recepcjonista — Animal Wellness Center
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Hold on, let me overthink this.
Obrazek
Początki wspominam raczej miernie. Oszczędzę Wam magicznego opisu przyjścia na świat, u każdego wygląda to zresztą identycznie, a nikogo nie obchodzi kiedy zaczynasz raczkować. Przejdźmy może do okresu podstawówki, będzie zabawniej i z rewelacyjnym elementem dydaktycznym dla potomności.
Irlandia to piękny kraj, nadal tak uważam i bywa, że całkiem poważnie zastanawiam się nad powrotem. Och, nie do Galway, broń boże, ale tak zaszyć się nad jednym z jezior, których u nas jest jak wszy u przeciętnego pięciolatka*? Szkoły natomiast, tu sprawa prezentuje się jak wszędzie indziej - katastrofa.
Jako dziecko z niezdiagnozowanym adhd czułem się jak jakaś genetyczna pomyłka, tego samego zdania byli moi wychowawcy i jak sądzę, kochany ojciec. Ilekroć odrabiałem z nim lekcje mój zeszyt wyglądał, jakbym go zanurzył w wodach zatoki opływających Galway (aż dziwne, że mnie w niej nie zanurzyli tak na, załóżmy, 15 minut dla pewności, że się tam zaaklimatyzowałem)**, a przekonanie o tym, że po kopnięciu przez konia rzeczywiście mogę być nienadążający mogłem wziąć niemal za fakt.
Z rówieśnikami trzymałem się z boku i nie chodzi mi tutaj o szczególny rodzaj introwertyzmu. Nie byłem po prostu ani szczególnie lubiany ani nielubiany, słowem rzec, angażowałem się całym sercem w odgrywanie wiarygodnego tła. Nie potrzebowałem zresztą chmary dzieciaków (lubiłem tak o tym myśleć, zawsze brzmi to tak, jakbym izolował się z wyboru) kiedy miałem starszego brata. Iarlaith nie został pobłogosławiony problemami z nauką, przeciwnie, był świetny we wszystkim czego się chwycił - poza plastyką - i życiowego doświadczenia miał ode mnie więcej o 9 lat. To dzięki niemu w domu również mogłem nie wychodzić z roli tła i cieszyć się brakiem większego zainteresowania, co naprawdę wcale mi nie przeszkadzało.
Nie powinieneś tak wtapiać się w tłum, Mery, to nic złego wnieść trochę kolorytu — mawiał czasami, tym samym zachęcając mnie do lekkomyślnej podróży na obce, pozornie puste tereny z wielkim szyldem o nazwie O S O B O W O Ś Ć.
Pewnie, każdy jakąś ma, ja też wówczas miałem. Z tym, że była ona raczej mało interesująca, bezbarwna i niedoprecyzowana. Dopiero z czasem załapałem, że to ja sam muszę zabrać się za zapełnienie tych bezkresnych terenów i wybrać im barwy, stworzyć coś, z czego byłbym zadowolony i co mógłbym pokazać innym.
Zróbmy chwilę przerwy, co Wy na to? Macie ochotę na losową ciekawostkę na temat Irlandii? Nie? A co tam, i tak dostaniecie.

Powszechnie uważa się, że maj jest miesiącem w którym istnieje największe ryzyko porwania przez wróżki.


Przypomniało mi się właśnie, że nie wspomniałem o incydencie z koniem, a wróżki to przy tym pikuś. Jako siedmiolatek*** nie miałem dobrze rozwiniętego instynktu samozachowawczego i kochałem zwierzęta, a to dość niebezpieczne połączenie. Siostra ojca, kochana ciotunia Eloise lata temu majętnie puściła się wyszła za mąż biorąc w posiadanie nie tylko duszę małżonka-nieszczęśnika, ale również jego stadninę, co jak lubił przypominać ojciec było prawie jak kradzież i co stało się przyczynką do kolejnego rodzinnego konfliktu. Miałem wówczas całe siedem lat, zatem niepomny na takie utarczki pomiędzy starszymi bezustannie prosiłem, by zabrać mnie żebym mógł sobie przynajmniej dotknąć tego konia. Ach. Nie, nerkę bym sprzedał, bodaj tylko stanąć koło takiego pięknego siwka, a że nie przeszło mi po miesiącu matka wreszcie się poddała i uzyskała łaskawą dyspensę na wpuszczenie mnie na pastwisko. Dostałem hojne 10 minut, z czego 8 zupełnie zbędnie bo po 2 klacz straciła do mnie cierpliwość, a ja dostałem uzbrojonym w podkowę kopytem prosto w głowę.
Nie, nie pamiętam bym widział światło. Nie pamiętam też tego co było później, tak na oko dwóch tygodni mniej więcej. Skąd wiem, że akurat tyle? Rodzice byli uprzejmi mnie uświadomić, że opieka zdrowotna to droga rzecz, a ja dość się należałem i więcej nie potrzebuję. Uspokajam od razu, poza wstrząśnieniem mózgu i ukruszoną kością czaszki wyszedłem z tego cało, tyle, że od tamtej pory każdy poinformowany otrzymywał argument by twierdzić, że coś ewidentnie jest ze mną nie tak.


* nigdy nie miałem wszy, to metafora. Załapaliście metaforę, tak?
** dobrze kombinujesz, to ten typ co wierzy w leczniczą moc pasa.
*** już spieszę z tłumaczeniem - nadal go nie posiadam.

Obrazek
Tak jak wspomniałem, moje życie nie zdążyło jeszcze nabrać kolorytu, ale w 2010 zacząłem swoją przygodę ze sztuką. No, górnolotnie to nazwałem, może to trochę za dużo powiedziane, ale tak czy inaczej praktycznie nie rozstawałem się z ołówkiem. Skąd nagle ta moja otwartość na machanie grafitem po papierze? Opcje są dwie i to zależy kogo uznacie za bardziej wiarygodne źródło informacji. Mój starszy brat zaszczepił we mnie wpierw ciekawość dając mi pewnej zimy pod choinkę pierwszy album z reprodukcjami van Gogha. Artysta przerobiony chyba na wszystkie możliwe sposoby, począwszy od wspomnianych kopii po interpretacje podobne do tworów Warhola na psylocybinie*, mimo to nie potrafię ukrócić sentymentu ilekroć widzę te Słoneczniki. Ojciec za to twierdził - i nadal twierdzi - że jestem wrażliwy co w jego wyobrażeniu wcale nie jest komplementem. Wrażliwy to ten inny. Wrażliwy to niedopasowany. Wrażliwy to powód do wstydu. Wrażliwy czyli niemęski. Słaby. Śmieszny. Chory.
Dzisiaj bardzo cieszę się z tego, że jestem wrażliwy ze wszystkimi konotacjami jakie niesie to słowo, bo dzięki temu jestem na swój sposób wyjątkowy i zdolny do szczególnej empatii. Prawda, bywa to kłopotliwe (zaskakująco łatwo się wzruszam**), jednak z czasem przekonałem się, że warto. Warto nawet wystawić się na śmiech, który nie zawsze jest złośliwy co również musiałem zrozumieć, a po którym w człowieku rozbudza się zalążek radości zmieszanego z zakłopotaniem. Hej, takie to właśnie połączenia tworzą nowe barwy, prawda?
Miałem na to zupełnie inne spojrzenie gdy wracam myślami do lat spędzonych w Galway, zwłaszcza w okresie przypadającym na Wielką Rodzinną Schizmę. W 2016 wszyscy byli dumni. Nie ze mnie, z Iarlaitha, który jako pierwszy ukończył studia i naturalnie ja też byłem dumny. Dam głowę, że nasza Daisy (ta co zabawne, tego samego dnia obchodziła swoje dziewiąte urodziny) również mimo, że cała uwaga nie skupiała się na niej i musiała dać temu upust - kto nigdy nie zarobił plastikową lalką po nerkach nie zna życia.
Iarlaith otrzymał australijską wizę jako specjalista w swojej dziedzinie i ową wielką niespodziankę pozostawił na wieczór, kiedy zdawać by się mogło, że nastroje są w sam raz na tego typu deklaracje. Nie wiem po dziś czy po prostu źle dobrał słowa czy poszło o coś innego, ale awantura wybuchła nagle w środku kolacji i do północy rozkręciła się do apokaliptycznych rozmiarów. Stało się, ktoś powiedział za dużo, kto inny podniósł głos nie w porę i w takich okolicznościach straciłem kontakt z bratem na długie lata.
Myślę, że wszystkim nam się teraz przyda przerywnik, hmm? Czy wiedzieliście, że...
...jeśli ptak porwie ścinki twoich włosów i zaniesie je do gniazda, możesz liczyć na częste bóle głowy przez najbliższy rok?
Kontynuując, miałem 16 lat kiedy zostałem jedynym synem. Wiecie, co to oznacza, prawda? Tak tak, dokładnie. Cała uwaga, jakiej przez lata starałem się unikać, skupiła się na mnie. Nie mogłem już bezkarnie zaszywać się z malowaniem na poddaszu, awansowałem na potencjalnego pracownika ojcowskiej stolarni i zamiast ćwiczyć rękę do portretów łapałem drzazgi. Jedyną dobrą rzecz jaką wspominam z tamtego okresu to żywiczny zapach taki jak u terpentyny (duh...), sympatyczne krotochwile z Frankiem, który czasami pojawiał się by pomóc i przykrości jakimi karmił mnie ojciec za każdym razem gdy coś upuściłem/porysowałem/spieprzyłem na inny fantastyczny sposób, czyli często. Z czasem musiała pojawić się frustracja i jest to dość oczywiste gdy myśli się o tym z perspektywy minionych lat***, aczkolwiek na litość boską, obóz survivalowy rok w rok był przesadą.
Nigdy nie było dość dobrze, nie było nawet wystarczająco, więc te niedostatki szybko przełożyły się na opiłowywanie mnie z tego, co jeszcze sprawiało mi przyjemność. Zostałem odcięty od moich albumów, rysować musiałem na serwetkach w szkolnej stołówce albo na marginesie zeszytu, a jakiekolwiek rozwijanie tej mitycznej osobowości zeszło na dalszy plan. Tak daleki, że w ogóle zapomniałem o tym na parę lat i uznałem, że bycie plastycznym jak rozgrzana modelina jest tym czego mi trzeba. Płakałem tylko w sposób ponoć, uwaga, cytat dosłowny, niegodny młodego mężczyzny gdy ojciec przystrzygł mnie z loków do samej skóry. Jeszcze żałośniej czułem się gdy patrzyłem jak ścinki moich włosów lądują w śmietniku wraz z opróżnianą popielniczką i resztkami z obiadu. Potem natomiast wszystko było mi zupełnie obojętne, skoro i tak nie miałem nic do powiedzenia.

Po paru latach stałem się praktycznie szary, a warto dodać, że jest to jeden z mniej lubianych przeze mnie kolorów. Bez swoich rudych sprężynek wokół głowy, chociaż wielu powiedziałoby, że to głupota, czułem się odkryty, przez co irracjonalnie jeszcze bardziej wrażliwy na wszystko co przychodziło z zewnątrz. Próbowałem nadać sobie zatem nowych kolorów by o nich nie zapomnieć - wystawiałem twarz na słońce by doczekać się piegów****, wyszywałem na wewnętrznej części plecaka słonecznika (który na pewnym etapie stał się widać moim prywatnym symbolem cichego ruchu oporu), raz nawet zainteresowałem się... szminką.
Pamiętam, że był to jeden ze spokojniejszych dni, kiedy akurat w telewizji leciał jakiś ważny mecz i praktycznie cała ulica spływała ciszą. Wykręciłem się bólem głowy i schowałem na górze, gdzie spomiędzy wciskanych na siłę przez ojca magazynów o wędkarstwie trzymałem ostatni nieodebrany album. Caravaggio. Wspaniały awanturnik, fascynujący życiorys, ale tenebryzm! Ach. Sęk w tym, że po drodze zajrzałem do łazienki i dokonałem odkrycia tak oczywistego, że to aż śmieszne.
Na umywalce stała szminka należąca zapewne do mojej matki, pyszniła się złośliwie czerwienią jakiej zawsze mi brakowało, a ja zamiast pojąć jej przekaz nakazujący ostrożność, bezmyślnie się do niej przyczepiłem i w ciszy zachwycałem jej barwą z bliska. Jej pudrowy zapach sprawiał, że serce biło mi mocniej, nie wiem do teraz czy była to szczęśliwsza, niewytłumiona nuta czy po prostu strach przed nieznanym, wiem tylko, że gdy spojrzałem na swoje odbicie miałem jej przepiękny karmin na ustach. Krzywo, jako że nigdy tego nie robiłem i co gorsza, rozmazałem ją sobie okropnie próbując poprawić.
Pasuje — pomyślałem z taką ulgą, jakby ta wstydliwa konstatacja mimo wszystko zdjęła mi z ramion ogromny ciężar. — Pasuje.
Chwilę później moment krótkiej radości zmienił się w przerażenie, bo zamiast swojego odbicia w lustrze zobaczyłem jeszcze ojca.

Tamtego dnia odzyskałem wiele kolorów. Najpierw purpurę, gdy podbite oko napuchło i nie pomagało nawet przykładanie rozgrzanego policzka do chłodnej szyby w oknie. Purpura ustąpiła miejsca głębokim fioletom, jakie zawsze lubiłem, a nigdy nie miałem dość kredek aby uzyskać satysfakcjonujący odcień. Po paru dniach pojawiły się zieleńsze plamy i z czasem płynnie zaczęły one przechodzić w ochry i pełną paletę żółci.


* sam popełniłem kilka podejść do tematu. Kilkanaście nawet, dlatego u mnie w mieszkaniu w każdym pokoju znajdzie się jakiś Słonecznik.
** na przykład: na widok stadka wydr na wybiegu, gdy oglądam Riepina, kiedy terpentyna wżera mi się w parkiet bo znów machnąłem ręką i przewróciłem słoik, (...).
*** oraz 15 tys. kilometrów.
**** a mam ich wszędzie tyle, że dałoby się nimi obdarować co najmniej trzy osoby.
Obrazek

Podobnie jak Iarlaith, ja również zapragnąłem być wolny. Czasami dostawałem od niego pocztówki i chociaż ich treść była pocieszająca, zbierałem je i wkładałem między książki po to, by móc zobaczyć kawałek słonecznej plaży albo sympatyczne, przeżuwające liście koale. Znacie ten dobry, motywujący rodzaj zazdrości, kiedy człowiek widząc czyjeś szczęście bierze się do roboty aby znaleźć swoje? U mnie właśnie tak było, chociaż szło mi wyboiście i nie raz nie dwa zwyczajnie zwątpiłem. Największą przeszkodą była edukacja, bo jak tu z nieleczonym, ba, niestwierdzonym nawet wówczas adhd zapanować nad chaosem, zdolnością skupienia góra na 10 sekund i iście słomianym zapałem? Tu z pomocą przyszedł fantastyczny nauczyciel chemii, który jakimś cudem wychwycił u mnie symptomy i uznał, że warto byłoby spróbować wprowadzić drobne zmiany w sposób w jaki starałem się przyswajać wiedzę. Początkowo wydawało mi się to śmieszne, bo niby jak tekst zmieniający kolor od lewa do prawa miałby sprawić, że nagle nauka zamiast wyciekać mi z głowy jak woda ze ściśniętej gąbki zostałaby ze mną na dłużej? Otóż okazało się, że sposoby pana Callaghana były fakt, egzotyczne, ale przede wszystkim skuteczne. Tak oto zyskałem odrobinę przestrzeni w domu, bo skoro oceny zaczęły mi się poprawiać, nie trzeba było stać nade mną z pasem i kłaść jak krowie na miedzy podstaw. Sam je przyswoiłem i zacząłem marzyć nieśmiało o wyjeździe, naturalnie bardzo po cichu i incognito.
Koniec końców zdałem nawet największy koszmar spędzający mi sen z powiek, czyli matematykę na może nie szalonym, ale wystarczającym poziomie aby nie było wstyd pokazać. I zaaplikować na kilka uczelni podsuniętych przez matkę (po cichu przed ojcem, który z oczywistych względów nie chciał o tym słyszeć), w tym na James Cook University choć bez przekonania.
W oczekiwaniu na decyzję szkicowałem na serwetkach to, co widziałem na pocztówkach i dorabiałem jako najgorzej zorganizowany, ale chętny do roboty kelner. To była moja pierwsza praca i równo po miesiącu zostałem odprawiony z kwitkiem oraz śmiesznie niską wypłatą*, a dyby nie to, że ojciec z rozmiłowaniem od lat nazywał mnie upośledzonym pewnie załapałbym w gratisie jakieś nowe załamanie nerwowe. Łaską od strony losu nie musiałem tego zbyt długo rozpamiętywać, ledwo zdążyłem przeliczyć drobniaki i dodać je do wszystkich groszy jakie zarobiłem w stolarni, pojawiły się odpowiedzi w tym ta, która interesowała mnie z nich wszystkich najbardziej.
Myślę, że dobrze Nam zrobi chwila oddechu. Wiem, że nie możecie doczekać się kolejnej bezużytecznej ciekawostki, więc oto i ona:

W Irlandii wiele osób jest nosicielem genu odpowiadającego za miedziany kolor włosów, ale zaledwie 10% społeczeństwa to osoby rude.


Australia okazała się być mekką dla mojej wygłodzonej artystycznie duszy. Początkowo wolność zawróciła mi w głowie i naprawdę nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Śmieszne, prawda? Ale kiedy człowiek wreszcie przycupnie w swoich czterech kątach** i wsłucha się w ciszę, zaczyna odczuwać niepokój. Ten rozlewa się powoli i wczepia w człowieka niczym rzep w wełniany sweter, a po tym przychodzi coś bodaj jeszcze gorszego; świadomość, że jest się bez jakiegokolwiek pojęcia o tym, czego się pragnie. Kim się jest. Od bardzo dawna z wizytą przychodzi złość co klepnie cię w ramię jak dawno niewidzianego kumpla i zagadnie - no, McHaren, ile lat straciłeś?
Mnóstwo lat. Pamiętacie jak wspominałem o meandrach konstruowania własnej osobowości? Musiałem znów do niej dotrzeć, strzepnąć zalegający kurz i z sercem rozdygotanym jakbym co najmniej rozbrajał bombę, zajrzeć do środka.
Było pusto. Było szaro. Brakowało tam życia, a mimo przestronności panował niepodzielnie zaduch.
Boże. Czy ja zamordowałem samego siebie?
Nie, skąd. Zabrzmiało to dramatycznie i dobrze, lubię być czasami dramatyczny właśnie, i to był zaczątek.

Dzisiaj nadal sprzątam i porządkuję swoją osobowość. Wiem już, że sam ją sobie wywalczyłem i to, że nie oddam jej po raz drugi bez walki, tak samo jak wolności. Miesiącami szukałem tego, czym mógłbym zapełnić również mieszkanie, po omacku sprawdzając, zestawiając, porównując i wybierając. Nie chciałem już być obserwatorem swojego życia, więc zacząłem powoli wychodzić do ludzi, przyznaję, z początku z przerażeniem, teraz zdaje mi się to najłatwiejszą rzeczą, której głupio sobie odmawiałem. Wiem też, że jest wiele obszarów wciąż czekających na to aż je odchwaszczę i dobrze im się przyjrzę, być może niektórych nigdy nie odkryję, ale to nic. Jestem uparty. Jestem wrażliwy. I nareszcie naprawdę żyję.

* uszczuploną o rozbite filiżanki.
** wynajętych, obecnie nie stać mnie nawet na pół ściany.

Obrazek

>> Jedynym zwierzęciem z jakim łączy go pewna animozja i jakie wzbudza w nim lęk jest koń - jako 7-latek został kopnięty przez klacz sąsiadów. Obecnie stara się coś na to zaradzić, ale idzie mu to jak krew z nosa.

>> Na krótko po tym jak jego starszy brat Iarlaith wyjechał do Australii, ojciec skupił całą swoją uwagę na 16-letnim wówczas Emerym. Ku cichej dezaprobacie matki obciął go na przysłowiową zapałkę, zaprzągł do pracy przy stolarce i dorocznie wyprawiał na koszmarny survivalowy obóz.

>> Na tymże obozie Emery nauczył się wielu ważnych życiowych rzeczy: jak skutecznie ukrywać załamanie nerwowe, nauka pływania polegająca na wyrzucaniu dzieciaka na środku jeziora to kiepski pomysł, a malowanie na policzkach serduszek farbą kamuflażową nie jest tym, co mogłoby spotkać się z szeroką aprobatą konserwatywnego jak Fine Gael obozu potencjalnej irlandzkiej bojówki.

>> Nigdy nie był ani awanturnikiem ani buntownikiem. Jego jedyny młodzieńczy podryg okazania niechęci wobec metod wychowawczych ojca polegał na jednodniowej ucieczce z domu, po tym jak dostał lanie stulecia…

>> …a lanie stulecia z kolei przypadło na okazję nakrycia go w łazience ze szminką w ręku. Nigdy więcej nie próbował przygód z makijażem, to odstraszyło go na dobre.

>> W ogólnym odczuciu człowiek lekko autystyczny, emocjonalnie stabilny jak Jenga na końcowym etapie gry, ale za to uroczy. No, jedno spojrzenie w te psie oczy i kto mu wymówi, że znowu coś zepsuł?

>> Nie potrafi pływać, za to topił się dwa razy. Ponoć do trzech razy sztuka, więc lepiej uważać.

>> Jego mieszkanie przypomina oranżerię; tu kolekcjonerska odmiana monstery, tam ananas, a za draceną przycupnęła maranta.

>> Nigdy w życiu nie płakał tak jak wtedy, kiedy dowiedział się w jaki sposób wyginęły alki olbrzymie.

>> Malarstwo to jego sposób na stres, dlatego maluje nałagowo - tradycyjnie, czasami akwarelą, a jak to nie pomaga, bierze do ręki piórko, szkociwnik i wychodzi z domu.

>> Po ukończeniu studiów zamierza złożyć podanie o przedłużenie wizy. Nic nie przeraża go chyba bardziej od myśli, że miałby wracać do rodzinnego Galway.

>> Ojciec nie odzywa się do niego podobnie jak do brata.

>> Kochliwy ponad umiar, ale zerowe doświadczenie i natura panikarza skutecznie ograniczyła jego szanse zaistnienia w jakimkolwiek związku do okrągłego zera.

>> Największy optymista, co to w każdej sytuacji znajdzie jakąś dobrą stronę. Niektórzy twierdzą, że traktuje to już jako osobliwą formę sportu. Uśmiech jest jego odpowiedzią na wszystko, woli uciekać w humor niż przyznać, że czasami rozpada się w środku.

>> W głębi serca jest również sentymentalnym romantykiem, co czyni go przypadek beznadziejny. Na dodatek myśli, że wcale tego po nim nie widać.

>> Hareen to ze staroirlandzkiego zając. Taka kolejna bezużyteczna ciekawostka.
Emery McHaren
14/03/2000
Galway, Irlandia
Student behawiorystyki zwierząt na James Cook University | Recepcjonista
Animal Wellness Center
Pearl Lagune
Panseksualny i niezręczny
Środek transportu
Rower i tylko rower. Śliczny, butelkowo-zielony, zaparkujesz tym wszędzie. Trzeba przetelepać się gdzieś dalej? Pociąg. Gdyby mógł, jeździłby żółtym samochodem, bo żółty to przecież kolor optymistów, a on, owszem, jest optymistą przecież.
Egzamin na prawo jazdy oblał magiczne siedem razy i uparcie nadal próbuje.

Związek ze społecznością Aborygenów
Nie jest w żaden sposób związany, aczkolwiek nadal nie może przeboleć tego, że miejscowi zdecydowali się przekazać jedną z ostatnich par bandika świnionogiego Krefftowi.

Najczęściej spotkasz mnie w:
McHarenowy trójkąt bermudzki: uczelnia-praca-dom. Weekendami natomiast lubi zignorować instynkt samozachowawczy i autostopem wybrać się na peryferia miasta, a nawet dalej.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Najlepiej starszego brata, Iarlaith mieszka tu od 5 lat.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Nie.
Emery McHaren
Evgeny Shwartz
ambitny krab
Ricotta
Nico
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany