Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
stylówka

Val był w mieście od dwóch tygodni - zanim się ogarnął i zaaklimatyzował, minęło kilka dni, ale w końcu dał radę przejrzeć wszystkie papierzyska, wszystkie sprawy, które czekały na jego nowym biurku (było ich trochę), zapoznał się z nowymi podwładnymi (przynajmniej w takim stopniu, w jakim się dało: Valentine nie był przesadnie towarzyskim typem i w zasadzie jego zapoznawanie się ograniczyło się póki co do przedstawienia się na zebraniu, wypytania o szczegóły, które wydawały mu się niejasne, ewentualnie odpowiadania na pytania, jeśli ktoś jakieś miał).
Jedna ze spraw, która leżała już trochę odłogiem i tak naprawdę chyba nikt już nie traktował jej poważnie, dotyczyła zaginięcia czteroletniego chłopca. Zrobiło mu się zimno: wróciły wspomnienia, obrazy, lata ciężkiej pracy prowadzącej donikąd. Tu było podobnie: policja przez cztery lata nie znalazła praktycznie... nic. Nic. Wszystko to było ślepymi tropami, żadnych świadków zaginięcia, dziesiątki typów, którzy twierdzili, że widzieli małego tu czy tam, w towarzystwie tego czy innego. Setki przesłuchań, węszenia i nadal, cholera, nic! Podobnie było w sprawie tamtych dziewczynek.
- Ja pierdolę - westchnął, rzucając akta na biurko i odchylając się na oparcie swojego fotela. Przetarł twarz dłońmi, a po chwili wstał i poszedł do pomieszczenia socjalnego po kawę.
- Szefie, ktoś na pana czeka - poinformowała jakaś głowa, wetknięta przez drzwi. To chyba był któryś z detektywów - Val nie był pewien, bo nie przykładał większej wagi do tego, kto pod nim pracuje. Nie tak, że zupełnie ignorował podwładnych, ale nie zdążył jeszcze wszystkich zapamiętać, a prawda była taka, że bardziej się w tym momencie skupiał na sprawach, które go zarosły, niż na zaczęciu rozróżniania ludzi. Zacznie ich rozpoznawać, to pewne - tym bardziej, że każdy człowiek wydawał mu się istotny (tym bardziej po tym, gdy jego partner okazał się być seryjniakiem), ale teraz jeszcze było tego wszystkiego po prostu za dużo.
- Dobra, zaraz przyjdę - rzucił i spokojnie powrócił do przygotowywania sobie kawy. Po chwili namysłu zrobił drugą: nie wiadomo, kto to na niego czeka, ale skoro chciał rozmawiać koniecznie z nim, to może to być ktoś ważny - albo w sprawie, albo z jakichś wyższych władz. Niech więc się napije najlepszej lury w mieście.
Nie, tak naprawdę to nie była lura: Valentine przykładał dużą wagę do kawy i w swojej ocenie robił najlepszą, jaką się tylko dało, czyli taką, jaka smakowała jemu.
Powrócił z dwoma parującymi kubkami do swojego gabinetu i z pewnym zaskoczeniem zarejestrował tam kobietę, wyglądającą na nieco zdenerwowaną. Zmarszczył brwi, bo z jakiegoś powodu wydała mu się znajoma, a nie powinna: przecież on jeszcze nikogo nie znał w tej dziurze. Nieznaczne tykanie zabawki na jego biurku, wiecznie kiwającej się siłą własnego ciężaru, teraz było dla niego znacznie bardziej słyszalne, niż zwykle i zaczynało go to drażnić - zawsze tak było w momentach, kiedy coś go zaskakiwało, a on automatycznie mocno się na czymś skupiał. W takich momentach słyszał najdrobniejsze dźwięki, które zwykle nie były słyszalne dla nikogo innego, wszystkie zapachy wyjątkowo mocno docierały do jego receptorów. To wzmagało jego irytację.
Wreszcie jednak skojarzył (dla niego to trwało wieczność, ale dla jego gościni zapewne było jedynie paronastoma sekundami): to była matka tego chłopca. Jasna cholera.
- Witam - przywołał na twarz Uśmiech Numer Pięć i podszedł bliżej. Postawił kawy na biurku i przyjrzał się kobiecie - Czym mogę służyć? Gwen Fitzgerald, zgadza się?

Gwen E. Fitzgerald
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — fitzgerald & hargrove
35 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Nie złamały jej dorastanie w wielodzietnej rodzinie, ciężka choroba, własna niepełnosprawność oraz śmierć obojga rodziców. Pękła, gdy zaginął młodszy z dwójki jej synów. Od czterech lat żyje nadzieją, bo wierzy, że kiedyś go odnajdzie.
/ po grach

Dwa tygodnie. Od dwóch tygodni sprawie przyglądał się całkowicie nowy funkcjonariusz, a ona nadal nie wiedziała, czy w ogóle przejrzał akta sprawy. Jak długo można zapoznawać się z dokumentacją? Jak długo można siedzieć, pierdzieć w stołek i nie zająć się czymś, za co mu płacą? Dlaczego do tej pory nikt jeszcze się z nią nie skontaktował, nie zaprosił ją na rozmowę, nie poprosił jej o streszczenie całości... Gwen znała akta niemalże na pamięć. Obudzona w środku nocy i zapytana o jakiś szczegół, bez chwili zawahania zdałaby dokładną relację z tego, co zostało już zapisane, bez względu na to, czy chodziło o śledztwo miejscowej policji, czy też policji federalnej. Umiejętność szybkiego zapamiętywania oraz kojarzenia faktów przydawała jej się w pracy zawodowej, jednak w tym konkretnym przypadku chodziło o coś innego. To nie była jakaś sprawa. Tu chodziło o jej syna i jakkolwiek zawsze starała się być profesjonalistką, w tym wypadku wszystkie inne sprawy zawsze zejdą na boczny tor. To jej priorytet. To jej cel.
Dociekliwy prawnik to zło. Zrozpaczona matka również nie była łatwym rozmówcą. A zrozpaczona matka, która na co dzień prowadziła własną kancelarię...
Prawdopodobnie było słychać ją już na korytarzu. Nigdy nie siliła się na specjalne uprzejmości, gdy odwiedzała komisariat, jednak dziś była pobudzona chyba nieco bardziej, niż zwykle. Prawdopodobnie wynikało do z faktu, iż po prostu miała dość tej ciszy i braku nowych odpowiedzi. To dlatego zażądała wręcz rozmowy z człowiekiem, który prowadził teraz sprawę zaginięcia jej syna i nie zamierzała opuścić posterunku, dopóki czegoś się nie dowie. Nie interesowało jej nic poza tym. Nie zdążyła chyba nawet uprzedzić swojego męża o tym, że zamierza złożyć wizytę nadinspektorowi. Może to i lepiej, bo zdaje się, że z tej dwójki to właśnie ona była tą spokojniejszą, mniej narwaną, a także słabszą fizycznie. Bo psychicznie...
Nienawidziła tego gabinetu. Nienawidziła tych wszystkich bibelotów, które gliniarze zazwyczaj ustawiali sobie na biurkach. Dość jednoznacznie kojarzyły jej się one z rozpraszaczami, przez które nie dało się skupić na bieżącej pracy. Skoro mieli czas na to, żeby się nimi zajmować, musieli mieć go również na pracę. Nie na zabawki czy parzenie kawy. Nic dziwnego, że w pewnym momencie blondynka zaczęła wręcz nerwowo postukiwać paznokciami o blat biurka.
- Nadinspektor Sandoval? - od razu przeszła do rzeczy. Darowała sobie powitanie, chociaż prawdopodobnie byłoby ono mile widziane. - Tak. To ja. I prawdopodobnie domyśla się pan, w jakiej sprawie przychodzę.
Delikatnie odsunęła swoją kawę. Gdyby ją wypiła, ustanowiłaby jakiś nowy światowy rekord wysokości tętna stwierdzonego u pacjenta. Wolała od razu przejść do rzeczy.
- Jakie kroki zamierza pan podjąć w śledztwie dotyczącym zaginięcia mojego syna?
Mogła podać jego nazwisko (bo było inne, niż to panieńskie, którym się posługiwała), ale chyba nie musiała. Zresztą, to chyba też element testu, sprawdzianu. Funkcjonariusz powinien je znać, jeśli poświęcił chociaż chwilę na zapoznanie się z aktami.

Valentine Sandoval
Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Prawdę mówiąc, było mu wszystko jedno, czy kobieta się przywita, czy od razu przejdzie do rzeczy - jemu samemu konwenanse nie były potrzebne (często wręcz zbędne). Spodziewał się też ataku: znał zachowania rodziców, którym zaginęły dzieci. Aż za dobrze je znał. Był w stanie je zrozumieć, choć sam nie miał dzieci: rozumiał, że tego typu sprawy były trudne, a nerwy wręcz sięgały zenitu, tym bardziej, im dłużej nie było żadnych tropów, a sprawa była nierozwiązana. Nie dziwił się więc temu, że i tak matka nie pokusiła się o żadne powitania, żadne bysie miłym, tylko do razu zaczęła szarżować na niego z siłą godną tarana bojowego.
Usiadł w swoim fotelu, wyciągając się na nim wygodnie i splótł palce na brzuchu, obserwując Gwen i zastanawiając się, czy mogła mieć coś wspólnego z zaginięciem swojego syna. To nie było takie niespotykane: pierwszymi podejrzanymi są osoby najbliższe zaginionym, a w przypadku dzieci tymi osobami są rodzice. Valentine zdążył się już zorientować, że jej rodzice opuścili ten świat stosunkowo niedawno, w niedługim odstępie czasu. Jedno miało raka, drugie chorobę serca, ale Sandoval z doświadczenia wiedział już, że czasami zdarzały się tego typu niewinne rozpoznania, wpisywane w akty zgonu przez niczego nieświadomych lekarzy, którzy wystawiali dokumenty na podstawie pierwszych objawów, które znaleźli. To było dziwne, że absolutnie nikt nic nie widział, nikt nie słyszał, nic się nie nagrało na monitoringu poza tym, że mały Mike w pewnym momencie dosłownie zniknął. Przy kasie był tłum ludzi, a chłopiec był na tyle mały, że często jego drobne ciałko przysłaniały sylwetki dorosłych osób, kręcących się w pobliżu.
- Co się działo tamtego dnia? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Owszem, czytał jej zeznania, mniej więcej je pamiętał - zresztą w każdej chwili mógł do nich zajrzeć, bo gruba teczka dokumentacji zdawała się kruszyć jego biurko pod swoim ciężarem. Oczywiście jedynie w jego wyobraźni, ale te wyobrażenia nie wynikały z niczego: miał traumę po ostatniej tego typu sprawie i kiedy tylko myślał o Mike'u, wracały też wspomnienia z Canberry, zapłakani, wściekli, błagający, płaszczący się, atakujący rodzice dziewczynek. I ta cholerna pusta, te ślepe tropy...
Teraz chciał po prostu sprawdzić, co kobieta odpowie i czy będzie się to zgadzało z jej poprzednimi zeznaniami. Po czterech latach można wiele rzeczy zapomnieć, to prawda, jednak również z autopsji wiedział, że takie dni potrafiły wryć się w pamięć bardzo dobrze. Nie aż tak, żeby dokładnie pamiętać każdą sekundę (gdyby Gwen zaczęła wplatać w swoją odpowiedź zbyt dużo szczegółów, to również wydałoby się Sandovalowi podejrzane), ale na tyle dobrze, że pamiętało się najważniejsze wydarzenia.
Swoją drogą, tym pytaniem zamierzał też trochę zbić ją z tropu. Spodziewał się różnych reakcji: ataku, szoku, zakłopotania, zaskoczenia, wściekłości, prób przypomnienia sobie, pytań, o co chodzi i czy on - do diabła - nie czytał akt. Był po prostu ciekaw, co zrobi Fitzgerald.

Gwen E. Fitzgerald
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — fitzgerald & hargrove
35 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Nie złamały jej dorastanie w wielodzietnej rodzinie, ciężka choroba, własna niepełnosprawność oraz śmierć obojga rodziców. Pękła, gdy zaginął młodszy z dwójki jej synów. Od czterech lat żyje nadzieją, bo wierzy, że kiedyś go odnajdzie.
Z takim scenariuszem jeszcze się nie zetknęła. Owszem, jako rodzice dziecka, które nagle zniknęło, byli wypytywani przez wszystkich dosłownie o wszystko, jednak nikt nie dał jej nigdy do zrozumienia, iż mogłaby mieć cokolwiek wspólnego ze zniknięciem syna. Może gdyby jej małżeństwo nie istniało, może gdyby przed rodzinną tragedią rozstał się z mężem i oboje tkwiliby w samym środku sądowej batalii, gdyby walczyli o dzieci... Wtedy wszelkie próby porywania dzieci lub odgrywania się na partnerze mogłyby stanowić jakiś trop, ale nie w ich przypadku. To dlatego pytanie mężczyzny mocno zbiło ją z tropu.
- Jak to... co się działo... - spytała, bo nie była do końca pewna, co konkretnie funkcjonariusz miał na myśli. Czy wymagał od niej, by znów wróciła pamięcią do tamtego dnia i powiedziała mu wszystko to, co powtarzała już sto razy wszystkim możliwym śledczym?
- Wy naprawdę macie na to wszystko czas? - spojrzała na niego zaskoczona. - Ja naprawdę nie mam na to wszystko siły. Mówiłam to już ze sto razy. Wszystko jest w aktach.
To nie tak, że unikała odpowiedzi, bo obawiałaby się złapania na kłamstwie. W tej sprawie nie miała nic do ukrycia, ale jednocześnie nie miała zbyt wiele do powiedzenia o samym zdarzeniu, bo nie było jej wtedy z rodziną. Została w domu, a dzieci były pod opieką jej męża. Co policjant chciał usłyszeć? Że na śniadanie zjedli owsiankę? Że wypiła jedna kawę więcej, bo musiała trochę popracować? Że jej chłopcy wysłali jej wspólne zdjęcie z lunaparku i wszyscy wyglądali tak, jakby świetnie się razem bawili, więc Gwen nie zamierzała nawet czepiać się zbyt dużej (jej zdaniem) kulki waty cukrowej, którą na zdjęciu zajadał się starszy Junior? Powiedziała już wszystko. Dosłownie wszystko i pomimo szczerych chęci, nie będzie w stanie przypomnieć sobie niczego więcej. Gdyby to zrobiła, już dawno temu zgłosiłaby się do organów śledczych z nowymi informacjami.
- Czy naprawdę nie możemy przejść do rzeczy?
Ton jej głosu był już chyba odrobinkę spokojniejszy.

Valentine Sandoval
Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Szok. A więc być może nikt do tej pory nie podejrzewał rodziców o zrobienie krzywdy swojemu dziecku - to ciekawe, biorąc pod uwagę, że naprawdę spory procent porwań, zabójstw i krzywdzenia dzieci w inny sposób dotyczy właśnie osób najbliższych. Często odpowiedzialni są rodzice, tym bardziej, jeśli się kłócą o cokolwiek.
Z zeznań, które znajdowały się w aktach wynikało, że Gwen nie kłóciła się ze swoim mężem, ale to i tak nie wykluczało zrobienia dziecku krzywdy przez któreś z nich. Valentine ich nie znał, więc nie zamierzał skreślać tego tropu ze swojej głowy; a skoro już miał okazję poznać panią matkę osobiście, to zamierzał to wykorzystać najlepiej, jak mógł. Ostatecznie - sama wpadła w paszczę lwa.
- Jest, owszem, ale nie wiem, czy wszystko - kiwnął głową, świdrując kobietę spojrzeniem. Oparł zgięte ręce o podłokietniki i obracał w palcach długopis na wysokości swojej twarzy, tak, że zerkał na kobietę sponad niego - Czy raczej: wiem, że nie wszystko. Proszę mi powiedzieć dokładnie, jak się pani dowiedziała o zaginięciu Mike'a, jak to wyglądało i co pani wtedy zrobiła.
Zdaje się, że mąż do niej zadzwonił, ale Sandoval chciał usłyszeć dokładnie od niej, co się wtedy stało, krok po kroku. Zależało mu przede wszystkim na zobaczeniu jej reakcji na tamte wspomnienia - chciał ją przejrzeć, chciał mieć przynajmniej dziewięćdziesiećiopięcioprocentową pewność, że to nie ona. Póki co - nie ufał nikomu; miał zresztą świeże spojrzenie na sprawę, tym bardziej, że nie znał tu nikogo, więc do nikogo nie będzie uprzedzony ani do nikogo nie będzie miał przesadnie ciepłych uczuć. Obecnie każdy mieszkaniec Lorne Bay był dla niego równie winny i równie niewinny.
- Możemy - odpowiedział na kolejne jej pytanie, gdy już wyraźnie trochę się uspokoiła i zapytała, czy mogą przejść do rzeczy. Uśmiechnął się połową ust i poprawił się na fotelu, sadowiąc się trochę bardziej w pionie, w przeciwieństwie do półleżącej pozycji, którą przyjął wcześniej. Uderzył kilka razy (w tempie szybszym, niż większość ludzi) w klawisze leżącej przed nim klawiatury i otworzył akta tej sprawy. Większość jednak niestety wciąż była jedynie na papierze, co mocno utrudniało sprawę.
Pieprzona zaściankowość - sarknął w myślach, a na jego twarzy odbiło się to jedynie krótkim grymasem niezadowolenia.
- W tym momencie nic już nie znajdę na miejscu - powiedział po chwili, mając na myśli oczywiście wesołe miasteczko - Minęły cztery lata, więc jeśli nawet kiedyś coś tam zostało, to już dawno tego nie ma. Widzę też, że mówiła pani wtedy, że nie macie żadnych wrogów, że Mike też nie był kimś, kto pakowałby się w konflikty z kolegami. Ale może wasz starszy syn? - spojrzał na nią kątem oka, mając głowę wciąż odwróconą w stronę monitora. Wyraz jego twarzy przez całą rozmowę był zacięty, poważny i twardy - Nie kłócił się z nikim? Czy żaden z chłopców nigdy nie mówił, że ktoś się wokół nich kręcił?
Nie zamierzał wprost odpowiadać na jej pytania, co konkretnie zamierza zrobić w związku ze sprawą, bo nie chciał nikomu zdradzać przebiegu śledztwa. Nie miał zresztą takiego prawa. Owszem - informowanie rodziców o postępach leżało w jego kompetencjach, ale nie - o kolejnych krokach, jakie zamierzali podjąć.

Gwen E. Fitzgerald
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — fitzgerald & hargrove
35 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Nie złamały jej dorastanie w wielodzietnej rodzinie, ciężka choroba, własna niepełnosprawność oraz śmierć obojga rodziców. Pękła, gdy zaginął młodszy z dwójki jej synów. Od czterech lat żyje nadzieją, bo wierzy, że kiedyś go odnajdzie.
Byc może wszystko to wynikało z faktu, iż Fitzgerald była miejscowa. Spora część miejscowych funkcjonariuszy znała ją od dziecka, więc chyba dlatego z góry wykluczono scenariusz, w którym to ona miałaby mieć coś wspólnego ze zniknięciem syna. Męża również szybko wykluczono z grona podejrzanych. Zarówno ona, jak i mąż, wykonywali zawody zaufania publicznego. Owszem, zdarzało się, że ich przedstawiciele popełniali czasem przestępstwa, jednak wtedy wypływały chociaż jakieś dowody, poszlaki, cokolwiek, a w ich przypadku nic takiego nie miało miejsca.
- Byłam wtedy w domu. Pracowałam - posłała funkcjonariuszowi sugerujące niejaki, że on wcale teraz tego nie robi, tylko po prostu marnuje czas. - Zabrałam ze sobą trochę papierkowej roboty. Mąż wziął chłopców do wesołego miasteczka, mieli spędzić razem coś w rodzaju męskiego dnia i chyba chcieli dać mi trochę przestrzeni. To Joe do mnie zadzwonił. Powiedział, że nie może znaleźć Mike'a, że zniknął mu z oczu, więc rzuciłam wszystko i do nich pojechałam.
Liczyła na to, że takie wyjaśnienie wystarczy mężczyźnie. Zresztą, wszystko to było zgodne z prawdą. Gdyby zapytał ją o szczegóły drogi, o to, którą ulicą jechała lub o to, co mijała, z pewnością nie umiałaby odpowiedzieć na to pytanie.
Gdyby tylko policjant z tego typu podejściem pojawił się w jej życiu nieco wcześniej, być może zaoszczędziłby jej sporo stresu, nerwów i negatywnych emocji. Sama byłaby mu wdzięczna za to, że zadawał właśnie takie pytania, ale teraz... Teraz była tym już po prostu zmęczona. Być może oczekiwała niemożliwego, ale czy ktokolwiek na jej miejscu zachowywałby się inaczej? Czy mogła porzucić nadzieję i przestać wierzyć w to, że jej syn jeszcze do niej wróci?
- Tak, to oczywiste - zgodziła się z nim. Nawet jeśli coś tam jeszcze było, to zostało już zadeptane przez milion par butów. To był ślepy zaułek. No i... uprzedzając wszelkie pytanie i sugestie, Gwen poruszyła wszystkie swoje zawodowe znajomości, by ściągnąć na miejsce georadar oraz psa tropiącego. Nic to nie dało.
- Junior był wtedy dzieckiem. Rozumiem jakieś szkolne zatargi, rozumiem sprzeczki, ale, na Boga, kłótnie dziesięciolatków nie eskalują aż tak bardzo. To się nie zdarza.
Nie potrafiłaby nawet wyobrazić sobie, jak bardzo zdegenerowany musiałby być ktoś, kto posunąłby się do czegoś takiego.
- Chłopcy nie mieli żadnych zatargów, a przynajmniej żadne z nas o tym nie wiedziało. Gdyby tak było, staralibyśmy się interweniować odpowiednio wcześniej. Proszę mi wierzyć, nie byliśmy... nie jesteśmy rodzicami, którzy nie interesują się tym, co dzieje się w życiu ich dzieci.
Przecież gdyby cokolwiek się działo, gdyby o czymś wiedziała, od razu podjęliby jakąś interwencję.

Valentine Sandoval
Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zauważył spojrzenie sugerujące, że on teraz nie robi dokładnie nic, w przeciwieństwie do kobiety, która w czasie, gdy zaginął jej syn, pracowała. Rozumiał jej zdenerwowanie, zmęczenie, frustrację - niekoniecznie dokładnie wiedział, co ona czuje, ponieważ sam nic takiego nie przeżył, a poza tym każdy przeżywał nawet identyczną sytuację w inny sposób, bo każdy człowiek był po prostu inny. Sandoval jednak rozumiał, że takie emocje i uczucia mogą kłębić się w siedzącej przed nim kobiecie - tym bardziej jeśli była niewinna. On jej nie znał, nie był miejscowy; zresztą nawet gdyby był i gdyby znał ją choćby i od urodzenia, to nie zakładałby z góry, że jest niewinna: zbyt dużo rzeczy widział, o zbyt wielu słyszał. Daleki był od uznawania z góry, że któryś trop jest niewarty uwagi, ponieważ po prostu kogoś znał.
Podobało mu się, że Gwen nie wyłożyła mu ze szczegółami, co się działo tamtego dnia: to mogłoby sugerować, że wszystko wymyśliła, dopracowała - ludzie raczej nie zwracają uwagi na drobnostki, zwłaszcza w chwili stresu, a do tego nie pamiętają szczegółów po latach. Mimo to zamierzał sprawdzić, czy i ten zdawkowy opis sytuacji nie był wynikiem zaplanowanego działania: pani Fitzgerald była adwokatką, więc również miała zapewne styczność z różnymi formami kręcenia i ustawiania wszystkiego tak, by wyglądało dobrze.
- O której godzinie to było? - zapytał takim tonem, jakby pytał, na która panią umówić do lekarza. Obserwował ją kątem oka, pozornie patrząc jedynie na ekran, ustawiony jednak w taki sposób, że Gwen znajdowała się na granicy jego pola widzenia - Ten telefon od męża? Pamięta pani jakieś szczegóły? W jaki sposób to powiedział? Jakie emocje pani odczytała z jego strony w tamtej rozmowie?
Takie rzeczy akurat mogła pamiętać i prawdę mówiąc, Val zdziwiłby się, gdyby na te pytania nie potrafiła mu odpowiedzieć. Tego typu rzeczy zostają w pamięci - a przynajmniej tak sądził, bazując na swoich doświadczeniach. Jego pamięć działała w taki sposób, że wydawało mu się, że nie pamięta nic, póki nie dostał wyzwalacza chociażby w formie pytania (a częściej zapachów, dźwięków, oświetlenia) - w takich wypadkach okazywało się, że przed jego oczami pojawiało się więcej szczegółów z danej chwili, mogą być to jedynie urywki, dość mgliste, ale zdarzało się, że w takich momentach dostrzegał coś, czego nie zauważył w momencie przeżywania danej sytuacji.
- Czy dużo czasu zajęło pani dotarcie na miejsce po jego telefonie? Jak się wtedy zachowywał? Jak wyglądał? Jak zachowywał się pani drugi syn?
Nie zauważył informacji na ten temat w aktach - możliwe, że faktycznie miejscowi nie zadali sobie trudu podejrzewania rodziców ze względu na ich pozycje społeczną i fakt, że ich znali.
Uśmiechnął się połową ust i chrząknął cicho, wyrażając swoje wątpliwości co do wypowiedzi, że kłótnie dzieci nie eskalują do takiego stopnia. Zdjął dłonie z klawiatury, splótł palce na brzuchu, opierając łokcie na podłokietnikach swojego fotela obrotowego i spojrzał na kobietę z łagodnym uśmiechem.
- Najmłodszy seryjny morderca miał osiem lat, gdy zaczął - poinformował ją tonem opowiadania o menu najbliższej restauracji - Nazywał się Amarjeet Sada. Dziesięcioletni Tristen Kurilla zabił dziewięćdziesięciolatkę jej własną laską. Dziesięcioletni Robert Thompson i Jon Venables uprowadzili i zamordowali dwulatka. Mógłbym tak dalej wyliczać - to się zdarza zadziwiająco często, niestety, dlatego pytam, czy przypadkiem chłopcy nie mieli jakichś zatargów z kolegami i czy nie zgłaszali, że ktoś ich obserwuje, nagabuje, może jakiś dziwny dorosły się wokół nich kręcił. Może nawiązali jakieś znajomości przez internet? Kontroluje pani, co jej dzieci robią w sieci?
Być może nie powinien wyliczać dziecięcych morderców - możliwe, że na Gwen wpłynie to bardzo niekorzystnie, ale prawdę mówiąc, Valentine nieszczególnie przejmował się w tym momencie jej dobrostanem psychicznym. Nie było to z jego strony złośliwe, w żadnej mierze - ale zdenerwowany człowiek popełnia błędy. Możliwe, że jeśli ona wiedziała coś, czego nie chciała powiedzieć, co rzuciłoby inne światło na tę sprawę, to teraz się wyda, wyprowadzona z równowagi wyobrażeniami o tym, co mogło się przydarzyć jej synowi. Zresztą jako adwokat zapewne sama doskonale wiedziała, że po czterech latach jest bardzo mała szansa na znalezienie Mike'a żywego i mimo, że wciąż ma status "zaginiony", to w rzeczywistości najprawdopodobniej mówili o poszukiwaniu ciała i mordercy.
- Nie śmiałbym sugerować, że nie interesują się państwo swoimi dziećmi, jednak wiem też, że często nie mówi się o rzeczach, które wydają się nieistotne - jak o tym, czy chłopcy się nie kłócą z kolegami, bo przecież to się nie zdarza, żeby dziecko zrobiło coś aż tak złego. Rozumiem pani podejście do takich tematów, bo to rzeczywiście trudne do wyobrażenia, ale moim zadaniem jest zbadać wszystkie tropy, prawda? Zamierzam powrócić również do niektórych, jakie zostały zamknięte jako ślepe lu w mojej ocenie nie zostały odpowiednio zbadane.
Czy po uprzednim zdenerwowaniu kobiety teraz usiłował ją uspokoić i ugłaskać? Tak - ostatecznie chciał w niej mieć "sojuszniczkę", chciał być dla niej kimś, komu Gwen zaufa. Wtedy również mógłby dowiedzieć się więcej o wydarzeniach tamtego feralnego dnia.

Gwen E. Fitzgerald
adwokat, współwłaścicielka kancelarii — fitzgerald & hargrove
35 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Nie złamały jej dorastanie w wielodzietnej rodzinie, ciężka choroba, własna niepełnosprawność oraz śmierć obojga rodziców. Pękła, gdy zaginął młodszy z dwójki jej synów. Od czterech lat żyje nadzieją, bo wierzy, że kiedyś go odnajdzie.
- Krótko po szesnastej - dokładniej o 16:12. Oczywiście nie patrzyła wtedy na zegarek. Ot, godzina telefonu męża wryła jej się w pamięć, gdy zaczęła analizować billingi połączeń całej rodziny. - Mówił wprost. Od razu powiedział, że Mike zniknął mu z oczu, że nie może go znaleźć i idzie szukać ochrony.
Wtedy jeszcze nie panikowali. Zdaje się, że oboje wyszli z założenia, iż syn za chwilę się znajdzie. Może ktoś zobaczył samotnego chłopca i zaprowadził go w bezpieczne miejsce? Może Mike poszedł tylko obejrzeć lody w pobliskiej lodziarni? Może Joe w ogóle niepotrzebnie do niej dzwonił?
Niestety. Żadna z powyższych sytuacji ne miała wtedy miejsca. Coś ich rozłączyło, mąż nie mógł złapać zasięgu, ona nie mogła się do niego dodzwonić, więc powoli zaczęła panikować. Tak naprawdę do dziś nie pamięta szczegółów swojej podróży do lunaparku. Nie patrzyła na drogę. Nie zwracała uwagi na nic poza zegarkiem oraz prędkościomierzem własnego auta, gdyż zależało jej tylko na tym, by jak najszybciej dotrzeć do rodziny.
- Przyjechałam tak szybko, jak tylko było to możliwe. Wyszłam z domu od razu po telefonie - odparła. - Wtedy już Joe powoli zaczynał panikować. Oboje zaczęliśmy. Nikt niczego nie widział, wkradło się trochę nerwowości, ale chyba nie można nam się dziwić. Żadne z nas nie wiedziało, co się dzieje, a już tym bardziej Junior, który w pewnym momencie zaczął płakać. Mój brat przyjechał do nas, żeby się nim zająć, bo my zaczęliśmy szukać Mike'a.
Być może odsunęli wtedy nieco starszego syna, który przeżywał całą sytuację równie mocno, jak oni, ale nie dało się jednocześnie go pilnować, odpowiadać na pytania śledczych oraz szukać syna na własną rękę. Czy już wtedy zaczęły się pierwsze problemy z Juniorem? Nie, nie chciała w to wierzyć. Była głęboko przekonana, że wszystko przyszło już później, wraz z jego dorastaniem.
- Ma pan dzieci? - spytała w pewnym momencie. Odczekała chwilę, by mężczyzna mógł odpowiedzieć, po czym kontynuowała. - Znam swoje dziecko. Mój syn nie jest mordercą. Ani seryjnym, ani żadnym i jako ośmiolatek nigdy nie było w żadnym konflikcie poważniejszym niż omyłkowe zabranie do domu czyjejś łopatki albo pociągnięcie koleżanki za warkocz. Nic innego nie miało miejsca. W sieci również. Junior korzystał z niej tylko pod naszym nadzorem.
Liczyła na to, że tym razem wyczerpała już temat. Znała założenia śledczego, doskonale wiedziała, że musiał zadać te pytania (ona sama również by to zrobiła, gdyby zajmowała sie pomocą prawną innej rodzinie dotkniętej tego typu dramatem), jednak bycie po drogiej stronie barykady było o wiele trudniejsze, niż mogłoby się to wydawać.

Valentine Sandoval
Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Można pomyśleć, że dla Valentine'a prowadzenie śledztwa w tej sprawie było łatwe, w końcu to chleb powszedni: w swojej pracy latami stykał się z zabójstwami, zaginięciami, porwaniami, przypadkowymi śmierciami. Nie powinno to robić na nim wrażenia, nie powinno wywierać na niego żadnego wpływu - w idealnej sytuacji powinien być od całej sprawy całkowicie odcięty emocjonalnie i myśleć jak robot, jak komputer: analizować chłodno wszystkie fakty, przypuszczenia i informacje, jakie uda mu się uzyskać. Tak jednak nie było - dla niego również ta sprawa nie była łatwa. Był tylko człowiekiem, a jako taki - miał emocje, nad którymi nie dało się w pełni zapanować, nie dało się ich odsunąć, odciąć. Jego zaangażowanie było zupełnie inne, niż rodziny zaginionego dziecka, ale stanowczo nie było czymś, co po nim zupełnie spływało i nie wywierało wpływu na jego psychikę; tym bardziej, że jego przeszłość była, jaka była. Wieloletnie śledztwo w sprawie morderstw na dziewczynkach, które ostatecznie zakończyło się nie-do-końca-ujęciem sprawcy, którym okazał się być jego policyjny partner; wywarło na nim ogromne wrażenie i sprawiło, że i tak już trudne sprawy dotyczące dzieci, stały się dla niego istnym koszmarem. Nie oznaczało to, że tracił głowę w takich przypadkach, bo wciąż był gliną - i uważał, że w dodatku bardzo dobrym (znał swoją wartość, jednocześnie nie czując, żeby się jakkolwiek wywyższał, bo od siebie wymagał co najmniej równie dużo, co od innych i nie uważał nigdy, żeby był kimś lepszym od innych) - ale już raz zdarzyło mu się, że sprawa tego chłopca przyśniła mu się w nocy. Raz w ciągu tygodnia, od kiedy zawitał do tej mieściny i dowiedział się, z czym przyszło mu pracować.
Nie okazywał tego wszystkiego jednak w rozmowie z matką Mike'a - być może robił na niej wrażenie raczej kogoś zimnego, kto ma tę sprawę tak naprawdę gdzieś i chce jedynie ją rozwiązać dla samego rozwiązania, a nie dla dobra dziecka i jego rodziny. Słuchał uważnie wszystkiego, co kobieta mu mówiła, czasem robił jakieś notatki na komputerze (więcej ich miał w głowie) i patrzył na nią z miną gliny świdrującego ją wzrokiem.
- Nie mam - odpowiedział, spodziewając się zaraz zalewu matczynych słów o tym, jak to w takim razie nie może jej zrozumieć, bo przecież matka zawsze wie, zawsze czuje, matka zna swoje dziecko. To nie było prawdą i zaskakujące było, jak mocno rodzice często byli przekonani o swojej wiedzy na temat swojego dziecka, zdając się kompletnie zapominać o tym, co się działo, gdy sami byli dziećmi czy młodzieżą. Czy ich rodzice wiedzieli o nich wszystko? Z pewnością nie - każde dziecko ma jakieś tajemnice, ma swoją prywatność, ma tematy, na które nie rozmawia z rodzicami; a jeśli nawet nie całe tematy, to przynajmniej ich część, tę związaną z emocjami. Możliwe, że istniały gdzieś na świecie dzieciaki, które mówiły swoim rodzicom absolutnie wszystko, ale Val jeszcze takiego nie spotkał. Byłby to ewenement. Każdy miał taką cząstkę życia, którą zachowywał dla siebie albo przynajmniej jedynie dla wybranych osób - i tymi osobami nie byli rodzice. Podobnie, jak rodzice mogli być powiernikami innych cząstek ich życia: tych niedostępnych dla nikogo innego. To było naturalne.
- Nie sugerowałem, że to drugi z pani synów mógł zrobić krzywdę bratu, ale to ciekawe, że pani o tym wspomina - powiedział i uśmiechnął się nieznacznie - A jak to wydarzenie obecnie wpływa na państwa rodzinę i znajomych? Czy ktoś zachowuje się dziwnie? Nie tak, jak można by się spodziewać po kimś, kto stracił bliską osobę albo przynajmniej jak osoba, której znajomy kogoś takiego stracił? Ktoś zachowuje się, jakby to kompletnie po nim spłynęło? Może ktoś szybko miał dość tego tematu, wyraźnie nie chciał o tym mówić, denerwował się, gdy temat powracał? Ktoś mówił, że czas już przejść do "normalności", przestać to wałkować? Ktoś sugerował albo wręcz wprost mówił, że Mike już z pewnością nie wróci? Kogoś ten temat bawił, był powodem do drwin, dręczenia?
W tym momencie Val szukał potencjalnych podejrzanych wśród bliskich - kogoś, kto mógł się wydać swoim zachowaniem mimo, że pozornie wszystko było w porządku i nikt tak naprawdę nie zwrócił uwagi, że takie zachowanie jest podejrzane, a jedynie - że jest denerwujące i frustrujące.
- Jest też pani osobą znaną. Adwokatką, jeśli się nie mylę? Ten zawód nie jest raczej lubiany, zwłaszcza przez osoby, które przegrywają procesy. Proszę mi powiedzieć, jakimi sprawami się pani zajmuje?

Gwen E. Fitzgerald
ODPOWIEDZ