Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
008.
Tell me why I can't be there where you are
There's something missing in my heart
{outfit}
To dziwne jak bardzo przywiązał się do tej kawiarni. Pamiętał, gdy był tu pierwszy raz. W tamtym momencie był zupełnie innym człowiekiem. Zakochanym, pełnym radości i planów na przyszłość. Oczami wyobraźni widział jak jadł sernik brzoskwiniowy jednocześnie robiąc zdjęcia i opisując wszystko Robinowi, który był wtedy gdzieś po środku wielkiej wody. To wszystko teraz było jedynie wspomnieniem, które wywoływało u Erica ból. Pomimo tego, że starał się to od siebie odsuwać i pogodził się z tym co się stało, to wciąż torturował sam siebie przychodząc prawie każdego dnia, przed lub po dyżurze w szpitalu, właśnie do tej przeklętej kawiarni. Siadał tam, zamawiał czarną kawę i sernik z brzoskwiniami. Jadł nie myśląc o tym co się kiedyś wydarzyło, zaprzątał sobie głowę czymś innym, jednak ta mała rzecz była jego odruchem bezwarunkowym. Nie myśląc za wiele, wykonywał tą samą czynność prawie każdego dnia odkąd pojawił się w Lorne Bay.
Dzisiaj było dokładnie tak samo. Całe szczęście choroba mu minęła i czuł się na tyle dobrze, że mógł wrócić do pracy. Bardzo się z tego cieszył, bo bezczynne siedzenie w domu wcale mu nie służyło. Był przyzwyczajony do działania, przez ostatnie lata nie miał prawie w ogóle wolnego czasu, bo zawsze wiele rzeczy działo się dookoła niego. Był nastawiony na działanie i nie potrafił wypoczywać. Powrót do pracy był dla niego wybawieniem, bo jeszcze chwila, a nabawiłby się depresji. Skończył właśnie nocną zmianę i tak jak zawsze po powrocie z Cairns zatrzymał samochód na parkingu obok kawiarni. Nic nie wskazywało na to, że ten dzień miałby jakoś szczególnie różnić się od każdego innego, w którym tu był.
Podszedł do lady i przywitał się ze sprzedawczynią, która już dobrze go znała. - Czarna kawa i sernik z brzoskwiniami? - Zapytała młoda dziewczyna, gdy tylko go zobaczyła. - Daisy, aniele, jak Ty mnie dobrze znasz - odpowiedział posyłając kobiecie szelmowski uśmiech i mógł być pewien, ze ta się nieco zarumieniła. Tak, robił to specjalnie i z premedytacją. - Ale kawę daj podwójną, ciężki dyżur za mną - dodał, a później zapłacił za wszystko i rozejrzał się po pomieszczeniu żeby znaleźć jakieś miejsce dla siebie. Wtedy jego wzrok padł na stolik, przy którym siedział mężczyzna... wyglądał znajomo. Eric był pewien, że nigdy więcej już go nie spotka. Był o tym przekonany. Zakopał pamięć o nim gdzieś daleko w otchłaniach swoich wspomnień, a teraz jakby nigdy nic wszystkie powróciły na pierwszy plan w jego głowie. Wystarczył ułamek sekundy, w którym ich spojrzenia się spotkały. Czuł jak ogarnia go to okropne uczucie, z którym myślał, że już się pożegnał. Mógł przysiąc, że w tej chwili czuł fizyczny ból jaki sprawiało mu samo patrzenie w stronę Robina. Dlatego szybko odwrócił wzrok. - Daisy... wezmę jednak na wynos, zapomniałem, że muszę coś załatwić - nie miał zamiaru siedzieć w tym samym miejscu, w którym przebywał człowiek, który tak okropnie go potraktował. Długimi miesiącami żył w żałobie myśląc, że Robin nie żyje. Wypłakiwał oczy przekonany, że stracił raz na zawsze miłość życia, a później w najbardziej okropny ze sposobów okazało się, że został po prostu obrzydliwie oszukany. Nigdy nie czuł się tak upokorzony i zraniony. Najchętniej to wyszedłby już z kawiarni zostawiając to całe zamówienie, ale był dorosły. Nie chciał się zachowywać jak głupi nastolatek. Stanął więc z boku czekając, aż Daisy zrobi mi kawę i zapakuje ciasto. W tym też momencie przypomniał sobie dlaczego zawsze zamawiał ten właśnie sernik i zrobiło mu się niedobrze. Wiedział, że tym razem nie będzie w stanie go zjeść. Spojrzenie wrył w tablicę z menu, która znajdowała się za ladą i nawet nie zaszczycił Robina ponownym spojrzeniem.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Ella - Cece - Bruno - Cait - Judith - Benedict - Owen
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
004.
I called your name last night.
Three times. Just like a little boy. I wrote it somewhere. I hoped by some magical thing you will appear. It’s not silly, I was just desperate.
{outfit}

Za każdym razem jak wracał do Lorne na te parę tygodni wolnego, wizyta w Hungry Hearts była dla niego świętością. To był taki jego mały rytuał, który kontynuował jeszcze zanim właściwie zaczął pracować na statkach. Przychodził tutaj samotnie, a później już w towarzystwie Annie, a jeszcze później przychodzili tu razem z Helenką. Kochał swoją rodzinę. Tą, w której się urodził i tą którą zbudował razem z Annie. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Jednak wizyta w tej kawiarni, samotna wizyta, była czymś co musiał odbębnić. Nawet nie odbębnić. On naprawdę delektował się tymi momentami, które mógł tutaj spędzić w cziszy.
Dzisiaj wstał i wyszedł z domu jak najwcześniej się dało. Ucałował śpiącą żonę i zajrzał do Helenki upewnić się, że ona też jeszcze śpi. Zostawił żonie kartkę, żeby się nie stresowała jego zbyt wczesnym wyjściem i poszedł do kawiarni. Kochał ten moment, gdzie lokal był dopiero co otwarty, ale już w środku zbierał się poważny tłum ludzi. Tych, którzy w drodze do pracy musieli napić się dobrej kawy, albo tych, którzy właśnie kończyli zmiany i potrzebowali energii w postaci kofeiny, żeby bezpiecznie dotrzeć do domów i tam oddać się odpoczynkowi.
Robin tradycyjnie zajął swój ulubiony stolik. Nie był jakiś ukryty, ale nie znajdował się też w centralnej części kawiarni. Stolik ten dawał mu swobodę, której potrzebował. Mógł się poświęcić samotnemu delektowaniu się kawą, ale jednocześnie, jak potrzebował się oderwać to mógł obserwować ten poranny rozgardiasz. Zamówił sobie ulubiony sernik z brzoskwiniami, dużą kawę i usiadł z książką. Dzisiaj planował oddać się tylko i wyłącznie lekturze. Powinien co prawda nadrobić zaległości w pisaniu swojego dziennika, ale czuł, że ma poważne braki weny. Nie chciał niczego wymuszać. Dodatkowo, miał świadomość tego, że jak nie napisze niczego w czasie odpoczynku, to będzie miał dużo czasu, żeby pisać na statku. Nic straconego.
Dzisiaj postanowił wrócić do jednej ze swoich ulubionych książek, „Bractwo Pierścienia”. Rozpoczynał moment książki, kiedy Hobbici opuszczają Shire. Miał kontrowersyjną opinię i jego ulubioną częścią książki była właśnie ta, która się rozgrywała w Hobbitonie. Nie oznaczało to oczywiście, że dalsza podróż go nie cieszyła. Wręcz przeciwnie. Książka wciągnęła go na tyle, że zignorował dźwięki kawiarni. Dopiero jak na chwilę odłożył lekturę, żeby upić łyk kawy, jego wzrok zatrzymał się na mężczyźnie, który stał przy barze. Nie potrzebował nawet sekundy, żeby rozpoznać na kogo patrzy. Erica rozpoznałby wszędzie i zawsze. Aż muszę zapożyczyć mój ulubiony cytat z mojej ulubionej książki, bo do żadnego shipa nie będzie pasował tak jak do tego: “I could recognize him by touch alone, by smell; I would know him blind, by the way his breaths came and his feet struck the earth. I would know him in death, at the end of the world.
Robin bezgłośnie wstał od swojego stolika i wpatrywał się w tył głowy człowieka, którego kiedyś tak szalenie kochał. Zalewały go teraz tak różne uczucia, że sam nie był w stanie stwierdzić tego co czuje. Smutek? Tęsknotę? Pragnienie? Pożądanie? Miłość? Co jeżeli nic się nie zmieniło? Chwycił książkę i jak skończony tchórz był gotowy wymknąć się z kawiarni i udawać, że nigdy Erica nie widział. Przecież nie byłoby to takie ciężkie, prawda? Już raz zniknął z jego życia. I wszystkim wyszło to na dobre, prawda?
Zatrzymał się w drzwiach. Nie mógł tego zrobić. Wtedy wydawało się to łatwiejsze, chociaż nie było. Teraz podejmowałby tylko głupią decyzję. Chciał na niego spojrzeć. Chciał usłyszeć jego głos. Pragnął go dotknąć, chociaż to pragnienie było już poza jego zasięgiem. Postanowił zaryzykować. Wypuścił powietrze, obrócił się na pięcie i stanął za mężczyzną. Delikatnie położył dłoń na jego ramieniu próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
-Eric. – Przywitał się i czuł jak w gardle rośnie mu gula na myśl o tym, że nie może wpaść mu w ramiona na przywitanie. Nie może na własne życzenie. –Dobrze cię widzieć. – Mimo, że cieszył się na jego widok, nie był w stanie tego okazać. Na jego twarzy malował się smutek wymieszany z uczuciem żalu.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
To się nie mogło dziać naprawdę. Nie tak wyobrażał sobie ten dzień... kiedyś, rzeczywiście oddałby wszystko żeby spotkać Robina w tej kawiarni. Szczególnie, gdy był tutaj pierwszy raz i marzył o tym, by Callaway siedział obok niego. Chciał wtedy złapać jego dłoń, zobaczyć uśmiech na ustach, gdy je ten swój ulubiony, przeklęty sernik z brzoskwiniami. W tym momencie jednak tak nie było. Jedyne o czym myślał, to żeby jak najszybciej stąd wyjść zanim cała trauma związana ze smutnymi przeżyciami przez jakie musiał przejść po tym jak Robin go zostawił, nie zawładnęła jego całym jestestwem ponownie. Zamknął ten rozdział, który w ostateczności wypełnił się słonymi łzami i nieprzespanymi ze stresu i bólu, nocami. Nie potrzebował do tego wracać. Nie teraz. Samo pojawienie sie Robina w jego okolicy niestety triggerowało te wszystkie negatywne wspomnienia. To straszne, bo przeżył z nim wiele pięknych i przyjemnych momentów, które niestety zostały całkowicie zasłonięte ich rozstaniem. Chociaż, czy można to było tak nazwać? Nie rozstali się. Eric został porzucony i to w najgorszy z możliwych sposobów i tego nie mógł Robinowi wybaczyć. Gdyby po prostu się rozstali to mógłby teraz przywitać go jak starego znajomego, z którym nie widział się przez lata. W tej jednak chwili, gdy usłyszał jego głos za swoimi plecami czuł tylko wielką pustkę, która została na krótko przerwana, przez ten dziwny dreszcz, który przebiegł przez jego ciało w momencie, w którym ręka Robina spoczęła na jego ramieniu. Wiedział, że gdy się odwróci zobaczy twarz mężczyzny, którego tak okropnie mocno kochał, bez którego nie wyobrażał sobie życia i dla, którego byłby w stanie kiedyś porzucić cały świat, a który potraktował go jak rzecz, którą można wyrzucić, gdy już się znudzi. Przez sekundę miał ochotę po prostu nie zareagować, ale nie byłby wtedy sobą więc odwrócił się powoli w stronę mężczyzny.
- Kapitanie Callaway - powiedział, bo chyba jego imię nie przeszłoby mu przez gardło. - Daruj sobie te uprzejmości - dodał nieco ciszej, bo jednak byli wśród ludzi i nie chciał robić scen, ani powodować cokolwiek, co zwróciłoby na nich uwagę innych ludzi. Chyba miał to już zakorzenione, że w trakcie przebywania z Robinem w jednym pomieszczeniu chciał jak najmniej zwracać na siebie uwagę. - Nie martw się, nie będę Ci przeszkadzać w porannej kawie - wpatrywał w niego i czuł jak stare rany na nowo się otwierają, a niestety nie istniały jeszcze szwy na pęknięte serce i rozszarpaną duszę. Teraz to czuł, jakaś część jego pragnęła go dalej, chciałby móc go przytulić i udawać, że ostatnie lata się nie wydarzyły, ale druga część, ta która całe szczęście wygrywała to starcie, wiedziała, że miłe czasy się już skończyły, teraz był dla niego obcym człowiekiem, którego nawet nie mógłby określić mianem "dobry".

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Ella - Cece - Bruno - Cait - Judith - Benedict - Owen
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Robin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że najlepiej by zrobił, po prostu stąd wychodząc. Nie powinien mieszać Ericowi w życiu. Tym bardziej, że jego obecność naprawdę byłaby tylko i wyłącznie zamieszaniem. To Eric próbował się z nim kontaktować po tym jak Robin zerwał z nim kontakt. Dostał listy, które Worthington pisał po tym jak Robin podjął najdurniejszą decyzję swojego życia. Sam nie potrafił sensownie wyjaśnić swojej decyzji. Starał się o tym nie myśleć. Żałował tego co zrobił, ale jednocześnie nie żałował, bo kochał Annie i kochał Helenę. Miał cudowną rodzinę i nie zamieniłby jej na żadną inną. Z drugiej strony, może było to raniące wobec nieświadomej Annie, ale Robin naprawdę wierzył, że Eric był i prawdopodobnie nadal jest miłością jego życia. Oczywiście wierzył, że Annie nigdy się o tym nie dowie, bo Callaway nadal był pewien tego, że będzie to sekret, który będzie dźwigał w sercu do końca swojego życia. Jednak teraz, widząc Erica, nie był już niczego taki pewien. I to nie tak, że pragnął teraz pierdolnąć wszystko i zrujnować swoje małżeństwo i życie Erica, tylko po to, żeby wpaść w jego ramiona i jeszcze raz poczuć smak jego słodkich ust. Nie, nie. Wiedział, że ten statek dawno odpłynął, hehe, to pewnie ulubiony żart Robina. Nie niwelowało to jednak tego, że wszystkie wspomnienia, które dzielił z mężczyzną stojącym przed nim, teraz były żywsze niż kiedykolwiek. Nawet suchy, oficjalny ton Erica, nie sprawił, że te odczucia zniknęły. Cofnął oczywiście swoją dłoń i przełknął ślinę. Nie oczekiwał po takim spotkaniu niczego innego. Nie oczekiwał właściwie niczego. Wiedział, że jeżeli kiedykolwiek dojdzie do takiego spotkania, nie będzie ono należało do najprzyjemniejszych.
- Oficer Callaway. Nic się nie zmieniło. – Poprawił go chociaż nie miało to większego znaczenia. Mógł się tylko cieszyć, że Eric nie nazwał go panem Callaway’em. Wtedy to by prawdopodobnie umarł. Chciał nawet powiedzieć, że właściwie to mogą sobie podarować te tytuły, bo Robin nie jest obecnie na służbie. Nie musieli się traktować tak oficjalnie. Szybko jednak dotarło do niego to, że oficjalny ton Erica nie miał nic wspólnego z tym, że tak się do siebie zwracali dawniej. Chodziło o okazanie chłodu i niechęci.
-Eric… – Zaczął, on też nie chciał robić sceny na środku kawiarni. Zwłaszcza jego ulubionego miejsca. Nie chciał robić niczego co mogłoby wprowadzić w zakłopotanie klientów kawiarni, czy załogi. –Doktorze Worthington. – Dopowiedział, bo skoro Eric miał zamiar być oficjalny to Robin chciał to kontynuować. Oczywiście nie złośliwie. Celowałby w żart, ale wiedział, że na to jest zdecydowanie za wcześnie.
-Nie przeszkadzasz. To ja podszedłem do ciebie. – Wskazał gestem ręki na miejsce, gdzie mogli przejść dwa kroki, żeby porozmawiać i nie blokować przy tym baru i kolejki. –Powinniśmy porozmawiać. – Wiedział, że na to jest zdecydowanie za późno, ale co innego im zostało? To miasto było za małe na to, żeby próbowali się unikać.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
Tak, byłoby o wiele lepiej, gdyby rzeczywiście stąd wyszedł, albo żeby Eric w ogóle tutaj nie przychodził. Powinien zapomnieć o tym miejscu, gdy tylko dowiedział się o tym w jaki sposób Robin go potraktował. Jaki był sens przychodzenia tutaj i katowania się myślami o nim, skoro był już naprawdę sporo poza jego zasięgiem. Nawet później, gdy już sądził, że mu przeszło, ze zapomniał i nie czuł tej rany na sercu, to jednak podświadomie wciąż wybierał to miejsce i ten sernik, który wcale nie był najlepszym ciastem jakie Eric jadł w życiu. Jego mama robi lepsze. W tym momencie wkurwiał sie sam na siebie, że zamiast wrócić do domu i pójść po prostu spać po całym dniu spędzonym w pracy, to wybrał sobie wyjście na kawę. Idiota.
- Oh, no tak. Zapomniałem. - Powiedział, chociaż po prostu głupio się pomylił. Nie musiał jednak Robin o tym wiedzieć. - Przykro mi, po tylu latach ludzie czasem dostają awanse - wcale nie było mu przykro, ale był to ten frazes, który czasem ludzie powtarzają do innych ludzi, żeby Ci poczuli się lepiej. Z drugiej strony Eric był pewien, że to co mówił zupełnie nie ma znaczenia, a już na pewno nie dla Robina. Gdyby było inaczej pewnie teraz nie tkwiliby w takiej sytuacji. Może byłoby inaczej, może powitaliby się z uśmiechem jak para starych, dobrych znajomych, których rozdzielił los. Niestety, to nie los mieszał w to palce. Była to tylko i wyłącznie decyzja Robina, o której nawet nie raczył go poinformować.
Wolał gdy nie mówił do niego po imieniu. Najlepiej gdyby do niego w ogóle się nie odzywał, bo każde słowo było dla niego bolesne, a szczególnie to jak wypowiadał jego imię. Nie chciał na nowo przechodzić przez rozdrapywanie starych ran, a wiedział, że tak się to skończy i następne kilka dni spędzi chodząc wkurwiony na cały świat, chociaż to nie świat mu zrobił krzywdę.
- Może w tym problem - powiedziała to bardziej do siebie niż do niego. Gdyby go zignorował, tak jak Eric próbował ignorować jego, pewnie byłoby to łatwiejsze do przeżycia. - Robin, nie mamy o czym rozmawiać - jednak nie udało mu się opanować i być w stu procentach tak chłodnym i formalnym jak to sobie wymyślił w głowie. Emocje, chociaż negatywne, to jednak brały w tym przypadku górę. - Może kilka lat temu, jeszcze byłoby o czym, ale teraz absolutnie nie ma to najmniejszego sensu - nie chciał słuchać jego tłumaczeń, które teraz nie miały już większego znaczenia. Nic co, by powiedział nagle nie cofnie czasu i nie sprawi, że to jak go potraktował byłoby łatwiejsze do wybaczenia. - Dajmy sobie spokój. - Spojrzał na niego próbując ocenić jak bardzo minione lata go zmieniły, ile dodatkowych zmarszczek pojawiło się na jego twarzy, czy widoczne były siwe włosy. Odwrócił jednak wzrok, bo przyglądanie mu się było po pierwsze niegrzeczne, po drugie mogło dziwnie wyglądać z boku, a po trzecie i chyba najbardziej istotne, było bardzo bolesne.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Ella - Cece - Bruno - Cait - Judith - Benedict - Owen
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Mógł się tylko domyślać, że Eric chciał go zranić tymi słowami. Ubliżyć mu, że po tylu latach jego kariera nie uległa zmianie? Nie musiała. Mogła, bo niejednokrotnie dostawał propozycję awansu, ale Robin najzwyczajniej na świecie tego nie chciał. Zarabiał bardzo dobre pieniądze i robił coś co kochał robić. Zmiana pozycji wiązałaby się też z innym zakresem obowiązków. Prawdopodobnie z takim, który wymagałby od niego częstszych wyjazdów. A tego nie mógł zrobić ani sobie, ani Annie czy Helence.
Nie znał tego Erica. Erica, który wysławiał się z takim jadem. Jego słowa były oblane w truciźnie, która zapewne miała Robina zranić. No i się udało. Rzeczywiście go to raniło. Może nawet nie konkretne słowa, które wypowiadał, ale fakt, w jaki te słowa wypowiadał i to jak się zachowywał. Oczywiście nie spodziewał się tego, że Eric ucieszy się na jego widok. Chciałby, żeby tak było, ale jednocześnie w głębi serca wiedział, że to się nie wydarzy. To co zrobił Ericowi, to co zrobił im… to jedna z tych rzeczy, których się po prostu nie wybaczało. Nie miał nawet dobrego wytłumaczenia, które mógłby teraz zaserwować Ericowi. Nie było nic, co Robin mógłby powiedzieć, a co Eric uznałby za wystarczające wyjaśnienie. Gdyby Eric po ich… „rozstaniu” nie pisał i nie dzwonił, to Callaway po prostu by założył, że Eric też ruszył dalej ze swoim życiem. Po próbach kontaktu jakich chwytał się Worthington, Robin wiedział, że mu zależało. Wiedział, że złamał Ericowi serce.
-Może. – Skinął głową. Może rzeczywiście nie powinien podchodzić. Może powinien pozwolić załatwić Ericowi jego sprawy i poczekać aż ten wyjdzie. Może sam powinien wyjść zamiast do niego podchodzić i oczekiwać nie wiadomo czego. Na jego kolejne słowa znowu pokiwał głową. Nie zgadzał się z tym. Mieli o czym rozmawiać. Mogli porozmawiać o tym co się stało jak Robin ich porzucił. Mogli też zignorować ten temat i po prostu udawać, że są dawnymi przyjaciółmi i wspominać stare czasy. Było dużo rzeczy, o których mogliby porozmawiać. –Jasne. Rozumiem. Wybacz. Nie powinienem był podchodzić. – Próbował się uśmiechnąć, żeby w jakiś sposób załagodzić sytuację, ale nie bardzo mu to wyszło. Wyszedł jakiś grymas, który zagościł na jego twarzy tylko na ułamek sekundy. Nie był nawet w stanie spojrzeć na Erica. Nie chciał oglądać jego twarzy, nie chciał badawczo przyglądać się miejscom, które kiedyś dotykał i całował.
-Proszę mi wybaczyć, doktorze Worthington. – Ułożył dłoń na sercu, skinął głową i wrócił do swojego stolika. Wziął tylko książkę i nie patrząc już na Erica opuścił lokal. Zostawił za sobą niewypitą kawę i nietknięte ciasto. Nawet jakby Eric wyszedł pierwszy to nie miałby siły do tego, żeby podejść do baru i poprosić o zapakowanie swojego zamówienia na wynos. Nie przełknie dzisiaj już niczego. Po wyjściu z kawiarni skręcił w prawo i szedł przed siebie nie będąc pewnym, gdzie w ogóle się uda.

/ztx2
ODPOWIEDZ