komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
second memory
pamela & ephraim
- No, chodź tu, golasie!
Dziecięcy śmiech poniósł się po domu, a odgłos bosych stópek szybko tupiących po podłodze mieszał się z krzykiem dorosłego goniącego małe ciałko. Piszczące gardełko, lekko schrypnięte i niska częstotliwość męskiego brzmienia. Mogłoby się wydawać, że był to normalny wieczór w domu Burnettów. Że nie działo się poprzez to nic nadzwyczajnego. Że wszyscy byli razem, a wieczorna kąpiel po wycieńczającym dniu pełnym wrażeń, dopełniała obrazu przed pójściem do łóżka. Że ganiający z ręcznikiem ojciec miał przeczytać bajkę na dobranoc, pocałować w czoło każde z dzieci i mieć później czas dla żony. Z którą mogliby spędzić wspólnie czas tak, jak tylko by sobie tego wymarzyli. Że była to część rytuału, jakiego potrzebowali. Wszyscy. Śmiejący się i wydający się naprawdę szczęśliwi. Tacy, jacy nie byli już od długiego czasu.
- Mam cię! - Okrzyk zwycięstwa znów zmieszał się z piskami roześmianej dziewczynki, gdy ręcznik został narzucony na uciekającą jak dotąd Libbie, a silne ramiona ojca uniosły recydywistkę, która zdążyła zatapiać w mydlinach podłogi w całym domu. Trywialne, a mimo to znaczące. Akcentujące jego przywiązanie oraz obecność. Bo zawsze gdy był, oddawał się roli rodzica całym sobą, nie widząc dla siebie innej wersji własnej osobowości. Dom w końcu należał do rodziny i to ona stanowiła na lądzie jego główny odnośnik. Bez względu na to, co działo się po drugiej stronie świata. W końcu tak bardzo sobie to ukochał. Bezpieczeństwo, jakie zapewniały mu te piski, śmiechy, nawet łzy, gdy bolał ząbek, gdy stłukło się kolano, gdy dopadała gorączka. Tak. Był ojcem chyba teraz bardziej, niż był mężem. I nie wiedział dlaczego, ale czuł dziwny spokój. Może to był już ten czas? Czas na spokój? A przecież wydawało się to surrealistyczne. Bardziej niewiarygodne. Wyjazd, który mieli z Pamelą, skończył się pytaniami i otwartymi kwestiami, które dopiero nadchodziły. Padły słowa, padły gesty, które pozostawiały po sobie nowe rany, z jakimi musieli sobie poradzić. W końcu czy mógł kochać aktualną, nieznaną sobie wersję żony? Czy naprawdę oznaczało to definitywny koniec starań o odbudowę własnej rodziny? Czy Ephraim miał zdecydowanie dość tych gromadzących się, narastających problemów psychicznych, od których nie mógł uciec? Dlaczego tamten pocałunek, którym go obdarzyła, wypalił się w jego umyśle tak bardzo? Dlaczego jej dłonie wokół jego talii zdawały się niczym paląca obręcz, od której na jego plecach występował dreszcz? Czego? Bólu, rozpaczy, tęsknoty? A może wszystkiego na raz? I czy naprawdę chcieli rozwodu? Czy on chciał rozwodu? Dla siebie czy dla rodziny, którą mieli tworzyć? Wciąż opartą na kłamstwie?
A jednak był tam pewnego rodzaju spokój. Nawet jeśli nie wiedział, jak powinni się za to zabrać. Na ten moment wystarczyło mu, aby wiedział, że był to kolejny krok — by oczyścić się z nieprawdy oraz oszustw. By powiedzieć dzieciom o tym, co się działo. Ochrona ich przed czymś, czego nie rozumiały, nie miała sensu. I może nie miały wszystkiego zrozumieć tak czy inaczej — mała Liberty na pewno — ale Ephraim chciał budować rodzinę na szczerości. Chciał także, aby wiedzieli, że nie było w niczym ich winy za to, co się działo.
- Co powiecie, żebyśmy zeszli jeszcze na dół? Spędzili jeszcze trochę czasu na plaży?- Wycierając ciałko córki, patrzył również na Jace'a, który już w swoim ciepłym onesie ze Spider-Manem, czekał na koniec siostrzanej kąpieli. U jego boku czekał dumnie Hotgod, grzejąc niewielki organizm chłopca. - Mama też tam będzie. - I tak jak się spodziewał, propozycja spotkała się z oklaskami, podskakiwaniem i poszczekiwaniem. Nie chciał, żeby rozmawiali w domu. Nie chciał, aby siedzieli w sypialni, jadalni, salonie przy tak trudnej rozmowie. Dlatego uśmiechnął się także na objawy radości ze strony dzieci oraz psa. Wkrótce zresztą schodzili już na parter — Jace z psem z przodu, on niosąc Libbie na rękach, aż nie znaleźli się w ogrodzie. Dopiero tam postawił ją na ziemię, łapiąc jeszcze z tarasu koc. Wieczór był cudownie ciepły, a wiatr, który wiał od strony plaży, mógł zdecydowanie szybciej wysuszyć dziecięce włosy niż jakakolwiek suszarka. Wydawało mu się do tego, że już czekała tam na nich Pamela.
Spokój.
Chciał, aby usiedli na ich prywatnej plaży i nie wiązali żadnych wspomnień nadchodzącej rozmowy z domem. Dom miał być nietykalny. Przedmioty w nim niezmienne, a tutaj… Tutaj wszystko się zmieniało. Liczył także na to, że i myśli koniec końców rozpłyną się wraz z kolejnymi falami. Rozmażą się niczym ślady na piasku zabierane przez wodę.
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
  • 14.
Pocałunek naznaczony pożegnaniem.
Tak to wtedy czuła, gdy miękkie usta zetknęły się ze sobą na zaledwie, krótki moment oddając im czas na odetchnięcie.
Co czuła zaś dzisiaj?
W półmroku zachodzącego słońca, z bosymi stopami kierowała się po wciąż ciepłym piasku wzdłuż australijskiej plaży. Trudno było zrozumieć uczucia Pameli Burnett, jeszcze nia tak dawno z łatwością przychodziło jej pojmowanie własnych pragnień - na dzień dzisiejszy, obawiała się, iż było to niemal niemożliwe. Szła przed siebie, w miejscu - gdzie wydarzyło się praktycznie wszystko, a nadal wiele niezapamiętała. Odczuwała winę, przygnębienie i narastający strach przed nadchodzącą rozmową.
Tylko... czego tak naprawdę chciała?
A może pytanie powinno zostać zdane inaczej?
Kim właściwie teraz była?
Była mamą, żoną i kochanką; malarką - artystką, latami pochłaniała sztukę, by ostatecznie skończyć w małym miasteczku i nie wynieść z tego nic...
Jednak to wciąż nie stanowiło istoty poczucia własnej siebie. Kiedy przestała siebie czuć?
Po urodzeniu Jonathana - nie.
Po urodzeniu Liberty - nie.
Wychodząc za Ephraima - nie.
Na którym etapie jej marnej egzystencji utrafiła swoje „ja”.
Wtedy gdy zdradziła.
Nienawidziła niewierności, podobne czyny przyprawiały kobietę o poczucie mdłości - latami jako młoda dziewczynka, gdy ojciec znikał na miesiące przyglądała się „niewinnemu” flirtowi Molly - matka nie kryła się ze swoją kurtuazją - z tęsknoty za mężem (tak przynajmniej sobie tłumaczyła) uwikłała się w przelotne romanse, a gdy kolejną z miłostek uznała za tą potężniejszą porzuciła małą Pammy - na rzecz „oddawania się uczuciu.” Może w tym też tkwił problem, Pam tak bardzo nie chcąc stać się Molly - w pewnym momencie pokierowała się tymi samymi śladami. To nie tak, że teraz się broniła - i każde swoje niepowodzenie zganiała na fatalność rodzicielki, lecz w skrycie starała się zinterpretować swoje wyboru - odnaleźć ten zapalnik, przez który dokonała tyle krzywd. Bo choć Ephraim nie znał jej przeszłości - tej (dość sporej) części żony, to wychodząc za niego - nie mogła być bardziej sobą.
Te siedem lat temu wybrała słusznie, pomimo poślizgu - (niestety nigdy nie będzie potrafiła wyprzeć się uczuć do Ernesta); wiedziała, że Burnett jest doskonały - jednak to nie był jedyny powód decyzji malarki. Miłość jaką go obarczyła nieustannie w niej rozkwitała, niegdyś i dziś wciąż w niej trwała, tylko teraz była nieco bardziej pokiereszowana, kulawa - niczym jak zbity pies. Czasami bała się tej miłości, obawiała się, że może nie być dla niego wystarczająca, ponieważ kochać można na wiele rodzajów - najważniejsze jest jednak wytrwanie.
A czy on tego chciał?
Rozwód, trochę jak najciemniejsza chmura - z największą ilością błyskawic, owijała się wokół nich - całego małżeństwa, wystarczyło czekać tylko jak wybuchnie. Eph nie cenił się złością, a raczej wykazywał rozpaczą - znała go na tyle, że wystarczyło spojrzeć w wielkie szczenięce oczy - aby wiedzieć, że zawsze kierował się sercem. Może powinna pozwolić mu odejść, może to ułatwi mu egzystencję.
W końcu usiadła, choć ostatnia myśl bezustannie wirowała w ciemnej łepetynie, po niecałym kwadransie dostrzegła trzy istoty, dwie małe - a za nimi jak prywatny „Anioł Stróż” wyłaniał się potężny mężczyzna. Roześmiała się, gdy najmłodsza towarzyszka wbiegła jej prosto w ramiona. - Mmm, jak ładnie pachniesz. Kto Cię tak wystroił? - dziewczynka zachichotała, by zaraz usiąść tuż na kolanach mamusi. Gdy EJ oraz Jace znaleźli się o wiele bliżej, z gracją im pomachała rzucając: - Cześć. - takie sytuacje, były chyba najtrudniejsze, dwa lata temu od samego początku przesiadywaliby wspólnie na plaży. Jonathan biegałby wokół nich - uciekając, bądź łapiąc HotDoga - z tym swoim, głośnym dziecięcym śmiechem. Kilkumiesięczna Libbie - dawno by spała w wózeczku, nie przejmując się fanaberiami starszego brata (właściwie często zasypiała przy jego śmiechu); a oni siedzieliby wtuleni, w nostalgicznych nastrojach przyglądaliby się rodzinie, którą sami stworzyli. - Jak było dzisiaj u taty, co robiliście? Opowiadajcie! Wszystko chcę poznać szczegółowo! - nie zamierzała od razu zaczynać tematu, rzecz jasna to był jej sposób na rozluźnienie atmosfery.
Po tych słowach odwróciła się w stronę męża, delikatnie przesuwając na ciemnozielonym kocu, by ustąpić mu nieco miejsca. - Bawilismi sie w chowaniego. - odpowiedział chłopiec, a nim Ephraim zdążył zareagować - sześciolatek zajął pustą przestrzeń obok mamy. - I kto wygrał? - Ja! - odpowiedziane z ewidentną dumą. - A będziesz mógł spać? - mały wzruszył ramionami, opierając główkę o ramię Pameli, automatycznie go objęła. - Trochę się stęskniliście? - wczoraj postanowiła nie zostawać na noc, Bradley coraz gorzej się czuł - a obecność Yayi nie wpływała na niego zbyt korzystnie, Pam wolała „dmuchać na zimne.” - Jak się czujesz? - wyrwane w stronę kapitana, sama artystka poczuła zaskoczenie, że owe pytanie wyciekło z pomiędzy jej warg - oboje wiedzieli, że zaraz nadejdzie tragedia.

Ephraim Burnett
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Przez pewien czas czuł się winny, że nie rozkładał już w kółko tamtego spotkania na czynniki pierwsze. Będąc jednak w kontakcie z samym sobą, swoim terapeutą i zwyczajnym rozsądkiem, dał odejść temu przeciążającemu systemowi, jakie miał miejsce. Bo to nie o to w tym wszystkim chodziło. Gdyby zagłębiać się w każdą drobną sprawę, mały element, nie postawiłoby się ani jednego kroju z obawy przed konsekwencjami. Ephraim doskonale zdawał sobie sprawę, że ich rodzina nie miała na to czasu — na jego zastanawianie się. Potrzebowali działań i odpowiedzi. A biorąc pod uwagę wszystko, co miało miejsce oraz ich historię, Burnett musiał wybrać, czy zamierzał walczyć o swoje małżeństwo, czy o swoje dzieci. Dla niektórych te sprawy wydawały się jednakie, ale nie w przypadku mężczyzny. Kapitan nie miał na swoich barkach doświadczeń, które można by generalizować czy odnosić do znaczniejszej części społeczności. Był swoim własnym okrętem, przemierzającym nieznane jak dotąd wody. Zapełniał białe plamy na mapie, rysując ich drogi własnymi przeżyciami. Nie. Nie uważał się przy tym za kogoś wyjątkowego, ponadprzeciętnego, ale każdy człowiek miał swoje własne zmagania i zwyczajne odmawianie mu tej drogi, było krzywdzące. Przez jakiś czas Burnett wierzył w to, że podczas tej drogi nie był sam i towarzyszyła mu kobieta, którą pojął za żonę. To jednak była przeszłość. Utrzymanie rodziny w formie, którą mieli kiedyś, było niemożliwe, bo tamta wersja ich już nie istniała. A on… On nie miał siły się już mierzyć z próbą odnowy. Nie z nią. Potrzebowali siebie samych, aby stanąć twarzą w twarz z prawdą i zmierzyć się z konsekwencjami. On zataczał się pod obciążeniem radzenia sobie ze świadomością prawdy, ale nie zamierzał się poddawać. Musieli to przejść, nieważne czy tego chcieli, czy nie. Byli rodziną, nawet jeśli zniszczoną i naprawa nie tyczyła się więc tylko jednej osoby, a ciągnęła za sobą również innych.
Dlatego patrzył na swoje dzieci tak, jakby patrzył na nie po raz ostatni. Wszak nieświadome miały zostać jeszcze tylko te kilka momentów. Nawet jeśli Liberty nie miała do końca wszystkiego rozumieć, a Jonathan dopiero składał sens słów w jedno. To nie miało znaczenia. Pewne słowa miały zmienić tę dwójkę na zawsze tak, jak zmieniły ich ojca. Dość jednak miał niedomówień. Niewypowiedzianych do końca półprawd. Potrzebowali transparencji bez względu na wszystko. Szczególnie w ich małym, najważniejszym gronie. Bo w końcu tylko oni się liczyli naprawdę — ta mała dwójka nicponi biegających po domu z gołymi pupami, krzycząca i próbująca chwytać jeszcze tę niewinność wszystkimi kończynami. Byli tego warci — walki o to, aby mogli doznać szczęścia i prawdy. W patrzeniu na świat oczami dzieci, a później także dojrzałych, świadomych siebie i świata dorosłych. Podejmujących właściwe decyzje, kierujący się dobrem. Będących wsparciem dla innych, równocześnie niebojących się wybierać to, czego sami pragnęli. Nigdy jednak niespychający na drugi plan pozostałych. Mających świadomość równowagi. Właśnie tego dla nich chciał. Patrząc na roześmiane twarze bliźniaczo podobnych twarzyczek, z czego jednak o wiele bardziej przypominała tę jego własną. Druga natomiast odbijała się matczynymi cechami. I niczyimi więcej. Byli idealni. Perfekcyjni w każdym szczególe. Cudowni i zasługujący na wszystko, co najlepsze. Znosząc w ramionach Liberty, na moment przytulił ją silniej do siebie, chcąc poczuć bliskość córeczki i starając się trzymać łzy na wodzy. Nie. Nie pozwolił im wypłynąć, ale świadomość tego, że był gotów zrobić dla swoich dzieci absolutnie wszystko, porażał. Bo właśnie z taką mocą chciał o nie walczyć. Bez względu na to, kto stał po drugiej stronie.
Gdy umawiali się na to spotkanie, napisał Pameli, żeby spotkali się na ich własnej plaży. O rozwodzie porozmawiamy, jak wrócę. Zastanów się, jednak proszę nad własnymi warunkami. Nie mówił tego w gniewie. Chciał ją przygotować i wiedział, że nie było łagodniejszej formy spojrzenia prawdzie w twarz. Musieli się rozstać i musieli prędzej czy później zacząć o tym rozmawiać.
Dzieciaki pognały do rodzicielki i dołączając do nich, słyszał urwany ciąg dalszy rozmów. Dobrze było widzieć ich wszystkich w takim stanie, który przypominał o tym, co mieli kiedyś. O radości, jaką współtworzyli. Ephraim gwizdnął, by przywołać do siebie psa, a gdy ten pojawił się przy właścicielu, Burnett wziął leżącą na ziemi piłkę i rzucił nią daleko w morze. Wielkie susy przebijały się przez fale, gdy ogromny pies przedzierał się przez wodę, by sięgnąć zdobyczy. I robił to tak, jak jego właściciel na każdym etapie swojego życia.
Jak się czujesz?
Spojrzenie przeniosło się na to należące do kobiety. Chciała wiedzieć, czy zamierzał się wycofać, czy chodziło o zwykłą kontrolę? Sam nie wiedział, ale miał dla niej tylko jedną odpowiedź, nad którą nie musiał się specjalnie wysilać.
- Pewnie - odparł, nie kłamiąc. Wiedział, czego chciał i dlaczego. - Ty? - spytał, zanim mała rączka Liberty pociągnęła go w dół, by usiadł na wolnym miejscu koca, który mu ustąpiła. A gdy to zrobił, wdrapała się na jego kolana, opierając tył małej główki o klatkę piersiową ojca. Ephraim poprawił dziewczynkę, siadając w siadzie skrzyżnym i odnajdując spojrzenie Jonathana. - Jesteś najlepszym synem, jakiego mógłbym mieć, wiesz o tym, Jace? - powiedział, nie odrywając wzroku od twarzy małego Burnetta.
- Jeściem twoim jedynym sinkiem, tatuś - odparł chłopiec, śmiejąc się i zaraz też krótkie, acz domagające się odpowiedzi E! wydobyło się z gardła Libbie, gdy patrzyła teraz w oczy rodzica ze zmarszczonymi brewkami. Jakby domagała się podobnego docenienia.
- A ty moją ukochaną córeczką - dodał kapitan, całując w czubek głowy dziewczynkę. - Obiecuję, że po tym rejsie, zostanę na dłużej. Chcielibyście tego?
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
Ciężko jest się przygotować na sytuację, w której wiesz, że nie masz szansy na wygraną. Prawda jest taka, że Pamela była wręcz przerażona tym co może nadejść - a co właściwie już nadchodziło i było nieuniknione. Rozwód zbliżał się wielkimi krokami, nie przetrwali - ani próby czasu (separacja) ani niewierności, której sprzed prawie trzech lat się dopuściła. Czy żałowała swojego czynu? Tak bardzo, przez pierwszy okres odejścia Ephraima kwestionowała wszystkie swe wybory, jednakże we własnej podświadomości malarki istniało coś jeszcze; w samej głębi odczuwała drzazgę, tą najgorszą - jakby znajdowała się tuż pod paznokciem i każda próba wyjęcia kończyła się fiaskiem. Nie przyznałaby się, lecz tęskniła za obecnością Ernesta w swoim życiu, przez lata rozłąki nie wyraziła żadnego zainteresowania jego brakiem, jednak gdy wrócił i nowo rozbudowali swoją relację (kosztem obu małżeństw) jego brak stawał się dla Burnett coraz bardziej odczuwalny i bolesny. Wiedziała, że nie są w stanie wrócić do przeszłości, w której nie zostawia na stoliku nocnym diamentowego pierścionka, i chyba raczej nie chciała - wiedziała, że wtedy postępowała słusznie. Nie wyjechałby, gdyby nie pojechała za nim i być może ta kwestia stanowiła by bezustannie „cierń w oku” dla nich obojga.
Wolała odejść niż zniweczyć marzenia ex-partnera.
To idiotycznie zabawne, że teraz niweczyła swoje.
Małżeństwo z Ephem było idealne, niezaprzeczanie zakochała się w tym młodym marynarzu, to zaskakujące - bo choć różnili się sposobem bycia (człowiek poukładany w każdym calu, oraz nieokrzesana wariatka - artystka/aktywistka) oboje bezwzględnie posiadali swoje pasję i to ich połączyło i poniekąd to ich połączyło. Uwielbiała patrzeć jak ukochany wzbija się po szczeblach swojej własnej profesji, jak powoli (nie po trupach!) stają się tym właśnie mężczyzną, najlepszym z możliwych. Sama jednak została w tyle, oddając się wychowaniu dzieci oraz skupiając uwagę na chorobie ojca, sama zupełnie zapomniała kim pragnęła się stać - i to możliwe, że przez to stoczyła się jeszcze bardziej. Przestając mieć cel, nie współgrając ze sztuką - oddaliła swe marzenia i być może zapomniała co właściwie daję jej szczęście.
Dziś siedząc na plaży, w samotności - znając już wybór męża, obawiała się przyszłości bez niego przy boku. Kim była jak nie żoną i matką? Kim była bez niego? Jednak nie mogła się trzymać (wbrew jego woli) dlatego, iż się bała. Zasługiwał na o wiele więcej, niż na niewierną żonę - wiecznie kwestionującą kim właściwie jest? Była pewna, że ułoży sobie życie - właśnie z tego powodu, nie planowała oponować z decyzją kapitana - powinien odejść i odnaleźć swoje szczęście z inną przy boku.
Pewnie
Przytaknęła głową, delikatnie gładząc włosy córki - z pomiędzy wargi Pam wypełzło głośnie, ciepłe powietrze. Czy to był ten moment? Gdy wszystko o czym rozmawiali miało się ziścić? - Chyba też... - lecz nadal nie-do-końca; bo choć wiedziała co powinna zrobić, rozpoczęcie nowego rozdziału (osobno!) w umyśle brunetki jawiło się niczym jak przekleństwo, spojrzała na swą dłoń - nadal nosiła obrączkę, która w blasku zachodzącego słońca mieniła się delikatnie. Lepiej było jakby ją zdjęła - nie zaciskałaby się na palcu, nie zabierałaby artystce oddechu.
Z poczuciem żalu, oraz narastającej tęsknoty wsłuchiwała się w słowa jeszcze męża, ciemne spojrzenie wędrowało najpierw na dzieci, a później ponownie na mężczyznę. Odczuwała mdłości, nie chciała aby ten wieczór tak się zakończył - ale ustalili, że to ostatni w którym okłamują swoje pociechy. W łepetynie budowała swoje zdania, ale żadne z nich nie brzmiało na tyle wystarczająco dobrze, by uniknąć tego poczucia straty - rzecz jasna Liberty niewiele mogła zrozumieć, lecz Jace - nie dość, że swą inteligencją górował nad rówieśnikami, to jednak odziedziczył po mamie szósty zmysł i od przynajmniej roku domyślał się, że takie wydarzenie może się ziści. Stąd ucieczka, nerwy - rozpacz. Kobieta bała się, co może się zdarzyć - jeżeli przyzna się do swej porażki. - Oboje bardzo mocno was kochamy. - zerknęła na Epha, posyłając mu cień delikatnego uśmiechu - choć bardziej przypominał on grymas. - I niezależnie od tego co się stanie, nasza miłość do was zawsze będzie ogromna. - przyznała zgodnie z prawdą, tym razem ponownie zerkając na latorośle. - Bardzo wyrośliście, przeraża mnie to jak bardzo. - odpowiedziała knykciami delikatnie dotykając gorącego piasku. - Chciałabym zapamiętać ten moment, jednak nie jestem w stanie zatrzymać czasu. - ani go cofnąć - pomyślała. - Niedługo jeszcze bardziej dorośniecie, dlatego uznaliśmy, że to odpowiednia chwila, aby przyznać się do swojej porażki decyzji. - musiała zacząć, nie mogła tego odwiecznie odkładać. Jonathan przysiadł, wpatrywał się w mamę z uwagą, za to Libbie odczuwała większe zainteresowanie biegającym HotDogiem niż aktualną rozmową, Pammy uznała że to i tak dużo jak na dwulatkę. - Rozwodzimy się. - pierwsza bomba za nimi; wzrok chłopca automatycznie się zaszklił. - Wiedziałem! - rzucił podnosząc się z koca i otrzepując z ziarenek piasku. - To niczego nie zmieni. - Zmieni wsistko!! - Burnett złączyła dłonie, trochę jakby w geście modlitwy, przysunęła obie do nosa - pozwalając na to, aby nadeszła pomiędzy nimi cisza; spojrzenie powędrowało ku prawie ex-mężowi, jakby potrzebowała teraz wsparcia - nigdy przedtem nie testowała takiej rozmowy, nawet jak rozwodzili się jej rodzice - nie poinformowano jej o tym. Molly zwyczajnie stała się „szaloną Molly” i przez kolejne kilka lat Pamela nie widziała swojej matki, Bradley dzięki temu bardzo szybko dostał pełne prawa rodzicielskie - oboje podpisali papiery rozwodowe i zniknęli ze swoich żyć. Nie było walki o córki, Dickens niedługo założyła drugą rodzinę i postąpiła dokładnie tak samo.

Ephraim Burnett
ambitny krab
.
ODPOWIEDZ