wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
two
what did you do today? mistakes
Mira Beresford

Długo wahał się z decyzją przyjazdu do Lorne Bay.
I to nie do końca tak, że nie miał wyboru, bardzo chciał tak myśleć, momentami nawet w to wierzył, ale nie… kilka zbiegów okoliczności, kilka rozwiązań, które wydawały się bardziej rozsądne czy wręcz oczywiste, i tym sposobem, znalazł się tutaj — pośrodku niczego. Z n o w u. W miejscu, którego nie poznawał — lub zwyczajnie nie pamiętał — a które momentami sprawiało wrażenie jakby czas tutaj stanął w miejscu… To również jedynie kolejne pobożne życzenie — gdyby mógł, wspominałby tylko tamte lato sprzed piętnastu lat, gdy wszystko było prostsze, łatwiejsze i tak po prostu dobre. Niewiele momentów, które miały miejsce później, mógł określić w ten sposób. Ktoś inny zapewne pokusiłby się o stwierdzenie, że to właśnie dlatego to wspomnienie jest takie wyjątkowe, ale nie on, on prędzej nazwałbym jej banalnym, momentami żałosnym… w perspektywie kolejnych piętnastu lat.
Zwłaszcza, że nie było jedynym jego wspomnieniem, które wiązało się z tym miejscem. Do tego drugiego wracał myślami o wiele częściej niż tego chciał, a jeśli już, czegokolwiek by chciał, to nie pamiętać, jakby nigdy nie miało miejsca. To trudne, zwłaszcza, gdy na każdym kroku człowiek boleśnie zderza się z konsekwencjami. I wcale nie twierdził, że na nie nie zasłużył lub że były zbyt dotkliwe, nic z tych rzeczy… miał dość czasu, by to przemyśleć. I przez cały ten czas, choć wściekły i rozgoryczony, uparcie trzymał się jednej myśli — mogło być gorzej. I nie, nie dla niego, nie dbał o siebie… dla niej
Lorne Bay, droga, którą pokonywał wcześniej dziesiątki razy, ta nieszczęsna data… to wszystko już zawsze miało się kojarzyć z nią.
Znał jej imię, nazwisko i numer telefonu, na który zresztą dzwonił przynajmniej raz w miesiącu. Z czasem, co rzadziej, mimo to wciąż mając nadzieję, że przyjmie połączenie. Sam do końca nie wiedział, co miałby jej powiedzieć, więc może dobrze, że nigdy nie odebrała… W głowie odtwarzał tę rozmowę setki razy, to jak miałaby wyglądać, ale miał wrażenie, że żaden ze scenariuszy nie był wystarczająco dobry — nic, co gotowy był powiedzieć, choćby nie wiem jak szczerze, nie cofnie tego, co zrobił, choć again… mogło być gorzej.
To samo pomyślał, gdy wrócił do domu z portu, po całym dniu udawania, że wie, co robi, podczas gdy potrzebował zaledwie kilku godzin, by stracić resztki cierpliwości, godności i czucia w lewej ręce. Tak. Wyobrażam sobie, że zaliczył bliskie spotkanie z jakąś ostrą krawędzią blachy i uświadomił sobie, dość boleśnie, dlaczego nie warto zdejmować rękawiczek, nawet skuszony perspektywą jednego papierosa… Jeszcze zanim wyswobodził ręce, poczuł jak wnętrze dłoni zalewa ciepła, lepka krew. Pierwsze co zrobił, to sięgnął po leżącą niedaleko szmatę i owinął skaleczoną dłoń, a gdy ta zaczęła przesiąkać — zdecydowanie za szybko, by go to nie zmartwiło — wrócił do domu, gdzie zamienił szmatę na kuchenną ścierkę, wcześniej jednak wetknął rękę pod zlew, co nie było zbyt mądre, bo… kto to będzie sprzątał?
Minęło kilka godzin, zdecydowanie JEST GORZEJ, i oto znalazł się na ostrym dyżurze, zastanawiając się, czy nie powinien poważniej potraktować tej sprawy, zwłaszcza, gdy dostrzegł spojrzenie starszej kobiety siedzącej naprzeciwko. Patrzy to na niego, to na jego rękę, którą z odruchu kurczowo przyciskał do siebie, więc w odpowiedzi posyłał jej krótki nieco krzywy uśmiech, wymowny prawie tak samo jak „pilnuj swojego nosa” i cierpliwie czekał na swoją kolej. W końcu zwalniało się jedno z łóżek, a on słysząc swoje nazwisko, wstał, choć może trochę za szybko, bo zobaczył przed oczami ciemne plamy. Na szczęście zniknęły tak samo szybko jak się pojawiły. Podobnie zresztą poczuł się, gdy ktoś rozsunął błękitną kotarę, a on doskonale wiedział, kim jest osoba, która pojawiła się przy jego łóżku nim brunetka zdążyła otworzyć usta by się przedstawić.
powitalny kokos
marcepan
chirurg ogólny — Cairns Hospital
32 yo — 175 cm
about
zagubiona w miłości pani doktor, która po rozwodzie źle wybrała, więc teraz powoli radzi sobie z brutalną prawdą o swoim życiu

[akapit]

06.


Zaskakującym wydawał się fakt, że ukochane Lorne Bay ostatnio – chwilami, zaczynało ją poniekąd przytłaczać. Znajome twarze nie cieszyły jak zwykle, a raczej budziły w niej obawę, co do potencjalnych pytań, gestów wsparcia czy słów pełnych litości. Z jednej strony oczywiście było to miłe, ale z drugiej – trochę jej ciążyło. Nie chciała być nieustannie kojarzona z tymi wydarzeniami, potrzebowała odrobinę prywatności, spokoju i samotności… czystej, ludzkiej samotności, by jakoś sobie to poukładać w głowie. W ostatnim czasie naprawdę zbyt wiele rzeczy ją przytłoczyło i chociaż robiła dobrą minę do złej gry, to bywały momenty, w których miała po prostu dość. Tym bardziej, że żadna z tych kwestii nie mogła podlegać zamknięciu – proces o morderstwo nadal trwał, ona nadal pozostawała jednym z głównym świadków i składając zeznania, przeżywała i odtwarzała to wszystko od nowa, niczym zdarta płyta. Ciężko więc było zamknąć rozdział, który stanowił tak ogromną część Twojego życia – bo począwszy od małżeństwa, a skończywszy na śmierci człowieka, przez którego poniekąd to małżeństwo się rozpadło. Gdy spędzała więc samotne wieczory, coraz częściej myślała o tym, czy istotnie podjęła dobre decyzje – bo gdzie byłaby dzisiaj, gdyby nadal była mężatką? Czy to wszystko zdołałoby się poukładać? Czy byłaby wreszcie szczęśliwa?
Bo dzisiaj nie była. Nie była od wielu tygodni i niestety nic nie wskazywało na to, aby ten stan rzeczy miał wkrótce ulec zmianie. Gdyby tego było mało, miała ostatnio szczęście do spotkać z ludźmi, którzy stanowili ważną część jej przeszłości – ważną dla niej, albo ważną dla biegu pewnych wydarzeń. O ile póki co były one dobre, to niestety nie sądziła, że kiedykolwiek – może wkrótce – przyjdzie jej spotkać człowieka, który poprzez swoją brawurę i powiedzmy sobie szczerzę – głupotę – prawie zabrał jej wszystko, na czym tak jej zależało. Nie tylko potencjalnie zawodową karierę, ale może i nawet zdrowie czy życie. I chyba tylko cud sprawił, że wypadek sprzed kilku lat nie przyniósł ze sobą tak poważnych konsekwencji – że ostatecznie wyszła z niego cało, a jedynie wspomnienia czasami nawiedzały ją w nieprzyjemnych momentach, spędzając sen z powiek. Gdy słyszała trzaskające z ogromną siłą szkło, myślała tylko o tym, że zginie… dlatego tak niechętnie wracała wspomnieniami do tamtego dnia i do rekonwalescencji. Prawie w ogóle zaś nie myślała o człowieku, który do tego doprowadził, bowiem gardziła pijanymi kierowcami i nie potrafiła znaleźć dla nich cienia rozgrzeszenia za to co robili, wsiadając do samochodu pod wpływem alkoholu. I chociaż Mira nigdy nie spotkała człowieka, który za tym wszystkim stał, nie osobiście, to wiedziała, iż ten próbował się z nią skontaktować, za każdym razem, gdy odbierając od nieznanego numeru, słyszała w słuchawce prośbę o przyjęcie połączenia z więzienia, na swój koszt. Wówczas ten koszmar do niej wracał, a ona sama nie potrafiła odpowiedzieć twierdząco… po prostu kończyła połączenie. Za każdym jednym razem. Los jednak nie zamierzał jej odpuścić nawet na chwilę – ale, póki co, nie była tego jeszcze świadoma, dlatego będąc właśnie na dyżurze, gdy została poproszona do pacjenta, który zgłosił się z raną dłoni – którą najpewniej trzeba będzie szyć, podążyła na odpowiednią salę, zgarnęła potrzebne rzeczy i podeszła do odpowiedniego łóżka. Po tym jak odsłoniła niebieską kotarę, jej spojrzenie napotkała męski wzrok, na co odpowiedziała delikatnym uśmiechem, wkładając na dłonie rękawiczki, które miały jej pozwolić obejrzeć ranę.
- Dzień dobry, jestem doktor Beresford. Jestem chirurgiem i obejrzę pana ranę – odparła, swobodnym tonem głosu, ze standardowo wyrecytowaną formułką, którą stosowała za każdym niemal razem, gdy jej pacjent był przytomny. Częściej bowiem bywała na sali operacyjnej, ale ostatnimi czasy równie chętnie pomagała na ostrym dyżurze, gdzie zwykle brakowało rąk do pracy. Podeszła więc bliżej łóżka i spojrzała na dłoń mężczyzny, właściwie to sięgnęła do jego ręki i ułożyła ją tak, by mogła ją obejrzeć, odsłaniając amatorski opatrunek, który najpewniej sam sobie zorganizował. – Nie wygląda to dobrze – stwierdziła na pierwszym rzut oka, starając się delikatnie obejrzeć ranę – Może Pan powiedzieć co się stało? Jak powstała rana? – spytała, odkładając delikatne jego dłoń i sięgnęła po podkładkę z kartą pacjenta, na której zapisała kilka rzeczy, zerkając kątek oka na mężczyznę – Odczuwa Pan bóle głowy, zawroty? Przypuszczam, że stracił Pan trochę krwi, zważywszy na zakrwawiony opatrunek. Rana niestety jest głęboka, więc będziemy musieli szyć – wyjaśniła spokojnie, nie wiedząc jak pacjent zareaguje, bo spotykała się już z różnymi przypadkami. Znajdujący się jednak na łóżku mężczyzna, wydawał się dziwnie spokojny, tym samym przyglądając się jej nieustannie, co nie umknęło jej uwadze. Uniosła delikatnie kącik ust i spojrzała na niego, przykładając podkładkę do klatki piersiowej. – Proszę się nie martwić, zrobimy to tak, by nie została blizna.
Ambrose Hennessy
death by overthinking
Mirka
wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
Człowiek może czuć się obco nawet we własnym domu, wśród bliskich. Zdaje się, że to właśnie wtedy uczucie to doskwiera najbardziej. Właśnie tak się czuł, gdy po wyjściu z więzienia wszyscy jego przyjaciele, kierowani niezrozumiałą dla niego logiką, postanowili zwalić mu się na głowę i nie opuszczać jego mieszkania przez naprawdę długie godziny, zupełnie jakby obawiali się zostawić go na chwilę samego, aby — uwaga, uwaga — “nadrobić stracony czas”. Słowo daję, te słowa padły co najmniej dziesięć razy nim ktoś zauważył, że za każdym razem przewracał oczami! Oczywiście, wiedział, że nie mogli mieć nic złego na myśli, i że mieli naprawdę dobre intencje. Nie mógł ich winić za to, że nie potrafili postawić się na jego miejscu — nikt nigdy nie był i nie będzie na jego miejscu. Do tego doszedł dość prędko...
Od dobrych kilku lat tkwił w miejscu, do którego zaprowadził go cały szereg złych decyzji, nierzadko podjętych nieświadomie — ekhem — lub za sprawą kogoś innego. Winić jednak mógł tylko siebie. I wiedział doskonale, że potrzebuje znacznie więcej niż tych dwunatu kroków, by ruszyć z miejsca. Ktokolwiek wymyślił ten cholerny program, nie pomyślał o tym, że najtrudniejszymi krokami będą te potrzebne do pokonania odległości od celi do maleńkiej sali, gdzie raz w tygodniu odbywały się spotkania dla anonimowych alkoholików. Nie takich anonimowych w bloku więziennym, gdzie każdy wiedział wszystko o wszystkich. Spotkania były dobrowolne, nawet tam, gdzie wolność zostawia się za bramą, ale zdaje się, że inaczej nie miałyby najmniejszego sensu... Zapytano go raz, drugi, trzeci. Z czasem przestano pytać, a niedługo później mógł powiedzieć, że jest trzeźwy od 30 dni. Nie trudno o to w więzieniu, ale mimo wszystko, to powód do dumy. Tak mówili...
Za każdym razem jednak powracało pytanie, czy musiało się zdarzyć wszystko to, co się zdarzyło, by wytrzeźwiał za kratkami?
Wiedział o niej więcej niż ona o nim, tego był pewny — podczas procesu, gdy sztab prawników zatrudnionych przez jej rodzinę walczył dla niej o sprawiedliwość, ona wciąż dochodziła do siebie w szpitalu. Niejednokrotnie myślał sobie, że to może i lepiej, nie był pewien jak zachowałby się, gdyby siedziała na sali sądowej, prawdopodobnie patrząc na niego z pogardą, na którą sobie zasłużył. Oczami wyobraźni zawsze widział to w ten sposób.
Zupełnie nie jak teraz.
Dzień dobry — odparł prędko, gdy dotarło do niego, że coś do niego powiedziała, a on wciąż wpatrywał się w nią nieco nieobecnym wzrokiem, podczas gdy w głowie ledwo odróżniał jedną myśl od drugiej - wiedział, że udało jej się skończyć staż i rezydenturę, wiedział, że przez następnych kilka lat mieszkała w Lorne Bay, wiedział to wszystko, a jednak nie przewidział, że gdy zjawi się na izbie przyjęć z rozciętą ręką, potrzebna będzie pomoc chirurga, a chirurgiem będącym akurat na dyżurze, będzie ona. Los ma naprawdę paskudne poczucie humoru.
"Nie dobrze" w sensie amputacja czy obejdzie się bez? — Tak, jego też Bóg jakoś szczególnie tym poczuciem humoru nie obdarował. Spróbował wysilić się na jakiś uśmiech, w końcu to żart, ale w tym momencie sięgnęła do jego prowizorycznego opatrunku czyli kuchennej szmatki, która w tym momencie była już w kolorze pięknej czerwieni i brązu. Na pytanie, jak powstała rana, nie mógł się powstrzymać, i zaśmiał się pod nosem, bo pierwsze co przyszło mu do głowy to — Jakiś idiota zdjął rękawiczki żeby zapalić, a potem postanowił wrócić do pracy i pomóc koledze przy zdejmowaniu blaszanej obudowy z... zresztą, nieważne. Tym idiotą jestem ja — mruknął, wzruszając lekko ramionami. Lekkie niedoszacowanie, if you ask me. Naprawdę starał się na nią nie patrzeć, ale wystarczyło, że na moment skupiła się na jego karcie, notując coś, co pewnie powinno go zainteresować, a jego spojrzenie wracało ku jej twarzy. Na kolejne pytanie jedynie pokręcił głową.
Sporo. Zastanawiam się „ile krwi poza ciałem to za dużo krwi”, patrząc na to, że moja kuchnia wygląda jak miejsce zbrodni… — Sam nie wiedział, czy próbuje być zabawny czy to zdenerwowanie wzięło górę i zwyczajnie nie potrafi się przymknąć. Oczywiście, zamierzał udawać, że chodzi o rękę! I ewentualne blizny. Dlatego w odpowiedzi pokiwał głową. — Czy może to Pani zrobić, nie podając mi nic? — Głupie pytanie, pomyślał, widząc jej minę, więc szybko dodał — Nie staram się zgrywać bohatera, tylko... próbuję tylko pozostać czysty. — No przecież musiała wiedzieć, o co chodzi.

Mira Beresford
powitalny kokos
marcepan
chirurg ogólny — Cairns Hospital
32 yo — 175 cm
about
zagubiona w miłości pani doktor, która po rozwodzie źle wybrała, więc teraz powoli radzi sobie z brutalną prawdą o swoim życiu
Rzeczywiście nikt nie mógł postawić się na jego miejscu – z wielu powodów było to niemożliwe, bo chociaż więzienia pełne były ludzi, którzy w życiu zbłądzili, tak ostatecznie okazywało się, że niewiele osób w naszym otoczeniu w takim właśnie miejscu było. Mira osobiście nie znała nikogo, kto przebywał w więzieniu, więc tym bardziej takie odczucia były jej kompletnie obce – zawsze znajdowała się bowiem po tej drugiej stronie i o ile nie wiązało się to bezpośrednio z karierą zawodową jej byłego męża i jego rodziny, tak ostatecznie właśnie w ich własnym przypadku, całość sprowadzała się do tego, że winny wypadku, w którym została poszkodowana, trafił za kratki. Trudno gdybać czy całość winy była słuszna czy nie, w tamtej chwili liczyło się bowiem wyłącznie to, że był pod wpływem, a to stanowiło winę najgorszą z możliwych – i nie podlegało to dyskusji. A Mira mogła w związku z tym stracić przecież nie tylko zdrowie, ale i życie; w ostateczności chociażby szansę na rozwijanie zawodowej kariery, o której marzyła całe życie i które także to życie poświęciła. A to byłby dla niej równie ogromny cios – na pewno jednak nie na tyle mocny, co chociażby problemy ze zdrowiem, które również mogły jej towarzyszyć już do końca życia. Miała więc to przysłowiowe szczęście w nieszczęściu, że z całego tego tragicznego zbiegu wydarzeń, ona ostatecznie wyszła niemal że bez szwanku, mogła więc dziękować za cud, który podarowało jej życie.
Ironią samą w sobie pozostawało więc to, jak bardzo sama sobie to życie skomplikowała, a poniekąd również zniszczyła, chociaż dostała od losu taką szansę – może drugą szansę na życie. I to życie miało być lepsze i pełniejsze, a tymczasem… okazało się pasmem niepowodzeń. Bo o ile w pracy radziła sobie świetnie, tak rozwód, zdrada czy morderstwo, które dotknęło jej bezpośrednio, ale i zemsta, niebezpieczeństwo i ludzie, których jak sądziła znała – wprowadziły do jej życia istny chaos. Co gorsza, nie miała pojęcia jak sobie z tym chaosem poradzić i co począć, by znaleźć wyjście z tej sytuacji. Najlepszą ucieczką jak zawsze okazywała się praca, nie miała więc pojęcia, że los okrutnie drwił sobie z niej nadal i wprost pod jej wyćwiczone i wprawione ręce chirurga, popchnął właśnie tego człowieka, który niemal jej tego wszystkiego nie odebrał. Przez własną głupotę i brak rozsądku. Ponieważ jednak nie miała o tym pojęcia, wpatrywała się w niego ciepło i przyjaźnie, podchodząc w ten sam sposób, jak do każdego pacjenta, który najpewniej obawiał się o swoje zdrowie, a jej zadaniem było nie tylko pomóc mu wrócić do pełnej sprawności, ale i zadbać o te nerwy, które na pewno się pojawiały. Uśmiechnęła się więc lekko, dostrzegając na twarzy mężczyzny jakieś dziwne zaskoczenie, gdy wpatrywał się w nią nieco dłużej, chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że coś mówiła. Zdecydowanie zepchnęła to jednak na pasmo wspomnianych wcześniej nerwów, bowiem istotnie jego rana nie prezentowała się nazbyt dobrze. – Myślę, że na pewno obejdzie się bez, przede wszystkim proszę być dobrej myśli, panie… - zerknęła do karty, by wspomóc się wpisaną tam informacją - …Hennessy. Jestem tu przede wszystkim po to, by do jakiejkolwiek amputacji nie doszło, mam nadzieję, że nie zwlekał Pan z pojawieniem się u nas. Rana zdecydowanie nie wygląda dobrze – mówiła, przyglądając się jej już, tuż po tym, jak zdjęła jego prowizoryczny opatrunek, a właściwie to kawałek szmatki, która też nie była w tym wypadku dobrym pomysłem. Wysłuchała jednak krótkiej opowieści o tym, jak owa rana powstała i pokiwała ze zrozumieniem głową, mimo wszystko unosząc kącik ust w momencie, w którym nazwał samego siebie idiotą. – Rana może być zabrudzona, tym bardziej, gdy powstała w wyniku kontaktu z być może zanieczyszczoną obudową. Plus ta szmatka… - zerknęła na niego wymownie, właściwie to lekko karcąco, dając do zrozumienia, iż nie była to odpowiednia rzecz, do zabezpieczenia takiej rany - …ale rozumiem, że w pośpiechu, nerwach i pod wpływem adrenaliny, sięgamy po to, co pierwsze wpadnie nam w ręce. Zaraz oczyszczę ranę, by przypadkiem nie wdało się zakażanie, a potem zajmiemy się szyciem – wyjaśniła więc, nie odrywając jeszcze chwilowo wzroku od rany, którą obecnie zabezpieczyła czystymi gazami, bo krew nadal się sączyła, co też nie było do końca dobrym znakiem. Odłożyła więc kartę, w której zapisała jeszcze kilka ważnych informacji, po czym założyła nowe rękawiczki i przysunęła sobie stołek, ponownie unosząc kącik ust ku górze. Może mężczyzna mówił pełen zdenerwowania i być może nawet od rzeczy, ale i tak jego słowa w jakiś sposób ją bawiły. Również i te o zbyt dużej ilości krwi poza ciałem, nawet jeżeli ostatecznie nie był to żaden żart roku – ale Mira chyba potrzebowała pewnego rodzaju odskoczni i jak widać nowy pacjent potrafił wstrzelić się żartami w punkt, na tyle dobrze, by wywołać uśmiech na jej twarzy. Pozorny, niewielki – ale jednak. – Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie do Pana domu bez zapowiedzi, bo mógłby się nieco przerazić… - zauważyła, nawiązując do tego, iż jego kuchnia, jak sam twierdził, wyglądała obecnie jak miejscu zbrodni. A kiedy sama już miała wspomnieć o tym, że poda mu miejscowe znieczulenie i że absolutnie nic nie poczuje, jego słowa zaskoczyły ją na tyle, iż chyba chwilowo wpatrywała się w niego nieco zaskoczona, nie rozumiejąc. W pierwszej chwili istotnie pomyślała, że próbuje zgrywać przed nią bohatera – czy raczej twardziela – który nie boi się kawałka igły, ale to było nieco niedorzeczne, zważywszy na to, że szykowało się wcale nie takie proste szycie. Uniosła więc pytająco brew, ale nim się odezwała, sam dodał, że… próbuje pozostać czysty. – Och, rozumiem – kiwnęła zaraz głową na znak zrozumienia – Jest Pan w stu procentach pewien? Rana jest głęboka, szycie nieco potrwa i… nie będzie to nic przyjemnego. Mogę podać niewielką ilość miejscowo – zaproponowała mimo wszystko, przysuwając sobie potrzebny sprzęt, a gdy przewinęła się obok pielęgniarka, poprosiła ją jeszcze o kilka rzeczy, tym samym o przygotowanie łóżka i podkładki na rękę, która miała za zadanie ją ustabilizować i ustawić na wymaganej wysokości. Nie potrzebna była na szczęście na tyle inwazyjna pomoc chirurga, by musiało się to odbywać na sali operacyjnej, a z jej doświadczeniem, spokojnie mogła zająć się raną tutaj. – Ale oczywiście decyzja należy do Pana, możemy to zrobić bez. Tylko zastrzegam, że musi Pan zostać nieruchomo w momencie szycia, oboje nie chcemy, by coś poszło nie tak – dodała jeszcze, spoglądając na niego. I na moment zamilkła, po prostu dzieląc z nim spojrzenie, wyczekując po prostu odpowiedzi co do samego znieczulenia i decyzji, jaką w ostateczności miał podjąć. Jeżeli jednak decydował się na szycie bez znieczulenia, to musiała przyznać, że w jakiś sposób jej imponował – nie tylko tym, iż był w stanie wytrzymać ten ból, ale i tym, że istotnie chciał być całkowicie czysty i nawet strach przed bólem nie był w stanie skłonić go do wzięcia czegokolwiek.
Ambrose Hennessy
death by overthinking
Mirka
ODPOWIEDZ