malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
  • 10.
Dzisiejszy dzień miał być inny. Kontrastować z tamtymi, mniej zaprzątać głowę - sprawić, by nauczyli się żyć obok siebie na nowo. Nie była pewna co do tej „wycieczki” - dawno nie byli razem, nie tylko we dwójkę dłużej niż pół godziny, a teraz czekało ich ponad pół dnia we własnym towarzystwie. Nie można zaprzeczyć, że się bała - Ephraim posiadał typową minę, pełną rozczarowania - zwykle wplatał ją pomiędzy milczeniem, a cichymi westchnięciami. Od dwóch lat znała ją doskonale - gościła na jego twarzy w chwilach gdy na nią patrzył, lub nawet kiedy uciekał wzrokiem tuż za horyzont. Przy niej miał ją cały czas. Świadomość tego zawodu tkwiła w niej nieustannie, wzrastała na sile i wprowadzała Pamelę w stan niemej rozpaczy. Nie chciała go krzywdzić, nie chciała by przez nią stawał się zupełnym przeciwieństwem tego kim był - człowiekiem silnym i pełnym wiary swoich własnych wartości. Czy mogła to zatrzymać, czy mogła zmienić przebieg zdarzeń? Niestety nie. Jednakże pojawienie się Ernesta, coś zmieniło - do czegoś doprowadziło. Artystka zrozumiała czego naprawdę chcę od życia, co było dla niej najważniejsze - dzieci i on. W końcu przysięgali sobie „na dobre i na złe” musiała tylko wiedzieć - czy też „na najgorsze.”
Odpowiedź mogłaby być zawarta dniu dzisiejszym, porozumieć wszystkie błędy - zmierzyć się z tym bólem. Właśnie dlatego jechała, oboje jechali. Jednak cisza pomiędzy nimi pozostawała taka sama. Szczerze? Nie miała pojęcia co powiedzieć, ostatnio ich tematy skupiały się głównie wokół dzieci - i tym u kogo zostają na noc. To wcale nie tak, że nie potrafili rozmawiać - kiedyś, choć dla Pameli mogło się wydawać, iż w innym świecie zagłuszali tą pustkę - nawet małomówność męża nie była dla nich wyzwaniem - zwyczajnie się porozumiewali i to chyba najbardziej w nich kochała.
Teraz wszystko zdawało się obce, samochód mężczyzny, w którym zasiadała ponad półtora roku temu, cichutko grające radio - a słowa piosenki wybijające się z niego również były nieznajome. Tak samo jak ta przestrzeń, wciskająca się w nich, a nadal całkiem odległa. Niekiedy na niego zerknęła, całkowicie skupiony na drodze - zamyślony, chciałaby poznać jego myśli. Czy czuł się zmuszony jadąc z nią dzisiaj?
Jak widać podróż, nie była najlepsza - podobnie jak dwa, oddzielne wynajęte pokoje w hotelu, gdyby jednak zdecydowali się zostać na noc - lecz było to raczej wątpliwe. Dzieci miały spędzić cały dzień z Abrahamem - jakby to była najlepsza wymówka dla rodziców, którym niedawno co uciekł syn. Mieli nie myśleć, nie martwić się - a jedynie odłożyć to na następny ranek - dziś miał być ich dzień. Dla małżeństwa, gdzie oboje nie wiedzieli czy jeszcze istniało. Szybki prysznic, odłożenie rzeczy (a raczej dwóch plecaków) w oddzielnych lokacjach. I co dalej?Zlot balonów, idealna randka dla dwóch nastolatków nie wiedzących czego chcą, ale może małżeństwo z sześcioletnim stażem tego potrzebowało? Spędzenia ze sobą czasu na neutralnym gruncie - gdzie będą mogli skupić się na sobie, a nie na narastających problemach. Być może to było dobrym rozwiązaniem, ale na jak długo? Nie mogli na stawiać.
Szła przed nim, kilka kroków - promyki gorącego słońca oplatały jej karmelową skórę. Ciało brunetki opinała jasna sukienka, prezentowała się dziś inaczej - niż pełnoetatowa mama, chciała dla niego dobrze wyglądać. Na jej nosie gościły przeciwsłoneczne okulary, uniosła łepetynę kilka pierwszych balonów wzniosło się powietrze. Widok był niesamowity. - Chcesz wody? - rzuciła z torebki wyciągając plastikową butelkę i przysunęła do swych ust - było dzisiaj niezmiernie gorąco. Uroki mieszkania w Australii. - Zarezerwowałam nam jeden lot, gdybyś chciał. - dodała, zatrzymując się aby kapitan do niej podszedł. - A jeżeli nie, to możemy usiąść w cieniu i pooglądać, hm? - uśmiechnęła się delikatnie, cały czas się starając zachowywać w neutralny sposób. - Wzięłam ze sobą koc, na wszelki wypadek, gdybyśmy nie potrafili zdecydować co będziemy robić. - skwitowała, wzrok ogniskując na towarzyszu.

Ephraim Burnett
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
fifty three
pamela & ephraim
To miała być próba. Próba dostrzeżenia i sprawdzenia tego, czy w ogóle byli w stanie znów współpracować. Czy mieli działać jako małżeństwo? Czy w ogóle było możliwe odbudowanie ich związku? Czy fakt, że nie byli już tymi samymi ludźmi, co wcześniej, nie sprawiał, że poszukiwali zupełnie czegoś innego od życia? I byli w naturalnym sposobie eliminacji skazani na porażkę? Tak wiele poruszanych kwestii musiało zostać ułożonych w odpowiednie miejsca i nawet jeśli nie miały zaprowadzić ich ku przeszłości, jedynym pragnieniem Ephraima było, aby doszli do zwyczajnego porozumienia. Aby byli w stanie, nawet po rozwodzie móc kontaktować się i rozmawiać dla dobra ich dzieci. Aby nie kłócili się o Jonathana i Liberty. Aby, chociaż oddzielnie, byli w stanie współpracować i wychować ich dzieci. Bo prawdą było to, co powiedział ich terapeuta na spotkaniu jedynie z kapitanem — pozostanie ze sobą jedynie ze względu na dzieci, wiązało się z życiem w dalszym kłamstwie. A przecież wystarczająco już go mieli w swojej sytuacji. Jeśli mieli i chcieli postępować właściwie, musieli działać autentycznie z samymi sobą. Poczucie obowiązku i lojalności niesamowicie gryzło Burnetta w tym aspekcie, bo w jego wyobrażeniach rozpad tej rodziny oznaczał krzywdę dzieci.
Ale czy to małżeństwo miało przetrwać? Sam nie wiedział. Czasami myślał nad tym, że to powinno się udać, a czasami poddawał się intencji, że to nie miało żadnego sensu. Że tak naprawdę już od dawna nie byli małżeństwem, a może nie byli nim nigdy. W ostatnim czasie coraz częściej przybliżał się do idei bezcelowości, ale nie zamierzał jeszcze niczego kończyć. Zależało mu na przynajmniej ustabilizowaniu relacji z Pamelą, otrzymaniu szczerych odpowiedzi i podjęciu decyzji, gdy będzie pewien. Nie zaś przeżarty przez gorycz i cierpienie. Zaślepiony poważnymi emocjami.
Wasze pierwsze małżeństwo się skończyło. Musicie podjąć decyzję, czy chcecie zbudować wspólnie kolejne.
Wiedział, że to było przez jego działanie. W końcu postawił warunek poznania się na nowo, później doszła terapia małżeńska od nowego roku, której koszty całkowicie pokrywał. Spodziewał się, że będzie to trudne, ale gdy przyszło co do czego, nie mógł pozbyć się przebywającej w jego ciele rezerwy. To oczywiste więc, że zdawał się oderwany od rzeczywistości i nieobecny duchem nie tylko podczas ich podróży, co podczas zbliżania się do celu. Tak wiele miał do przemyślenia, tak wiele do zwyczajnego przeanalizowania, ale — o dziwo — łapał się na momentach, w których nie myślał wcale. Odpływał, wpatrując się w drogę przed sobą i niejako cieszył się tą chwilową lobotomią. Bo kiedy mógł po prostu odpocząć w ten sposób? Kiedy mógł pozwolić sobie na podobny luksus? Równocześnie jednak było to dla niego niecodzienne. Inne. Dziwne. Był w końcu kimś, kto opierał swoją egzystencję na nieprzerwanej analizie. A teraz odpoczywał, zaprzeczając samemu sobie?
Nie jesteście tymi samymi ludźmi. Musicie wziąć pod uwagę, że aktualnie nie znacie się wcale.
Gdy dotarli w pobliże Kata Tjuta, towarzyszył żonie w milczeniu, obserwując uważnie, jak szła przed nim kilka metrów dalej. Analizował ją samą, odkąd tylko wyjechali z Lorne Bay. Wyglądała dobrze w sukience, którą kupiła podczas jednego z ich pobytów w Londynie. Materiał opinał się w odpowiednich miejscach i po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu prezentowało się wyjątkowo kobieco. Jego ciało natomiast otaczał lekki, lniany garnitur w odcieniu beżu i chociaż tego typu elegancja na pierwszy rzut oka wydawała się nie odpowiadać do miejsca, w którym się znajdowali, wszystko modernizowała koszulka tej samej barwy, tonując powagę. - Nie, dziękuję - odpowiedział, gdy zaproponowała mu wodę i chociaż oboje mieli okulary przeciwsłoneczne, zdawali sobie sprawę, że obserwowali się wzajemnie. Ephraim widział te same ruchy ciała, ten sam zarys niezwykle szczupłej sylwetki, czuł te same perfumy, które kiedyś niezwykle pobudzały jego zmysły. Kiedyś ukochał sobie te ruchy, to ciało, ten zapach, jednak teraz zdał sobie sprawę, jak trudno było mu sobie wyobrazić ich blisko. Jego dłonie na małej talii czy równie niewielkim biuście. Ich w jednym łóżku. Bo prawda była taka, że tęsknił za bliskością, lecz za każdym razem ta bliskość miała inną twarz. I nie wiązała się z nią.
W odpowiedzi na pytanie o lot spojrzał w górę na wzniesione już na niebie balony, jakby oceniał, czy na pewno było to bezpieczne lub warte zachodu. Nie miał lęku wysokości, a nawet jeśli kiedyś go posiadał, dawno go przezwyciężył. Nie miał zliczyć wylatanych godzin nie tylko na pokładzie samolotów wszelkiej maści, ale także głośnych jak piorun helikopterów. Swego czasu zastanawiał się nawet nad dołączeniem do eskadry, jednak morze za mocno go wołało. Nie oznaczało to jednak, że zamierzał zrezygnować z planów na wyrobienie sobie licencji pilota myśliwca, które miał od dłuższego już czasu. Chciał zachłysnąć się możliwościami, spróbować czegoś nowego, a przy okazji zwiększyć doświadczenie oraz zrozumienie aspektów współpracy marynarki wojennej z lotnictwem. Bo kto zrobi to lepiej od człowieka, który poznał oba fronty?
- Lećmy - zadecydował bez większego wahania, wciąż nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. Na szczęście nie musieli czekać zbyt długo, bo jeden z podróżnych balonów wrócił w miejsce lądowiska i czekał na kolejnych chętnych. Rezerwacja pozwoliła na ominięcie reszty turystów, między którymi Ephraim nie chciał się znaleźć. Zbyt głośni, zbyt tani, zbyt gadatliwi... Właśnie dlatego kochał morze i podobnym respektem darzył niebo — bo tam, pomimo hałasu natury, panowała ludzka cisza. Gdy weszli do balonowego kosza, kapitan oparł przedramiona o krawędź i wpatrywał się w powoli oddalającą ziemię pod nimi. Czerwone piaski układały się w przeróżne szlaki, a ludzie zmniejszyli się do rozmiaru mrówek. I chociaż wciąż znajdował się z Burnettami pilot, kosz oraz powiewy wiatru dawały poczucie prywatności. Do tego odpalany raz po raz ogień w zapalniku zagłuszał wszelkie rozmowy gości. Być może dlatego, a być może bez względu na to, po dobrych dziesięciu minutach marynarz przerwał milczenie.
- Musimy im powiedzieć. - Słowa same opuściły jego usta. Wiedział, że mieli ten czas, ten wyjazd przeznaczyć na samych siebie, ale nie mógł o tym tak po prostu nie myśleć. Nie myśleć o tym, co powiedział im terapeuta. O tym, że dzieci musiały poznać prawdę. Od dwóch lat nie mają normalnej rodziny. Mają prawo wiedzieć dlaczego. Miały prawo, a on miał już dość kłamstw. Nawet tych białych, które miały oszczędzić im cierpienia. Widząc to wszystko jednak w większej perspektywie wyłożonej przez specjalistę, przyznawał mu rację. Zamierzał poddać się pouczeniom i jako mundurowy wykonać polecenia. - Przed moim wyjazdem.
Rozmawiali o jego kolejnym wezwaniu już w listopadzie. Zbliżający się kolejny rejs nie miał im ułatwić komunikacji, ale mieli być w nieustannym kontakcie. Ze sobą, ze swoim terapeutą, ze swoimi dziećmi. Nie mogli przerywać tego, co zaczęli.
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
Była zmęczona, właściwe przemęczona ciągłym rozmyślaniem, dylematami. Bezustannym krążeniem wokół tematu. Dzień po dniu zastawiając się, czy ich małżeństwo posiadało na tyle solidne fundamenty, by dali radę przejść przez jeden odłam. Powstała w niej nagła odmiana serca, nie biło one aż tak intensywnie. Nie tak jak kiedyś gdy za młodu usilnie walczyła o godne dla siebie życie. Być może było to spowodowane ostatnim spotkaniem z mężem, gdy byli tylko we dwoje. Oczy równe oczom. Nie odpowiedział, nawet się nie zawahał - kiedy wyznawała mu miłość. Rzecz jasna, jego oziębłość była usprawiedliwiona, nie powinna się dziwić ani niczego oczekiwać. Od sześciu lat naiwnie wierzyła, że potrafi czytać ukochanemu w myślach, że w jego jasnych tęczówkach - oblanych zaledwie delikatnym światłem księżyca ujrzy prawdę, szczerość zakrapianą odrobiną zawodu. Nie widziała nic. Był inny, bardziej zdystansowany, czy już wtedy ograniczył jej wejście we własny świat? Czy pojawiło się to o wiele wcześniej, a Pam zaślepiona swoimi wyborami, decyzjami - ucieczką do domu ojca - tego nie dostrzegła?
Terapia pomagała - jej gdy przychodziła na spotkania całkiem sama. W obecności Ephraima było inaczej, niezręcznie - jakby wstydziła bała się mówić. Od kiedy wywoływał u niej strach? W jakim momencie przestali się dzielić swoimi przemyśleniami, obawami dotyczących dzieci, czy własnej przyszłości. Jeszcze nie tak dawno mówili sobie wszystko, nawet podczas krótkich rozmów gdy on był tam, a ona tu. Zmienili się, w ciągu dwóch lat stali się zupełnie obcymi innymi ludźmi. To bolało, ze zdwojoną siłą odciskało pięto w umyśle Burnett. Przyzwyczaiła się do bycia samej, gdy w wielkim dom przy Pearl Lagune o własnych siłach budowała ich życia. Nigdy wcześniej tego nie przyznawała, ale czasem wydawało się - że kocha za nich dwoje. On był zawsze w podróży, w walce - poświęcał tyle, że czułaby się chora, jeżeli kiedykolwiek by to wypomniała. Niegdyś przyrzekała, że nie ma to znaczenia, że poczeka - wytrzyma, bo zawsze gdy przypływał cała obawa znikała, znowu byli razem, znowu stanowili rodzinę. Działo się to od samego początku, powolnie zagęszczało się w duszy malarki - ponieważ on zawsze później wypływał, znikał - zatapiał się w morzu. Pozostawała sama, w czterech ścianach - odnajdując w sobie pustkę.
Jak myślisz, dlaczego to zrobiłaś?
Głos terapeuty odbijał się echem poprzez ściany gabinetu. Nie wiem. Bez przerwy widniało w jej głowie, czuła ból - tęsknotę, obrzydzenie. Spróbuj. Nienawiść w niej rosła, przeistaczała się w niechęć w postrzeganiu siebie. Przy czwartym spotkaniu pykło, jakby niewidzialny przełącznik rozpoczął nowy odbiór jej myśli. Jest idealny nie zrobiłby tego. Wyszeptane, wyrzucone - niczym zdradzona najcięższa tajemnica. Czasem czuję jakby postrzegał mnie jako zepsutą zabawkę, którą ciągle musi naprawiać.
Czujesz się niedoceniona?
Nie. To inne uczucie.
Jakie?
Nie wiem.

Rozpracowywanie swoich schematów, przemyśleń na czynniki pierwsze, były dla kobiety niezwykłą trudnością. Czuła żal, a niekiedy przegraną. Rozgoryczenie rozpływało się po jej ciele, nie dochodzili do żadnych wniosków, nadal po minionych dwóch nie wiedziała czego. Wiedziała co powinna zrobić, ale to byłoby oszustwo. Problem leżał zupełnie gdzie indziej, nie rozgryzła go jeszcze, ale powoli starała dojść do tego celu. Nie był to do końca Ernest, jasne w praktycznie rozpadzie ich małżeństwa miał swoją zasługę. Powinni mu pogratulować i ozdobić szyję złotym medalem? To żałosne. Jednak to nie on do końca wnikał w rozterki brunetki. Ephraim nie widział drugiej części swojej żony „mroczniejszego oblicza.” Nie widział, bo nigdy mu na to nie pozwoliła, za to Wordsworth dostrzegał ją całą. Znał każdy rodzaj jej odzwierciedlenia. Prawda była okrutna, ponieważ po części też ją stworzył. Tak jest z pierwszymi miłostkami, praktycznie nigdy nie odchodzą, nie opuszczają wewnętrza.
Gorąc wrastał się w jej skórę, choć cienko ubrana, niemiłosiernie wpływał na Pamele dzisiejszy upał. Lećmy. Na wyrzucone przez usta słowo kiwnęła twierdząco głową
i pokierowała się tuż za mężczyzną. Cień balonu ustąpił nieco tego grzania, mogli ochłonąć - nie tylko z gorąca. Odwróciła się przez moment przyglądając się jak ludzie i zabudowania zaczynają się zmniejszać. Jak oddalają się od rzeczywistości. Ziemia to piekło.
Musimy im powiedzieć.
Ciało obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Najpierw zerknęła na pilota jakby z obawy podsłuchiwania, ciekawości o ich prywatnym życiu. Jednak miał do tego prawo, skoro Eph i tak rozpoczął ten temat. - Powiemy im kiedy tylko zechcesz. - skwitowała, w końcu podczas spotkania się z tym zgodzili. Po co miała unikać, odpychać od siebie tą informację, jaki był w tym sens?
Zastanów się nad tym.
- Becky zostanie z HotDogiem, czy mam go zabrać? - nie miała pojęcia, co jej mąż ustalał ze swoim najlepszym przyjacielem. Kiedyś była przy tych rozmowach, aktualnie stanowiły one zawianą tajemnicę.
Nie wiem!
Pomyśl, Pamelo.
Myślę, że nie kocha mnie za to jaka jestem. Trzyma się wyobrażenia, kim chciałby, abym była. Albo kim byłam w chwili gdy mnie poznał.


Ephraim Burnett
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Mogło się wydawać, że im dalej od chwili zranienia, tym powinno być lepiej. Że czas leczył rany. I może tak faktycznie miało być. Może za kilka kolejnych lat, może dopiero po dekadzie, a może jeszcze później serce kapitana miało zaznać spokoju i pełnej akceptacji w rzeczywistości, jaka miała miejsce. W tym momencie jednak rany, które nosił Ephraim były za głębokie. Bo chociaż pierwsze emocje już przeminęły, na ich miejsce weszło coś nowego. Coś innego. Przyszła analiza dawnych dni. Oraz niepewność przyszłości. I było to naprawdę straszne. Fakt, iż nie mógł być niczego pewien. I to wcale nie chodziło już tak naprawdę o jego relację z Pamelą, lecz stan, w jakim miała znajdować się ich rodzina. Dzieci odczuwały niepewności. Na szczęście wiele spięcia i balastu zostało zdjętych z jego barków przez terapeutę, który obiecał pomóc zagubionym rodzicom przejść przez wszystko. Obojętnie, co okaże się na końcu. Obojętnie, jaką decyzję podejmą. Był tam z nimi. I chociaż rozmowy były bardzo kanciaste i mało komfortowe, Ephraim doskonale wiedział, że takie być powinny. Gdyby grzechy łatwo było ujawniać, ludzie nie czuliby się za nie odpowiedzialni. Nie byłoby wstydu. Pomimo faktu, że on był stroną, która w tym momencie mogła żądać, nie było w nim swobody. Opcja całkowitego wyzbycia się prywatności przez Pamelę, by mógł patrzeć, czy nie pisała z drugim mężczyzną, nie sprawiała, że czuł się odpowiednio. Nie skorzystał jednak z tej zasady nigdy. Wpierw chciał odnaleźć odpowiedź na najważniejsze pytanie.
Kochasz swoją żonę?
Brzmienie trzech słów terapeuty odbijało się w jego umyśle również i teraz. Sądził, że było to pytanie ciężkie do zweryfikowania. I to nie ze względu na problem uczucia, jakim była miłość. Chodziło o drugą część pytania. Słowo żona było nieostre. Pod względem prawnym Pamela wciąż pozostawała jego partnerką, lecz tak naprawdę, pod względem splecenia się dusz, nie mógł tak powiedzieć. Skoro wiedział, że nie powiedziała mu wszystkiego. I nie fakt posiadania tajemnicy był zły — wszak sam zachowywał wiele dla siebie, ale to przedmiot tajemnicy był zły. Ephraim nigdy nie zachowałby dla siebie zdrady. Nie zachowałby dla siebie faktu, iż przespał się z inną kobietą w niemałym czasie do ślubu. I że z tego romansu powiło się dziecko. Czy kochał Pamelę? Kochał wyobrażenie, wspomnienie, obraz, który pozwalała mu oglądać, lecz nie oznaczało to, że kochał ją. Nie ze swojej winy. Nie pozwoliła mu się kochać cała, bo tak naprawdę... Co mógł o niej wiedzieć, skoro pokazała mu tylko to, co chciała, żeby widział? Jak mógł więc odpowiedzieć na pytanie, które już w swych fundamentach było nieprecyzyjne? Jak można było kochać tak naprawdę kogoś, kogo się nie znało?
Becky zostanie z HotDogiem, czy mam go zabrać?
- Zabieram go ze sobą. W sumie jednego i drugiego. - Miękki, krótki uśmiech pojawił się na męskiej twarzy, pozwalając, by kąciki oczu zmarszczyły się w typowy dla niego sposób. W oznace szczerego rozbawienia. W końcu nie mógł się powstrzymać. I oczywiście, że cieszył się z towarzystwa, to jednak nie chciał, aby przyjaciel z nim płynął. Abraham nie chciał nawet słuchać o rozłące. I nie chodziło o to, że Burnett nie lubił współpracować z mężczyzną — po prostu lekarz dopiero co skończył swoją turę i wrócił na stały ląd. Powinien był odpocząć, zająć się naprawą łodzi, którą odziedziczył, osiąść. Nieco zaznajomić się z okolicą. Może próbować powoli wiązać sieci, aby się ustatkować? Kapitan sam nie wiedział, czy miało to w ogóle kiedykolwiek nadejść, ale liczył, że tak. Czy może dlatego też uśmiech zniknął z jego twarzy, a może chodziło po prostu o powrót do sytuacji, w której się znajdowali z Pam? W stosunku do kobiety Ephraim nie przejmował się pilotem. Czy ich słyszał, co mógł pomyśleć. Nie miało to znaczenia. Skinął jednak głową na poruszaną wcześniej kwestię. - Powiemy im więc jutro.
Ustalili już, że jeszcze przed rejsem, Burnettowie mieli wrócić do swojego starego domu, a każda rodzinna rozmowa powinna także odbywać się w zaufanych ścianach. Nie miało przyjść im łatwo rozmawiać o zdradzie matki i nie wszystko mogło być przez dziecięcy umysł zrozumiane, to terapeuta nie ustępował przy szczerości. A kapitan nie zamierzał przed tym uciekać. Już wystarczy.
Wpatrując się w ziemię pod nimi, czując chłodniejsze powiewy wiatru, Ephraim śledził spojrzeniem krajobraz. Milczał tylko jakiś czas, wiedząc, że do zmiany potrzebne było sięgnięcie poza sferę swojego komfortu. I zamierzał to zrobić właśnie teraz. - Zawsze wiedziałem, czego chcę i dlaczego. - Nie przychodziło mu z łatwością. Mówienie. Uzewnętrznianie się, ale przecież mieli to robić. Przecież sam tego chciał i wiedział, że sprawa tyczyła się czegoś więcej niż jego samego. Była ona ważniejsza, większa. Jego emocje były tego częścią, ale nie jedynym, centralnym elementem. Wypuścił ciężko powietrze, czując, że nie mieli zaznać odpoczynku. Że mieli przejść od razu do poważnych spraw, ale nie mogli się oszukiwać. Udawanie zadowolonych nie szło im najlepiej. Nie szło im tak naprawdę wcale.
Powiedz jej, co czujesz. Jeśli chcecie się porozumieć, musicie rozmawiać szczerze.
Odnalazł więc spojrzeniem ciemne oczy żony tak odmienne od jego własnych. - Nie umiem powiedzieć, że cię kocham - odezwał się w końcu z niemałym trudem. Działanie przychodziło mu prościej, a do tego wyznanie, którego się aktualnie dopuszczał, nie było proste i przyjemne. Ani dla niego, ani też dla niej. Wszak ona była pewna swego, a przynajmniej tak mu mówiła. A on? Jego serce nie mogło kochać wyobrażenia. Nawet najbardziej piękne pozostawało jedynie zafałszowanym obrazem prawdziwej osoby. - Kocham jednak nasze dzieci. - Nasze. Bo nie należały one do nikogo innego. Zresztą wiedział to całym sobą i wiedział także, że oddałby dla nich wszystko. - Dokądkolwiek to zmierza… Chciałbym, abyśmy zachowali porozumienie ze względu na nie. Ze względu na Jace’a i Libbie.
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
W pewnym sensie miał rację; nie powiedziała o zdradzie sprzed siedmiu lat - nie przyznała się do tak okrutnego czynu, ponieważ nie sądziła iż pociągnie to za sobą wszelakie konsekwencje w postaci testu na ojcostwo. Dla Pameli nie było to wtedy istotne - bliskość z Ernestem uznała za idealne pożegnanie; mieli już więcej się nie spotkać - nie ujrzeć własnych dusz. Zostawiła to dla siebie; dla swych własnych rozmyślań - nie rozpamiętywała owej chwili, nie błądziła myślami „co by było gdyby...” - wybrała - wyszła za Burnetta, nie odwracając się za siebie. Zawsze uważała, że podjęła dobrą decyzję - dopóki drogi byłych kochanków ponownie się nie zetknęły. Zmienił się - z aroganckiego pisarza (rzecz jasna w młodości byli siebie warci, Pammy nie należała do grupy niewiniątek - walcząca aktywistka, mózg operacji we wszelakich strajkach), chodzącego wiecznie własnymi ścieżkami - powstał przed nią prawdziwy mężczyzna. Skłamałaby gdyby nie przyznała, że zabiło brunetce szybciej serce - był odzwierciedleniem wszystkich jej pragnień, pierwszą niespełnioną miłostką. Nie poszła na to od razu - pilnowała się, przeważnie obserwując swą złotą obrączkę mieniącą się w świetle australijskiego słońca. Niczego nie planowała, bo kochała innego - inną miłością, lecz równie ważną i silną. Jednak depresja i samotność pchała ją do nieuniknionego - młodzieńcze zauroczenie przewijało się w umyśle - za każdym razem gdy próbowali przyjaźni, wszędzie gdy oprowadzał ją do domu - lub przyjeżdżał w południe by przedzierali się przez farmy mieszkańców Lorne Bay pod rękę ze swoimi dziećmi. Podobne umysły sprawiały, że się rozumieli - choć czas sprawił, że byli innymi ludźmi - pozostały te same rozmyślenia i obawa przyszłości. Widział ją całą - od zbuntowanej nastolatki, poprzez odchodzącą narzeczoną - aż do matki i żony innego. Nie oparła się - weszła w to dopiero po czasie pojmując, że popełniła błąd - żałowała, w chwili gdy uciekła z domu Wordswortha, aż po dzień dzisiejszy kiedy przesiadywała godziny w gabinecie terapeuty.
Wraz z przyjazdem Ephraima całe te uczucie prysło; magia się rozlała - powróciła do rzeczywistości, do prawdziwego życia - narosło cierpienie, przemieniające się z goryczą - świadomość czego się dopuściła łamało kobiecie serce, w jednej chwili przestała być osobą jaką przez laty prezentowała. Przestała przypominać swojego ojca, a z dnia na dzień zaczęła być własną matką, jedyną osobą którą w skrycie gardziła. Nadeszła nienawiść, ból - przerażenie jutrem. Dlatego się wyprowadziła, patrzenie w oczy ukochanego zalewało ją wstydem. Kierowało ją poczucie winy, powinna odejść - dać mu wolność - bo przestała zasługiwać na życie, które podarował jej mąż. Separacja jawiła się jako idealnie rozwiązanie, oboje musieli dojść do tego czego naprawdę chcą - najgorsze był jednak fakt, że zupełnie zapomniała o tym co mogą przeżywać ich dzieci - przyduszna we własnej tragedii - nie widziała ich zatroskanych min. Okrutne doświadczenie.
Słońce nie ustępowało - gromiło swym gorącem ich ciała, twarze a nawet oddechy. Biała, cienka sukienka nie była w stanie przed uchronić - im bardziej balon wznosił się w górę, tym bardziej pot przejeżdżał po sylwetce Burnett. - Okay. - w pierwszej chwili nie była pewna czy to dobry pomysł, HotDog na statku - rozpieszczony psiak, chociaż w obecności Epha zachowywał się jako wyszkolony, walczący zwierzak - to kiedy tylko mężczyzna znikał z radaru, zamieniał się w leniwego kanapowca, przez krótki moment nie potrafiła sobie wyobrazić podobnej scenerii - mimo to spowodowało to odrobine uśmiechu na smukłej twarzy czarnoskórej.
Cisza jaka nadeszła nie zwiastowała niczego dobrego, oplatając sylwetkę męża Pammy czuła, że bardziej zbliża się huragan, niżeli czyste niebo. Kiedy on patrzył w dół - ona patrzyła na niego. - Czasem mi się wydaję, że wiedziałeś to już w dniu własnych urodzin. - skomentowała i choć miała na zamiarze nieco oczyścić atmosferę, to jednak kolejne zdanie kapitana sprawiło, że odrobinę się cofnęła.
Nie umiem powiedzieć, że cię kocham
- Nie kochasz mnie? - automatyczna odpowiedź, oraz ewidentny ból wypisany w wyrazie buzi. Chyba nigdy się nie spodziewała, że nadejdzie dzień, w którym uczucia szatyna staną pod znakiem zapytania. W żadnym wypadku nie było to egoistyczne, rzadko kiedy wypowiadał podobne słowa - ale przenigdy tak. Zdanie wypowiedziane przez niego trwało jak ułamek, a dla Pameli niczym wieczność. Nie kochał jej? Czy nie chciał kochać? W jaki sposób powinna to odebrać - jak zareagować na słowa, które oznaczały tak wiele - nie było książkowej reakcji na podobną sytuację - ohhh, zapragnęła uciec - odejść - zniknąć z pola widzenia, jednak znajdowali się na wysokości - a dorosłe lub dojrzałe zachowanie stanowiło przetrwanie. Musiała z uniesioną głową zaakceptować nową rzeczywistość, rzeczywistość bez jego miłości. - Nie powinnam była Cię prosić, abyś z nas nie rezygnował. - rzucone szeptem, nawet ciało malarki mówiło teraz wiele - znowu się cofnęła. - Samodzielnie powinieneś podjąć decyzję, bez mojego udziału. - pragnęła powiedzieć mu teraz tak wiele, przekonać, błagać, namawiać wyznać wszystko co leżało na kobiecym sercu, ale nie podjęła tego wyznania - ciemne oczy wpatrywały się w jasne - a twarz wyszeptywała smutek. Może była przeklęta i jedyne co by teraz należało zrobić, to uwolnić go od tej „klątwy.” - Nigdy nie planowałam robić Ci pod górkę w stosunku do dzieci. - mruknęła, przez krótki moment odwracając wzrok - panorama miasta wyglądała dzisiaj tak pięknie, wszystko co wokół ich otaczało wprawiało w romantyczny nastrój - prócz ich samych. - Jesteś ich ojcem. - dodała, marszcząc przy tym brwi - spojrzenie powróciło do jego oczu. - Nic tego nie zmieni. - ani żaden test, ani rozpad ich małżeństwa. - Chcesz rozwodu?

Ephraim Burnett
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Niczego nie można było być pewnym. Zawierzenie zawsze wiązało się z ryzykiem, a decyzyjność zawsze szła z odpowiedzialnością. Jako człowiek związany z morzem i dowodzeniem wiedział, że nie był niezniszczalny. Że w sytuacji zagrożenia musiał mieć ostry umysł i świadomą decyzyjność. I wiedział, że był odpowiedzialny za swój statek oraz całą załogę. I zawsze wychodzili z tego cało. Nawet wówczas gdy w Muharraq byli na lądzie, żaden z nich nie zginął ani nie został poważnie ranny. Wrócili do domu. Wszyscy. Witając się w porcie ze swoimi bliskimi ściskającymi ich i nie raz płaczącymi ze wzruszenia. Informacja o tym, co się wydarzyło, nie umknęła międzynarodowym mediom, a twarze wielu zaangażowanych w sprawę dowódców stroiły ekrany telewizorów oraz głośniki radia długi czas. Nigdy też nie miał zapomnieć, jak podczas powrotu z lotniska w Cairns do Lorne Bay, płakał. Kilkukrotnie musiał zatrzymać się na poboczu, by poradzić sobie z gwałtownością doznań, ale nikt ich nie uczył, że po powrocie do domu nie miało być łatwiej. Większość marynarzy nie musiała na szczęście radzić sobie z obciążeniami podobnymi do tych kapitana. Mimo że Ephraim Burnett miał silną odpowiedzialność, niszczał. Bo dom miał wyglądać inaczej. Miał nie być kolejnym miejscem walk, a życiem samym w sobie. Pomimo konfliktów nigdy nie miał być on równocześnie linią frontu, w którym dwie przeciwstawne siły na siebie nachodziły i miażdżyły w wyniku starcia. Wojny domowe powinny być budujące, nie zaś niszczące. Nie, gdy ktoś znał ten drugi rodzaj poprzez doświadczenie i nie, gdy ktoś widział prawdziwy horror wzajemnego krzywdzenia się przez ludzi. Po co więc robić to w domu? Po co robić to swoim bliskim? Po co?
Gdyby ktoś powiedział, że Ephraim obwiniał tylko Pamelę za to, co się stało, myliłby się. Burnett wiedział, że nie był bez winy. Był ślepy. Słaby. Nieodpowiedni, aby tworzyć rodzinę z Pam. Nieodpowiedni dla niej, tak jak ona nie była odpowiednia dla niego. Wszak mijali się w oczekiwaniach od życia. W oczekiwaniach w stosunku do samych siebie. Nie mógł dostrzec, że coś przed nim ukrywała. Że ukrywała przed nim część samej siebie. Oszukiwała nie tylko jego, ale też samą siebie, a on… On był tak ślepy, że nie dostrzegał, że dusiła się. Jak bardzo mogła cierpieć przez fakt, iż nie mogła być w pełni sobą? A on nie dał jej przestrzeni do tego, aby mogła oddychać. Bo jak inaczej mógł wyjaśnić fakt, iż nie potrafiła się przed nim otworzyć i powiedzieć prawdy? Dusił ją w tym, co dla niego było rzeczywistością? Chryste... Jeśli tak to ile lat zmarnowali? Ile lat musiała tkwić w niepewności i dyskomforcie? Czy była kiedykolwiek szczęśliwa w takim razie? Jako matka jego dzieci? Dzieci, z którymi przez część roku przebywała sama, gdy on znajdował się po drugiej stronie globu, ratując świat. I to prawda, że wiedziała, kim był i z czym wiązać się będzie ich małżeństwo, ale była to umowa współdzielona. On także powinien coś od siebie dawać, lecz był zbyt prosty. Zbyt pożądający wolności na oceanicznym bezkresie. Zbyt czujący powołanie, które ciągnęło go ku suchym piaskom Azji i Afryki, gdzie działo się tak wiele zła. Bo bez tego nie był kompletny. Od zawsze znał w końcu to podwójne życie, które dla wielu wydawało się rozdzielone, lecz dla niego stanowiło jedność. Służba i rodzina. Służba i rodzina. Służba. Rodzina. Służba… Dlatego Pamela miała rację. Ephraim miał wypalone znamię od narodzin tego, czym i kim miał się stać. Nie odbierało mu to wolnej woli, ale wiązało się z ceną, jaką ponosili inni wokół niego. Ci, którzy nie widzieli świata jego oczami. Którzy nie wychowali się tak, jak przyszło dorastać kapitanowi. Z wyraźnym celem przed sobą.
Nie kochasz mnie?
Trzy słowa, które kazało odwrócić ku niej nie tylko już spojrzenie, ale całe ciało. Nie odpowiedział od razu. Obserwował ją. Obserwował w mimice wypisanej na jej twarzy, w kroku w tył, a także owinięciu dłoni wokół brzucha. Słuchał wypadających z jej ust słów. Bo zawsze mówiła więcej, gdy się stresowała i nie wiedziała, co zrobić. Gdy nie miała gdzie się schować. I chociaż mogło się wydawać, że nie reagował, nie to działo się naprawdę pomiędzy małżonkami. Bo słuchał wszystkiego, nie omijając ani jednego słowa. Po prostu pozwalał, by myśli same niosły kobietą, czekając na to, aby wydostały się na zewnątrz. Nawet te bolesne. Nawet pytanie zawieszone w przestrzeni między nimi, które kiedyś wydawałoby się dla nich niemożliwe do zadania. A on… Zdawał się to zostawić na później. Wpierw po prostu zbliżył się do niej, niwelując pozostałą przestrzec, jaka istniała pomiędzy nimi i podniósł dłoń, by ująć damski podbródek. Chciał, aby nie odwracała wzroku. Chciał, aby patrzyła na niego. Nawet jeśli bolało. Nawet jeśli lepiej było patrzeć poza nich samych i unikać konfrontacji. A więc? Nie kochasz? Czy kochasz?
- To, co ukochałem, nie jest tobą, kochanie. - Uśmiechnął się blado, kciukiem przejeżdżając delikatnie, niemal bezsilnie przez damską brodę. Tak jak robił to kiedyś. Na każde pożegnanie przed rejsem, po pocałunku, który dany było im współdzielić, zanim odchodził. Jakby na znak tego, co miało ich czekać podczas rozłąki. I chociaż teraz nie stali w porcie, było to niczym symbol, którego znaczenie znali tylko oni sami. - A ja nie jestem tym, czego pragniesz. - Patrzył w jej oczy, mówiąc to, co było bardziej niż oczywiste między nimi i opuścił rękę, wsuwając również lewą do kieszeni garniturowych spodni. - Chcę cię przeprosić. Za miesiące kiedy mnie nie było. Za fakt, że nie pozwoliłem ci być… Sobą. I za wszystko tak naprawdę, w czym uchybiłem. Naprawdę... - urwał, musząc na chwilę przerwać, czując, jak w gardle coś zaczynało utrudniać mu wzięcie oddechu. I chcąc dobrać odpowiednie słowa. Nawet teraz ważył wypowiedzi, nie chcąc jej zranić. - Naprawdę starałem się być dobrym mężem. To niczyja wina, że nieodpowiednim dla ciebie. - Może udawało im się jakiś czas, ale nie zdali testu trwałości oraz lojalności. Tylko czas mógł pokazać, że na początku już się mylili. Z faktem, że należeli do jednego świata.
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
Czy przypadłaby mu do gustu?
Nie teraz, nie w tej chwili gdy stała przed nim wycieńczona, samotna obarczona całą winą.
Ale wtedy; sprzed dziesięciu, piętnastu lat przed tym wszystkim co wisiało na ich barkach.
Czy poznałby ją całą?
Wyrywającą się do świata, biegnącą ku nadziei i pełną własnych przekonań.
Czy pokochałby ją taką?
Zadziorną, zbuntowaną - przebiegłą we swojej własnej grze.
Czy kochałby ją inaczej?
W ciągłych wadach, sprzeczną - wytrwałą i zdumioną, wedle swoich praw, podobnie jak Ernest. Zanim sprowadził ją na inną drogę.
Bez tego grymasu, zawodu, przemęczenia - szarych, oddzielonych grupą krechą sińców pod oczami. Nie marzącej o rodzinie, a zakochanej w sztuce. Jakby potoczyło się ich życie gdyby kochali się wcześniej, nim skończyli osiemnaście lat?
Nigdy o tym nie rozmawiali, bo wybrała - ona z dziećmi, a on w morzu. Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie wymagała powrotu. Czekała, w dniu przyjazdu. Martwiła się każdego ranka, uczyła się żyć z nadzieją, że nie zostanie sama, a jej życie nie potoczy się tak, aby po wypisywaniu dokumentów zaznaczała rubrykę „wdowa.” Nigdy o tym nie rozmawiali, bo wierzyła we własne słowa jak dzieci podrosną, ale kochała malować. Oddać się temu w pełni, wejść w obraz a może pozwolić aby on zachłysnął się jej umysłem? Jednak lata mijały, a nawet nie w połowie zamalowane płótna gnieździły się w małej, zakurzonej piwnicy w posiadłości przy dzielnicy Pearl Lagune. Nie wchodziła tam, omijała ją szerokim łukiem - bardzo powoli tracąc cząstkę siebie. Powoli, ponieważ tego nie zauważała - łudziła się, że wciąż pozostaję sobą - gdy wprawdzie przestawała wiedzieć kim naprawdę jest. Nie obwiniała go, ani razu nie kierował w nią sygnałami, aby opuściła własne marzenia - ale też jej do tego nie pchał. Podczas każdego wypływu męża, pozostawała jedynie matką z dziećmi wiecznie wyczekującą. Częściowo się za to nienawidziła, zaś z drugiej nie było szansy powrotu.
Odczuwała, jak oczy jej płoną, nie chciała płakać - powstrzymywała się, mimo to bezustannie wpatrywała się w mężczyznę na przeciwko. Z uniesioną głową akceptowała taką formę wypowiedzi, dopiero gdy ją dotknął rozpoczął się dyskomfort, nie czuła się dobrze - kiedy jego skóra błądziła po jej, nie w takiej sytuacji - nie kiedy przyznał do braku uczuć - do tego, że jej nie kochał.
- Mylisz się. - delikatne przygryzła dolną wargę, tak popełniła błąd - wpadając w ramiona innego rozdzieliła wszystko co ich kiedykolwiek łączyło. Nie mogła tego cofnąć, choć tak naprawdę nie wiedziała czy chcę - chwila uniesień z Wordsworthem czegoś ją nauczyła, wprowadziła w stan gdzie Pamela wiedziała, że nie tylko pasja się liczy. Można kochać oboje, jednocześnie - jednego bardziej a drugiego mniej, ale nadal istniała opcja na wypalenie tamtych uczuć, zrezygnować z „idealnej miłostki” - bo wciąż, bez żadnych „ale” przezwyciężała ta poszarpana, niepewna - nieuchronna przed złem, tak która jest właściwa.
- Boże nie... - wyszeptała nerwowo przechylając łepetynę na bok. - Nie, przestań. - tym razem pojawił się bardziej stanowczy ton. - Nie przepraszaj mnie. - nie mógł jej tego robić, wykazywać się dobrocią serca - to ona go zdradziła - a on to po prostu akceptował. - Nie musisz być w każdej sytuacji bohaterem, Eph... - prawda, jest taka, że naprawdę się znali - widziała w nim tą obsesyjną chęć wzięcia wszystkiego „na klatę” - ale to nie on w tej relacji był antagonistą, czarnym charakterem - nikczemnie niszczącym rodzinę. Był dobry, doskonały - może za bardzo, może to był tak naprawdę „cierń w ich oczach” - jego perfekcyjność osaczała Pam - zawsze wiedział jak postąpić, zawsze wybierał najlepszą opcję. Zaś Burnett daleko było do doskonałości, wyciągnięta z tłumu nie wpisywała się w poczet ideałów na żonę. Dlaczego ją wybrał? Dlaczego z niej zrobił matkę swoich dzieci?
Ponownie na niego spojrzała, wzrokiem pełnym rozżalenia - w tym momencie znowu powróciło do kobiety tyle sprzeczności, jednocześnie czuła zagubiona, a następnie przez jej drobne ciało przechodziły odpowiedzi. Chyba już wiedziała jak powinni postąpić. - Tak bardzo mi przykro. - wypowiadając owe zdanie zrobiła kilka kroków w przód oplatając w biodrach sylwetkę kapitana. Policzek przytulił się do klatki piersiowej. Mogłaby przysiąść, że jego serce biło tak samo mocno jak jej. Dopiero po niecałej minucie odsunęła głowę i ustała na palcach by złożyć na ustach męża delikatny pocałunek. Nie wiedziała czy było to już pożegnanie, ale na pewno nie „nowy rozdział.”
Od dwóch lat żyli w takim schemacie, ona w chatce ojca - a on zaś zajmował ich rodzinny dom. Wyprowadziła się wtedy nie dlatego, że obawiała się konfrontacji, a bardziej z tego względu, iż on na to zasługiwał by w nim pozostać. - Naprawdę przepraszam... - nie wstydziła się tych słów, patrzyła szatynowi głęboko w oczy. Mówiła prosto z serca, nie kłamiąc - nie wyrzekając się prawdy. - Wrócę do domu autobusem. - stwierdziła ścierając kilka łez, jakie w tym akcie pojawiły się na jej policzkach.
Potrzebowała odpocząć, pobyć sama - bez krzyków dzieci, z mężem któremu złamała serce obok. Sam na sam z własnymi krzywdami i przemyśleniami. Wracając z nim, nie potrafiłaby go puścić - wpatrywałaby się w jego cierpienie, ponownie zawisłoby nad nimi wiele nie wypowiedzianych słów. To nie byłoby dobre. Miała nadzieję, że on też o tym wiedział. Pod wpływem tych wszystkich emocji, nawet nie dostrzegła, że ich lot powoli dobiegał końca - wpatrujący się w nich maszynista(?) odwrócił automatycznie wzrok. Zastanawiała się co słyszał, czy wszystko czy jedynie odrębne zdania? Nigdy nie zważała na to, co inni o niej myślą, choć w tej chwili zaczęła - czy naprawdę była tak okrutna? Czy zniszczyła jedynie szczęście jakie mogła kiedykolwiek posiąść? Pracownik na nią nie patrzył, ani razu - aż do wylądowania balonu.
Wysiadła pierwsza, lecz nie wiedziała czy powinna czekać, czy jak najszybciej udać się do hotelu, zabrać rzeczy i zniknąć raz na zawsze z pola widzenia ukochanego.

Koniec.
Ephraim Burnett
ambitny krab
.
ODPOWIEDZ