uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
trigger warning
zaburzenia odżywiania
002.
lady jesus
Welcome to my funeral, please take a seat
Right here lies the body of the bitch I used to be
Ten wieczór był wyjątkowo przyjemny, bo trącił wczesną wiosną. Kiedy kroczyła wąską ścieżką, ciągnącą się od cmentarnej bramy i rozwidlającą między najpierw nowsze, a później starsze nagrobki, czuła przede wszystkim spokój, który na tle ostatnich wydarzeń wydawał się zbawienny. Nie pełny, nie taki, który rozluźniał wszystkie mięśnie, wywołując odprężenie - raczej przypominający ciszę przed burzą, chwilową ulgę dla drążonej melancholią głowy, odrobinę odpoczynku przed kolejnym maratonem niebezpiecznym myśli, które czekały w uśpieniu na odpowiedni moment, aby zaatakować. Miejsca takie jak to - które z urzędu cechowały się pewną stoickością i mistycyzmem - dawały jej wytchnienie, odkąd straciła sposobność wyrażania się poprzez swoje hobby w przydomowej szopie. W miejscu zamieszkania Samuela nie było jej przyrządów, nie było przestrzeni, nie było odstrzeliwanej przez ojca zwierzyny - niczego w zasadzie nie było. Wzięła ze sobą tylko kolekcję ususzonych robaków, swoje przeklęte, tajemnicze pudełko, parę gratów i książki; o ubraniach w pierwszej kolejności zupełnie nie pamiętała. Do tej pory za to wspominała, jak pełna zażenowania, za zamkniętymi drzwiami zabierała najbardziej cenną część swojego dobytku z podłogi pokoju i wsadzała z powrotem do skrytki, ze świadomością, że widzieć ją musiała już zatrważająca liczba osób. Gdyby pozwalała sobie na łzy, płakałaby. Ale nie płakała - zaciskała tylko mocno zęby i odgarniała włosy z twarzy.
Nie wiedziała, czemu napisała do Happy’ego. Choć otrzymane od jakiegoś czasu, tajemnicze esemesy były niezłą wymówką do spotkania, wątpiła, żeby jej celem było uparte rozgrzebywanie ich tematu. Treść tych wiadomości normalnie by ją rozbawiła, ale teraz mało co doprowadzało ją do tego stanu. Przyjęła ich pojawienie się na wyświetlaczu swojego telefonu z tą samą, obojętną miną, z jaką podchodziła ostatnio do wszystkiego - do wszelkich prób podjęcia z nią rozmowy, oferowanych przez braci, do każdego gestu zainteresowania lub troski, które traktowała ozięble i z dozą pogardy, do szkolnej psycholożki, która nagle okazała się wielce zainteresowana jej stanem, nie rozumiejąc, że Viper nie miała ochoty na żadne durne pogawędki. Z kimkolwiek. O czymkolwiek. Przestała nawet zgłaszać się na biologii, w ciszy studiując po prostu materiał na przyszły miesiąc i ozdabiając stare notatki nowymi rysunkami. Nie miała siły na wysuwanie w stosunku do rówieśników żadnych uszczypliwości. Gromiła ich tylko spojrzeniem, jeśli któreś akurat weszło jej w drogę.
Od spotkania z Ludo jakiś czas wcześniej, jeszcze przed oficjalną przeprowadzką do Samuela, wydobyła z siebie raptem kilka słów - nawet nie pełnych zdań. Zazwyczaj były wulgarne lub trąciły tą wyżerającą ją do szpiku kości obojętnością. Złapała się na tym, że nie pamięta, jak dokładnie brzmi jej głos. Wiedziała jednak dobrze, że nie tak, jak by chciała - więc bardzo nad tym nie ubolewała. Choć otaczała się ciszą, we wnętrzu jej głowy aż kipiało od myśli - głównie złych, bo rezygnacyjnych, oceniających, krytycznych. Nie pamiętała też, kiedy ostatnio zjadła coś wartościowego, a nie tylko udawała przed rodzeństwem, kiedy już zwróciło na to uwagę; najczęściej rozcieńczała łyżkę mleka z połową miski wody i wrzucała do tego garść płatków (wystarczająco dużo, żeby pokryły całą powierzchnię), a potem siadała nad tym i nabierała w łyżkę tylko tę obrzydliwą mieszankę cieczy, dopóki jakiś Sammy czy inny Arthur nie odnotowali, że faktycznie je jakiś posiłek. Później wylewała to wszystko do kibla.
Podsumowując to wszystko - była słaba. Fizycznie, psychicznie i duchowo. Czuła się z tym paskudnie, bo przecież nienawidziła wszystkich objawów słabości, tłumiła je i zgniatała butem, udając, że wcale ich nie dostrzega i upewniając się, że otoczenie także nie było ich świadome. Być może liczyła na to, że spotkanie z Happym, z którym umówiła się przy jednym z rozpoznawalnych, starych, rodzinnych grobowców, odrobinę ją umocni. Że porozumie się z nim jakoś, że wessie w siebie trochę jego marazmu, a jemu odda odrobinę swojego i wymienią się jakoś w tej toksycznej symbiozie tym, czego oboje mieli pod dostatkiem.
Gdy dotarła na miejsce, chłopaka jeszcze nie było, co normalnie by ją sfrustrowało, ale teraz było jej wybitnie obojętne - jak wszystko. Stała więc po prostu i w półświetle cmentarnych latarni odczytywała nazwiska na grobie, obliczając, ile lat poszczególne osoby męczyły się na ziemskim padole. W większości przypadków niezbyt dużo. Sobie wróżyła podobną przyszłość.

Happy Bright
lorne bay — lorne bay
17 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
loading...
Happy leżał na starym cmentarzowym pomniku od kilku godzin, które zdawały się przeciągać w nieskończoność. To miejsce, gdzie czas zatrzymał się w miejscu, a nazwiska przodków zaczynały zanikać pod wpływem upływających lat. Na pomniku wytartym z wieków miały swoje ślady deszcze, wiatr, a może nawet czas. Literki, które kiedyś tworzyły nazwisko tego nieznanego mężczyzny, zacierały się z każdym przelatującym latem. Pod nimi Happy wodził wzrokiem, próbując odczytać to, co kiedyś było ważne dla kogoś innego. Zastanawiał się, kim był ten człowiek, który spoczywał pod ziemią, i co go spotkało, że z czasem o nim zapomniano.
Zamaskowana twarz Happy'ego była skierowana w górę, ku niebu, otwartemu i pełnemu nieskończoności, podczas gdy jego własne życie wydawało się być skompresowane wokół cierpienia i samotności. Patrzył na gwiazdy, próbując znaleźć tam jakąś odpowiedź, jakąś ulgę, która mogłaby przynieść mu chociaż chwilowy spokój.
Kiedy niebo przestało dawać mu nadzieję, jego wzrok przesuwał się na otaczające go mogiły. Były to groby niezliczonych istnień, których dusze już dawno opuściły to ziemskie ciało. Odpoczywali w wiecznym spoczynku, a ich ciała spoczywały w ziemi, uwolnione od bólu, cierpienia i wszystkich problemów tego świata. Chociaż otaczające go pomniki wydawały się martwe i bezduszne, niektóre z nich zdawały się wpatrywać w niego ze swoimi kamiennymi oczami. W duszy odczuwał głęboką zazdrość wobec tych, którzy odeszli w zapomnienie, pozbawieni tej całej toksyczności rzeczywistości, która towarzyszyła mu przez większość jego życia. Patrzył na te stare nagrobki, jakby próbując zgłębić sekret spokoju wieczności.
Dla wielu ludzi, zazdrość wobec umarłych może wydać się dziwna i irracjonalna. Jednak Happy miał swoje powody. Jego życie było niczym nieskończony koszmar, w którym każdy dzień przynosił nowe wyzwanie i ból. Wewnętrzne demony, które go prześladowały, sprawiały, że każdy dzień był walką o przetrwanie. Zazdrość, która go ogarnęła, była związana z pragnieniem spokoju, który wydawał się być zarezerwowany tylko dla tych, którzy odeszli z tego świata. Happy myślał, że w śmierci może znaleźć ukojenie, którego tak bardzo pragnął. Marzył o tym, by zakończyć tę ciągłą walkę z własnymi demonami, które go prześladowały, i zapomnieć o wszystkim, co go dręczyło.
Gdy Happy usłyszał cichy szelest kroków, wydało mu się to niemal jak echa własnych myśli, które w ciemności cmentarza go ogarnęły. Podniósł się ospale, jego ciało wydawało się być ciężkie, zesztywniałe od leżenia na zimnym marmurze. Rozciągnął barki, czując jak mięśnie napięte od długiego leżenia krzyczały w bólu. Jego ciało było chłodne, przemarznięte przez długie godziny spędzone na kamiennym pomniku. Kiedy spojrzał na postać zbliżającą się do niego, jego oczy były jakby pozbawione wyrazu.
- O… przyszłaś… - rzekł zachrypłym głosem, pozbawionym jakichkolwiek emocji. Nie wydał żadnego wyrazu zdziwienia ani radości, jakby zupełnie zapomniał, że mieli się tu spotkać. Jego myśli, chwilami tak skomplikowane i burzliwe, zdawały się teraz być puste, bez wyrazu, bez jakiejkolwiek siły.
Wiedział, że to Viper musi być, choć jego zmysły były tak stępione i zanurzone w nihilistycznym otępieniu, że mógł równie dobrze myśleć, że to sen albo jakieś urojenie. Pewnie gdyby nie przyjście Viper, leżałby tak do rana, zastanawiając się po co w ogóle tu przyszedł. Czy to miało sens? Czy jego życie miało sens?
Cmentarz zdawał się być odpowiedzią na te pytania. Był symbolem końca, miejscem, w którym życie spotykało śmierć. To miejsce, w którym wszelkie ziemskie troski zdawały się być nieważne i małe wobec wieczności. I w tej chwili, gdy Viper stanęła przed nim, Happy odczuwał jedynie pustkę i obojętność. życie wydawało się być jednym wielkim cyklem, który obracał się w nieskończoność, bez celu, bez sensu.
we'll play love games
hepi
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
trigger warning
zaburzenia odżywiania, myśli i plany samobójcze
Oczywiście, że na początku go nie zauważyła. Happy tak skutecznie wtopił się w w przybrudzony marmur grobów, że z łatwością można było uznać go za naturalny element wystroju tego specyficznego miejsca. Tutaj, na granicy świata materialnego i duchowego, w rejonie, w którym można było niemal fizycznie poczuć na skórze oddech śmierci; tutaj, gdzie ledwie parę alejek dalej leżała, tuż obok dziadka, jej babka, nadgryzana już od dawna przez zawzięte robactwo; tutaj, gdzie przychodziła często, żeby posnuć się między nagrobkami, jak jedna z setek samotnych i zimnych dusz, które nigdy nie zaznały spokoju. Tutaj, gdzie było pięknie, bo czuła się tu przecież bliżej domu niż czuła się gdziekolwiek indziej. Z domem włącznie. Bo dom przestał być jej domem - bo nowy dom był teraz nagle znowu pełny ludzi, zbyt życzliwych jak na jej gust, a jednocześnie zbyt ślepych na fałsz i obłudę, którą pielęgnowali między sobą. Nowego domu nie potrafiła tak naprawdę domem nazywać, a do starego było jej masochistycznie tęskno - nawet, jeśli musiała tam dzielić pokój z Felixem i znosić ojcowskie bestialstwo. Właściwie to czasem żałowała, że nie może poczuć na sobie jego pięści i musiała teraz robić sobie krzywdę samodzielnie - to sprawiało, że czuła się słaba i wątła. W przeciwieństwie do niejedzenia i wymiotów, dzięki którym czuła się - paradoksalnie - silniejsza. W swojej upartości, w swojej ambicji, w swoim zawzięciu. Potrzebowała takich małych iskierek poczucia bycia kimś wielkim, żeby nie oszaleć zupełnie z powodu marnowanego bez zapału potencjału, którego istnienia była świadoma.
Gdyby Viper Monroe dało się faktycznie przestraszyć, z pewnością podskoczyłaby na dźwięk jego słów, ale zamiast tego jedynie drgnęła lekko, żeby zaraz obrócić się w jego stronę. Przeszkodził jej właśnie w wymyślaniu, w jaki sposób mogła zginąć biedna Amelie, truposzka w wieku lat ledwie dwudziestu sześciu. Oczywiście, że obstawiała samobójstwo - co do tego nie było żadnych wątpliwości. Zastanawiała się tylko nad sposobem, na które ta młoda kobieta się zdecydowała. Wyobrażała ją sobie jako jakąś aktorkę albo malarkę, dobitą twórczym kryzysem, z którym mierzyła się ostatnio sama Viper, pozbawiona spokojnego i zacisznego miejsca, w którym mogła pracować nad swoją wersją sztuki.
- Nie ja, tylko mój duch - sprostowała go ostro, zbliżając się leniwie do pomnika, na którym wyłożył się chłopak. Był to niewątpliwie rodzinny grobowiec, na tyle szeroki, że z pewnością pomieściłby dwie osoby i to bez konieczności fizycznego kontaktu (na swoim wierzchu, oczywiście, bo przecież nie pod ziemią, gdzie ciała oddzielały od siebie deski trumien). Uznając to spostrzeżenie za rozsądne, ułożyła się zaraz obok niego, podciągając do góry na tyle, że stopy zwisały jej lekko ponad ziemią. Niebo wyglądało tej nocy naprawdę fenomenalnie; jakby wszystkie gwiazdy świeciły nieco jaśniej niż zwykle, tylko na okoliczność ich osobliwego spotkania. Chłód marmuru zdawał się przenikać ją do kości, ale to było dobre uczucie. Jednocześnie utwierdzało ją w przekonaniu, że - mimo coraz częstszego poczucia, że było zupełnie inaczej - nadal żyła, jak i przypominało o bliskości śmierci. Świadomość, że parę metrów pod nią spoczywały czyjeś zwłoki (matka z pewnością obdarzyłaby ją reprymendą, gdyby wiedziała, że tak bezcześci czyjś grób - chuj suce w oko), była w pewien sposób oczyszczająca. Być może za niedługo ona też będzie tak leżeć - szczęśliwa, pogrążona w wyczekiwanej długo uldze i ostatecznym odpoczynku od rzeczywistości.
- Chciałbym być pogrzebany żywcem - wyznała, przechylając lekko głowę, żeby zmienić perspektywę i wyszukać na nieboskłonie jakiś gwiazdozbiór. Znała się na tym trochę, bo odkąd przepadła w astrologii, musiała też obeznać się nieco z astronomią. - Wiesz, o co chodzi. Od razu byłbym pojednany ze śmiercią. Nie byłoby już odwrotu. I wcześniej wybrałbym sobie taką trumnę, jakbym chciał i nikt by mi tego nie zepsuł - snuła dalej swoje wyobrażenia i zdawało się, że perspektywa uduszenia nie wywierała na niej jakiegoś większego wrażenia. Wręcz fascynowała ją wizja tego, jak powoli ubywałoby z niej życie - w dosłownie grobowej ciszy, w ciasnocie trumny, w otoczeniu grząskiej, świeżo usypanej ziemi.

Happy Bright
ODPOWIEDZ