lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie chciała stawia Gai w niekomfortowym położeniu, a wiedziała, że tym właśnie byłoby spotkanie z jej rodziną. Najgorszą z możliwych opcji. Prawdopodobnie przy tym Zimmerman oberwałoby się rykoszetem, za Bóg wie jakie grzechy, najpewniej zwyzywaliby ją od amaliowych dziwek tak jak to było w przypadku Saula, który do rodziny przyprowadził Klausa. W końcu wszystko u Monroe rozbijało się o bycie lub niebycie czyjąś dziwką. Nikogo by nawet nie obchodziło, że Gaia była jedynie przyjaciółką Evy, i, co na Evę nietypowe, nigdy ze sobą nie spały.
-Tak, to chyba dobry pomysł. Ja, Isaac i Samuel. -pokiwała głową, choć nadal zastanawiała się czy najstarszy z braci był w stanie psychicznym teraz sobie z tym radzić. Ale jeśli nie teraz to kiedy? Gdy Isaac nie będzie w stanie już nawet chodzić przez osłabienie i wyniszczenie organizmu? Czy może gdy spotka się z piachem i już nie będzie czego zbierać? Gaia miała rację, że powinni to ogarnąć jak najszybciej to możliwe. Eva sama chciała dowiedzieć się z czym ta choroba się wiązała i co mogła zrobić dla brata, a przede wszystkim jak wiele czasu im pozostało. Poza tym, że stanowczo za mało.
-Wiesz, pomijasz w tym wszystkim fakt, że to nie było tylko zrobienie czegoś dla siebie. To nie była po prostu podróż. To była ucieczka pod przykryciem nocy. Pocięłam kartę sim tak by nie mieli żadnej możliwości skontaktowania się ze mną. Ewentualny kontakt to miała być tylko i wyłącznie moja decyzja. I wiem, że cierpieli przez to. A przynajmniej część. No... na pewno Viper i Isaac.- w ciągu tego wywodu uświadomiła sobie, że nawet nie wiedziała co z resztą jej rodzeństwa i czy się jakkolwiek przejęli, czy tylko wypominali jej ten wyjazd tak rekreacyjnie. Jedynie ci najmłodsi otwarcie zakomunikowali, że za nią tęsknili, co prawda Viper na swój własny, pokrętny sposób, ale Isaac przeleciał ocean by ją znaleźć w Bogocie.
-Dziękuję, Gaia, możemy się umówić, że ja się po prostu nad tym zastanowię?-nie chciała dłużej dywagować nad długiem wdzięczności czy jego brakiem, bo doskonale wiedziała, że nie byłoby słów, które sprawiłyby, że nie czułaby się zobowiązana. Nawet jeśli Gaia na każdym kroku by podkreślała, że nic od Evy nie chce to ta próbowałaby spłacić ten cholerny dług, który ciążyłby jej na sumieniu. Jednocześnie zaoferowana opcja wydawała się idealna i tak ciężko było jej odmówić. Dlatego powzięła postanowienie, że realnie się nad tym zastanowi.
-Chciałabym coś z tym zrobić, ale chyba każde z nas jest zbyt zapatrzone w czubek własnego nosa by być otwartym na naprawę tego co w nas nie działa. Włącznie ze mną.- skierowała wzrok przed siebie nie chcąc spojrzeć na przyjaciółkę. Minęło tyle lat, a ona nadal miała problem z przyznawaniem, że coś jest z nią nie tak, że sobie nie radzi, że jest zepsuta, że tak wiele rzeczy zjebała. Starała się je na bieżąco naprawiać, ale nie o wszystkich miała pojęcie. Dopiero teraz, siedząc u boku Gai, tak wiele sobie uświadamiała. Przyjaciółka była dla niej swoistą wyrocznią, która mówiła jej prawdę o świecie, na którą Amalia przez wiele lat pozostawała całkowicie ślepa. Bardzo wiele jej uświadamiała, w tym bardzo wiele rzeczy, o których świadomości mieć nie chciała.
-Chciałabym dom bez kłótni. My, nawet w dorosłym życiu, kłócimy się jak zbuntowani nastolatkowie. Zawsze ktoś ma do kogoś problem, zawsze coś jest nie tak. Tak jak na tej zasranej Wigilii. Miało być miło i rodzinnie, a posypało się zanim usiedliśmy do stołu.- sama nie była święta. Siedziała pośrodku tego wszystkiego, na spółę z Viper, bawiąc się najlepiej w jej życiu, zamiast stanąć po stronie któregokolwiek z braci i zażegnać konflikt. Chociaż podejrzewała, że był on na tyle rozbudowany, że tak naprawdę miała bardzo niewiele do powiedzenia w tym temacie. Z resztą, jej zdanie mało kogo w tej rodzinie realnie obchodziło.
Woda obmywająca jej ciało w pewien sposób zmywała z niej ciężar rodzinnych dramatów. Pozwalała odetchnąć. Zupełnie tak jak prysznic z Gaią, który miał spłukać najmocniejszy ból żałoby. Nie była pewna czy to zasługa wody, czy obecności przyjaciółki u jej boku. A może obojga. Gdy padły słowa o niedzieleniu się informacją Amalia wręcz nadstawiła uszu. Chciała poznać tajemnice życia Gai. Przepłynęła w stronę lądu tuż za Zimmerman oczekując w napięciu na informacje. Z każdym kolejnym wymawianym przez nią słowem wpatrywała się w nią coraz to bardziej uparcie, coraz to większymi oczyma.
-Gaia... To jest... Piękne.-na chwilę odebrało jej mowę ze wzruszenia, próbowała pojąć jak można być aż tak dobrym człowiekiem w tak parszywym świecie. -Ty jesteś piękna. W sensie, mam na myśli duszę.- dodała gwoli wytłumaczenia, choć urodzie Gai nigdy nie mogła nic odjąć. -To cudowne, że w taki sposób wykorzystujecie swoje możliwości i chcecie podarować komuś lepsze życie. Wiele bym dała by za dzieciaka ktoś taki jak Wy się moją rodziną zainteresował, jestem pewna, że wiele dzieci będzie wam w ogrom wdzięcznych.- nadal otumaniona wpatrywała się w przyjaciółkę mając wręcz ochotę ją uściskać. -Będę was dopingować jak szalona. Jeżeli potrzebujecie jakiejś wolontariuszki do... choćby podawania wam kawy do pracy, to się oferuję.- chciała pomóc we wspaniałej inicjatywie, ale też poniekąd znaleźć sobie zajęcie inne niż przebywanie w pracy wypełnionej po brzegi alkoholem i dragami. Może to był najwyższy moment by się przebranżowić i uciec od pokus?

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
To może nawet dobrze, że nie poszłaby tam. Gdyby została nazwana dziwką to z pewnością doszłoby do rękoczynów. W pewnym momencie pewnie żałowałaby, że przeszła do noszenia krótkich paznokci, bo tych długich pozbyła się w ramach pielęgnowania swoich relacji seksualnych z kobietami. Oczywiście żadnych jeszcze nie miewała, bo czekała na idealną partnerkę. Po prostu była przygotowana. Ale nie zdzierżyłaby bycia nazwaną dziwką. Nie bałaby się też bić o to, żeby ocalić swoje dobre imię. Chociaż wiedziała, że jakimś cudem prawdopodobnie miała opinię dziwki. Najwyraźniej ludzie nie wiedzieli, że można imprezować i się przy tym nie szmacić.
Skinęła głową. Skoro Samuel nie był w stanie psychicznym radzić sobie z chorobą Isaaca, to może nie powinien być jego opiekunem i nie powinien odpowiadać za jego zdrowie. Gdyby Gaia wiedziała, że coś takiego się odpierdala, to już w ogóle załatwiłaby prawnika, który załatwiłby Isaacowi możliwość decydowania o swoim życiu mimo niepełnoletności. Bez sensu, żeby końcówką jego życia zarządzał człowiek, który nie był na to przygotowany.
- I co w związku z tym? Zrobiłaś coś dla siebie i zasmuciłaś parę osób. Bu-hu. – Wzruszyła ramionami. – Nie marzysz czasem o tym, żeby być niezależną od nich? Żeby żyć swoim życiem? Lepszym życiem? Żeby być szczęśliwszą? – Gnicie w patologii, którą widocznie była rodzina Monroe, nie pomagała niczemu. A już na pewno nie Amalii, która w takim otoczeniu nie miała szansy na żaden rozwój osobisty. Czekała ją stagnacja i wieczna depresja. Gaię to bolało, bo w momentach kiedy pamiętała o tym jak bardzo zależało jej na Amalii, jednocześnie widziała, że taka relacja nie miałaby sensu bytu. Nie mogłaby być z kimś kto nie chce wyjść z toksyczności. Sama wiodła zbyt pozytywne i kolorowe życie, żeby zagłębiać się w coś takiego. Powinna wziąć się za siebie i zrobić wszystko, żeby ukierunkować swoje uczucia gdzie indziej. Amalia powinna pozostać tylko i wyłącznie przyjaciółką.
- Jasne. – Nie miała zamiaru drążyć tematu. Przedstawiła to co chciała przedstawić. Mogłaby gadać w nieskończoność o wszystkich plusach jakie by z tego wyniknęły. Wychowana w wiecznym bogactwie, nie potrafiła postawić się w sytuacji Amalii. Zawsze dostawała to czego chciała i nigdy nie narzekała na brak czegokolwiek. Nie wiedziała jak niekomfortowe mogłoby być przyjęcie czegoś tak drogiego. Nawet jeżeli osoba ofiarująca nie wymagała spłaty.
- Wiesz, żeby nie było, my też miewamy sprzeczki i kłótnie. Po prostu nigdy nie było to coś tak… poważnego, żeby nas poróżniło. – Oczywiście w całym klanie Zimmermanów, który był jednak spory, bywało sporo różnych kłótni. Byli członkowie rodziny, którzy ze sobą nie rozmawiali od lat, byli tacy, którzy nie byli lubiani. Teraz jednak Gaia miała na myśli oczywiście swoich rodziców oraz starszych braci. Umarłaby dla nich wszystkich i dla każdego z osobna. Byli dla niej najważniejsi (nie zapominając o Lunie).
- Wiem. – Wzruszyła niewinnie ramionami, a na jej ustach zagościł szeroki uśmiech. – Jesteśmy z Luną genialne. – Naprawdę miała nadzieję, że to wszystko wypali. Była tak podekscytowana tym pomysłem i faktem, że będzie mogła pomagać ludziom i wywoływać uśmiechy na twarzach. W końcu zrobi coś z czego jej rodzice będą naprawdę dumni. Zaśmiała się słysząc o swojej duszy. – Nie jestem. Daleko mi do kogoś z piękną duszą. – To, że zakładała z Luną taką fundację nie wymazywało tego jaka była okropna dla wszystkich przez ostatnie tygodnie. Dla Luny, dla Bruna, dla Zoey, dla Joshuy, nawet dla tych wszystkich ludzi, z którymi flirtowała jakby jutro miała nie być, wiedząc, że niczego nie zaoferuje im w zamian. Bawiła się bardzo dobrze, wręcz zajebiście, kosztem uczuć wszystkich ludzi. – Mamy nadzieję, że to wypali. Na razie mamy pełno spotkań z prawnikami. Szukamy idealnego miejsca na biuro. Na razie niewielkie, ale z czasem planujemy się rozrastać. – Gaia oczywiście fantazjowała, że fundacja będzie sukcesem i z czasem będą mogły nawet zacząć myśleć o tym, żeby inwestować w obiekty, które mogłyby być częścią ich fundacji, a które pomagałyby tym dzieciom. Nowe tymczasowe domy, domy stałego pobytu, boiska, szkoły. O tym jednak nie mówiła głośno, bo obawiała się, że brzmiało to głupio i nierealnie.
- Dzięki. Będę pamiętać. – Uśmiechnęła się. – Na razie nie myślimy o zatrudnianiu nikogo. Dużo papierkowej i organizacyjnej roboty. – Dzięki temu, że zaczęły rozmawiać to były w stanie w końcu zagospodarować wolny pokój w swoim domu. Poświęciły go na tymczasowe biuro. Kupiły już nawet biurka i regały, ale te leżały i czekały aż ktoś je poskłada.
W międzyczasie Gaia schyliła się po swój ręcznik, otrzepała go z piachu i nakryła się nim jak peleryną. Mrużąc oczy i robiąc z jednej dłoni daszek w ramach ochrony przed słońcem podeszła do Amalii. – A jak ty się trzymasz? -Zapytała. – Wiesz… w związku z Orchid. – Wyklarowała, bo nie zapomniała o tym, że Amalia nadal jest zapewne w żałobie.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Życia Gai i Amalii tak okrutnie się od siebie różniły. Spokój rodzinny, a przynajmniej względny, i stabilność finansowa to były te cechy, które dla Gai były codziennością, a dla Amalii pozostawały nieznane. Skrajna bieda, w której żyli, gdy rodzice uznali, że grzesznym byłaby antykoncepcja, być może by jej tak nie przeszkadzała, gdyby tylko miała kochającą się rodzinę, która się wspiera i sobie pomaga w problemach. Zamiast tego dostała toksyczną mieszankę osobowości, w której nikt nie był dla siebie dobry, a jedyne co potrafili to mieć do siebie wyrzuty. O ucieczkę, o ukochanych, o zbyt małą uwagę, o zbyt dużo uwagi. Zawsze coś było nie tak. Potrafili stanąć ramię w ramię jedynie w sytuacjach kryzysu, gdy któreś z nich kończyło całkowicie pobite i ledwo żywe. Dopiero wtedy się bratali. Przy niej nikt nie stanął, gdy była na odwyku, nikt jej nie pomógł, gdy była bezdomna, nikt nie stanął u jej boku, gdy sobie nie radziła, a dopiero, gdy odeszła Orchid to wszystkim zachciało się udawać przykładnych braci. Jedynie Viper pozostał sobą sprowadzając na Evę kolejną falę zniszczenia, jak to młoda miała w zwyczaju.
Marzyła jej się rodzina, w której nie musiałaby ciągle walczyć o uwagę i z każdym drzeć kotów, chciałaby ciepła i wspólnych obiadów, wysłuchania się i zrozumienia. Czasami tego doświadczała od Adama, w momentach, w których akurat nie nazywał jej głupią ćpunką. Chciał jej pomóc, ale jego pomoc ograniczała się głównie do opłacenia przyczepy i zamówienia jej zakupów. Tak Monroe było najłatwiej pomagać sobie nawzajem- bez zbytniego angażowania się. Tu przelew, tam przelew, ale realny udział w życiu drugiej osoby? Rzadziej. Ale to było i tak więcej niż otrzymała w kryzysie bezdomności. Wtedy musiała pomóc jej Julia, która nawet nie była w tamtym czasie jej bliską przyjaciółką, a jedynie starą koleżanką.
-Chciałabym. Bardzo bym chciała. Normalną rodzinę, wsparcie między rodzeństwem i spokój z wiedzą, że mogę robić to co chce, a nie to co się ode mnie wymaga. Choć ostatnio robienie tego co chciałam nie zaprowadziło mnie w dobre miejsce.- poznała wtedy Orchid. Tego nigdy nie będzie żałowała bo ta podarowała jej najpiękniejszą relację w jej życiu, choć jedyną stricte romantyczną jakiej doświadczyła, ale sprezentowała jej też uzależnienie, z którego wychodziła długimi miesiącami, momentami woląc śmierć od kolejnego dnia trzeźwości. Starała się jak mogła, trzymała się od kokainy z daleka, nawet jeśli jej praca była pełna narkotyków, nie prosiła, nie błagała, odcięła kontakty do dilerów, spłukała wszystko w kiblu. Jednak świadomość, że to właśnie ukochana wciągnęła ją w nałóg, który nieomal kosztował jej życie, nigdy nie odpłynie. Zwłaszcza, że to ona potem wymagała by Amalia stała się czysta pod groźbą nieważności ślubu, do którego koniec końców i tak nie doszło.
-Tak, wiem, nie mówię, że nigdy się nie kłócicie, oczywiście, że są sprzeczki, po prostu u nas rzadko kiedy na sprzeczkach poprzestaje.- tak jak to było w przypadku wigilii, po której Saul postanowił całkowicie odciąć się od rodziny. Cóż, los bękarciego dziecka, z którym sobie nie radził okazał się dla niego istotniejszy niż rodzina. Nie miała mu za złe, choć żałowała, że nawet z nią nie postanowił utrzymywać kontaktu. W końcu kiedyś łączyła ich dość bliska relacja. Ale starała się tego nie rozgrzebywać nadto, gdyby to robiła to nigdy nie pozbierałaby się po stracie tak wielu osób.
Nawet nie wiedziała, że była teraz na granicy stracenia potencjalnej relacji romantycznej z Gaią. Gdyby wiedziała o jej sekrecie w postaci jej uczuć do Evy to być może nie gadałaby tak wiele o swojej rodzinie, być może nie wciągała by jej w swoje wewnętrzne dramaty, a pokazała się z tej bardziej normalnej strony. Ale czy mogło je coś połączyć, jeśli Amalia by cały czas udawała, że całe jej życie jest całkowicie normalne i pozytywne? Potrafiła znaleźć pozytywne aspekty, potrafiła realizować swoje marzenia, potrafiła zarażać ludzi energią, po prostu dzisiaj, przy temacie Isaaca, to nie było tak proste by pokazać się z tej strony. Może to wcale nie miał być rozłam tego co w przyszłości mogłoby nadejść, gdyby tylko Amalia wiedziała jaka jest prawda.
-Całkowicie genialne- pokiwała głową nadal nie wychodząc z podziwu nad tą myślą. Miały stworzyć coś co mogło pomóc naprawdę wielu dzieciakom, co mogło dać jej nadzieje, spokój, dobry dom. Coś przepięknego, coś o czym już teraz bardzo wiele dzieci marzyło. -Tutaj możemy się kłócić.- uśmiechnęła się bo może i faktycznie nie znała pełnego obrazu, ale gdyby Gaia jej się zwierzyła z tego wszystkiego co robi dla zabawy, to Eva w żadnym momencie by jej nie oceniła. Ostatecznie robiła przecież do niedawna to samo. Jak nie gorzej.
-Jestem pewna, że wypali, a przynajmniej będę bardzo mocno trzymać kciuki. Zrobiłabym coś, gdybym tylko była w stanie wam jakkolwiek pomóc.- nie szło ukryć, że chciałaby być częścią takiej inicjatywy, jednak cóż im po barmance? Pokiwała głową na odmowę zatrudnienia, mimo wszystko w środku licząc, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym realnie będą potrzebowały jej pomocy. Choćby w układaniu dokumentów. Potrzebowała poczuć, że robi coś dobrego dla świata, a sama nie miała pomysłu jak się za to zabrać.
-Jest lepiej i gorzej, zależy od dnia. Powroty do przyczepy są najcięższe, ale wychodzenie już coraz łatwiejsze. Nadal nie zebrałam się na odwagę by odwiedzić ją na cmentarzu. I... Sprzątając jej ubrania znalazłam pierścionek zaręczynowy, którego nie zdążyła mi dać, nasze dotychczasowe zaręczyny były po prostu słowne. - mimowolnie spuściła wzrok na biżuterię będącą na jej palcu. Starała się wiązać ją jedynie z pozytywnymi wspomnieniami o Orchid, ale żal pozostawał stałym gościem w jej sercu. -I nie sądziłam, że tak szybko zacznie mi wracać libido.- dodała by trochę odbić od tematu i przejść na rozmowę o przyjemniejszych rzeczach niż cmentarz i urna.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
Dla Gai wbrew pozorom takie różnice nie były ważne. Nie zależało jej na tym, żeby trzymać się z ludźmi z bogatego otoczenia czy z dziećmi znajomych jej rodziców. Jeżeli z kimś się dogadywała i czuła się dobrze w towarzystwie jakiejś osoby to nie miało dla niej znaczenia to czy jest biedna, na jej poziomie czy bogatsza. Dla Gai liczyło się tylko to, żeby wszyscy się dobrze bawili. Chociaż no w przypadku Amalii i w przypadku tego co obecnie się działo w jej życiu, to Gaia chciała trochę interweniować. Chciała, ale wiedziała, że nie będzie tego robiła. Zdążyła już zauważyć, że Amalia nie chciała z tego wszystkiego wyjść. Albo inaczej, może i chciała, ale była po prostu za bardzo do tego przywiązana i myślała, że nie ma opcji na to, żeby się odciąć. Zimmerman wiedziała, że nie wszystkich da się uratować. Chęć naprawy swojego życia powinna wyjść od Amalii najpierw, nie z powodu nacisków Gai.
- Amalia? – Spojrzała na przyjaciółkę rozbawiona tymi jej marzeniami i pragnieniami i tym czego Amalia by chciała. – Czy oni trzymają cię przykutą łańcuchem? Czy jak przekroczysz granice Queensland czy chociaż Lorne Bay to coś się stanie? Jesteś dorosłą osobą. Nie jesteś im nic dłużna. Nie jesteś od nich zależna, a oni nie są zależni od ciebie. Wsiadasz w autobus i jedziesz gdziekolwiek i rozpoczynasz nowe życie. Nawet nie musisz nigdzie wyjeżdżać. Możesz to zrobić tutaj. Odciąć się od ludzi i żyć swoim życiem. Założyć rodzinę, o której marzysz. – Lorne było małe, ale na spokojne dało się żyć życiem, które jest pozbawione toksycznych ludzi, których ze swojego życia człowiek się pozbył. Gaia rzadko kiedy wpadała na swoich byłych partnerów czy partnerki. Rzadko kiedy widziała czy nawet słyszała o Cece Callaway, która była jej śmiertelnym wrogiem. Wszystko dało się zrobić. Trzeba było tylko wykonać pierwszy krok. A obecnie to Gaia odnosiła wrażenie, że Amalia po prostu mówi na głos to co Gaia chciałaby usłyszeć. Trochę nie rozumiała tego zachowania i postanowiła nie mówić swoich obaw na głos. Ostatnie czego jej w tym wszystkim było potrzebne to kłótnia z Amalią. Miała dosyć kłótni. Potrzebowała dobrej zabawy i korzystania z życia. To samo przydałoby się Amalii, ale tego też nie chciała sugerować. Monroe powinna dojść do tego sama.
- Dzięki. – Wypuściła powietrze. Stresowała się mówieniem o tej fundacji na głos. Wiedziała, że pomysł był genialny. Wiedziała, że to jak przedstawiają brzmi jak coś nierealnego, ale też coś co mogłoby zrewolucjonizować to jak działają systemy opieki nad sierotami w tym kraju. Po prostu bała się tego, że będzie o tym komuś opowiadała i zostanie wyśmiana i ktoś ją sprowadzi na ziemię z informacją, że coś takiego nigdy nie ujrzy światła dziennego i że jest to najgorszy pomysł jaki w życiu słyszeli. – Nie, nie. Nie ma takiej opcji. Myślę, że żadna z nas nie potrzebuje kłótni. – A jeszcze tylko tego brakowało, żeby Gaia pękła i zaczęła wylewać z siebie wszystkie żale i wspomnienia tego co się wydarzyło przez ostatnie miesiące. Musiała się uporać z tym wszystkim sama. A wywlekanie tego nie byłoby raczej pomocne. Wolała to zostawić za sobą.
- Nie przejmuj się. To jest faza początkowa. Dużo roboty po naszej stronie. Nie mamy nawet oficjalnej nazwy, więc nie możemy się nawet na razie nigdzie zarejestrować. – Gaia oczywiście miała kilka pomysłów na nazwy dla fundacji, ale było to dosyć istotne, więc wolałaby się tym wszystkim podzielić najpierw z Luną. Ona osobiście poczułaby się zraniona, gdyby dowiedziała się, że Luna zdradza potencjalne nazwy dla fundacji najpierw komuś innemu, a nie jej.
- Powinnaś iść do niej na cmentarz. Porozmawiać z nią. Opowiedzieć jej o tym, że radzisz sobie coraz lepiej. – Gaia notorycznie siedziała na cmentarzu przy grobie Noah. Co prawda nigdy z nim nie rozmawiała, bo było jej po prostu głupio, ale czuła dziwny komfort w tym, że za każdym razem jak tam chodziła to Noah na nią czekał. W pewnym momencie jej rodzice musieli interweniować, bo przerażało ich to, że ich młoda córka całe dnie spędza na cmentarzu jak jakaś nawiedzona Południca. – Pokaż mi ten pierścionek. – Podeszła do Amalii i wyciągnęła do niej dłoń, żeby Amalia pokazała dłoń z pierścionkiem. – Zostawiła ci zajebistą pamiątkę, Amalia. – Jasne, lepiej by było jakby Orchid po prostu żyła i miała możliwość wręczenia Monroe tego pierścionka. Niestety tak nie było. Jedyne co Amalii zostało to wspomnienia, a także ten piękny symbol tego, że była kochana.
Słysząc kolejny komentarz uniosła brwi w zdziwieniu, a później się roześmiała. – Absolutnie nie spodziewałam się usłyszeć czegoś takiego. – Wyznała nadal się śmiejąc. – To dobry znak. Ja długo miałam z tym problem po śmierci Noah. – Tak długo, że dopiero po dwóch latach od jego śmierci odważyła się na to, żeby pocałować w ogóle kogokolwiek nowego. A i tak po tym pamiętnym pocałunku w Sydney miała wyrzuty sumienia. – Będziesz się z kimś spotykać czy będziesz stawiała na niezobowiązujące relacje? – Zainteresowała się. Sama w sumie nie wiedziała czemu. – O ile w ogóle planujesz cokolwiek z tym zrobić. – Dodała i wzruszyła ramionami, bo jednak był to nieco krępujący temat. Ostatecznie w końcu odeszła od Amalii i usiadła sobie na piasku obok swoich rzeczy.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Była z rodziną zżyta aż do granic możliwości. Przeszli razem przez piekło, które udało im się zakończyć, gdy na sali rozpraw zapadł ostateczny i nieodwołany wyrok za terroryzowanie i katowanie własnych dzieci. Stanęli, ten jeden raz, ramię w ramię i każde z nich otwarcie zeznało o krzywdach, których doświadczało przez lata, przyznali się do każdego siniaka i każdej rozlanej kropli krwi, każdej uronionej łzy. Jak jeden mąż przyznali, że Bartholomew Monroe to kat bez serca, który posiadał dzieci chyba z przypadku. Zeznali, że Grace Monroe to fanatyczka wznosząca modły do Boga, gdy ojcowskie pięści dosięgały dziecięcych policzków. Każdy z nich przyznał, że Samuel będzie najlepszym możliwym opiekunem dla najmłodszych. Jeszcze wtedy Sam się trzymał, jeszcze wtedy był w związku z Arthurem i nie przechodził żałoby po żywym człowieku, który go opuścił bo relacja z Monroe okazała się nagle zbyt trudna. A przecież znali się dobre dwadzieścia lat. I dopiero teraz sobie to uświadomił? Nie widział tego wcześniej?
Tamten dzień, na sali rozpraw, był dniem, w którym byli jedną armią. Ich dziesiątka kontra świat. Wspominała tę chwilę z niekrytym wzruszeniem, bo mało było takich momentów, w których każdy po kolei poparłby innego. Gdzieś w kącikach jej oczu zakręciły się łzy, gdy Bart, zakuty w kajdanki, był wyprowadzany z sali. Nie mieli nawet żadnego dobrego prawnika, wystarczyło, że się poparli. Szkoda, że nie potrafili tego zrobić wcześniej i później.
Odnajdywała wsparcie w Saulu, Olivierze, Adamie, Samuelu. Do czasu.
Wigilia rodzinna zweryfikowała wszystkie relacje i Eva była pewna, że jeśli kiedyś miała się odciąć od najbardziej toksycznych jej członków to właśnie teraz. Jeśli oni nie zrobili tego pierwsi. Wiedziała, że uwikłała się w bardzo niezdrowy typ relacji z Oliverem i Saulem, ale z żadnym z nich nie miała już kontaktu. Pierwszy odciął się od rodziny, a drugi obraził na śmierć po wigilii. A Eva skomentowała tylko, że bycie osiemnastoletnim ojcem musi być ciężkie. Teraz pozostawało niewiele osób po jej stronie. Isaac, który nigdy by się od niej nie odwrócił, i z którym może ją rozłączyć tylko śmierć, Viper, któremu sprezentowała na urodziny kota licząc, że ta w końcu się uśmiechnie, Adam, który starał się być po jej stronie w każdej sytuacji, Samuel, który... cierpiał podobnie do niej samej.
Jeśli miała naprawić swoje życie to właśnie teraz.
-Wiesz, dużo się teraz zmieniło w moim życiu. Orchid, Isaac, całe święta... Myślę, że to jest dobra okazja do wejścia na nową drogę i ogarnięcia wszystkiego na nowo. Ale to nie będzie łatwe, ni chuja. Bo sama nie wiem, czego w tym momencie chce od życia. Chyba po prostu poczuć się chociaż na chwilę dłużej szczerze szczęśliwa.- odpowiedziała nie komentując kwestii łańcuchów, o których wspominała Gaia, bo musiałaby przyznać, że momentami faktycznie się tak czuła. Tak było od kiedy wróciła do Lorne Bay z Ameryki Południowej, choć całe jej serce i ciało uparcie wołało za Orchid pozostawioną wśród kolumbijskich pól.
Teraz jednak zaczynała czuć, że może wydarzenia ostatnich miesięcy, podczas których straciła tak wiele istotnych osób, były po coś, były sygnałem zapalnym do zmiany swojego życia na lepsze, piękniejsze, szczęśliwsze. Wierzyła, że była w stanie to zrobić. Tylko do końca nie wiedziała jeszcze jak.
Wsłuchiwała się w powieść Gai o fundacji dostrzegając błyski podekscytowania w jej oczach. Uwielbiała obserwować to zjawisko wśród ludzi, ten moment, w którym coś było tak wspaniałe, że nawet ich oczy o tym krzyczały. Wtedy było wiadomo, że to coś dobrego, że to jest to co powinno się robić. Uśmiechnęła się od ucha do ucha nie spuszczając wzroku z przyjaciółki.
-Na pewno wymyślicie świetną nazwę. Dobrałyście się tak, że jestem pewna, że wyjdzie z tego coś wspaniałego. Będę cię wspierać na każdym etapie powstawania fundacji, jeśli tylko będziesz potrzebowała wsparcia. Zawsze możesz zadzwonić. Tym razem obiecuje odebrać.- starała się przeobrazić okres niewychodzenia z przyczepy w żart. W taki sposób było jej łatwiej poradzić sobie z traumą, łatwiej liczyć, że ludzie nie będą mieć jej za złe całkowitego się od nich odcięcia.
-Wiem... Byłaby pewnie dumna. Po prostu mam jakąś blokadę, ale może z czasem przyjdzie to łatwiej. Taką mam przynajmniej nadzieję bo bardzo bym chciała któregoś dnia się odważyć.- nigdy nie przechodziła tak poważnej żałoby i nie miała pojęcia jak długo może trwać okres lęku przed wejściem na cmentarz. Zobaczenie tabliczki z napisem "Orchid Castellar" byłoby jak ostateczny cios informujący ją, że Kolumbijka przecież nigdy już nie powróci. Czasami jeszcze zdarzało jej się o tym zapominać. Wyciągnęła rękę w kierunku Gai by pokazać jej pierścionek spoczywający na jej palcu.-Tak, chyba nic lepszego nie mogła kupić zanim to się wydarzyło. Strasznie się cieszę, że go znalazłam.- patrząc na niego czuła w sercu ciepło, praktycznie nie myślała o gorzkim żalu związanym ze śmiercią Castellar, a jedynie o tych słonecznych dniach w Bogocie, kiedy siedziały u swojego boku i absolutnie wszystko było takie idealne.
Śmiech Gai wywołał uśmiech na twarzy Amalii. Ostatnio łatwo podłapywała cudze emocje i dużo łatwiej było jej przejąć cudze niż skonfrontować się z własnymi.
-Też się tego nie spodziewałam. Myślałam, że blokada potrwa dłużej.- wzruszyła ramionami podkreślając niewiedzę z czego to mogło wynikać.-Jeszcze nie wiem. Boję się, że libido to jedno, a blokada przed pocałowaniem kogoś innego to drugie. Nie mam pojęcia jak bym się z tym poczuła. Orchid to była moja pierwsza stała partnerka, nie mam pojęcia jak będę się czuć ze świadomością, że przecież jej nie zdradzam.- gdy tylko to wypowiedziała w jej głowie zamajaczyło wspomnienie jej wszystkich niezobowiązujących spotkań, kiedy to Orchid została w Kolumbii a Amalia była pewna, że już jej nie spotka. Wtedy nie czuła się jakby ją zdradzała. Ale czy teraz miało być tak samo?

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I could tell you about my life
And keep you amused I'm sure
About all the times I've cried
And how I don't want to be sad anymore
And how I wish I was in love
W zrozumieniu pokiwała głową. Chociaż było to lekko zakłamane. Niespecjalnie rozumiała. Nie rozumiała relacji jakie Amalia miała ze swoim rodzeństwem. Wiedziała tylko, a i tak w większości były to tylko i wyłącznie jej domysły. Także jedyne co miała w głowie to myśl, że nie do końca były to zdrowe i normalne relacja. Żadna relacja z rodziną nie powinna zostawiać w takim stanie. Żaden członek rodziny nie musiał być w takim stopniu odpowiedzialny za resztę swojej rodziny. Zwłaszcza kiedy w grę wchodziło rodzeństwo. Można było się kimś zajmować i pomagać, ale Amalia nie powinna być odpowiedzialna za szczęście innych. Nie mówiła jednak już nic więcej. Za mało wiedziała, żeby się udzielać lub powiedzieć cokolwiek sensownego. Nie chciała wyjść na kogoś kto próbował Amalię skłócić z rodziną. Chociaż chętnie by ją od nich wyrwała.
- To prawda. To jest dobra okazja do tego, żeby wejść na nową drogę życia. Żeby wszystko ogarnąć. Tylko najpierw zastanów się Amalia czy ty naprawdę tego chcesz. – To ostatnie co miała zamiar powiedzieć w temacie. Wiedziała, że sama pochodziła z uprzywilejowanej rodziny i jej łatwo było mówić o czymś takim. Jak ona potrzebowała zacząć od nowa, albo jak potrzebowała odpoczynku, to wsiadała w prywatny samolot i robiła sobie tygodniową wycieczkę gdziekolwiek. Nie musiała mieszkać pod jednym dachem z toksyczną rodziną. Nie musiała uciekać do domu, który był zbyt mały, żeby pomieścić jej wszystkie myśli. Było jej ze wszystkim zbyt łatwo, żeby móc próbować zrozumieć problemy Amalii.
- Dzięki. – Posłała jej delikatny uśmiech. To miłe ze strony Amalii, że tak bardzo wierzyła w powodzenie fundacji Gai i Luny. – Mam już dwa pomysły na nazwę, ale musze najpierw zaprezentować je Lunie zanim zdradzę komukolwiek innemu. – Swoją nazwę oczywiście zainspirowała samą Luną. Tak samo jak Luna była inspiracją dla powstania całej fundacji, tak Gaia uznała, że powinny ją uczcić biorąc nazwę na cześć jej osoby. Gaia nie miała z tym problemu. Nie potrzebowała swojego imienia i nazwiska w nazwie. Wolała się skupić na przyjaciółce, bez której ta fundacja by nie powstała. – Dziękuję. Będę pamiętać. Chociaż teraz to się obawiam, że ja mogę zniknąć i nie odpowiadać na telefony. – Zażartowała nawiązując do tego, że Amalia ją ostatnio olewała. – Wychodzi na to, że będę musiała rzucić prace w domu spokojnej starości. Ta fundacja pożre mnie w całości. – Trochę ją to stresowała. Wiedziała, że początki będą naprawdę ciężkie. Z czasem zapewne (miała nadzieję) rozkręcą się, pozatrudniają większą ilość ludzi i wtedy Gaia i Luna będą mogły być po prostu szefowymi fundacji. Teraz jednak będą musiały być odpowiedzialne za wszystko. Gaię to przerażało, bo wiedziała, że jej życie się zmieni. Nie będzie mogła imprezować, nie będzie miała czasu na żadne spontaniczne akcje. Nie powinna sobie nawet pozwalać na takie rzeczy. Teraz będzie reprezentowała fundację. Nie może być tą samą dziewuchą, która się upija na każdej imprezie, kradnie krasnale ogrodowe i jeździ pod wpływem alkoholu. Będzie musiała się obudzić i przestać być dzieckiem swoich rodziców.
- Jak będziesz chciała iść, ale będziesz miała obawy, to daj mi znać. Pójdę z tobą. – Posłała jej uśmiech wierząc, że Amalia jeszcze zdecyduje się na coś takiego jak Gaia będzie miała nieograniczony czas. W momencie kiedy fundacja dostanie zielone światło, będzie musiała przyzwyczaić się do zmian.
Gaia delikatnie chwyciła dłoń Amalii i przyglądała się pierścionkowi na palcu Monroe. Oczywiście ona sama była fanką brylantów, diamentów i drogiej biżuterii, ten pierścionek jednak skrywał coś czego nie miały w sobie najdroższe obrączki od Cartiera. – To nie ma znaczenia. Chodzi o to ile ty znaczyłaś dla niej. – To, że Orchid nie mogła sobie pozwolić na nic lepszego nie powinno mieć znaczenia. Gaia od odpowiedniej osoby nosiłaby plastikowy pierścionek, albo taki w formie lizaka. Cena nie miała znaczenia. Liczyło się to ile pierścionek był wart pod względem sentymentu. W końcu jednak puściła dłoń Amalii, żeby niepotrzebnie nie przedłużać dotyku.
- Wydaje mi się, że to normalna kolej rzeczy. – Wzruszyła ramionami. – Pragnienie drugiej osoby, a później blokada i obawa, że jednak zdradzasz ostatnią osobę, z którą byłaś, a którą straciłaś. – Sama nie wiedziała co mogłaby na to powiedzieć. Ona miała blokadę odnośnie bycia z kimś w kontekście seksualnym. Z całowaniem się nie miała problemu. Nawet to ostatnimi czasy polubiła. Chociaż momentami dopadały ją wyrzuty sumienia, bo wiedziała, że powinna się jednak ustatkować i zdeklarować jednej osobie. Nie wypadało tak szaleć i wodzić wszystkich za nos. – Niestety w tym temacie nie będę w stanie ci pomóc. Wydaje mi się, że powinnaś po prostu… wyjść do ludzi i spróbować. – Nie chciała nawet być osobą, która krytykuje pomysł sypiania z nieznajomymi skoro ostatnio sama była w stanie coś takiego spróbować.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Zażyłości i problemy rodziny Monroe było ciężko komukolwiek wytłumaczyć. Obserwując to z boku można było odnieść wrażenie, że to nic więcej niż skupisko degeneratów społecznych nieprzystosowanych do życia, a patrząc z bliska można było tylko potwierdzić to zdanie. Nie byli prości w obsłudze, z każdym z nich wiązały się głęboko zakorzenione traumy i lęki, odruchy, których nie kontrolowali. Zbyt często brali wszystko za atak, zbyt często rezygnowali z tego co dla nich dobre by wesprzeć resztę, mimo że nikt o to wsparcie nie prosił. Czuli się do siebie zobowiązani. Jedyną ostoją normalności w tej rodzinie wydawał się Isaac- ta jedna osoba, która zawsze emanowała ciepłem i pozytywnością, nawet wtedy, gdy wszystko w koło niego się waliło. To on, z całej licznej rodziny Monroe, najmniej zasłużył na chorobę, która go dosięgła. To on powinien wieść spokojne i długie życie, ale nigdy nie będzie mu to dane. Ta świadomość rozrywała serce Evy, która, gdyby tylko mogła, wzięłaby jego chorobę na własne barki. Jej nie zależało tak bardzo na przeżyciu kolejnych długich lat, a Isaac... mógł z tym czasem zrobić dużo więcej pożytku niż ona.
-Wiem, że chce być szczęśliwa. Nie wiem jeszcze tylko co powinnam zrobić by to osiągnąć.- wzruszyła ramionami wpatrując się w horyzont i słońce zatapiające się powolnie w wodzie. Nawet nie wiedziała jak bardzo jej przez ostatni czas brakowało kontaktu z przyrodą. Wizja nadchodzącej podróży do Indonezji napawała ją optymizmem. Wiedziała, że spędzi długie wieczory u wybrzeża oceanu wpatrując się w zachodzące słońce, że nocami będzie przesiadywała przy blasku ogniska czując powiew wolności. Nawet jeśli miała to być chwilowa wolność, chwilowa ucieczka.
-Jasne, jasne, ale jak tylko ugadacie to między sobą to chce poznać nazwę- uśmiechnęła się w kierunku przyjaciółki. W tym momencie ją cholernie podziwiała, a jednocześnie żałowała, że była tylko smutną barmanką bez edukacji wyższej, która nie mogła swoimi czynami robić niczego co mogłoby poprawić byt ludzi. Nigdy nie sądziła, że poczuje potrzebę jakiegoś wspierania ludzi, którzy tego potrzebowali, ale w tej chwili naprawdę żałowała, że nie ma kwalifikacji by zrobić coś równie dobrego dla świata. W końcu była dobra jedynie w rozpijaniu alkoholików. -Touche, mam za swoje- teatralnie przyłożyła rękę do serca, gdy Gaia nie omieszkała skomentować jej ignorancji względem zmartwień ludzi naokoło. Miała świętą rację i Eva była tego świadoma. Przegięła zbywając każdego po kolei i zmuszając ludzi do wyważania drzwi od jej przyczepy. Powinna je w końcu naprawić po tych wszystkich ciosach z kopa.
Spojrzała zdziwiona na Gaię, gdy ta zaproponowała jej towarzystwo na cmentarzu. Nie powinna się dziwić, w końcu Zimmerman nie została zaproszona na pogrzeb i nawet nie miała okazji pożegnać Orchid, a przecież ją znała. Eva jednak nie sądziła, że dostanie taką propozycję od przyjaciółki. Nie była pewna czy wolałaby zjawić się tam sama i przesiadywać tam długimi godzinami, czy może spędzić tam chwilę w towarzystwie kogoś kto ją ewentualnie wesprze. Musiała to jeszcze solidnie przemyśleć.
-Dzięki, będę dawać znać, gdy się odważę.- wiedziała, że droga na cmentarz odbywała się głównie w jej umyśle. Zobaczenie nazwiska narzeczonej na płycie nagrobnej miało być ostatecznym dowodem na to, że Kolumbijka już nigdy nie wróci. A Amalia jeszcze nie dorosła do tego by się z tym zmierzyć. Potrzebowała czasu, nie wiedziała nawet ile dokładnie, ale to musiał być długi proces. Któregoś dnia się odważy. Któregoś dnia usiądzie na ławeczce i opowie Castellar o wszystkim co ją omijało. I choć na chwilę się pojednają.
-Tak, to pewnie normalne. Po prostu nie wiem jak tę blokadę przezwyciężyć, a nie chce próbować kosztem innych ludzi. Zbyt wiele lat bawiłam się emocjami zakochanych we mnie osób by teraz robić to na nowo. Dorosłam trochę i nie chce ponawiać błędów młodości. Póki co pewnie po prostu będę płynąć przez życie i może któregoś dnia dostrzegę w kimś potencjalną osobę partnerską, a nie jedynie wyrzuty sumienia. Wiem, że ona by chciała bym kogoś znalazła. Chciałaby mojego szczęścia. Momentami zapominam, że już nie wróci.- westchnęła ciężko wbijając wzrok w zachodzące słońce. Zaczynało robić się chłodno. Nasunęła na ramiona skórzaną kurtkę i zerknęła na Gaię.
-Wracamy? Niedługo będzie zimno.- po czym podniosła się z piasku by zebrać wszystkie swoje rzeczy i opuścić plażę, której brakowało jej bardziej niż byłaby w stanie przypuszczać.


zt x2
gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
ODPOWIEDZ