sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Podziwiał Drago za to, że chociaż próbował - tak jak to było z tym prawem jazdy. Yosef nigdy nie myślał nawet o tym, że mógłby się podobnym patentem zainteresować, bo przecież po co mu to było? Ani nie było go i nigdy nie będzie go stać na samochód, ani nie wierzył już w to, że - zmotoryzowany czy nie - wydostanie się w końcu z tej dziury, którą było Lorne Bay. Jeśli podejmował jakieś akcje, które zakładały jego rozwój, musiał być do tego niemal przyparty do muru, a jeżeli nawet nie, to przynajmniej widzieć realną powinnością, która odpaliłaby u niego jakiś zalążek motywacji do tego, żeby coś zmienić. Jeśli dokształcał się na temat rynku wydawniczego, to tylko po to, żeby nie czuć się w księgarni jak skończony przygłup i być w stanie realnie doradzić coś klientom (a potem odkrył, że całkiem go to fascynuje, choć sam nie pozwalał sobie na zajmowanie tej myśli zbyt dużej przestrzeni w umyśle - musiał, to musiał), jeśli zgłębiał wiedzę o szerokim, nieznanym sobie świecie, to przeważnie po to, żeby być jakąkolwiek pomocą dla rodzeństwa przy pisaniu wypracowań, jeśli wykonywał matematyczne obliczenia, to tylko po to, żeby spiąć jakoś domowy budżet. Wszystko miało swój cel i niewiele było w tym Yosefa.
To z pewnością nie rzutowało dobrze na jego rodzeństwo. Kurwa, niczego innego nie pragnął na świecie tak bardzo jak tego, żeby odnaleźli siebie, mieli zainteresowania i byli szczęśliwi. Siebie samego dawno już spisał na straty, więc starał się czerpać energię z takiej wizji, w której Mara albo Joel któregoś dnia opuszczają rodzinny dom, żeby założyć swoje rodziny, zdobyć prace (oby jak najlepiej płatne i przynoszące jak najwięcej satysfakcji) i może czasem nawet dzwonią do niego, żeby spytać, jak mu się wiedzie i czy nie miałby może ochoty się spotkać. Nie oczekiwał tego od MIshy - to być może było okrutne, ale przecież Yosef nie był skończonym idiotą i zdawał sobie sprawę z tego, że jego najmłodszy brat najpewniej będzie potrzebować jego asysty do końca życia. W tej roli musiał się odnaleźć i spełnić. Nie wolno mu było marzyć o niczym więcej - bo marzenia też potrafiły boleć, zwłaszcza jeśli miał świadomość, jak bardzo są nierealne.
Było w tym wszystkim coś przykrego i niesprawiedliwego - i to poczucie, że coś (jakieś perspektywy, możliwości, nadzieje) zostało mu odebrane tak brutalnie, kategorycznie i bez konsultacji, czasem generowało w nim czystą złość. Czasem myślał o ucieczce, czasem o poddaniu się, czasem o odesłaniu dzieciaków do ojca. Czasem, czasem... Ale przecież nie potrafiłby tego zrobić. To były tylko głupie myśli, napędzane furią. Przychodziło mu momentami zastanawiać się czy Drago też je miał - czy frustrował się na cały świat, że zesłano mu akurat taką kanalię zamiast ojca, że obciążono troszczeniem się nad młodszą siostrą w zakresie, który znacznie wybiegał poza zwykłą, braterską relację, czy czuł się tak bardzo ograniczony, jakby tonął, jakby płuca nabierały mu wodą, a nie powietrzem. A jeśli tak, to co wtedy robił? Yosef zazwyczaj coś głupiego. Upijał się, zjadał za dużo tabletek, czasem coś mocniejszego i nawet nie miał siły na to, żeby zupełnie szczerze, całym sercem tych wybryków żałować.
Słysząc wnioski przyjaciela, że przecież wszystko już wyrzygał, przechylił kilkukrotnie głowę na boki, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie był pewien czy to było wystarczająco. Może w podobnie newralgicznych sytuacjach lepiej było jednak dmuchać na zimne? Wiedział, że w tak małym miasteczku, to była jedna, jedyna szansa - wóz albo przewóz. Wiedział też, że Colter nie wybaczyłby sobie, gdyby przez coś takiego ta właśnie szansa została zaprzepaszczona. Yosef nie chciał sobie nawet wyobrażać dźwigania go z tego załamania. Nie był pewien, co do tego, czy byłby w stanie realnie przywrócić Drago z powrotem do pionu.
Zaraz jednak, kiedy usłyszał pytanie o aspirynę, skinął głową. Dokończył to, co miał do dokończenia z wiadrem i ruszył między regałami, poustawianymi pomiędzy ścianami na zapleczu, z powrotem na sklep. Na moment zakuł go lekki stres, że przez dłuższą chwilę był tak zaaferowany Colterem, że nie skupił się nawet na nasłuchiwaniu dzwonka, sygnalizującego czyjeś wejście. Szybkie rozglądnięcie się utwierdziło go jednak w przekonaniu, że na szczęście nadal byli sami. Przed wślizgnięciem się za ladę, chwycił w dłoń opakowanie aspiryny. Słysząc jego komentarz, prychnął cicho.
- Nic mi nie mów. Trzeba to wszystko rozjebać i ułożyć na nowo. - Cóż, on akurat całkiem szczerze wierzył, że w anarchii takim jak oni żyłoby się dużo lepiej. To bogacze sraliby po pachy ze strachu przed utraceniem swoich dziedziczonych pokoleniami majątków, ale o n i ? Nie mieli czego tracić; mogli za to budować. Kiedy usłyszał kolejne słowa przyjaciela, przewrócił oczami, choć tak naprawdę zrobiło mu się głupio. Ile jeszcze razy Drago będzie musiał go dokarmiać?
- Zbyt się mną przejmujesz - burknął tylko pod nosem, nawet na niego nie patrząc, po czym podyktował cenę, choć nie nabił niczego na kasę. Bądźmy szczerze - palnął cokolwiek, żeby zaraz odebrać od Coltera banknota, zamieszać trochę w saszetce, chwycić jeden z porzuconych przez kogoś wcześniej paragonów, który wylegiwał się na biurko i wcisnąć go w rękę Drago, razem z „resztą” - czyli dokładnie tym samym banknotem, którym chłopak przed chwilą mu zapłacił. Szanujmy się - nie miał zamiaru zdzierać z niego więcej hajsu, a właściciel stacji z pewnością od tego nie zbiednieje.
- Weź sobie wodę - polecił, a następnie odwrócił się, żeby zająć się tymi durnymi zapiekankami. Normalnie nienawidził, kiedy ktoś się zamawiał, ale teraz poczuł, że burczy mu w brzuchu. Wstawił jedzenie do piekarnika, po czym wsparł się znowu o ladę.
- Niczego nie będę skubać dwie godziny. Tylko... - kątem oka zerknął na godzinę wyświetlaną na fiksalu - maksymalnie czterdzieści trzy minuty - dokończył. To miał być chyba jakiś wyjątkowo nieśmieszny żart, w celu zbicia uwagi Coltera. Kiedy jednak do Yosefa dotarło, że chyba niezbyt mu to wyszło, odchrząknął pospiesznie. - Sprawdź czy na pewno masz ten filmik. Czy się nie usunął, czy nie przerwałeś nagrywania... wiesz. Żeby się upewnić - polecił, bo wydało mu się to całkiem zasadne. Drago w tych wszystkich emocjach i pod wpływem mógł przecież mieć dodatkowego pecha, a jeśli tak było - lepiej, żeby zorientował się teraz niż rano, w drodze do odpowiednich służb.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Przeszedł razem z Yosefem z zaplecza na sklepową przestrzeń, rozglądając się na boki w sposób, nie generujący bólu głowy. O tej godzinie nie było klientów, chyba, że jakiś zagubiony wędrowiec zechce zatankować samochód w trasie i zjeść coś ciepłego, niezdrowego, odgrzanego w piekarniku.
Dociskał do skroni foliowe opakowanie z nieco stopniałym już lodem, gramoląc się za pracowniczą ladę, gdzie krzątał się przyjaciel. Przesunął nogą metalowo-plastikowy taboret i usiadł na nim, próbując jako tako dojść do siebie.
- Pytanie o to czy zjadłeś, to twoim zdaniem nadopiekuńczość? - uniósł brwi z powątpiewaniem, uznając, że Sadler doświadczył zdecydowanie zbyt mało szczęścia w życiu. Kiedy się uśmiechał, najczęściej robił to po padających, głupich żartach. Drago nie pamiętał, kiedy ostatnio chłopak uśmiechał się sam z siebie, ze względu na dobry humor, albo zrobienie czegoś dla siebie.
- Wolałbym, żebyś nie mdlał tu za kasą, kiedy przyjdzie pora na obsługę klienta. Po prostu dbam, abyś był w pełni sił.
I abyś mógł zarabiać pieniądze, zarówno dla rodzeństwa, jak i samego siebie. Zdawał sobie sprawę, że większość wypłaty szła na opłacanie rachunków oraz czynszu, aby żadna pomoc socjalna się do nich nie dopieprzyła, a firmy dostarczające prąd nie odcięły go z dnia na dzień. Jak na złość, Yosef nie mógł nawet wyjechać gdzieś na jakiś czas, co pozwoliłoby mu na dorobienie się większej kasy. Dzieciaki wymagały jego uwagi, również te starsze, zaledwie stojące na progu dorosłości.
Pokręcił głową, otrzymując swój banknot z powrotem, w gratisie z paragonowym wydrukiem. Nie zamierzał się o to kłócić, doceniając tę formę pomocy, kiedy sam był poobijany i z pewnością odstraszałby potencjalną klientelę.
Skinął głową i zostawiwszy worek z resztką lodu na taborecie, dźwignął się, aby przynieść wspomnianą wodę. Koniecznie musiała być z lodówki. To dobry sposób na wyważenie upałów, odbijających się na jego własnym samopoczuciu. Rany goiły się znacznie wolniej przy wyższych temperaturach. Nieustępliwe słońce potrafiło wkurzać go szczególnie wtedy, kiedy miał dużo paczek do rozwiezienia, a ubrania wręcz lepiły się do ciała, non stop drażnionego spływającymi strużkami potu. Wielokrotnie miał ochotę rzucić się wtedy do basenu przy posesji, na której zostawiał list, jednak byłoby to wielce nieprofesjonalne zachowanie. Jak nic wyleciałby z pracy, gdyby udowodniono jego wybryk, a naprawdę potrzebował tej bezpiecznej posadki, na wypadek, gdyby pozostałe, dorywcze fuchy go zawiodły, a jakiś cwaniak migał się od wypłacenia robocizny.
- Czyli jednak jesteś głodny - wywnioskował po zamknięciu lodówki, podkreślając swoje zdanie szelmowskim uśmiechem. Obrócił w palcach średnią butelkę z wodą i odkręcił korek, aby łyknąć odrobinę, zanim ta posłuży, jako część składowa tabletki z aspiryną.
Po powrocie na taboret i pochłonięciu nieco większej części płynu (aby wyrównać poziom, potrzebny do rozpuszczenia tabletki), sięgnął po telefon. Zerknął na stopklatkę z filmu i wcisnął przycisk „play”, znów przeżywając tamten moment. Nie chciał tego robić. Oglądanie ojca w tak tragicznym, wyniszczonym stanie to ostatnie, czym chciałby się chwalić przed Yosefem. Rozbita butelka, ubrudzona alkoholem ściana oraz słaniający się na nogach Vito, wypluwający kolejne wulgaryzmy to dno ostateczne, którego osobiście wolałby nigdy nie dotknąć.
Zatrzymał filmik, nim doszło na nim do rękoczynów.
- Wciąż jest, nic się nie wykasowało - wygiął usta w sztucznym uśmiechu i pokierował wzrok wyżej, mierząc się ze spojrzeniem Sadlera. - Będę musiał porozmawiać o tym z Dagny.
Pociągnął nosem i wrzucił tabletkę aspiryny do butelki z wodą, uprzednio krusząc ją na połowę.
- Jest coraz większa, rozumie więcej rzeczy i… nie ma co jej okłamywać, odnośnie sytuacji ojca. Później może mieć do mnie o to żal.
Wypominać mu milczenie, albo przeinaczanie faktów byle tylko oszczędzić jej nieprzyjemności. Dagny nie była głupia. Samodzielnie domyślała się wielu procesów, nieraz patrząc na ojca w sposób, wyrażający troskę oraz zawód. Nie ważne, jak wiele razy by go prosiła o zmianę nawyków – ten i tak wracał do swojego pijaństwa, co po odejściu matki było jeszcze bardziej widoczne. Warto zacząć odpowiednio rozmawiać z dzieckiem, do czego zrobi przymiarkę, być może jeszcze dziś.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Tak. Jego zdaniem to była nadopiekuńczość, ale być może tylko i wyłącznie dlatego, że zwykłej opiekuńczości nigdy nie doświadczył i teraz, kiedy był już dorosłym mężczyzną, podobne gesty i słowa troski wydawały mu się czymś przesadzonym. Wydawało mu się, że od zawsze radził sobie jakoś sam, nie licząc przesadnie na czyjąkolwiek pomoc, a jeśli już zdarzyło mu się ją przyjmować, to zawsze z pewnym oporem. Miał nieodparte wrażenie, że ludzie wiecznie są mu albo nieprzychylni, albo współczujący i szczerze nie wiedział, które z tych odczuć było gorsze. Ponadto żył w przewlekłym lęku, że któreś z nich mogłoby udzielić się osobom, które były mu bliskie - czyli przede wszystkim właśnie Drago, który poza rodzeństwem zdawał się najwierniejszym jego przyjacielem. Nie chciał jawić się w jego oczach jako ktoś, kto nieustannie potrzebuje wsparcia, nie dając w zamian nic od siebie, dlatego - pomimo wieloletniej znajomości, która ich połączyła - wciąż miał pewne opory przed przyznawaniem się przed nim do swoich ułomności, choć te ostatnio zdawały się wypełzać uparcie na światło dzienne.
Jak to drżenie, które nie chciało ustąpić, nawet jeśli przyspieszone bicie serca miał już pod kontrolą. Z jednej strony żałował, że nie wziął ze sobą więcej benzo, ale z drugiej wiedział, że powinien z tym gównem uważać. Nie chciał skończyć jak matka-ćpunka, wciągająca mefedron z nocnego stolika. No i, co ważniejsze, nie chciał, żeby dzieciaki musiały na to patrzeć, nawet jeśli Mara kilka razy już przyłapała go odlatującego w fotelu, mierząc do niego jak z działa pytaniami. Być może miał ogólnie zbyt lekkie podejście do używek. Przecież pozwalał nawet czternastoletniemu Joelowi sięgać do lodówki po browara - ale to tylko i wyłącznie dlatego, że wiedział dobrze, że z jego odchyłami i tak dorwałby się do alkoholu, a Yosef wolał, żeby odpalił piwo czy dwa i poszedł spać, niż schlał się tanią wódą i odleciał gdzieś w krzakach.
To wszystko składało się na to, że kiedy przyszło co do czego, to tylko uśmiechnął się do przyjaciela nieco sztucznie, przewracając oczami.
- Trochę. Dzięki - mruknął i chyba zabrzmiało to trochę zbyt szorstko, chociaż wiedział dobrze, że realnie powinien być wdzięczny za to, że ktoś jednak o niego dba, niejako wyprowadzając go z tych niezdrowych nawyków pomijania każdego możliwego posiłku, aż żołądek nie zacznie dopominać się o niego drażniącym ssaniem. Gdzieś tam w jego głowi rozkwitł niepokój, ugruntowany faktem, że to już drugi raz, kiedy Drago przyłapał go na wykręcaniu się od jedzenia, a on sam zaczynał dostrzegać, że to chyba już nie tylko problem wynikając ze zwykłej ekonomiczności i oszczędzaniu na czym tylko się dało. Uparcie poszukiwał w swoim życiu kontroli, czegoś, nad czym mógłby mieć panowanie i zdawało się, że jedzenie - czy raczej jego brak - mogło dawać mu coś w tym rodzaju, cząstkę sprawczości i decyzyjności.
Zanim zapiekanki się podgrzały, podszedł z powrotem do Drago, żeby zajrzeć mu przez ramię w ekran telefonu. Dobrze, to nie było zbyt eleganckie, ale wychodził z założenia, że powinien pomóc mu ocenić ten materiał i jego przydatność. Kiedy tylko filmik ruszył, skrzywił się lekko. Jemu też przypomniało to o niezbyt kolorowych doświadczeniach z dzieciństwa. Współczucie - którego sam przecież tak bardzo nienawidził - zakuło go w klatkę piersiową, że Drago musiał przeżywać to po raz kolejny. Od tych demonów nie dało się tak łatwo odpędzić - on sam był wdzięczny, że odkąd jego własny ojciec zainteresował się Jehową, nie sięgał po alkohol, tylko robił burdy na trzeźwo. Dlatego też nie nalegał na dalsze odtwarzanie, kiedy Colter zatrzymał wideo.
Po chwili zawahania, wyciągnął swoją dłoń i zacisnął jej palce na jego ramieniu, co miało być chyba jakimś gestem wsparcia.
- Dobrze, że masz to na telefonie - zdążył tylko powiedzieć, bo zaraz piekarnik zacząć pipczeć, sygnalizując, że jedzenie jest gotowe, więc cofnął rękę i ruszył do niego, żeby wyjąć zapiekanki, ułożyć na tekturowych tackach i wrócić do Drago, podsuwając mu jedną pod nos. - A Dagny... nie było jej tam, prawda? Była już wtedy u sąsiadów? - zdecydował się dopytać, bo tak naprawdę od tego zależał poziom trudności rozmowy z siostrą. - Tak, myślę, że powinieneś jej to wyjaśnić. Jest bystra, myślę, że sama już domyśla się, dokąd to wszystko prowadzi... Ale dobrze, że ma ciebie. Jesteś świetnym bratem, Drago - zapewnił go, uśmiechając się lekko, bo uważał, że czasem warto było podzielić się podobnym komplementem - zwłaszcza w takiej sytuacji, kiedy Colter wyraźnie potrzebował podniesienia na duchu.


Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Obserwował Yosefa na tyle dyskretnie na ile mógł, wciąż czując widmo kołysania otoczenia. Nie czuł się jak na pokładzie statku, podczas sztormu, jednak do pełnego komfortu jeszcze mu nieco brakowało. Prysznic, uzupełnienie kalorii, wypicie rozpuszczonej aspiryny i zażycie odrobiny snu. Jak już odhaczy te podpunkty na nieoficjalnej liście, zajmie się sprawą naprutego, agresywnego ojca, wciąż posiadającego prawną władzę nad Dagny.
Tył głowy zaswędział go delikatnie, informując o dłoni przyjaciela, zaciśniętej na ramieniu. Mógłby do niej sięgnąć, przykryć z wierzchu, ale powstrzymał się, niepotrzebnie analizując ten gest. Dookoła nawet nikogo nie było, a Yosef raczej był ostatnią osobą, która oskarżyłaby go o stosowanie niemęskich gestów. Co to w ogóle oznaczało? Sam tego nie ogarniał, a słyszał pewne wzmianki z najbliższego otoczenia: kolegów z prac dorywczych, albo samego Vito, mającego obsesję na punkcie bycia stereotypowym samcem. Takie gadki podświadomie właziły do głowy.
- Gorzej, jeśli zrobię jakiś dziwny ruch pijaka i ten telefon wpadnie mi do kibla, albo kompletnie się roztrzaska - zaraz pokręcił głową, bo nie zamierzał na siebie złorzeczyć. Niekiedy słowa miały moc i prowokowanie pewnych sytuacji nie kończyło się dobrze.
W międzyczasie, gdy Sadler wyjmował zapiekanki, wychylił rozpuszczoną miksturę na raz. Pozostawało mu mieć nadzieję, że to oraz uspokojenie organizmu wystarczy, aby odebrać siostrę od sąsiadów, bez odwalania trzody. Jak powszechnie wiadomo, niedaleko pada jabłko od jabłoni, przy czym Drago Colter był jabłkiem w pełni wyrzekającym się swojego drzewa. Nigdy nie pozwoli sobie zniżyć się do poziomu ojca, prowadzącego wyjątkowo marną wersję egzystencji. Wręcz dosłownie zużywał tlen, na który bardziej zasługiwali ludzie, których już nie było.
Z wdzięcznością wymalowaną w tęczówkach przejął papierową tekturę z zapiekanką, od razu biorąc pierwszy gryz. Nie zemdliło go od mieszanki smaków, więc powinien na spokojnie zjeść przekąskę w całości.
- Zaprowadziłem ją do sąsiadów, gdy zobaczyłem pierwszą, pustą butelkę po gorzale, na stole w kuchni - przeczuwał, że z małej konfrontacji wywiążę się kłótnia. Wolał tego oszczędzić Dagny, szczególnie, że sam wciąż pamiętał niektóre z przepychanek własnych rodziców, ciskających w swoją stronę okropne wulgaryzmy. Nie dochodziło do bezpośredniej przemocy, ale to nadal zostawiało zadrę w psychice, która pomimo usunięcia, wytwarzała fantomowy ból. Bliznę, której nie idzie się pozbyć.
- Czasami mam wrażenie, że mógłbym być lepszy - przyznał, nie mniej, doceniając komplement z ust przyjaciela. - Gdyby w szkole chciało mi się bardziej… gdybym pozbył się tego pieprzonego pasożyta…
Tak właśnie określał własnego ojca, mającego sporo wspólnego z obślizgłymi robalami. Żerował na innych, byle tylko jakoś funkcjonować, bez wyraźnie nakreślonego celu. W porównaniu z nim, Drago przynajmniej wyrażał chęć zmiany. Powoli dążył w stronę wyznaczonego celu, przezwyciężając przeciwności losu czy metaforyczne kłody, rzucane niekiedy przez samego Vito.
Jeszcze trochę. Da radę ostatecznie dopiąć swego.
- Dłonie ci drżą - mruknął pod nosem, od dłuższej chwili przyglądając się rękom Sadlera. - Na pewno czujesz się w porządku? Nic cię nie boli?
Wyglądał trochę tak, jakby było mu zimno, może od sklepowej klimatyzacji? Nie był w stanie dokładniej przyjrzeć się jego twarzy, ze względu na własny stan, mało sprzyjający porządnym oględzinom.
- Przychodzę do ciebie z całym tym swoim gnojem… rzygam do wiadra i wyjadam zapiekanki.
Pokręcił głową z niepocieszeniem, któremu towarzyszył ironiczny uśmiech, czując wciąż obecny w krwiobiegu alkohol. Było go już nieco mniej, ale nadal w nim krążył, skłaniając Coltera do nieco śmielszego wypowiadania słów, odnosząc się do posranego życia, czy też bałaganu napiętrzonego przez ostatnie dni.
- Cokolwiek dzieje się u ciebie, możesz to z siebie przy mnie wyrzucić. Kto jak, kto, ale ja mam niezłą wprawę w beznadziejnych sytuacjach. - dodał po przeżuciu kolejnego kęsa zapiekanki. Obaj poniekąd jechali na jednym wózku, przy czym w kategorii opieki nad dzieciakami, Yosef bił go na głowę. Przy tak dużej presji, łatwo jest popaść w chęć ucieczki czy to przez alkohol lub inne substancje, nieco odciążające układ nerwowy. Jako lekoman z konieczności, coś o tym wiedział.

ODPOWIEDZ