sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Yosef ostatnio nie miał się dobrze.
Prawdę mówiąc - nie miał się dobrze od dłuższego czasu, spóźniał się już tydzień z opłatami i czekał tylko aż w końcu odłączą im prąd i wodę. To nie tak, że nagle zaczął zarabiać mniej albo ciąć godziny - miał wręcz wrażenie, że tak jak wcześniej robił za dwóch, tak teraz robi za czterech, ale to w gruncie rzeczy mogło być jedynie subiektywne odczucie: bo dawno już nie czuł, że miał tak mocno wszystkiego dosyć jak teraz. Za dziurę w budżecie obwiniał głównie zioło i benzodiazepiny, które wykupywał z szemranych źródeł, a za konieczność takich właśnie zakupów - stany lękowe, które znowu nie pozwalały mu normalnie funkcjonować.
Nauczony, że z własnym bagnem należało radzić sobie w pojedynkę, nie brał nawet pod uwagę takiej opcji jak pójście do lekarza. I to jeszcze jakiego! Do psychiatry? Nie był przecież wariatem. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak szkodliwe przekonania ma wdrożone w ten swój mózg, choć czuł dobrze, że wypracowane przez niego przez lata schematy zaczynają sypać się coraz bardziej. Zawsze uważał z proszkami, nie chcąc dopuścić do funkcjonowania w ciągu, a w dalszej kolejności także do uzależnienia, ale ostatnio życie zdawało się dawać mu w kość jeszcze bardziej niż zazwyczaj i potrzebował połknąć tabletkę albo dwie przed każdym wyjściem do pracy, bo inaczej - o tym był w stu procentach przekonany - nie byłby w stanie nawet opuścić domu.
Czasem ataki dopadały go na zmianie - poznawał je po tym, że ręce zaczynały mu się trząść i w pierwszej kolejności doświadczał sygnałów ze strony ciała, potem dopiero od umysłu. Zdarzało się już tak, że potrzebował zamknąć się na zapleczu i położyć na podłodze, modląc się tylko o to, żeby ten stan jak najszybciej się skończył, chociaż wiedział dobrze, że to potrafiło ciągnąć się całymi godzinami. Ale nie chciał przecież obżerać się tabletkami w pracy. Nie mógł. Zaciskał więc dłonie w pięści i liczył na to, że tego dnia na stacji albo w księgarni nie będzie kręcić się zbyt wielu klientów.
Wiadomość od Drago zastała go podczas jednej z takich właśnie sytuacji - leżał przy drzwiach do pracowniczego kibla, oddychając ciężko i starając się odzyskać na nowo kontrolę nad swoim ciałem. Miał szczęście, że coś go tknęło i w ogóle zerknął na ekran telefonu - zwykle tego nie robił, chcąc odseparować się jak najbardziej od zewnętrznego świata. Kiedy tylko odczytał esemesa, szarpnął się do pozycji siedzącej, w reakcji na co jego serce zabiło znowu nieregularnie i mocno - przez krótką chwilę miał wrażenie, że wyskoczy mu spomiędzy żeber, rozszarpie ubrania i upadnie obok niego na tę posadzkę. Tak się jednak nie stało - na szczęście, bo mógł wziął głęboki wdech i wystukać wiadomość zwrotną. Odpowiedź przyszła już po chwili, a do niego dotarło, że to najwyższa pora, żeby wstać.
Nie było idealnie - kiedy przełykał ślinę, czuł zbyt wyraźnie jak przeciska mu się przez gardło, zupełnie jakby była szorstka i kanciasta. Dygotał jednak mniej, a po przejściu z zaplecza na stację, jego dłonie zachowywały się w miarę stabilnie. Wszystko inne był w stanie zamaskować. Było pusto, więc wypowiedział na próbę kilka prostych zdań - jak skończony idiota, gadający do siebie. Wszystko działało, jego głos brzmiał tylko w odrobinę zniekształcony sposób. Teraz martwił się o Coltera.
Ten pojawił się na miejscu już po chwili, a Sadler ruszył w stronę wejścia, kiedy tylko usłyszał nad drzwiami sygnał dzwonka. Drago wyglądał koszmarnie. Yosef poczuł jak niepokój znowu chwyta go za krtań, ale postanowił to zignorować, żeby zamiast tego do niego podejść i chwycić go za ramię.
- Chodź - zarządził, ciągnąc go za sobą na zaplecze. Kiedy tam dotarli, posadził go na skrzynce od piwa, a sam udał się szybko po apteczkę. Tryb zadaniowy. Tryb b o j o w y. Wrócił do niego pospiesznie, kucnął przy nim i dopiero wtedy zorientował się, że nie miał bladego pojęcia jak mu pomóc.
- To wciąż krwawi? - spytał więc, wskazując palcem na jego nos. Przyglądał mu się przez chwilę, ale w końcu sam doszedł do wniosku, że chyba nie. Odrzucił tę apteczkę na bok, sfrustrowany, że okazała się nieprzydatna i zamiast tego wrócił się na sklep, żeby z zamrażalnika wydobyć opakowanie lodu. Wrócił i znowu przy nim kucnął, przyciskając mu paczkę do formującego się na twarzy siniaka. Nie miał zamiaru odbierać mu tej flaszki.
- Co ten skurwiel zrobił? - zapytał po prostu, widząc, że Colter cały aż kipi ze złości. Cały czas przytrzymywał mu też przy policzku przyniesiony lód.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Tym razem pamiętał o wzięciu leków na nieprzyjemne napady senności, które to poprzednim razem sprowokowały mały wypadek, podczas rozwożenia paczek po okolicy. Zdarty łokieć zdążył się zagoić, a po siniaku na udzie zostało małe wgłębienie, świadczące o sporawym, wchłoniętym krwiaku. Nigdy nie mieszał leków z alkoholem, a raczej nie sięgał po niego przez dłuższy czas, wciąż mając przed oczami ojca; to jak bełkotał pod wpływem procentów i jak żałośnie się prezentował w upodlonym stanie, prezentowanym również przed małą Dagny. Jego siostra kończyła w tym roku -naście lat, ale Drago wciąż widział w niej dziecko, które należało chronić przed okropieństwem dorastania w toksycznym środowisku domu rodzinnego. To ze względu na nią wyjął dzisiaj telefon i nagrał jeden z najbardziej srogich upadków Vito. To dla niej zamierzał podjąć nierówną walkę z systemem pomocy społecznej, byle tylko wyprowadzić ją na prostą, znacznie łatwiejszą drogę, sprzyjającą lepszej przyszłości. W tym jakże ambitnym planie kryły się zapadliska, podłe kłody rzucane pod nogi, chociażby w formie cholernej butelki whisky, której nie mógł się oprzeć, naładowany emocjami. Bał się, że skłonności ojca były dziedziczne. Że nigdy nie powinien sięgać po alkohol, bo ten spychał go w mroczne otchłanie umysłu, prowokujące ryzykowne działania, nijak nakierowane na pozytywne skutki. Odreagowywał. Dzisiejsza dawka whisky była rekompensatą przemocy, której doświadczył po raz pierwszy od dawna, przyjmując cios na twarz. Wydawała się alternatywną, lepszą od bicia pięściami w twarde ściany czy rzucanie przedmiotami, wpadającym pod dłonie.
Tak to sobie przynajmniej tłumaczył, rozbieganym spojrzeniem sunąc po półkach, wypełnionych różnościami pierwszej potrzeby. Ledwo zarejestrował pociągniecie za ramię, któremu się poddał, pomimo lekkiego spięcia na wysokości ramion. Wciąż był w środku tkliwy; nastawiony bojowo do ewentualnego sparingu strachem, o niewidzialnym kształcie. Ojca nie było już w pobliżu. Mógł przynajmniej spróbować się uspokoić, co przyjdzie mu z trudem, mając na uwadze obraz, wirujący przy każdym, gwałtowniejszym obróceniu głowy.
Żołądek zaprotestował tuż po zajęciu miejsca na skrzynce po piwach. Powstrzymał gwałtowny skurcz przełyku, zwiastujący zwrócenie trawionej, ciężkiej zawartości trzewi. Czuł, że jeśli tylko przełknie ślinę, przyspieszy nieuniknione, w formie bezczelnego pawia, zrzuconego na wydeptane płytki podłogowe.
Sadler ekspresowo pojawił się w pomieszczeniu. Jego obecność trwała w perspektywie Coltera zaledwie jedno mrugnięcie.
- Pytasz o nos, czy… - znów ten nieprzyjemny posmak żółci w ustach, który zmusił do sięgnięcia po puste wiadro od zestawu z mopem. Splunął do niego i zaśmiał krótko, przeklinając własną głupotę. A mógł zjeść dziś, jak człowiek. Oszczędziłby sobie tego marnego przedstawienia, prezentowanego przez Yosefem.
Ten znów zniknął, ale natychmiast pojawił się obok, co uzmysłowiło Drago w jego spowolnionych reakcjach. Dawno nie doświadczył podobnych atrakcji, harując dzień w dzień, byle tylko odłożyć jak najwięcej pieniędzy. Jako tako cenił sobie również honor, bo gdyby miał go w poważaniu, nie hamowałby się przed zarabianiem w bardziej uwłaczający sposób.
- Nie obrazisz się, jeśli zarzygam ci wiadro? - wymamrotał na wydechu z wyraźnym w tonie głosu rozbawieniem. - Spokojnie, sam je wyczyszczę.
Nie był na tyle chamski, aby zostawiać przyjaciela z wiadrem alkoholu, przemieszanego we własnym żołądku. Niech tylko da mu moment… albo najlepiej parę godzin, wytapiających symptomy przedawkowania cholernej whisky - a raczej czegoś, co ją przypominało.
Nim zdążył unieść wzrok na Yosefa, poczuł na twarzy zawinięty w folię lód kojący odrętwienie odczuwalne na twarzy.
- Lepiej - sapnął pod nosem udobruchany zimnem, słysząc następnie krótkie pytanie. - Po raz kolejny udowodnił jak skończonym jest chujem.
Opowie mu więcej, ale niech tylko da mu trochę czasu. Jeszcze tylko parę chwil.
- Za dużo wypił - tego raczej spodziewał się każdy, kto znał nawyki Vito. - Ja też za dużo wypiłem. Musiałem się napić po tym, jak…
Nie walczył już z mdłościami. Odsunąwszy opakowanie z lodem zwymiotował do ustawionego między nogami wiadra. Odkaszlnął dwa razy i pożałował tego, czując wyraźniejsze kłucie w nosie oraz ból w podrażnionym gardle. Czekała ich długa noc.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Yosef naprawdę był w stanie zrozumieć tę potrzebę ochrony rodzeństwa przed całym światem. Sam uskuteczniał to samo, tylko trochę nieudolnie, do kupy zbierając wszystkie swoje, czasem wręcz wysiorbane z rynsztoka, poglądy na świat, do których przyzwyczaiło go życie na tym zapomnianym przez każdego boga zadupiu. Dobrze wiedział, że jego podejście do niektórych spraw wciąż było przesadnie zaściankowe, ale do jego głowy docierało tak wiele sprzecznych opinii, że miał wrażenie, że żyje ciągle tylko w nieznośnym chaosie informacyjnym. Wiedział przynajmniej, że dzieci bić nie należało - ale to nie było żadnym wielkim odkryciem, tylko raczej wnioskiem każdego przeciętnie rozgarniętego człowieka. Wciąż jednak miał problem z określeniem czy powinien pozwolić nastoletniej siostrze na ubieranie się jak chciała, czy jednak zwracać uwagę, że pewien makijaż i ubrania nie przystawały mimo wszystko dziewczynie w jej wieku i ktoś mógł zwyczajnie zrobić jej któregoś dnia krzywdę; wciąż nie wiedział czy karcić Joela, czy chwalić za to, że znowu pobił się z innymi dzieciakami w obronie młodszego brata; nie miał pojęcia czy powinien w dalszym ciągu zmuszać Mishę do jak najczęstszego obcowania z rówieśnikami, którzy najwidoczniej traktowali go jak popychadło, a on zupełnie nic nie był w stanie z tym zrobić.
Niektóre rzeczy robił też albo zgadzał się na nie dla świętego spokoju, a potem miał do siebie o to nieskończony żal. Czasem miał wrażenie, że non stop popełnia tylko błędy wychowawcze; że gdyby opieka społeczna, która deptała im po piętach, w końcu definitywnie wlazła mu na głowę, zabrałaby dzieciaki cholera wie dokąd, bez ani chwili zawahania, uznając warunki, w których żyją, za zwyczajnie nieodpowiednie. I nie było tutaj mowy jedynie o wołającym o pomstę do nieba stanie domku w Sapphire River, ale właśnie o wszystkie pozostałe rzeczy: o te błędy, które goniły go nieustannie i przypominały o sobie nieustannie w licznych momentach zawahania. Zdarzały się momenty, w których zastanawiał się czy dzieciakom nie byłoby lepiej, gdyby pozwolił systemowi wchłonąć je i rozrzucić po domach, w których codziennie czekałby na nie ciepły posiłek złożony z czegoś innego niż najtańszych produktów z dyskontu i resztek z poprzednich „potraw” - w cudzysłowie, bo przecież Sadler oprócz ewidentnego braku talentu do wychowywania nieswoich dzieci, na gwiazdkę Michelin za osiągnięcia kuchenne tym bardziej nigdy by sobie nie zasłużył. Zbyt często jednak dochodził do wniosku, że rodzeństwo to wszystko, co jeszcze jako tako trzymało go w ryzach. Był zwykłym egoista, ale wiedział doskonale, że gdyby mu je odebrano, straciłby cały sens, który do tej pory motywował go w życiu.
Teraz - w tej sekundzie, w tym momencie, w tym kontekście - miał (choć przez chwilę) nowy priorytet, w postaci roztrzęsionego Drago, który był ważniejszy niż wszystkie jego nieudolności i wątłe spazmy napadowego lęku, które przemykały raz po raz przez jego ciało. Miał misję - musiał działać, choć we wszystkich podejmowanych akcjach czuł się nieudolny. Słysząc pytanie czy chodzi mu o nos, skinął tylko tępo głową, choć raczej powinien zaznaczyć, że Colter nie musiał już na to odpowiadać. Widząc, że przyjaciel sięga po wiadro, on także zacisnął palce na jego krawędzi, zupełnie jakby podważał zdolność Drago do tak łopatologicznej rzeczy jak podsunięcie go pod nos.
- Rzygaj śmiało - odparł, uśmiechając się z przekąsem. Nie dodał już, że nie miał zamiaru zmuszać go do tego, żeby w tym stanie brał się za szorowanie czegokolwiek. Po wszystkich wpadkach Mishy, zdawało mu się, że jest już zupełnie uodporniony na wszelkie ludzkie wydzieliny, ale nie chciał teraz zaprzątać tym Colterowi głowy - tym bardziej nie chciał, żeby przyjaciel zapętlił się w tym momencie na przekonaniu go o tym, że owszem, posprząta po sobie, a Yosef niech się nie wygłupia (znał go na tyle długo, że przewidywał właśnie taki scenariusz, choć w tym stanie ewidentnego alkoholowego porobienia, być może Drago był łatwiejszy do udobruchania.
Sam skupił się na asekurowaniu lodu przy jego policzku i wpatrywaniu się z napięciem w jego twarz, próbując tym samym przekazać mu, że słucha. Nie dowiedział się jednak wiele więcej niż sam zdążył się już domyślić, bo zaraz Colterem wstrząsnęła fala wymiotów, także pozostało mu tylko posłusznie odsunąć lód od jego twarzy i przyglądać się z troską temu obrazowi nędzy i rozpaczy. Na krótką chwilę ułożył dłoń na jego plecach i choć chyba miał zamiar poklepać go po nich, finalnie tego nie zrobił, pozwalając sobie tylko na tę krótką i (jak miał nadzieję) wspierającą bliskość, która nic w sobie nie miała z nachalności. Kiedy wydawało mu się, że Drago skończył, poderwał się na nogi, żeby sięgnąć po małą butelkę wody, ze zgrzewki dostarczonej na użytek pracowników. Yosef miał zwyczaj wynoszenia co najmniej kilku sztuk w torbie po każdej zmianie, bo kranówka co jakiś czas przybierała u nich w domu kolor, który skutecznie zniechęcał do jej picia. Wrócił do Coltera i podsunął mu ją pod nos, dostrzegłszy wcześniej jego skrzywienie.
- Po tym, jak...? - zachęcił go do kontynuowania, choć być może nie powinien tego robić. - Pisałeś, że go nagrałeś. Coś konkretnego się stało, że mu tak odjebało? - dopytywał, choć nie był pewien czy skłanianie Drago do opowiadania wszystkiego ze szczegółami w tym momencie, to był dobry pomysł.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Przeczuwał podświadomie, że po całej sytuacji będzie mu zwyczajnie głupio. Wszedł na stację jak do siebie, robiąc dookoła niezły bajzel, czego Yosef z pewnością nie potrzebował. Miał własne zmartwienia na głowie, gęby do wyżywienia, a mimo to, Drago zdecydował pójść prosto do niego. Nikomu bardziej nie ufał. Nie potrafił, przeczuwając, że w innym wypadku skończyłby w barze, albo jakiejś melinie, być może gubiąc jednocześnie telefon, z zapisanym w pamięci, cennym nagraniem.
Póki co, kurczowo zaciskał palce na pochwyconym wiadrze, pozwalając organizmowi na niezgrabne odtruwanie. Powinien być mądrzejszy. Alkohol niczego nie ułatwiał, co widział na własne oczy, na przykładzie ojca. Potrzebował odreagowania. To, że wciągnął kilka porcji paskudnej whisky, wcale nie oznaczało, że wpadnie w ciąg i stanie się niezdolny do opieki nad siostrą. To tak nie działało, a przynajmniej tak sobie wmawiał, czując ból na wysokości żołądka. Zarejestrował z tyłu głowy dotyk na plecach. Cholernie doceniał obecność Sadlera, nawet, jeśli prezentował się przed nim w fatalnym stanie. To Drago powinien być tym twardszym, starszym kolegą, dającym przykład młodszym, uwikłanym w podobne problemy. Mimo wszystko, sam również potrzebował wsparcia. Pragnął doświadczać nawet prostego poklepania po plecach, do czego nigdy nie przyznawał na głos. Dopiero przed Yosefem potrafił otworzyć się nieco bardziej i przestać postrzegać część potrzeb, jako coś ujmującego charakterowi, albo ogólnej, mocnej postawie, którą chciał się odznaczać.
Splunął kilkukrotnie do pozostawionej na dnie mieszanki, po czym przesunął wiadro pod ścianę, przez drażniącą nozdrza woń. Za chwilę po sobie posprząta, potrzebował jeszcze chwili, aby wziąć kilka wdechów i przepłukać usta.
Bolała go twarz. Czuł na niej pulsujące szczypanie, które być może da radę wyciszyć za sprawą przemycia ran środkami odkażającymi. Będzie boleć przy kontakcie rozdrapanej skóry ze specyfikiem, ale później nastąpi spokój. Względny, pod kątem fizycznym; na ten psychiczny jeszcze przyjdzie pora.
Podziękował pod nosem za podsuniętą butelkę i sprawnie odkręcił zakrętkę. Łapczywie upił dwa, porządne łyki, nie zważając na cienką strużkę, płynącą wzdłuż podbródka. Najchętniej całą głowę wetknąłby pod kran, ale na to jeszcze przyjdzie pora. Nie chciał zbyt szybko wstać ze skrzynki, co mogłoby się wiązać z zachwianiem równowagi.
- Po tym, jak… jak znów się napruł - dokończył poprzednio zaczęte zdanie, póki co, unikając bezpośredniego łypania na towarzysza. Obawiał się, że jak tylko podniesie wzrok, doświadczy bólu zbliżonego do lobotomii (a przynajmniej tak sobie wyobrażał ów ból).
- Wywalili go z roboty, więc miał dodatkowy powód, aby znów zachlać. Kiedy schowałem mu flaszkę, wkurwił się i zaczął szarpać.
Oto sposób Vito na radzenie sobie z emocjami. Gorzała. Dużo gorzały, papierosów i innego, potencjalnego świństwa, przygarniętego od bezzębnych koleżków z budowy. Skoro jego ojciec miał ciągoty do używek, dragami również by nie pogardził. Mógłby się w nich wręcz rozsmakować, co tylko skomplikowałoby i tak okropną codzienność Dagny, zgorszonej przez prawnego opiekuna. Matka uciekinierka wcale nie była lepsza. Rodzina na medal.
- Nagrałem go - pociągnął dalej, lekko kiwając głową. - Mam tego skurwiela na telefonie i chętnie pokażę przed sądem, jakim jest chujem.
Wpierw będzie musiał pójść z tym do pracowników socjalnych i czekać na przełom w ich śledztwach, prowadzonych w zawrotnym tempie. W dzisiejszych czasach nie dało rady przeskoczyć biurokracji, będącej koszmarem dla zaniedbanych dzieciaków.
- Myślisz, że to przejdzie? - uniósł wreszcie spojrzenie do góry, odczuwając już znacznie mniej dokuczliwe dolegliwości, powiązane z wirującym otoczeniem. Powinien wypić całą butelkę, zjeść coś pożywnego i ogarnąć twarz. Miał na to godzinę, może dwie, zanim sąsiedzi, u których zostawił siostrę, zaczną szykować się do spania.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Wszyscy mieli swoje grzechy. Sadler nie uważał, żeby Drago był mu winien bycie ciągle tylko opoką i filtrem na jego własne problemy. Uważał, że w tym ich pakcie teraz, po upływie dziesiątek miesięcy, mniej już liczyło się to, który z nich był starszy - Yosef niewiele miał już w sobie z tamtego przerażonego na śmierć, dwunastoletniego dzieciaka, który z dnia na dzień został z całym sajgonem na swojej własnej, małej głowie - a bardziej to, który akurat był w stanie jakkolwiek tego drugiego ogarnąć. On w bieżącym momencie był w o niebo lepszej sytuacji niż Drago - już pieprzyć ten stan lękowy, przez który wciąż drżały mu dłonie, pomimo faktu, że zjawienie się Coltera trochę go otrzeźwiło; przynajmniej tym razem to nie jego ojciec okazał się skończonym skurwysynem. Musiał przyznać, że chociaż Robert Sadler nie zasłużył sobie nigdy nawet na nazywanie go rodzicem, przynajmniej nie startował do niego nigdy z łapami. Raz czy dwa zdarzyło mu się go popchnąć, czasem złapać za szmaty, ale z rąk starego nie zdarzyło się jeszcze Yosefowi doświadczyć tego, przez co teraz przechodził Drago. Od matki - owszem. Ale matka wyniosła się przecież tyle lat temu, że sam fakt jej niegdysiejszej obecności łatwo można było pomylić ze zwykłem snem.
Colter przez te wszystkie, dłużące się miesiące po jej odejściu, pomógł mu tak wiele razy, że Sadler nie był pewien czy potrafiłby się tego doliczyć i podpiąć pod jakiś konkretny numer. Nic dziwnego, że miał w sobie bardzo silną potrzebę odwdzięczenia się, choćby w sposób tak prosty jak podanie mu tej durnej wody i trwanie przy jego boku. Doceniał to, że Drago wybrał akurat niego; że spośród tych wszystkich ludzi, na których natrafił w swoim życiu, uznał, że akurat Yosef będzie tą odpowiednią osobą do wciągnięcia w swój dramat, co na pewno kosztować go musiało masę odwagi. Sadler po sobie doskonale wiedział, jak to jest, kiedy trzeba przyznać się na głos do syfu, który panował w domu - nieważne czy robiło się to po raz pierwszy, czy któryś z kolei. Za każdy z tych razów był Colterowi cholernie wdzięczny.
W jego rodzinie to matka była ekspertką od fikuśnych substancji i uzależnień - kiedy miał ledwie parę lat urządziła mu istny kurs podgrzewania towaru na stołowej łyżce i pakowania w żyłę. Pamiętał dokładnie, jak osuwała się na kanapę, na której razem siedzieli, a on był przerażony, że właśnie umarła na jego dziecięcych oczach. Takich sytuacji była cała masa: różniły się dragi, różniło otoczenie, czasem oprócz nich byli też jacyś jej paskudni znajomi, którzy rzucali do niego dziwne teksty (ci, którzy z jego obecności przy tych wszystkich wykolejeniach zdawali się czerpać jakąś niepokojącą frajdę), a z rzadka nawet groźby (ci, których obecność dzieciaka najwyraźniej podminowywała, bo Salome Sadler nie zwykła najwidoczniej przesadnie chwalić się posiadaniem dzieci). Pewnie każdy normalny człowiek czułby ulgę, że ta kobieta zdecydowała się sama wyprowadzić z jego życia. Właśnie - każdy n o r m a l n y, a Yosef najwidoczniej normalny wcale nie był, skoro wciąż potrafił wręcz patologicznie za nią tęsknić.
Otworzył szerzej oczy, kiedy Drago powiedział, że udało mu się nagrać ojca podczas całej tej awantury. To przecież dobrze. To przecież doskonale; to przecież o to cały czas chodziło - żeby mieć wreszcie namacalny dowód na to, że Dagny nie mogła dłużej zostawać pod pieczą tego człowieka. Wyglądało więc na to, że w całym tym dramacie pojawiło się jednak jakieś światełko nadziei i Sadler aż poruszył się niespokojnie, próbując powstrzymać nagłą potrzebę wtłoczenia teraz Colterowi jak najszybciej do głowy, że niezależnie od tego, jak chujowo musiał się teraz czuć, wykonał kawał dobrej roboty.
- Czy co przejdzie? Nagranie przed sądem czy twoje mdłości? - zapytał, nie zastanowiwszy się nawet nad tym, jak idiotyczne było to pytanie. - Przejdą obie te rzeczy, jestem przekonany - odpowiedział zaraz, nie dając mu okazji na sprostowanie, o co dokładnie mu chodziło. Westchnął ciężko i przetarł szybko oczy, starając się poukładać jakoś swoje myśli i to, co właściwie chciał mu teraz przekazać.
- Czyli w tym całym syfie udała się chociaż jedna rzecz, tak? I to zajebiście ważna rzecz. To jest... więcej niż miałeś kiedykolwiek wcześniej. To nagranie. Ciężko podważyć coś, co uchwyciła kamera. Kiedy ochłoniesz, będziesz z siebie dumny w chuj, że pomyślałeś o tym w takich emocjach. Ja jestem z ciebie dumny - przyznał, sięgając już dłonią do jego nadgarstka, ale w ostatniej chwili przyłapał się na tym i wycofał rękę. Nie był zbyt dobry w rozmawianiu o emocjach, a wszelkie wspierające gesty wciąż jawiły się w jego głowie jako coś niemęskiego, czego należało unikać jak ognia. Nie chciał, żeby Drago coś sobie o nim pomyślał - choć przecież to coś wcale nie musiało być dalekie od prawdy, a Colter nigdy nie dał mu podstaw do obawiania się, że to cokolwiek by między nimi zmieniło.


Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Parsknął z rozbawieniem, słysząc nawiązanie do łatwo przechodzących, paskudnych wymiotów, zalegających teraz w wiadrze, pod ścianą. Mogło być gorzej, tak? W najgorszym wypadku nie trafiłby do wiadra, poślizgnął na płytkach i rozwalił nos jeszcze bardziej, co skłoniłoby Yosefa do wezwania pogotowia. Noc spędzona w szpitalu brzmiała tragicznie, głównie ze względu na Dagny, pozostawioną pod opieką sąsiadów. Drago nie posiadał w rodzinie nikogo innego, kto zadbałby odpowiednio o dziewczynkę. Starszy brat poszedł w ślady matki i chociaż przez pewien czas Colter łudził się, wyczekując jego powrotu, w końcu dał sobie spokój. Czemu ktoś taki, jak on miałby chcieć wracać? Już dawno temu podjął decyzję o zerwaniu więzi, celem własnego spokoju. Szanował to, ale jednocześnie nazywał egoistą. Spisał całą rodzinę na straty, chociaż miał całkiem ogarniętego, rokującego brata oraz wspaniałą, młodszą siostrzyczkę. To było za mało. Wybrał ucieczkę, a Drago ani myślał o podobnym rozwiązaniu, codziennie spoglądającą na dorastającą Dagny, porzuconą przez matkę, zaniedbaną przez ojca. Nie byłby w stanie prowadzić życia w innym miejscu, ze świadomością piekła, przez które przechodziłaby siostra.
Został, a teraz pokornie przyjmował na siebie ciosy wyprowadzane przez bliżej nieokreślone twory, zwane przez niektórych zrządzeniem losu.
Ledwo zarejestrował dłoń Yosefa, podążającą do nadgarstka, jednak ta prędko się wycofała.
- Ty tak myślisz… i ja tak myślę - co do zajebistości pozyskanego nagrania obaj byli zgodni, nie mniej, to tylko zdanie dwóch gości, wychowanych w ekstremalnych warunkach. - Pytanie, co pomyślą o tym socjalni i jakie powstaną konsekwencje.
Dzisiejszy świat był rzekomo przewrażliwiony na punkcie krzywdy wymierzonej w stronę dzieci, jednak biurokracja wcale nie ułatwiała powstrzymywania pewnych zjawisk, skutkujących w najgorszych przypadkach śmiercią małoletniego. Czuł się odpowiedzialny za Dagny, którą zasłoniłby własnym ciałem, byle tylko uchronić przez niebezpieczeństwem. Nic dziwnego, że wymagał radykalnych rozwiązań wymierzonych w pijaka, którego miał nieszczęście nazywać swoim ojcem.
- Co jeśli będę musiał poradzić sobie na własna rękę z tym… syfem? - pociągnął, ale zaraz pokręcił głową, jakby powiedział coś niedorzecznego. - Tak tylko myślę. Wiesz, jak jest.
Człowiek pijany przejawiał większe tendencje do rozmyślania nad ewentualnościami, albo bezpośredniego ukazywania swoich emocji. Z tym Drago musiał się nieco powstrzymać. Nie chciał przecież zrobić czegoś głupiego pod wpływem chwili, co skutkowałoby konsekwencjami karnymi. Nie ma mowy, aby zostawił siostrę samą, nawet po wyrzuceniu ojca z lichego obrazka, nijak przypominającego kochającą rodzinę.
- Dzięki, Yo. Dobry z ciebie chłopak.
Podniósł wzrok, posyłając Sadlerowi niewielki, wdzięczny uśmiech. Nadal wyglądał okropnie i wypadało zmyć z twarzy resztki zaschniętej krwi, jak już wyleje z wiadra niestrawione resztki, prosto do toalety i odpowiednio przepłucze plastik detergentami. Zastanawiał się czasem, jakby to było pracować z Yosefem w jednym miejscu. Na pewno zyskałby dobrego kompana do rozmów, w porównaniu ze spoconymi gachami, z którymi pracował dorywczo przy wykończeniach, albo przy taśmie, bliżej Cairns. Nie bez powodu jego główny zarobek stanowiła fucha listonosza. Wystarczyło zabrać paczki z placówki, wsiąść na rower i dostarczyć w wyznaczone miejsca, bez zbędnego użerania się z ludźmi.
Dźwignął się powoli ze skrzynki, czując wyraźniejsze otrzeźwienie. Otoczenie już nie wirowało, a głowa wydawała się lżejsza, niż te kilka chwil temu,
- Do której masz zmianę?- podpytał, chwytając za wiadro, które obiecał przeczyścić. Colterowi pozostało ogarnąć obrażenia, coś przekąsić, wypić i wrócić po siostrę. Powinien się wyrobić w czasie, nawet, jeśli okazałoby się, że Sadler niedługo kończy pracę.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Yosef nie miał w sobie wcale zbyt dużego zaufania do wszelkiego rodzaju socjalnych instytucji. Na własnym przykładzie doświadczył zaniedbań aparatu państwowego i szczerze mówiąc, nie sądził, że ta cała operacja związana z odebraniem ojcu Dagny i Drago praw rodzicielskich pójdzie tak gładko, jak obaj z Colterem na to liczyli. Starał się jednak wykrzesać z siebie choćby odrobinę pozytywności, bo przecież był tutaj teraz potrzebny w roli wsparcia, a nie dodatkowego dobicia. Jakby nie patrzeć - to, że w przypadku jego rodziny państwówka zawiodła, nie musiało oznaczać wcale, że u Drago będzie tak samo. Może trzeba było trzymać się kurczowo myśli o tym, że dzięki odpowiedniemu impulsowi, w postaci inicjatywy jego przyjaciela, ktoś tam u władzy faktycznie zainteresuje się warunkami bytowymi małej Dagny. Tylko, że Yosef doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to był dopiero początek. Jakie były szanse na to, że pozwolą młodej zamieszkać z bratem?
To nie tak, że Sadler powątpiewał w umiejętności wychowawcze Drago - wręcz przeciwnie. Wierzył i sądził, że przyjaciel spełni się w roli opiekuna dużo lepiej niż on sam, ale jednocześnie miał przekonanie, że tych wszystkich decyzyjnych ludzi bardziej interesuje kwestia forsy niż emocjonalnego wsparcia dla dzieciaków. To przecież był główny powód, dla którego sam nie zdecydował się do tej pory nadal poczynić żadnych kroków, żeby móc zajmować się rodzeństwem oficjalnie, choć to z pewnością oszczędziłoby mu dużo nerwów i zabaw w podrabianie ojcowskich podpisów. Miał wrażenie, że socjalni po prostu zabiorą dzieciaki gdzieś daleko od niego, skoro tylko zorientują się w jakich warunkach żyli wszyscy na kupę, na tej śmiesznie małej przestrzeni, od pierwszego do pierwszego, oszczędzając na wszystkim, na czym tylko się dało.
Miał zamiar jednak trzymać za Drago kciuki i wspierać go w decyzji o tę walkę, bo widział jak bardzo Colter był zdesperowany, żeby osiągnąć swój cel. Być może tego właśnie brakowało Yosefowi - odrobiny desperacji i poczucia, że mogło być lepiej. Nauczył się już funkcjonować w tym niekończącym się nigdy chaosie, niejednokrotnie odejmując sobie od ust po to tylko, żeby dzieciaki były w miarę najedzone i ogarnięte. Kiedy udawało mu się akurat wyszarpać ojcu z zębów rentę Mishy, dawali radę pociągnąć na minimalnie lepszym poziomie, ale wciąż nie były to żadne kokosy. Bał się jednak, że gdyby poczynił jakiś ruch ku zmianie, skończyłoby się to tylko po stokroć gorzej. Podziwiał Drago za to, że on najwyraźniej przemógł w sobie jakoś ten strach.
- To zabrzmi kiczowato, ale przecież masz jeszcze mnie. Nie musisz tego ogarniać na własną rękę - oznajmił po chwili zawahania, bo tak naprawdę, co oznaczała ta jego obietnica? Jaki był z niego pożytek, skoro leciał na dwie prace, ledwie ogarniając chaos we własnym domu i „swoje” dzieciaki? Może chciał w ten sposób dać mu gwarancję na to mityczne wsparcie emocjonalne, bo tak naprawdę nie mógł mu chyba zaoferować niczego więcej. Po krótkim momencie milczenia, odezwał się znowu. - Wiesz, nie wiem jak to wszystko będzie wyglądać, ale jakbyś potrzebował jeszcze dodatkowo świadka, że... no wiesz, że jest agresywny, to możesz na mnie liczyć. I na kamery w tym kołchozie, bo na pewno widać na nich twoją rozjebaną mordę - uśmiechnął się krzywo, żeby nadać temu zapewnieniu choćby odrobiny lekkości.
Dobra rzecz w tym wszystkim była taka, że do tego stopnia skupił się na Colterze, że objawy ataku lękowego zaczęły pożerać się same i chociaż ręce wciąż drżały mu lekko, a serce kołatało dość nierówno, miał przynajmniej jakąś misję, na której mógł się skupić - i ta misja wykraczała poza granice jego własnej głowy. Kiwnął głową, odrobinę niemrawo, słysząc to podziękowanie, bo nie czuł, żeby zrobił coś specjalnie widowiskowego. Ktoś inny na pewno ogarnąłby to lepiej, ale Yosef uczył się ostatnio akceptować fakt, że nie będzie nigdy tym legendarnym innym, tylko zawsze już nieco żałosnym sobą i najwidoczniej musiał nabyć umiejętności doceniania tego, co był w stanie zrobić w zakresie swoich możliwości.
Kiedy Drago zaczął się podnosić, Sadler natychmiast poderwał się do góry, żeby być w gotowości do podtrzymania go w razie potrzeby. Widząc, jak Colter chwyta wiadro, odebrał je od niego natychmiast.
- Ja to ogarnę - zapewnił, siląc się na ton nieznoszący sprzeciwu - a ty chodź za mną; z tyłu jest zlew, umyjesz twarz - zaproponował, ruszając już w zadeklarowanym wcześniej kierunku. - Za godzinę kończę - dodał pospiesznie, zupełnie jakby dopiero przypomniał sobie o tym, że to pytanie padło. Kiedy Drago za nim podążał, Yosef oglądał się na niego co chwilę, nie kryjąc niepewności. Widać było, że Colter z trudem trzyma się na nogach, a on był gotowy, żeby w każdej chwili go asekurować, gdyby zaszła taka potrzeba.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Pod względem dostępności opcji zapasowych, związanych z wyrzuceniem ojca z życia Dagny, Lorne Bay nie miało się czym pochwalić. Być może, gdyby tylko Drago odpowiednio się postarał, nawiązałby kontakt z jakąś fundacją, choćby i w pieprzonym Sydney, pomagającą w podobnych sprawach. Na urzędasów, wpatrzonych w te swoje dokumenty i stosy papierkowej roboty, nie miał co liczyć. Przydaliby mu się ludzie z prawdziwego zdarzenia, szczerze oddani sprawom społecznym, bez szukania na każdym kroku zysków. Warto było rozważyć tę opcję, w przypadku niepowodzenia, przy próbie udowodnienia pomocnikom socjalnym rzeczywistego piekła, rozgrywającego się w chałupie w Sapphire River.
Kiwnął kilkukrotnie głową, kiedy Yosef wspomniał o pomocy z jego strony. Uśmiechnął się również krzywo na wieść o utrwaleniu obitej mordy na monitoringu, przytwierdzonym do stacji. Nie omieszkał przy tym zażartować, że koleżanki ze zmiany na pewno będą wypytywać o jego jakże przystojną, rozwaloną facjatę.
- Wiem - wymamrotał, wracając do wcześniej przytoczonego tematu, podnosząc wzrok na przyjaciela. - Ale wiem też, że sam nie masz lekko. Ogarniasz całe rodzeństwo, opiekujesz się nimi. Nawet nie masz kiedy odpocząć po pracy…
Colter miał ten przywilej mieszkania w pojedynkę i zażywania odpoczynku we względnym spokoju, bez krzyków dokazujących w tle dzieciaków. Funkcjonują na co dzień w stylu Sadlera, łatwo dorobić się bezsenności, przewlekłego stresu i zmęczenia. Młody człowiek, ledwo po przekroczeniu progu dorosłości nie powinien mierzyć się z takimi wyzwaniami. Wielu rodziców polegało przy opiece nad zbyt dużo gromadką, a gdy dodatkowo wchodziły w grę czynniki patologiczne… to niełatwa egzystencja, w której łatwo o popełnienie rzutujących na przyszłość, błędów.
- Doceniam twoją obecność - dodał, chcąc rozwinąć swoją wypowiedź. - I pamiętaj, że z mojej strony możesz liczyć na to samo. Jakkolwiek chujowo by sytuacja nie wyglądała, zawsze możesz dać mi znać. Razem coś wymyślimy.
Bo co dwie głowy, to nie jedna, prawda?
- To chyba… nie brzmi kiczowato? - podsunął niepewnie, będąc za to pewnym swoich deklaracji. Nawet, gdyby Yosef wrobił go w niańczenie rodzeństwa, nie potrafiłby mu odmówić. Chyba, że sam znajdowałby się w mocno nieciekawym stanie - takim, jak dziś.
Nie miał już siły kłócić się o wiadro z wymiocinami. Był wyczerpany fizycznie, psychicznie, a unoszący się nad chodnikami upał, będący pozostałością po skwarze, panującym za dnia, wcale nie ułatwiał przeprawy na stację. Dobrze, że w środku było zimniej. Gość, który wymyślił klimatyzację był jego cichym bohaterem.
- Wspaniale - skomentował krótko koniec zmiany, następujący za godzinę. Dotarłszy do zlewu, oparł o niego dłonie i puścił zimną wodę, wpierw zmywając z twarzy zaschnięte plamy z krwi. Później powoli zaczął wyjmować część skrzepów z nosa, krzywiąc się przy przypadkowym trącaniu skrzydełek palcami. Łypał co i raz na swojego opiekuna, który dzielnie stał tuż obok, przygotowany na wypadek nagłego krwotoku płynącego z nosa, albo spontanicznego zasłabnięcia.
- Jadłeś coś dzisiaj? - zauważył lekkie drżenie rąk Yosefa, które mogło równie dobrze być trikiem schlanego umysłu. - Wyglądasz blado.
Biorąc jednak pod uwagę, że Sadler do najbardziej opalonych osób nie należał…
- Bladziej, niż zwykle - żeby nie było, że zabrzmiał jak stereotypowa babcia, przewrażliwiona na punkcie wnusia. Cholera, Colterowi brakowało dziadków z prawdziwego zdarzenia. Ci od strony matki zmarli, zanim się urodził, a rodzice Vito zostali w jakiejś zapyziałej mieścinie w południowo-wschodniej Europie. Gdyby dobrze im się wiodło, zwyrodnialec raczej nie uciekałby do Australii w pogoni za pracą, albo czym tam sobie ubzdurał. Nigdy nie podzielił się rzeczywistym powodem przeprowadzki na inny kontynent.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Yosef wychodził z założenia, że do wszystkiego dało się przywyknąć. Tak naprawdę, matka zostawiła ich, kiedy ledwo skończył dwunasty rok życia, ojciec wyniósł się z domu niecałe cztery lata później, a od tego czasu minęło już parę lat, w trakcie których on już solidnie zdążył przyzwyczaić się do tego, że wszystko zawsze było na jego głowie. Racja, sytuacja zrobiła się bardziej gęsta, odkąd pod próg ich domu podrzucono Mishę, który okazał się funkcjonować nieco odmiennie niż inne dzieciaki, ale Sadler wciąż uważał, że to nie było nic aż tak skrajnie nowego, żeby nie byłby w stanie sobie z tym poradzić. Skoro był w stanie wytłumaczyć Marze, co właściwie robiło się z tamponami i wyjaśnić Joelowi, że dawanie w mordę każdemu, kto się nawinie, nie jest najlepszym rozwiązaniem (tu akurat można było mówić jedynie o połowicznym sukcesie, ale dla Yosefa na ten moment wystarczyło to, że brat ogarnął się na tyle, żeby nie wracać do domu codziennie z zakrwawioną twarzą, jakby jego nos i tak już nie zdążył pozrastać się krzywo), to czy taki Misha faktycznie stanowił tak wielkie wyzwanie?
Tak - ale tego przecież nie przyznałby na głos. Tak naprawdę najgorszy czas, kiedy chłopiec dopiero się u nich aklimatyzował i nikt nie był w stanie uspokoić jego napadów furii, mieli już za sobą, więc teraz mogło być tylko lepiej. Ostatnio Misha znalazł nawet (wreszcie!) jakiegoś kolegę, który wydawał się spokojnym i wyrozumiałym dzieciakiem i nawet zaprosił go na nocowankę. Ta skończyła się wprawdzie tak, że Yosef musiał odbierać z niej brata w środku nocy, bo okazało się, że taka rozłąka to jednak dla niego za dużo, ale to wciąż był jakiś krok ku normalności, prawda? Kto wie, może za miesiąc przydarzy im się tydzień bez telefonu ze szkoły na temat jego trudności w nauce, a za pół roku pożegnają na dobre problem z nocnym moczeniem, kiedy tylko Sadler decydował, że tym razem Misha spróbuje spać sam, a nie z nim?
- Nie jest tak źle - odparł zatem, uśmiechając się do Drago nieco krzywo. - Potrafią już trochę sami się sobą zająć - dodał, bo skłamałby twierdząc, że w Marze i Joelu nie miał żadnego uparcia. Jasne, oboje byli jeszcze dzieciakami, chociaż nastoletnimi, a więc sami też potrafili nieraz zaleźć mu za skórę, ale jednocześnie Yosef doskonale widział, jak z roku na rok dorastają coraz bardziej i czasem wręcz zaskakiwali go swoją dojrzałością, akurat kiedy najmniej się tego spodziewał. Kłamstwem byłoby stwierdzeniem, że nie czuł wtedy dumy. Chyba zdawał sobie sprawę z tego, że zrobił dla nich więcej niż którekolwiek z rodziców, więc kiedy widział, że pomimo swojej impulsywności, licznych błędów i niejednokrotnie błądzenia po omacku w kwestiach wychowawczych, jednak chyba będą z nich ludzie, chwytała go ulga.
Słysząc kolejne słowa Coltera, kiwnął lekko głową, na znak, że przyjmuje do wiadomości jego gotowość do pomocy. Tak naprawdę, wciąż było mu ciężko o nią prosić, nawet (zwłaszcza?) kogoś tak zaufanego jak on, ale gdyby wszystko naprawdę leciało na łeb na szyję, to... no właśnie, to chyba by się przemógł, tak? To byłoby idiotyczne, gdyby teraz dał mu do zrozumienia, że nie miał zamiaru nadużywać jego dobroczynności - nie chciał, żeby Drago odebrał to w taki sposób, że Yosef go nie doceniał.
- Nie brzmi wcale kiczowato - zapewnił, zbierając się już, żeby przejść wgłąb zaplecza.
W czasie, kiedy Colter podszedł do zlewu, on zajął się płukaniem wiadra pod niskim kranem w łazience, do której drzwi zostawił otwarte, żeby mieć przyjaciela na oku i interweniować, w razie gdyby poczuł się słabo. Wyglądało jednak na to, ze Drago czuł się już chociaż trochę lepiej, co nieco uspokoiło Sadlera. Nie na tyle, żeby całkiem przestał się telepać, ale wystarczająco, żeby (trochę na odwal się) przemyć wiadro i odstawić je w kąt, a potem oprzeć się o ścianę tuż przy zlewie, nad którym Colter obmywał twarz, skrzyżowawszy ramiona na klatce piersiowej, żeby zamaskować ich drżenie.
Słysząc jego pytanie, które padło znienacka, spiął się momentalnie, zupełnie jakby właśnie został przyłapany na jakimś wybryku.
- Tak, coś tak... - bąknął w odpowiedzi, dość wymijająco i może ktoś inny na jego miejscu w tym momencie wyjaśniłby Drago, co się działo, ale on zupełnie nie był w stanie. Zwłaszcza, że nie chciał zawracać mu głowy wymysłami własnego umysłu, zwłaszcza teraz: kiedy problemy Coltera były tak boleśnie realne, że zostawiły na jego ciele siniaki, a problemy Sadlera zdawały się zwykłą kpiną z naiwności i podatności ludzkiej natury na wewnętrzne dramaty. - Nie martw się, będę żył - dodał pospiesznie, zdając sobie sprawę z tego, że nie zabrzmiał wcześniej ani trochę przekonująco. Zwłaszcza, że kiedy teraz zaczął się nad tym zastanawiać, nie był wcale taki pewny czy właśnie przypadkiem go nie okłamał - może nie na temat życia, ale jedzenia owszem. Nawet nie zauważył, w którym momencie coś tak prostego zaczęło stanowić dla niego problem i to taki głupi - taki, do którego nie wypadało nawet się przyznać.
- Co chcesz teraz zrobić? - zapytał, żeby odwrócić i jego, i swoją uwagę od tego tematu. - Teraz, w sensie, że w tym momencie - uściślił, bo przecież plan na pogrążenie ojca na pałach doskonale znał, ale być może zbędnie to podkreślił.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Sprawowanie opieki nad kilkoma dzieciakami, z których każde miało inny charakter, stanowiło nie lada wyzwanie. Sam Drago wątpił, że podołałby w przypadku niańczenia kogoś więcej, niż Dagny. Po prawdzie, jego młodsza siostra była inteligentna, szybko się uczyła i najpewniej będzie funkcjonować w świecie bez żadnych, większych zaległości, z czego Colter mógł być dumny. Zdarzały się sytuacje, w których Dagny samodzielnie podgrzewała sobie obiad w mikrofali, albo zalewała coś na szybko wrzątkiem. Radziła sobie na tyle, na ile umiała, biorąc pod uwagę ojca, który wolał gnić w fotelu przed telewizorem, zajadając się tanimi obiadami do odgrzania oraz piwem, stopniowo przekształcającym jego brzuch w małą cysternę.
Czas leciał za szybko. Nim Drago zdąży się obejrzeć, Dagny skończy szkołę i pojawi się dylemat, względem dalszej edukacji. Biorąc pod uwagę naukowe postępy siostry, to oczywiste, że pójdzie na studia. Jakoś razem ogarną ten koncept, choćby młoda chciała podjąć naukę w Sydney, albo wyjechać do USA, w ramach wymiany. Oczywiście Drago będzie zamartwiał się jak stereotypowa, nadopiekuńcza matka, ale miał ku temu ważny powód. Gdyby nie liczne zaniedbania ze strony rodziców, wszystko poszłoby sprawniej.
Jeśli chodziło o pomoc, Yosef wcale nie musiał prosić o nią w sposób oficjalny, co mogłoby być dla niego mało komfortowe. Znali się przecież nie od dziś. Proste słowa pokroju "Dałbyś radę zerknąć na dzieciaki, bo muszę załatwić coś pilnego?", wystarczyłyby w zupełności. Sadler nie musiał mu się spowiadać czy tłumaczyć. Jak każdy dorosły człowiek, miał swoje sprawy, które niekiedy kolidowały z pełnieniem ciągłej opieki nad zgrają dzieciaków.
Zapewnienie o zjedzeniu czegokolwiek, nie zabrzmiało zbyt przekonująco. Mógł chociaż postarać się o lepszą wiarygodność. Opisać kanapkę, którą rzekomo wsunął w trakcie przerwy, albo ponarzekać na sos do hot doga. Na stacji wręcz roiło się od jedzenia, więc Yosef nie miał nic na swoją obronę, jeśli rzeczywiście ominął kilka posiłków i funkcjonował o pustym żołądku.
Krótkim parsknięciem skomentował kolejne słowa, na wypadek, gdyby Colter posądzał go spontaniczne zasłabnięcie oraz śmierć, w wyniku całego zaniedbania.
- Nie chodzi o to, żebyś tylko żył - rozwinął, obmywając dłonie z krwistych śladów, pod bieżącą, chłodną wodą. - Wiesz, że człowiek potrzebuje kalorii nawet gdyby leżał przez cały dzień w łóżku? Organizm non stop pracuje. A wysiłek psychiczny generuje większe zapotrzebowanie, podobnie jak przy fizycznych pracach.
Skąd znał takie mądre słowa? Cóż…
- Dagny mi o tym mówiła - wyjaśnił, obdarzając chłopaka krótkim spojrzeniem. Drago sam potrafił niekiedy ominąć posiłek i wtedy do akcji wkraczała młodsza siostra, pouczająca go o ryzyku, związanym z niedostarczaniem organizmowi odpowiedniej ilości składników odżywczych.
- Odbiorę siostrę od sąsiadów i przeniesiemy się do przyczepy na jakiś czas. Część rzeczy ma już na miejscu, więc nie będę musiał znów wchodzić do tej pieprzonej meliny - podjął, pobieżnie przyglądając się swojej twarzy w lustrze. Będzie musiał zakryć mocniejsze ślady po uderzeniach jakimś podkładem, żeby przypadkiem nie wywołać w siostrze zgorszenia. Dzieciaki pamiętały większość złych sytuacji, dziejących się w rodzinie. Drago wiedział o tym na swoim przykładzie. Nie ważne, jak dorosły by nie był, wciąż pamiętał krzyki rodziców podczas kłótni i te wszystkie sytuacje, gdy Vito wracał do domu z obitą mordą. Nie jest to coś, co dzieciak chciał trzymać w pamięci, a jednak, nie dało się od tego uciec.
- Pójdę do socjalnych z rana, przed pracą, po tym jak puszczę Dagny do szkoły. Myślisz, że powinienem im pokazywać te wszystkie siniaki? To tak jakby dowód w sprawie, nie?
Jakaś obdukcja czy coś w tym stylu. Słyszał to od bardziej narwanych chłopaków, uwikłanych w niejedną bójkę.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Rodzeństwu Yosefa natomiast nigdy nie było ze szkołą po drodze. Czasem Sadler zamartwiał się, że to może jego wina i pokazał dzieciakom na własnym przykładzie, że nauka wcale nie jest taka ważna, jak o tym trąbili wszyscy na około - sam rzucił szkołę tuż po ukończeniu piętnastego roku życia, a zatem najszybciej jak tylko mógł i ani myślał wracać. Lata edukacji kojarzyły mu się z jedną wielką torturą i niezrozumieniem, z działaniami, których nie potrafił obliczyć, bo ciągle myliły mu się znaki, z wyrazami, których nie umiał złożyć w zgrabne zdania, bo ciągle coś mu umykało i tym szeregiem popełnionych publicznie, durnych błędów, które śniły mu się potem po nocach, bo najwyraźniej tylko kretyn pisał swoje imię i nazwisko małymi literami, zupełnie jakby to stanowiło odbicie jego skurczonej pewności siebie, zwłaszcza względem naukowych wyzwań, które dla innych dzieciaków były szarą codziennością, a dla niego przenoszeniem gór.
Może więc to wszystko było jego winą - trudności Mishy w przyswajaniu jakiejkolwiek wiedzy, obojętność Joela wobec szkolnych zasad i zobowiązań, lekkoduszność Mary względem nadchodzących egzaminów, które miały zadecydować o jej przyszłości. Przez chwilę siostra chciała pójść w jego ślady i też rzucić szkołę przed czasem, ale z trudem wyperswadował na niej kontynuowanie nauki, chociaż do końca liceum. Joel na razie nic nie wspominał o tak ostatecznym rozwiązaniu, ale Yosef nie był ślepy na to szemrane towarzystwo, w które wplątywał się czternastolatek i szczerze obawiał, że porzucenie nauki było jedną z ostatnich rzeczy, o które powinien się martwić. Misha, wciąż na poziomie intelektualnym co najwyżej pięciolatka, z trudem nadganiał wszystkie zagadnienia, a Sadler na jego przykładzie przekonał się, jak chujowym jest korepetytorem. Tak, zdecydowanie kiepski był z niego przykład.
To samo tyczyło się trybu życia, który w całym tym chaosie pozostawał niezwykle zapominalski. Choć nigdy nie wyleciało mu z głowy przygotowanie jakiegokolwiek posiłku dla rodzeństwa, o sobie samym zapominał wręcz regularnie, uznając, że skoro jest starszy, to jest też w stanie zacisnąć pasa, kiedy trzeba i jeśli ktoś miał mieć cokolwiek odjęte od ust, to oczywiste, że tym kimś będzie właśnie on - jego organizm przynajmniej już się nie rozwijał. Czasem, wiedząc, że szykuje się ciężki okres, na przykład po nalocie ojca na domek w Sapphire River, a tym samym ogołoceniu lodówki i przetrzepaniu chaty w poszukiwaniu jakichś oszczędności, Yosef specjalnie skupiał się na tym, żeby przyzwyczaić swój żołądek do ograniczonych racji żywnościowych, uznając, że dzięki temu łatwiej będzie mu się uporać z głodem. Przez ten nawyk jednak zdarzało mu się też pomijać posiłki w okresie, kiedy to nie było wcale niezbędne. Zawsze było mu głupio, kiedy ktoś zwrócił na to uwagę - zwłaszcza, że tym kimś rzadko był ktoś inny niż Drago.
Może faktycznie powinien wysilić się bardziej w kłamstwie, ale tak naprawdę chyba nie wierzył w to, że Colter da sobie zamydlić oczy. Słysząc jego pouczenie, przewrócił lekko oczami, krzyżując znowu ramiona na klatce piersiowej i uśmiechając się z lekkim zażenowaniem. Broń boże, nie chodziło tutaj o nic, co powiedział przyjaciel, ale o sam fakt, że musiał wygłaszać do niego podobne tyrady, jakby i tak już nie miał na głowie całej masy problemów.
- A skąd ty niby wiesz takie rzeczy? - spytał, odrobinę ironicznie, ale zaraz dostał odpowiedź, że od Dagny i tym razem uśmiechnął się bardziej przyjaźnie. - Ale z niej bystrzacha. Mogłaby nam oddać chociaż po jednej, szarej komórce, to mielibyśmy coś więcej niż ta jedna dzielona na pół - oznajmił, choć tak naprawdę nie czuł, że zrobiłby z tych dodatkowych neuronów jakikolwiek pożytek. Może nauczyłby się co najwyżej przeklinać w jakimś innym języku, bo łacina podwórkowa była do tej pory szczytem jego lingwistycznych popisów.
Potem, kiedy Drago przedstawił mu swój plan, Sadler kiwał tylko głową. Gdy jednak padło w jego kierunku pytanie, zamarł wpół tego gestu, wpatrując się w Coltera i próbując rozstrzygnąć czy to dobry pomysł.
- Wiesz, jutro z rana... nie będziesz mieć kaca? - zaczął ostrożnie, bo nie chciał rujnować tak od razu wielkich planów przyjaciela. - Bo jak pójdziesz tam wykręcony jak ściera, to raczej nie zrobisz dobrego wrażenia. A co do siniaków, to nie wiem. Chyba możesz je pokazać, ale nie mam pojęcia czy gdzieś to uwzględnią, skoro nie były pały wzywane - odpowiedział w końcu, ale odrobinę niepewnie, bo to przecież były tylko jego rozważania, żadnej solidnej porcji wiedzy.


Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Drago mógłby rzucić, że szkoła wcale nie była potrzebna do odnoszenia sukcesów w życiu, ale nie chciał zabrzmieć przy tym, jak ignorant. Nie wszyscy zostawali gwiazdami internetu, sławnymi muzykami, influencerami czy innymi celebrytami, znanymi z kontrowersji. W najgorszym wypadku człowiek kończył jako kalka swoich patologicznych rodziców; wyniszczony przez używki, tkwiący w związku bez miłości wrak, który ciężko poskładać w jedną całość. Nie chciał tego dla swojej młodszej siostry oraz rodzeństwa Yosefa. Był więc w stanie zaoferować swoją pomoc, a nawet wejść w rolę jakiegoś dramatycznego wychowawcy na obozie, który wprowadza pewną dyscyplinę dla podopiecznych, celem wyrobienia w nich pozytywnych nawyków. Nie byłby przy tym zasrańcem, stosującym bully’ing w jakiejkolwiek postaci. Każde dziecko miało swoje granice, a przesuwanie ich na siłę jedynie tworzyło niepotrzebne traumy. Znał ten motyw na swoim przykładzie i nie zamierzał popełniać błędów własnych rodziców.
Śmiechem zareagował na wzmiankę o szarych komórkach, co miało wiele wspólnego z prawdą. Drago, chociaż miewał momenty nagłego oświecenia, wciąż posiadał wiele zaległości, związanych z funkcjonowaniem w dorosłym świecie. Nadal nie zrobił pieprzonego prawa jazdy (chociaż podchodził do tej decyzji przynajmniej trzykrotnie), miał trudności z ogarnianiem wszystkich papierów dla pracowników socjalnych, nie wspominając o całej reszcie urzędowych spraw, związanych chociażby z ewentualnym odziedziczeniem po rodzicach długów, albo innym, nieplanowanym spadkiem. Nie wiedział nawet czy chałupa przy Sapphire River była własnościowa czy stanowiła przydział gminny, który przepadnie wraz ze śmiercią pędraka, zwanego inaczej Vito Colterem.
Cudem ogarniał dofinansowania z pracy na poczcie dla Dagny, aby ta miała chociaż namiastkę dzieciństwa w formie zorganizowanych obozów. Oczywiście, dbał wtedy, aby dziewczynka miała dobre ubrania oraz inne szpargały, co by nie odstawała na tle rówieśników. On nie miał tyle szczęścia, a swoje pochodzenie z patologii, musiał korygować wygłupami oraz głupimi zaczepkami, których teraz, w dorosłym życiu, żałował.
- Przecież zwróciłem to wszystko, co mogłoby powodować kaca, nie? - wywnioskował, nieco pokrętnie, spoglądając w stronę łazienki, w której Yosef przemywał sławne wiadro. - Kurwa. Czekaj… może wypiję jakąś aspirynę, masz coś takiego?
Zaczął grzebać po kieszeniach, próbując namierzyć portfel, który to szczęśliwie wciąż miał ze sobą. Łeb odrobinę mu pękał, co powoli przenikało do popieszczonej ciosami głowy. Oby ten dziwny stan przeszedł mu w ciągu kolejnych dwóch-trzech dni. Po nich musiał wracać do pracy, bo ostatnie, na co mógł sobie pozwolić, to zwolnienie lekarskie. Dopóki nie krwawił, nie słaniał się na nogach, ani nie tracił przytomności, było z nim wszystko ok. Przynajmniej tak sobie wmawiał, bo wieść o ewentualnym, kwitnącym w mózgu krwiaku nieźle by go wystraszyła. Był jedynym, względnie normalnym opiekunem swojej młodszej siostry; nie mógłby tak po prostu jej zostawić, nawet celem podreparowania własnego zdrowia. Takie myślenie wypracował w sobie przez lata zaniedbań ze strony rodziców. Jeśli jego zabraknie… choćby na pewien czas, kto zajmie się Dagny?
- To wszystko jest cholernie posrane, wiesz? - zabłysnął teraz mądrością ludu. - Te wszystkie papiery, biurokracje, dowody… ktoś, kto wymyślał ten system musiał być nieźle pokurwiony.
Jasne, czaił przesłanie, że w anarchii państwo nie funkcjonowałoby w poprawny sposób, ale teraz też nie zachwycało swoim potencjałem.
- Aspiryna. Woda. I dwie zapiekanki. Zjesz ze mną, choćbyś miał to skubać dwie godziny, jasne?
Wlepił w przyjaciela wzrok nieznoszący sprzeciwu, ostatni raz przesuwając zmoczoną zimną wodą dłonią, po twarzy. Nadal lekko kręciło mu się w głowie, ale uznał, że po dawce przeciwbólowego specyfiku, porcji wody oraz jedzenia, nieco pewniej stanie na nogach. Musiał, aby dopilnować formalności, rzutujących na przyszłość nie tylko jego, ale i siostry.

ODPOWIEDZ