę, czy Waltera, czy może jeszcze kogoś, kogo zdążyła już poznać i kto nie zagoni jej tak od razu na salę. Wymknęła się więc cichutko, mając wrażenie, że akurat pielęgniarki to za nią nie przepadają, pewnie całkiem słusznie, chociaż Mari nigdy nie chciała nikomu robić problemów, ale nie mogła przeskoczyć swoich lęków. Nie była rozpieszczona, wręcz przeciwnie, wychowana w maleńkiej wsi, zawsze robiła wszystko sama, a tutaj, w tej nowej technologii i roli kogoś, kto miał leżeć i zdawać się na łaskę innych, po prostu się gubiła. Jeśli jednak coś o szpitalu wiedziała, to to, że w różnych miejscach na piętrach znajdują się maszyny czy to z kawą, czy ze słodyczami, więc oczami wyobraźni już widziała siebie pijącą gorącą czekoladę, zagryzającą to batonikiem i to najlepiej na ławeczce przed szpitalem, bo nie pamiętała, kiedy ostatnio na własnych nogach mogła pójść dalej, niż do łazienki znajdującej się w jej pokoju. Nogi niby miała słabe i czuła, że kroki nie są takie swobodne, ale może to i lepiej, była ostrożniejsza, wymykając się na korytarz... przynajmniej wierzyła, że tak jest, tylko, że jej wielka ucieczka dość szybko miała się zakończyć. Znikąd wyrósł jej jakiś facet w tym przerażającym lekarskim uniformie i niewiele myśląc podskoczyła, łapiąc się za serce, a to z kolei wzruszyło opatrunkiem i wywołało u niej głośniejsze jęknięcie. Spróbowała zdusić to w sobie, jak zawsze udając, że jest lepiej, niż było i poprawiła na nosie okulary, bo przecież soczewek tutaj nie nosiła. Przyjrzała się zaraz nieznajomemu, nie pierwszy raz zastanawiając się, czy przystojni mężczyźni dostawali jakieś fory na rozmowach kwalifikacyjnych w tym miejscu. W pierwszej chwili naprawdę bała się, jak przedszkolak i już zdążyła wypuścić z siebie charakterystyczny dla niej nerwowy chichot, ale kiedy dostrzegła, że nie patrzył na nią srogo i w sumie wydawał się być zbliżony do niej wiekiem, to minimalnie - bo jednak wciąż był lekarzem - jej ulżyło.
- Jezu, ostatnio takie pytanie zadała mi babcia, jak mając dziewiętnaście lat szliśmy paczką na tajną imprezę po zbiorach - zaśmiała się, w typowy dla siebie sposób dzieląc się z nieznajomą osobą szczegółami, które pewnie kompletnie go nie obchodziły. Wygładziła też trochę rude włosy, wmawiając sobie dość błędnie, że na pewno dzięki temu nie widać, że dopiero co wstała. Nie chciała też mu się tłumaczyć, bo w jej pełnej paranoicznych wizji głowie, był szpiegiem, który miałby na nią donieść Wainwrightowi. Z resztą, mimo, że miała słabość do atrakcyjnych mężczyzn, to jednak z zasady białym kitlom nie ufała. - Strasznie dużo tych pytań, wiesz? Może tak po prostu sobie wyszłam, o. Nogi rozprostować. Pozwiedzać trochę? No, a teraz nie ma tłumów, to lepiej - wypaliła, pierwszą rzecz jaka przyszła jej do głowy i nawet gestykulowała rzeczowo dłonią dla lepszego efektu.

Quinton McDonagh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Reakcja dziewczyny spowodowała nieduży uśmiech na twarzy Quinna. Taki był jego cel, trochę wziąć ją z zaskoczenia, chociaż może nie powinien tego robić, zważywszy że Mari leżała na jego oddziale. Kto wie, jakie skutki mogło wywołać nagłe bicie serce. Warto jednak było dla tej przesadzonej reakcji. Miał wrażenie, że widzi w nim potwora, który pojawił się nagle, w zupełnej ciszy niczym w typowej scenie z horroru. Brakowało tylko, by jego cień przybrał jakiś makabryczny kształt, próbując dopaść jej ciemne odbicie. Na szczęście dla niego, Chambers w swoim zakłopotaniu również chciała przekuć wszystko w żart.
- Niech zgadnę, nakłamałaś babci, że idziecie na wieczorne roraty, a zamiast tego udaliście się nad jakaś rzekę, pijąc alkohol i kąpiąc się na dziko w rzece? – całkiem zabawne, że przyrównała go do swojej starszej opiekunki. Czy to oznaczało, że on nagle stał się taki dorosły? Może jednak kitel dodawał mu powagi? Quintonowi trudno jeszcze się było do tego przyzwyczaić. Chociaż lubił czuć ten respekt u pacjentów i innych osób, z racji wykonywanego zawodu. Mari jednak nie postanowiła sprzedać skóry łatwo i nawet lekko go zganiła za wścibskość. – Może jeszcze mi powiesz, że szukasz partnerów do gry w karty? Nie wiem czy wiesz, która jest godzina, ale już po pierwszej. Imprezy w szpitalu raczej nie uświadczysz. – spojrzał na nią znacząco, próbując nie zgrywać karcącego ojca. Zależało mu na pacjentach i chciał, by każdy jeden był wyspany i w lepszej formie następnego dnia. Spacery w środku nocy po szpitalu temu nie służyły. Był jednak daleki od jakiegokolwiek karania. Nie był żadnym celnikiem i nie trzymał ludzi siłą. – Jeżeli się nudzisz i chcesz rozprostować nogi, możesz przejść się ze mną, zrobić obchód. – zaproponował, nie chcąc, by Mari szwędała się tak po prostu po szpitalu sama. Quinn wysączył kolejne porcje kofeiny z kubka, czekając na odpowiedź ze strony młodej kobiety, przyglądając się jej oczom, schowanym za przezroczystymi szkiełkami okularów. W nich i długich, rudawych włosach wyglądała całkiem uroczo. – Czy my się gdzieś nie spotkaliśmy wcześniej? – zapytał w pewnej chwili McDonagh. Wciąż nie odstępowało go to wrażenie, jakoby widział jej twarz wcześniej. Dokładnie w tym samym miejscu, czyli szpitalu. Mari nie przedstawiła mu się jeszcze, ale wątpił, by w ogóle znał jej imię i nazwisko. Tylko wizerunek jakby znajomy. Liczył bardzo, że rozwieje jego wątpliwości, bo będzie go to gryzło przez całą zmianę. – Na twoim miejscu załatwiłbym sobie jakiś szlafrok lub bluzę. Miejscami potrafi być zimno. Zwłaszcza w nocy. – trudno było połączyć słowo zimno z Australią, lecz był zmierzch zimy i noce potrafiły zaskoczyć. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mówią.

Mari Chambers
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Oczywiście, że była przerażona i to z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że nieznajomy wyskoczył jej nie wiadomo skąd i przyłapał ją na gorącym uczynku, ale też przez to, że wiedziała, jak wiele zaleceń Wainwrighta planowała złamać. Chociażby to, że miała odpoczywać, czy to, że nie wolno jej chodzić po szpitalu, a jak już to jeździć na wózku, chociaż prędzej by walnęła trzy razy w ścianę, zanim samodzielnie by na nim gdzieś wyjechała. Słowem, była świadoma swoich przewinień, a w szpitalu nie mogła ufać nikomu.
- Coś w ten deseń, z tym szczegółem, że niestety w Adavale nie mamy żadnej rzeki - odpowiedziała zgodnie z prawdą, ale i tak za bardzo się nie pomylił. U niej biały kitel budził przede wszystkim panikę, chociaż i tak było już lepiej, niż za pierwszym razem, gdy Jonathan umówił ją na pobranie krwi, z którego Mari po prostu uciekła. Wiele się od tamtego czasu zmieniło, chociaż jej fobia co do około medycznych zagadnień nadal była silna. - Niekoniecznie marzy mi się impreza w miejscu takim jak to - mruknęła z przekąsem w odpowiedzi na jego słowa. Taka prawda, już łatwiej byłoby ją posądzić o próbę ucieczki, którą w zasadzie chętnie wdrożyłaby w życie, gdyby nie fakt, że Jona by się wówczas na nią śmiertelnie obraził, a na to nie miała aktualnie sił. Generalnie z siłami było u niej kiepsko, ale tego można się było spodziewać po przeszczepie zastawki. - Wiem, która jest godzina, ale chyba nie mam pięciu lat, żebyś mnie pouczał... - nachyliła się w kierunku identyfikatora. - ...Quinton - i teraz mogła dokończyć wypowiedź. Pewnie gdyby znała jego pobudki, na pewno by je doceniła, ale aktualnie była zbyt przerażona, by o personelu szpitala myśleć w superlatywach. To absurdalne i co by nie szukać daleko, po prostu durne, ale wydawało jej się, że każdy chce jej tutaj zrobić krzywdę. Zaskoczyło ją więc to, że zaproponował jej obchód. Nie, żeby wiedziała co to, ale mimo to była pozytywnie zaskoczona. - Okay, chcę - pokiwała głową, poprawiając okulary na nosie. Może będą przechodzić koło maszyny ze słodyczami? - Podrywasz mnie? - zapytała zaraz, mrużąc nieco oczy, a potem mimo swojego stanu, jak i tych okoliczności, zaśmiała się w typowy dla siebie, beztroski sposób. - Tak to brzmi... wiesz, taki typowy tekst na podryw, czy już się gdzieś nie spotkaliśmy. No, ja bym zapamiętała... chyba, że tutaj, bo jeśli mieliśmy się spotkać tutaj, to ja staram się zapominać o wszystkim co związane z tym miejscem tak szybko, jak z niego wychodzę - pozwoliła sobie na długi wywód, który też był dla niej dość charakterystyczny. Zawsze była z gatunku gaduł. - Mam szlafrok! - aż drgnęła i natychmiast cofnęła się do pokoju, by z niego wrócić już w puszystym odzieniu w ładnym jasnym kolorze. Była z tego szlafroka bardzo zadowolona, bo stanowił prezent urodzinowy. - Przyjemny, prawda? - pochwaliła się, jak dziecko. - Dał mi go lekarz, który tu pracuje - pochwaliła się ponownie, nie mogąc się powstrzymać, bo też pierwszy raz od dawna, nie licząc osób, które ją odwiedzały, spotkała tutaj kogoś, kto faktycznie był dla niej względnie miły, więc musiała na nim wyładować swoją potrzebę konwersacji. Już taki był jej urok, do introwertyzmu było jej niestety daleko.

Quinton McDonagh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Okej, trochę sobie igrał z Mari, lecz czy wolała o tej porze spotkać jakiegoś gburowatego lekarza, który wymieni jej sto przeciwskazań, dlaczego nie powinna sama chodzić, czy jednak Quinna, który trochę ją podpuści i jeszcze zabierze ze sobą? No i dostrzegł w jej wypowiedziach niechęć do szpitali. Bynajmniej, nie czuł się urażony, bo to miejsce działało właśnie w ten sposób u wielu ludzi. Sam uważał Cairns Hospital za drugim dom, choć łatwo mu było mówić, gdy patrzył na wszystkie ściany, pacjentów z innej perspektywy.
- A udało mi się? – uniósł brew, odpowiadając pewnie pytaniem na pytanie, dotyczące podrywu. Pewnie nie spodziewała się takiej odpowiedzi, prawda? Nie pomyślał jednak o tym w ten sposób, bo coś mu naprawdę mówiło, że wcześniej się spotkali, a przynajmniej twarz wydała się znajoma. Nie zamierzał obsypywać dziewczyny większą ilością podejrzeń, chociaż temat w nim nie zgasł, gdy przyznała mu się, że mogło to się zdarzyć właśnie w tym miejscu.
Zanim Mari dołączyła do jego wędrówki zaczekał, aż założy na siebie coś ciepłego. Spojrzał na dodatkowy element ubioru, z którym do niego wróciła. Uśmiechnął się tylko, bo wyglądała w nim całkiem uroczo.
- Zdaje się być zabójczo przyjemny. – wygląd, jak wygląd, ale czy spełniał swoje funkcje? Quinn postanowił to sprawdzić i pogładził ramię Mari, testując ubranie. – Jeśli to ręczna robota musisz mi dać namiary, żebym sobie zamówił dla siebie. Najlepiej, z jakimiś inicjatywami. - wyraził własne przekonanie i chęć posiadania podobnego. – Lekarz, który tu pracuje? – ta odpowiedź totalnie go zaskoczyła. Spojrzał na Mari z lekkim niedowierzaniem. Użyta forma męska tym bardziej stanowiła większą zagadkę, którą pragnął rozwikłać. To już druga, odkąd się poznali.
- Masz ochotę na kawę? Albo czekoladę? Ja stawiam. – zapytał po drodze, przystając przed maszyną z napojami. Kolejny tani chwyt na podryw, mając urządzenie do parzenia, które nie wymagało nawet monet, wystarczyło wybrać to, co się chciało. – Znam dobre miejsce, gdzie możemy na moment zniknąć. – oznajmił, biorąc swój kubek do ręki. Mari na pewno nie musiała nigdzie znikać, ale Quinn był przekonany, że za moment coś się zadzieje, właśnie wtedy, kiedy odebrał swoje płynne szczęście i uzależnienie w jednym. Czyż nie tak działał świat?
Przeszli parę korytarzy, pozostając mniej więcej w tym samym rejonie. Quinton zatrzymał się dopiero przed wejściem do jednego z gabinetów. Na drzwiach wisiała tabliczka z dwoma wersami, dr Jonathan Wainwraight oraz ordynator kardiochirurgii. McDonagh wyjął nieduży kluczyk z kieszeni swojego kitla, którego nie powinien mieć i z cwaniackim uśmiechem otworzył przed dziewczyną wrota do gabinetu. Zapalił światło do uporządkowanego świata swojego szefa, bezczelnie wkraczając w jego terytorium. Quinn zasiadł na jego fotelu, stawiając kubek z kawą na blacie biurka.
- Normalnie na randki zabieram pacjentki do świetlicy, ale tu też jest w miarę przytulnie. Powiedziałbym nawet, ekskluzywnie, jak na ten szpital. Niczego innego nie spodziewałbym się po naszym ukochanym wice-dyrektorze. – jak zawsze rzucił z lekkim sarkazmem, wypowiadając się o starszym lekarzu. Po prostu nie mógł się powstrzymać, widząc obcesowe, pełne napięcia, chłodne zachowanie i miny ordynatora. Dziwne, że nie pozbył się go jeszcze z tego szpitala. Quinn był jednak pewny tego, że Jonathan w głębi duszy wie, jak dobrym młodym lekarzem jest.
Korzystając z okazji, Quinton sięgnął po szpitalny tablet. Postukał coś na ekranie, robiąc to w miarę sprawnie. Nie chciał ignorować Mari, ale próbował się czegoś o niej dowiedzieć. Mógł zapytać, ale lubił ją znów zaskoczyć.
- Marienne Chambers, lat 26. – powiedział głośno, dostając się do jej osobistej karty pacjenta w wersji elektronicznej. – Nieszczelność zastawki mitralnej… – tym razem aż zerknął na dziewczynę, a następnie zamruczał w swoim zamyśleniu. – Jeszcze nie tak całkowicie źle z tobą. Kiedy masz zabieg? – podpytał niewzruszonym tonem głosu, zupełnie jakby Mari dolegał najzwyklejszy katar. Ponownie, jego ocena sytuacji była kompletnie inna, nawet jeśli dla niej kontrowersyjna. W końcu, sam był kardiochirurgiem.

Mari Chambers
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Faktycznie zaskoczyła ją jego odpowiedź, ale zamiast ulec atmosferze, w typowy dla siebie sposób parsknęła serdecznym śmiechem, psując jakiekolwiek zalążki elektryzującego niedopowiedzenia. Niestety była mistrzem rujnowania atmosfery.
- Czy już ci się udało? Może i nie należę do najbardziej nieprzystępnych kobiet, ale potrzeba czegoś więcej niż jednego, oklepanego pytania - podzieliła się swoją opinia, nadal uśmiechając się serdecznie do mężczyzny, bo za jej słowami nie stały żadne negatywne emocje. Ostatecznie też wątpiła, aby naprawdę miał ją podrywać. Nie wyglądała najlepiej, źle tutaj spała i miała potargane włosy, oraz szlafrok i piżamę na sobie. Kiepskie podłoże do udanego flirtu. Ucieszyło ją też to, że nowo poznany mężczyzna żywo zainteresował się jej szlafrokiem. Nie ma co ukrywać, że Mari niewiele w swoim życiu posiadała i kiedy już coś dostała, bardzo chciała przeżywać to z całym światem, a jednak... rzadko kiedy miała do tego okazję.
- Nie wiem, czy ręczna robota... taki szlafrok kosztowałby przecież fortunę - poinformowała go, bo mimo wysokiej jakości produktu, liczyła na to, że Walter nie wydał na nią za dużej sumy. Obrosła za to w piórka, kiedy Quinton pogładził materiał i wyraził się o nim z uznaniem. - Tak, jest tutaj neurochirurgiem... przyjaźnimy się od lat - wyjaśniła zgodnie z prawdą, ciesząc się, że mimo swojej niechęci do tego miejsca, nawet ona może posiadać ze szpitalem jakieś miłe skojarzenia. Wolała jednak za dużo o Walterze nie mówić, bo znając jego skrytą osobowość, pewnie nie czułby się najlepiej z tym, że Mari o nim plotkuje z nowo poznanym rezydentem. Mimo to i tak wykazywała się dużą gadatliwością, kiedy już trafiła na kogoś, kto nie oczekiwał od niej jedynie, że będzie leżała w łóżku i zajadała bezsmakowy kleik.
- Jezu, z nieba mi spadłeś! - może spotkanie Quintona było tylko snem? - Czekoladę poproszę - z jednej strony wiedziała, że robi źle, ale z drugiej... naprawdę miała już dość wszelkich restrykcji. Odebrała więc swój kubek, całkowicie zapominając o rozsądku. Była nieco jak dziecko, które wystarczy przekupić cukierkiem... i to dosłownie. Tylko, że w chwili, w której dotarli do znajomego przez Mariennę miejsca, jej pewność siebie zaczęła stanowczo podupadać. Czy padła ofiarą jakiegoś niezrozumiałego podstępu? Nie lubiła tego gabinetu. W przeciwieństwie od tego, znajdującego się na piętrze administracyjnym, w tym Jona przyjmował pacjentów, więc pomieszczenie zawsze kojarzyło jej się negatywnie, ale było też nieco mniej personalne. Na początku sądziła, że Quinton zabrał ją tutaj specjalnie, ale z jego słów dało się wywnioskować, że naprawdę nie wie, kim Mari była. W zasadzie ucieszyło ją to, że kluczy do głównego gabinetu Wainwrighta by nie zdobył... tam w końcu stało jej zdjęcie, więc mimo, że typowo lekarski grunt dla Chambers z założenia był grząski, to jednak w tym całym nieszczęściu, nieco jej się poszczęściło. Nie spodobało jej się jednak to, jak wyrażał się o Jonie i chociaż sama popijając czekoladę, śmiała się z zaceń wicedyrektora, to jednak... co innego, gdy robiła to ona, a co innego, gdy inni. Skołowana stała tak w miejscu, jak ostatnia pierdoła, aż znów ciszy nie przerwał głos jej towarzysza.
- Tak wyrywasz te pacjentki? Sprawdzając ich dane na swoim tablecie? Mało to sprawiedliwe - zauważyła, przekrzywiając lekko głowę do boku. Choćby bardzo chciała, nie potrafiła się tutaj rozluźnić, to pomieszczenie niestety nie kojarzyło jej się najlepiej. - Musisz uważniej czytać, zabieg mam już za sobą - dodała uśmiechając się na moment, ale nadal pozostawała czujna, jakby brała pod uwagę, że Jonathan w każdej chwili może wyskoczyć zza rogu i zacząć krzyczeć na nią za to, że pije czekoladę. Ta absurdalna myśl przyczyniła się do tego, że mimo wielkiego apetytu, odstawiła kubek na blat biurka. - Nie powinniśmy tu chyba być, co? - dodała prosto z mostu, dziwiąc się temu człowiekowi. W końcu sama była cudzą podwładną i zawsze szanowała adwokatów, którzy w hierarchii kancelarii byli ponad ją, więc skąd u tego człowieka takie zachowanie? Niewiele wiedziała, jednak pewna myśl szybko jej się nasunęła.
- Słuchaj Quinton, niewiele wiem o twojej pracy, ale jak chcesz na siebie zwrócić uwagę, to włamywanie się do cudzych gabinetów nie jest najlepszą opcją - poradziła mu głosem cierpliwej matki, wzdychając przy tym cichutko. Wydawało jej się to jedynym słusznym tropem, bo jednak... nie chciała posądzać go o głupotę, nawet jeśli wykradanie kluczyków przełożonego o tą zakrawało. Ostatecznie skończył medycynę, więc mimo najbardziej oczywistych tropów, Mari wierzyła, że ma przed sobą naprawdę zdolną i inteligentną osobę. Nierozsądne zachowanie zwykle leżało po jej stronie, jako, że niewiele wiedziała o świcie i nie miała też wyższego wykształcenia.

Quinton McDonagh
ODPOWIEDZ