płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
10.

Dzisiejszy wieczór z pewnością zaliczał się do najgorszych w życiu Sameen. Dobra, inaczej, bo jej życie jednak składało się z samych tragicznych dni. Dzisiaj jednak to jej głupie decyzje doprowadziły do tego, że skończyła jak skończyła. W domu doktora McDonagh. Ale zacznijmy od początku.
Dalej kontynuowała swoje dni wolne od pracy. Tym razem jednak postanowiła cieszyć się swoim własnym towarzystwem. Nie kontaktowała się z Zoyą, nie odwiedziła żadnych sióstr. Chciała ten dzień spędzić sama ze sobą. Rano wybrała się na kawę, w ciągu dnia siedziała w bibliotece, a wieczór postanowiła spędzić w jakimś klubie. Nic niezwykłego, lubiła samotnie wybierać się do klubów i po prostu sobie tańczyć. Wypiła dwa drinki, potańczyła, kilka razy odrzuciła propozycję wspólnych tańców od grupy namolnych mężczyzn i uznała, że wieczór sobie zakończy. Niestety panowie nadal nie mogli pogodzić się z tym, że usłyszeli proste 'nie' od kobiety. Śledzili ją w Bóg jeden wie jakim celu, a ostatecznie konfrontacja zakończyła się szarpaniną. Biedni nie wiedzieli na kogo trafili, ale nawet taka drobna Sam nie poradzi sobie z grupą mężczyzn jednocześnie. Ostatecznie paru powaliła i spowolniła, ale przy tym sama została zraniona nożem. W plecy. Cięcie nie było głębokie, ale wymagało szycia, sama by sobie z tym nie poradziła. Odnalazła swoje auto i prowizorycznie zatamowała krwawienie. Nie chciała nękać Henderson swoją obecnością w środku nocy, jeszcze będąc przy tym ranną i krwawiącą.
Podjechała pod szpital, na stronie internetowej sprawdziła listę chirurgów, stażystów, lekarzy, kogokolwiek to będzie potrafił użyć nici i igły żeby ją zszyć i czekała aż któraś twarz wychodząca z budynku będzie się zgadzała z tą ze zdjęcia ze strony szpitalnej. Nie mogła wejść do środka i prosić o opiekę. Wiedziała jak to się skończy, będą wypytywać, będą zmuszeni wezwać policję. Zbadają jej krew, powiążą ją z zaginięciem sprzed dwudziestu lat i powiadomią jej rodzinę, że ich córeczka żyje. Nie chciała tego. W końcu dostrzegła twarz, którą rozpoznała i zaczęła śledzić młodego rezydenta. Poczekała aż wejdzie do domu, odczekała kilka chwil i wysiadła z auta. Stanęła pod drzwiami wejściowymi i przez chwilę nasłuchiwała typowej krzątaniny kogoś kto właśnie wrócił do domu. W końcu zapukała w drzwi.
-Pomocy, błagam! - Wiedziała, że nikt nie odmówi młodej kobiecie w potrzebie. Zwłaszcza osoba pracująca w medycynie. Nie hałasowała za bardzo, bo nie chciała przyciągnąć ciekawskich spojrzeń. A wiadomo, w nocy okoliczne sąsiadki nasłuchują najbardziej. -Proszę... - Powiedziała jak otworzył jej drzwi i wcisnęła się do środka. Zamknęła drzwi za sobą na wszystkie możliwe zamki i obróciła się w jego stronę już nie zgrywając ofiary. -Dobra. Słuchaj. Albo zostaniemy przyjaciółmi, albo jedno z nas skończy martwe. - Oznajmiła wyciągnęła broń i wycelowała w niego. -Potrzebuję, żebyś mnie pozszywał i dał mi jakieś antybiotyki. - Podciągnęła do góry koszulkę, która przesiąkła krwią z rany. Prowizoryczny opatrunek też nie wyglądał najlepiej. -Decyduj. - Ponagliła go pistoletem, bo nie miała czasu.

Quinton McDonagh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
3


Zaparkował klasyczne Ferrari należące wcześniej do jego ojca wzdłuż krawężnika przy Opal Moonlane. Znajdując się już w środku czuł, jakby wszystkie siły kompletnie go opuściły. Marzył tylko o własnym łóżku, ale przez ilość wypitej codziennej porcji kawy na pewno jeszcze nie zaśnie. Zamknął za sobą drzwi, o które się oparł i wziął głęboki wdech. Zdążył nawet ściągnąć z siebie koszulkę, nakładając ją zaraz z powrotem, gdy usłyszał dźwięk dzwonka. Normalnie zdziwiłby się, kogo niosło o tej porze do jego domu. Nie, nie w głowie na razie były mu niemoralne myśli. Z resztą, chyba nawet wykręciłby się bolącą głową. Krzyki, które nastały po pukaniu, a właściwie waleniu w drzwi szybko zmobilizowały Quinna do podjęcia natychmiastowych ruchów.
Gdy tylko otworzył drzwi wymienił krótkie spojrzenie z nieznajomą. Nie zdążył z jakąkolwiek reakcją, a w dodatku inicjatywa, którą chciał się wykazać teraz należała po jej stronie. Został niemal wepchnięty do własnego domu, trochę zszokowany nagłą zmianą zachowania, które kompletnie nie pasowało do osoby błagającej o pomoc. Nie wydusił z siebie żadnego dźwięku, gdy została wymierzona w jego stronę broń. Jego ciało całe się spięło a on sam zamarł w bezruchu. Przez moment poczuł się z powrotem w Kalifornii, gdzie studiował. Nieuważne wstąpienie na niewłaściwe terytorium oznaczało właśnie taką sytuację. Kto by pomyślał, że napad może się wydarzyć w takim małym miasteczku, jak to. Mimo wszystko, kobieta była pierwszą osobą, która celowała do niego z broni. Mimowolnie nie potrafił być opanowany, jak zawsze miał w zwyczaju. Ani myślał zgrywać twardziela.
- Okej, weź co chcesz, tylko nie strzelaj. Jestem pewien, że nic ci nie zrobiłem i nie zamierzam. – mówił spokojnym głosem, unosząc powoli dłonie w górę. Wykonał gest nawet o tym nie myśląc. Można by się zastanowić, czy to naturalna reakcja obronna czy jednak nadmierny wpływ kinematografii, który kodował się w mózgu zbyt mocno. Quinn wolał pokazać, że niczego nie zamierza kombinować.
Prośba o pozszywanie i antybiotyki trochę zbiła go z tropu. Kobieta nie wyglądała na uzależnioną od leków czy narkotyków, bo zapewne by to zauważył. Wzrok Quinna zjechał w dół, gdy Sameen podwinęła koszulkę i pokazała okolicę swojej talii owiniętą bandażem, kompletnie przesiąkniętym krwią.
- Jeżeli zaraz nie udasz się do szpitala, to na pewno skończysz martwa. – wymierzył przeciwko Sameen wypowiedzianą przez nią wcześniej groźbę. Oboje nie znajdowali się w dobrym położeniu. On mógł dostać kulkę i zakończyć żywot, ona straci więcej krwi, osunie się na ziemię i taki będzie jej tragiczny finał. – Nie mam odpowiednich narzędzi, by cię pozszywać. Tym bardziej, żadnych leków. Mam telefon w kieszeni. Pozwól, że go wyciągnę i zadzwonię po pogotowie. – starał się ją nadal przekonać, ale im dłużej tak stali tym bardziej tracili cenny czas. Martwił się również o siebie. W kryzysowej sytuacji łatwo było o nerwowe ruchy. Kobieta mogła w każdej chwili go postrzelić i uciec. Quinn powoli cofał się do tyłu, w głąb swojego apartamentu, ponaglany machnięciem pistoletu, by cokolwiek zaczął robić.
- Słuchaj, ktoś naprawdę to powinien obejrzeć w szpitalu. Wciąż sączy się z ciebie krew. Mogło dojść do uszkodzenia narządu. Jeżeli zaraz się o tym nie przekonamy, będzie jeszcze gorzej dla ciebie. – zaserwował jej marne argumenty w swojej sytuacji, ale jej wcale nie była lepsza. Chyba nawet powoli zniknęła z jego głowy myśl o ucieczce albo samoobronie, bo sytuacja Sameen była nie do pozazdroszczenia.

Sameen Galanis
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Przewróciła oczami zirytowana. Zapewne gdyby nie lała się z niej krew to nawet podziwiałaby to jak bardzo Quinton ceni swoje życie. Był gotowy oddać wszystkie dobra materialne, żeby tylko przeżyć. Urocze. Ludzie ją zaskakiwali. Nadal. Nie straciła na razie tej krwi zbyt wiele, ale czuła, że zostało jej parę godzin zanim zacznie słabnąć. Nie czuła się zbyt komfortowo celując w niego bronią, a drugą przytrzymując sobie opatrunek na plecach.
-Nie obchodzą mnie twoje rzeczy i pieniądze. – Machnęła bronią i obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. Nawet jakby chciała coś ukraść to nie wiedziałaby co by mu zabrać. Zresztą… nieważne. Nigdy nie była osobą przywiązująca się do dóbr materialnych. Nie było w jej życiu miejsca na takie pierdoły.
Westchnęła ciężko słysząc jego słowa i oparła dłoń z bronią o czoło. –Będę szczera… to nie moje pierwsze rodeo i dobrze wiem, że nie skończę martwa. A przynajmniej nie przez następne parę godzin. Mam jeszcze trochę czasu. Więc mogę zabić ciebie i szukać dalej. – Postawiła sprawę jasno. Przecież to nie tak, że jak on jej odmówi to ona sobie wyjdzie dziękując mu za możliwość rozmowy i poszuka kogoś innego. Nie. Będzie musiała go zabić, żeby pozbyć się potencjalnego świadka. A musiała tutaj wejść z odkrytą twarzą, bo komuś w kominiarce z pewnością nie otworzyłby drzwi. –Idź. – Pokierowała go w głąb mieszkania. –Naprawdę będziesz próbował mi wmówić, że przyszły chirurg nie ma w domu odpowiednich narzędzi? – Parsknęła śmiechem. To nawet ona miała odpowiednie narzędzia. Ludzie praktykujący medycynę raczej dbają o to, żeby apteczka pierwszej pomocy w ich domu była pełna. –Jeśli nie masz mnie czym zaszyć to mi po prostu przypalisz tą ranę. Idź do kuchni. – Poinstruowała go nie spuszczając z niego wzroku i przez cały czas celując w niego z broni. –Włącz palnik i połóż na niego coś metalowego. Nóż czy coś. – Przewróciła oczami. Jebana Australia i ten brak kominków. –Nie doszło do uszkodzenia żadnych narządów. Cięcie nie jest głębokie. Jakbym potrzebowała porady to bym zadzwoniła na pierdoloną infolinię. – Powoli zaczynała tracić cierpliwość. Zdrowym, niezranionym bokiem oparła się o ścianę i spojrzała na niego. –Zapytam po raz ostatni. Chcesz się zaprzyjaźnić czy chcesz mieć we mnie wroga? – Odbezpieczyła broń i uniosła rękę celując prosto w niego. –Szyjesz czy przypalasz? – Dla niej nie miało to już większego znaczenia. Potrzebowała po prostu, żeby zajął się tą raną. Była zła na siebie, że wybrała młodego chirurga. Może ktoś starszy byłby bardziej wyrozumiały.

Quinton McDonagh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Nie pozostawało nic innego jak wierzyć w to, że nie wykrwawi mu się zaraz na podłodze. Skoro była taka sprytna to dlaczego sama nie przypaliła sobie rany? Jemu sam pomysł wydawał się dość absurdalny. Pozszywania samego siebie akurat nie wymagałby od nikogo. Przeciąganie czasu i namawianie na pójście do szpitala również zdawało się nie mieć sensu. Tym bardziej niepokoił go ten fakt, bo w głowie pojawiały się coraz gorsze myśli, kim może być Sameen. Nie mówiąc o tym, ile już wiedziała na jego temat.
- Nie będę niczego przypalał. Daj mi chwilę. – odparł wciąż trzymając uniesione ręce dla jej widoku. Przeszedł dalej, starają się iść spokojnym krokiem, chociaż tętno i bicie serca znacznie przyspieszyły. Wszedł do łazienki i z jednej z półek wyciągnął koszyk z medycznymi różnościami. Wyciągnął igłę oraz szwy chirurgiczne, które jeszcze miał. W pierwszym odruchu chciał się jej po prostu pozbyć, no a z uwagi na jej stan na pewno lepiej było, by obejrzano ją dokładnie w szpitalu.
- Skończyła mi się woda utleniona więc będziemy musieli odkazić ranę staromodnie. – oznajmił jej przechodząc w okolice salonu, gdzie stał barek i sięgnął po butelkę wódki. Odwrócił się w jej stronę i kiwnął głową na kanapę, by się na nią położyła.
- Czy ta broń jest konieczna? Nie mam żadnej przy sobie ani w domu. Poza tym, jestem lekarzem, więc nie moja rola, bym ci coś zrobił. – w sumie, trzymał igłę, trzymał butelkę, w odpowiednim momencie mógłby jakąś krzywdę jej wyrządzić. Walcząc w samoobronie, raczej wielkich konsekwencji by się nie spodziewał. Wolał na razie słuchać się jej i mieć nadzieję, że jak skończy swoją robotę, ten krótki epizod zakończy się tak samo szybko, jak się zacznie.
Przysiadł gdzieś w okolicy jej nóg i poczekał, aż Sameen zdejmie z siebie przekrwiony w dużej części bandaż. Quinton zmrużył nieco oczy patrząc na odsłoniętą ranę. Nie wyglądała tak źle, jak brzmiał jego pierwszy wyrok. Może rzeczywiście kobieta dzisiaj nie umrze.
Zmoczył wacik alkoholem a następnie oczyścił okolice przebitą ostrzem. Na samą ranę wylał trochę więcej czekając, aż piekący szok ustanie. Następnie przygotował igłę i szwy do szybkiego zabiegu.
- Czy powiesz mi co się stało? – zapytał, jeszcze przez moment oglądając ranę by się upewnić, że nic w niej nie tkwi. Akurat to zawsze była dość ważna informacja i normalnie powinien zapytać o nią przed zabiegiem. Na ten moment i tak nie miał za wiele opcji, więc po trosze chciał ją również czymś po prostu zająć, nim przeciągnął igłę z nawleczoną nicią przez jeden brzeg rany, a potem przez drugi, złączając ostatecznie oba końce. Szwem ciągłym kontynuował te same ruchy, domykając szczelnie otwartą przestrzeń na skórze. Mimo sytuacji, ręce mu nie drżały. Wykonywał tą czynność już setki razy. Był opanowany w tym, co robi.
- Za parę dni będziesz musiała usunąć szwy. – powiadomił ją jeszcze, już prawie kończąc, specjalnie nie siląc się na to, by miałaby gdziekolwiek wpaść, by to zrobić. A już na pewno nie z powrotem do niego. Nawet, jeżeli mieliby spotkać się w bardziej przyjaznych warunkach i tak będzie mu się kojarzyć z pistoletem wycelowanym w niego. Przez to nie zapowiadało się między nimi na długą znajomość.

Sameen Galanis
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Sam o dziwo była pewna możliwości swojego ciała. Wiedziała ile może przejść, znała swoje granice. Przechodziła już przez gorsze rany i zawsze udawało jej się przeżyć. Tym razem miało być tak samo. Jedynym minusem tej sytuacji było to, że rana była na plecach, w miejscu do którego Sam nie sięgała. Jasne, mogła się zszyć obserwując całą „operację” w lustrach, ale wiedziała, że robota byłaby wykonana źle. Kiedyś nie obeszłoby ją to czy blizny na jej ciele były szpecące czy nie. Skoro jednak już planowała wieść normalne życie, w dodatku w Australii, to chciała się pokazywać w stroju kąpielowym. Chyba, bo jeszcze sprawy do końca nie przemyślała.
-Dla mnie lepiej. – Wiedziała, że gdyby przypalił jej ranę to by zemdlała. Ból był zbyt intensywny, żeby móc go przetrzymać. Przypalenie było ostatecznością. Opuściła trochę broń, ale mężczyzny nie spuszczała z oczu. Była trochę osłabiona, więc była łatwym celem. Inaczej jakby wybrała sobie staruszka, który nie stanowił zagrożenia, albo chuderlaka, którego mogła powalić jednym ciosem. Quinton był lepiej zbudowany i Sam mogła tylko zgadywać, że był silny.
-Okej. Dam radę. – Skinęła wierząc, że szczypanie to jej najmniejsze zmartwienie. –Nie jest konieczna. – Zgodziła się i opuściła broń, zabezpieczyła ją, ale nadal trzymała w dłoni. –Ale miej świadomość tego, że nie potrzebuję broni, żeby cię skrzywdzić. – Zagroziła mu jeszcze i w sumie nie kłamała. Potrafiła zabić człowieka na tysiące sposobów. Broń wybrała po prostu jako coś co przestraszy młodego chirurga. Posłuchała go, zdjęła z siebie sweter i usiadła tak, żeby mógł pracować nad jej raną. Ostrożnie zdjęła też opatrunek i odłożyła go gdzieś na bok, ale tak, żeby Quinton nie musiał się później bawić w sprzątanie jej krwi. W końcu no nie oszukujmy się. Nie przyszła tutaj w złych zamiarach. Potrzebowała pomocy, a że potrzebowała jej szybko to musiała reagować i działać właśnie tak.
-Wiesz jak ciężko jest być kobietą w tych czasach. Idziesz potańczyć do klubu, odmawiasz nieodpowiedniemu typowi, a kilka chwil później jesteś atakowana w ciemnej alejce, bo nie zgodziłaś się zatańczyć. – Absurd tej sytuacji ją przerastał. Na profesjonalnych kontraktach i zleceniach nie była tak atakowana jak przy zwykłym wyjściu do klubu. Przynajmniej nie musiała go okłamywać i wymyślać wymówek. Pozwoliła mu pracować nad zszywaniem tej rany. Co jakiś czas się tylko krzywiła, bo nie było w tym nic przyjemnego. Wbijała sobie też paznokcie w kolana, żeby nie skupiać się na bólu zszywanej rany. Broń leżała niedaleko, w zasięgu ręki.
-Okej. – Skinęła głową. –Dziękuję. – No nie mogła pozwolić sobie na to, żeby mu nie podziękować. W końcu jej pomógł. –I przepraszam za sposób w jaki działałam, ale musiałam improwizować. – Wyjaśniła mając nadzieję, że chirurg będzie wyrozumiały. –Masz jakieś antybiotyki? – Zapytała, bo ostatnie czego chciała to jakieś paskudne zakażenie.

Quinton McDonagh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Słuchał jej historii jednocześnie sprawnie przekłuwając jej ciało przy ranie. Bez lufy wiszącej na wysokości jego głowy pracowało mu się zdecydowanie lżej. Nawet atmosfera zrobiła się zdecydowanie mniej napięta, przynajmniej z jego perspektywy. Nie znaczyło to, że teraz będzie garnąć się do zawarcia bliższej znajomości po napadzie we własnym domu. Wystarczyło na tyle, by chociaż trochę jej zaufać.
- A myślałem, że to ciche i spokojne miasteczko. – skwitował jedynie jej porachunki z nadgorliwymi mężczyznami. Gdzieś tam z tyłu głowy miał na uwadze to, że po prostu mogła wciskać mu kit na poczekaniu, bo kto by uwierzył, że takie rzeczy działy się właśnie tutaj. Skupiał się jednak na negatywnych dla niej skutkach całego zajścia. – Nie rozważałaś może kupna gazu pieprzowego albo coś w tym stylu? – zapytał, chociaż szybko zreflektował się, że mogło to przynieść marny efekt przeciwko ataku nożem. Niemniej, mogło dać wystarczająco czasu, by uciec i zadzwonić na policję. Od czegoś przecież są. Tylko, że nic o niej nie wiedział.
Miał nawet ochotę zapytać się, czym się zajmuje. Gdy trochę spuściła z tonu, nagle jawiła mu się jako normalna kobieta, nosząca broń w celu samoobrony. Spanikowana zajściem przed klubem i kłutą raną w plecach wpadła do niego w ten, a nie inny sposób. Niewidzialna, ostrzegająca lampka zapaliła mu się nad głową, przez co powstrzymał się od takiego spoufalania. Chyba wolał nie wiedzieć. Nawet teraz, gdy ją zszywał, słyszał jedynie drobne jęki bólu. Większość w takich okolicznościach pewnie by zemdlała.
- Dobra, skończone. – oznajmił po chwili patrząc na swoje dzieło. Była szansa na lekką bliznę, o której będzie mogła opowiadać koleżankom. – Mam nadzieję, że sobie zasłużyłem, by pożyć jeszcze dłużej. – zdobył się nawet na lekki żart. Nie zamierzał jej ględzić już o szpitalu, w którym sam mógł ją przyjąć. Traktował jednak jej najście jako nagły wypadek, więc spełnił swój obowiązek w domowych warunkach. – Spróbuję coś znaleźć, ale wiedz, że nie prowadzę apteki w domu.
Quinton ruszył się z kanapy przechodząc z powrotem do łazienki. Nie posiadał leków na każdą okazję. Antybiotykami również nie mógł szastać na lewo i prawo. Na pewno łatwiej było mu je zdobyć, co nie znaczy, że zrobił ze swojego domu własny szpital. Nie zawiódł Sameen i tym razem, bo wrócił do niej z małą ampułką, którą jej rzucił.
- To cefalosporyna. Zażyj jedną pastylkę. – powiedział stanowczo, by zrozumiała, że nie rzucił jej mocnych leków po to, by się nimi szprycowała. Wolał nawet nie wiedzieć, co by było, gdyby jakiś lekarz dowiedział się, że w ogóle jej to daje poza szpitalną kontrolą. Normalnie powinien zaopatrzyć ją tylko w coś przeciwbólowego.
Quinn przyglądał się jej jeszcze przez moment, zerkając głównie na ranę, lecz parę razy natrafił na jej spojrzenie. Czuł, że nadszedł ten moment, gdy wszystko powróci do normalności, a on zostanie w domu sam ze swoimi potrzebami. Był chyba zbyt dobrym człowiekiem, bo jakoś szkoda mu się jej zrobiło. Kim by nie była, nie życzył nikomu takiego traktowania. Zresztą nawet blondynka przekonywała go powoli swoim tonem wypowiedzi, że też na to się nie pisała.
- Pewnie jestem głupi, ale jeżeli chcesz, możesz zostać tutaj i przenocować. Mam drugą sypialnię, ale jeżeli wolisz kanapę, to też jest do twojej dyspozycji. – zaproponował, mimo że się trochę tego obawiał. Starał się wierzyć, że nic mu nie zrobi, lecz z drugiej strony w domu miał parę ciekawych osobistych rzeczy, które byłyby gratką dla złodziei. A o Sameen w końcu nic nie wiedział.
Odkręcił nakrętkę od Johnny’ego Walkera Black i nalał sobie trochę whisky do szklanki. Wewnętrznie wmówił sobie, że zasłużył. Poza tym, potrzebował czegoś na wspomaganie, by osiągnąć w końcu ulgę. Druga porcja przypadła w udziale jej. Oczywiście uznał, że trochę alkoholu przyda się również i jej. Gdy tylko wręczył szkło odsunął szklane drzwi i wyszedł na balkon, powitany ciepłym, morskim powietrzem. Oparł się o barierkę, pochylając swoje ciało, a następnie upił parę łyków whisky, wpatrując się w dal.

Sameen Galanis
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Jak sytuacja wydawała się opanowana, to Sam też się trochę zrelaksowała. Nie chciała robić Quintonowi krzywdy. Tym bardziej, że był lekarzem, tak jak sam powiedział, on ratował życia, nie odbierał ich. Potrzebowała pomocy, ale nie mogła o nią prosić w zbyt legalny sposób. Nie chciała żadnej dokumentacji, żadnych pytań, nie chciała żeby ktokolwiek wzywał policję.
Parsknęła śmiechem. –Ja też. – Westchnęła. Dobra, chujowego faceta człowiek spotka wszędzie. Zwłaszcza takiego, który nie rozumie, że kobieta niekoniecznie chce się z nim bawić. Po prostu nie spodziewała się tego, że ktoś ją zaatakuje. Ze wszystkich ludzi właśnie ją. Jeszcze w miejscu, którym sama nie mogła się zaopiekować. –Hm. Właściwie to nie. – Gaz w momentach stresowych nie zawsze był dobrym rozwiązaniem. Trzeba było na szybko ocenić jak wieje wiatry, żeby nie spryskać samego siebie. W takich sytuacjach nie ma na to czasu. –Mam broń. – Wskazała na pistolet. –Ale nie miałam szans tak czy siak. Ich było czterech, ja jedna. – Nie brała ze sobą do klubu broni. Nie miała takiej potrzeby. Poza tym zazwyczaj czuła się pewnie w swoim towarzystwie, nie potrzebowała broni, żeby kogoś zranić czy nawet zabić. Niestety tutaj nie była przygotowana i była po prostu sama.
-Dziękuję. – Starała się wygiąć tak, żeby ranę zobaczyć, ale niestety na razie nie było to możliwe, a nie chciała przesadzić, żeby nie rozerwać szwów. Zamiast tego przejechała tylko opuszkami palców po szyciu i już mogła odczuć, że robota, którą wykonał Quinn była precyzyjna. –Mógłbyś mi to jeszcze proszę czymś zakleić? – Nie chciała zahaczyć szwem o ubranie. Przez następne dni będzie w stanie zmieniać sobie opatrunek regularnie. –Zasłużyłeś, zdecydowanie. – Potwierdziła z uśmiechem, chociaż nie wiedziała czy powinna tak sobie parskać śmiechem czy nawet się uśmiechać. Niby chciałaby rozluźnić atmosferę, żeby Quinn poczuł się bezpiecznie we własnym domu, ale jednocześnie nie chciała wyjść na pierdolniętą. –Okej, dzięki. – Skinęła głową i jak tylko McDonagh wyszedł to Sam, z tylnej kieszeni spodni wyjęła plik banknotów.
Sprawnie złapała ampułkę i przyjrzała się etykiecie. –Dzięki. – Podziękowała mu po raz kolejny i wzięła jedną tabletkę od razu. Sam nie pijała alkoholu, nie brała leków, niczego nie używała. Nie mogła sobie pozwolić na to, że jakiś lek czy alkohol ją odurzy i straci trzeźwe spojrzenie. Potrzebowała być zawsze ogarnięta.
Spojrzała na niego unosząc brwi. No takiej propozycji to się nie spodziewała. –Nie jesteś głupi. – Odpowiedziała, ale ciężko przy tym westchnęła. –Jesteś lekarzem. Dobrym człowiekiem. – Oczywiście, że lekarze często mają tendencję do przesadnej chęci pomagania ludziom. –Skorzystam z kanapy. – Poklepała kanapę, na której siedziała. –Ale mam nadzieję, że to nie jest jakaś zasadzka i nie wezwałeś policji, bo nie chciałabym stracić tej przyjaźni. – Pomachała dłonią wskazując na siebie i na niego. Zaufała mu, zajął się nią i nie zadawał niepotrzebnych pytań. Uważała, że wybrała odpowiedniego człowieka do tego zadania.
Wzięła od niego szklankę z alkoholem, upiła łyk i przyglądała się przez chwilę jak stał na tym balkonie. Podniosła się z kanapy, pistolet wsadziła z tyłu za pas, wzięła plik banknotów i dołączyła do niego na balkonie. Upiła kolejny łyk alkoholu i wręczyła mu pieniądze. –To za pomoc. I trochę też, żeby zamknąć ci usta. – Musiała podkreślić to, że nikt nie może się o tym dowiedzieć.

Quinton McDonagh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Chyba jednak był dobrym człowiekiem. Nie u wszystkich miał tak dobrą reputację, chociaż nie dlatego, że wieczorami wkradał się do domu obcych ludzi i wymachiwał dłonią. Pierwsze wrażenie nie należało do jego najmocniejszych stron. Nie dlatego, że był gburowatym dupkiem, któremu nic się nie podoba. Wręcz przeciwnie, specjalnie egzaltowana radość życia i to, jak postrzegają go inni nie zawsze przynosiły mu grono pochlebców i fanów. Zazwyczaj tak, lecz nie zawsze. Dlatego też, darował jakiekolwiek myśli by wpędzić Sameen w pułapkę i zwołać po cichu policję. Pamiętał o jej historii i uważał, że jak na jeden wieczór oboje mają dość.
- Przyjaźń to dużo powiedziane. – napomniał ją, by nie nadużywała tak słowa, które akurat dla niego coś znaczyło. Dogadali się, co nie oznacza, że przyszło mu to łatwo. W jego mniemaniu, rysowała się przed nimi dużo dłuższa droga do dobrych stosunków, niż Sameen mogła sobie wyobrażać, ale przynajmniej byli na tej właściwej. – Ale nie widzi mi się spędzanie całej nocy na komisariacie, więc podaruję sobie telefon na komendę. – uspokoił ją jeszcze, zanim przeszedł na balkon. Można było uznać, że mieli deal.
Alkohol rozluźnił jego nerwy i pozwolił pozostać mniej spiętym w obecności kobiety. Wciąż był czujny, lecz była to naturalna reakcja, której nie był w stanie kontrolować i zapewne nikt by nie potrafił. Jednak, gdy tylko sam wyszedł z inicjatywą zaczął się czuć luźniej w obecności Galanis. Czując jej obecność na balkonie odwrócił się na moment, lecz zamiast spojrzeć na nią, wpierw dostrzegł plik banknotów podsuniętych w jego stronę. Dopiero teraz wyłapał jej wzrok z miną, błądzącą pomiędzy wątpliwościami, zastanowieniem i lekką pogardą.
Nie potrzebuję pieniędzy. – odparł pewnie, bez przesadnej stanowczości, lecz chciał, by go dobrze zrozumiała. Chyba nie sprawdziła go jednak tak dobrze, jak mu się wydawało. Quinn dobrze wiedział, że były one łapówką w zamian za milczenie, lecz nie chciał się tłumaczyć, iż nie jest mu łatwo z tym, że sam zaprosił ją do pozostania u niego na noc. Noc, której potrzebował, by przejść nad całym tym włamaniem i spróbować zapomnieć. Dlatego odwrócił się z powrotem, znów wpatrując się w okolicę.
- Poczułem się trochę jak Clair Temple, pielęgniarka, która opatrywała w komiksach Matta Murdocka, nie wiedząc, że jest Daredevilem. – przekrzywił nieco głowę by zerknąć na Sameen i sprawdzić, czy łapie aluzję do dzisiejszej sytuacji. – Na pewno wypytywała go o to, skąd ma to wszystko i zastanawiała czym się zajmuje, ale ostatecznie i tak robiła swoje. – zdobył się nawet na lekki uśmiech domyślając się, że mógłby zacząć wypytywać Sameen o to, co robi i skąd tak łatwo przyszło jej znaleźć na niego informację i bez skrupułów włamać się do domu, lecz wątpił, że uzyska odpowiedź. Z drugiej strony, jakoś nie przyszła mu przez myśl propozycja, by przychodziła do niego po każdym czymś, co spowoduje uszczerbek na jej zdrowiu. – I może zabrzmię teraz jak ona, ale staraj się nie pakować w kłopoty przez najbliższe dni. – najlepiej w ogóle, lecz czy to było w ogóle możliwe? I tak nie miał nad nią żadnej kontroli, lecz ze świeżą raną daleko nie zajedzie, jeżeli w ten sposób będzie się prowadzić.

Sameen Galanis
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Spojrzała na niego i przez dłuższą chwilę przyglądała mu się bez żadnego wyrazu na twarzy. Zaraz jednak się uśmiechnęła, delikatnie, bezsilnie. –Nie w moim przypadku. – Odpowiedziała. Sam nie kolekcjonowała znajomych. Nie potrzebowała w swoim życiu ludzi, którym nie mogłaby ufać. Quinton na chwilę obecną miał bardzo duże szanse na to, żeby zostać jej przyjacielem. Czy tego chciał czy nie. Nie musiał się przyjaźnić z nią. Przecież to nie tak, że Galanis będzie wpadała do niego regularnie w każdy czwartek, żeby przy szklaneczce dobrego alkoholu opowiadać sobie o zawodach miłosnych, którzy oboje przeżywają. Nie, nie. Dla Sam słowo przyjaźń miało inne znaczenie. Głębsze. Nie miała jednak zamiaru na niego naciskać. Skinęła głową licząc na to, że Quinn jest z nią kompletnie szczery. Ona też nie chciałaby spędzać całej nocy na posterunku. Chociaż w jej przypadku, w grę wchodziła tylko ucieczka.
Westchnęła kiedy odmówił pieniędzy. –Nie obchodzi mnie co z nimi zrobisz. – Powiedziała spokojnie i upiła alkoholu. –Jak już zniknę to możesz je spalić, oddać bezdomnemu, przekazać na jakiś szczytny cel. Cokolwiek. Ja też ich nie potrzebuję, ale potrzebuję żebyś je wziął, żebym miała wewnętrzne zapewnienie, że spłaciłam mój dług u ciebie. – Wyjaśniła mu. Jasne, te pieniądze miały być łapówką, ale jednocześnie były symbolem tego, że Sam nadal jest wolną osobą. Gdyby Quinn nie wziął od niej pieniędzy to nie mogłaby sobie funkcjonować spokojnie. Musiałaby co jakiś czas go śledzić i upewniać się, że nie złamał umowy, którą zawarli. Pieniędzy były bardziej dla niej, niż dla niego. Po jego domu i po aucie jakim jeździ widziała, że ich nie potrzebował.
Uniosła brwi słysząc porównanie komiksowe, a po chwili nawet się zaśmiała. Trochę za mocno, bo poczuła promieniujący ból w świeżo zaszytej ranie. Skrzywiła się lekko, ale po chwili pokręciła głową z lekkim uśmiechem. Dzięki Bogu za Zoyę, która starała się nadrobić braki popkulturowe Sam i przerobiła z nią najgłośniejsze seriale i filmy ostatnich kilkunastu lat. Dzięki temu zrozumiała nawiązanie do komiksu. –Daleko mi do super bohatera. – Dodała po chwili i ponownie napiła się alkoholu. –Chociaż nie przeczę, ty jako Claire Temple? Odnalazłeś się znakomicie. – Posłała mu lekki uśmiech, ale zaraz wróciła wzrokiem na widok przed sobą.
Słysząc jego kolejne słowa domyśliła się, że chciał jej zadać pytania na temat tego czym się zajmuje. Już od jakiegoś czasu Sam marzyła o tym, żeby się komuś zwierzyć. Żeby zrzucić z siebie ciężar wszystkiego co nosiła na swoich barkach. Jaka jest jednak szansa, że to by cokolwiek zmieniło? Skąd miałaby pewność, że Quinn jest odpowiednią do tego osobą? –Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć. – Uśmiechnęła się. Wierzyła, że tacy ludzie jak Quinn, czy jej siostry czy Zoya, im mniej wiedzą tym lepiej śpią. Nie chciałaby opowiadać Quintonowi o tym jaki świat jest popierdolony i lepiej być zwykłym, niczego nieświadomym szaraczkiem niż kimś, kto rzeczywiście jest w to wszystko zamieszany. Galanis wiele by oddała, żeby wieść normalne życie.
-Obiecuję, że się postaram. – Puściła mu oczko. –Chociaż będzie mi ciężko, bo teraz wiem, że mógłby mnie pozszywać przystojny chirurg. – Chciała go nawet lekko szturchnąć w ramach rozluźnienia atmosfery, ale ponownie zapomniała o ranie, więc się lekko skrzywiła. –Jestem w lepszej formie jak nie jestem świeżo pozszywana. – Miała oczywiście na myśli swoje umiejętności flirtowania. Opróżniła swoją szklaneczkę i pozwoliła sobie przysiąść na jakimś krześle na balkonie. Odłożyła też na parapet lub stolik pieniądze, które wierzyła, że Quinton weźmie.

Quinton McDonagh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Na razie nie żachnął się więcej słowem na temat pieniędzy, które Sameen mu zaoferowała. Moralnie nie czuł się komfortowo z tym, by je wziąć. Docierały do niego argumenty, którymi broniła swojej oferty. Dobrze wiedział, że nie chodzi o zapłatę za pozszywanie rany. Tym bardziej wolał nie brać tych banknotów, nie mając nawet pewności, skąd pochodzą. Pewna doza ostrożności jeszcze w nim została. W tym momencie nie miała wyboru i musiała wierzyć mu na słowo. Zwłaszcza, gdy przed chwilą poruszyli temat przyjaźni. Według jego moralności nie na tym ona polegała. Quinton nie był jeszcze skory, by pomóc uciszyć jej sumienie.
- To samo odpowiadał Daredevil, a ja tak samo mogę tylko westchnąć. – zaśmiał się sam do siebie, kiedy nadal powielali komiksowy schemat. Nie miał już zamiaru zagłębiać się w jej życie, skoro Sameen nie miała ochoty się wygadać. Tak naprawdę zaczął jej współczuć, bo było widać, że zmaga się z jakimś brzemieniem, które ciągnie się za nią aż zbyt długo, a którego nie może bądź nie potrafi się pozbyć. Dla własnego bezpieczeństwa również nie drążył tematu.
- Bardzo doceniam wkład i zaangażowanie, jakie włożyłaś, by przystojny chirurg mógł cię pozszywać, ale wiesz, są też inne, mniej ekstremalne formy umówienia się na drinka. Wystarczyło zadzwonić lub zagadać zanim wszedłem do domu. – dodał trochę czarnego humoru do ich małego wieczoru, który bądź co bądź przerodził się ostatecznie we wspólne sączenie alkoholu. – Jestem w stanie uwierzyć w twoje możliwości podrywu, skoro trzech typów aż wybiegło za tobą z klubu. Jednakże, jako twój lekarz, w najbliższych dniach zalecam ruszanie biodrami jedynie pod prysznicem. – opadł na wygodny, miękki fotel naprzeciwko Sameen. Uśmiechnął się do niej nieco zaczepnie, wertując trochę dłużej wzrokiem po jej sylwetce, czego dotąd unikał. Chociaż sobie żartowali, jednocześnie próbując może ze sobą lekko flirtować, to uderzyło go nagle to, że Galanis naprawdę niczego nie brakowało, więc tym bardziej nie rozumiał, co ją skłaniało do czynów, które dzisiaj popełniła. Ale, miał o tym więcej nie myśleć.
- Czy jest coś, co możesz mi o sobie zdradzić? – zapytał w pewnym momencie, mimo wszystko próbując poznać swojego gościa trochę lepiej. Jakoś tak coraz bardziej niewygodnie mu było z tym, że nadal są dla siebie obcymi ludźmi i łączy ich tylko to, co zaszło przed paroma chwilami.

Sameen Galanis
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Parsknęła śmiechem i pokręciła głową z niedowierzaniem. Była pod wrażeniem tego jak bardzo udało jej się trafić w kanon tego konkretnego super bohatera.
-Cholera, teraz sama nie wiem, może jestem Daredevilem? – Zażartowała sobie i nawet próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jakiś grymas. Nie miałaby absolutnie nic przeciwko temu, żeby być uznawaną za super bohaterkę. Zapewne ułatwiłoby jej to trochę życie. Miałaby pewność, że to co robi jest dobre i słuszne. Może nie do końca sprawiedliwe, ale przynajmniej zwalczałaby zło w sposób widoczny. A tak to działała w cieniu i momentami nienawidziła sama siebie za to, że była wolna i mogłaby rozpocząć normalne życie, ale kontynuowała to jedyne, które znała.
Ponownie się zaśmiała. Podobała jej się ta dynamika. W jednej chwili groziła mu bronią, w kolejnej zaufała, że ją pozszywa i nie zrobi nic, żeby narazić jej na większy uszczerbek na zdrowiu, a teraz żartowali sobie, a nawet i chyba ze sobą flirtowali. –No, ale powiedz mi, czy kiedykolwiek, jakakolwiek dziewczyna zadała sobie tyle trudu, żeby spiknąć się z tobą na drinka? – Postanowiła kontynuować żart, bo co innego im pozostało? Najlepszy sposób na rozluźnienie atmosfery, którą no cóż, Sam na początku nastawiła na bycie dosyć nerwową i nieprzyjemną. –Poza tym… zadziałało, więc jakby nie patrzeć odniosłam sukces. – Uśmiechnęła się jeszcze no i skoro miała już pustą szklankę to postanowiła się rozgościć troszkę bardziej i dolała sobie alkoholu obiecując sobie, że to jej ostatni drink na dzisiaj. W końcu nie wiedziała jak silne są leki, które dostała od Quintona i jak ona na nie zareaguje w połączeniu z alkoholem. –Pamiętaj, że najważniejsze w tej historii jest to, że nawet ich nie podrywałam. Więc wyobraź sobie te wszystkie cuda, które by się wydarzyły gdybym rzeczywiście była nimi zainteresowana. – Upiła niewielki łyk alkoholu delektując się palącym ciepłem, które spływało jej po gardle. –Jako mój lekarz. – Powtórzyła uśmiechając się szeroko. –Kilka dni to ile? Chciałabym wiedzieć jak długo powinnam się powstrzymywać. – Puściła mu oczko, a jak już usiadł naprzeciwko to i ona zaczęła mu się przyglądać. Na żywo prezentował się zdecydowanie lepiej niż na zdjęciu, które widniało na stronie szpitala. Przez chwilę nawet żałowała, że podbiła do niego w taki sposób. Sameen nie miałaby nic przeciwko temu, żeby z nim flirtować. Ba!, nawet szczerze żałowała, że jest w nienajlepszej kondycji. Nie mogła mu się pokazać jako najlepsza wersja swojej osoby. O ile w sumie taką wersję miała.
Wypuściła głośno powietrze słysząc jego pytanie. Nie z powodu zirytowania. Był wobec niej fair, pomógł jej, prawdopodobnie uratował nawet życie. Nie wyrzucił jej z domu, wręcz zaproponował nocleg, dał leki i jeszcze zachował się tak bardzo w porządku. Chciała się odwdzięczyć, nawet jeśli miała mu ofiarować jakieś strzępki. –Nazywam się Sameen. Nie miałam okazji się przedstawić. – No to było dosyć istotne. –Nie jestem Daredevilem. Właściwie to bardzo mi do niego daleko. – Zaczęła obracać szklankę z drinkiem. –Powiedziałabym bardziej, że jestem raczej kimś kto mógłby zostać uznany za przeciwnika Daredevila. – Posłała mu smutny uśmiech. Nie zdradziła wiele, ale przynajmniej teraz Quinton miał większe pojęcie na temat tego kim była Sameen. –Aczkolwiek nic ci nie grozi z mojej strony. Broń nie była naładowana. – Nie żeby Sam potrzebowała broni, żeby zrobić mu jakąkolwiek krzywdę. Zapewne nie powinna tego zdradzać, ale wyszła z założenia, że gdyby Quinn miał jej coś zrobić, to zrobiły to wtedy kiedy zszywał jej ranę.

Quinton McDonagh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Może to było dziwne, lecz powoli zaczynał blondynkę lubić. Trudno będzie wymazać z pamięci obrazek wycelowanej lufy. Quinn nie był pewien, czy dzisiaj w ogóle zaśnie. Adrenalina już z niego zeszła, był spokojniejszy lecz na pewno jeszcze nie zrelaksowany. Mimo wszystko rozmowa pomagała mu na poprawną aklimatyzację we własnym domu. Do tego przestawał się czuć niekomfortowo w jej towarzystwie, gdy stawiali małe kroki by poznać siebie nawzajem.
- Masz rację, żadna. – parafraza całej sytuacji rozbawiła lekarza. – Musisz jednak wiedzieć, na przyszłość, jeżeli znów będziesz chciała się umówić, że napad w domu jest zbyteczny, a ja prawie nigdy nie odmawiam. Następnym razem, wystarczy telefon. – uśmiechnął się w stronę Sameen, przyglądając się jej przez cały czas. Mówił całkowicie szczerze. Z zewnątrz, nie wyglądała na kobietę, parającą się jakimś szemranym rzemiosłem. W jego oczach była bardzo ładną kobietą, z którą tym bardziej przyjemnie popijało mu się alkohol, a flirt włączał się automatycznie. Z resztą, nie był jedyny, o czym świadczyła jej świeżo zszyta rana, wywołana przez paru nadgorliwych mężczyzn. – Dlatego następnym razem powinnaś mieć jakieś towarzystwo. – kącik ust lekko powędrował w górę przed tym, jak upił kolejną porcję alkoholu ze swojej szklanki. – Wiedz, że sobie wyobrażam. – przygryzł na sekundę dolną wargę, po czym spojrzał się w dal, poprawiając opadające na twarz włosy. Czasem był po prostu najgorszy, bezpruderyjny jeśli chodzi o takie rzeczy. Pomijając kochliwe serce mężczyzny, towarzystwo i szklanka alkoholu wieczorem wzmagały w nim różne pragnienia, które były przysłonięte wieloma godzinami spędzonymi w pracy. – Po tygodniu niedogodności i bóle powinny osłabnąć. Po dwóch, jeżeli będziesz się pilnować, wszystko powinno być w należytym porządku. Najlepiej, gdyby jakiś lekarz obejrzał po tym czasie zagojoną ranę. – choć przed momentem nazwał siebie jej lekarzem, nie miał pewności, czy ponownie do niego zawita. Ba, czy spotkają się kiedykolwiek. Blondynka mogła być jednak pewna, że będzie jedną z najbardziej zapadających w pamięć pacjentek, które się do niego zgłosiły.
Na dźwięk imienia Quinton niemal natychmiast odwrócił głowę w jej kierunku. Szybko dało się zauważyć, ile wątpliwości, nerwów i obaw kosztowało wyjawienie czegokolwiek o sobie. Sam czuł się bezradny, nie mogąc w żaden sposób pomóc. Słuchając, w jaki sposób siebie opisuje zrobiło mu się nawet smutno. Szczerze jej współczuł, bo żal do samej siebie był autentyczny. Brzemię, które dźwigała na swoich barkach nie pozwalało zapewne spokojnie zasypiać. W reakcji, uśmiechnął się ponownie, może z małą dozą współczucia. Nie potrzebował wiedzieć więcej. Przy nim mogła spróbować być tym, kim chciałaby być.
- Naprawdę miło, że zdradziłaś mi swoje imię. Zrobiłbym to samo, ale na pewno już je znasz. – przynajmniej tak przypuszczał, bo nie pamiętał, by się nim do niego zwróciła. Nie było to jednak istotne. – Odnoszę przeświadczenie, że ludzie częściej sympatyzują z przeciwnikami. A przynajmniej są bardziej pociągający. – kolejną aluzją do komiksów chciał trochę poprawić jej humor. Sam był dobrym przykładem, że pomimo tego, jak postrzegała sama siebie, w jaki sposób się spotkali, zyskiwała jego sympatię swoimi lepszymi cechami. – Nie była naładowana? Mogłaś mi tego nie mówić. Teraz cała historia nie ma sensu. – teatralnie odchylił głowę do tyłu, udając wielki zawód. Historia nagle przestała być ekscytująca, chociaż strach, jaki miał wtedy w sobie był jak najbardziej autentyczny. – Tylko nie mów, że są tutaj gdzieś zainstalowane ukryte kamery i to jakiś żart zrobiony przez kogoś znajomego. – tylko tego brakowało, by Sameen wykrzyknęła mamy cię.
- Jesteś głodna? – zapytał Quinn, powstając jednocześnie z kanapy. Wszedł do środka i przeszedł do otwartej kuchni, zabierając ze sobą szklankę. Zajrzał do szafek, potem do lodówki a na końcu do zamrażarki, z której ostatecznie wyciągnął mrożoną pizzę. Odwrócił się przez ramię i pomachał pudełkiem, sugerując kolację. Nastawił piekarnik, do którego wsunął jedzenie. Dolał sobie jeszcze alkoholu po drodze i wrócił do kobiety, lecz tym razem przysiadając tuż obok niej, na jednym meblu.

Sameen Galanis
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
ODPOWIEDZ