sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
To były dobre dzieciaki. Niezależnie od tego, że im obojgu w rozdaniu życia trafiły się dość chujowe karty, dawały sobie jakoś radę, na swoje sposoby. Jasne, Misha w tym wszystkim pozostawał specyficzny i podatny na wszelkie stresogenne sytuacje, ale i tak Yosef uważał, że mogło być gorzej; nie - że b y w a ł o gorzej. Podejrzewał, że dzisiejsze wydarzenia będą ich jeszcze kosztować sporo pracy, bo przecież on w domu nie mógł zwyczajnie nafaszerować brata proszkami, żeby był opanowany - bo Misha musiałby latać na tych lekach nieustannie. Teraz jednak realnie odetchnął z ulgą, że lekarze znaleźli sposób na położenie go do łóżka i wyciszenie ataków, których na pewno już doświadczył od momentu, w którym pojawił się na oddziale ratunkowym. Gdyby musiał jeszcze uspokajać młodego, samemu będąc poddenerwowanym, to wszystko byłoby znacznie trudniejsze. A tak mógł zwyczajnie ugłaskać go do snu, poobserwować chwilę z zachwytem jak faktycznie śpi spokojnie, zamiast miotać się z jednego boku na drugi, a potem wymknąć się z sali, żeby sprawdzić, jak ma się Dagny.
Podejrzewał, że dziewczynka musiała stanąć w obronie Mishy. Zazwyczaj robił to Joel, co kończyło się dość brutalnie dla tych, którzy ośmielili się podbijać do najmłodszego z Sadlerów, ale tym razem najwidoczniej nie było go w pobliżu. Imponowało mu to, ale też odrobinę niepokoiło. Nie sądził, że brak zdolności adaptacyjnych jego brata kiedykolwiek zaskutkuje czymś podobnie niebezpiecznym. Zazwyczaj to były drobne zaczepki, jakieś chamskie odzywki, z rzadka - szturchnięcia. W tym momencie Yosef był na siebie wściekły o to, że nie zareagował wcześniej, zanim to eskalowało. A teraz miał na sumieniu nie jednego, ale dwójkę dzieciaków.
Dlatego ulżyło mu, kiedy zobaczył, że Dagny kontaktuje i nie wygląda wcale tak źle, jak się obawiał. Słysząc jej pytanie, uśmiechnął się blado, bo w istocie rozczuliło go to, że dziewczynka myślała teraz o jego bracie. Dawało mu to też odrobinę nadziei na to, że być może Misha miał jakąkolwiek szansę na zawiązanie poprawnych relacji z jakimiś osobami. Zbyt często obawiał się, że do końca jego życia, będzie w nim jedyną ważną osobą - jedynym przyjacielem, jedynym powiernikiem. A samo myślenie o tym było trudne. Jego brat był bardzo absorbującym dzieckiem.
- Zasnął, więc jest lepiej niż zazwyczaj. Też zostajemy do rana - odparł, po części kierując słowa do Dagny, po części do Drago, bo to oznaczało dla nich obu nocowanie na tych plastikowych krzesełkach. - Potrzebujecie czegoś? Skoro Misha odpłynął, mogę po coś wyskoczyć. Coś do picia, jedzenia? Możesz jeść? - upewnił się po chwili, orientując się, że on jej tu zaraz wyskoczy z jakąś czekoladą tylko po to, żeby młoda nie mogła się nawet poczęstować.
Po chwili wahania dodał jeszcze:
- Dziękuję, Dagny. Dobrze wiedzieć, że Misha ma w szkole ludzi, którzy o niego dbają. Ale następnym razem uważajcie bardziej, a najlepiej od razu idźcie do nauczyciela - podsunął, choć szczerze mówiąc, po tym, co dzisiaj zobaczył, wątpił odrobinę w poradność ciała pedagogicznego. Trzeba się jednak było trzymać myśli, że to był jednorazowy epizod i w istocie w tej placówce pracowały jednak osoby, które wiedziały jak poradzić sobie z takimi problematycznymi wydarzeniami.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Drago również interesował dobrostan Mishy, który mógł w najróżniejszy sposób zareagować nie tylko na agresywne, dosłowne zaczepki rówieśników, ale i cały proces szpitalny. Pozostawało jedynie domyślać się, jak stresujące było to doświadczenie dla dzieciaka, bardzo związanego ze swoim starszym bratem. Dagny też uwielbiała spędzać czas z Drago, którego uważała poniekąd za swojego anioła stróża, czego nigdy nie powiedziałaby przed bratem, świadoma jego bagatelizowania ważnych spraw. Starał się, dawał z siebie wszystko, aby zastąpić młodszej siostrze rodziców, co dziewczynka doceniała oraz dostrzegała bez potrzeby uświadamiania jej przez osoby trzecie. Razem z bratem mieli gorszy start w życiu, ale Drago nigdy nie pozwalał jej tego odczuć w najgorszej formie. Dzięki kieszonkowemu, opłacaniu wycieczek szkolnych oraz wyprawek, nie czuła się aż tak źle na tle z resztą dzieciaków.
- Szkoda, że nie mają tutaj rozsuwanych kanap, byłoby wam wygodniej - uznała Dagny, na wieść o nocowaniu Drago oraz Yosefa w szpitalu. Po prostu martwiła się o potencjalnie obolałe plecy, o których brat lubił wspominać po cięższych pracach fizycznych. W większości przypadków były to niegroźne zakwasy, albo lekkie nadwyrężenia, które dało radę opanować przy pomocy maści chłodzącej, której cała tubę Drago trzymał w lodówce. Cóż, jaka praca, takie atrakcje. Szczególnie te żmudne, po których miał ochotę jedynie wziąć prysznic i położyć się spać.
- W publicznych szpitalach niestety nie mają takich vip roomów - uśmiechnął się Colter, obracając krzesło nieco bardziej w stronę Sadlera. Być może, gdyby dzieciaki znajdowały się w gorszym stanie, zaproponowano im lepszy standard, ale o tym Drago wolał się nie przekonywać. Teraz był przynajmniej spokojny i cieszył się, że cała przepychanka zakończyła się jedynie niegroźnymi wstrząsami mózgu.
Nie jadł od okolic dziesiątej rano i teraz, przez ten cały stres nie odczuwał głodu, wyraźnie atakującego żołądek. Dopiero kilka minut temu napadło go ssanie, o czym nie mówił na głos.
- Mogę pójść z tobą - zaproponował, nie chcąc przyznawać się przed siostrą do chęci wypalenia przyjemniej jednego papierosa. Skoro stronił od alkoholu, chciał przynajmniej odrobinę dokarmić się nikotyną, nieco wyciszającą natłok myśli. Potrzebował tego, po ostatnich godzinach, bogatych w mnogość wielu emocji.
- Powinna pić tylko wodę - odpowiedział przy okazji za siostrę, widząc jak ta otwiera usta. Na pewno doprosi się później o paczkę żelek, albo czekoladę, w zamian za zgrywanie dzielnego pacjenta.
- Słodycze będą jutro. Musisz do siebie dojść, ok?
Dagny wyrzuciła z siebie słowa pokroju niech będzie, po czym ciaśniej przykryła się kołdrą i poprosiła brata o możliwość poszperania w telefonie, kiedy on wyjdzie do sklepu. Nie widział powodów, dla których miałby zakazywać siostrze posmakowania odrobiny wolności, więc zgodził się, ugłaskany pozytywnym wydźwiękiem szpitalnego zamieszania.
- Poszłabym do nauczyciela, gdyby byli w pobliżu, ale tak… musieliśmy działać sami – powiedziała jeszcze do Yosefa, przepraszająco wzruszając ramionami. - Nie chciałam, żeby komuś stała się krzywda.
- W porządku, chciałaś dobrze - Drago przesunął jeszcze dłonią po głowie siostry i zerknął na Yosefa,z którym mógł udać się do najbliższego sklepu po odpowiednie zapasy na noc. Nie nastawiał się na sen, a raczej spijanie energetyków i może oglądanie głupot w sieci, kiedy Dagny już zaśnie.
- Gotowy na noc pełną wrażeń? - zaczepnie trącił towarzysza ramieniem, kiedy obaj na nowo wyszli na korytarz. - Przewiduję ból karku, kręgosłupa i… wszystkiego, dopóki nie położę się do swojego łóżka.
Czego nie robi się dla młodszego rodzeństwa, prawda?
- Kiedy ostatnio dobrze spałeś? - zagaił Yosefa, chcąc nieco oderwać się od szpitalnej rzeczywistości. - Tak porządnie. Kiedy ostatnio się wyspałeś?
Ciekawiło go czy tylko on tak harował i był czasami nadmiernie zmęczony czy może rozchodziło się o domenę ludzi młodych, próbujący jakoś ułożyć sobie życie w ciężkiej rzeczywistości.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Yosef zawsze pragnął być w stanie dać młodym coś, czego sam nie miał. Z tego powodu upierał się czasem, żeby faktycznie uzbierać na jakąś wycieczkę - chociaż po jednej dla każdego z rodzeństwa - albo zachciankę, choć rzadko kiedy nie musiał potem odchorowywać podobnych decyzji. Prawda była taka, że zwyczajnie nie było go na to wszystko stać. Jako jedyny żywiciel czteroosobowej rodziny (czasem pięcio-, kiedy ojciec uznawał, że to pora zjawić się w domu i zrobić nalot na lodówkę), nieraz musiał odmawiać sobie samemu obiadu i choćby nie wiadomo jak mocno wypruwał sobie żyły na nadgodzinach, rzadko kiedy zdarzał się taki miesiąc, w którym coś by go nie zaskoczyło - czy to choroba któregoś z dzieciaków, czy jakaś nagła opłata do szkoły, czy naprawienie którejś części tej walącej się rudery, którą domem nazywali chyba jedynie z sentymentu.
Nieraz myślał przez to wszystko, że może rodzeństwu faktycznie byłoby lepiej, gdyby opieka społeczna zainteresowała się nimi wreszcie i zabrała do rodzin zastępczych - pewnie w pierwszej kolejności poszukaliby im takiego domu, w którym mogliby być razem: ładnego, dużego, z ogródkiem, masą zabawek i terapią dla Mishy, pomocami naukowymi i korepetycjami dla Joela, możliwościami rozwijania zainteresowań dla Mary. Czasem Yosef był o krok od wykonania tego telefonu, który zmieniłby diametralnie ich życia. Ale wtedy przypominał sobie o trudnościach najmłodszego z braci, którego tylko on potrafił uspokoić, o zaburzeniach lękowych siostry, o tendencjach do agresji Joela - i nagle wątpił, że ktokolwiek byłby w stanie radzić sobie z tym tak, jak radził sobie on. Nawet, jeśli zdarzało się, że radził sobie ledwo. To były jego dzieciaki. Nikomu by ich nie oddał.
- Tak, dokładnie, chciałaś dobrze, Dagny - obstał zaraz za Drago, bo absolutnie nie chciał w jakiś sposób wjeżdżać dziewczynce na sumienie. Podziwiał ją za odwagę i był naprawdę wdzięczny, że nie zostawiła tam Mishy samego - kto wie, jak by się to mogło skończyć. - Każdy by chciał mieć taką koleżankę - dodał jeszcze, uśmiechając się łagodnie, żeby jakoś ją pokrzepić.
A potem, ramię w ramię z Colterem, wyszedł znowu na szpitalny korytarz i krótka chwila wystarczyła, żeby zakręciło mu się w głowie od tych jarzeniówek. Albo niewyspania. Albo stresu. Sam nie wiedział. Zaraz jednak zamrugał szybko, przetarł twarz dłońmi i było trochę lepiej. Zdołał nawet zaśmiać się na ten żart z bolącego wszystkiego, bo był on zdecydowanie wymierzony w punkt. Nie, żeby to było coś nowego - dla któregokolwiek z nich, choć przewidywał, że dla Drago zwłaszcza, skoro pracował prawdziwie fizycznie, a nie tak jak on, w usługach. Potem jednak przyjaciel zadał mu to jedno, pozornie proste pytanie, a on zawiesił się nad nim na tak długo, że można by było z pewnością przypuszczać, że nie usłyszał go zupełnie albo zdecydował się zignorować.
- Chyba... zanim Misha do nas trafił - odparł w końcu, z lekkim ociąganiem. - Wiesz, ma problemy ze spaniem w nocy i w ogóle - wyjaśnił jeszcze, choć z pewnością Drago wiedział o tym doskonale, bo Yosef zdążył już nieraz pożalić mu się na ten temat. Znowu zamilkł na dłuższą chwilę, bo próbował uparcie obliczyć coś w głowie, ale - jak zwykle, kiedy nie miał cyfr przed sobą - nawet durne odejmowanie zajmowało mu masę czasu. - To będzie jakieś... pięć. Lat. - Dopiero, kiedy wymówił to na głos, odczuł nagle cały ciężar tego chronicznego zmęczenia. Starał się jednak nie dać tego po sobie poznać. - A ty?

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Drago zdążył się poniekąd przyzwyczaić do lekkiego przymulenia, które towarzyszyło mu jeszcze przed diagnozą, co do paskudnej przypadłości sennej. Gdyby nie przyjmowane regularnie lekarstwa, jedynie połowiczne refundowane przez państwo, przypominałby zaledwie cień, snujący się po okolicy. Starał się również dbać o dietę bogatą w warzywa i owoce, na ile mógł. Przy dostarczaniu organizmowi odpowiednich składników odżywczych nie było potrzeby picia kawy czy czegoś mocno kofeinowego, jeśli nie nastawiano się na nieprzespaną noc. Czasami pracował na dłuższe zmiany, co wymuszało w nim potrzebę dostarczania sobie energetycznych zastrzyków, w postaci wyszukanych napojów. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że później nie miał problemów z zasypianiem chociażby o ósmej rano, po doczłapaniu do przyczepy. Jego rytm dobowy nie istniał, a zegar biologiczny włączał się w losowych momentach, przypominając bardziej stan czuwania i niechęć przed zaspaniem do pracy.
Kierując się w stronę wyjścia ze szpitala, przyglądał się Yosefowi, wyczekując odpowiedzi na zadane pytanie. Tak jak się spodziewał, chłopak wyglądał na kogoś, komu przydałoby się odrobinę wolnego. Tydzień spędzony na wakacjach zapewne zrobiłby robotę, ale na to nie mógł sobie pozwolić żaden z nich. Obaj mieli rodzeństwo zaniedbane przez rodziców, które należało wyprowadzić na prostą oraz wspierać, jak tylko się dało. Taka już rola starszych braci.
Westchnął z niepocieszeniem, słysząc jak dawno Sadler zaznał ostatnio porządnego snu. To przykre, że kiedy oni musieli harować, wypruwać sobie żyły przy nadgodzinach, równolegle istnieli ludzie, dziedziczący fortunę bez kiwnięcia palcem. Życie było jedną, wielką loterią. Jedni dostawali pałace, szybkie samochody i baseny pełne pieniędzy, a pozostali zapadające się rudery, choroby i brak obiecujących perspektyw na przyszłość. Póki co, nikt nie wymyślił lepszego systemu, a odbieranie ludziom ich majątków również byłoby krzywym zagraniem. I tak źle i tak niedobrze.
- Wydaje mi się, że ostatni raz, kiedy zapomniałem wziąć lekarstw - przyznał, kiedy obaj wyszli już na zewnątrz, mogąc tym samym odetchnąć nieco cieplejszym powietrzem, nagrzanym od całodniowego słońca.
- Siedziałem na leżaku przed przyczepą, byłem po pracy i zasnąłem. Uznałem, że chwilę poleżę i później odgrzeję sobie coś do jedzenia, a wyszło na to… że obudziłem się o trzeciej nad ranem, w kompletnej ulewie i porywistym wietrze.
Pokręcił głową, zaciskając przy tym usta. Gdyby funkcjonował jak normalny, zdrowy człowiek, przebudziłby się o wiele wcześniej, być może po kilku pierwszych kroplach osiadających na twarzy. Zamiast tego mierzył się z kompletnie przemoczonym ubraniem, przeziębieniem oraz wyrzutami sumienia. Myślał o sobie, jak o dzbanie roku, którego kiedyś na pewno okradną, jeśli pozwoli sobie na tak lekkomyślne zachowanie. Leki były świętością i jego rutyną. Jeśli o nich zapominał, działy się złe rzeczy.
- Miałem szczęście, że nie uderzyła mnie jakaś nadlatująca kosiarka porwana przez trąbę powietrzną - parsknął, wyobrażając sobie, jak fruwająca maszyna wpada na niego i pozostawia po sobie sporą pamiątkę, doprawioną śladami po ostrzach.
- Weźmiemy coś do jedzenia na pół? - zaproponował, szukając w telefonie najbliższej knajpy, oraz sklepu. Alternatywnie zawsze mogli dorwać w markecie gotowe dania i podgrzać je sobie w mikrofalówce, o ile taka była dostępna dla klientów – w pełni sprawna. Zjadanie gotowców na prawie pustym parkingu miało w sobie pewien urok, który Drago kojarzył głównie ze swoimi młodzieńczymi czasami, sprzed siedmiu lat. Dorosłe, odpowiedzialne życie było zdecydowanie trudniejsze, ale jednocześnie pozwalało na zaznanie odrobiny normalności, w porównaniu z kompletnym podporządkowaniem ojcu, za dzieciaka.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Yosef zdawał się już dawno zapomnieć, że oprócz zwykłego egzystowania należało jeszcze - chociaż odrobinę - o siebie dbać. Warzywa? Jasne, coś tam ze szkoły wyniósł o tym, że były zdrowe, choć szczerze wątpił czy te kupowane w mrożonkach naprawdę miały w sobie te mityczne witaminy, czy nie pozamarzały one wszystkie w sklepowej chłodni. Tylko ze względu na dzieciaki zwracał uwagę na to, żeby choć raz na dwa dni na liście spożywki pojawiło się coś zielonego (tym razem nie do palenia), aby potem rodzeństwo nie wypominało mu przypadkiem, że nie zdawało klasy z powodu braku kalafiora w diecie. Na jakikolwiek ruch - poza przejściem z domu do pracy, z pracy do drugiej pracy, z drugiej pracy do domu i względnie może jeszcze zahaczając o jakiś sklep albo szkołę Mishy - za to zwyczajnie nie miał czasu, o sile na podobne ekskluzywności nawet nie wspominając. A mimo to, najwyraźniej Yosef Sadler miał coś w sobie z karalucha, bo bytując tak - na resztkach niedojedzonych przez dzieciaki, z czterema godzinami snu na dobę, z chronicznym zmęczeniem, żywiąc się w przeważającej większości nikotyną - przeżył już ponad dwadzieścia cztery lata i do grobu specjalnie mu się nie spieszyło, bo przecież miał za dużo na głowie, żeby planować teraz pochówek.
Prawdziwie przykrym był fakt, że w tym całym zapierdolu bynajmniej nie był osamotniony i to w pewien sposób go pokrzepiało - choć przecież nie powinno. Jakim bydlęciem trzeba było być, żeby cieszyć się z niedoli własnych przyjaciół? Choć do prawdziwej euforii było mu zdecydowanie daleko, skłamałby stwierdzając, że nie odczuwał żadnego rodzaju pocieszenia, kiedy mógł narzekać do kogoś, kto doskonale go rozumiał - a za taką osobę miał właśnie Drago. Oczywiście, oprócz tego podobne rozmowy wywoływały w nim jeszcze (jeśli nie głownie) frustrację. Złość na to, że to akurat na nich padło to wyżeranie okruchów z pańskiego stołu, odliczanie drobnych od pierwszego do pierwszego, wiecznie działanie w trybie kryzysowym i w zasadzie nic w zamian. Yosef nie był na tyle egzaltowany, aby móc uznawać miłość rodzeństwa za odpowiednio sowitą zapłatę - owszem, kochał tę bandę całym sercem, ale ostatnio coraz dobitniej zdawał sobie sprawę z tego, że w zasadzie nigdy nie miał i nie będzie już miał prawdziwej młodości. I to prawdziwie go drażniło - fakt, że w tym wieku jego największym marzeniem było osiem godzin snu, ciepła woda pod prysznicem i może jeszcze masaż karku, ale to w naprawdę śmiałych pragnieniach.
Zaśmiał się krótko w odpowiedzi na opowieść Coltera.
- Pewnie nawet ta kosiarka by cię nie obudziła - wysunął wniosek, sięgając do kieszeni po papierosy, skoro tylko znaleźli się na dworze. - Czyli to jest tak, że faktycznie się wysypiasz? W sensie: jak już tak zaśniesz bez żadnego kontekstu? - To z pewnością było durne pytanie, ale Sadler zawsze wyobrażał sobie, że to zasypianie Drago można było porównać bardziej do utraty przytomności niż do realnego snu, a nikt normalny chyba nie czuł się wyspany po tym, jak go odcięło. Yosefowi zdarzały się od czasu do czasu omdlenia - pewnie przez brak tych durnych warzyw - więc z doświadczenia mógł uznać natychmiast, że w pobudkach po takich ekscesach nie było niczego przyjemnego.
Słysząc jego pytanie, zawahał się nieco.
- Nie, weź sam. Nie jestem głodny - odparł w końcu, choć prawda była taka, że wyprztykał się zupełnie z gotówki i nie było go stać choćby na to, żeby złożyć się na cokolwiek. Ale oczywiście, że na głos nie miał zamiaru tego przyznać - byłoby mu głupio. Nawet przed Drago, a może z w ł a s z c z a przed nim, bo to by przecież oznaczało, że zupełnie sobie nie radził. A Yosef nosił w sobie wybitną wręcz potrzebę, aby stwarzać przeciwne pozory.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Parsknął śmiechem, bo to całkiem możliwe, że nawet kosiarka nie wyrwałaby go ze słodkich snów na powietrzu, w samym sercu nawałnicy. O dziwo, stan w który wpadał na skutek choroby, nie był byle jakim omdleniem, a rzeczywistym z punktu widzenia nauki, snem. Niestety, to powodowało mnóstwo niedogodności, łącznie z zaburzeniami snu, kompletnie rozregulowującymi całkiem młody organizm. Colter istotnie nie powinien zapadać w spontaniczne drzemki, uskuteczniane mimo jego woli, w trakcie rozmów, jazdy na rowerze czy spożywaniu posiłków. Dostał od losu cholernie nietrafiony prezent i jak na złość, nie przysługiwała mu reklamacja. Jak dotąd nikt nie wymyślił lekarstwa na przypadłość, z którą będzie musiał funkcjonować aż do końca swoich dni, łykając tabletki niwelujące część niewygodnych objawów. Najwyraźniej dorastanie w rozpieprzonej rodzinie było zbyt małą karą od losu - nieokreślony byt dorzucił mu jeszcze jedną rzecz w gratisie, stającą się częścią jego jakże wyjątkowej osobowości. Musiał to zaakceptować; w przeciwnym razie już dawno by zgłupiał.
- Nie do końca - doprecyzował, bo gdyby ów napady snu minimalizowały zmęczenie, nie byłoby aż tak źle. - To jest sen, ale bardzo urwany i niepełny. W punkcie krytycznym, bez leków, byłbym wiecznie zmęczony i niewsypany. Trochę jak jakiś wampir, albo coś.
Nie wiedziała do końca czy wampiry w ogóle sypiały; kojarzył jedynie jakieś pogłoski, że te baśniowe stwory drzemały w trumnach, albo w ogóle unikały snu, jak Edward ze Zmierzchu. W każdym razie, Yosef na pewno wiedział, co miał na myśli Drago.
- Mogę jednego? - zapytał, wskazując na paczkę papierosów, trzymaną przez Yosefa. - Cholernie ciągnie mnie do nikotyny. Oddam ci w sklepie, mam ochotę kupić całą paczkę.
Zwykle popalał sobie co najwyżej kilka sztuk dziennie, jeśli akurat miał taki kaprys. Nie uważał samego siebie za uzależnionego od części składowych papierosów. Raz były to tradycyjne fajki, a kiedy indziej jednorazowe elektryki, nabijane smakiem wybranych owoców, albo innych mieszanek, wzbogacających dym.
- Już jadłeś? - dopytał, niekoniecznie przekonany słowami Yosefa co do nieodczuwania głodu. Obaj pochodzili z ubogiej klasy społecznej, w której określenie „najadłem się” albo „jestem pełny” występowało bardzo rzadko; prawie w ogóle.
- Daj spokój, marna kawa z automatu to żaden posiłek. Musimy jakoś funkcjonować, żeby dopilnować Mishy i Dagny - stwierdził, uznając w środku, że nie będzie jadł na oczach Sadlera, kiedy on jedynie łyknie sobie odrobinę ciepłego powietrza. - Mi postawisz następnym razem. Miałem niedawno wypłatę z poczty, więc luz.
Yosef miał się nie przejmować kilkoma dolarami. Drago nie zamierzał go nawet ścigać o te postawione przekąski i napoje. Co innego, gdyby byli dla siebie prawie obcymi typami. Znali się przecież od co najmniej kilku lat, a to pozwalało im na odczuwanie nieco większej swobody.
Colter zdążył posilić się upragnioną, nikotynową trucizną, przystając jeszcze chwilę pod sklepem, aby spalić ofiarowanego papierosa do końca.
Po wejściu do środka, od razu zgarnął parę puszek najtańszego energetyka, po paczce żelek dla dzieciaków, a przy kasie poprosił o paczkę papierosów oraz smażony zestaw frytek, razem z dwiema porcjami nuggetsów. Mrożone żarcie odgrzewane przy pomocy sklepowych grillów nie było najbardziej górnolotne, ale na kolację powinno im wystarczyć. Rodzeństwo, podłączone do kroplówek otrzyma najpewniej szpitalne śniadanie koło siódmej-ósmej rano, a do tego czasu Yosef i Drago musieli sobie jakoś poradzić. Nie ważne, jak bardzo Sadler starałby się robić dobrą minę do złej gry, Colter i tak pozostanie nieugięty. Był starszy, a to bardzo mocna karta przetargowa.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Nie był z niego żaden lekarz - ledwie rozumiał, co właściwie było nie tak z Mishą (i to i tak nie na tyle dosadnie, żeby pojąć, jak w tym wszystkim miał pomóc psycholog), nie cierpiał rozmów z przedstawicielami służby zdrowia, bo wiecznie czuł się podczas nich jak skończony idiota, któremu wszystko trzeba było tłumaczyć dwa razy, a wszystko, co wykraczało nieco poza ramy zwykłej grypy czy przeziębienia, było dla niego istną czarną magią. Ale nie lubił czuć się kretynem, a tak czuł się, kiedy dopytywał - dlatego tak zazwyczaj nie pytał, w tym także Drago. Znał go już na tyle długo, że wiedział z czym, mniej więcej, wiązała się jego choroba, ale kiedy przychodziło do konkretów, większą wagę przykładał do własnych wyobrażeń niż do faktów.
- Wampiry mają przynajmniej święty spokój, bo wszyscy - oprócz zafiksowanych fanek Zmierzchu - się ich boją i nie zawracają dupy z pierdołami - skomentował po prostu, nie chcąc wchodzić w dalsze, medyczne dywagacje. Tak, czasem faktycznie czuł, że jedyne, czego potrzebował, to solidny odpoczynek i nieodzywanie się do nikogo chociaż przez marne dwadzieścia cztery godziny. To jednak niemożliwe - o ile Mara nieraz przechodziła swoje głupie, nastoletnie fazy na milczenie jak grób i tylko ciskanie w niego pogardliwymi spojrzeniami, o tyle taki Misha potrzebował niemal nieustannej uwagi, a Joela na każdym kroku trzeba było temperować, bo pozwalał sobie na zbyt dużo i Yosefowi powoli kończyły się pomysły, jak do niego dotrzeć - zwłaszcza, że u żadnego z rodzeństwa nie miał prawdziwie rodzicielskiego autorytetu, a teksty o tym, że nie był ich starym słyszał co najmniej raz na parę dni. To nie tak, że jakoś uparcie próbował wtłuc im do głowy bezmyślne posłuszeństwo, ale czasem faktycznie żałował, że od zawsze podchodził do nich tak pobłażliwie, dając sobie wleźć na głowę.
Bez zawahania poczęstował Coltera papierosem, bo jeżeli jakakolwiek sytuacja mogła być pretekstem do zapalenia, to oni bez wątpienia właśnie się z nią zetknęli. On sam nie potrzebował zazwyczaj jakichś wyjątkowych okazji - palił spokojnie od czternastego roku życia, uważając zawsze, że w tym całym świecie spowitym biedą, należało mu się coś dla siebie: i jako to coś zdecydował się wybrać uzależnienie od tanich, cuchnących papierosów, zupełnie jakby odnajdował w ofoliowanych paczkach szczyt swoich ambicji. Mógłby zrobić jakiś kurs albo coś - gdyby tylko nie uważał siebie samego za aż takiego durnia.
Słysząc, że Drago niekoniecznie uwierzył w jego słowa, skinął w końcu głową, nie mając zamiaru iść w zaparte. Nie znali się od wczoraj i to z pewnością mogło być powodem, aby nie kłamać mimo wszystko w takiej kwestii. Oczywiście, wciąż było mu nieco głupio i miał zamiar faktycznie oddać Colterowi te pożyczone pieniądze, bo w dalszym ciągu nienawidził brać jałmużny - niezależnie od tego, jak często był do tego zmuszony. Strasznie też nie znosił wisieć komuś gotówki - myślał o tym potem nieustannie, zamartwiając się, że coś nagle mu wyskoczy, coś się przesunie, czegoś się nie doliczy i albo zapomni o spłacie, albo nie będzie w stanie jej uiścić. Dlatego też uparcie trzymał się daleko od chwilówek, choć kilka razy już był naprawdę bliski zaciągnięcia jakiejś - bo to było zdecydowanie zbyt proste.
Dopalili papierosa przed sklepem, a potem Sadler ruszył w ślad za przyjacielem, samodzielnie po nic nie sięgając, a jedynie sunąc za nim jak cień, bo w dalszym ciągu było mu nieco wstyd, że Drago miał się teraz na niego wykosztowywać. Decydował się jednak nie komentować w żaden sposób jego wyborów, nawet jeśli miał ochotę powiedzieć, że nie, tych nuggetsów, to już nie trzeba, frytki na pół mu wystarczą - głównie dlatego, że nie chciał chyba znowu tykać tego drażliwego dla siebie tematu. Zresztą fakty były takie, że był głodny - i chyba udawanie, że było inaczej, nie miało najmniejszego sensu.
Gdy w końcu opuścili sklep, obkupieni w zestaw podstawowego przetrwania, Yosef spojrzał na Drago pytająco.
- Możemy z tym wejść do szpitala? Czy siadamy gdzieś... o tam? - wskazał podbródkiem na ławkę, bo szczerze mówiąc nie miał pojęcia czy takie smażone żarcie na oddziale dziecięcym było faktycznie dobrym pomysłem. - Wreszcie da się tu oddychać - dodał jeszcze, mając na myśli opadającą powoli duchotę, która trzymała się przez cały dzień, a im bliżej wieczoru, tym bardziej znośna się stawała.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Zdaniem Drago, gdyby wampiry rzeczywiście istniały, zdecydowanie nie wyglądałyby tak ponętnie i przystojnie, jak w filmach dla nastolatków. Byłyby krwiożercze, paskudne, nieprzystosowane do jakichkolwiek praw moralnych. Taki Nosferatu był całkiem przyzwoitym przedstawicielem stworów rodem z horrorów. Żadna, stereotypowa fanka Zmierzchu nie poleciałaby na łysego, przygarbionego wypłosza, borykającego się z wiecznym łaknieniem.
Uparcie brnąłby w zaparte, gdyby Yosef wykręcał się z przyjęcia jedzenia. Porównałby to do częstowania rówieśników chipsami, po otwarciu paczki w ich obecności. Nikt nie zawracał sobie wtedy głowy liczeniem każdego kawałka, który trzeba będzie oddać. Colter nie nastawiał się na dopraszanie o kasę, ani uparte przypominanie o stawianiu następnego posiłku, jeśli wyjdą gdzieś razem, albo spotkają się na mieście. Zwyczajnie pomagał swoim przyjaciołom. Robił to bezinteresownie, bo wiedział, że jeśli coś się stanie, będzie miał na kogo liczyć. Poza tym, czuł więź z Yosefem, wynikającą z dorastania w podobnych warunkach. Nie musiał tłumaczyć mu niektórych spraw, bo chłopak doświadczył ich na własnej skórze, w podobnie intensywnym stopniu. Był trochę, jak młodszy brat, wychowany po sąsiedzku. Z innej matki oraz ojca. Tylko wyjątkowo wyrodny brat nie podzieliłby się jedzeniem z rodzeństwem; nawet takim przybranym.
Odkąd starszy z braci Colterów uciekł z rozpadającej się chawiry w Sapphire River, Drago wiele razy doświadczał samotności. Przeżywał ją w odosobnieniu, zawzięcie powstrzymując cisnące do oczu łzy. Musiał być wytrwały, ze względu na Dagny, jednak sam zaniedbywał niektóre ze swoich potrzeb. Te, związane z poczuciem bezpieczeństwa, odpoczynkiem… odnalezieniem czasu dla siebie, między pościgiem za kolejnymi wypłatami czy dorywczymi zajęciami. Przy siostrze nie mógł pozwalać sobie na chwile słabości; to by ją wystraszyło. Bo skoro brat nie dawał rady, z nią również będzie krucho. Tego Drago starał się unikać, dlatego gorzkie momenty przeżywał sam, za bryłą przyczepy, albo na opustoszałej polanie, gdzie nikt nie mógł widzieć go odsłoniętego. Było łatwo zapić uczucia alkoholem. Droga na skróty, praktykowana przez wiele osób była kusząca, ale jednocześnie naznaczona twarzą ojca, do którego nigdy w życiu nie chciał się upodobnić. Wystarczyła zaledwie jedna myśl, związana Vito, aby Colter zrezygnował z obalania małej butelki gorzały, przykuwającej jego spojrzenie w czasie zakupów.
Dzisiaj nawet na nią nie zerknął.
Po odebraniu zamówionych dóbr, wcisnął w dłonie Yosefa tekturowe pudełko, wypełnione smażonymi różnościami. Od razu skubnął kawałek frytki ze swojej porcji, zerkając w stronę wskazanej przez Sadlera ławki. Nada się.
- Wiesz, jak przewrażliwione potrafią być pielęgniarki - podkreślił wymownym spojrzeniem, ruszając z miejsca do wybranej bryły złożonej z desek i betonowych mocowań. - Odpoczniemy trochę od tych ludzi.
W towarzystwie takim jak to, mógłby milczeć i nie czuć się z tym nieswojo. Small talk był przereklamowany, a czasami wręcz bolesny, podobnie jak uskuteczniana na siłę socjalizacja, rzekomo prowadząca do lepszego samopoczucia.
Tak jak zapowiedział, wcisnął w dłoń Yosefa papierosa ze świeżo odpakowanej paczki Pall Malli. Dotrzymywał słowa. Jeśli coś obiecywał, mocno trzymał się ów postanowienia, traktując to, jako część osobistego kodeksu honorowego. Bez niego byłby zaledwie rzezimieszkiem z szemranej okolicy, której podtrzymywałby złą sławę.
- W lato odpuszczam sobie prace na polu - podzielił się częścią swojej codzienności, wyglądającej bardzo różnie, w zależności od zleceń. - Dwa razy widziałem, jak amatorscy farmerzy dostawali udaru, bo upierali się na dokończenie żniw w pełnym słońcu.
Śmierć w południe. We Wschodniej Europie mieli na to nazwę, powiązaną ściśle z folklorem. Niestety, szczegóły gdzieś Colterowi umknęły. Gdyby jego ojciec nie był skończonym pijakiem, być może opowiedziałby nieco więcej o stronach, z których pochodził. Sam nie miał łatwo w życiu, o czym świadczyła relacja z ojczymem-despotą, ale to nie tłumaczyło powielania szkodliwych wzorców.
- Po całym dniu takim jak ten, kąpiel w morzu jest najlepsza.
Porwałby się na nią, gdyby nie potrzeba doglądania Dagny. Pozostało mu nieco odwlec plany, na które z pewnością się skusi, w obliczu fali upałów, wzniecających w lasach pożary.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Przez te wszystkie lata, podczas których wiele należało się innym, a dla niego samego zostawały co najwyżej jakieś ochłapy, nauczył się niezwykle doceniać takie momenty, kiedy mógł po prostu usiąść z kimś, kto był dla niego ważny i poczuć się nieco mniej samotnie. Chociaż okoliczności tej całej sytuacji nie były ani trochę sprzyjające - bo obaj mieli po dzieciaku pod kroplówką - Yosefowi niemal natychmiast przyszło do głowy, że mogłoby go spotkać w pojedynkę i o ile absolutnie nie życzył Dagny tego wszystkiego, co jej się niezasłużenie przydarzyło, o tyle samo towarzystwo Drago znacznie podtrzymywało go teraz na duchu. Zwłaszcza, że od dłuższego czasu nie mieli specjalnie okazji, żeby zwyczajnie spotkać się i pobyć ze sobą - każdy z nich prowadził dość intensywny (w tym mało ekscytującym znaczeniu) styl życia i Sadlerowi zdarzało się z utęsknieniem wspominać okres, kiedy potrafili znaleźć dla siebie nawzajem chociaż chwilę: bez żadnej losowej tragedii, która akurat by ich złączyła, bez napięcia i stresów, bez konieczności żegnania się zanim porządnie zaczęli rozmowę, bo przecież wiecznie coś ich goniło.
Bo przecież, niezależnie od tego, że w ich życiach nigdy nie było kolorowo, z roku na rok zdawało się, że ktoś okrada ich z cennego czasu, a ten, który pierwszy powiedział, że małe dzieci - mały problem, duże dzieci - duży problem najwyraźniej miał rację, bo obowiązki zdawały się mnożyć, zamiast ich ubywać i zdarzały się dni, w których Yosef ledwie pamiętał jak miał na imię. Albo ktoś wzywał do szkoły opiekuna prawnego, a on musiał wymyślać jakąś kolejną durną śpiewkę o tym, jaki to stary nie był zapracowany (i tak nikt w to nie wierzył - nic dziwnego, skoro kojarzyć ojca z domokrąstwa mógł niemal każdy, kto jeszcze otwierał drzwi niezapowiedzianym gościom), albo któreś z dzieciaków zrobiło sobie - względnie komuś innemu - jakąś krzywdę, albo znowu coś się zjebało w tym rozwalającym się domu, albo znowu podwyższyli rachunki: Yosefowi tęskno było do takich dni, w których nie musiał przejmować się tymi wszystkimi rzeczami, co było o tyle osobliwe, że w swoich życiu chyba wcale ich nie doświadczył. Wkraczać na ścieżkę samozwańczej głowy rodziny zaczął skończywszy ledwie dwanaście lat. Niespecjalnie było w tym wszystkim miejsce na jakieś własne dojrzewanie.
- To dobry pomysł - skomentował ideę porzucenia pracy na polu na okres wakacyjny. Niezwykle podziwiał Drago za wykonywanie tak trudnej pracy - on sam zupełnie nie nadawał się do podobnych rzeczy, bo cherlawa budowa i wiecznie kiepska ogólna kondycja organizmu nie wróżyły dobrych wyników potencjalnie powierzanych zadań do wykonania. Potrafił, zwłaszcza w tak upalne dni, docenić dobrodziejstwo klimatyzacji zamontowanej zarówno w księgarni, jak i na stacji benzynowej - to tylko nasiliło się od czasu, kiedy któregoś razu ta nawaliła i przez dobry tydzień bujali się tak wszyscy, pocąc jak świnie oraz ocierając plecami o chłodne ściany, żeby tylko w jakiś sposób przetrwać te katorżnicze temperatury. W szczerym polu to musiało być o stokroć trudniejsze.
- Powinniśmy pójść. Nad ocean któregoś dnia. Sami - wysunął propozycję, zupełnie nie przejmując się tym, jak trudna do zrealizowania tak naprawdę była to wizja. Musiał chwycić się jakieś przyjemnej myśli w obliczu całej tej okropnej sytuacji, a wieczór nad wodą, w towarzystwie wieloletniego przyjaciela i w zasadzie nikogo innego, niewątpliwie w jakiś sposób napawał go nadzieją. Choć ostatnio starał się faktycznie wychodzić z domu częściej nie z obowiązku, ale ku własnej przyjemności, podobne marzenia wciąż wydawały mu się odrobinę zbyt śmiałe. Nie zdziwiłby się, gdyby Drago powiedział, że nie było na to szans, bo nie miał czasu. Tym bardziej nie zdziwiłby się, gdyby Colter teraz się zgodził, a w ostateczności zupełnie nic by z tego nie wynikło. Ale przyjemnie było wyobrażać sobie, że naprawdę czekać ich mógł taki wieczór - bez dramatów, w zwykłym błogosławieństwie swojego wzajemnego towarzystwa.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Również tego potrzebował: nie incydentu, związanego z umieszczeniem biednej Dagny w szpitalu, a wspólnego spędzania czasu z Yosefem. W swojej codziennej pracy nie miał zbyt wiele czasu na zawieranie nowych znajomości, albo pielęgnowanie tych nieco zakurzonych. Po prostu robił swoje, wyrabiał narzucane normy, wracał do przyczepy i zbierał siły na kolejną harówkę. Przerwy w niektórych miejscach pracy zdarzały się częściej, jednak towarzystwo, złożone z mężczyzn o poglądach neandertalczyków średnio go rajcowało. Rodzice nieco zaniedbali jego wychowanie, przez co bywał do tyłu w sprawach niektórych nowinek. Mimo to, wykazywał chęci zapoznawania się z ciekawostkami i chłonięcia najnowszej wiedzy, często nazywanej przez napuszonych samców zachodnią ideologią. Wydawali się określać w podobny sposób wszystko, co nie pasowało do ich indywidualnej wizji świata. Narzekali na odchodzenie od produkcji samochodów z manualnymi skrzyniami biegów, na zbyt przetworzoną żywność, na jednopłciowe małżeństwa. Nie była to grupa na tyle liczna, aby Drago obawiał się o rewolucje, ale zdecydowanie nie nadawała na podobnych do Coltera falach, przez co zbywał większość pytań czy opinii, kierowanych w jego stronę.
Przebywając w towarzystwie Yosefa czuł się inaczej; lepiej. Czuł, że mogliby zażartować sobie z niektórych „poprawności”, bez ich demonizowania, a później spróbować spojrzeć na nie z innego punktu widzenia. Podobne myśli go uspokajały i sprawiały, że nie musiał usilnie zaciskać zębów w towarzystwie chłopaka, pilnując każdego wypowiadanego słowa czy gestu.
Dopiero po pierwszym kęsie smażonego kurczaka, poczuł jak głodny był. Trwanie przez cały dzień w stanie gotowości odłączyło go od bezpośredniego skupiania na żołądku, jednak teraz, po zajęciu miejsca na ławce, napięcie odpuściło, zezwalając na spokojnie nadrobienie pokładów energii.
Obiecał sobie nagle, że jak tylko nagra jeden z pijackich odpałów ojca, co stanowiłoby później dowód w sprawie o odebranie praw względem Dagny, będzie miał co świętować. W ramach zwycięstwa mógłby później przejść się razem z Yosefem na plażę, aby wreszcie odreagować wieczny zapierdziel w pracy oraz użeranie z patologicznymi odłamami rodziny. Jeśli wygra w sądzie, być może kupi przyczepę na własność, a później porwie się na zakup łódki… do jej obsługi nie potrzeba skończonych studiów, a to napawało Coltera nadzieją w odnalezieniu hobby, atrakcyjnego w oczach pozostałych ludzi. Nie, żeby specjalnie zależało mu na imponowaniu innym, ale chciał być kojarzony z czymś lepszym, niż patologiczna rodzina, albo lamerskie wygłupy za czasów szkolnych.
Z taką łódką mógłby zwiedzić pobliskie wyspy, co wcześniej nawet do głowy mu nie przyszło. Malownicze miejsca, takie jak Fitzroy Island, Jones Patch czy Gahdun Island, były poza jego zasięgiem, dotychczas skupionym nadmiernie na własnym, nędznym podwórku, usytuowanym Sapphire River. Kiedyś mógł co najwyżej żeglować w swojej wyobraźni, próbując jednocześnie zagłuszyć krzyki ojca, po raz kolejny upitego w sztok. Nie ma mowy, aby kiedykolwiek pokazał się Dagny w takim stanie. Był konsekwentny w swoich postanowieniach, co zbliżało go coraz bardziej do upragnionego celu, zwieńczonego zerwaniem kontaktów z biologicznymi rodzicami. Żałował, że pracownicy socjalni nie zareagowali wcześniej, bo być może wtedy miałby namiastkę normalnego domu, o którym wówczas pozostawało mu śnić.
Uśmiechnął się, w trakcie przeżuwania jednej z frytek, słysząc o wspólnym wyjściu razem z Sadlerem na plażę.
- Pewnie, należy nam się… za ten cały zapierdol - nawet samotne matki praktykowały tak zwany treat yourself day, kiedy zwykle chodziły na paznokcie, albo do fryzjera, odreagowując wyczerpującą opiekę nad pociechami. Nic nie stało na przeszkodzie, aby chłopaki zgadali się na coś podobnego, w nieco bardziej męskim wydaniu.
- Zadzwonię wcześniej, albo podejdę po ciebie na stację, co ty na to? - uniósł pytająco brew i wyrzucił puste już pudełko po kurczaku i frytkach, do śmietnika stojącego obok ławki. Postanowił otworzyć dla siebie puszkę z energetykiem, drugą przekazując do rąk Yosefa. Przyda im się, podczas nierównej walki z pilnowaniem rodzeństwa, przykutego na jedną noc do łóżek.

sprzedawca — angel's wings / stacja benzynowa
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jedno życie, tylko tyle i aż tyle, tyle dano każdej istocie, a jego życie było całkowitą porażką
Yosef był jednym z tych dzieciaków, którym lepiej byłoby, gdyby urodziły się bez marzeń, a jednak wyjątkowo długo szczerze wierzyły w to, że rzeczywistość któregoś razu okaże się być im przychylna. Mały Sadler jeszcze w podstawówce pokładał nadzieję w tym, że jeśli tylko zda ten sprawdzian z matmy na jakąś sensowną ocenę, to drzwi wielkiej kariery staną przed nim otworem i w ten sposób będzie mógł stać się kimś ważnym - nie wiedział wprawdzie nigdy kim dokładnie (na pewien czas trochę odgapił od dzieciaka, z którym siedział w jednej ławce, marzenie o byciu astronautą), ale z pewnością nie kimś takim, jak jego ojciec, który zawsze trochę śmierdział i nie miał opinii na żaden temat. Pech chciał jednak, że całą szkołę przeleciał na najniższych stopniach, które pozwalały jedynie prześlizgnąć się do kolejnej klasy, tylko po to, żeby dramatycznie rzucić naukę w piętnastym roku życia, gdy zrozumiał wreszcie, że niektórym ludziom, do których zaliczył się on sam, nie były wcale pisane wielkie sukcesy, a jedynie drobne rzuty szczęścia, od czasu do czasu (byle nie za często, bo jeszcze by się człowiek do nich przyzwyczaił).
W ten sposób, z roku na roku, stopniowo coraz pewniej godził się na to, że jego życie miało składać się z siedzenia w pracy od rana do nocy albo od nocy do rana, tylko po to, żeby zapewnić rodzinie przetrwanie w jakichkolwiek warunkach - może nie d o b r y c h , bo do takich było im daleko, ale przynajmniej przyzwoitych: gdzie było, co włożyć do ust i wciągnąć na nogi. Czasem tylko jeszcze pozwalał sobie łudzić się po cichu, że umiejętność przeczytania tych kilku trudnych słów, wygrzebanych między stronami składowanych w księgarni książek, po które sięgali intelektualiści, pobudzi jakoś do życia jego zaspane szare komórki, czyniąc go - w najlepszym wypadku - geniuszem albo - w najgorszym - człowiekiem przeciętnego rozumu, ale przynajmniej takim obytym z językiem. Nie dało się jednak ukryć, że do Yosefa najbardziej od zawsze pasował język ulicy - może nie ten artykułowany pięścią, ale pełen bluzg owszem, zupełnie jakby w kaleczeniu rodzimego angielskiego odnajdywał swoje powołanie.
W takim otoczeniu się obracał, nic nie mógł na to poradzić. Ludzie wysokich ambicji wydawali mu się nie tylko nieosiągalni, ale też zwyczajnie ślepi i nudni. Prawda była taka, że jeśli coś do tej pory udało mu się w tym swoim miernym życiu osiągnąć, to było to znalezienie tych kilku kumpli, których trzymał się jak najlepszych druhów, szukając w nich pocieszenia, choć przecież z rzadka przyznawał się do tego, kiedy go potrzebował. Kumpli takich jak Drago - którzy rozumieli go z tymi problemami niższego sortu, dręczącymi prostych ludzi i mieli w dupie fakt, że do tej pory nie opanował tabliczki mnożenia powyżej pięciu, bo nikt nigdy wystarczająco solidnie go o to nie przycisnął. To nie było tak, że uważał ich wszystkich za osoby gorszego sortu, ale chyba powoli przestał oszukiwać się, że znajdzie w życiu szczęście większe niż to czające się w otwieranym po długim, gorącym i męczącym dniu, zimnym browarze i szlugu wypalonym na spółę w jakiejś szemranej uliczce.
Dlatego sprowadził swoje marzenia do parteru, każdego dnia starając się uczynić je bardziej osiągalnymi. Wyjście na plażę z Colterem było osiągalne. Z trudem, jasne, bo wymagało trochę kombinowania i przypiłowania Mary, żeby miała oko na Mishę w tym czasie, ale na pewno nie niemożliwe. Dlatego też uśmiechnął się, kiedy Drago się zgodził, a potem tę zgodę urzeczywistnił podanymi zaraz detalami.
- Możesz po prostu przyjść. Ten telefon ostatnio żyje własnym życiem, do dupy go sobie można wsadzić - westchnął gdzieś między kęsami, które starał się pobierać jak najmniej łapczywie, zupełnie jakby upatrywał się jakiegoś powodu do wstydu w tym, jak bardzo był głodny. Kiedy przyjaciel otworzył energetyka, natychmiast zapragnął zrobić to samo, więc zaraz poszedł w jego ślady, gotowy rozkoszować się tym jakże wysublimowanym posiłkiem na całego.
- Wiesz, czasem w takich momentach myślę, że... - zawahał się przez moment, zdając sobie sprawę z tego, że to, co chciał powiedzieć było niezmożenie głupie. W końcu jednak zdecydował się mówić dalej, uznając, że Drago naprawdę poznał go już na tyle, że nie powinny go zadziwić podobne słowa. - Że chciałbym być na ich miejscu. Niekoniecznie chodzi mi o to, żeby zaraz ktoś mi sprawił wstrząs mózgu albo inne badziewie, ale po prostu... żeby mnie zafaszerowali pigułkami i kazali spać, a tam na zewnątrz ktoś czekałby na mnie i wpierdalał frytki ze sklepu na ławce - zakończył, wzruszając przy tym ramionami, kiedy przymierzał się do wzięcia kolejnego gryza. W podobnej potrzebie poczucia bycia zaopiekowanym z pewnością nie było nic dziwnego, choć fakt, że objawiało się ono zazdrością o bycie w tak nieprzyjemnej sytuacji, można już było uznać za odrobinę niepokojący.

Drago Colter
listonosz, prace dorywcze — Poczta/Gdzie się da
28 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Mieszka w przyczepie, roznosi listy i próbuje wyrwać młodszą siostrę spod jarzma ojca-alkoholika
Zazdrościł dzieciakom, które w szkole wspominały o swoich rodzicach, jak o najwspanialszych autorytetach. Początkowo dziwił się ich nastawieniu, kojarząc własnego ojca oraz matkę, jako źródło strachu, nawarstwiających problemów oraz częstych kłótni. Dopiero w trakcie obserwacji otoczenia: dostrzeganiu rodziców, odbierających rówieśników po zajęciach, podjeżdżających pod szkołę wypasionymi samochodami, nieco lepiej rozumiał ich podejście. Sam mógł jedynie wyobrażać sobie, jak to jest dorastać w sprzyjających warunkach, w pokoju na własność, wypełnionym zabawkami oraz przytulnymi dodatkami, wzmagającymi poczucie bezpieczeństwa. To właśnie wtedy zdał sobie sprawę z niechlubnego piastowania roli tego gorszego dzieciaka. Takiego, nad którym trzeba się litować, oddawać kanapki ze śniadania, albo wręcz przeciwnie – zamykać w toalecie dla dziewczyn, albo wyzywać od biedaków, noszących wyświechtane ciuchy po starszym bracie. Ciekawe, gdzie podziewał się ten cholernik, brat marnotrawny, co to wyjechał z Lorne dokładnie tak, jak zapowiedział. Czy w ogóle myślał o swojej dysfunkcyjnej rodzinie? Teraz to nie było ważne.
Zaśmiał się nisko, kiedy Yosef wspomniał o swoim telefonie. W tym temacie miał podobne doświadczenia. Jednocześnie z pobłażaniem patrzył na bananowych obywateli, zaabsorbowanych najnowszym modelem srajfonów, z przekombinowanymi parametrami. Chęć posiadania coraz to nowszych wydań tego konkretnego gadżetu była mu tak odległa, jak zakup domku jednorodzinnego na własność. Kompletnie nierealna.
- Nawet wiesz, ile razy mój własny wypadł z kieszeni, kiedy jechałem rowerem. To cud, że jeszcze działa.
Że etui sprowadzane z Chin wystarczająco amortyzowało urządzenie, nie dopuszczając do kompletnego zniszczenia wyświetlacza. Nie porwałby się na kupno nowego smartfona. W przypadku rozwalenia tego starego, dorwałby jakiś z drugiej ręki, albo lombardu, bez nalegania na szałowy aparat, albo mnóstwo pamięci. Potrzebował go do pracy, durnych apek i kontaktu ze światem. Cała reszta bajerów mogła nie istnieć.
Z wolna kiwnął głową, wymieniając z chłopakiem krótkie spojrzenie.
- Przyjdę. Tego możesz być pewny - nie wyobrażał sobie lepszego kompana na wypad plażowy. Cierpiał na niedobór normalnych kolegów. Wiadomo, jak się nie ma, co się lubi, trzeba tolerować nawet tych najbardziej ograniczonych imbecyli. W przypadku Sadlera było inaczej. Cenił sobie jego towarzystwo, pozytywnie wyróżniające się na tle cholernych troglodytów, myślących jedynie o tym, czym jeszcze można upodlić zarówno siebie, jak i rodzinę. Dopóki ich zachowanie nie wpływałoby na postronne osoby, często dzieci, albo młodsze rodzeństwo, Colter miał to gdzieś. Prawdziwe dramaty rozgrywały się niestety hurtowo, odciskając piętno na tych niewinnych, bezbronnych jednostkach. Rodzin żyjących w ubóstwie, w których nie przewijał się alkohol, było bardzo niewiele. Zarówno Drago, jak i Yosef mieli okazję doświadczyć tego w bardzo osobisty sposób.
- Wiem, o czym mówisz - wymamrotał nieco melancholijnie, kierując wzrok przed siebie. - Czasami też o tym myślę.
O miłej wizji, związanej z tym, że ktoś poświęca mu uwagę, oferuje troskę i czasami zwyczajnie przytula. Nawet tak niepozorne gesty miały ogromną moc, wpływającą na samopoczucie. Odciążały organizm od skumulowanego stresu, mnóstwa obaw czy bliżej niesprecyzowanej złości. Nie krępował się mówić o tym przy Yosefie. To również go uspokajało. Możliwość wypowiedzenia na głos swoich myśli, bez wizji linczu, albo wyśmiewania, była przyjemna.
Pozostało im posiedzieć jeszcze chwilę, dopić energetyka, zapalić kolejnego papierosa i z wolna oddalić się w stronę szpitala, w którym spędzą noc na niewygodnych krzesłach, czuwając nad śpiącym rodzeństwem. Czasami musi być gorzej, aby później mogło być lepiej.

/zt x2
dzięki i polecam się do następnych gier < 3
ODPOWIEDZ