malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
  • 16.
Było późno.
Zza okna do niedużego salonu; przez delikatnie odsłonięte żaluzje wpychały się promyki pełni księżyca. Nef i Matt dawno poszli, a raczej zniknęli w otchłani ciemności jaka bazowała nad dzisiejszym dniem. Śmierć przyjaciela, pogrzeb - rozsypanie jego prochów w miejscu, z którym nie miał za wiele wspólnego - ale chciał być z nimi, z najbliższymi by w ostatnim oddechu na tym okrutnym świecie towarzyszyły mu osoby, które znaczyły najwięcej.
Siedziała na drugim krańcu kanapy i czuła się winna. Powinna odejść razem z nimi - uciec z miejsca, które nie tak dawno przetworzyło im tyle bólu i cierpienia. Znała ten salonik, znała tą satynową kanapę - gdzie sprzed niecałych dwóch lat jej drobne ciało wyginało się w falach rozkoszy.
Co ją zatrzymało?
To dzisiaj po raz pierwszy widzieli się od chwili „zerwania.” Nie spodziewała się go, nie sądziła że przybędzie na pochówek - ze świadomością, że ona tam była - ale przyszedł - pojawił się i wraz z sobą przypałętał wszystkie uczucia, a których próbowała zapomnieć - wydusić z siebie, zakopać w najgłębszym dole. Nie potrafiła - gdy jej oczy spotykały się z jego; wszystko powracało ze zdwojoną siłą - dlatego, też teraz została - może z czystej chęci potowarzyszenia, bądź samolubnego wchłaniania tych momentów gdy byli tylko we dwoje. Trudno stwierdzić - trudno sprecyzować tak dogłębne analizy - albowiem nie da się pojąć rozszalałego umysłu kobiety od tak.
Sama nie wiedziała czego chciała, nie miała bladego pojęcia kim jest - i gdzie zaprowadzi ją to położenie - działała spontanicznie, bo chyba tylko to było dla niej prawdziwe. Głowę miała skierowaną w dół, a opuszkami przesuwała po swej złotej obrączce - pomimo wszystko wciąż ją nosiła, nawet gdy Ephraim w końcu postanowił stanąć przy jednym ze stanowisk. - Rozwodzimy się. - rzucone pod nosem, jakby z odrobiną odrazy - do samej siebie, do tego jak swoimi czynami doprowadziła do rozpadu dwóch małżeństw. - Chciałam, abyś dowiedział się ode mnie... - zanim zaczną plotkować, zanim po całej wsi rozniesie się - że poszła w ślady własnej matki i również nie potrafi utrzymać przy sobie faceta.
Złoty pierścionek po tych słowach, został jednym ruchem ściągnięty i wsunięty do małej, czarnej torebki - by zaraz spojrzenie Pameli powędrowało ku mężczyźnie. - To chyba wszystko co chciałam Ci powiedzieć... - zaczęła z wyczuwalną niepewnością, by po chwili unieść się i nałożyć na swe ramiona ciemną marynarkę. - Inaczej sobie wyobrażałam tą rozmowę, ale nie chcę abyś pomyślał, że jak Epharim mnie nie chcę, to przyszłam do Ciebie. - odpowiedziała na jednym tchu, łapiąc za torbę i zarzucić na swe ramię pasek od torby.

ernest wordsworth
ambitny krab
.
pisarz — własne mieszkanie
33 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie powinien przychodzić.
Wiedział to teraz, kiedy emocje opadły, kiedy Neff i Matt udali się w stronę własnych demonów, zostawiając te dwójkę na kanapie z ich własnymi. Jak mogli, prawda?
Owszem, chciał pożegnać swojego przyjaciela, towarzyszyć mu w ostatniej drodze na tym świecie, nawet jeżeli z każdą godziną mijającą w ich towarzystwie dochodził do przekonania, że ta ostatnia droga wcale nie była dla zmarłego, który w ich rzeczywistości żył już jedynie we wspomnieniach. Natomiast w świecie materialnym był jedynie prochem.
Powinien nie przychodzić - to wiedział, gdy ich oczy się spotkały, a on poczuł to samo uczucie kleszczące się między żebrami, które na moment zabroniło mu normalnie oddychać. Starał sobie wmówić, że to koniec - przecież z tego uczucia nie wyszło nic dobrego, przecież to nie tak, że ona umiała wybrać jego nawet w momencie, kiedy on wybrał ją. Dlatego czy sens miało poddawanie się raz jeszcze słabości obezwładniającej ciało, gdy znowu spotkał spojrzenie czekoladowych oczu, w których kiedyś uwielbiał się topić? Zapewne nie. Zdrowy rozsądek próbował mu powiedzieć, że nie, chociaż serce śpiewało zupełnie inną melodię.
Ale nie mógł oderwać wzroku, kiedy wypowiedziała słowa, które przypieczętowały rozpad małżeństwa Burnettów, rozpad, który zapowiadał jej już wtedy, ale chyba jeszcze nie chciała słuchać. I mógłby powiedzieć, a nie mówiłem, mógłby wyrzucić jej to, że przychodziła do niego nie z własnego wyboru, ale z uwagi na to, że on, idealny ojciec i mąż jej nie chciał. - Przykro mi - odpowiedział neutralnie, z automatu. Bo może nawet było mu przykro? Mimo okropnych słów, które wypowiedział to kochał ją. Kochał szczerze i czasem wydawało mu się, że całym sercem. I życzył jej szczęścia, chociaż chyba nigdy jej tego nie powiedział, nie w twarz. Nie w tym kontekście. I naprawdę nie wiedział czego miałby oczekiwać, dlatego obserwował jej ruchy, jak ściąga obrączkę z palca, wkładając ją do torebki. Czy przyznanie się mu do końca małżeństwa miało być ostatnim krokiem do przyznania się, że to koniec? - Więc po co zostałaś? Jak sobie to wyobrażałaś? - wyrzucił z siebie, nagle nie chcąc, aby wychodziła. Jeszcze nie teraz. Nie w taki sposób. - Bo na razie tak to wygląda, przychodzisz bo nie masz innej opcji. Bo tym właśnie dla ciebie jestem opcją, a nie wyborem, prawda Pam? - to bolało. Chciałbym wierzyć, że była tu bo chciała, a nie dlatego, że on jej nie chciał. Że rozwód zdarzył się chociaż po części dlatego, że ona nie chciała być z nim, a nie dlatego, że on nie chciał być z nią. Że Ernest nie był jedynie marną nagrodą pocieszenia. Wlepił w nią wyczekujące, może nawet zdesperowane spojrzenie.

Pamela Brumby
powitalny kokos
lenny
abraham, larabel, novalie, priscilla
ODPOWIEDZ