lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Where did you get such a dirty face, my darling dirty-faced child? I got it from crawling along in the dirt and biting two buttons off Jeremy's shirt.
Oh, don't you dare look back
Just keep your eyes on me

Przystanki w Lorne nie należą do najładniejszych. W innych miastach buduje się je z nieprzemakalnych materiałów: szkła, plastiku, metalu, mocno ze sobą zespawanych, żeby nie przepuścić żadnej kropelki. Tutejsze wiaty przypominają raczej darmowe prysznice dla bezdomnych. Dwa niewygodne, powyginane krzesła, haczyk na kurtkę, rozkładany ministolik, na którym można postawić kawę lub szampon do włosów, jeśli akurat w pobliskiej Biedronce wyrzucali przeterminowane produkty.
Człowiek mógłby pomyśleć, że przez szklane ściany otrzyma szansę przyjrzenia się lokalnej przyrodzie. Nic bardziej mylnego — prócz kolorowych, kreślonych pijacką ręką graffiti i smug, które jasno sugerują, że w niedalekiej przeszłości ktoś ten przystanek osikał — w promieniu sześciu metrów nie widać nic godnego uwagi.
Kosma usilnie stara się przypomnieć sobie, dlaczego umówili się akurat tutaj, ale nieważne, jak bardzo wytęża umysł — wciąż wszystko mu się plącze. W końcu rezygnuje z główkowania, obawiając się, że szybko go to zmęczy, i po prostu siada na jednym z obrzydliwie pomarańczowych krzeseł. Według zegarka, który kupił sobie dwa lata temu (i zdążył szesnaście!! razy zbić szybkę), do godziny zero zostało jeszcze dwadzieścia minut. Rozgląda się na boki i za siebie, żeby mieć pewność, że w okolicy nie znajduje się żaden głodny wrażeń bezdomny, po czym bezczelnie wyciąga przydługie nogi na drugim siedzeniu.
Komunikacja miejska w Lorne ssie. W autobusach często pachnie wędzonym śledziem, zgrabne unikanie dziur wychodzi tylko nielicznym kierowcom, a automatyczne drzwi potrafią otworzyć się w najmniej spodziewanym momencie jazdy. Nie da się jednak ukryć, że znaczna część mieszkańców już dawno porzuciła własne pojazdy na rzecz kotłowania się w przepoconych autobusach, które Kosma pieszczotliwie nazywa puszkami.
Wyciąga z kieszeni różowego lizaka, chwilę siłuje się z mocno zawiązanym papierkiem i w końcu wsuwa słodycz do ust, cicho obiecując sobie, że to ostatni raz i od teraz nie złamie diety. To znaczy pod warunkiem, że pan randka nie przywiezie ze sobą jakichś pysznych ciasteczek lub ogromnego burgera z hallumi.
Nim zdąży powiedzieć „quidditch”, zasypia. Może to przez wczorajszą imprezę, może przez to, że dopiero wrócił z pracy i choć wiązanie wianków z kwiatów nie jest wcale trudne, to nudy mogą człowieka nieźle wymęczyć.
Budzi go własne chrapnięcie i kiedy tylko otwiera oczy, dostrzega przed sobą dwóch identycznych facetów. Dopiero kilka leniwych mrugnięć pomaga w złapaniu focusu na twarz przystojnego pana i na twarzy Kosmy pojawia się coś na kształt krzywego uśmieszku.
— Przysięgam, że nie jestem bezdomny. Przywiozłeś ciastka?

Adam Polanski
powitalny kokos
Natalia
lorne bay — lorne bay
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I'm afraid of all I am
My mind feels like a foreign land
Silence ringing inside my head
Please, carry me, carry me, carry me home
Mimo czterdziestu lat na karku, Adam wciąż ma swoje małe rzeczy, które robi w tajemnicy. Udaje przed córką, że nie pali, więc wszystkie pety na balkonie składuje w środku doniczki ze sztucznym kwiatkiem. W sekrecie liczy też skrupulatnie pojawiające się siwe włosy na ciemnej czuprynie – każdy jeden to dodatkowe zmartwienie. Tak, Polański bywa narcyzem częściej, niż chciałby się do tego przyznawać. Ale nade wszystko, tym co skrywał najgłębiej, były wszystkie jego próby zaspokojenia rozrywającego go od środka pragnienia. Wewnętrznych demonów, które potrzebowały doznań. Wszelkich. Zwłaszcza w sytuacjach życiowych takich jak ta, która spotkała go ostatnio. Nieczęsto bowiem materializuje się przed tobą zmora przeszłości, o której tak usilnie próbujesz przez lata zapomnieć. Potrzebował zająć czymś rozum. I usta.
Nie chciał się tym wszystkim jednak afiszować. Nie chciał kolejnej oceny i niekończących się dramatów. Zdziwił się jednak, kiedy jego przypadkowy, acz interesujący match na aplikacji randkowej, na sugestię o spokojniejszym miejscu, zaproponował przystanek autobusowy. Przystanek? Jezu, miał nadzieję, że nie trafił na jakiegoś przekrzywionego artystę (tych pałających się sztuką dusz miał zdecydowanie w życiu aż nadto), który zapragnie na początku spotkania przedstawić mu metaforę drogi, w którą wspólnie się udają. Dystans, tylko to go mogło uratować.
Parkuje samochód nieopodal i nieśpiesznym krokiem kieruje się w stronę tego nieszczęsnego przystanku. Odzwyczaił się od tego wszechpanującego gorąca. Ciepłe powietrze rozchyla mu usta i kręci ułożone włosy. Zatrzymuje się niepewnie przed jaskrawymi krzesełkami, na których ś p i młody mężczyzna.
To niewiarygodne, jak musiało podekscytować cię to spotkanie, skoro udało ci się zasnąć w tak komfortowym miejscu – uśmiecha się nieznacznie, lustrując towarzysza, z którym miał spędzić wieczór, spojrzeniem. Dopiero wtedy dostrzega kolorowego lizaka, przyklejonego do jego policzka. Mruży oczy w niedowierzaniu, wydaje z siebie coś na kształt sapnięcia i wyciąga rękę w kierunku, który przykuł jego uwagę. Obraca plastikowy patyczek w palcach, a następnie sam wkłada słodką kulkę do ust. Ma nadzieję, że nie dotykała siedziska. Albo, że nikt na nie wcześniej nie nasikał. Ma jednak dorosłą córkę, doskonale zdaje sobie sprawę, że wszystko jest w takich przypadkach możliwe. O zgrozo, przemyka mu myśl, że to całkiem niepokojące, że pierwsze wrażenie dotyczące Kosmasa odnosi go we wspomnieniach do dzieciństwa własnego dziecka. Krzywi się więc lekko do tej myśli, ale szybko ruchem głowy daje znać mężczyźnie, żeby się podniósł.
Powiedz mi tylko, że to nie narkolepsja. Albo nie jakieś spadki cukru. Sam niespecjalnie za nim przepadam, a ratownik medyczny ze mnie żaden – oświadcza, wyciągając lizaka z ust z grymasem i oddaje go brunetowi. Cóż, jeśli to jego zdaniem będzie lekko obrzydliwe, to nie wróżyło to powodzenia w dalszej części r a n d k i.
Myślałem raczej o alkoholu niż o ciastkach, ale powiedzmy, że dostosuję się do twoich preferencji – dodaje. Nie potrafi też zapanować nad lekkim uśmiechem, kiedy Kosmas staje obok niego i wyraźnie jest tego samego wzrostu. Uf.


Kosmas Belevonis
przyjazna koala
warren444
brak multikont
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Where did you get such a dirty face, my darling dirty-faced child? I got it from crawling along in the dirt and biting two buttons off Jeremy's shirt.
Przeciera zmęczone oczy wierzchem dłoni i wzrusza ramionami, jakby zasypianie w dziwnych miejscach było sprawą kompletnie normalną — ot, zwykłym, zupełnie niewinnym hobby, podobnym do zbierania znaczków albo opakowań po niemieckiej czekoladzie.
— Z tego, co wiem, to jestem kompletnie zdrowy zapewnia, posyłając rozmówcy rozbrajający uśmiech. Częściowo zapewnia go tym samym o braku stwierdzonych problemów ze snem, o odpowiednim poziomie cukru w organizmie, ale także — i to zdaje się najważniejsze — o regularnie przeprowadzanych badaniach, które pozwalają mu spokojnie spać w nocy i upewniają w przekonaniu, że prezerwatywy to całkiem dobre zabezpieczenie.
Istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że w galerii w komórce Kosma znajduje się kilka zdjęć dokumentujących najnowsze badania (przypadkiem wykonane w zeszłym tygodniu), ale mężczyzna wcale nie ma zamiaru wymachiwać nimi przed oczami Adama. Zamiast tego chowa telefon do kieszeni, bo nawet nie zorientował się, że zasypiając, położył go sobie na kolanach. Powinien chyba dziękować wszystkim bóstwom, które jeszcze nie opuściły tego okropnego świata, za chwilowy deficyt bezdomnych w okolicy.
— A właśnie! — wykrzykuje bardzo optymistycznie, bo nagle sobie o czymś przypomina. Nie czekając na pytające spojrzenie rozmówcy, zagląda pod pomarańczowe krzesełko i wyciąga spod niego małą, różową torebeczkę prezentową. Kosmas w zeszłe urodziny dostał w niej gratisowe kosmetyki od jednego z maleńkich, australijskich start-upów, i testował je na swoim blogu. Ozdobione złotymi gwiazdkami opakowanie na tyle mu się spodobało, że wcisnął je do szafy na tkaniny i trzymał na specjalną okazję.
— Opisy na Tinderze normalnie są przekłamane, ale spoko, że ty nie zmyślałeś. — Mierzy Adasia odrobinę oceniającym spojrzeniem, ale wcale nie dlatego, że coś mu się nie podoba. Wręcz przeciwnie — zdaje się, że z niespodzianką trafił w sedno! Podaje więc rozmówcy prezent i czeka, aż Polański zacznie się zachwycać pięknie poskładanym sweterkiem. Nadruk może nie przypaść mu do gustu, bo przedstawia mnóstwo lukrowanych pączków, donutów i ciasteczek z kremem, ale krój jest niewymownie piękny: Kosma włożył w ten podarunek całe swoje krawieckie serduszko i na karku, po wewnętrznej stronie, naszył nawet metkę z napisem handmade, żeby Adam miał pewność, że jego randka nie kupiła tego w H&M-ie ani lumpie za rogiem.
— Wesołych świąt, czy coś w ten deseń. — Nie jest najlepszy w życzenia i zawsze czuje się niekomfortowo, kiedy rozdaje ludziom ubrania własnej produkcji, więc żeby się zamknąć i ratować przed całkowitą kompromitacją — wyrywa z dłoni Polańskiego lizaka i znów wciska go między zęby a policzek. Jednocześnie posyła mężczyźnie trochę nieporadny uśmiech, dłonią wskazując wyjście z wiaty.
— Przyniosłeś alkohol? Na przystanek autobusowy, gdzie ja sobie drzemałem? Trochę to dziwne. — Nadal nie tak dziwne, jak jego poprzednia randka na mokradłach.

Adam Polanski
powitalny kokos
Natalia
lorne bay — lorne bay
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I'm afraid of all I am
My mind feels like a foreign land
Silence ringing inside my head
Please, carry me, carry me, carry me home
Adam jest zakłopotany. Najpierw tą przystankową pobudką, potem kolorową torebką z prezentem, którego w najśmielszych marzeniach dotyczących tego wieczoru się nie spodziewał, aż po samą jego zawartość. Uważnym spojrzeniem przesuwa po tym haute-couture pewien, że niczego takiego wcześniej nie widział nawet na oczy. Nie ma dobrego słowa komentarza. W ogóle dochodzi do wniosku, że ostatnio zaskakująco często brakuje mu słów, którymi mógłby wyrazić swoje emocje. Bierze potężny wdech powietrza, który wypełnia jego płuca i podnosi wzrok na mężczyznę. Powinien podziękować, prawda?
Moja była to artystka. Najwyraźniej mam wyjątkowo dobrą rękę do dusz spoglądających na świat inaczej, niż wszyscy — wspina się na wyżyny swojej dyplomacji, zastanawiają się, czy zwykłe dziękuję przejdzie mu przez gardło. To tylko na pozór jest takie proste. — Uważasz, że akurat pączki pasują do mojej urody? — prycha cicho, kiedy nie może się już powstrzymać. Uśmiecha się szeroko i w tej absurdalnej przystankowej wiacie przykłada do siebie kawałek ubrania handmade, które właśnie zostało mu sprezentowane.
Nie wiem, czym przekonasz mnie do przymiarki, ale ogromnie dziękuję za… pamięć? — błysk w rozbawionym spojrzeniu i tak świeci mniej niż bluza, która Adam trzyma teraz w ręku. Wrzuca ją z powrotem do kolorowej torby i robi krok w kierunku bruneta. Przygląda mu się z bliska, odchyla nieco głowę do tyłu, ale w wyrażeniu podziękowania przeszkadza mu jednak lizak, który wypycha policzek Kosmasa. Polański unosi brwi do góry i wzdycha lekko. Poddaje się. Przynajmniej na tę chwilę. Odsuwa się i wychodzi z wiaty przystankowej. Odwraca się jednak przez ramię, a następnie naciska kluczyk od samochodu, przez co stojące naprzeciwko wielkie auto groźnie mruga do nich światłami w tej zapadającej w ciemności opuszczonej uliczce, którą najwyraźniej musiał też od czasu do czasu przejeżdżać lokalny autobus.
Idziesz? Jesteś na tyle dużym chłopcem, że nie muszę ci chyba opowiadać bajek o tym, że w samochodzie mam małe szczeniaczki, prawda? — pyta, stojąc już na drodze. — Tu niedaleko jest pub. Ta wiata przystankowa zaczyna przywoływać mi na myśl jakieś horrory. Nie zdziwiłbym się gdyby ze studzienki wylazł zaraz Pennywise… — mamrocze i wsiada do auta, czekając, aż to samo zrobi jego tinderowa randka.

Kosmas Belevonis
przyjazna koala
warren444
brak multikont
34 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Chciałabym się w końcu zatrzymać, ale wybrałam życie w którym nie ma hamulca bezpieczeństwa.
007
Kolejne zlecenie. Nie wiedziała, dlaczego tak ciężko było jej przejść na emeryturę, ale chyba po prostu nie potrafiła. Musiała działać, bawić się, siedzieć w tym świecie. Gnać. Haj emocjonalny był bardzo uzależniający a ona nie potrafiła już prowadzić innego życia. Ta przerwa dużo jej dała, poukładała jej w głowie i pozwolił odetchnąć i nacieszyć się życiem. To było dobre, upajające, ale nie wiedziała, czy powinna dłużej siedzieć w Lorne Bay. Na ten moment życie znowu zaczynało ją nudzić.
Może dlatego tak bardzo dała się ponieść emocją? Skowronki doniosły jej, że ktoś chce się z nią spotkać. Wybrała miejsce w samym środku wszystkiego, jak to miała w zwyczaju. To był dobry teren, żeby się poznać. Szczegóły mogła obgadać później, już w przyjaźniejszych warunkach.
Siedziała pod przystankową wiatą i absolutnie nic nie wyróżniało jej właśnie na tle innych kobiet z Lorne Bay. Ubrana w błękitną marynarkę z okularami przeciwsłonecznymi na nosie chłonęła australijską wiosnę. Obserwowała teren, nawet jeżeli wyglądała na swobodną to z tyłu głowy zrodziła jej się myśl, że chyba właśnie wyszła z wprawy.
Trzymała w dłoniach niedużą czarną torebkę, do której przywiązała czerwoną apaszkę jako znak rozpoznawczy. Niestety jej zmysł obserwacji nie wysyłał jej żadnych sygnałów i nie widziała nikogo, kogo mogłaby uznać za potencjalnego klienta i człowieka, który postanowił uraczyć się spotkaniem w jej towarzystwie. Przynajmniej do momentu, kiedy nie poczuła w ciele nagłego spięcia mięśni i zerknęła za siebie. Za przeszkoloną wiatą widziała dobrze sobie znaną twarz, której nie widziała od lat. Wysyłane wiadomości nigdy nie potrafił zastąpić spotkania w cztery oczy, więc zsunęła okulary na czubek nosa i uniosła kąciki ust w uśmiechu: - Nie do wiary. – Pokiwała znacząco głową i dobrze wiedziała, że to Rhodes postanowił być jej klientem.

Rhodes J. Dawson
ambitny krab
cattitude#5494
lorne bay — lorne bay
31 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Miała być malarką, ale z racji niepowodzeń, zdecydowała się zostać pielęgniarką w tutejszym szpitalu.
W sieci wciąż krąży filmik, na którym ucieka sprzed ołtarza, a jej wszystkie dotychczasowe związki... No cóż, nie udały się.
Niesamowita z niej niezdara, ale za to z wielkim sercem.
- Ej Tawny, ta wariatka spod sto piętnaście się chyba znowu hajta, patrz - dobrze wystudiowany szept, przebiegł cały korytarz, docierając do zamykających się drzwi windy. Słowa wypowiedziane na tyle cicho, by ktoś naiwny uznał to za zwyczajny przypadek, a choć Effie Lovecraft w sąsiedzkich kręgach uchodziła za osobę nierozgarniętą, przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz, zwiastujący kiełkujące, narastające weń uczucie złości. W ostatniej chwili skierowała palec na przycisk, wydający komendę otwórz drzwi, ale było już za późno. Może to i dobrze. Bo co by powiedziała? Stojąc twarzą w twarz z zawoalowanym oprawcą, zająknęłaby się i cichym, nieśmiałym głosikiem powiedziała, że nie, to nieprawda? Niezdolna wszak była do wysunięcia ręki, celem zderzenia z policzkiem ów naczelnej plotkary, ani nawet zdemaskowania jej złośliwych prób wyprowadzenia brunetki z równowagi.
Terapeuta radził wziąć dziesięć głębokich wdechów i skupić się na czymś przyjemnym. Co za bzdura.
Jeden... Nienawidziła tej raszpli. Dwa... Czy udałoby jej się kiedyś zawędrować w krótkiej wizycie, a w podarku złożyć krewetki w karniszu? Trzy... Kurwa, do tego potrzebowałaby drabiny. Cztery... Zresztą... Nawet by jej nie wpuściła do środka. Pięć... I znów na przestrzeni dwóch pięter, po schodach prześlizgiwałyby się kolejne plotki. Pięć... No i ten jej syn, który wrzucił z nią filmik rok temu. Sześć... Skąd w ogóle go miał?! Siedem... Pewnego dnia się stąd wyprowadzi. Osiem... Ale najpierw znajdzie bardziej rentowną pracę. Dziewięć... A co jeśli nowi sąsiedzi też widzieli ten film? Dziesięć.... Nienawidziła tej pieprzonej wywłoki raszpli.
Krótka melodyjka z wnętrza niewielkiej windy, obwieściła przystanek końcowy. Ostrożnie wychyliła się na korytarz, rozejrzawszy, czy na horyzoncie nie napotka małej armii sąsiadki spod sto dwanaście. Pusto.
Zza łuszczącej się z bieli ramy okiennej na pierwszym piętrze, wychylała się głowa w kolorze pożółkłego blondu, zdeterminowana w każdym momencie wycelować w nią cienkim, naostrzonym sztyletem w postaci na pozór cichego komentarza.
Niewysoka postać ubrana w wełnianą czapkę i długi, camelowy płaszcz, zmarszczyła gniewnie brwi i rękę wolną od trzymania połów ślubnej sukni, wysunęła do góry, celując w okno środkowy palec.
- Pierdol się - syknęła pod nosem, w głowie układając kolejne wariacje ze słów zasłyszanych z rodzinnych kłótni za czasów, kiedy papa Lovecraft jeszcze żył.
Jej wzrok prześlizgnął się po koronkowym materiale sukni, upchniętej w przeźroczystym pokrowcu. Już dawno powinna się jej pozbyć, a równocześnie nie sądziła, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Dobrze było ignorować ją w szafie, zakrywając szalikami, swetrami i naręczem torebek, które z namaszczeniem ułożyła w stosownej konfiguracji, tak aby do końca życia zakrywały choćby najmniejszy dowód jej istnienia. Przez rok ani razu nie założyła żadnej z nich, z uporem zakładając na ramię tą z organicznej bawełny, którą kiedyś zabrała bratu, na przemian z bardziej elegancką, której pasek po niemalże trzystu sześćdziesięciu pięciu dniach nieprzerwanego użytkowania, był już w opłakanym stanie.
Dwie przecznice dalej znajdował się wysoki gmach kamienicy, której parter zajmowała Fundacja Pomocy Potrzebującym. Nawet jeśli ten podarek był ostatnim czego potrzebowali... Effie była pewna, że zrobią z tego jakiś użytek. Choćby odzienie miało ostatecznie sprawdzić się w roli obicia na kanapy, obrusu albo nawet serwetek.
- Kierowniczko.... Poratujże na jedzenie - odór alkoholu zmieszany z niepranym, ewidentnie przesiąkniętym wonią ekskrementów ubraniem, sprawił, że w pierwszym odruchu chciała zwrócić wszystko to co zjadła w ciągu ubiegłej godziny. Cofnęła się krok, dzierżąc suknię jak tarczę i rozejrzała dookoła, ale nie nadchodził żaden zbawca, a Effie, nad czym niesamowicie ubolewała każdego dnia, cechowała się nieodpartą chęcią niesienia pomocy, w związku z tym, przewiesiwszy relikt przeszłości przez ramię, wdała się w walkę ze swoją...
- Ej, moja torebka! - została już tylko ona, nieszczęsna, biała sukienka i wpatrzony weń bezdomny, a rzeczona torebka zaczęła się oddalać, więc i Effie w bieg się puściła. Na życie i śmierć, na złamanie karku, na sponiewieranie wystającego spod pokrowca tiulu.
ambitny krab
nick
studiuje — i sprzedaje dragi
22 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Było warto oszaleć dla tych uszytych z pozłacanej waty sekund.
Stała na przystanku autobusowym, oparta o barierkę, czując że niebawem wrośnie w miejsce łączeń płyty chodnikowej. Paczka papierosów, którą wyciągnęła z kieszeni była wysłużona. Noszona od roku na dnie torebki, obijana przez kluczę, przybrudzona resztkami batoników proteinowych, a do spodu przyczepiła się zużyta guma do żucia. Zakrztusiła się, ale tylko raz, połykając gęstą chmurę dymu, jakby była czymś co puszczone raz, już więcej nie wróci. Czerwone Malrboro, najobrzydliwszy twór koncernów tytoniowych. Ale Bowie ten dym połykała. Zachłannie, krztusząc się jeszcze tylko jeden, kolejny raz.
Na zegarku wybiła trzecia. Miały się spotkać punktualnie, choć brunetka nawet przez chwilę nie zakładała, że to się odbędzie w ten sposób. Znała zbyt dobrze swoich przyjaciół. Nawet ona była od święta punktualna, lecz nie zawsze. Zegarek najczęściej stał w miejscu przez kilka miesięcy, nim przypominało jej się żeby wymienić w nim baterie. Na klasycznej bransolecie, z tarczą i wskazówkami. Prawdopodobnie był prawie tak stary jak jej własna babcia, gdyby babcia jeszcze żyła.
Nie czekała w wiacie. Stanęła nieopodal, z dala od innych ludzi. Przeklęła pod nosem, kiedy wskazówki ułożyły się pośrodku tarczy, obwieszczając, że czeka już pół godziny, paląc jednego papierosa za drugim, który smakował jak gówno. Kolejny sms wysłany w eter. Kolejne połączenie, które nie zostało odebrane.
Czterdzieści pięć minut i kilka sekund później, w oddali zamajaczyła chuda, potargana postać z błędnym wzrokiem. Wyglądała jak ślepiec, który dotarł tu po omacku.
- Kurwa, co z Tobą dziewczyno?! - być może nie powinna podnosić głosu, choć spokój wcale nie leżał w jej naturze. Ale była zatruta. A trucizna bywa popierdolona.
grzybiara
bowie
radczyni — ratusz
36 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
“As far as the brain is concerned, fantasy and reality are chemically identical.”
Rutyna. Podstawa życia. Wstawanie pięć minut przed budzikiem, ciche szykowanie się do pracy, chwila rozciągania, szybka kawa pochłonięta jednym łykiem i ucieczka z nieswojego domu z poparzonym podniebieniem. Wychodziła z domu Reggiego jakby była przestępcą, wynoszącym w worku zrabowane skarby i rodowe sygnety, a wynosiła przecież tylko nieprzespaną noc i wyrzuty sumienia. Czy można obrabować własnego brata z prywatności? Przestrzeni życiowej? Swobody?
Zawsze było jej łatwo wpaść w kontekst myśli o byciu główną postacią w otaczającym ją świecie. To takie naturalne i ludzkie, zastanawiać się i martwić, co ktoś widział, co będzie pamiętał, czym będzie się przejmował. Faktem było jednak, że każdy miał swoje problemy i mimo przeżywania każdego dnia od czasu powrotu do miasta jako swojej osobistej arcyklęski, czas płynął dalej, ludzie żyli swoim życiem, a ona spiesząc się do pracy - zabłądziła.
Przez chwilę krążyła wokół skrzyżowania, marszcząc brwi i wypatrując czegoś. Czego? Trudno stwierdzić. Była pewna, że tu za rogiem kiedyś było bistro, a za nim, w lewo, szło się do ratusza. Głupio się zgubić, ale można machnąć ręką; wstyd to jest spóźnić się w pierwszym tygodniu pracy. Nerwowo przygryzając skórkę wskazującego palca ,zerkała raz i drugi na zdobiący nadgarstek zegarek, zastanawiając się - ale tylko chwilę - skąd ma takiego pecha. Wystarczyło jednak sięgnąć pamięcią niewiele dalej jak miesiąc wstecz, żeby sobie przypomnieć, za co ta cała zła karma. Prychnąwszy pod nosem, by odgonić złe wspomnienia zanurzyła rękę w torebce w poszukiwaniu telefonu - cóż, zdarza się wpadka najlepszym, ważne, to się komunikować, jękiem jednak podsumowała poznanie faktu stanu swojej komórki.
Trup.
Ze zdartej z palca skórki zaczęła się sączyć pierwsza, ruda kropla krwi, obrysowująca paznokieć czerwoną pręgą, niemal ozdobnie, prawie jakby specjalnie. Rozejrzała się nerwowo, a zapracowany wiecznym przejęciem mózg produkował kolejne pomysły szukając rozwiązania.
- Przepraszam! - uniosła rękę, drąc się do człowieka po drugiej stronie ulicy- Halo, przepraszam! - nie musiała się tak drzeć, nikogo innego nie było w zasięgu wzroku, nie chciała jednak, żeby gagatek jej uciekł. I tak była w dupie, a bieganie od drzwi do drzwi wydawało się już nazbyt poniżające.
powitalny kokos
trynka
informatyk, diler — pracuje zdalnie
26 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oszukuje narzeczoną i myśli, że jest to jak najbardziej w porządku, bo przecież nawet w związku można mieć tajemnice, nie?
Nieważne, czy to dilerka, czy zwykłe ćpanie.
Przyzwyczajony do prowadzenia własnego pojazdu, czuł się dziwnie, będąc zależny od czasu innych osób. Musiał ogarnąć kilka spraw przed wyjazdem na weekend, który już dość dawno ugadali z Belly. Lubił ten ich wspólnie spędzony czas, bez pracy, bez obowiązków — spokój i pełny relaks. Żeby wyjechać, musiał oddać samochód do przeglądu. Miał nie trwać szczególnie długo, lecz wystarczająco, by Leander odczuł brak samochodu.
Musiał zanieść kilka dokumentów do banku, które zostały wypełnione na miejscu. Nienawidził banków, głównie przez kolejki ciągnące się tłumami oraz długość czekania. Stanie tam godzinę wzburzało w nim irytację, która choć nie była szalenie duża, dawała się we znaki przez niespokojne zachowanie i marszczenia w palcach materiału jeansowych spodni, które miał na sobie. Godzina czekania tylko po to, by złożyć kilka podpisów i wyjść z banku po piętnastu minutach. Nie wspominając o kobiecie z obsługi, która wyglądała, jakby siedziała tam za karę, nieprzyjemnie rozmawiając z klientami. Gdyby był złośliwy, prawdopodobnie napisałby donos do zarządcy placówki, ale po pierwsze; nie chciało mu się, a po drugie; nie zamierzał marnować cennego czasu na takie bzdety. Dlatego odpowiadał równie niemiło, co kobieta siedząca za biurkiem.
Wychodził z banku, gdy rozdzwonił się telefon. Nie odebrał za pierwszym razem, ponieważ nie miał ochoty na rozmowę z nikim, nawet ze swoją narzeczoną. Czując wibracje w kieszeni, które zabrzmiały kolejny raz z rzędu — sięgnął ponownie po telefon i odebrał. Nie był zbyt chętny do rozmowy ze swoją ciotką, która dość często, zawracała mu głowę swoimi problemami.
Odpowiadał, ponownie, niezbyt niechętnie, oparłszy plecami o kamienny słup podtrzymujący linie wysokiego napięcia.
Zmarszczył brwi, patrząc na drugą stronę ulicy. Z początku nie wiedział, czy kobieta z naprzeciwka wołała do niego, czy do kogoś innego, ale... Zareagował. Przyłożył pytająco palec wskazujący do swojej klatki piersiowej, pytając niemo — ja?. Przeprosił ciotkę, odłożył telefon i rozejrzał się po ulicy, przechodząc na drugą stronę.
Podszedł do kobiety z rękoma wsuniętymi do kieszeni i posłał kobiecie pytające spojrzenie.
— Coś się stało? — Zapytał zaciekawiony, zastanawiając się, co stało się kobiecie. A może nie chodziło o nią, tylko o kogoś jej bliskiego, który był nieopodal i na przykład stracił przytomność? Przypadki się zdarzały, a wypadki chodziły po ludziach. Nie zdziwiłoby go to, komuś mogło zrobić się słabo, mógł skręcić kostkę... Nie przyszło mu jednak do głowy, że chodziło o telefon komórkowy. Owszem, wiedział sam po sobie, że telefon mógł rozładować się w najmniej oczekiwanym momencie, ale nie oszukujmy się — ci którzy posiadali telefony z kiepską baterią, byli przygotowani na taką ewentualność. Gorzej, gdy w grę wchodził telefon, który dopiero zaczął się psuć i nieprzyjemna sytuacja z wyłączeniem, zdarzyła się pierwszy raz.
Byli jeszcze ci zapominalscy, którzy mieli w nocy dziesięć procent baterii i nie podłączali do ładowania, ponieważ o tym zapominali. Tak również się zdarzało, nie zawsze dało się wszystko przewidzieć, a będąc czymś zajętym nie myślało się o ładowaniu telefonu, tylko o rzeczach, które akurat zawalały myśli.


Georgie Pritchard
powitalny kokos
blueberry
radczyni — ratusz
36 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
“As far as the brain is concerned, fantasy and reality are chemically identical.”
Georgina kiedy nie musiała, pozostawała zawiniętą w koc istotą, żyjącą z okruszków pozostawionych na kanapie i wody z konewki koło kwiatków. Dalece pielęgnowana, funkcjonalna depresja pozwalała jej sukcesywnie ubierać na zewnątrz poważną i profesjonalną twarz, pozostając w środku okropnie zmieszanym introwertykiem. Kiedy więc podszedł do niej chłopak, o bystrym spojrzeniu, gładkich rysach i przyjemnym zapachu wody kolońskiej, automatycznie przykleiła na twarz miękki, nieco przepraszający uśmiech, choć ani nie chciała go przepraszać, ani nie czuła się zobowiązana do uprzejmości. Byłaby jednak socjopatką, próbując obcego człowieka prosić o pomoc, zachowując się przy tym jak skończony burak. Nawet jeśli, osobiście, w środku, w Georginie, uważała się za królową buraków.
- Bardzo przepraszam - obnażyła zęby w uśmiechu, złączając opuszki dłoni w nerwowym geście- Czy mogłabym skorzystać z Twojego telefonu? - wpatrywała mu się w oczy. Miała wrażenie, że widział na wskroś tej jej przymilności, że nie był osobą, którą łatwo było nakarmić imitacją uprzejmości i karykaturą sympatii. Miał w sobie swobodę ruchów, ale sprawiał wrażenie nazbyt uważnego. Nie mogła wiedzieć przecież, czym się parał, ale zakładała, że cokolwiek to było - wymagało od niego dużo uwagi poświęcanej jego otoczeniu.
- Mój padł, a zaraz spóźnię się do pracy. - wskazała swoją komórkę z wyrzutem i westchnęła- Chciałabym zwalić na to, że to złom, ale... - westchnęła patrząc gdzieś w dal, bo zwroty deprecjonujące ją samą, choć bardzo swobodnie szalejące w jej głowie, w osobistych monologach, to jednak z trudem przechodziły przez jej gardło- ...ale to ja jestem po prostu zapominalska. - cmoknęła z niechęcią, ewidentnie do tej właśnie swojej cechy.
Zadziwiające w tym wszystkim było to, że tak długo jak chodziło o strefę zawodową, Georgina była jak doskonale naoliwiony mechanizm. Nic nie umykało jej uwadze, wszystko miała zorganizowane i dopięte na ostatni guzik. W życiu prywatnym? Tak jak widać. Zapominała nawet naładować telefon...


Leander Everly
powitalny kokos
trynka
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
#po wszystkich grach


No i stało się. Pomimo wszelkich starań ojca, by uchronić syna przed ponownym upadkiem, ten jakimś cudem się potknął. W przenośni i dosłownie. Potknął o sznurowadło, albo przydługą nogawkę spadających spodni, albo dlatego, że był napruty jak meserszmit. Jedno z trzech. Albo wszystko na raz. W każdym razie upadł i rozwalił sobie ten swój głupi ryj, i teraz siedział na krawężniku uciskając krwawiący łuk brwiowy.
Było juz późno i od dawna powinien byc w domu o czym jeszcze chwile temu przypominał mu nieustannie wibrujący telefon. Ojciec wydzwaniał tyle razy, że telefon w końcu się rozładował. Zanim jednak to się stało zdążył wykonać jeden telefon. A właściwie trzy, ale tylko ten ostatni został odebrany. Najpierw próbował skontaktować się z Gale, ale nie odbierała. Potem dzwonił do Jake'a, ale ten też nie odebrał. Nic dziwnego, był środek nocy i oboje pewnie dawno spali. Nie chciał, by ojciec zobaczył go w tym stanie, więc co mu pozostało? Była tu jeszcze tylko jedna osoba, do której mógłby zwrócić się o pomoc. Osoba, do której nigdy wcześniej nie dzwonił, z którą nie rozmawiał, gdy nie był do tego zmuszony. Nie miał zielonego pojęcia, czy Charlotte wiedziała o jego obecności w Lorne Bay, a jeśli tak, to czy Aiden podzielił się z nią szczegółami dotyczącymi powodów, dla których się tu zjawił? No skoro nie powiedział nic jego siostrze, to pewnie i była żona nie wiedziała. W każdym razie była wyraźnie zdzwiona, gdy wybełkotał przez telefon, by zgarnęła go z ulicy. Nie do końca umiał określić miejsce, w jakim się znajdował, więc trochę zajęło mu opisanie przystanku. No i teraz pozostało mu czekać i mieć nadzieję, że była macocha go tu znajdzie. Była ostatnia deską ratunku, bo teraz gdy jego telefon padł, nie mógł zadzwonić po ojca. A naprawdę nie chciał, by ten się dowiedział, o co nieustannie błagał przez telefon panią Hargreeves,


Charlotte Hargreeves
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
ODPOWIEDZ