uczeń — liceum
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
WARNING
easily provoked and heavily armed
Otwierając całą listę rzeczy, które nie pasują im w słonecznej temperaturze, należy wskazać najbardziej oczywiste i najbardziej irytujące. Niezliczone ilości promieni słonecznych, które sprawiały, że dzień był jeszcze trudniejszym do zniesienia, nie wspomagały również motywacji do wstania z łóżka, która i tak nie była na zbyt wysokim poziomie, jeśli w ogóle na jakimkolwiek. Rzeczywiście, może i bliźniacy nie mieli za dużych zasobów witaminy D3 w swoich organizmach, ale nie było to dostatecznym powodem na próby przeżycia w takich warunkach. Jedyna siła jaka mogła ich zmusić do przebywania na palącym słońcu w sam środek dnia, byli rodzice i ich nakazy zajęcia się gospodarstwem. Zdarzało się to rzadko, bo Felixowi często były one odpuszczane przez niesamowite umiejętności zrobienia sobie krzywdy oraz brak możliwości dostrzeżenia tego dość szybko - co tu dużo mówić, woleli wyznaczyć komuś innemu to zajęcie niż płacić za kolejną wizytę w szpitalu. Viper natomiast potrafiła tak umiejętnie zmęcić wody rodzinne, że jakimś sposobem prawie zawsze udawało jej się wykpić z obowiązków i wkręcić kogoś innego z rodziny w przerzucanie gnoju.
Dla Felixa zmorą był właśnie wolny czas, którego miał więcej, kiedy nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, a jego lękowe myśli szalały jak nigdy. W szkole przynajmniej w jakimś stopniu musiał uczestniczyć w tym, co go otaczało, nawet jeśli nie raz zdarzało mu się z lekcji uciekać. Kilka razy w ciągu dnia musiał zmuszać swoją świadomość do istnienia tu i teraz. Inni uczniowie, nauczyciele, a w szczególności jego siostra bliźniaczka, ściągali go z powrotem na ziemię i nawet jeśli nie do końca byli tego świadomi, to chociaż na chwilę spowalniali spirale natrętnych myśli. Zazwyczaj udawało mu się jakoś przetrwać przez opracowywane latami sposobami na rozkojarzenie własnego umysłu i zatrzymywanie jego nagłych popędów wywoływanych gniewem. Prowadziły one bowiem do jeszcze bardziej ryzykownych zachowań z jego strony, a w jego przypadku mogłyby się one skończyć tragicznie. Właśnie to było paradoksem, towarzyszącym odkąd pamiętał. Ze strachem, koszmarami i lękami związanymi ze śmiercią potrafił sobie radzić tylko w jeden sposób. Dając upust emocjom i potrzebom, które prowadziły go tylko w jedną stronę. W stronę tej śmierci właśnie.
Tego dnia, od rana towarzyszyła mu szczególnie jedna, natrętna myśl. Próbował o niej zapomnieć, czytając te same książki, które zazwyczaj w tym pomagały. Był nawet na tyle zdesperowany, że sięgnął po jakąś, której jeszcze nie miał w rękach, ale tak jak się spodziewał odrzucił ją w kąt, bo to co nieznane wspomagało w nim lęk zamiast uspokajać. Postanowił, że nie będzie próbował męczyć się i wmawiać sobie, że da radę to opanować, dlatego sięgnął po dwie tabletki xanaxu już zanim zjadł śniadanie. Wyłaniając się ze swojego pokoju, nie pomyślał o uniesieniu głosu, co robił każdego ranka, widząc wybryki swojego rodzeństwa, a szczególnie jednego z nich. Isaac było nie do zniesienia na co dzień, zazwyczaj był nawet głośniejszy niż toksyczne myśli Felixa, co doprowadzało go do szału i prowadziło do lekkich wybuchów gniewu, do których wszyscy byli już przyzwyczajeni. Nie byli przyzwyczajeni natomiast do mrożącego krew w żyłach milczenia i całkowitego braku zwracania uwagi do otaczającego go świata. Nie sądził jednak, że ktokolwiek z jego rodziny może zwracać na to uwagę, no może poza Viper. A jeśli było inaczej, to raczej i tak nikt nie był tak odważny by zapytać go czy wszystko w porządku, bo to zawsze prowadziło do czystej furii z jego strony. Przecież nie był tak żałosny, żeby ktokolwiek mógł spojrzeć na niego z żalem i zmartwieniem. Zawsze potrafił poradzić sobie ze wszystkim sam, a przyznanie się do słabszych chwil było tylko ujmą na jego honorze i męskości.
Dosłownie nic nie potrafiło go wyprowadzić z równowagi, gdy w jego głowie uwiła sobie miejsce jedna, uparta i nieznośna myśl. Weź swój młotek, no dalej weź go. Sprawdźmy jak łatwo rozbiją kości twoich palców i…. Rozejrzał się dookoła, odrywając wzrok zafiksowany na swoich dłoniach, gdy matka bezwiednie dotknęła go w ramię. Szybko doszedł do wniosku, że przebywanie w domu nie jest zbyt mądrym pomysłem. Jeżeli miało to prowadzić do zrobienia czegoś sobie, to przynajmniej będzie z dala od wszystkich.
Z dokładnie tego powodu, kilka godzin później sprowokował bójkę, która dla pobocznego świadka mogłaby się skończyć dla niego katastrofą. Choć szanse miał znacznie wyższe przez swoje doświadczenie z podobną dyscypliną, a analgezja wrodzona dawała mu tą przewagę, że ból czy choćby dyskomfort nie sprawiał, że cokolwiek mogłoby go zatrzymać, to jednak on jeden na czterech było wyborem iście idiotycznym. Gdyby Viper była tego świadkiem w ogóle nie dopuściłaby do tego lub ukróciłaby to o wiele szybciej. Siostry przy nim nie było, a nawet nie miał w planach zamiaru informowania jej o tym. Jedynie włączona w jego telefonie lokalizacja - po to właśnie by w takich sytuacjach można było go odnaleźć - była w stanie nakierować ją na miejsce przebywania jej braciszka. Nie, żeby aż tak często zdarzało się, żeby ją to jakoś szczególnie obchodziło. Przynajmniej takie miał wrażenie, ale wielu rzeczy w ich sprawie można było się tylko domyślać.
Nie wiedząc już jaką drogę musiał przebyć i jakiego szlaku myślowego doświadczyć, by stanąć na szczycie kamiennych schodów, na których miał okazję siedzieć dość często, znowu złapał się na wpatrywaniu się w swoje dłonie, które tym razem, choć bezboleśnie, trzęsły się, rozmazując mu tylko przed oczami kolor krwi i fiolet obitych kostek. Zdawać się mogło, że nie tylko ręce mu drżały, a całe jego ciało zdołało rozedrgać się z powodu uciekającej z niego adrenaliny. Nie zdążył jeszcze przyjrzeć się swoim urazom, ale dostrzegał kilka lekko wygiętych palców, dziwnie sztywne ramię i kolano, które zdecydowanie miało większą trudność w utrzymaniu go pionowo niż drugie. Czerwone krople pojawiły się na nich chwilę potem, zdobiąc wierzch jego dłoni świeżą krwią. Przetarł, dość niedelikatnie, twarz przedramieniem - bluzę musiał zgubić już gdzieś dawno albo schować do plecaka. Zdeterminowany, żeby iść przed siebie, choć bez celu, bo do domu w takim stanie wracać nie miał zamiaru, ale nie miał planu na to jak doprowadzi się do stanu, który choć trochę pozwoliłby mu przejść koło rodziców niezauważonym. Przebłyski racjonalnego myślenia pozwoliły mu dostrzec czarne kropki, pojawiające się przed oczami, jakby tego było mało, że świat wokół niego był całkiem rozmazany. Zrobił jeden krok, potem drugi, odetchnął głęboko, mając nadzieję, że opanował swoją motorykę do tego stopnia, że uda mu się zejść z tych jebanych schodów i mieć szansę na chwilowe odsapnięcie na samym dole. Zdał sobie sprawę, że się przeliczył, gdy jego uszkodzone kolano nie utrzymało ciężaru jego ciała, a on sam runął na sam dół. Otworzył oczy w pozycji leżącej, przez chwilę skupiając się na niebie otoczonym drzewami. Nie był tylko świadom tego, że przytomność odzyskał nie po samym upadku, a po kliku dobrych minutach leżenia tam nieświadomie. Szybko podniósł się do siadu, ale równie prędko tego pożałował i z powrotem położył się na schodach, próbując opanować zawroty głowy oraz narastające mdłości. Był tym zbyt zajęty, żeby sprawdzić stan swojej głowy mimo, źe znane mu objawy mogły wskazywać na wstrząs mózgu.

viper monroe
powitalny kokos
felek
brak multikont
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
Technologia, na ogół będąca przecież zmorą, przyćmiewającą jakże wspaniałe uroki życia, czasem jednak na coś się przydawała. W przypadku Viper - na przykład do tego, żeby mieć oko na Felixa, nawet jeśli ten nie kręcił się akurat w jej pobliżu. To nie tak, że hobbystycznie wpatrywała się w znacznik lokalizacji, z jakąś maniakalną obsesją kontroli, ale nie można było zaprzeczyć, że raz na parędziesiąt minut potrzebowała sprawdzić, gdzie podziewał się jej bliźniak, bo - to już zdążyła zauważyć - jeśli nie kręcił się w jej pobliżu, to zazwyczaj zanosiło się na jakiś dym. To znaczy - kiedy był obok też zazwyczaj zanosiło się na dym, ale mając brata w zasięgu, mogła jakoś zapobiegać ostatecznej eskalacji, ale z dystansu... no cóż, było to dużo trudniejsze.
Tego dnia lokalizacja wskazywała ustronny zakątek lasu i nie musiała nawet długo zastanawiać się, żeby dojść do wniosku, że to oznaczało kłopoty, zwłaszcza, że (z tego, co widziała, biorąc poprawkę na okazjonalnie urywający się zasięg) Felix kręcił się po nim bez konkretnego celu - chyba, że jego cel pozostawał ruchomy, miał po parze kończyn dolnych i górnych, bijące serce i oddech w płucach, ale to wcale nie napawało jej jakimś wielkim optymizmem. Oczywiście, że cholernie nie chciało jej się wychodzić z domu - zresztą niespecjalnie mogła, bo czekały na nią obowiązki, których nie udało jej się wyjątkowo zrzucić na nikogo innego, ale wiedziała dobrze, że zignorowanie tego głupiego przeczucia, które gryzło ją teraz nieznośnie, wiązałoby się z negatywnym rozwojem sytuacji. Także, wciąż wyświetlając lokalizację brata, udała się na tę wyprawę, w duchu przeklinając Felixa za to, że nie potrafił chwili usiedzieć w miejscu i nie sprawiać jej żadnych problemów. Oczywiście zabrała ze sobą apteczkę i butelkę wody, bo kretyn pewnie nawet nie pomyślał o tym, że przy podobnych temperaturach wypadałoby się regularnie nawadniać.
Przez dłuższą chwilę błąkała się po leśnych ścieżkach lasu deszczowego, bo zasięg w tym miejscu naprawdę przycinał, a droga, którą szła, rozwidlała się wielokrotnie i dość mało intuicyjnie, także nawet pomimo faktu, że zapuszczała się w te tereny dość często, musiała zastanowić się nad każdym skrętem, żeby nie nadziać się przypadkiem na ślepy zaułek, za którym rozpościerał się tylko gęsty las albo jakaś neutralna polana. Dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że nie szła wcale w pierwszy przypadkowy punkt gdzieś w środku lasu, ale na kamienne schody, które je brat wyjątkowo sobie upatrzył i na których znajdowała go niejednokrotnie już w stanie znacznie odbiegającym od normy. Nie była to dobra nowina; zacisnęła palce mocniej na uchu torby, w której znajdowała się apteczka i przyspieszyła kroku.
Dostrzegła go od razu, jeszcze z pewnego dystansu i jeszcze - teoretycznie - nie mogąc być pewną, że ma przed oczami właśnie swojego bliźniaka. Sylwetka wyłożona u dołu schodów niewątpliwie była Felixem, na którego widok westchnęła tylko głęboko, żeby zaraz ruszyć w jego stronę szybkim krokiem. Szybko okazało się, że wcale się nie myliła - jej brat był doszczętnie poturbowany i Viper nawet już nie miała siły zastanawiać się nad tym czy do tego stanu doprowadził się samodzielnie, czy ktoś zdecydował się mu pomóc. Kucnęła nad nim, zaraz gromiąc go spojrzeniem.
- Czy ty zawsze musisz gdzieś poleźć bez słowa i coś odjebać, a ja cię potem muszę składać, debilu? - fuknęła w jego stronę, zaraz skupiając się na oszacowaniu jego obrażeń. Intuicyjnie zaczęła od przyglądania się głowie, ale ta na szczęście raczej nie była rozbita, bo ślady krwi dookoła na to nie wskazywały. - Spadłeś? - dopytała jeszcze, choć odpowiedź była dość oczywista. Zaraz zjechała spojrzeniem na jego dłonie, które zawsze zdradzały część znaczących informacji o tym, co sprawiło, że Felix znajdował się w stanie, w którym go znajdowała. - Napierdalałeś się z kimś? - wyrzucała z siebie te pytania machinalnie i chyba bardziej po to, żeby dać mu do zrozumienia, że i tak mogła domyślić się wszystkiego sama, więc żadne ściemnianie nie wchodziło tutaj w grę. Chwyciła go ręką pod ramiona, żeby zaraz włożyć całą swoją siłę w próbę podniesienia go do siadu. - Ja pierdolę - mruknęła tylko, bo ostatnio wszelkie wysiłkowe zadania sprawiały jej dużo więcej trudności, niż wcześniej. - Pokaż jeszcze ten łeb. - Nie zaszkodziło się upewnić, prawda? Jednocześnie jedną ręką sięgnęła do torby, żeby wyjąć z niej butelkę wody i wcisnąć Felixowi w łapy. - Pij - nakazała, zaraz znowu zajmując się oględzinami jego czaszki. - Chce ci się rzygać? - spytała jeszcze kontrolnie, jakoś niezbyt przejęta tym, że ten nawał pytań mógł Felixa skonfundować.

felix monroe
ODPOWIEDZ