about
Aborygenka wyrywająca się trochę oczekiwaniom rodziny i społeczności, z miłością jednak wciąż przelewająca kulturę swoich przodków na płótna. Rehabilitantka w miejscowym domu starości, zajmująca się również prywatnymi klientami. Dość świeżo upieczona narzeczona Dawseya, któremu nie przyznała się jeszcze, że właśnie straciła ich dziecko...
- sześć
Nie miała najmniejszego pojęcia, że w tym samym czasie Dawsey planował jakieś renowacje w ich domku. Kiedy więc następnego dnia już po południu, po jej powrocie z pracy, przywitał ją jeszcze przed progiem, zamiast w środku i z marszu oznajmił, że musi zasłonić jej oczy, nie kryła zaskoczenia. Musimy porozmawiać, chciała powiedzieć, ale znów słowa utknęły jej w gardle. Wydawał się taki szczęśliwy i podekscytowany, że kolejny raz pomyślała, że nie chce... że nie powinna mu tego psuć. Westchnęła więc, uśmiechnęła się pomimo wszystko i pozwoliła, by zasłonił jej oczy i poprowadził do środka. Rozmowa nie zając..., prawda?
dawsey carleton
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
009.
what's broken
can't be whole anymore
{outfit}
can't be whole anymore
{outfit}
Wszystko było gotowe, kiedy przyjechała Wanda. Wyszedł do niej, by uprzedzić ją, że czeka ją niespodzianka. Zawiązał jej oczy jedną z jej chustek i zaprowadził do środka. Dotarli do pokoju, a kiedy stanęli w progu, Dawsey rozwiązał materiał i czekał. Właściwie sam nie wiedział na co. - Brakuje jeszcze miliona rzeczy, ale chyba i tak jest już nieźle, prawda? Przepraszam, że wybrałem meble bez ciebie, ale chciałem ci zrobić niespodziankę. Zawsze możemy je wymienić albo nie wiem… zrobimy co tylko będziesz chciała - nie potrafił przestać mówić, ale był tak bardzo podekscytowany, jakby cofnął się w czasie do dzieciństwa, kiedy miał pięć lat i dostał wymarzoną zabawkę.
about
Aborygenka wyrywająca się trochę oczekiwaniom rodziny i społeczności, z miłością jednak wciąż przelewająca kulturę swoich przodków na płótna. Rehabilitantka w miejscowym domu starości, zajmująca się również prywatnymi klientami. Dość świeżo upieczona narzeczona Dawseya, któremu nie przyznała się jeszcze, że właśnie straciła ich dziecko...
Wanda miała wrażenie, że szli całą wieczność. Ufała Dawseyowi, ale i tak czuła się nieswojo z tymi zasłoniętymi oczami, tą niepewnością, co jej przygotował i wyrzutami sumienia, które w ciemności robiły się jeszcze głośniejsze. - Obiecaliśmy sobie nie przesadzać w tym roku z prezentami - przypomniała mu tylko gdzieś po drodze. Mieli ograniczyć się do minimum z pieniędzmi wydawanymi na siebie nawzajem, by zapewnić dziecku wszystko, co tylko będzie potrzebowało (a nawet więcej!), kiedy już pojawi się na świecie (a nawet i wcześniej!). Pamiętała tę rozmowę doskonale, wspominanie jej teraz na głos sprawiało ból. Pierwszą jej myślą jednak był fakt, że zbliżały się jej 32. urodziny i że ta cała niespodzianka Dawseya wiązała się właśnie z nimi...
Próbowała zgadnąć, dokąd ją prowadzi. Znała w końcu ich domek, przywołała więc w głowie jego obraz (głównie po to, by nie myśleć o czymkolwiek innym) i niczym na mapie próbowała odtworzyć ich kroki. Coś zacisnęło się na jej gardle jeszcze zanim Carleton ją zatrzymał i ściągnął z oczu chustkę. Wiedziała, gdzie byli. W pomieszczeniu, do którego od tygodni starała się nie zaglądać. W pokoiku ich dziecka...
Miała ochotę zamknąć oczy, nie patrzeć, uciec, ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Jej wzrok przebiegał po kolejnych meblach, kolorach, dodatkach, podczas gdy głos Dawseya dochodził do niej jakby z dużej odległości, choć mężczyzna stał przecież tuż przy niej. To wszystko powinno na niej zrobić większe wrażenie. Powinna przeżyć szok, ale... przecież wiedziała, że tak w końcu może być. Carleton był taki szczęśliwy, podekscytowany... Zbyt długo zwlekała. Zdecydowanie zbyt długo.
Zatrzymała spojrzenie na łóżeczku i mimowolnie zrobiła pierwsze dwa kroki w jego stronę. Tylko dwa, bo na więcej nie pozwoliły jej nogi, które nagle się pod nią ugięły. Naprawdę ją straciłam, pomyślała w tej samej chwili. To nie tak, że wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Próbowała w końcu ten fakt "naprawić", umyślnie udawała dalej ciąże i świadomie ukrywała fakt, że poroniła, ale... Chyba dopiero teraz docierał do niej prawdziwy ciężar tego, co się stało. Nigdy nie pozna Jude (tak już jej lub jemu zdążyła nadać imię). Nigdy nie weźmie jej w ramiona, nie przytuli, nie pocałuje. Nigdy nie zobaczy, jak stawia pierwsze kroki, nie usłyszy, jakie słowo wypowie jako pierwsze, nie poczuje tej bezwarunkowej miłości, którą potrafią obdarować tylko dzieci. Nie zostanie matką...
- Dawsey, ja... - zaczęła i w tej samej chwili urwała. Z jej ust wydobył się głośny szloch, a łzy wbrew jej woli strumieniami zaczęły spływać po jej policzkach. Cokolwiek przygotowała sobie na tę rozmowę wcześniej, teraz straciło ważność. - Ja... - spróbowała znów, ale poniosła kolejną porażkę. Rękoma mimowolnie objęła się w pasie, jakby chciała przed tym smutkiem i tą nieuniknioną rozmową ochronić własny brzuch, ale to skojarzenie sprawiło jej tylko większy ból. Nie istniał dobry sposób. Już nie...
dawsey carleton
Próbowała zgadnąć, dokąd ją prowadzi. Znała w końcu ich domek, przywołała więc w głowie jego obraz (głównie po to, by nie myśleć o czymkolwiek innym) i niczym na mapie próbowała odtworzyć ich kroki. Coś zacisnęło się na jej gardle jeszcze zanim Carleton ją zatrzymał i ściągnął z oczu chustkę. Wiedziała, gdzie byli. W pomieszczeniu, do którego od tygodni starała się nie zaglądać. W pokoiku ich dziecka...
Miała ochotę zamknąć oczy, nie patrzeć, uciec, ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Jej wzrok przebiegał po kolejnych meblach, kolorach, dodatkach, podczas gdy głos Dawseya dochodził do niej jakby z dużej odległości, choć mężczyzna stał przecież tuż przy niej. To wszystko powinno na niej zrobić większe wrażenie. Powinna przeżyć szok, ale... przecież wiedziała, że tak w końcu może być. Carleton był taki szczęśliwy, podekscytowany... Zbyt długo zwlekała. Zdecydowanie zbyt długo.
Zatrzymała spojrzenie na łóżeczku i mimowolnie zrobiła pierwsze dwa kroki w jego stronę. Tylko dwa, bo na więcej nie pozwoliły jej nogi, które nagle się pod nią ugięły. Naprawdę ją straciłam, pomyślała w tej samej chwili. To nie tak, że wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Próbowała w końcu ten fakt "naprawić", umyślnie udawała dalej ciąże i świadomie ukrywała fakt, że poroniła, ale... Chyba dopiero teraz docierał do niej prawdziwy ciężar tego, co się stało. Nigdy nie pozna Jude (tak już jej lub jemu zdążyła nadać imię). Nigdy nie weźmie jej w ramiona, nie przytuli, nie pocałuje. Nigdy nie zobaczy, jak stawia pierwsze kroki, nie usłyszy, jakie słowo wypowie jako pierwsze, nie poczuje tej bezwarunkowej miłości, którą potrafią obdarować tylko dzieci. Nie zostanie matką...
- Dawsey, ja... - zaczęła i w tej samej chwili urwała. Z jej ust wydobył się głośny szloch, a łzy wbrew jej woli strumieniami zaczęły spływać po jej policzkach. Cokolwiek przygotowała sobie na tę rozmowę wcześniej, teraz straciło ważność. - Ja... - spróbowała znów, ale poniosła kolejną porażkę. Rękoma mimowolnie objęła się w pasie, jakby chciała przed tym smutkiem i tą nieuniknioną rozmową ochronić własny brzuch, ale to skojarzenie sprawiło jej tylko większy ból. Nie istniał dobry sposób. Już nie...
dawsey carleton
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Był tak bardzo podekscytowany, że nawet nie myślał o tym, że przesadził. Zastanawiał się tylko nad tym, czy Wandzie się to wszystko spodoba. Przecież nie mogła być na niego zła za tę niespodziankę, prawda? A może mogła? Przecież nie dał jej prawa do wybrania czegokolwiek. Nie wspominając o tym, że może było za wcześnie na takie ekscesy? Może powinni zaczekać, żeby nie zapeszyć? Dawsey nie wierzył w takie rzeczy, ale mimo wszystko, przez chwilę myślał, że pogorszył sytuację. - Przesadziłem, przyznaję, ale mam nadzieję, że nie uznasz tego za problem - odpowiedział. Bo to nie były pieniądze wydane ani na nią, ani na niego. Zapomniał o tych urodzinach, szczerze powiedziawszy zupełnie nie pomyślał o tym, że będą jej urodziny, tak bardzo był szczęśliwy z powodu dziecka. Nie sądził, że właśnie popełnił największy błąd w życiu. Nie wiedział, że sprawił tym Wandzie straszny ból, nie pomyślałby nigdy, że właśnie sprawia go również sobie, bo nie ma już człowieka, dla którego ten pokój był przygotowany. Żył w takiej nieświadomości, że ktoś patrzący na niego z boku, pomyślałby, że jest naiwnym idiotą. Kretynem, który wierzył, że jego życie może przypominać normalność. Tak bardzo łudził się, że z Wandą wszystko mu się uda, miał tak ogromną nadzieję, że w końcu zaczął na to liczyć. Wręcz uważać to za pewnik. Wydawało mu się, że nic nie może zepsuć mu dziś radości, ale Wanda niemalże upadła, a on szybko podbiegł, żeby jej pomóc. Zupełnie nie rozumiał tej sytuacji, ale zwalił to na hormony. Jak zwykle. - Chryste, Wanda co się dzieje? - zapytał. Był tak bardzo zdezorientowany. - Przepraszam, nie chciałem cię pominąć w tym wszystkim, po prostu chciałem ci zrobić niespodziankę - powiedział, myśląc, że to właśnie w tym tkwi problem. - Możemy to przemalować jak chcesz, możemy wywalić te meble, cokolwiek chcesz - przytulił ją do siebie, głaskał ją delikatnie po głowie. - Tylko nie płacz, proszę - szepnął. To było straszne, bo nie takiej reakcji się spodziewał.