szef ochrony / strażnik więzienny — the woolshed / lotus glen correctional centre
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Czy Ivanenko zauważył, że Francis czasem specjalnie go prowokował i uwodził...? Chyba nie odbierał tego zwykle w ten sposób, bo większość zachowań Franka była dla niego po prostu normalna (nawet paradowanie nago po wyjściu spod prysznica), ale czasem jednak zapalała mu się jakaś czerwona lampka i zdarzało mu się np. rumienić, gdy uznał, że gapi się na niego nieco zbyt długo - zwłaszcza, gdy ten wyraźnie dał znać, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak i było tym razem. Teraz też chłopak zaczerwienił się nieco i widocznie speszył, gdy brat puścił mu oczko, ale szybko odwrócił wzrok i udawał, że nic się nie stało; taką już miał technikę unikania konfrontacji.

Walera zamrugał głupkowato, kompletnie nie rozumiejąc o co chodzi, gdy ni z gruchy ni z pietruchy Józek zapytał o to, czy nie mieszkają w Australii. Chyba trochę zgubił się w rozmowie, bo naprawdę nie wiedział co sobie z tym pytaniem zrobić, ale na szczęście było ono kierowane najwyraźniej do Francisa, który zajął się odpowiedzią. On w tym czasie zajmował się czymś bardziej istotnym - zżeraniem przyniesionych przez Franka batoników Tim Tam, których jakimś cudem nie dane mu było wcześniej jeść. A może i jadł ale o tym nie pamiętał, bo zawsze jadał je po pijaku...? No cóż, istniała też taka opcja. W każdym razie był zbyt pochłonięty pochłanianiem słodkich wafelków, żeby teraz rozmawiać.

- Usz, usz - wymamrotał z pełną buzią, widząc jak Francis podsuwa mu swój kieliszek i napełnił go, podobnie jak napełnił też dwa pozostałe, bo skoro już polewał, to dolał wszystkim, wciąż usta mając zajęte przysmakiem od młodszego brata. Gdy tylko udało mu się wszystko pogryźć i połknąć wychylił nalaną przed chwilą wódkę i skrzywił się lekko, odchylając się również na oparcie kanapy i tym razem opierając się (niechcący, wiadomo) ramieniem o ramię Franka.

Jeśli chodzi o takie opieranie się, niby przypadkowe ocieranie i ogólnie szukanie kontaktu, to Walera był w tym po prostu mistrzem. A przynajmniej jemu się wydawało, że jest to takie wielce subtelne i niemal niezauważalne, za to dające mu może nieco więcej przyjemności i ciepła, niż z innymi kumplami. No dobra, o innych kumpli, poza Józkiem i Frankiem, w ogóle nie miał ochoty się ocierać, bądźmy szczerzy.

- E tam, szczenia na murek się czepił, debil jeden. Teraz się zorientował?- prychnął krótko i pokręcił głową, opierając ramiona na oparciu kanapy, tym samym jedno z nich wsuwając za plecy siedzącego u jego boku Franka. - I co tam robiłeś? - zerknął na brata, unosząc brew i sięgając po kolejnego batonika, bo w sumie dobre były, więc czemu miałby ich nie zżerać.

Francis Fowler
yosef sadler

powitalny kokos
zira_fell
ferajna Artka
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Zmarszczył brwi, kiedy Francis uświadomił mu, że czekolada nie pochodziła oryginalnie z marketu. Zaraz jednak pokiwał z uznaniem głową, bo zawsze to miło się czegoś dowiedzieć.Wprawdzie szczerze wątpił, że w tej, którą zwykle kupował po taniości, było jakiekolwiek kakao, ale to akurat mniejsza.
- Czekaj… - zreflektował zaraz, prostując się jak struna, zupełnie jakby nagle doznał olśnienia. - I niby te wszystkie czekolady pochodzą z jednego miejsca? Przecież na świecie jest dużo czekolady. A Ameryki mało, tylko dwie. Jakieś to wszystko podejrzane… - mruknął, nagle nieufny wobec rzeczy oczywistych, jak to często miewał po wódce, a po ziole - jeszcze częściej. Właśnie - ale by teraz zajarał! Zaczął namolnie analizować czy zostało mu na chacie jeszcze cokolwiek, po tym jak ostatnio się z Valerym porobili, ale nie mógł dojść do żadnych wniosków, a podnosić się, żeby sprawdzić, cholernie mu się nie chciało. Przełknął więc tę ochotę, uznając, że sprawdzi to, jak będzie szedł do kibla. Tego w domu. Swoim własnym. Nie u sąsiada.
- Nie no, właśnie nie ten - sprostował zaraz, żeby go tych dwóch nie wzięło za idiotę, który nie rozpoznawał własnych sąsiadów. - Jakiś inny, dziwny. Jakby go wycięli z jakiejś widowni w operze albo innym miejscu takim, co Valery nie wie, co tam się robi - uściślił, może tylko odrobinę dlatego, że chciał podkreślić, że on sam wiedział doskonale, co robiło się w operze. No dobrze, może nie jakoś super dokładnie, ale wiedział, że ktoś tam krzyczał na scenie, a ludzie bili brawo. Trochę jak na koncercie jakiejś śmieciowej kapeli - a o kilka takich Yosefowi akurat zdarzyło się zahaczyć, bo zwykle na podobne eventy był darmowy wstęp.
Zaraz jednak Francis zdecydował się pochwalić, że włóczył się po Tingaree, jakby jakąś nagrodę za to chciał co najmniej. Słysząc pytanie Ivanenko przewrócił tylko oczami.
- No a co tam można niby robić? Same krzaki, więc ruchał się pewnie - skomentował, jak zwykle wrażliwy na dziedzictwo naturalne ich pięknego Lorne Bay. Nie, żeby on sam miał czas na podobne ekscesy, ale co jego biedne uszy usłyszały, a oczy ujrzały, to już cofnięte nie będzie. Nie był nigdy specjalnie pruderyjny, ale niektóre miejsca naprawdę można było sobie odpuścić, jeśli chodziło o takie zabawy. Zwłaszcza w Tingaree - bo tam to nigdy nie było wiadomo czy nie stoi się akurat pod jakimś świętym drzewem albo innymi zaklętymi malunkami. Nie, żeby Yosef w te wszystkie rzeczy wierzył - w końcu przejechał się w swoim życiu solidnie na co najmniej dwóch religiach - ale do wierzeń Aborygenów odnosił się zawsze z szacunkiem, co było pewnie jedną z niewielu rzeczy (oprócz wszy), jakie wyniósł ze szkoły.

Francis Fowler Valery Ivanenko
księgarz — Angel Wings
23 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Ta, a czekolada w dodatku jest tylko z jednej, ale hej! To duży kontynent! Pewnie cały jest porośnięty kakaowcami, to i mają co eksportować.
Uśmiechnął się do Yosefa pobłażliwie, dumny z tego, że był taki mądry. Nie uważał się za idiotę, ale i tak lubił mieć czasem do powiedzenia coś, czego ktoś inny nie wiedział: czuł się dzięki temu dowartościowany.
-A czy oryginalnie czekolada jest ze sklepu, to jak myślisz? Magicznie się tam pojawia? Musi być gdzieś wyprodukowana. W fabrykach też się nie pojawia magicznie, tylko robią ją z jakichś składników, z których jednym jest kakao, a to z kolei rośnie na kakaowcach. I tak to się kręci. A czy buły są oryginalnie ze sklepu? No, też nie - one najpierw rosną na polach w postaci zboża, wyobraź sobie. Wóda też. Tylko ona chyba raczej z kartofli... Chociaż nie, jedna się nazywa żytnia - zmarszczył brwi, rozmyślając nad tym problemem. Jak właściwie ze zboża zrobić przezroczysty płyn, który wykręca mordę na lewą stronę...? Nie doszedł do żadnych wniosków, więc się napił, niby przypadkiem odchylając głowę na rękę Valery za swoimi plecami.
- To inny sąsiad? - uniósł brwi - Valera, obszczywasz murki wszystkich sąsiadów w okolicy? Nic dziwnego, że tu tak jedzie, ja pierdolę! Nie możesz korzystać z klopa jak człowiek? Dobrze, że naszego domu nie obszczywasz. Bo nie robisz tego, prawda...?
Teraz taka możliwość wydała mu się całkiem prawdopodobna. Miał też wrażenie, że kilka razy zauważył jakąś żółtawą ciecz w zlewie, ale do tej pory sądził, że to jakaś skisła herbata czy resztki wina sprzed lat, które stało zapomniane w jakimś kącie i wreszcie brat postanowił to wywalić. Teraz jednak nie był tego taki pewien.
- Nie ruchałem się w krzakach! - wykrzyknął oburzony - Z kim niby? Z drzewem? Byłem tam sam. Po prostu łaziłem. Ej, a popłyniemy niedługo na Gahdun Island? Ładnie tam, a ja lubię popatrzeć na piękną przyrodę. Połazimy po krzaczorach...
Uśmiechnął się znacząco i przesunął zmysłowo palcem po udzie Valery, ale w jego oczach były kurwiki świadczące o tym, że to były żarty. No, nie tylko, to prawda, ale w razie czego można było się tym wykpić.

Valery Ivanenko
yosef sadler
szef ochrony / strażnik więzienny — the woolshed / lotus glen correctional centre
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Walery słuchał rozmowy o powstawaniu czekolady w milczeniu, bo w sumie niewiele miał do powiedzenia - nie był idiotą, a w każdym razie nie aż takim całkowitym, jednak na temat czekolady nie wiedział zbyt wiele. Akurat to, że powstaje ona z ziaren kakaowca to wiedział, bo to w sumie chyba powszechnie dostępna informacja, natomiast wolał rozwodzenie się na ten temat pozostawić swojemu bratu; on najwidoczniej wiedział o tym całkiem sporo (a w każdym razie sprawiał takie wrażenie), więc Ivanenko po prostu go słuchał, w międzyczasie zajadając się kolejnym batonikiem i napełniając kieliszki, jeśli tego wymagały. Jego dzisiejsze zadanie to przede wszystkim polewanie, a nie myślenie i na tym się skupiał.

- Jezu, nie szczam na murki wszystkich sąsiadów dookoła, tylko na murek tego jednego! - burknął po chwili, gdy znów temat zszedł z przyjemnej czekolady na jego szczanie na murki. Napił się wódki, bo tak należało i odstawił kieliszek z cichym trzaskiem na stolik. - No dobra, może nie na jednego, ale na pewno nie szczam na całą okolicę - wywrócił oczami, po czym uśmiechnął się przesłodko, jak to tylko ten patus potrafił. Może i bywał głupkowaty, ale najwidoczniej miał jakiś swój urok, skoro Józek i Franek go lubili, prawda? A to było dla niego najważniejsze. - I nie, nie szczam nam po domu, no co ty, zgłupiałeś? - prychnął pod nosem.

Skrzywił się mimowolnie słysząc o rzekomym ruchaniu się Francisa w Tingaree, jakoś go ta myśl ubodła, choć właściwie to nie wiedział dlaczego. Czyżby był zazdrosny o swojego młodszego przybranego brata...? No, może trochę.

- Ej, w Tingaree można robić wiele rzeczy poza ruchaniem się w krzakach - prychnął krótko, dolewając sobie (i ewentualnym potrzebującym) wódki. - To bardzo ładne miejsce. Mają tam mnóstwo tych takich... no, rzeźb i miejscówek, które można zwiedzać. Byłem tam kiedyś w pobliżu wraku samolotu i przy nieoznakowanych grobach, naprawdę jest tam całkiem zacnie.

O, Walera nagle jaki obyty... Prawda była jednak taka, że spędził w tym miasteczku kawał czasu (bo jakby nie patrzeć bliżej mu było do trzydziestki niż do osiemnastki, przynajmniej metrykalnie) i dziwnym by było, gdyby nie znał go dobrze. Nie raz i nie dwa włóczył się po różnych zakamarkach Lorne Bay, czy to z Józkiem, czy z Frankiem, czy z oboma. Czasem z innymi osobami, czasem sam.

- Tak, możemy po-popłynąć na Gahdun Island - wymamrotał, zerkając niepewnie na palec Franka wędrujący po jego udzie. Przełknął nerwowo ślinę i przez chwilę wpatrywał się w ten palec, przynajmniej do momentu, kiedy ten nie zniknął z jego uda (o ile w końcu zniknął). Najwidoczniej to było dla niego trochę za dużo, bo znów się speszył i zarumienił, milknąc tym samym na dłuższą chwilę.

Francis Fowler
yosef sadler

powitalny kokos
zira_fell
ferajna Artka
sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Najpierw, to nawet Francisowi wierzył w tę całą bajkę o kakao, ale jak ten nagle zaczął pieprzyć jakieś farmazony o tym, że wódka była z ziemniaków (niby jakim cudem? ), to już zupełnie utwierdził się w przekonaniu, że kumpel zwyczajnie się przed nim zgrywa. Zwłaszcza, że potem się sam pomieszał w zeznaniach i zaczął mówić, że jednak chyba z żyta - no to już było dla Yosefa, który w tym tygodniu był na trzech (3) wywiadówkach i napisał dwa (2) wypracowania (na ocenę pewnie taką samą jak ich ilość, ale już w dupie z tym, musiał Joelowi pomóc nadrobić wszystkie te nieoddane przez cały rok szkolny prace, bo przecież semestr się kończył, za pasem wakacje, a ten nierób ani jednej rozprawki nie oddał), zdecydowanie za dużo. Już miał mu kazać skończyć z gadaniem o wódce i zacząć zamiast tego ją pić, zanim mu mózg eksploduje, ale na szczęście Francis wpadł na ten pomysł zanim Yosef zdążył mu go zasugerować.
Na wszystkie te dywagacje na temat tego, gdzie Valery oddawał mocz, przewrócił już tylko oczami, zaraz zapodając kolejnego szota, żeby potem rozlać się mocniej na kanapie. Szczerze, to nie zależało mu na relacjach sąsiedzkich aż do tego stopnia, żeby jakoś przyjacielowi szczególnie suszyć głowę o to szczanie ludziom po murkach, choć musiał przyznać, że całego fenomenu tego nawyku nie rozumiał. Ale równie mocno nie rozumiał, czemu ktoś miałby się o to czepiać. Serio, to element natury, czy coś. Jak pająki sikają, to jakoś nikt się nie burzy, to co? Valera - taki duży pająk - już nie może, bo to nieobyczajne? Miał tylko nadzieję, że ten cały Monroe razem ze swoim plus jeden od ciasta nie zadzwonią któregoś razu na pały, bo w końcu Ivanenko wyrzucą z roboty.
- Przy grobach ci fajnie, Valera? - Oczywiście, to było jedyne skojarzenie, na które jego umysł miał w tym momencie jakiekolwiek siły. Nie miał jej za to - najwyraźniej - na nadążanie za tym, co się działo, bo ani nie zwrócił uwagi na to zająknięcie przyjaciela (pewnie uznał po prostu, że to wódka plącze mu język), ani na jakieś dziwne zachowania Francisa w jego kierunku. Może winy należało upatrywać się w tym, że gdzieś na chwilę myślami spierdolił do rachunków, które wciąż czekały nieopłacone, termin zapłaty był za dwa dni, a do wypłaty został tydzień - i tak nagle zapętlił się na myśli, że będzie musiał jutro poprosić szefa, żeby wypłacił mu część wcześniej, a na kacu na pewno nie będzie sprawiał dobrego wrażenia. Przez te wszystkie poważne rozkminy i uderzenie (z zadziwiającą mocą) nagłego poczucia odpowiedzialności, przetarł tylko dłonią oczy, żeby potem westchnąć ciężko.
- Tak, Gahdun Island to zajebisty pomysł. Jak dożyję - dodał cierpko, choć uśmiechnął się krzywo i zaraz poderwał się z tej półleżącej pozycji do siadu, zaklasnąwszy w ręce, bo przecież nie miał zamiaru tutaj być tym niszczycielem dobrej zabawy. Chwycił za butelkę i teraz - dla odmiany - on polał swoim chłopakom solidnie, bo co innego mogło uratować go od tych gorzkich myśli, jeśli nie zwykłe, prawilne zachlanie mordy?

Valery Ivanenko Francis Fowler
księgarz — Angel Wings
23 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Valera właściwie zadziwił brata swoją znajomością Tongaree i informacjami o tym, co tam widział. To nie tak, że Francis miał brata i kumpla za idiotów, ale nie podejrzewał, że oni zwracali uwagę na coś innego, niż okoliczne bary i sklepy monopolowe. Co prawda Ivanenko już kilka razy miał okazję pokazać Frankowi, że zauważa piękno wokół siebie, ale każdy z nich bardzo rzadko o tym mówił, więc Franka zawsze zaskakiwało, kiedy któryś z chłopaków wyskakiwał z czymś podobnym. A tu proszę: bezimienne groby, wrak samolotu, kultura Aborygenów...
- Co, sugerujesz, że Valera jest nekrofilem, czy co? - trącił kumpla lekko pięścią w ramię. Zaraz jednak trochę mu ręce opadły gdy zobaczył, że Yosef jakby osowiał i jeszcze rzucił tekstem o tym, że nie wie, czy dożyje do wycieczki na Gahdun.
- Dlaczego miałbyś nie dożyć? Co się dzieje? - uniósł brwi, wyobrażając już sobie jakichś gangusów, u których Józek się zadłużył, którzy teraz ganiali go po mieście i grozili obcinaniem palców za każdy procent odsetek - Jakoś ci pomóc?
Położył dłoń na karku kumpla i zaczął go masować, naprawdę przejęty jego problemami. Kochał tego durnia i nie chciał, żeby miał jakiekolwiek problemy - a w każdym razie nie większe, niż te, które już miał z okazji niańczenia młodszego rodzeństwa i potrzeby łożenia na ich utrzymanie połączonego z kryciem się z tym przed służbami opieki społecznej i policji. Zresztą Frank wielokrotnie mu powtarzał, że jak trzeba z czymś pomóc, to do niego można walić jak w dym - jemu też nie były obojętne te dzieciaki i kochał je trochę jakby były jego bratankami czy jego własnym młodszym rodzeństwem.

yosef sadler
Valery Ivanenko
szef ochrony / strażnik więzienny — the woolshed / lotus glen correctional centre
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Valery, jak się okazało, tego wieczora miał słabą głowę. Może było to wynikiem tego, że wcześniej był w pracy, pracował przecież w dwóch miejscach, żeby zarobić więcej kasy i żeby być w stanie się utrzymać i odłożyć sobie trochę kasy na jakieś w miarę normalne życie, na jakimś tam poziomie. Jasne, mieszkanie Valery i Francisa kupiły ich mamy, więc wydatkami na czynsz nie musieli się przejmować, ale kupowanie jedzenia i innych rzeczy należało już do nich. Sporo pracował, żeby "wyjść na ludzi". Nie chciał być przecież taką patologią jak jego biologiczni rodzice i usilnie starał się, żeby nigdy do tego nie doszło. Starał się więc, czasem może nieco za bardzo, dając z siebie wszystko, a że jego praca była w dużej mierze fizyczna (jakkolwiek by się o ochronie i służbie więziennej nie myślało), to bywał często dość mocno przemęczony. Przemęczenie w połączeniu z alkoholem, wódką w dodatku, powodowało pewne rzeczy, jak choćby to, że po jakimś czasie takiego szybkiego picia i rozmów poczuł, że wiruje mu w głowie. Wyłączył się totalnie z rozmowy, nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje i miał mroczki przed oczami. Zrobiło mu się też trochę niedobrze, ale jeszcze na szczęście nie na tyle, żeby miał zaraz wymiotować. Wiedział jednak, że ten zjazd może trochę potrwać i nie będzie raczej lepiej, tylko gorzej, więc w pewnym momencie - po dłuższym czasie milczenia w tym "wyłączeniu się" - złapał Francisa za kolano i popatrzył na niego prosząco.

- Odstawisz mnie do domu, młody? - mamrotał już trochę niewyraźnie, ale chyba jeszcze w miarę dało się go zrozumieć, przynajmniej taką miał nadzieję. - Sory, stary, zmiotło mnie - rzucił jeszcze półprzytomne spojrzenie Józkowi, po czym podniósł się na nogi i dość mocno się zachwiał, ale dzięki szybkiej reakcji Francisa jakoś ustał na nogach i nie zaliczył gleby. Chwilę później też, wciąż w jego asekuracji, objęty jego ramieniem, opuścił dom kumpla i razem z bratem udali się na niego chaotyczną podróż do domu. Na szczęście w jego objęciach Valery czuł się bezpiecznie, więc cokolwiek by się nie działo, wiedział że cały i zdrowy dotrze do domu.

/zt

Francis Fowler
yosef sadler

powitalny kokos
zira_fell
ferajna Artka
ODPOWIEDZ
cron