echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
021.
przebłysk
Moje życie jest zużyte. Dalej! Udawajmy i podróżujmy, o
nędzy! Będziemy istniec zabawiając się i rojąc straszliwe
miłości i kosmosy bajeczne, i będziemy boleć nad sobą i
wadzić się z pozorami świata, linoskok, żebrak, artysta
{outfit}
Próbował szukać pozytywów - nie wychodziło.
Nie wychodziło, choć sięgał po te wszystkie rzeczy, które jeszcze do niedawna pozwalały mu odciągnąć złe myśli na bok - używki, zacząwszy od tych namacalnych, zaklętych w podłużne, szklane butelki i skończywszy na cielesnych, bo do tej pory przecież pomagały doskonale w zapomnieniu, a poza tym były czymś znanym, a więc bezpiecznym. To całe bezpieczeństwo być może mogłoby być kwestią sporną, ale czy Klausowi, tak naprawdę, zależało w istocie na poprawieniu swojego samopoczucia, czy jedynie na przykryciu go jakąś głupkowatą fasadą? W środku czuł przecież, że się zapada, traci grunt pod nogami, ale to przecież nie pierwszy raz. Przecież był mistrzem w ignorowaniu przeżyć, które były trudne - w tłumieniu ich wewnątrz, podkopywaniu i wracaniu do nich dopiero w cuchnącej pustką samotności, kiedy nikt nie mógł go widzieć i załamywać rąk.
Boże, nienawidził litości, pomimo tego, że wielokrotnie mógł sprawiać wrażenie, jakby do niej lgnął. Kojarzyła mu się z infantylizacją i zawsze po tym, jak pękał w końcu, rozsypując się w zasięgu cudzego ramienia, czuł się jeszcze gorzej niż wcześniej. Dlatego uparcie wmawiał sobie, że jest silny nawet jeśli czuł się tak słaby jak nigdy; że skoro setki ludzi na całym świecie borykają się z roztrzaskanym sercem w tej samej chwili, to nie miał wcale podstaw do tego, żeby czuć się a ż t a k parszywie. Próby racjonalizacji raczej jednak spływały po jego fasadzie niż faktycznie czyniły jakąkolwiek różnicę - ale to przecież nic takiego. Mógł udawać. Mógł grać. W graniu zawsze był dobry - może nie w siatkówkę, może nie w golfa, ale w teatrze? Perfekcyjny.
Tak o tym myślał przed wynurzeniem się z domu wujostwa, w którym siedział zabarykadowany, stroniąc od kontaktu z ludźmi, światła słonecznego i jedzenia przez ostatnie dni. Był aktorem, który wychodził na scenę. Na scenie wypadało błyszczeć i dawać roli pochłonąć się całkiem, wypadało mówić na tyle głośno, żeby było cię słychać nawet w ostatnim rzędzie, wypadało stawiać kroki z odpowiednim oszacowaniem, żeby wkraść się zwinnie w błysk reflektorów i nie uczynić tego jednocześnie nachalnym. A on wszystkie te rzeczy przecież potrafił robić doskonale. I za kulisami mógł już być sobie kim tam chciał: jedną wielką otchłanią rozpaczy, kłębkiem nerwów, zbiorowiskiem wszystkich najgorszych epitetów, jakie przyszłyby mu do głowy, z d r a j c ą i człowiekiem niezdolnym do miłości. Ale na scenie musiał czuć się dobrze i nie pozwolić żadnej z tych przywar przebić się na światło dzienne.
Trzeba było przyznać, że na swój spektakl wybrał sobie miejsce najgorsze z możliwych - bo to był przecież dom Patricka. Tego samego Patricka, który zaliczył od Saula solidny wpierdol i najprawdopodobniej nie miał ochoty już nigdy więcej się do niego odzywać. Tego samego Patricka, do którego Klaus też nie powinien mieć ochoty się odzywać, bo przecież nigdy nie był przez niego dobrze traktowany. Tylko że Werner chyba był do tego wybitnie przyzwyczajony. Przez chwilę - jedną, durną chwilę - faktycznie wierzył w to, że być może wcale nie zasłużył na bycie takie przedmiotowe i podrzędne podejście; przez chwilę miał naiwną nadzieję na to, że zasługiwał na coś więcej. A teraz na nowo odkrywał, że wcale nie - że to była tylko okrutna kpina losu, który postanowił znowu zabawić się z nim w jakieś żałosne miłostki i oślepić tak mocno, że na moment zapomniał faktycznie, czym tak naprawdę był.
Patrick był już solidnie nafurany, zanim jeszcze Klaus na dobre wmieszał się w tłum rozsiany po willi. To przemawiało na jego korzyść - dobrze byłoby powiedzieć, że liczył na uniknięcie konfrontacji z gospodarzem, ale to chyba nie była prawda. Tak właściwie, to Werner najbardziej chyba potrzebował, żeby ktoś narzygał na niego i zmieszał go z błotem. Gdyby było inaczej, przecież nawet by tu nie przychodził - albo wybrałby inny lokal, może jakiś klub, może w Cairns, cokolwiek. A on wybrał Patricka, kurwa mać.
Niespecjalnie zdawał się nawet zainteresowany tym czy napotka tutaj zaraz jakieś znajome twarze, do których miała prawo dotrzeć informacja, że miał chłopaka i którym teraz musiałby radośnie przekazać, że już go nie ma. Lawirował między ludźmi, angażując się w średnio zajmujące i odkrywcze rozmowy, spalił z kimś jointa, z kimś innym wciągnął kreskę i już był gotowy, żeby zaprowadzić sprawy dalej, ale gość dość stanowczo zakomunikował mu, że jest hetero i ma spadać. Dobra, trudno, innym razem. Im więcej pił, tym bardziej czuł się jak ogromny, zbiorowy cień tych wszystkich ludzi, jak echo ich rozmów, drżenia dudniącej od basów podłogi - i mniej jak człowiek. A to przecież właśnie o to chodziło.
Można więc było uznać, że wszystko szło, mniej więcej, po jego myśli, bo kiedy w końcu zasiadł na taborecie w kuchni, przez którą co chwilę przetaczały się kolejne osoby w celu dopełnienia kieliszków, odpalił po prostu papierosa i pomyślał, że szło mu naprawdę dobrze. Tak dobrze, jakby świat przed chwilą zupełnie mu nie runął, jakby faktycznie czuł jakąkolwiek nić porozumienia z tymi kołyszącymi się na boki osobami, jakby prawdopodobieństwo tego, że Patrick dostrzeże go w końcu wśród tłumu, który zwalił mu się na chatę i wywali na zbity ryj było co najwyżej znikome. Dobra robota, Klaus. Tak, był dobrym aktorem.
Możliwe, że wcisnąwszy się na ten taboret, zapadłby się w niego zupełnie, gdyby nie fakt, że do kuchni wkroczyła właśnie...
- Gaia! - to zabrzmiało całkiem entuzjastycznie, zwłaszcza do pary z szerokim uśmiechem, zaburzonym tylko przez wystającego spomiędzy warg papierosa. Zaraz pochwycił go między palce i przez moment rozważał nawet czy nie przytulić jej na przywitanie. Tak, to był doskonały zbieg okoliczności - Gaia była jedną z tych osób, które znał na tyle dobrze, żeby być pewnym, że rozmowa z nią nie będzie ani trochę wymuszona, a jednocześnie nie była dla niego nikim aż tak bliskim, żeby mogła zdawać sobie sprawę z tego całego rozpierdolu, który narobił ostatnio wokół siebie. - Przerwa na drinka czy kuchenne rozmowy? - zagadnął, bo nie miał zamiaru jej zatrzymywać, jeśli pędziła akurat do swojego towarzystwa, ale jednocześnie przecież wszyscy wiedzieli, jakie przeznaczenie miały kuchnie na imprezach, a on skłamałby, gdyby oznajmił, że z nią akurat nie chciałby go wykorzystać. - Czekaj, kochana, naleję ci - zaoferował się, zsuwając wreszcie biodra z tego taboretu, żeby zaraz stanąć z nią ramię w ramię, odebrać od niej filiżankę i sięgnąć po flaszkę. To kochana, które mu się wyrwało, było ewidentnym dowodem na to, że daleko mu już było do trzeźwości.

gaia zimmerman
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
040.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinno jej tutaj być. Przez cały czas, od swojej ostatniej rozmowy z Luną, miała w głowie jej słowa na temat tego jak bardzo się zmieniła. Gaia dobrze o tym wiedziała, wiedziała, że przeszła zmianę, na którą właściwie nikt nie był gotowy. Z pewnością nie ona. Wszystko wyszło samo z siebie, naturalnie. Zupełnie jakby była potwierdzeniem tego, że raz na te siedem lat człowiek musi się zmienić. I to by miało sens. Teraz miała jednak poważną wymówkę dla swojej zmiany. Dwa lata po śmierci Noah, w końcu była gotowa na to, żeby na nowo się przed kimś otworzyć, na nowo chciała się zakochać i przeżywać z nową osobą kolejne pierwsze razy. Już właściwie trzymała swoje serce na wyciągniętej dłoni i zamierzała je oddać Zoey, kiedy się okazało, że ta w sumie ma męża, o którym jej nie powiedziała, bo małżeństwo podobno nic dla niej nie znaczyło. Może i tak było, ale dla Zimmerman był to spory cios. Zakochał się w kimś dla kogo małżeństwo było czymś co można sobie zrobić po pijaku z byle kim. I powiedziała jej o tym już po tym jak zaczęły randkować. Gaia potraktowała to jako złamanie jej serca i postawiła na zmiany. Zmieniła kolor włosów i postanowiła być bardziej otwarta na ludzi niż dotychczas. Stała się odważniejsza.
Od zawsze kochała imprezowanie. Nie był to dla niej obcy temat. Potrafiła od razu po pracy iść na imprezę, balować całą noc, a następnego dnia znowu od siódmej pracować. Jej sekretem było to, że potrafiła się bawić bez alkoholu. Impreza nie oznaczała u niej picia. Miała ku temu powód – Po pijaku zamieniała się w kleptomankę, która specjalizowała się w kradzieży różnego rodzaju ozdób ogrodowych. Jej ulubionymi były krasnale. Żeby jednak dopasować się do towarzystwa, to stawiała na narkotyki. Brała różne rzeczy, ale najczęściej paliła po prostu skręty. Wiedziała, że marihuana ją rozluźni i poprawi jej humor, ale nie sprawi, żeby Gaia robiła coś czego później nie będzie pamiętać, albo czegoś z czego nie byłaby dumna.
Miała w głowie słowa Luny, ale nie sprawiło to, żeby przestała imprezować. Nadal chciała korzystać ze swojego życia. Może i już sobie wiele spraw z Zoey wyjaśniła, może i miała świadomość tego, że Zoey ją chciała i że jej męża nie było. Powinna się na nowo przyczepić do tego i powinna się skupić, że znowu miała na wyciągnięcie ręki to czego chciała, prawda? Powinna, ale oczywiście tego nie zrobiła. Może i się zmieniła w kogoś kogo wielu ludzi nie lubiło, ale Gaia bawiła się dobrze z tą nową Gaią. Była odważniejsza, bardziej flirciarska, otwarta na ludzi, ale też potrafiła odpyskować jak trzeba było. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Tamta Gaia? Tamta Gaia skupiałaby się na tym, żeby zadowolić wszystkich poza sobą samą. A przecież to jej pragnienia powinny być dla niej najważniejsze. Może i nie mogła mieć miłości jaką chciała mieć, ale przynajmniej mogła się dobrze bawić.
Kiedy dostała wiadomość, że w jakiejś willi będzie impreza i czy Gaia miała zamiar wpaść to nawet się nie zastanawiała. Co z tego, że miała na jutro rano do pracy. Ogarnie jak zawsze. Po skończonej zmianie zajechała do domu wyprowadzić psa, przebrać się i tyle ją w domu widziano. W sumie to nikt jej nie widział, bo nawet Luny nie było. I dobrze, bo jeszcze by ją powstrzymała przed pójściem
Gaia nie musiała znać gospodarzy czy nawet ludzi, żeby czuć się dobrze na jakiejś imprezie. Wystarczyła jej garstka znajomych twarzy. Nawet jeżeli nie znała imion tych ludzi, wystarczył jej fakt, że gdzieś już się sobie przewinęli na imprezach w przeszłości. A jednak Lorne wcale nie było takie wielkie, więc ludzie w podobnym wieku najczęściej imprezowali w tych samych miejscach. Imprezy z bogatymi dzieciakami były jednak czymś innym. Gaia zdążyła wypić jednego drinka i wypaliła ze trzy skręty. Bawiła się zajebiście i skupiła się na tańczeniu. W pewnym momencie nawet zostało zwołana karaoke, które nawet nie było karaoke, bo brakowało odpowiedniego sprzętu. Nie przeszkodziło to jednak Gai w śpiewaniu jednego ze swoich ulubionych kawałków „Crazy Bitch” zespołu Buckcherry. Zdecydowanie miała ochotę na koncert rockowy.
W końcu jednak dotarła do momentu zmęczenia ludźmi. Wszyscy byli męczący, ona już opadała z sił, ale przecież nie mogła być niemiła, prawda? Musiała wrócić do bycia starą, miłą Gaią. Postanowiła więc przejść do kuchni, która zawsze była sercem imprezy, ale jednocześnie miejscem, gdzie panowała cisza i spokój. To tutaj się rozmawiało z ludźmi od serca. Tu się płakało, tu się nabierało sił na dalsze szaleństwo, albo decydowało, że to koniec szaleństwa na dzisiaj.
- Klaus! – Ucieszyła się na jego widok nieco ochrypniętym głosem i od razu podbiła do chłopaka. Ujęła jego twarz w dłonie i ucałowała go w policzki. Gaia była bardzo dotykalska. Takie przywitania dla bliskich jej ludzi serwowała notorycznie. – Przepiękny jak zawsze. – Pogładziła go jeszcze po twarzy zanim się ostatecznie odsunęła. Pozwoliła sobie jeszcze na to, żeby chwycić go za nadgarstek i zaciągnąć się papierosem, który trzymał między palcami. – Cokolwiek, żeby uciec od tego co się dzieje tam. – Wskazała na kuchenne drzwi, które o dziwo dosyć dobrze tamowały dźwięki pochodzące z reszty domu. Oparła się tyłkiem o wyspę i chętnie oddała mu filiżankę, która zapewne podczas koncertu, jakimś cudem służyła jej za mikrofon. – Co słychać? – Zapytała opierając się o blat. Z błogim uśmiechem na ustach obserwowała jak nalewa jej alkoholu do filiżanki. – Liczę, że napijesz się ze mną. – No nie chciałaby przecież pić tutaj w samotności. – Masz może jeszcze fajkę? – Poklepała się po marynarce, którą miała na sobie. Wyjęła tylko pustą paczkę, którą od razu odrzuciła na blat. Z drugiej kieszeni wyjęła papierośnicę, ale tam miała tylko skręty. Wyciągnęła pudełko w jego stronę, w razie gdyby chciał się poczęstować.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus lubował się ostatnio w poczuciu zagrożenia. Zanim w jego życiu pojawił się Saul, to towarzyszyło mu ono niezwykle często - tak często, że zdążył przyzwyczaić się do niego i zaadaptować do tego stopnia, że to bezpieczeństwo, które Monroe dawał mu do niedawna, wydawało mu się czymś osobliwym. I, choć miał wrażenie, że to tylko dowodziło o tym, jak bardzo był zepsuty i pokiereszowany, przecież to stabilność była czymś, co w tym jego niedawnym związku zdawało się wadzić mu najbardziej. Tęsknił za błądzeniem nocą ulicami miasta, chwiejnym krokiem, za lekko ubrany, podszyty taką dawką nikotyny, że powoli robiło mu się od tego niedobrze; tęsknił za zbieraniem uwagi od obcych sobie zupełnie ludzi, z którymi obściskiwał się w klubowych toaletach i samochodach, i hotelowych pokojach, i na domówkach, i w każdym innym miejscu, które choć trochę się do tego nadawało, nie pamiętając lub nie znając zupełnie choćby ich imion; tęsknił za śnieniem na jawie o tym, że któreś z kolei usta, która całował tego wieczoru, mogłyby kiedyś okazać się jego ukochanymi.
Ale tylko za śnieniem. Najwidoczniej w rzeczywistości to wcale nie było takie piękne i pełne pasji, jak sobie to zawsze wyobrażał; najwidoczniej nigdy nie był stworzony do budowania czegoś trwałego, na innych fundamentach niż tylko emocjonalnych impulsach i marzeniach. To było frustrujące. Zdążył już porzucić myśl o tym, że Saul był po prostu nieodpowiednią osobą, a na niego jeszcze czekał gdzieś ktoś, kto będzie miał szansę zrozumieć go lepiej - właściwie to był przekonany, że Saul był idealny, a to z nim coś było najwyraźniej bardzo mocno nie tak, skoro nie potrafił tego docenić. Ten wniosek nie równał się jednak wcale temu, że Klaus był gotowy w tej chwili wybaczyć mu te wszystkie bolesne słowa, nawet jeśli (a może zwłaszcza, że) przecież były szczere i nie miał prawa ich negować.
Może powinien spróbować stanąć jakoś na nogi, ale zupełnie nie wiedział, jak się w ogóle za coś takiego zabierało. No i nie był pewien czy w ogóle tego chciał. Dominującą emocją w jego życiu z dnia na dzień stał się czysty marazm, podszyty odpowiednią dawką samonienawiści. Na nowo próbował dać się porwać wirowi starych, nagannych schematów, ale sam już nie wiedział czy naprawdę naiwnie wierzył w to, że to pomoże mu poczuć się lepiej, czy właśnie wręcz przeciwnie - pragnął po prostu po raz kolejny sięgnąć dna i zalęgnąć się w nim na stałe, bo całkiem możliwe, że to tam właśnie było jego miejsce, a więc to dlatego wszystko, co znajdowało się choćby lekko powyżej wydawało mu się takie obce i zupełnie na niego nie skrojone.
Ale będąc tutaj - w tym domu, nie na tym taborecie - udawał przecież, że wcale nie zmierzał do czołowej kolizji z podeszwą własnego ego, a jedynie kolekcjonował kolejne doświadczenia, z lubieżnością i nonszalancją, tak żeby nikt nie mógł podejrzewać go o to, co działo się w jego głowie. Był przekonany, że co najmniej połowa z zebranych na imprezie także udawała, bo niektórzy z nich byli w tym naprawdę kiepscy i Klaus miał ochotę tylko nawrzeszczeć na nich, że nie mieli bladego pojęcia, jak należało to robić.
Na razie nie wiedział jeszcze czy Gaia należała do ich grona, także nawet jeśli ona również oszukiwała samą siebie, nie była w tym tak beznadziejna jak pozostali. Przyjął od niej te powitalne pocałunki, choć miał ochotę powiedzieć jej, żeby lepiej tego nie robiła, skoro była taka energiczna, a on taki przegrany; nigdy nie wiadomo przecież czy zaraz jacyś specjaliście nie odkryją, że tym okrutnym stanem można było zarazić się przez fizyczny dotyk. Nie czuł się wcale przepiękny, a jedynie wyżuty, przemielony, a potem wyszykowany jak trup na swoją ostatnią podróż, ale tego przecież też nie miał zamiaru mówić, więc uśmiechał się tylko, poddańczo pozwalając jej pokierować swoją ręką, żeby mogła zdjąć parę zaciągnięć z odpalonego przez niego papierosa.
- Tak szybko cię wymęczyli? Dopiero po północy - zauważył, choć z tą godziną, to strzelił trochę w ciemno. Nie pamiętał już, gdzie w tym całym rozgardiaszu zostawił swoje rzeczy, włącznie z telefonem i pustą szklanką po wypiciu któregoś z kolei trunku. O tym drugim fakcie zorientował się, kiedy polał już Gai (wcale nie oszczędnie) i miał zamiar przy okazji uraczyć alkoholem też siebie, więc zaczął zaraz otwierać kuchenne szafki w poszukiwaniu jakiegokolwiek naczynia. Słysząc jej pytanie - jedno z tych drażliwych - nawet się nie zająknął. - Wszystko fenomenalnie. - Fakt, że po zmiksowaniu tylu używek nie przejęzyczył się na tym słowie, był doprawdy imponujący. - Szukam wrażeń. I szklanki. Teraz głównie szklanki, kurwa, to niemożliwe, że już żadnej nie ma - podzielił się frustracją, ale w końcu natrafił na szkło za (oczywiście) ostatnimi drzwiczkami, które otworzył. Jasne, że nie miał zamiaru pozwolić jej pić samej - przecież nie po to się chodziło na imprezy, żeby odgrywać na nich symulator samotnego siedzenia w pokoju. Znaczy - nie generalnie, bo przecież on robił mniej więcej właśnie to, zanim na horyzoncie pojawiła się Zimmerman.
Nalewając sobie alkoholu, skinął tylko głową na jej pytanie o papierosy. Odstawił butelkę, wsunął tego szluga, którego nadal dopalał między wargi i wydobył z kieszeni papierośnicę, żeby otworzyć ją i podsunąć Gai pod nos. Jednocześnie sam poczęstował się od niej skrętem, bo przecież kto mu zabroni. Przez te parę chwil, które zajęło mu dopalanie papierosa, z jednoczesnym trzymaniem skuna między palcami, musiał wyglądać jak prawdziwy obraz straconego, młodego pokolenia. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w stojącej na blacie szklance czekała na niego szalona porcja wódy.
- A u ciebie jak? Ładnie ci w tych włosach. Nie wiedziałem, że znasz Patricka - wyrzucił z siebie, ledwo robiąc przerwy po kilku tych zdaniach, które zupełnie się ze sobą nie wiązały. Cóż, całkiem śmiałe było to założenie, że gospodarz naprawdę kojarzył wszystkich, którzy przewijali się tej nocy przez jego (rodziców) dom.

gaia zimmerman
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Gaia naprawdę nie zdziwiłaby się gdyby nagle wyszło na jaw, że wszyscy tutaj udają i wszyscy są absolutnie nieszczęśliwi, albo są na skraju załamania nerwowego. Nie mogłaby ich oceniać. Prawdopodobnie poczułaby się swobodniej. Zawsze twierdziła, że lubiła imprezować i otaczać się ludźmi, ale ostatecznie nie zdziwiłoby jej to, gdyby imprezy były swego rodzaju ucieczką. Twierdziła, że lubiła tańczyć, ale może po prostu potrzebowała się zmęczyć i oderwać od tego wszystkiego co działo się w jej głowie i w jej życiu. Ludzie widząc jej osobę i rodzinę, mogli zarzucać, że wiodła idealne życie i że jest niesamowicie szczęśliwa. Nic bardziej mylnego. Nie pamiętała kiedy ostatni raz mogła szczerze powiedzieć, że była szczęśliwa. Każdego poranka patrzyła w lustro i nie lubiła osoby, na którą patrzyła. Męczyło ją bycie córką swoich rodziców, ale jednocześnie czerpała z tego niesamowitą radość i zyski. Gdyby była córką kogoś innego to nie mogłaby sobie pozwolić na życie, które prowadziła. Miała właściwie wszystko, a nadal czegoś jej w życiu brakowało. Miała tylko nadzieję, że nikt nie widział w niej smutnej kretynki, która próbuje ten smutek ukryć w jakiś żałosny sposób. Jeżeli nikt tego nie widział, to chociaż udawanie było jedyną rzeczą, która jej w życiu wychodziła.
- Dzisiaj mieli prawo mnie wymęczyć. Przyszłam tutaj od razu po pracy. – Odpowiedziała z automatu, ale na chwilę się zatrzymała. – Nie, czekaj. To nie tak. Powinno być inaczej. – Zmrużyła oczy zastanawiając się nad lepszą odpowiedzią. W międzyczasie lustrowała wzrokiem wystrój kuchni i zastanawiała się czy podoba jej się ta kuchnia. – Dzisiaj mam prawo być szybko zmęczona. Przyszłam tu od razu po pracy. – Zaserwowała mu poprawną odpowiedź i nawet szeroko się uśmiechnęła, dumna z siebie, że udało jej się dojść do tego co powinna powiedzieć. – Jest dopiero po północy? – To była dla niej szokująca wiadomość. Często o północy to ona potrafiła wyjść z domu, żeby na jakąś imprezę dołączyć. Może to rzeczywiście nie był dobry pomysł, żeby dzisiaj wychodzić i imprezować. Jakby nie patrzeć musiała się stawić rano w pracy. Teraz jednak nie mogła wyjść, dopiero co nawiązała rozmowę z Klausem. A, że nie widziała go bardzo dawno, to głupio było tak po prostu sobie teraz wyjść.
- Na pewno? Bo to absolutnie dziwna odpowiedź. – Obserwowała jego zmagania. Była jednak tak wymęczona, że nie miała siły, żeby zaoferować swoją pomoc. Nie chciała jednak stać bezczynnie, więc tylko dla przypału otworzyła dwie szuflady wbudowane w wyspę, o którą się opierała. Wiedziała, że nie będzie tam żadnych szklanek, ale po prostu chciała poczuć, że pomaga. Jak w końcu Klaus znalazł jakieś szkło to oparła się o blat wygodniej. – Jakich wrażeń szukasz? Może będę mogła pomóc. – Zaproponowała, bo ona też szukała wrażeń, przez całe życie, ale teraz intensywniej, jak już przechodziła przez ten kryzys, który sprawiał, że robiła durne rzeczy.
Poczęstowała się papierosem, wyjęła z kieszeni zapalniczkę i odpaliła go. Za każdym razem jak odpalała papierosa to obiecywała sobie, że rzuci. Tym bardziej, że już ze skrętami przesadzała. Zaciągała się papierosem i wypuszczała kółka z dymu po czym obserwowała jak znikają. Współczuła osobie, która tutaj mieszkała tego smrodu, który będzie się unosił w mieszkaniu. Dlatego ona nikomu nie podawała swojego adresu i nie organizowała imprez u siebie. Chciała wracać do czystego i pachnącego domu, który dzieliła z Luną. Nie życzyła sobie nawet niezapowiedzianych wizyt.
- Dziękuję. – Aż uderzyła dłonią o blat. Jesteś chyba pierwszą osobą, która zauważyła zmianę. Laska, dla której to zrobiłam… w sumie taka, przez którą to zrobiłam, nawet słowem się nie odezwała.[/b] – Pokręciła głową z niedowierzaniem. Chwyciła filiżankę z alkoholem i wypiła dwa łyki krzywiąc się. – Robisz coś dla kogoś, żeby zwrócić na siebie jego uwagę i… i wiesz co? I chuj. – Odstawiła tą filiżankę trochę zbyt gwałtownie i kilka kropel alkoholu się wylało. Szybko starła je dłonią, bo nie lubiła zostawiać po sobie syfu. – Nie sądzę, żebym znała Patricka. – Odparła i spojrzała za siebie zakładając, że Patrick wszedł akurat do kuchni i będzie wiedziała o kim teraz rozmawiają. – Kim jest Patrick? Powinna go znać? – Zapytała i wypaliła papierosa do końca. Ugasiła go wrzucając końcówkę do kubka, o którego już nikt dawno się nie upominał. Nie widziała w pobliżu żadnej popielniczki, a nie miała zamiaru jej szukać.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Na tej płaszczyźnie doskonale potrafił ją zrozumieć. Jego życie od zawsze pachniało drogimi perfumami i obwieszało się złotem. Nie istniało takie dobro materialne, którego nie otrzymałby przy odrobinie wysiłku w ramach lichego dowodu ojcowskiej miłości, której zawsze mu brakowało. Skończył najlepsze szkoły w Bawarii, cierpiał na przesyt zajęć dodatkowych, nauczono go pięciu języków, gry na pianinie i dobrych manier - tak, żeby w życiu nie zabrakło mu nigdy powodów do wywyższania się ponad innych i miarek do pobierania własnej wartości. Tylko, że to wszystko zdawało się zupełnie na niego nie działać: nauczyło go jedynie odrobiny snobizmu i rezerwy wobec ludzi, którzy nie mogli poszczycić się podobnie obfitym startem w życie. Tak naprawdę jednak zazdrościł wszystkim tym pełnym, szczęśliwym rodzinom klasy średniej, w których nie jadło się wcale kompletem specjalnych sztućców do każdej potrawy i nie trzeba było myśleć w kółko tylko o tym, żeby być idealnym dziedzicem; wytrenowanym dzieckiem nepotyzmu, spełniającym nieustannie rodzicielskie zachcianki.
- Praca? Coś ciekawego dzisiaj? - W rozmowach o pracy był istotnie beznadziejny - z pewnością dlatego, że sam wciąż nie miał żadnego zawodowego doświadczenia i póki ojciec nie miał nic przeciwko łożeniu na jego utrzymanie, nie miał zamiaru zawracać sobie głowy podobnymi rzeczami. To z pewnością nie było ani zdrowe, ani odpowiedzialne i musiało świadczyć o wewnętrznym zepsuciu. Być może w chwili takiej jak teraz faktycznie przydałoby mu się jakieś sensowne zajęcie - coś, czym mógłby zająć myśli, żeby tylko nie pędziły ciągle do Saula, tak jak pędzić miał ochotę on sam. Odrzucał od siebie to pragnienie, bo przecież wiedział dobrze, że nie miał prawa. Nie po tym wszystkim, co powiedział, jakim egoizmem i zadufaniem w sobie się wykazał, po tym jak zranił Monroe’a. Po tym, jak bardzo niezrozumiany się poczuł. Nie miałby czelności teraz mu się pokazać, choć co parę godzin sprawdzał komórkę w nadziei na to, że otrzyma jakąś wiadomość. Ustawił nawet telefon na tryb głośny, co w jego przypadku było dość niespotykane. Zapomniał już na dobre jak brzmi jego dzwonek - głupia systemowa melodyjka.
Tak, to faktycznie była dziwna odpowiedź, ale jej pytanie zbył tylko niemrawym uśmiechem. Nie chciał jej tego tłumaczyć - czy może raczej: przyznawać się do faktu, że gdzie się nie pojawił, tam siał zniszczenie i nie potrafił się ogarnąć ani spiąć w sobie wystarczająco mocno, żeby uporządkować własne życie, nie wspominając nawet o układaniu go z kimś innym.
- Łóżkowych, więc chyba niekonicznie - odparł po prostu, średnio przejęty tym, co by sobie mogła o nim teraz pomyśleć. Gaia nie sprawiała wrażenia osoby, która podobną postawę jakkolwiek by oceniała, a ze swoją orientacją ostatecznie zawsze był dość otwarty (ku rozpaczy własnego ojca). Chwycił swoją szklankę w dłoń i upił z niej zdecydowanie zbyt zamaszystego łyka, bo musiał aż skrzywić się lekko, przełykając alkohol. - Ale chyba wyszedłem z wprawy, bo coś mi nie idzie. Albo wszyscy faceci tutaj są hetero, ale to byłoby dziwne, skoro to... - impreza Patricka, miał ochotę dokończyć, ale uświadomił sobie, że Zimmerman mogła nie wiedzieć o tym, że gospodarz był gejem, więc lepiej było chyba nie wyrzucać go przed nią z szafy -... taka duża impreza - dokończył więc dyplomatycznie, uśmiechając się do niej.
On sam nigdy nie był przesadnie pedantyczny, ale - podobnie jak Gaia - unikał zapraszania ludzi do siebie. W zeszłomiesięczne urodziny miał pewną myśl o zrobieniu imprezy w posiadłości wujostwa, ale przecież nie było ku temu żadnych warunków: był Saul, była jego córka, która pochłaniała większość uwagi, a Klaus w tym wszystkim niespecjalnie istniał. Poza tym Monroe zupełnie zapomniał o tych jego nieszczęsnych urodzinach. Nawet ojciec złożył mu przynajmniej życzenia - z tygodniowym opóźnieniem, ale lepsze to niż nic. Kurwa. Dlaczego wciąż musiał wracać myślami do Saula? Czy nie mógł wreszcie po prostu... odpocząć?
Skinął głową wysłuchując jej wyrzutu frustracji. Niezbyt to było wspierające, ale naprawdę to rozumiał: czy to nie na tej zasadzie działał przez tygodnie poprzedzające zerwanie? Starał się, starał i starał, i robił wszystko, co mógł, żeby okazać się w opiece nad Islą i wspieraniu Saula jakkolwiek przydatny, a w zamian dostawał czasem jedynie jakiś okruch czułości, który zupełnie mu nie wystarczał. Nie tak to sobie wyobrażał.
- Patrick... nie, w sumie nikt ważny. To chata jego starych - wyjaśnił, czyniąc dłonią bliżej nieokreślony gest, który miał wskazywać na miejsce, w którym się znajdowali. - Jestem tu trochę incognito, bo mieliśmy małą sprzeczkę, więc to chyba dobrze, że go nie znasz. Jeszcze byś mnie sprzedała - uśmiechnął się krzywo, wciskając trzymany do tej pory w dłoni niedopałek papierosa do tej samej szklanki, z której przed chwilą spiołę uczyniła Zimmerman. Zaraz tez włożył między wargi skręta i zaczął obmacywać kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki. Tak naprawdę, nie sądził wcale, żeby Gaia go wydała, ale raczej nie musiał jej tego mówić. Całkiem zabawnym było określanie pobicia przez swojego byłego (byłegobyłegobyłego) chłopaka mianem sprzeczki, ale to była zdecydowanie zbyt długa historia, żeby miał teraz zamiar ją przytaczać.
Zaciągnąwszy się dwa razy, spojrzał na nią znowu uważniej.
- Ta laska, dla której to zrobiłaś... kto to? - spytał, uznając, że może miała ochotę trochę się wygadać. Z chęcią odwróciłby uwagę od swoich miłosnych dramatów i przeniósł ją na cudze romantyczne rozterki. - W sensie - to chyba ktoś ważny, co?

gaia zimmerman
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Nie dość, że nie widziałam to jeszcze to był post w walentynki… wow.
Gaia dzięki pieniądzom oraz statusowi własnej matki wyrosła na małą snobkę. Oczywiście bardzo udawała, że jest normalna i zwyczajna jak wszyscy inni. Do niedawna nawet jej to wychodziło. Jasne, ubierała się w ubrania od projektantów, jeździła drogimi autami i mogła sobie pozwolić na samodzielne kupno posiadłości (oczywiście za pieniądze rodziców), ale udawało jej się być osobą otwartą do wszystkich. Nie oceniała nikogo innego na podstawie jego statusu i sama się z tym nie obnosiła. Ostatnio jednak coś jej odjebało i rzeczywiście zaczęła zachowywać się jak snobistyczna, rozpieszczona księżniczka. Możliwe, że nią była. W końcu była jedyną córką swoich rodziców i miała nad sobą trzech starszych braci i brata bliźniaka. Dokuczali jej jak była dzieckiem, ale jednocześnie sami pracowali nad tym, żeby ją rozpieścić. Może nie umyślnie, ale to zrobili. Ostatecznie jednak Gaia nie zamieniłaby swojego dzieciństwa na żadne inne. Jej rodzice, pomimo ogromu pieniędzy jaki posiadali, zawsze pamiętali o tym, żeby poprawnie wychować swoje dzieci. Robili to z delikatną pomocą opiekunek, ale głównie to pani Zimmerman zajmowała się swoimi dziećmi. Mieli regularne rodzinne spotkania, które praktykowali do dzisiaj i Gaia uważała swoją mamę za najlepszą przyjaciółkę. Jeżeli chodziło o rodzinę i geny to wygrała na loterii.
- Nic ciekawego co mogłabym ci opowiedzieć, a co sprawiłoby, żebyś błagał mnie o możliwość pracy w tym samym miejscu. – Uśmiechnęła się w jego stronę. – Starsi ludzie i ich historie o wojnach, w których nie brali udziału. Historie o ludziach, których kochali jak byli młodzi, ale z którymi nigdy nie byli, bo bali się mówić o swoich uczuciach i przegapili szansę na miłość. – To drugie akurat było bardzo przykrą sprawą. Smutne historie ludzi, którzy byli pogrążeni w żałobie po decyzjach, których nie podjęli, bo najzwyczajniej na świecie stchórzyli. Dzięki ich historii Gaia zawsze sobie obiecała, że jak na nowo się w kimś zakocha to nie będzie bała się mówić o swoich uczuciach. Najwyżej zostanie odrzucona, ale będzie mogła żyć dalej swoim życiem. Nie skończy jak oni, na stare lata żałując tego, że nie mówiła o tym co czuła. – Ty już gdzieś pracujesz? – Zapytała, bo kojarzyła, że Klaus nie zdecydował się na podjęcie żadnej kariery. Gaia pewnie żyłaby tak jak on, gdyby nie to, że po studiach rodzice bardzo naciskali na to, żeby rozpoczęła pracę w kancelarii swojego ojca. Ona jednak tego nie chciała. Poszła na studia prawnicze, bo ją o to prosili, ale na razie nie chciała marnować się na coś takiego. Wolała pracę w domu spokojnej starości, gdzie mogła sobie czilować bombę w doborowym towarzystwie starszych ludzi, którzy ją uwielbiali i adorowali na każdym kroku. A wiadomo, że Gaia, jak Lady Gaga, żyła dla aplauzu.
Posłała mu smutny uśmiech pełen zrozumienia. Rzeczywiście w tym przypadku nie będzie mogła mu pomóc. Chociaż może jakby zamknął oczy… dobra, nie, nieważne. Nie była aż tak dziwna. – No to jedziemy na tym samym wózku. – Szukała dokładnie tego samego. Na tym etapie nie była zainteresowana uczuciami. Chociaż nie. Była nimi zainteresowana, ale jednocześnie była spragniona dotyku drugiej osoby. Była zainteresowana jednorazowym seksem z nieznajomą osobą. Nie potrafiła się jednak do tego przełamać, bo za bardzo pragnęła też zaangażowania emocjonalnego. – Śmiesznie, że spotykamy się w kuchni, tylko my, z tym samym pragnieniem i z jedyną rzeczą, w której nie możemy sobie pomóc wzajemnie. – Nawet trochę się zaśmiała, bo to tak jakby świat naprawdę postanowił sobie z nich zakpić w bardzo okrutny sposób. Dla nich. Dla każdego innego sytuacja mogła się wydawać iście komediowa. – Pociesz się tym, że ci faceci są absolutnie nieciekawi. – Wiedziała, bo im się przyglądała. Większość zachowywała się jak typowi hetero mężczyźni na imprezie – nagle wszyscy myśleli, że są samcami alfa, bo wypili dwa piwa i mieli przyciasne bezrękawniki. Nawet wyposzczona i spragniona drugiej osoby Gaia, musiała się w takim przypadku szanować. Dwa lata w celibacie nie mogły się zmarnować na pierwszego lepszego przychlasta z opalenizną na robotnika. To musiało być poświęcenie, które wymagało odrobiny kultury i stu procent wyglądu, który Gaia zaakceptuje i którego nie będzie się wstydziła wspominać.
Parsknęła śmiechem. – Klasyk. Wszyscy jesteśmy bogatymi dzieciakami, które organizują imprezy w domach swoich rodziców? – Ona co prawda u swoich by nie zrobiła, bo za bardzo ich szanowała, żeby odjebać coś takiego. Poza tym dom jej rodziców był też domem, w którym się wychowała i w którym nadal żyły wspomnienia pięknego dzieciństwa. Nie chciałaby, żeby jakiś niewychowany bałwan zrzygał się do drogiej wazy, którą Christopher Zimmerman sprowadził dla swojej małżonki z Hiszpanii. – Wow. Myślisz, że jesteś kimś kto sprzedaje przyjaciół na prawo i lewo? Ja bym cię chroniła. Całą sobą. Dosłownie stanęłabym przed tobą i przyjmowała ciosy na moją lichą pierś, żebyś mógł dalej być tutaj incognito. – Mówiła serio. Ceniła sobie dobrą zabawę tak bardzo, że utrzymałaby obecność Klausa na tej imprezie. Głównie dlatego, że w końcu zaczęła się dobrze bawić. Rozmawiała z kimś kto cierpiał tak jak ona i mogła odpocząć od hałasu, ale jednocześnie cieszyć się imprezą. Typowa imprezowa bestia. – Skoro się posprzeczaliście, ale nadal tu jesteś to… liczysz na to, że się pogodzicie, ale że on wykona pierwszy krok? – Zapytała, bo ona jakby była z kimś posprzeczana to pewnie wrzucałaby na Instagrama półnagie zdjęcia i siedziała w domu obrażona czekając na pierwszy kontakt od tej osoby. W końcu to ona była księżniczką, o którą trzeba było zabiegać. Tak jak mówię, coś się dziewczynie pojebało. Zauważyła jego zmagania, więc sięgnęła do marynarki i wręczyła mu zapalniczkę. Przy okazji sama jednak zdecydowała się na skręta, więc wyjęła papierośnicę i wsadziła sobie jednego do ust.
Zaśmiała się i odpaliła skręta. – Sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Myślałam, że jest kimś ważnym. Albo, że będzie. Ale to hetero laska, która zaprosiła mnie na randkę, ale jednocześnie dopiero niedawno powiedziała mi, że w sumie to ma męża. – Wzruszyła ramionami. Gaia oczywiście była absolutnie zdewastowana taką informacją. Nie chciała być czyjąś kochanką. A jakby miała nią być to chciałaby wiedzieć w co się pakuje, a nie zostać poinformowaną po fakcie.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus lubił w myślach pocieszać się zawsze, że nie jemu jednemu przyszło dorastać w rodzinie, dla której status i pieniądze były niezwykle ważne, nie on jeden musiał mierzyć się z szeregiem wygórowanych oczekiwań i nie on jeden miał z rodzicami (czy też, teraz już, jednym, pozostałym przy życiu rodzicem) relacje pełne napięć, zawodów czy nieporozumień. Często wręcz zakładał z góry, że tak miał absolutnie każdy: z jego kolegów w Liceum Świętego Grzegorza, z uzdolnionych wybitnie synów sąsiadów, z kilku piegatych kuzynek. Każdy, kogo życie z zewnątrz było idealne, tak naprawdę osłaniał przed światem wewnętrznym nieznośny ciężar doświadczeń wyniesionych z rodzinnego domu - tak myślał mu się najwygodniej, bo choć w wielu dziedzinach od zawsze marzył o byciu wyjątkowym, na pewno nie w kategorii przynoszeniu ojcu kolejnych rozczarowań, które wieńczyły upadek rodzinnego imperium na jego pokoleniu. Z pewnością zatem, gdyby dowiedział się o tym, jak to wyglądało u Gai, byłby nieco zawiedziony, nawet jeśli to nie świadczyło o nim jako o zbyt dobrym człowieku.
Jej słowa o starszych ludziach i ich utraconych miłościach znowu odrobinę podkopały jego i tak leżący już humor, ale starał się nie dawać po sobie tego poznać, choć w uśmiechu, jakim ją uraczył, musiało czaić się coś przykrego. Udawał przed samym sobą, że zawsze wyciągał ręce po rzeczy, na które miał ochotę, ale prawdą pozostawało, że te, których łaknął najmocniej, mogłyby jednocześnie skrzywdzić go najbardziej dotkliwie, jeśli coś poszłoby nie tak - a on miał już dosyć bólu. Przywykł do niego, jasne: otulał się nim szczelnie do snu, pisał o nim wiersze i kruszył ołówki o jego krawędzie, ale trochę też - tak zwyczajnie, po ludzku - był już zmęczony. Zaryzykował z Saulem i to skończyło się jedną wielką katastrofą. Może niektórzy nie nadawali się do kochania; może ci ludzie, o których utraconych sensach opowiadała Gaia, a może także on sam, a więc także z podobną myślą należało powoli zacząć się oswajać. On jednak nie był dobry w oswajaniu czegokolwiek, więc zamiast zapraszać ją do swojej głowy nieśmiało i z wyczuciem, miał teraz zamiar zacząć się nią zadręczać aż do upadku sił.
Kiedy zapytała go, czy już gdzieś pracuje, odrobinę się zmieszał, choć to nie było w jego zwyczaju. Zwykle nikt nie stawiał go w takiej sytuacji, w której musiał bezpośrednio przyznawać się do czerpania wciąż zysków z ojcowskiego konta - a to dlatego, że raczej obracał się wśród ludzi, którzy robili podobnie. Teraz przez chwilę miał ochotę nawet coś wymyślić i skłamać, ale w ostatniej chwili zbeształ się za to w myślach. Co by mu to niby dało? Jedynie wstyd, jeśli Gaia zorientowałaby się w jego oszustwie.
- Nie, wiesz, mam na głowie parę... innych spraw - odparł wymijająco, choć może płakanie za byłym chłopakiem całymi dniami jednak nie było wystarczającym powodem, żeby imać się od pracy. Prawda była jednak taka, że Klaus zwyczajnie uważał, że do żadnego zajęcia absolutnie się nie nadaje. Nie dość, że ledwie potrafił nastawić wodę w czajniku (choć podczas mieszkania z Saulem jego zakres umiejętności poszerzył się o takie sztuki tajemne, jak na przykład wstawianie prania), to samo wyobrażanie sobie siedzenia kilku do kilkunastu godzin w robocie niemal każdego dnia już przyprawiało go o lęki. Może powinien zrobić ze sobą coś twórczego - faktycznie pójść na jakiś kurs, a nie tylko kłamać na ten temat ojcu albo nawet wrócić na studia...? To jednak w bieżącym momencie zdawało mu się zupełnie poza jego zasięgiem. Był w tak pokracznym stanie, że najwyraźniej upijanie się i dopalanie jointów w kuchni u zasranego Patricka było szczytem jego możliwości.
Uniósł lekko brwi, gdy usłyszał, że Gaia szukała tego samego, co on. Faktycznie, niezbyt sobie pomogą w tej dziedzinie. Chociaż może jakby zamknął oczy… dobra, nie, nieważne. Nie był aż tak porobiony, żeby w ogóle proponować coś takiego - zwłaszcza, że gdyby już w jakimś abstrakcyjnym scenariuszu do czegoś miało między nimi dojść, z pewnością w ostatniej chwili dostałby pietra przed wszystkim naraz: tym, co on właściwie miałby z nią robić, prawdopodobieństwem ciąży, różnymi technicznymi problemami, które mogłyby z takiej sytuacji wyniknąć, aż wreszcie poczucia winy względem tej biednej dziewczyny, którą musiałby w takim układzie potraktować jak jakoś mało przyjemny, seksualny eksperyment. Nie miał zamiaru być jednym z takich typów; łatwiej było przekonywać siebie samego, że zaraz do kuchni wejdzie jakiś ojciec Patricka i pójdą na pięterko, czym pewnie już całkowicie zaprzepaściłby szansę na naprawianie relacji z jego synem. Super, bo i tak mu na niej nie zależało.
- Nie muszą być ciekawi. Ważne, żeby wiedzieli, co i jak - odparł po prostu, bo nie miał zamiaru udawać, że wierzył w to, że z którymkolwiek z nich będzie miał okazję wdać się w jakieś intelektualne rozmowy. Zwykle nie zapamiętywał nawet ich imion - choć bardzo prawdopodobnym było, że prędzej zapadłyby mu w pamięć ich poglądy na Foucaulta niż kolejny Brian czy Jason. Nikt jednak nie bawił się w pijany seks na imprezach pod pretekstem prowadzenia filozoficznych dysput, choć pewnie gdyby ktoś kiedyś zorganizował taki event, Klaus z wielką chęcią by się na niego udał. Temu miejscu, w którym się znajdowali, z pewnością jednak nie przyświecał wcale taki cel, więc trzeba było zadowolić się tym, co było dostępne. To znaczy - n i c z y m , tak prawdę mówiąc, chyba że Patrick nagle nakryje go, uzna, że daruje mu wszystkie winy Saula i skończą tak, jak kończyli zazwyczaj. Obrzydliwe. To byłby dopiero brak honoru z jego strony - po tych wszystkich tekstach, które Patrick rzucał tak śmiało pod jego adresem. Powoli zaczynał jednak mierzyć siły na zamiary, a także odkrywać na nowo, jak bardzo sfrustrowany był w tym aspekcie swojego życia.
Zaśmiał się cicho w reakcji na bojową postawę Gai.
- Bez przesady, bo ciebie też stąd eksmitują na zewnątrz - ostrzegł ją, choć oczywiście był wdzięczny za tę deklarację ochrony. Wierzył, że w Zimmermann kryła się prawdziwa wojowniczka, co może nawet przestawiłaby znowu patrickowy nos w drugą stronę. Zaraz jednak westchnął ciężko, słysząc jej pytanie, bo naprawdę nie potrafił w żaden sposób na nie odpowiedzieć. Miał się przyznać, że to sabotaż? Że miał nadzieję zwyczajnie na to, że ktoś postanowi go tutaj, publicznie, zezłomować, dając mu wymówkę do dalszego topienia się w pościeli i czynienia chusteczki ze wszystkiego, co nawinie się pod rękę? - Nie wiem, na co liczę. Wiesz, chyba się nie pogodzimy, bo... powiedzmy, że mój chłopak... - zawahał, zamrugał szybko i pokręcił głową; westchnął znowu - były chłopak ostatnio trochę go uszkodził - wyjaśnił, choć przecież - cholera - chwilę temu obiecał sobie, że nie będzie jej o tym opowiadać. - Technicznie rzecz biorąc, trochę sobie zasłużył. Praktycznie, odrobinę mi go szkoda. Chyba do niektórego traktowania już się po prostu przyzwyczaiłem i kiedy ktoś... Boże, przepraszam. Nieważne, to to zioło - żachnął się zaraz, bo najwyraźniej powoli cisnęły mu się na język jakieś światłe przemyślenia, a nie chciał nimi tutaj Gai zanudzać. Wydawała mu się zawsze taką osobą, która potrzebowała raczej dynamicznych wydarzeń, szybko zmieniających się tematów i atrakcyjnych rozmówców, a on nie był do końca pewien, czy w bieżącym stanie będzie gotowy za tymi wszystkimi wymaganiami nadążyć.
Odbiegł spojrzeniem na kuchenny blat, gdzie leżało pudełko po pizzy. Z jednej strony poczuł, jak jego żołądek zwija się w supeł, a wypalany właśnie blant tylko zaostrzał to poczucie nienasycenia, z drugiej jednak szczerze wątpił, żeby był w stanie cokolwiek w siebie wcisnąć. Postarał się odsunąć swoje myśli od jedzenia, wmawiając sobie, że na tej pizzy na pewno było mięso, którego przecież unikał już od dobrych paru lat. Powrócił wzrokiem do Gai, gotowy wysłuchać jej słów.
- Skoro zaprosiła cię na randkę, to chyba nie do końca hetero? - zaryzykował pytanie, bo coś mu się tutaj nie zgadzało. - Spałem z masą kolesi, którzy w rozmowie deklarowali, że są bardzo hetero. Patrzyła ci się na tyłek? Zawsze potrafię stwierdzić po tym, czy patrzą mi się na tyłek... - Tak, to ten moment - blancik uderzał do głowy.

gaia zimmerman
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Gaia nie zawsze zdawała sobie z tego jakie ma szczęście dorastając w rodzinie bajecznie bogatej, ale też takiej, która musiała dbać o swoją renomę. Oczywiście wiedziała, że trafiła na najlepszą z możliwych opcji. Była tego świadoma. Nie zawsze jednak docierało do niej to, że większość ludzi miało skomplikowane relacje ze swoimi rodzicami. Bardzo często przy tym toksyczne i zdrowo posrane. Naturalnie państwo Zimmerman również wymagali od swoich dzieci tego, żeby mieli pokończone najlepsze szkoły, żeby mówili kilkoma językami, żeby byli utalentowani w posługiwaniu się instrumentami. Przymykali jednak oko kiedy ostatecznie ich dzieci wybierały swoje ścieżki życiowe. Nie do końca byli zadowoleni z tego, że Bruno mieszkał na łodzi i pracował jako niewiele znaczący kierownik supermarketu w Cairns, nie pasowało im to, że Gaia, jedyna córka była animatorką w domu starców, ani to, że Bjol co chwile zakładał jakieś nowe biznesy, które ostatecznie ponosiły porażkę. Ostatecznie jednak pozwalali swoim dzieciom popełniać swoje błędy. Gaia nie wiedziała, że większość rodziców z bogatych rodzin, nigdy nie dopuściłoby do czegoś takiego. Raczej zmuszaliby swoje dzieci do podejmowania wybranych przez rodziców karier. Nawet fakt, że wszystkie dzieci Zimmeman były biseksualne i nigdy nie musiały się martwić o ukrywanie swojej orientacji przed rodzicami, był czymś wyjątkowym. Gaia jako nastolatka, kiedy zaczęła spotykać się ze swoją pierwszą dziewczyną, od razu ogłosiła to z radością swoim rodzicom. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że w oczach (niestety) wielu ludzi, nie było w tym nic normalnego.
Głupio założyła, że jego uśmiech był zadedykowany dla tych starszych ludzi, którzy ostatecznie żałowali podejmowanych przez siebie decyzji. Dla tych, których miłość przeminęła, albo którą stracili, bo bali się mówić głośno o swoich uczuciach. Zauważyła, że nie pociągnął tematu, ale jednocześnie czuła, że za tym jego uśmiechem skrywał się uśmiech. Nie wiedziała jednak, że bazował na swoich przeżyciach i uczuciach. Że historię na temat starszych, samotnych ludzi podpiął pod siebie. Pokrzepiająco ułożyła mu dłoń na przed ramieniu. – Nie jesteśmy tymi starymi ludźmi, Klaus. Mamy jeszcze całe życie przed sobą, żeby nie popełniać ich błędów. – Uśmiechnęła się delikatnie. Sama nie miała problemu z tym, żeby sięgać po to, czego pragnęła. Wynikało to jednak z tego, że zawsze dostawała to czego chciała. Nieważne czy chodziło o rzeczy materialne czy towarzystwo jakiejś osoby. Była przyzwyczajona, że dostawała to czego chciała, a we wszystkich związkach w jakich była, to ona ostatecznie była tą, która traciła zainteresowanie i szukała szczęścia u boku kolejnej, nowej osoby. Nawet nie myślała o tym, że nikt tak nie potrzebuje zrównania z ziemią jak ona. Świat powinien jej pokazać, że nie zawsze może dostać to czego chce, a ludzie to nie jej zabawki, których może się pozbyć jak już straci zainteresowanie.
- Ma to sens. – Pokiwała głową. Nawet jakby jej powiedział wprost, ze nie ma ochoty nigdzie pracować, bo po prostu nie, to wcale by go nie doceniała. Ona pracowała w tym domu starców, bo lubiła towarzystwo starszych ludzi. Na wypłatę, którą stamtąd dostawała, założyła osobne konto, ale nigdy nie wyciągnęła stamtąd żadnych pieniędzy. Nadal żyła za pieniądze rodziców i niespecjalnie się z tym skrywała. Nie było dla niej w tym nic dziwnego. Rodzice na to pozwalali, a ona czuła się szczęśliwa z taką stabilizacją. Nie było opcji, żeby z pensją animatorki stać ją było na dwa auta luksusowych marek i jeszcze na ten dom, który dumnie nazywała swoim. A tekst o sprawach, które miał na głowie łyknęła bezproblemowo. Ona nadal sypiała po parę godzin dziennie, bo jak nie była w pracy to naturalnie miała swoje sprawy na głowie, którymi było imprezowanie, randomowe wyjazdy, picie alkoholu, palenie skrętów i okazjonalne wciąganie kokainy. Ona co prawda nie miała kogo opłakiwać, bo wkraczała w erę randkowania i otwierania swojego serca na nową miłość, ale zakładała, że z Klausem mają bardzo podobne „sprawy na głowie”, które uniemożliwiają im bycie idealnymi dziećmi swoich rodziców.
Teraz to ona uniosła lekko brwi słysząc jego wypowiedź. – To słuchaj… możemy w takim razie urządzić jakiś ranking i kogoś znaleźć. Jestem pewna, że kogoś znajdziemy. Nawet mogę się założyć, że orientacja seksualna nie będzie problemem. – Wsadziła sobie skręta do ust i z lekkim uśmiechem się nim zaciągnęła. Była pewna, że w kuchni znajdzie się jakaś kartka papieru i długopis. Jeśli nie to mogą użyć ściany i tam stworzyć ranking ludzi. Co do orientacji… jeżeli Klausowi nie zależało na tym, żeby druga osoba była interesująca, to była spora szansa, że osoba hetero na tą jedną noc zapomni, że jest hetero. Zdarzało się, a ludzie wbrew pozorom kochali eksperymentować. To świat sugerował, że było w tym coś złego i nienaturalnego.
- Żadna strata. – Posłała mu uśmiech. – To nie jedyna impreza, która się odbywa tego wieczoru. – Znała kilka miejscówek, do których mogłaby się udać. A tutaj? Rozmowa z Klausem była najlepszym punktem tej imprezy. Równie dobrze mogłaby ją przenieść gdziekolwiek indziej. Nie potrzebowała do tego kuchni Patricka, kimkolwiek był. Poza tym nadal miała to przeświadczenie, że takich ludzi jak ona nie wyrzuca się z imprez. Nawet jeżeli to ona byłaby powodem jakiejś burdy, albo nieciekawej sytuacji. Miała czterech, rosłych braci, którzy stanęliby w jej obronie, gdyby trzeba było. Dobra, trzech, bo raczej nie zakładała, że ze strony Bruna kiedykolwiek doszłoby do jakiś rękoczynów.
- Uszkodził go? – Teraz to była zaintrygowana. – Twój były chłopak pobił Patricka dla Ciebie czy przez Ciebie? – Co prawda Gaia nie była fanką przemocy i sama tego nie praktykowała i nie miała zamiaru. No chyba, że w grę wchodziłoby bronienie Klausa na tej imprezie, wtedy nagle była fanką przemocy. Ogólnie jednak starała się trzymać od takich rzeczy z daleka. Skoro jednak, ta przemoc, już się wydarzyła to Gaia najzwyczajniej na świecie chciała poznać smaczki. Poza tym zaczynała odnosić wrażenie, że było to coś co Klausa zjadało od środka. A nie było lepszego momentu na taką rozmowę niż siedzenie w kuchni, picie alkoholu i palenie skrótów w nocy, na imprezie. – Daj spokój, Werner. Wyrzuć to z siebie. Widzę, że cierpisz. Nie zmuszaj mnie, żebym zaczęła na ciebie mówić Werter. – Oh jaka mama byłaby z niej dumna, gdyby wiedziała, że jej córeczka zrobiła nawiązanie do niemieckiej literatury na imprezie. Pewnie byłaby mniej dumna gdyby wiedziała, że nie jest to elegancka impreza z kulturalnymi ludźmi tylko taka, gdzie spora część uczestników zachowywała się jak bydło. Żeby go jeszcze zachęcić sięgnęła po butelkę z alkoholem i dolała im do filiżanek. Uniosła swoją i wypiła łyk, żeby mu pokazać, że to nie tak, że ona go planuje tutaj upić i poluzować język. Siedzieli w tym we dwoje.
- A co jeżeli po prostu przechodzi przez kryzys i nienawidzi mężczyzn, więc uznała, że zaszaleje moim kosztem? - ogólnie nieprzepadanie za mężczyznami było tutaj słusznym wyborem. Gaia jednak nie miała zamiaru tego manifestować, bo sama od czasu do czasu fantazjowała o dobrym mężczyźnie na kilka nocy. Oczywiście w ramach bycia obiektem, a nie partnerem na całe życie. Do tego to się nie nadawali. – Raczej uciekała wzrokiem i wydawała się zawstydzona. Ale to zdarza mi się często. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szeroko, bo oczywiście musiała udawać, że to żart, bo nie chciała wyjść na kogoś z głową we własnym tyłku. Chociaż właśnie tak było w jej przypadku. – Wracali kiedyś jeszcze do ciebie czy były to jednonocne sprawy? – Ona nadal obawiała się tego, żeby oddać swoje ciało komuś na jedną noc.
ODPOWIEDZ