Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
You can take me all the way, anywhere you like just don't let me go. Leave all the finer things when I'm lying next to you, that's enough for me. Just don't let me go.
029
{outfit}
Było jej trochę przykro, że ominie ją śniadanie z Gaią, w końcu sama chciała te gofry. Nawet chciała jej powiedziec, żeby pojechała razem z nią, zobaczyć te pantery, ale nie wiedziała czy Parkerowi, by to nie przeszkadzało. W końcu trochę jej szedł na rękę z tym i nie chciała przeginać. Miała nadzieję, że Zimmerman się nie obrazi i będa miały jeszcze szanse na to wspólne śniadanie. Teraz musiała jakimś cudem powstrzymać swoją ekscytację na wodzy żeby nie wyjść na skończoną kretynkę. Jakkolwiek, by nie było to nie chciała mieć łatki debilki, która nie umiała się zachować, bo zobaczyła jakieś zwierzaki. Musiała być dorosła. Chociaz trochę... Przyjechała samochodem i zaparkowała pod sanktuarium. Przed wyjściem z auta spryskała się jeszcze perfumami i umalowała usta szminką, bo kto wie może zrobi sobie zdjęcie więc dobrze byłoby wyglądać znośnie. Jak wyszła z samochodu to napisała do Parkera, że już jest na miejscu więc spotkali się przed wejściem, bo jeszcze było za wcześnie żeby sobie mogła tak po prostu kupić bilet i wejść.
Przeszli wspólnie pod wybieg dla tych panter i Zoey grzecznie poczekała, bo ludzie się tam kręcili, więc pewnie zaczynali ogarnianie tego wnętrza. Parker pewnie poszedł z nimi pogadać więc chwile była sama i wlaśnie wtedy zobaczyła pewien ruch na wybiegu. Serce jej prawie stanęło i zaczeła intensywnie się tak wpatrywać, aż w końcu z cienia, bardzo powoli wyszło zwierzę. Zoey aż sobie zasłoniła usta ręką żeby nie piszczeć i nie spłoszyć pantery. Za chwilę pojawiła się też kolejna i jeszcze jedna. Kręciły się po wybiegu, a McTavish prawie nie mrugała wpatrując się w nie stojąc prawie z nosem na szybie. Była zafascynowana i prawie się popłała, bo własnie spełniło się jedno z jej malutkich marzeń. W końcu udało jej się zobaczyć te zwierzęta na żywo. Były jeszcze ładniejsze niż w telewizji. Oczywiście wyciągnęła aparat żeby spróbować zrobić zdjęcie, albo nagrać jakies video. Nagle jedna z panter się zainteresowała jej obecnością i podeszła nieco bliżej wyglądając tak. No i wtedy już słodycz została przeładowana na tyle, że jedna łza jej spłynęła po policzku. Szybko ją jednak wytarła żeby nie być wzięta za psychiczną. – Są przepiekne – powiedziała odwracając się na moment, gdy zauważyła, że Parker już wrócił. – Lepsze niż sobie wyobrażałam – chociaz nie wiem jakie to ona mogła mieć wyobrażenie o panterach, ale okej. Powiedzmy, że te tutejsze spełniły wszystkie jej oczekiwania z nawiązką. – Dziękuję, że mi tu pozwoliłeś przyjść – dodała i podeszła do niego posyłając mu uśmiech. Pewnie, by go nawet przytuliła w podzięce, ale był trochę za duży na takie spontanicze akcje.

parker guillebeaux
in your love spell
catlady#7921
luna - bruno - joshua - eric - cece - caitriona - judith - benedict -owen
Właściciel WS i opiekun krokodyli — Wildlife Sancutary
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I practice self-destruction by watching you love someone new.
013.
Parker może nie był najlepszym człowiekiem na tej planecie, ale dbał o to sanktuarium jak najlepiej potrafił. Te zwierzęta były dla niego wszystkim co miał. No oczywiście poza psem, którego dzielił z Angie. Didi też była dla niego niesamowicie ważna. Kochał ją niczym swoje dziecko. Niestety jednak wiedział, że gdyby miał poświęcić Didi, żeby ocalić życie jakiegoś krokodyla to zapewne by to zrobił. Nie mówił o tym nigdy w towarzystwie Angie, bo nie chciał, żeby ta poczuła się urażona. Nie chciał jej ranić. Nie chciał jej zranić nigdy. Po prostu tak w życiu wyszło, że jednak ją zranił. No trudno. Czasu nie cofnie. Gdyby mógł cofnąć to by cofnął do momentu kiedy jej się oświadczał. Nie zrobiłby tego ponownie.
No, ale nieważne, czas przejść do ważniejszych rzeczy. Siedział sobie wieczorkiem jeszcze w sanktuarium, sprawdzał plan na jutro i zobaczył, że wczesnym porankiem, jeszcze przed otwarciem sanktuarium dla gości będzie czyszczenie wybiegu panter mglistych. A to oznaczało, że pantery będą zmuszone do ruchu. Albo zaciekawione będą podchodzić do osób sprzątających, albo przerażone będą uciekać jak najdalej. Wygrzebał karteczkę z numerem Zoey i napisał jej smsa. Normalnie to oczywiście nie mógłby dopuścić do tego, żeby goście sobie hasali po sanktuarium w takich okolicznościach, ale przypomniał sobie, że jest szefem i może sobie robić co mu się podoba. Poza wpuszczaniem ludzi na wybieg. Tego raczej nie powinien robić. No ale tutaj do tego nie dojdzie. Dodatkowo podobała mu się walentynkowa randka z Zoey. Była taka normalna, nieproblematyczna i spokojna. Dawno nie miał w swoim życiu czegoś takiego. Zawsze same problemy z tymi babami i darcie mord i błaganie o atencję.
Następnego dnia czekał na wiadomość od niej, a jak napisała, że jest to podjechał do kas biletowych wózkiem golfowym. Potrzebowali czegoś takiego do szybkiego poruszania się po terenie. Oczywiście z reguły jak nie było gości. Poinstruował Zoey gdzie ma sobie stanąć, żeby mieć najlepszy widok, a sam później dołączył do tych ludzi. Był jednak z nimi tylko chwilę, bo zaraz wrócił do McTavish, bo jednak była jego gościem i nie chciał, żeby stała tutaj sama jak palec. Tym bardziej, że ładnie się ubrała i nawet się wyperfumowała. Aż żałował, że on musiał mieć na sobie strój służbowy, a nie jakieś wdzianko fajne, jakiś kolorowy garniak czy coś. No szkoda.
- To, że są przepiękne to pikuś. Teraz masz potwierdzenie, że są prawdziwe i że nie kłamiemy. – Zażartował sobie, chociaż nie da się ukryć, że naprawdę czuł ulgę w związku z tym, że je zobaczyła i że sanktuarium nie jest zakłamane. Teraz powinien ją zachęcić do wpłaty dolarów na te pantery, ale nie był taki. – Żałuję, że nie mogę pozwolić ci ich dotknąć. Są fajne, mięciutkie. Ale jednak mają nieco twardszą sierść niż domowe koty. – Spojrzał w stronę panter, które teraz skupiły się na obserwowaniu ludzi, którzy sprzątali im wybieg.
- No słuchaj. Cała przyjemność po mojej stronie. Przynajmniej mogłem ci udowodnić, że nie jestem kłamcą. – Zupełnie jakby wiedział, że Zoey nienawidzi ludzi, którzy ją notorycznie okłamują. – Poczekaj. Mam dla ciebie coś jeszcze. – Powiedział i rzeczywiście podbiegł w stronę jednego z najbliższych pomieszczeń dla pracowników. Wrócił po chwili niosąc jej pluszową panterę mglistą. – Nazwałem go Callum. – Wskazał na zawieszkę, którą pantera miała na szyi. – Na cześć tego zabawnego kelnera, który nas obsługiwał. – Zaśmiał się, bo to był jednak zabawny ziomek. Parker dał mu nawet spory napiwek.
Architekt — lorne bay
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
You can take me all the way, anywhere you like just don't let me go. Leave all the finer things when I'm lying next to you, that's enough for me. Just don't let me go.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, bo rzeczywiście teraz już nie mogła ich oskarżać, że pewnie wcale ich tu nie mają, albo że zdechły. – No dobrze, w takim razie składam na Twoje ręce specjalne przeprosiny za to, że nie wierzyłam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz – była mała i słodka, trzeba było jej wybaczać takie rzeczy. Poza tym to tylko pokazywało jak bardzo zaleząło jej na tym żeby te zwierzaki rzeczywiście zobaczyć. Może jej następnym marzeniem będzie zobaczenie pantery w jej naturalnym środowisku chociaż musi to przemyśleć, bo może wtedy już nie wrócić z takiej wycieczki. Może teraz przerzuci się na lwy? Te było łatwiej zobaczyć. – Też żałuje, ale może i lepiej, bo bym się już od nich nie odkleiła, a tego byśmy nie chcieli – byłaby jak glonojad stęskniony za matką i pantera, by jej odgryzła łeb, a szkoda, bo miała ładną głowę. Lubiła ją i wolała ją zachować na własnym ciele.
- Będziesz mi wypominał teraz tego kłamce? – Zapytała unsząc lekko brew, ale była tym też rozbawiona. Należalo jej się. Umiała się przyznać do tego, że popełniła błąd i teraz było jej głupio, ale brała na klate tego konsekwencje. – Chesz mi dać jedną do domu? – Nigdy nie zaszkodzi zapytać, ale gdy poszedł w stronę pomieszczenia dla pracowników to wiedziała, że to raczej nie to. Odwróciła się na moment jeszcze w stronę wybiegu, gdzie zwierzaki dalej się kręciły wyraźnie zainteresowane co się tam robi. Gdy Parker wrócił to oczywiście spojrzała na niego i ponownie szeroko się uśmiechnęła widząc co on jej niesie. – Ale słodka – autentycznie nie widziała jeszcze w życiu słodzej maskotki, bo w końcu była to pantera! Zaśmiała się słysząc jak ją nazwał i wzięła pluszaka w ręce. – Chciałam powiedzieć, że będę z nią spała, ale teraz to się muszę zastanowić czy to odpowiednie – no, bo typ był okej, ale czy chciałaby z nim spać? Raczej nie. – Ale muszę przyznać, że jego propozycje dań były bardzo trafione, udało mu się. – Jedzenie było dobre, towarzystwo też fajne więc nie żałowała, że poszła na tą randkę z nim. – Dziękuję za Calluma też, teraz ja będę Twoją dłużniczką. Jak chcesz zobaczysz jak wygląda dziura w ziemi i plac budowy to mogę Cię oprowadzić – no niestety jej zawód nie był aż tak fascynujący jak jego. No chyba, że ktoś lubił architekturę, to może wtedy owszem. – Albo po biurze poselskim, ale tam też nie ma nic ciekawego – nie miała za wiele do zaoferowania... chociaż w sumie, jak tak o tym pomyśleć... – Mogę jedną adoptowac? Tak wiesz, żeby ją utrzymywać. – Zapytała, bo obstawiała, że taka pantera to trochę je i trzeba było ją też badać, więc może hajs by się przydał, a ona miała go trochę do oddania.

parker guillebeaux
in your love spell
catlady#7921
luna - bruno - joshua - eric - cece - caitriona - judith - benedict -owen
ODPOWIEDZ