sprzedawczyni — lost in vibes
20 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
a negroni
sbagliato
with prosecco in it
02.


Monty Fairweather kochała swoją pracę, ale nie lubiła poniedziałków. Kto normalny lubił poniedziałki? Nikt. Taka przypadłość przypisywana była totalnym świrom. Poniedziałki można tolerować wyłącznie wtedy, kiedy miało się wolne. Nie chodziło tutaj o samo przesiadywanie w sklepie muzycznym, bo dziewczyna czuła się tutaj jak w domu, ale w grę wchodziła sama kwestia porannego wstawania. W dodatku tego dnia jej włosy nie współpracowały i wyglądały tak, jakby jakiś ptak uwił sobie w nich gniazdo.
Ziewnęła głośno i rozsiadła się wygodnie w fotelu; na blacie miała stos nieposegregowanych płyt winylowych, które planowała uporządkować, ale szło jej to co najmniej marnie. Odwlekała ten moment do ostatniej chwili, ale w końcu zmotywowała się ciepłą kawą, a na dźwięk dzwonka zamontowanego nad drzwiami, nawet nie podniosła głowy zza lady.
- Dzień dobry! - krzyknęła w ciemno, więc równie dobrze mogła właśnie powitać w tym momencie seryjnego mordercę. Usłyszawszy odzew, zerknęła w kierunku kobiecego głosu i właściwie natychmiast rozpoznała w klientce dziewczynę ze szkoły. Nie znały się jakoś dobrze, w zasadzie znały się przelotnie, a ich wymiana zdań kończyła się zwykle na krótkim powitaniu, a i to nie zawsze. W liceum miały razem kilka lekcji, ale chyba nawet nigdy nie siedziały obok siebie. Monty pamiętała jej imię, mimo że nie miała w zwyczaju go używać. Zresztą to Lorne, tutaj jak nie jesteś przyjezdny, to raczej kojarzysz wszystkich. Zwłaszcza, jeśli chodziłeś z kimś do tej samej szkoły, nie wspominając już o równoległej klasie. - O, hej. Szukasz czegoś konkretnego? Mogę jakoś pomóc? - podpytała grzecznie, bo właśnie na tym polegała jej praca. Na szczęście większość ludzi zjawiających się w sklepie było spoko, ale jakby Monty musiała pracować w jakimś markecie, to chyba już dawno by oszalała. W Lost in vibes najczęściej gościli ludzie o dobrym guście muzycznym, a czasem nawet sami muzycy, bo można było tutaj zakupić drobne elementy do sprzętów muzycznych - kostki do gitary, struny, pałeczki do perkusji, a sam właściciel na specjalne zamówienie sprowadzał całe instrumenty najwyższej jakości.

Shiva Ventress
ambitny krab
bubu
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
Włóczyła się. Ostatnio coraz więcej bez konkretnego celu. Była jak zjawa wędrująca po ulicach Lorne Bay od czasu do czasu mająca natchnienie, żeby gdzieś zajrzeć, przystanąć, popatrzeć albo się gapić aż ktoś uzna ją za wariatkę. Nie miało to dla niej znaczenia. Nie przejmowała się zdaniem innych, o ile osoby te jawnie jej nie dręczyły. Wtedy stawały się nieznośnym elementem otoczenia, którego wolałaby unikać, bo doprawdy – w przeciwieństwie do nich – miała lepsze rzeczy do roboty. Jak chociażby to całe włóczenie się. Nikt nie rozumiał, ale to dla niej była atrakcja. Co z tego, że nie wiedziała po co idzie? Nikt nie powiedział, że niczego przy tym nie znajdzie.
Czystym przypadkiem dojrzała szyld sklepu. Gdyby nie słońce nie odwróciłaby głowy natrafiając na charakterystyczny brand oraz plakaty wiszące na witrynie.
Z braku laku weszła do sklepu i prawie podskoczyła w miejscu słysząc czyjś głos. Głupio, bo oczywiste, że ktoś tu był. Raczej dziwne gdyby sklep był pusty, a jednak Ventress zaskoczyła obecność drugiej osoby. Tak łatwo szło jej oderwanie się od rzeczywistości, że rzeczy oczywiste stawały się wręcz niewiarygodne i momentami niezrozumiałe.
- Taki sobie, ale dzięki – odpowiedziała na powitanie. Jednym z niezrozumiałych rzeczy w życiu Shivy była interakcja z ludźmi. Nie zawsze się w tym odnajdywała i zdarzało się, że myślała o czymś, co nie powinno zawracać jej głowy. W tej chwili niewiarygodnym stało się to, że znała dziewczynę ze szkoły, a jednak nigdy nie wymieniły między sobą choćby jednego pełnego zdania.
Odwróciła wzrok na półki z płytami winylowymi. Nie miała gramofonu, ale popatrzeć mogła. Na pewno mniej się krępowała, kiedy nie patrzyła komuś w oczy albo na twarz. Bezpiecznym punktem były ramiona (najlepiej nogi pięć metrów dalej).
- Nie jestem pewna – zamyśliła się, bo nawet nie wiedziała po co tu weszła. Całe jej życie takie było (nie wiadomo po co). – Masz coś co wyraża „Wstaję co dzień rano snując się po mieście i nienawidząc ludzi, którzy przy mnie zabili niewinnego szesnastolatka, bo jakiś autobusowy kierowca nie chciał jechać dalej. Chodzę więc bezsensownie, żeby jakoś się wyładować i zrozumieć czemu on a nie ja tych parę dni wcześniej, kiedy prawie umarłam na atak astmy. Wtedy przynajmniej nie musiałabym patrzeć w oczy jego rodzicom ani mówić tego tobie z nadzieją, że ktoś kiedyś napisał o tym piosenkę”? – Dokładnie to teraz czuła spodziewają się, że zaraz usłyszy tekst w stylu „Co za dziwadło” albo „Wariatka z ciebie”. Nikt raczej nie spodziewał się tak głębokiego wynurzenia nad płytami winylowymi przed osobą, której prawie nie znała. Imię, wygląd oraz niektóre ze zdjęć na portalach społecznościowych Shiva miała obcykane, ale w rzeczywistości nie wiedziała nic o rudowłosej. Pamiętała tylko, że w szkole ją lubiła, co też było bez sensu, bo przecież się nie znały. - Mniej więcej coś takiego, ale "Smerfne hity" też się nadadzą. - Nie żeby je lubiła, ale skoro już być wariatką to na całego, nawet jeśli tylko sobie żartowała.

Monty Fairweather
sprzedawczyni — lost in vibes
20 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
a negroni
sbagliato
with prosecco in it
Kątem oka obserwowała dziewczynę, dalej uporządkowując winyle. Praca w sklepie muzycznym nigdy nie była szczytem jej marzeń, ale grunt, że lubiła to, co robiła. Ostatnio coraz częściej zastanawiała się nad studiami, choć podskórnie czuła, że nie jest jeszcze na to gotowa. Dwadzieścia lat to głupi wiek, bo niby jesteś dorosły, ale tak naprawdę to chuja wiesz, w dupie byłeś i gówno widziałeś. Jednak gdyby Monty faktycznie zdecydowała się pójść na wyższą uczelnię, pewnie wybrałaby jakąś blisko domu. Może w Cairns? Wtedy miałaby przynajmniej motywację, żeby naprawić tego rzęcha, który wiecznie potrzebował jakichś renowacji.
Pokiwała głową, ale bardziej do siebie niż do dziewczyny. Rzeczywiście dzień nie należał do najlepszych. Był poniedziałek. Poniedziałki nie mogą być dobre. Nie do końca rozumiała o co chodziło potencjalnej klientce, choć coś tam słyszała o tym zabójstwie nastolatka. Mniej więcej. Mniej niż więcej.
- O co chodzi z tym szesnastolatkiem? - zaciekawiła się, a właściwie to dziewczyna zainteresowała ją swoim wyznaniem. - I autobusem? W sensie... Jak do tego doszło? - nie chciała być wścibska, a tak naprawdę to chciała, bo właśnie taka była. Wścibska, dociekliwa, ciekawska. Niepotrzebne skreślić.
Z tego wszystkiego Monty odsunęła na bok ułożone w stos płyty, podskoczyła i usiadła na ladzie, przewieszając nogi po drugiej stronie blatu. Pozwalała sobie na takie zachowanie głównie dlatego, że przeważnie była tutaj sama, więc sklep muzyczny śmiało mogła nazywać swoim drugim domem. Od czasu do czasu wpadał tutaj właściciel, zaopatrując półki w nowy towar, a dokładnie zaplecze, bo układanie ich na regałach należało już do Monty. No i większość rzeczy i tak zamawiana była online. W każdym razie sam właściciel był spoko, dało się z nim dogadać i nigdy nie robił problemów, kiedy Ruda spóźniała się albo potrzebowała wziąć dzień wolny na pozałatwianie osobistych spraw.
- Domyślam się, że z tymi Smerfami nie mówisz poważnie, ale ostatnio wpadło nam kilka płytek CD ze ścieżką dźwiękową z drugiej części filmu animowanego - porozumiewawczo wskazała na regał z muzyką filmową, na której można było znaleźć dosłownie wszystko - od ścieżek dźwiękowych filmów z lat siedemdziesiątych aż do tych współczesnych. Fairweather nie znała wszystkich tytułów i wykonawców, chociaż częściej słuchała starych zespołów, do czego głównie przyczyniło się posiadanie starszego rodzeństwa.

Shiva Ventress
ambitny krab
bubu
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
- Czyli nie ma takiej piosenki? – zapytała tuż po tym, gdy dziewczyna zainteresowała się śmiercią Billy’ego. Nie takiego efektu oczekiwała. Sądziła raczej, że jej dziwaczny wywód wywoła niechęć, dzięki czemu będzie mogła snuć się pomiędzy półkami jak duch i wyjść. To był dobry plan. Niezamierzony, ale uświadomiony sobie w chwili, kiedy rudowłosa wskoczyła na blat. Pozytywne zainteresowanie jej osobą sprawiało, że Shiva czuła się dziwnie zawstydzona i nieco przestraszona. Miała tak głównie z nowopoznanymi, których starała się trzymać na dystans (a raczej to siebie trzymała na dystans, bo tak było lepiej dla wszystkich).
- Wiesz jak jest. Pewnego wieczora wsiadasz do autobusu a kierowca stwierdza, że już jest późno i nie chce mu się wieźć dalej dwóch dusz. Zapłaciłaś za bilet a twoja rodzina płaci podatki, ale i tak zostajesz wyrzucona z publicznego transportu w najgorszej okolicy, a potem jakaś grupka zaćpanych świrów bije cię do nieprzytomności. – Opowiadała o Billym, ale nie w dosłowny sposób. Umyślnie sformułowała historię w dość nietypowy sposób, żeby znów spróbować wystraszyć dziewczynę. Shiva miała ogromne predyspozycje do odstraszania innych, więc nie mogła powstrzymać się przed tym w krótkiej opowieści o tym, co wydarzyło się nieopodal klubu Shadow. Spłyciła historię, ale najważniejsze punkty odhaczyła; czyli leniwego kierowcę, niesprawiedliwość losu i napaść przez grupkę ćpunów. Mniej więcej tak to się prezentowała. Głównie mniej, bo w wersji „więcej” musiałaby wyznać, że sama zdążyła uciec nie zauważając, że Billy’emu to się nie udało. Dopiero po chwili to do niej dotarło i pomimo iż wróciła.. cóż, było już za późno.
- Poważnie, ktoś to kupuje? – zapytała musząc teraz podkreślić, że była bardzo poważna w przeciwieństwie do wzmianki o własnej chęci kupna Smerfnych hitów. – I jacy oni są? To nadpobudliwe dzieci czy maniakalni dorośli? – Naprawdę była tego ciekawa i choć w normalnych warunkach nie wypowiedziałaby swych myśli na głos to wciąż testowała granicę Montany, a raczej Monty. Tak wołano na rudowłosą w szkole, więc Shiva uznała, że się przyjęło.
Zamiast stać w miejscu przeszła w stronę wskazanego działu z muzyką filmową, a raczej bajkową. Kolorowe okładki aż biły po oczach a radość animowanych postaci nijak miała się do tego co czuła Shiva. Była zła, wstrząśnięta i czuła się winna za los Billy’ego.
- Czy wasze wesołe trele poprawiają humor? – zapytała kierując słowa bezpośrednio do płyt, jakby te zaraz miały odpowiedzieć. A może to kolejna próba odgonienia rudowłosej? Nie żeby to było możliwe. Dziewczyna tutaj pracowała, ale może w kontakcie z taką świruską uzna, że pierdoli i wyjdzie?

Monty Fairweather
sprzedawczyni — lost in vibes
20 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
a negroni
sbagliato
with prosecco in it
Zacisnęła usta w wąską linię i rozłożyła ręce, chcąc tym sposobem dać dziewczynie do zrozumienia, że bardzo jej przykro, ale jeszcze nikt nie napisał szukanej przez nią piosenki. Hej, ale kto wie, może kiedyś ktoś się skusi i stworzy coś podobnego? Może brunetka będzie mogła nawet wystukać melodię na drewnianym kokoriko.
- Jak to nie chciał was zawieźć dalej? - właściwie Monty nie wiedziała, czym było to całe dalej. Czy kierowca rzeczywiście skrócił sobie kurs, czy zajechał do zajezdni i skończył zmianę? A może Shiva oczekiwała, że zostanie odstawiona aż pod sam dom, a konkretnie do dużego pokoju? - Cała ta historia brzmi... - niewiarygodnie? Nieprawdziwie? Niepoważnie? - Paskudnie - ile ściemy by w tym nie było, ktoś stracił życie i to akurat było prawdziwe. Z pewnością żadna z nich nie chciała być na miejscu Billy'ego, którego pogrzebowego nekrologi wciąż wisiały na okolicznych słupach. Jeden nawet znajdował się niedaleko sklepu muzycznego i Monty każdego ranka mijała go w drodze do pracy.
Nikt nie kupował ścieżki muzycznej z animowanych filmów. Jakby bardziej się zastanowić, to w ogóle płyty CD i winyle odchodziły do lamusa i gościli tutaj prawdziwi koneserzy. Najczęściej byli to stali klienci i to raczej starszej daty, bo młodzi mieli przecież Spotify'a, Tidala i cały Internet. Ale pewnie to było trochę jak z czytnikami e-booków - jedni woleli elektroniczną wygodę, a inni preferowali książki w papierowej wersji.
- Nie kupują - przyznała szczerze, po czym zeskoczyła z blatu i podeszła bliżej regału, przy którym stała dziewczyna. - Odkąd tutaj pracuję, nikt ich nawet na to nie spojrzał - można rzec, że Shiva była pierwsza i płyty kopnął ogromny zaszczyt , że w ogóle ktoś się nimi na moment zainteresował. - A nie lepiej iść w smutniejsze kawałki? Po co sztucznie poprawić sobie humor? Nie wiem jak ty, ale ja mam tak, że jak jestem smutna, to wolę się po prostu zdołować po całości. Brzmi masochistycznie, ale co się posmucę, to moje. Albo uderz w coś gniewnego. Któryś album Nirvany na pewno poprawi ci humor. Albo The Offspring - podrzuciła kilka pomysłów, które w jej przypadku sprawdzały się całkiem nieźle. Oczywiście wcale nie było powiedziane, że na Shivę również zadziałają, ale niech dziewczyna wie, że Monty miała dobre chęci i sprawnie wywiązywała się z obowiązków obsługi klienta. Wszak pocieszycielka była z niej marna, ale nie miała zamiaru użyczać jej swojego ramienia, żeby mogła się wypłakać. Zresztą Shiva nie wyglądała na taką, co miałaby wylać hektolitry łez i raczej przemawiała przez nią złość do świata i jego niesprawiedliwości.

Shiva Ventress
ambitny krab
bubu
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
- Uznał, że skróci sobie kurs. – Wzruszyła ramionami, bo dokładnie tylko tyle usłyszała od kierowcy, z którym wykłócała się o jego decyzję. Zapłaciła za bilet, więc żądała dowiezienia jej na przystanek widniejący na rozkładzie. Kierowca jednak miał to w dupie, o czym Shiva z wielką ochotą wspomniała policjantom pytającym, co taki młody chłopak i ona robili w Sapphire River. Niech kierowca choć trochę poczuje się odpowiedzialny za to całe wydarzenie. Czemu tylko Ventress i niejaka Maxine, którą wtedy poznała, miały biczować się poczuciem winy?
Paskudnie; powtórzyła w myślach to co powiedziała rudowłosa i pomyślała, że to odpowiednie określenie. Billy po pobiciu wyglądał paskudnie. Paskudnym było również to, że nagle stała się odpowiedzialna za jakiegoś dzieciaka, chociaż ledwo co sama sobą dobrze się zajmowała (bo leżakowanie i gapienie się w ekran to nie był dobry przykład „zajmowała się sobą”). Co gorsza miała wrażenie, że rodzice Billy’ego mają do niej żal, a przecież zrobiła co mogła. Na tyle na ile było ją stać.
Słysząc, że dziewczyna zeskoczyła z blatu na moment się spięła i zerknęła w jej kierunku.
- To po co je trzymacie? – Dość oczywiste pytanie na temat płyt, których nikt nie chciał. Przesunęła po nich wzrokiem i nagle poczuła mały żal. Biedne i porzucone ścieżki dźwiękowe, których nikt nie chciał adoptować, a przecież było w nich tyle miłości.. Zatrzymała ciemne oczy na jednej z okładek i uznała, że wspomoże działalność oraz pocieszy nietykaną przez nikogo część sklepu. Sięgnęła po ścieżkę dźwiękową z „The Nightmare Before Christmas” – Wezmę to – oznajmiła wszem i wobec uznając to za najlepszy wybór. Uwielbiała horrory, więc wszelkie mroczne ścieżki dźwiękowe (nawet bajkowe) były u niej mile widziane.
Kontrolnie zerknęła na dziewczynę, jakby czekała na jej aprobatę i wzięła nieco głębszy wdech czując charakterystyczny zapach. Pamiętała go ze szkoły. Tak, to było właśnie to.
- Pachniesz skórą. – Bo dokładnie to mówią ludzie, kiedy ktoś do nich podejdzie. Bycie dziwakiem weszło Shivie w krew. Trzeba to przyznać zwłaszcza, że być może niektórzy spodziewaliby się rozbawionego uśmiechu świadczącego o żarcie. Nie. Ona była poważna i nawet pokusiła się o coś, czego zazwyczaj unikała – na wymianę spojrzenia. – Zawsze to lubiłam. – Nie ma to jak dolewać oliwy do ognia dziwactwa sugerując, że „ją wąchała”. Może w poprzednim życiu Shiva była wilkołakiem? – Twoja rodzina ma zakład na Tingaree? – Powoli zaczynała kojarzyć wszystko to, co usłyszała z innej części sali lekcyjnej. Wystarczyło pobudzić wspomnienia jednym ze zmysłów. – Robiłaś prezentację na ten temat. Przyniosłaś narzędzia i w ogóle. To było świetne. – Wysłuchała całego wykładu na temat kaletnictwa, bo to było co innego od dzieciaków przechwalających się swymi rodzicami super biznesmenami, prawnikami albo lekarzami.
Podała dziewczynie wybraną przez siebie płytę na znak, że się jeszcze nie rozmyśliła i na pewno ją kupuje. Może jeszcze coś do tego dobierze.
- Niektórzy też piją – Pomyślała na głos i zaraz dodała: - żeby poprawić sobie humor. – Czego nie rozumiała, bo bęcwał jeszcze nigdy nie pił. Tak, to możliwe. – A ty? Co wolisz? – Monty wydawała się bardziej dostosowana społecznie, więc jej zachowanie na pewno było odpowiedniejsze od tego co lubiła Shiva.

Monty Fairweather
sprzedawczyni — lost in vibes
20 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
a negroni
sbagliato
with prosecco in it
Trudno było jej postawić się w sytuacji Shivy. Monty nie miała pojęcia, w jaki sposób zareagowałaby na miejscu dziewczyny. Uciekłaby? Starałaby się pomóc? Próbowała dorwać sprawców? Ciężko stwierdzić. Niby na co dzień uchodziła za odważną, czasem popisywała się nadmierną brawurą, żeby przypodobać się znajomym i temu o rok starszemu brunetowi, na którego koledzy wołali Speedy i który pewnie nie wiedział o jej istnieniu? Ale to nie były sytuacje zagrażające życiu czy zdrowiu, wtedy strach mógłby ją zwyczajnie sparaliżować, bo była tylko człowiekiem.
- Bo czasem znajdzie się ktoś, kto jednak skusi się na takie smaczki. A poza tym chyba takie są wymogi i właściciel musi się z nich wywiązać. Ma wtedy jakieś zniżki od wytwórni na kolejne zamówienia czy jakoś tak - nie znała się na tym dokładnie, ale Shiva nie powinna oczekiwać od niej cudów, okej? Monty była tylko zwykłą, szarą pracownicą i nie miała nic wspólnego z prowadzeniem sklepu.
Na informację o skórze zareagowała szybko mrugającymi powiekami. Nietypowe to było, musiała przyznać. Zdawała sobie sprawę, że jej skóra wydzielała jakiś zapach, zresztą jak skóry innych ludzi, ale nikt nigdy tak dobitnie jej w tym nie uświadomił, że skóra tak sama w sobie ma zapach.
- To... Chyba dobrze? - zawahała się, ale przynajmniej na wybór płyty pokiwała głową, dając dziewczynie do zrozumienia, że podjęła słuszną decyzję. Montana też lubiła horrory, a najbardziej lubiła oglądać je całkiem sama. Często też sięgała również po tez klasy B, bo były niedorzeczne i zabawne, i zawsze zastanawiało ją, co scenarzyści mają w głowach, żeby zabrać się za produkcję czegoś tak absurdalnego.
Nie sądziła, że Ventress zapamiętała jakiekolwiek szczegóły z jej życia i że zaciekawiła ją prezentację. którą Fairweather stworzyła wyłącznie na szkolne potrzeby.
- Zgadza się - posłała dziewczynie lekki uśmiech. - To zakład kaletniczy. Jest przekazywany w naszej rodzinie od pokoleń, ale zwykle wytwarzaniem zajmowali się mężczyźni. Jakby spoko, bo jakoś średnio się w tym widziałam. Trochę nie moje klimaty - wzruszyła szczupłymi, obsypanymi piegami ramionami. - A twoi rodzice... Są właścicielami stoczni, prawda? - w tym miejscu miała na myśli Winfieldów, którzy adoptowali sieroty. Monty zwykle śmiała się, że to małżeństwo kolekcjonuje dzieci, a wieść o tym, że ci zdecydowali się przygarnąć nastolatkę rozeszła się po Lorne stosunkowo szybko.
Musiała się zastanowić nad kolejną odpowiedzią, dlatego ściągnęła w zadumie brwi, ale finalnie i tak skończyło się to wzruszeniem ramion.
- Czasem lubię się napić, ale nie jest to moja ulubiona forma rozrywki. I zdecydowanie, gdybym musiała wybierać pomiędzy alkoholem, a słuchaniem muzyki, to wybrałabym to drugie. Zwykle po piciu czuję się kolejnego dnia naprawdę podle - była drobną dziewczyną, więc nikt nie powinien dziwić się, że jej ciało reagowało na wydalanie z siebie etanolu w taki, a nie inny sposób.

Shiva Ventress
ambitny krab
bubu
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
- Patriarchat – szepnęła pod nosem na wspomnienie o pracy mężczyzn w zakładzie. Wiedziała, że to określenie nie mogło dosłownie opisywać systemu działającego w tym konkretnym miejscu pracy. Rudowłosa nie wspomniała, że „robili to tylko mężczyźni”, ale „głównie oni”. Nie czepiała się tego. Nie wytknęła jako ogromny błąd lub wadę. Po prostu nie było niczego zaskakującego w tym, że coś przekazywano mężczyznom z pokolenia na pokolenie. Matriarchat o wiele bardziej ją fascynował głównie w powodu rzadkiego występowania.
- Nie są moimi rodzicami – podkreśliła stanowczo, ale bez negatywnych emocji. – Zaopiekowali się mną, ale nie adoptowali. – To ją kuło, wręcz wierciło dziurę w brzuchu, czemu akurat padło na nią. Ze wszystkich przygarniętych dzieciaków nie adoptowali akurat jej. Nigdy też z nią o tym nie rozmawiali, jakby w ogóle nie rozważali takowej opcji. Niby miała rodzinę, ale przez ten jeden szczegół nie do końca czuła się ich częścią. – Państwo Winfield prowadzą stocznie. Czasami u nich pracuje. Trochę sprzątam i czasami ogarniam papiery. – Nie wiedziała, skąd się u niej wzięła chęć podzielenia się ów faktem. Być może uznała, że musiała jakoś wybielić prawowitych opiekunów. Nie byli złymi ludźmi. Robili wiele dobrego, ale Ventress nie potrafiła kryć urazy wobec ich zachowania w stosunku do jej osoby. Nie była złą osobą. Czasami nietypową, ale rzadko dawała im się we znaki. Nie imprezowała, nie zachodziła w ciążę, w miarę dobrze się uczyła i nie kradła. A oni i tak jej nie chcieli..
- Wyrabiacie produkty z prawdziwej czy sztucznej skóry? – Wróciła do tematu kaletnictwa woląc nietkniętym zostawić jej własny. Rozterki, które posiadała niekoniecznie musiały interesować osoby postronne. Nie bez powodu bardzo ogólnikowo opowiedziała o morderstwie Billy’ego i sprawnie ucięła stosując metodę półsłówek i marnych odpowiedzi, które nie zachęcały rozmówcy do kontynuowania konwersacji.
- Podle? – Słyszała o kacu, ale nigdy go nie doświadczyła. – Robisz wtedy coś nieodpowiedniego? – Bo podle można się czuć z wielu powodów a Shiva z zerowym doświadczeniem w piciu nie skojarzyła tego określenia z samym kacem. Pomyślała raczej o rzeczach, które robiło się po pijaku, a o których przypominało się dopiero następnego dnia.
Podała płytę dziewczynie, żeby ta ją skasowała. Nie będzie jej zamęczać swoją osobą. Doskonale wiedziała, co mówiła i jak to czyniła. Domyśliła się, już teraz była w oczach rudowłosej niezłą świruską. Nieprzystosowanym społecznie ponurakiem, którego nie można polubić. To dobrze. Ventress właśnie tego chciała. Żeby nikt jej nie lubił. Gorzej jednak było zmienić zdanie tych, którzy poznali ją wcześniej i już polubili. Ze znajomymi się uporała mówiąc im okropne rzeczy, ale z całą resztą miała problem, bo.. tak naprawdę nie chciała wszystkich się pozbywać.

Monty Fairweather
sprzedawczyni — lost in vibes
20 yo — 159 cm
Awatar użytkownika
about
a negroni
sbagliato
with prosecco in it
Była przekonana, że Shiva była kolejnym adoptowanym dzieckiem Wienfieldów, którzy słynęli z tego, że kolekcjonowali dzieciaki, jakby chodziło o żetony z wizerunkiem Pokemonów z chipsów. Chyba nie było w tym nic złego, o ile nie działa im się żadna krzywda, a o tym akurat w Lorne nikt nie słyszał, więc chyba wszystko było w porządku. Nie miała jednak pojęcia, jak wyglądała sytuacja z Ventress i że ta nie należała oficjalnie do ich rodziny.
- Dlaczego tego nie zrobili? - zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. - Dlaczego adoptowali wszystkich, z wyjątkiem ciebie? - nie powinna tym się interesować. Nawet, jeśli jej rodzeństwo znało się ze starszym niby rodzeństwem Shivy, nie wskazane było, żeby Monty wtryniała nos w nieswoje sprawy. Ale taka właśnie była - nieinwazyjnie ciekawska i czasem nazbyt wścibska.
Praca w stoczni po części brzmiała fascynująco i rudowłosa na pewno chciałaby przynajmniej jeden dzień móc sprawdzić, jak to było pracować w innym miejscu niż Lost in the vibes. Lubiła swoją pracę, ale to nie oznaczało, że od czasu do czasu nie wyobrażała sobie, jak to jest robić coś innego. W dzieciństwie wcielała się w strażaka, mechanika, a nawet grabarza. Finalnie stanęło na tym, że i tak nie wiedziała, co dalej w życiu robić i jaki kierunek studiów wybrać, o ile w ogóle zdecydowałaby się na studia.
- Używamy tylko ekoskóry. Mój dziadek wyrabiał je z żywej skóry, ale odkąd interes przejęli tata z bratem, to zakład stał się bardziej postępowy - Montana zdawała sobie sprawę z tego, że kilkadziesiąt lat temu sztuka kaletnictwa nie miała aż tylu możliwości, ale właśnie te wszystkie lata przyczyniły się do ogromnego sukcesu i teraz ciężko było odróżnić prawdziwą skórę od tej sztucznej. - Gdybyś miała ochotę coś kupić, to mogę załatwić ci zniżkę - kto wie, może Shiva potrzebowała nowego paska, portfela albo plecaka?
W odpowiedzi o robienie nieodpowiednich rzeczy, pokręciła tylko głową. Nigdy nie upiła się do tego stopnia, żeby potem żałować swoich czynów. Trzy piwa to był szczyt jej możliwości, po większej ilości przechodziła rewolucje żołądkowych, które nie należały do najprzyjemniejszych.
- Nie, po prostu później bardzo boli mnie głowa o ten ból można porównać do rozłupywania czaszki czymś ciężkim. Nigdy nie czułaś się tak po alkoholu? - zerknęła na nią, po czym przejęła płytę i nabiciu jej do systemu, oddała ją dziewczynie. - To będzie trzydzieści pięćdziesiąt. Doliczyć torebkę? - w tym miejscu Fairweather miała na myśli papierowe opakowani, do którego Shiva mogłaby wcisnąć zakup.

Shiva Ventress
ambitny krab
bubu
sprząta i ogarnia papiery/baristka — Winfield’s Craft/Hungry Hearts
21 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Jestem sobą, jestem lisem.
Jestem marnym towarzyszem.
(Jedna z przybłęd w rodzinie Winfield).
- Nie wiem. – Wzruszyła ramionami, jakby to ją nie obchodziło. Niestety obchodziło aż za bardzo. Starała się tym nie zadręczać, ale ciężko, gdy rodzina wymaga od ciebie lojalności oraz miłości, gdy oni sami nawet nie chcą uczynić czegoś tak istotnego. – Najwyraźniej sobie nie zasłużyłam. – Nie miała pojęcia czym. Była przeciętnym dzieciakiem, który nie sprawiał problemów. Uczyła się, nie kręciła z dziwnymi typami i nie uciekała przez okno. Dopiero parę lat temu nieco się odmieniła i choć stała się bardziej pyskata oraz mniej zrozumiana, to nadal nie nazwałaby siebie bardzo problematycznym dzieckiem. Czy w ostatniej klasie liceum udawała, że ma schizofrenie? Tak. Czy rysowała dziwaczne rzeczy, które raz podkradnięte przez wredną dziewuchę zawisły na szkolnych szafkach? Owszem (psycholog szkolna miała wiele pytań). Czy mówiła co myślała i czasem było to dziwne i niestosowne? Jak najbardziej, ale przecież nikogo nie zabiła ani nie okradła sklepu, więc wcale nie była złą osobą niezasługującą na przynależność do rodziny.
Wlepiła spojrzenie w Monty nie mając pojęcia, czy dziewczyna się z niej nabija czy mówi serio.
- Czemu miałabyś to robić? – Dałaby jej zniżkę? Tak po prostu? Za nic? Czy za tekst, że pachniała skórą? To jakiś chwyt? Może pod sklepem zjawili się kumple Fairweather i zaraz wszyscy zrobią „psikusa” Shivie? To akurat nie byłoby nic dziwnego. Przywykła do tego, że rówieśnicy ją zaczepiali pamiętając jej wariactwa ze szkoły i nie tylko. Ot, stała się dobrym celem dla dręczycieli.
- Muzyka dla uszu – wtrąciła na temat rozłupywania czaszki. Wprawdzie rozmawiały o bólu, ale Shiva od razu pomyślała o dźwięku roztrzaskiwanych kości. Podświadomie wiedziała, że tym dodatkowo zrazi do siebie dziewczynę. – Nigdy nie piłam. – Nie zastanawiała się nad tym, czemu na co dzień ukrywała ów informację a Monty wyznała to w ułamek sekundy. Być może to kolejna umyślna zagrywka w ramach „lepiej, żebyś mnie nie lubiła” albo propozycja załatwienia zniżki na skórzany produkt zmusiła ją do dania coś w zamian. Jakby serio informacje o Ventress były tyle samo warte co rabat na towar pierwsza klasa.
- Nie trzeba. – Miała plecak, który zsunęła z ramienia i od razu zanurkowała w nim dłonią poszukując portfela. Przy okazji rozejrzała się na boki i palnęła coś, czego Monty na pewno się nie spodziewała. – Szukacie pracowników? – Znów zrobiła to specjalnie i choć nie patrzyła bezpośrednio na dziewczynę, bo bardziej na jej obojczyki, to była ciekawa reakcji. Czuła, że od razu uzyska negatywną odpowiedź albo usłyszy coś w stylu „szukamy kogoś innego”, co wcale nie uraziłoby Ventress. Wiedziała jaka była i co wygadywała. O dziwo, miała przedziwną satysfakcję z tego, że ludzie mieli ją za dziwaka.
Wyciągnęła portfel, zarzuciła plecak z powrotem na ramię i bardzo mozolnie przejrzała stan gotówki. Dostawała marne napiwki, ale coś uciuła. Najwyżej powie Monty, że woli zniżkę na płytę zamiast na kurtkę albo plecak.

Monty Fairweather
ODPOWIEDZ