starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
001.


Wbrew pozorom lubiła tę porę dnia.
Promienie słoneczne zaplątały się w kruczoczarne loki, które nieudolnie próbowała ujarzmić cienką gumką. Część z nich docierała to twarzy, tańcząc na jej policzkach. A ona w końcu mogła odetchnąć. To był jedyny czas w ciągu jej całego dnia, kiedy mogła po prostu nie robić nic. Nie przyjmować skarg, nie przekładać papierów, nie gotować. Nic.
Zawsze zostawała podczas zajęć, czekając na koniec, jadąc prosto z komisariatu do szkoły. I bez cienia znudzenia czekała przy drewnianym ogrodzeniu. Z dala od domu, w którym na pewno znalazła by coś do zrobienia, nie w gabinecie, gdzie zapewne zaraz wzniósłby się pożar, który tylko ona mogła ugasić. Tu, jej pracoholizm nie był kuszony nawet przez szereg krzeseł, zachęcająco ustawiony w korytarzu domu kultury, w którym odbywały się zajęcia z rysunku. I żeby po prostu być, dla małej Allie, która dumnie prężyła się w siodle swojego kuca.
Lubiła na nią patrzeć w tych momentach. Lekkie zacięcie na twarzy i iskierki radości w jej oczach tak widoczne, że widziała je zza ogrodzenia, kiedy na chwilę odwracała spojrzenie w jej stronę. W tych momentach chociaż przez chwilę wierzyła, że jakoś jej to wychodzi. Nie widziała się wcześniej w roli matki, nie w takich sposób, nie w tym czasie, ale teraz? Nie wyobrażała sobie życia bez Allison. Nawet jeżeli zazwyczaj czuła się jakby siedziała za kierownicą, nad którą nie miała kontroli. Z rozczarowaniem stwierdziła, że nie było żadnego podręcznika do rodzicielstwa. Żadnych wskazówek co robić, gdy pytała o swojego ojca, którego Larabel nigdy nie znała?
Korowód chaotycznych myśli został przerwany przez kolejnego rodzica - jak podejrzewała - który podobnie jak ona odnajdował jakąś przyjemność. Oderwała się od ogrodzenia, zwracając nieco jeszcze zamyślone, nieobecne spojrzenie w stronę zbliżającego się Ephraima. Delikatny uśmiech wślizgnął się na jej usta, na widok znajomej twarzy. - Hej - rzuciła na przywitanie, nie ściągając uprzejmego uśmiechu. Burnett z pewnością był dobrym kompanem. A przynajmniej dla Lary, szczególnie w porównaniu do innych mam ustawiających się w rzędzie pod sam koniec zajęć, aby najlepiej wrzucić zdjęcie na media społecznościowe z podpisem #produmom. - Dzięki Bogu, myślałam, że to tata Kelly i będę musiała do końca zajęć słuchać o fascynujących różnicach pomiędzy... nawet nie będę udawać, że go słucham - odparła nieco konspiracyjnie, kiedy mężczyzna znalazł się bliżej. Niezbyt dobrze odnajdywała się w środowisku matek. Zawsze znalazła się taka, która wytknęła jej godziny spędzone w pracy, brak męskiego opiekuna dla Allie i milion innych rzeczy.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
twenty four
larabel & ephraim
Słowa nauczycielki małej Teresy wciąż go męczyły. Nie dlatego, że uważał, iż całkowicie zaniedbywał swoją córkę, lecz właśnie dlatego, że tego nie robił, a zachowanie blondyneczki jedynie się pogarszało. To było bardzo złym znakiem. A przecież równocześnie nie mógł tak po prostu dać dziecku tego, czego najmocniej chciało — powrotu dawnych Burnettów. Tego samego domu, gdzie on i Leonie wymieniali się delikatnymi czułościami; gdzie Teresa mogła wpakować się im każdego rana do łóżka i wtulić się w bok jednego z nich; gdzie po prostu byli razem. Jako rodzina. Ephraim nie mógł zapewnić tej jednej rzeczy córeczce i to go przerażało najmocniej — w końcu to nie była jej wina, że małżeństwo kapitana z Turner trzęsło się w posadach i — dosłownie — nie miało racji bytu. Nie chciał myśleć o tym, jaką traumą miało być więc dla dziewczynki rozstanie rodziców. Definitywne i bezpowrotne. Bo przecież to nie było możliwe. Po prostu... Do tego po śmieci Nate’a wszystko zdawało się jakby jeszcze bardziej przytłaczać i tak pogrążoną w cierpieniu rodzinę...
Na szczęście Teresa miała wciąż zajęcia, na które jechała bez smutku. Na których ewidentnie pozwalała sobie na odskocznię i nie musiała się do tego zmuszać. Ephraim doskonale widział to po twarzy córki, po jej zachowaniu, po luźniejszych, swobodniejszych ruchach ciała. Naprawdę odpływała w inny świat, tak całkowicie inny od tego codziennego. I dobrze. Jazda konna i rysunek stały się jej dwiema sferami, w których skrywała się przed cierpieniem, obciążeniem, smutkiem. Problemami, jakie tak bardzo ją przytłaczały, gdy tylko otworzyła rano oczy. Potwory nie znikały wraz z nastaniem dnia, tata nie był w tym samym łóżku co mama. Nie był nawet w tym samym domu...
Hej!
Mrugnął, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że już był na miejscu, a głos, który usłyszał i który wyrwał go z rozmyślań, kierowany był właśnie do niego. - Larabel - przywitał krótko kobietę, chociaż pozwolił sobie na delikatny uśmiech w jej stronę. Już parę tygodni wcześniej kazała mu przejść ze sobą na „ty” i chociaż początkowo ciężko mu to szło z uwagi na brak łatwości w nawiązywaniu jako takich znajomości, finalnie ta adaptacja zakończyła się sukcesem. Odkąd zaczął pojawiać się w lutym z Teresą na zajęciach — bo w końcu chciał mieć udział w nowej pasji córki, a przy okazji wiedział, że i ona jego tam chciała — Larabel po prostu go tam znalazła. Początkowo nie był przekonany co do tego towarzystwa, ale kobieta ratowała go parokrotnie od innych rodziców. Zbyt ciekawskich, aby ich znieść. Dlatego też zarówno Flemming, jak i kapitan stali się tą dwójką rodziców, którzy obserwowali wspólnie postępy swoich dzieci. Mimo iż była to jedynie godzina w tygodniu, trochę tych godzin się nazbierało. Każdy wtorek od końca lutego do początkowych dni lipca był szerokim polem czasowym, chociaż wydawało się to małym elementem. Dla niektórych być może nawet niezauważalnym. - Teresa mówiła, że pokaże dziś Allison nowe rzeczy, których się nauczyła - powiedział i chociaż wiedział, że miała to być chwila jazdy bez trzymania się siodła, i tak był ze swojego dziecka bardzo dumny. W końcu... Dlaczego by nie miał być? Do tego mała panna Burnett bardzo upodobała sobie towarzystwo córki Flemming i wyczekiwała również z tego powodu swoich lekcji. Obie wymieniały się wrażeniami po każdej jeździe, a do tego Teresa opowiadała wszystko ojcu w drodze powrotnej. Co która miała za bryczesy, jakie toczki, co planowały za upiększenia w grzywach konkretnego hucuła. Ephraim słuchał tego i nie musiał wcale odpowiadać. Ważne, że słuchał, bo jego córka, wiedziała, że jej ojciec nie był przesadnie rozmowny — na szczęście nigdy jej to nie przeszkadzało. W końcu ważne było, że towarzyszył jej w tej dopiero raczkującej pasji. Teraz także — czekając cierpliwie i wiernie przy ogrodzeniu z własną marynarką przerzuconą przez jedno ramię oraz na to narzuconym różowym plecaczkiem. Przez chwilę milczał, przyglądając się jeżdżącym w kółko dzieciom, aż przeniósł na chwilę uwagę na kobietę o burzy pięknych, ciemnych loków. Oboje różnili się najbardziej ze zgromadzonych rodziców, ale jednak stali razem. - Dziękuję, że pomyślałaś z tym prezentem urodzinowym - odezwał się, odnajdując wzrok towarzyszki. W końcu w takim wieku to głównie rodzice wymyślali prezenty dla koleżanek i kolegów swojego dziecka. W tym wypadku były to piękne skórzane rękawiczki do jazdy konnej, wykonane z miękkiej, barwionej na pudrowy róż skóry. - Bardzo się cieszyła. - Nie kłamał. Przecież jego córka nawet teraz miała je ubrane. Ba! - Nie chciała ich zdejmować kolejny tydzień. - Twierdziła w końcu, że skórę należało rozmiękczyć poprzez częste noszenie. Ephraim nie dziwił się tej wiedzy — w końcu była córką dawnej modelki i aktualnie projektantki mody. Musiała być w temacie.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Chociaż ich sytuacja różniła się - można nawet pokusić się o stwierdzenie, że była diametralnie inna - to w gruncie rzeczy wszystko sprowadzało się do tego samego. Do zapewnienia pełnej i kochającej rodziny dziewczynkom. Każdego dnia Lara budziła się z tym strachem, że brak ojca sprawia, że w życiu dziewczynki czegoś brakuje. Nawet teraz, kiedy już przygotowała razem z instruktorką swojego wierzchowca i zaraz miała zacząć zajęcia, które sprawiały jej wiele radości, te wątpliwości oplatały swoimi zdradzieckimi mackami pannę Flemming.
Bo nie umiała jej wyjaśnić racjonalnie dlaczego podczas przedstawienia z okazji dnia ojca w szkole, to nie tata siedział na widowni, a właśnie Lara. Dlaczego co tydzień w niedzielę zanim poszły na lody musiały odwiedzić jej mamę na cmentarzu. Każda decyzja, jaką podejmowała miała milion znaków zapytania. Łudziła się, że z czasem będzie wiedziała co robić, że magicznie pojawi się w niej jakiś instynkt, otworzy się trzecie oko, które nieomylnie pokieruje jej decyzjami. Jednakże nic takiego się nie stało. Żadna siła wyższa nie szeptała do ucha Larabel tego, co powinna zrobić.
Na szczęście nie zatraciła jeszcze zdrowych zmysłów, nie teraz. Teraz skupiła się na szerokim uśmiechu na twarzy swojej córki. Bo chyba tak musiała ją nazywać, prawda? Przecież to ona przepłakała razem z nią niezliczone noce, to ona siedziała po nocach, gdy miała gorączkę i to ona wieczorami zwiedzała miasto w poszukiwaniu bloku z kolorowymi kartkami, które miała mieć na drugi dzień w szkole. Czy nie zasłużyła na miano matki?
Lara lubiła myśleć, że znaleźli się tam wzajemnie, ratując się od niezrozumiałych, zbyt ciekawskich spojrzeń ludzi, którzy z jakiegoś powodu uważali się za lepszych. Jakby rodzicielstwo było jakimś wyścigiem, a na końcu ktoś miał wręczyć im złoty medal, postawić na piedestale. - Naprawdę? To świetnie, Allie całą drogę marudziła mi, jak to czekała na spotkanie z Teresą, tym bardziej, że ostatnio musiałyśmy ominąć zajęcia z rysunku - widać było, że dziewczynki za sobą przepadały i miały na siebie dobry wpływ, co jedynie cieszyło Larabel. Mała musiała złapać kontakt z innymi dziećmi, a nie zamykać się jedynie w środowisku, w którym kompanką rozmów i zabaw była Larabel bądź opiekunka, która w kryzysowych sytuacjach zajmowała się Allie. Uśmiechnęła się delikatnie, słysząc - jakby na to nie spojrzeć - komplement. - Bardzo się cieszę, że jej się spodobały. Nie byłam pewna, czy będą pasować - moda to dla Larabel nie był chleb powszedni. Może nie ubierała Allison jak całkowitej modowej porażki, ale wszelkiego rodzaju modowe dopasowania, włącznie z rozmiarami stanowiły dla brunetki spore wyzwanie. - Słyszałam, że impreza urodzinowa również się udała, Allie przyszła równie zadowolona co wymęczona - wiadomo jak to dzieciaki, nic tylko bieganina. To sprawiło, że poprzeczka do przeskoczenia dla Lary została postawiona dosyć wysoko.
Zamilkła na chwilę, pozwalając ciszy - która w sumie jej nie ciążyła - osiąść na ich ramionach. Ephraim wciąż stanowił na niej zagadkę. Chociaż spotykali się tu od końca lutego co tydzień, skazując się na swoje wzajemne towarzystwo przez minimum godzinę w tygodniu, to nie wiedziała o nim zbyt wiele. Wciąż jeszcze badała grunt, na którym przyszło jej stąpać, chociaż pozbyła się pewnego rodzaju skrępowania, które towarzyszyło nawiązywaniu rozmowy z nowopoznaną osobą. - Widzę, że różowy to twój kolor - rzuciła nieco żartobliwie, zerkając na plecaczek przewieszony przez ramię. Prawdę mówiąc podziwiała go za to poświęcenie. Ona nie do końca miała na kogo zrzucić ten obowiązek - nie żeby chciała - ale nie dało się ukryć, że kiedy ogrodzenie zacznie przepełniać się od rodziców, głównie pojawiały się mamy, doglądające swoich pociech. Ojcowie stanowili nie tak znowu zaskakująco mały procent. - Nie tęsknisz czasem za tym? Wiesz, za byciem dzieckiem? - sama nie wiedziała skąd wzięła się ta nagła refleksja. Może stąd, że gdy zerknęła w stronę dziewczynek i zobaczyła w ich oczach tę czystą i niewinną radość, z której dorośli są boleśnie obdzierani przez niezbyt różową rzeczywistość. Widziała w nich siebie i mamę Allie, tę biologiczną, Christy. Również chodziły na zajęcia w tym samym miejscu. Nostalgia rzuciła się cieniem na jej spojrzenie.
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Ich sytuacja może różniła się w wielu miejscach, lecz także w jeszcze kolejnych łączyła. Owszem, chcieli zapewnić dobrobyt i szczęście swoim córkom, ale równocześnie biologia nie spajała ich w żaden sposób z dziewczynkami, o które tak dbali. Zbyt duża wizualna różnica między Allie a jej matką, mówiła jedno, do tego Larabel sama wcale nie ukrywała, że nie urodziła siedmiolatki. Być może dwójka dorosłych rozumiałaby się nawet lepiej i posiadałaby większą swobodę wymiany informacji, gdyby Flemming znała prawdę. O tym, że i stojący koło niej mężczyzna wcale nie był częścią genotypu pięcioletniej blondyneczki. I mimo że Ephraim nie uważał, że linia pokrewieństwa czyniła rodzicem, bolała świadomość, iż z Teresą byli jej pozbawieni. W końcu reagowałby inaczej, gdyby znał prawdę od samego początku, a inaczej reagował teraz. Gdy wszystko było jeszcze zbyt świeże. Mimo iż od informacji o tym, że nie był ojcem, minął rok, wciąż miał problemy z przyswojeniem tego. Z automatycznym zrozumieniem. Przecież przez pięć lat sądził, że był ojcem, by przez ostatnie dwanaście miesięcy nie mogąc sobie poradzić z odmiennością sytuacji. To wcale niczego nie zmieniało w jego stosunku do Teresy, ale jednak… Bolało. Cholernie i przeraźliwie bolało.
Gdyby słyszał myśli Flemming, przerwałby jej. Brak jednego z rodziców nie był jedyną komplikacją. I zdecydowanie nie było tak złą, jak rozpad między dwójką. Ephraim zastanawiał się, że zapewne wówczas nie byłoby tego, czego obawiał się w zachowaniu Teresy — zagubienia oraz strachu. Gdyby wychowywała się jedynie z Leonie, nie czułaby tęsknoty za kimś, kogo nigdy nie znała. I nie chodziło o to, że mężczyzna życzyłby sobie nigdy nie zajmować tak szczególnego miejsca w życiu dziewczynki, ale tak wiele odeszłoby jej bólu. Gdyby wiedział więc, co chodziło Larabel po głowie, powiedziałby, aby nie dawała się zbytnio tym przybić. Najważniejsze było to, że dawała Allison wsparcie, opiekę oraz ewidentną miłość. Wszak widział to w krótkich interakcjach między kobietą oraz dziewczynką, a całej tej spontaniczności nie można było wyreżyserować. Nie było się można też jej nauczyć — to po prostu była ta niepowtarzalna więź.
Allie całą drogę marudziła mi, jak to czekała na spotkanie z Teresą.
- Teresa potrzebuje teraz bliższych znajomości - zauważył, ale nie powiedział nic więcej. W końcu… Czy musiał? Każde dziecko w wieku ich córek potrzebowało kogoś, kto stał się ich przyjacielem. Najlepiej rówieśnika, który mógł wesprzeć, z którym można było się pobawić i mimo że Allison była starsza o dwa lata, nie przeszkadzało to dziewczynkom odnaleźć wspólny język. Mała Flemming wykazywała się wyjątkową cierpliwością i akceptacją w stosunku do młodszej koleżanki — w końcu dla niektórych byłby to wstyd przyjaźnić się ze smarkulą. Allison była jednak nie zwracać na to uwagi, co wyjątkowo imponowało Ephraimowi i jedynie upewniało, że Larabel dobrze wychowywała swoją podopieczną.
Słyszałam, że impreza urodzinowa również się udała.
Patrząc na stronę dziecięcą, jak najbardziej. Ephraim podzielał zdanie, że zebrana grupka wybawiła się aż do przesady, a solenizantka codziennie wspominała o tym, jak było fajnie na urodzinach. To wśród dorosłych było więcej spięcia, a konkretnie między Leonie, kapitanem, a niespodziewanym gościem. Prawdziwym ojcem Teresy i kochankiem Leonie. Burnett nie czuł się zazdrosny, lecz zdecydowanie zaniepokojony swobodą, jaka panowała w manierze mężczyzny w trakcie konfrontacji. W końcu nie wiedział, czy Hunter zamierzał walczyć o prawa rodzicielskie, czy w ogóle nie zamierzał się tym interesować. Ale jednak skoro pojawił się na urodzinach, to jednak nie był całkiem obojętny… To wyjątkowo niepokoiło mężczyznę, który przecież nie chciał dawać obcemu facetowi zabrać jego córkę. Nieświadomie zacisnął mocniej dłoń na pasku plecaczka i rozluźnił uchwyt, dopiero gdy Larabel zwróciła na niego uwagę. - Dzięki - mruknął krótko, pozwalając sobie na delikatny uśmiech, chociaż widać było, że pozostawał w swoich myślach. Nie dlatego, że nie szanował towarzyszącej mu kobiety, ale dlatego, że wszystko jedynie coraz silniej się komplikowało.
Nie tęsknisz czasem za tym? Wiesz, za byciem dzieckiem?
- Nie - odparł szczerze, nie zastanawiając się za bardzo nad odpowiedzią. Odpowiedział dość szybko. Za szybko, bo Lara zamilkła. Przez chwilę stali w ciszy, ale spojrzenie Ephraima parokrotnie wracało na profil stojącej obok niego kobiety. Ucięcie poruszonego przez nią tematu raczej nie wydawało się dla niej satysfakcjonujące. Lub zwyczajnie chciała o tym porozmawiać i podzielić się własnymi rozmyśleniami… Przecież nie spytałaby bez przyczyny, nieprawdaż? Do tego nie chciał sprawiać jej przykrości i jej tłamsić... - A ty? - spytał finalnie, przerywając ciszę i niejako zmuszając Larabel, aby oderwała wzrok od dzieci i spojrzała na niego. Zresztą ciekawiło go też co innego. Coś więcej. - Nie żałujesz, że zostałaś w Lorne Bay? Mogłybyście mieszkać gdziekolwiek. - Czemu tutaj? Czemu to miasteczko, które tak bardzo tłamsiło?
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Dziecięca psychika to niesamowicie wrażliwy twór – ich oczy widziały więcej niżeli chcieli przyznać dorośli. Co jakiś czas musiała sobie o tym przypominać, a raczej przypominała jej o tym sama Allison, kiedy wdrapywała się na jej kolana, mimo iż przecież Flemming starała się nie okazywać zmęczenia. Dziewczynka po prostu wiedziała – wykazywała się niezwykłą empatycznością oraz wrażliwością, którą udowadniała na każdym kroku.
Nie była pewna, czy nieobecność rodzica w życiu dziecka od samego początku eliminował tęsknotę za nim. Owszem, to uczucie nie uciekało w stronę konkretnej osoby, takiej z krwi i kości. Dotyczyło to pewnego wyobrażenia w głowie dziecka, przeświadczeniu o wyjątkowości więzi z ojcem, które budowała na obserwacji, chociażby Ephraima, angażującego się w życie Tessie, czy jakiegokolwiek innego ojca, który uczył swoje dziecko jeżdżenia na rowerze. Automatycznie pojawiało się pytanie, dlaczego ona nie mogła mieć tatusia, który pojawiłby się na jej przyjęciu urodzinowym? Jeszcze nie zadała tego pytania, ale sama Larabel przygotowywała się do tej rozmowy. Nie chciałaby jednak porównywać trudności żadnej sytuacji, ponieważ za każdą kurtyną kryły się kulisy, których widownia nie miała poznać. Sama uważała, że niesienie na swoich barkach odpowiedzialności za przyszłość i bezpieczeństwo drugiej istoty, dużo bardziej bezbronnej nie było łatwym zadaniem. Każde z nich musiało pogodzić rolę obrońcy, opiekuna z rolą człowieka, istoty z natury skłonnej do popełniania błędów.
- Jeżeli Teresa wyrazi chęć, a wy zgodę, może odwiedzić Allie – nie miała problemu z odwiedzinami Teresy. Uważała to za dobry pomysł, naturalnie jednak decyzję pozostawiała rodzicom pięciolatki. Rozpierała ją pewnego rodzaju duma, gdy patrzyła na opiekuńczość z jaką podchodziła do Teresy jej córka a jednocześnie traktowała swoją koleżankę jak partnerkę w zabawie. Nie chciała wchodzić w to, co kryło się pod pozornie zupełnie zwyczajnym stwierdzeniem Burnetta. Być może to było tylko tym – stwierdzeniem, że dziecko na etapie rozwoju Teresy potrzebowało kontaktu z rówieśnikami. A może kryło się pod tym coś więcej? Pozostawiła swoją naturalną dociekliwość niezaspokojoną, skupiając swoje spojrzenie przez chwilę na dziewczynkach.
Ostra, zdecydowana odpowiedź Ephraima spotkała się z nieco zdziwionym spojrzeniem jego rozmówczyni, tym bardziej iż wcześniej zdawał się jakby nie do końca obecny, ale i tym razem słowa osiadły na języku, nie wychodząc na światło dzienne. Zamiast tego utrzymała na ustach subtelny uśmiech i pozwoliła ponieść się myślom w nieco inne miejsce – a raczej nieco inny czas. Bo miejsce było to samo, te same obdrapane deski z naturalnie startym lakierem. Ocknęła się, gdy dotarło do niej pytanie zwrotne. – Nie wiem, czasem? Życie zdawało się nieco – tu zawiesiła głos na chwilę, zerkające w jego stronę, jakby to właśnie on mógł pomóc jej w ukończeniu tego zdania. – …prostsze – palce splotły się ze sobą, a Lara odruchowo zaczęła kciukiem rozmasowywać środek dłoni. Ekspresyjna twarz brunetki wyraziła chwilę zastanowienia. Czy nie żałowała? Nie. Chociaż wiele razy zadawała sobie pytanie z serii co by było gdyby i chociaż wiedziała, że jej ambicja sięgała daleko poza granice Lorne Bay, to nie żałowała swojej decyzji. – Nie. Raczej nie – zaczęła, nieco zawieszając głos na samym końcu. – Jasne, myślałam o tym gdzie mogłabym być, gdybym zabrała Allie i przeniosła się w kompletnie inne miejsce, ale ostatecznie zrobiłam to, co uważałam za najlepsze dla niej – bo przecież oto w tym wszystkim chodziło, prawda? Można powiedzieć, że wybrała bezpieczniejszą opcję. Kiedy pierwszy raz została z Allison sam na sam, patrząc w jej śliczne, niebieskie oczy, wiedziała, że od tej chwili jej życie będzie obracało się wokół dziewczynki, która z ufnością zasypiała w jej ramionach. Musiała przeorganizować całe swoje życie, zmienić swoje plany zawodowe, całkowicie zrezygnowała z pracowania nad sferą uczuciową. Obawiała się, że jeżeli ruszy jeszcze jeden element w tej chwiejnej konstrukcji, wszystko rozsypie się jak domek z kart. Tu czuła się bezpiecznie, mając pod ręką własną matkę, która służyła radą oraz pomocą. A jako samotna kobieta, ubiegająca się o prawa do opieki nad dzieckiem potrzebowała tego wsparcia. – Poza tym sama wychowałam się w Lorne Bay. Razem z moją przyjaciółką Christy uczyłam się jeździć konno tak samo, jak teraz Teresa i Allison w obrębie tego ogrodzenia. Uznałam, że nie jest to złe miejsce do wychowywania dziecka – dodała, dopiero teraz przenosząc na niego swoje spojrzenie, które od dłuższej chwili błądziło gdzieś w przestrzeni. Na jej twarzy można było zauważyć mieszankę melancholii zwyczajnej przy wracaniu do błogich wspomnień oraz tęsknoty – tej bardziej bolesnej, która była niczym niewidoczna dla gołego oka blizna. – Nie przepadasz za tym miejscem, co? – być może wychodziła przed szereg z tym pytaniem. – Obiecuję, że Lorne zyskuje przy bliższym poznaniu – dodała od razu nieco łagodniej, nie będąc pewną, czy Ephraim w swoim wycofaniu nie poczuje się zaatakowany przez bezpośredniość Lary. – Bardzo różni się od miejsca, w którym dorastałeś? – zagadnęła, nie mogąc jednoznacznie stwierdzić co pchnęło ją w stronę tego pytania: chęć rozwiązania zagadki jaką był dla miejscowych Burnett, czy raczej okazanie zaangażowania w rozmowę. A może jedno i drugie?
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Od zawsze wiedział, że jego córka była niesamowicie bystra. I oczywiście — przemawiała przez niego duma rodzica, jednak równocześnie Ephraim nigdy nie był człowiekiem, który rozdawał pochwały bez odpowiedniego uzasadnienia. Teresa posiadała w sobie dar spostrzegawczości i jeśli miałby zaufać komuś na jachcie, że ostrzeże go przed zbliżającym się niebezpieczeństwem, bez wahania posłałby na bocianie gniazdo dziewczynkę. Niestety nie zawsze była to zaleta, bo chociażby w aktualnej sytuacji łatwiej byłoby jej, gdyby nie dostrzegała nawet najmniejszych zmian w zachowaniu rodziców. Ich krótkie interakcje nie dawały jej satysfakcji, a ciągłe pytania o, to kiedy znów zamieszkają razem, osadzały się nieprzyjemnym ciężarem na wysokości klatki piersiowej kapitana. Jak mógł powiedzieć nigdy i obserwować, jak cały dotychczasowy świat Teresy rozpadał się na jego oczach? Kiedyś musiał, prawda? Dlaczego więc nie był w stanie tego powiedzieć? Aby go nie znienawidziła? Aby przeciągnąć w czasie to, co nieuniknione? Chciał myśleć, że pozwalało to na poważniejsze, lepsze zastanowienie się nad tym przedstawienie prawdy dziewczynce. Ale czy na pewno? Chryste… Czuł kurczący się wciąż czas, a sapanie tuż przy karku nadchodzącego wyjazdu towarzyszyło mu bezustannie. Połowa lipca również miała obfitować przez tydzień na objazdach baz. Baza wschodnia, Albatross, Creswell, Harman, Kuttabul, Penguin, Waterhen, Watson — wszystkie musiał objechać zgodnie z procedurą, a to wiązało się z kilkudniową nieobecnością. Były to proceduralne wizytacje i nie pierwszy raz już tak się działo, ale równocześnie okradał ze swojej obecności Teresę. Wyjazd na pokaz mody z Leonie wydawał się być więc dobrą formą odwrócenia uwagi dziewczynki od nieobecności ojca. Taką przynajmniej miał nadzieję…
- To by było całkiem miłe - zgodził się, gdy Flemming zaproponowała odwiedziny małej u koleżanki. Wkrótce wszak miała bardziej niż zwykle potrzebować bliskości drugiej osoby, która nie była żadnym z rodziców. - Muszę jeszcze porozmawiać z… Leonie. - Żona nie przeszła mu przez gardło. Gdy nie musiał, nie używał tego słowa. I tak zresztą niektórzy mogli zauważyć u niego brak obrączki, a urodzinowi goście na przyjęciu Teresy widzieli, że zabawa nie miała miejsca w willi Burnettów. Lorne Bay było zbyt małe, aby to przegapić. - Pewnie będziecie miały okazję się spotkać. Wyjeżdżam wraz z początkiem sierpnia - zakomunikował, wcale nie kryjąc pewnego rodzaju żalu, jaki osiadł w męskim głosie. Smutne spojrzenie przy okazji błądziło za roześmianą sylwetką Teresy, która pochłonięta przez zajęcia i kojący głos trenerki, nie była świadoma ojcowskiego wzroku. I nie chodziło wcale o to, że Ephraim nie chciał jechać. Przecież kochał swój zawód i odpowiedzialność, jaka siedziała na jego barkach, nie mogła być przekazana nikomu innemu. Po prostu drugi raz opuszczał swoje dziecko w chwili największej potrzeby. Na szczęście uwaga rozmowy przeniosła się na wspomnienia Larabel, a Burnett mógł wycofać się z tego pełnego bezbronności momentu. Nie chodziło o to, że wstydził się własnych emocji, jednak od zawsze był skryty. Nawet wobec najbliższych. Z wewnętrzną ulgą słuchał więc odpowiedzi na pytanie i widział w słowach kobiety, jak i w sposobie, w jakim je wypowiadała, wyjątkową nostalgię. Czułość do tego miejsca. Miejsca, którego nie był w stanie pokochać i na dobrą sprawę już nie chciał. Zbyt wiele się działo, aby mógł zawrzeć pokój z miasteczkiem.
Nie przepadasz za tym miejscem, co?
- Wiele się zmieniło, odkąd byłem tu ostatnim razem. - Po prostu. Tyle i aż tyle. Nie odezwał się jednak na jej zapewnienia o tym, że Lorne Bay zyskiwało przy bliższym poznaniu. To nie tak, że nie próbował. Ba. Uważał miasteczko za swój dom przez ponad pięć lat, związał się z nim emocjonalnie, angażował w lokalne akcje, ale gdy więź została zerwana, nie chciał jej na nowo zawiązywać. Zbyt wiele by to go kosztowało, żeby po prostu wybaczył. Leonie była w jego oczach Lorne Bay, a Lorne Bay nią. Tą samą zdradą, kłamstwami i oszustwem. Mimo to łagodniejszy ton Larabel sprawił, że odszukał na moment jej spojrzenie i uśmiechnął się nieśmiało. Szybko jednak wrócił do obserwowania Teresy na padoku.
Czy Lorne Bay różniło się od Singleton?
- Odrobinę - przyznał, chociaż chciał powiedzieć, że jego rodzinna miejscowość w żaden sposób nie przypominało miasteczka. Skłamałby jednak. - Założone w podobnym okresie, z tym że mamy bogatszą architekturę. - Nie kłamał. Budynek liceum, kolei, a także kościół oraz parafia były zbudowane z pięknej, czerwonej cegły i zachowały się od początku istnienia aż do czasów współczesnych. Do tego jeden z najstarszych domostw na wzgórzu należał do rodziny Burnettów, która poprzez historię stała się niejako patronem Singleton. Joseph i jego bohaterstwo, później wzbogacenie się jego potomków uplasowało przodków Ephraima na statusie zdecydowanie wysokim. Nie wszyscy za nimi przepadali, ale taki był urok mniejszych skupisk ludzkich — zawsze znajdowali się ci, którzy byli ponad innymi i którzy zbudzali kontrowersje. I chociaż Singleton było niezbyt wielką miejscowością, kapitan wciąż widział to jako dom z dzieciństwa. Czy z dorosłości? Sam nie wiedział — wszak wychowywał się na całym świecie, a Lorne Bay miało być azylem dojrzałości. Cóż... Założonym bardzo błędnie.
W pewnym momencie marynarz przypomniał sobie o czymś. - Nie wiem, czy słyszałaś — sanktuarium koali ze szkołą organizuje wyjazd do innego ośrodka. W planie ma być oceanarium, delfiny. Nie możemy jechać, ale wykupiłem już miejsca i może chciałybyście się wybrać z Allison? - Leonie i Teresa miały jechać najprawdopodobniej na pokaz w Sydney, Ephraim miał mieć wizytacje baz — nie chciał, aby okazja przepadła, jeśli ktoś mógł na tym skorzystać. A kto bardziej na to zasługiwał, jak nie Larabel i jej córka?
Kolejne minuty mijały, godzina płynęła, a rozglądając się w przypływie nagłej chęci, Burnett natrafił na wyraźne spojrzenie innego mężczyzny, którego nie potrafił rozpoznać. Wyglądał jednak jak jeden z rodziców, chociaż zdecydowaną większość stanowiły kobiety. I wcale nie wpatrywał się w kapitana. Zerkał co jakiś czas na stojącą obok Ephraima kobietę z dość wymownym wyrazem twarzy. - To znajomy? - Słowa opuściły usta szatyna chwilę przed tym, jak ten przeniósł uwagę na Larabel. Może w czymś przeszkadzał i lepiej było, aby się wycofał?
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Niełatwym zadaniem było wyjaśnić dzieciom sprawy dorosłych – szczególnie jeżeli te dotykały je bezpośrednio. Psychika to delikatny twór, a co dopiero u dziecka, gdzie jeszcze jest kształtowana przez różne bodźce. Jednakże w tym pędzie do bycia perfekcyjnym rodzicem chyba nie można było się zapędzić, bo mogłoby to prowadzić do większej ilości szkód. Najważniejsze to być przy dziecku – a przynajmniej to powtarzała sobie Lara. Od kiedy przejęła opiekę nad Allison chciała mieć pewność, że będzie w stanie zapewnić jej ochronę. Dlatego pozostawała w kontakcie z psychologiem dziecięcym. I to za jego radą od najmłodszych lat oswajała Allie ze świadomością, że zanim Lara pojawiła się na scenie, ktoś innych miał grać główną, matczyną rolę w jej życiu – ona była matką zastępczą. I to było jej zadanie, prawda? Jako chrzestna została od samego startu wyznaczona na opiekuna, gdyby Christy coś się stało. Tylko, że gdy pierwszy raz ją trzymała nie sądziła, że kiedykolwiek będzie musiała wejść w buty jej matki.
Czasem miała ochotę uciec – w chwilach największej słabości, kiedy miała wrażenie, że dosłownie niebo spada jej na głowę. Chociaż Lorne było z pewnością bezpieczniejsze i miała świadomość, że lata spędzone na froncie odcisnęły piętno na jej psychice to tęskniła za tym. Bo w jakiś pokrętny sposób tamta sytuacja wydawała jej się prostsza.
- Jasne, rozumiem – odparła. Zdawała sobie sprawę, że większość decyzji podejmowali razem. Sięgnęła do portfela skrytego w wewnętrznej kieszeni katany i wyciągnęła z niej mały kartonik, na którym zapisane były dwa numery telefonu. – Ten drugi to mój numer prywatny, dajcie znać - podejrzewała, że w ten sposób będzie się łatwiej dogadać. Tym bardziej, że nie miała pewności czy któreś z rodziców Teresy faktycznie miało do niej kontakt, a taka wymiana mogłaby by przydatna, jeżeli dziewczynki chciałyby się ze sobą bawić również poza zajęciami. A Larabel nie widziała problemu w zaproszeniu do domu Teresy. – O, to wtedy pewnie obgadamy szczegóły – chociaż Leonie była – z tego co kojarzyła Flemming – raczej na miejscu, to nie miały możliwości nawiązać dłuższej wymiany zdań. – Dokąd was wysyłają? - zagadnęła. Chociaż Ephraim od końcówki lutego pojawiał się regularnie na zajęciach to jego nieobecność będzie… dziwna. Trudno było znaleźć jej lepsze słowo. Bo to nie do końca tęsknota, nie tęskni się za kimś, kogo ledwo się zna, ale z pewnością jego brak podczas cotygodniowych zajęć. I mogła sobie jedynie wyobrazić co musiał czuć opuszczając swoją rodzinę – oczywiście nie miała pojęcia o problemach rodziny Burnett, która przecież z pozoru tworzyła obraz idealnej.
Jego wyznanie pozwoliła sobie w pierwszej kolejności skomentować ciszą, którą często posługiwał się sam kapitan. Nie wszystko musiało zostać powiedziane, a Larabel nie czuła jeszcze pewnego gruntu pod nogami w przypadku ich relacji, a nie chciała naruszyć tego, co podczas tych cotygodniowych spotkań udało im się zbudować. – Podobno wszystkie zmiany dzieją się po coś - odparła w końcu, wyrywając samą siebie z zamyślenia. Słowa te usłyszała dawno temu, nie była w stanie nawet przywołać teraz twarzy osoby, która była autorem tej mądrości. Wierzyła w to – musiała. Obawa przed zmianą wydawała się być czymś naturalnym, nieuniknionym wręcz. Poza tym, czy wszystko nie zależało od perspektywy? Może z czasem zacznie patrzeć na miasto przez pryzmat szczerego uśmiechu małej Teresy, która teraz dumnie prężyła się w siodle.
- Słyszałam, ale niestety spóźniłyśmy się z biletami. Jeżeli nie możecie z nich skorzystać to chętnie, Allie będzie szczęśliwa, bardzo chciała pojechać. Ostatnio lubi oglądać Doctora Dolittle i chyba marzy jej się zostanie weterynarzem, więc rozumiesz, że wszelkiego rodzaju zwierzęta z końmi na czele są u nas w domu numerem jeden – nie spodziewała się, że uda im się jeszcze zdobyć bilety. – Powiedz mi tylko ile za nie zapłaciliście – chciała mieć jasność, nie potrzebowała żadnej jałmużny, ale jeżeli miejsca miały się zmarnować to Lara nie mogła przepuścić takiej okazji.
Znowu cisza zakradła się między ich dwójkę, ale jej to nie przeszkadzało. Ocknęła się tak naprawdę dopiero na pytanie skierowane w jej stronę przez Ephraima. Nieco zbyt gwałtownie szarpnęła głową, a w raz z nią podążyła burza ciemnych loków. Jednakże tak, jak prędko zerknęła w stronę rzekomego znajomego, tak szybko zwróciła się z powrotem w stronę Burnetta z zażenowaniem malującym purpurę na jej policzkach. – Powiedzmy – rzuciła, nie bardzo wiedząc jak wytłumaczyć tę niemalże licealną sytuację kapitanowi, który z jakiegoś powodu wydawał jej się być człowiekiem o zbyt wysokim statusie, aby móc zrozumieć naturę tej sytuacji. A może to jedynie jej przekonania dyktowane jej odczuciem? – To tata Grace, Timothy, chodziliśmy razem do liceum. Jakiś czas temu zaprosił mnie na kolację. W końcu wyszliśmy i… na tym się skończyło. Chyba oczekiwaliśmy czegoś innego od tego spotkania – naprawdę lubiła Tima kiedyś, kiedy chodzili do szkoły średniej i każdy lubił Tima. Teraz? Myślała, że będzie jedynie chciał powspominać stare czasy, jak to imprezowali nad wodą i urządzali sobie wycieczki do Sydney. Spięła ramiona, a dłonie przetarły twarz. O ile radziła sobie w sytuacjach stresowych podczas akcji, to właśnie takie spotkania napawały ją wielkim skrępowaniem. W jednym momencie czuła, że spali się ze wstydu. Nie miała jeszcze możliwości wyprostowania tej sytuacji z Timem, a jednocześnie głupio się czuła zwierzając się z tego Ephraimowi, bo chociaż rozmawiało im się dobrze to znowu po pierwszej potrzebie wyjaśnienia sytuacji, przyszła jeszcze silniejsza potrzeba schowania się pod ziemię. Zupełnie jakby bycie samotną matką i kobietą na wysokim stanowisku pozbawiało ją prawa do próbowania ułożenia sobie życia prywatnego.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Ten drugi to mój numer prywatny, dajcie znać.
Przeniósł spojrzenie na wizytówkę, którą wyciągała w jego stronę kobieta. Odebrał ją od niej i przyjrzał się sztywnej części papieru. Stopień policyjny oraz nazwisko przebijały się ponad numery telefonów, jednak nie dominowały. Były czymś, na co Ephraim zwrócił uwagę. W końcu jako człowiek należący do świata hierarchii, stopni oraz nazwisk, plasował swoje zainteresowanie właśnie w tych konkretnych elementach. Oczywiście wiedział już wcześniej, że Larabel była policjantką, a między słowami padło także jej zaangażowanie w siły zbrojne. Te rozmowy jednak nigdy nie były specjalnie głębokie z uwagi na brak sprzyjających na to warunków. Trudy związane ze służeniem w wojsku, marynarce wojennej czy siłach powietrznych nie były na tyle lekkie, aby wspominać o nich mimochodem przy krótkim spotkaniu z bliżej nieznanym sobie człowiekiem. Mimo to w kapitanie pojawił się wyjątkowy szacunek wobec Flemming. Szacunek oraz nikłe, ukryte — nawet przed nim samym — pragnienie poznania szerzej tego, z czym miała do czynienia. W końcu nie chciał otwarcie się przyznać, że tego mu brakowało — pracy oraz tak bardzo charakterystycznego dla niej świata. Co prawda wojska lądowe różniły się od marynarki wojennej, to wiele części mogło się pokrywać. Tak samo jak wrażenia. Patrząc na profil kobiety o tak bujnych włosach, Burnett zastanawiał się, czy i ona przenosiła się niekiedy duchowo poza to małomiasteczkowe życie. W końcu sam kapitan łapał się na tym, że wracał myślami do momentów tak innych od tych, które działy się w Australii. Do momentów, które wydawały się rzeczywistością, podczas gdy to życie w Lorne Bay było niczym sen. Jak chociażby tamten konkretny dzień w dwa tysiące dziewiątym, gdy oficer dowodzący kazał mu i kilku innym załogantom być w stanie gotowości. Mieli być częścią kilkuosobowej grupy wypatrującej z helikoptera możliwych oznak somalijskich piratów na nabrzeżu, które stało się sferą terroru. Potem dość długo – chyba godzinę – czekali w helikopterze stojącym na rozgrzanym pokładzie lotniskowca, wdychając gryzący zapach paliwa. Pamiętał mocne, gryzące wręcz promienie słońca na skórze, ale najbardziej dotkliwy był pot zbierający się pod mundurem i sprzętem. Na otwartej wodzie bardzo rzadko kiedy nie wiał żaden z wiatrów, ale tamtego dnia było przeraźliwie cicho. Za cicho. Jeden z młodszych załogantów poprawiał ciągle w dłoniach broń. Ephraim nie pamiętał, ile ten chłopak mógł mieć wtedy lat — dziewiętnaście? Dwadzieścia? Pamiętał, jak wspólnie zastanawiali się, czy misja nie zostanie odwołana, zanim zdążą oderwać się od ziemi. W końcu często się to zdarzało. I nie chodziło o ćwiczenia, lecz fałszywe dane. Na każdy trafiony sygnał przypadało dwadzieścia fałszywych alarmów. Początkowo wszyscy byli podekscytowani, gdy tylko pojawili się na wodach przy Seszelach. Później takie mobilizacje jak dzisiejsza stały się dla nich rutyną i z reguły nie zapowiadały niczego szczególnego. Tylko dlaczego Ephraim zapamiętał tak bardzo akurat ten patrol?
Dokąd was wysyłają? 
- Kuwejt. - Chociaż tak naprawdę ich celem był Irak. - Słyszałaś o operacji Accordion? - Dane o misjach były jawne, chociaż oczywiście w ograniczonym polu. Trwające od dobrych ośmiu lat interwencja przeciwko Państwu Islamskiemu wciąż trwała i nie było wyraźnego jej końca. Temat rozmowy zmienił się na lżejszy, gdy Ephraim poruszył temat szkolnego wyjazdu, a to otworzyło drogę do potencjalnego zainteresowania nie tylko Larabel, ale także i samego kapitana. Uśmiechnął się delikatnie, słuchając o marzeniach małej Allison. - W takim razie cieszę się, że się nie zmarnują. Dam znać, bo nie pamiętam dokładnie - odpowiedział szczerze, nie mogąc przypomnieć sobie, ile kosztowały wejściówki. Nie były przesadnie drogie, dlatego z chęcią, by przekazał je za darmo, ale nie zamierzał wybijać się z tą propozycją przed szereg. Sam czułby się lepiej, mając ów dług spłacony. Zaraz jednak mina z lekka mu stężała, gdy odnalazł wzrokiem swoją córkę i zdał sobie sprawę, że nie pamiętał, kiedy ostatnio mówiła o swoich marzeniach w związku z przyszłością. Lub marzeniach jakichkolwiek. W tym momencie pragnęła powrotu ich normalnej rodziny, bo przecież o tym mu wspominała, a on za każdym razem starał się tłumaczyć...
Chyba oczekiwaliśmy czegoś innego od tego spotkania.
- Wybacz. - Nie winił się za zwrócenie uwagi na mężczyznę, bo nie mógł wiedzieć, co łączyło go z Flemming, ale chciał dać kobiecie do zrozumienia, że nie chciał wprowadzać jej w stan zagubienia czy speszenia. Równocześnie... Chciałby powiedzieć, że rozumiał. Że rozumiał zmartwienia dnia codziennego ludzi, których mijał na ulicach i sądził do niedawna, iż właśnie tak też było. Życie jednak zweryfikowało ten pogląd za niego i wprost objawiło mu, jak bardzo się mylił. Jak daleko znajdował się od tych, którzy pozostawali za nim na lądzie. Nie było wszak wśród nich jedności ani odpowiedzialności. Nie było zaufania, które mógł pokładać w tych, którzy służyli wraz z nim. - Mężczyźni widzą jedno w pięknej kobiecie - odparł, wiedząc, do czego zmierzała w swojej wypowiedzi, a sądząc po mowie ciała Timothyego raczej nie chodziło o nic innego. Larabel nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdy nad ich głowami rozległ się pierwszy grzmot, a konie wraz z jeźdźcami i trenerami oraz rodzicami zaczęły wracać do stajni. To właśnie tam też na dłuższy moment Ephraim oraz Flemming zostali rozdzieleni, zajęci własnymi dziećmi. Dopiero chwilę później znów stanęli obok siebie przy wyjściu, gdzie zgromadziło się także kilku innych rodziców wraz z pociechami — wszyscy czekali, aż urwanie chmury miało nieco złagodnieć. - Podrzucić was? - spytał, nie wiedząc, czy kobieta przyjechała z córką własnym samochodem i ta propozycja była całkowicie zbędna, czy może faktycznie było to potrzebne. - Mogłabyś od razu wziąć wejściówki - dodał, zdając sobie sprawę, że tak było najprościej. Oczywiście mógłby przyjechać do niej do pracy lub przekazać bilety na następnym treningu dziewczynek, ale nie chciał robić zamieszania.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Starsza sierżant.
Przebyła długą i nieoczywistą drogę, aby ten stopień wypisany pochyłą czcionką znalazł się pod jej nazwiskiem. Nie sądziła, że w ten sposób będzie służyć swojemu krajowi. Nie sądziła, że może stać się coś, co skłoni ją do rezygnacji z munduru. Ciężar karabinu, promienie słoneczne grzejące kark i gotujące się pod warstwą mundur ciało; to miała być jej codzienność. Trudno opisać co kierowało nią w tym momencie i była pewna, że zwyczajny człowiek, cywil nie zrozumie. Nie będzie w stanie pojąć tego rodzaju uczucia, tej siły, która spychała ciało na granice wytrzymałości, a może jeszcze dalej. Bo jak inaczej opisać to, że jakimś cudem byli w stanie wystawiać swoje ciało i umysł na tak wielką próbę; niektóre wspomnienia do dzisiaj odwiedzały ją w przebraniu sennych koszmarów, nawet jeżeli na co dzień starała je się pogrzebać głęboko. Chociaż nie mieli okazji jeszcze odbyć dłuższej rozmowy, podczas której mogliby odkryć tę część swojego życia, to Larabel wiedziała o jego służbie i chyba podświadomie traktowała go inaczej; bo w jakimkolwiek stopniu mógł zrozumieć co to znaczy stanąć w mundurze, jak wielkim obowiązkiem i niesamowitym zaszczytem jest służba.
Czasem właśnie najbardziej błahe sytuacje zapadają w pamięć, obraz wgryzał się w płótno wspomnień. Podobnie jak pozornie nieistotne fragmenty z dzieciństwa – Lara do dzisiaj pamięta jakie buty jej mama miała ubrane podczas jej pierwszego rozpoczęcia roku szkolnego.
Skinęła mu głową. – Czyli Zatoka Perska – mruknęła pod nosem. Dobrze znała tamte tereny. – Słyszałam, służyłam w pierwszych roku operacji- pamiętała pierwsze dni w Iraku, te wżarły się w jej pamięć. Była pierwszą turą, która wylądowała tam w 2014 i spędziła tam niewiele ponad rok. Dlatego była na bieżąco z działaniami australijskich sił zbrojnych – głównie dlatego, że nadal wielu jej kolegów i koleżanek wciąż służyło i brało w nich czynny udział. Czasem dręczyły ją wyrzuty sumienia; ludzie dalej walczyli w imię ojczyzny, a ona siedziała bezpiecznie w Lorne Bay, skrawku świata, który zdawał się być niedotknięty przez niebezpieczeństwa wielkiego świata. Może właśnie dlatego pomyślała, że to dobre miejsce do wychowania Allie.
- Jeszcze raz dziękuję – dodała, bo w sumie nie musiał pomyśleć akurat o nich. Wyłapała spojrzenie posłane w stronę Teresy i spuściła wzrok. Cokolwiek się działo musiało to wpływać nie tylko na Teresę, ale i Ephraima (prawdopodobnie i na Leonie, ale Larabel nie miała możliwości spotkać się z matką dziewczynki).
Pojawienie się Timothy’ego skutecznie wybiło ją z równowagi. A może fakt, że Burnett zwrócił na niego uwagę. Lara nie czuła się komfortowo w tej sferze swojego życia, która zdecydowanie została zaniedbana przez Flemming na długo przed pojawieniem się Allison. Trudno powiedzieć co nie wyszło, co musiało z nią być nie tak. Pod tym względem nie umiałaby zrozumieć rozterek Ephraima, ponieważ nie miała pojęcia jak to jest mieć to, co on wcześniej zbudował z Leonie, czego dopełnieniem była Teresa.
- Nie ma sprawy, skąd mogłeś wiedzieć – rzuciła, siląc się na lekkość w głosie. Wnioskując jednak po tym jak ciężko jej głos wydostawał się przez zaciśnięte gardło, nie wyszło jej to najlepiej. Palcami przeczesała brązowe loki, które zaczęły się puszyć bardziej niż zwykle. Już rozchylała usta w odpowiedzi, gdy zamiast jej słów rozległ się grzmot. Wszyscy skierowali się do stajni, a tam zbyt pochłonięci zajmowaniem się swoimi dziećmi, nie kontynuowali rozmowy, która już i tak zmierzała niezbyt komfortowym dla Lary torem. Bo cóż interesującego mogło być w nieudanych randkach starszej sierżant? Dużo bardziej interesujące mogło się wydawać stwierdzenie Ephraima, które z naturalną dla siebie dociekliwością zaczynała rozbierać na czynniki pierwsze. Nie była pewna, na której części miała się skupić – na określeniu, które z pewnością powinno jej schlebiać (choć Larabel okropnie znosiła przyjmowanie komplementów) czy niejako beznadziejności, w której barwach malowała się jej przyszłość. Czy każde potencjalne spotkanie miało pozostawiać po sobie mniej lub bardziej subtelny niesmak? Upewniła się, że wszystkie rzeczy Allison zostały zebrane do małego plecaczka, złapała dziewczynkę za dłoń i ruszyły w stronę wyjścia. Stanęła w drzwiach od stodoły, krzywiąc się na widok deszczu. Przeważnie po lekcjach udawały się spacerem do rodzinnego domu Lary, gdzie dziewczynka musiała pochwalić się dziadkowi swoimi postępami, wspinając się na jego kolana. Teraz jednak mijało się to z celem. Wyciągnęła właśnie telefon, próbując złapać zasięg, aby skontaktować się z ojcem, gdy Ephraim zaproponował podwózkę, stając się jednocześnie rozwiązaniem małego problemu. – Jeżeli to nie będzie problemem – odparła, uśmiechając się przy tym z wdzięcznością. Napisała jedynie wiadomość do matki, że dzisiaj nie wpadną, a jutro odbierze samochód i schowała go do kieszeni spodni. Jeszcze raz zerknęła na niebo. Zsunęła kurtkę z ramion. Miała zamiar zrobić z niej prowizoryczną ochronę przed deszczem. Bo ten chociaż nieco zelżał, nadal mógł nieźle zmoczyć. – Chętnie – przynajmniej będą mieli to z głowy i załatwią sprawę biletów od ręku. Niemniej jednak poczuła lekki zawód – do którego oczywiście by się nie przyznała – że prawdopodobnie nie zdąży już się z nim spotkać przed wyjazdem, nawet w tak głupiej sprawie jak odbiór biletów. – Idziemy? – zagadnęła, zerkając na Ephraima. – Przecież nie jesteśmy z cukru! – Allie ochoczo dołączyła do propozycji swojej mamy, cytując jedną z mądrości babci.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nikt kto nie był częścią sił zbrojnych, nie mógł zrozumieć tego, co działo się za granicą bycia cywilem. Dla wielu praca, która wiązała się z jednym miejscem do końca życia, wydawała się być czymś oczywistym i nudnym. W międzyczasie inni ryzykowali życie dla dobra kraju. Dla jego obrony oraz rozwoju. Nie było stosowanych półśrodków i nikt też ich nie chciał. Ephraim nie dołączył do marynarki wojennej, aby być biernym. Aby dać się trzymać w tyle. Aby po prostu nie przeć naprzód. Znał swoje powołanie, znał swoją powinność i chociaż jego życie jako cywila legło w gruzach, w walce wciąż pozostawał w bezustannym ruchu. W pięciu się wyżej bez względu na wszystko. Był zasłużonym członkiem RAN, a marynarska posługa pozwoliła mu równocześnie zdobyć szacunek współbraci. Trzymało go to w trzeźwości umysłu oraz fakcie, że miał oparcie. Gdzieś miał swoje miejsce, gdy w Lorne Bay to miejsce zostało mu odebrane. Zrównane z ziemią, wyrwane wraz z gnijącym od lat korzeniem. Czym byłby bez tej niesamowitej części swojego życia? Czym, jeśli nie pustką? Wszak nie był nawet prawdziwym ojcem swojej córki...
Zajęcia skończyły się szybciej, niż normalnie, jednak Ephraim nie zamierzał się z tego cieszyć. Jego córka podzielała nastrój ojca, chociaż ich powody skrajnie się różniły. Teresa chciała być dłużej ze zwierzętami, które sobie tak ukochała oraz znajomymi, z którym współdzieliła zabawę, podczas gdy mężczyzna widział w tym jakieś oderwanie od problemów leżących mu na barkach. Być może dlatego też zaproponował to, co zaproponował. Oczywiście była to pewnego rodzaju przynależąca mu, niewymuszona kurtuazja, ale chciał także przedłużyć chwilę zawieszenia oraz oderwania. A rozmowa z Larabel skutecznie to umożliwiała. Dlatego skinął krótko głową, gdy kobieta zaakceptowała możliwość powrotu do domu samochodem Burnetta i zaraz też uśmiechnął się do Allison, słysząc jej wypowiedź na temat cukru.
- Może i nie jesteście, ale nie chcę, żebyście mokły. Poczekajcie tutaj. Podjadę. - Spojrzał wymownie na Flemming, po czym ułożył na moment dłoń na ramieniu własnej córki, dając jej znać, że niedługo wróci. Blondyneczka uniosła kąciki ust w grymasie zadowolenia oraz zrozumienia.
- Taki deść dla marines to nić! - wyfelfoniła z dumą, a Ephraim nie mógł tego inaczej skomentować, jak krótkim rozbawieniem. Którego oczywiście mała Burnett widzieć nie mogła. Zawsze za bardzo się nim chwaliła, a jej duma jakby puszyła ją i dodawała wzrostu. Taki detal będący niczym innym jak iluzją.
Nie zaparkował daleko od wejścia do stajni, dlatego dość szybko znalazł się przy czarnym BMW i już słyszał charakterystyczne dźwięki oznajmiające cofnięcie blokady drzwi, gdy zdarzyło się coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał.
- A ty nie masz już żony?
Ephraim początkowo nie sądził, że było to kierowane ku niemu, ale gdy podniósł spojrzenie, zobaczył, jak znajoma twarz wpatrywała się w jego własną kilka kroków dalej przy zupełnie innym samochodzie.
- Przepraszam? - wydobyło się z gardła kapitana, który niekoniecznie wiedział, co miał powiedzieć na słowa, które równocześnie były… No, właśnie. Tak niespodziewane, że aż odjęło mu mowę. Czy naprawdę usłyszał to, co usłyszał? A Tim powiedział to, co powiedział?
- Słyszałeś - rzucił tamten, co spowodowało uniesienie brwi u Burnetta, który na moment zapomniał o deszczu.
- Masz jakiś problem? - spytał, nie rozumiejąc, co miało właśnie miejsce. Na szczęście w tym samym momencie córka drugiego z mężczyzn przybiegła do ojca i rozproszyła spięcie. Timothy nie podjął dalej tematu, tylko usiadł za kółkiem swojego toyoty i odjechał, niespecjalnie zważając na prędkość ruszenia. Oczywiście musiał także posłać pełen niechęci wzrok Burnettowi. Ephraim odprowadził spojrzeniem przez kilka sekund odjeżdżający pojazd, po czym sam wsiadł do swojego i gdy już tam był, parsknął krótko pod nosem z niedowierzaniem. Niektórzy ludzie byli śmieszni. Odrobina zazdrości i odtrącenia prowadziły do absurdalnych wniosków na podstawie całkowicie irracjonalnych interakcji. Kapitan nie znał mężczyzny — nawet jako ojca jednej z dziewczynek, gdyż ta była najprawdopodobniej w wieku Allison nie zaś Teresy — ale to, co przed momentem zaprezentował, mówiło mu wystarczająco wiele. W końcu jednak sam wyjechał z parkingu i skierował się do wejścia do stajni, gdzie wciąż czekały dziewczynki i Larabel. Gdy każda znajdowała się już w środku — Burnettówna oczywiście w krzesełku — mogli skończyć końską przygodę. - Wysadzę jeszcze małą u Leonie. To po drodze. Mam nadzieję, że to nie jest problem? - spytał, kierując pytanie do kobiety na siedzeniu pasażerki, podczas gdy dziewczynki za ich plecami były w swoim własnym świecie i kompletnie nie zwracały uwagi na dorosłych.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Uśmiechnęła się ciepło, słysząc dumę pobrzmiewającą w słowach małej Teresy. To oznaczało, że na pewnej płaszczyźnie rozumiała czym zajmował się jej ojciec i potrafiła się tym cieszyć – jego służba nie miała wiązać się wyłącznie z nieobecnościami, mającymi rezonować krzywdą dziecka w późniejszych etapach. Po raz kolejny dziewczynki udowadniały jak niedoceniona przez niektórych rodziców może być mądrość dzieci.
- Jeszcze raz dziękuję – odparła, zanim sylwetka Ephraima zgubiła się w deszczowej szarości. Odruchowo Larabel przysunęła się nieco bliżej Teresy, aby stanąć pomiędzy dziewczynkami, jakby nawet w ciasnej przestrzeni zakreślonej przez drewniane ściany stajni mogło im się coś stać. Poczuła szarpnięcie rączki Allie, która z dziwnie skupionym i skonsternowanym wyrazem twarzy przygryzała dolną wargę, jakby sama nie wiedziała, jak zadać pytanie, które chodziło jej po głowie. Przykucnęła pomiędzy nimi, zwracając się w stronę Allie, chociaż w jej druga dłoń wciąż znajdowała się w zasięgu rączki blondynki.
- Mamo, a co to jest marines? – zapytała nieco zawstydzona, najwyraźniej nie chcąc sprawić przykrości swojej ulubionej koleżance. Z rozczuleniem poprawiła córce włosy, obdarzając ją uśmiechem. – Pan Burnett jest żołnierzem marynarki, chroni naszego kraju na statkach – to nawet w największym skrócie nie obejmowało wszystkich zasług oraz obowiązków Ephraima, ale wystarczyło, aby nieco zabawnie wyglądająca na twarzy siedmiolatki powaga zastąpiła niepewność. Zadarła na głowę jedynie na chwilę, kiedy mijał ich Tim obdarzając ją ni to zawiedzionym, ni to oburzonym spojrzeniem, którego Lara nie zamierzała utrzymywać. Jej niezręczność w takich sytuacjach dawała o sobie we znaki. Na szczęście światła samochodu zamajaczyły w szarości, a po chwili Ephraim ponownie znalazł się w zasięgu jej wzroku. To już trzeci raz, kiedy ratuje ją z opresji podczas dzisiejszego spotkania. Bezpieczne umiejscowienie Allison na tylnym siedzeniu, oraz samo dojście do samochodu – mimo iż Ephraim zdecydowanie zmniejszył ten dystans – sprawiło, że czarne pierścienie przemokły to niemalże ostatniego włoska, a materiał bluzki miejscami nieprzyjemnie przylgnął do skóry z poczuciem chłodu. – Nie ma najmniejszego problemu. I tak uratowałeś nas od marszu w tym deszczu, więc nie mamy zamiaru marudzić – odparła, posyłając w jego stronę subtelny, aczkolwiek wdzięczny uśmiech. Wzywanie pomocy w perspektywie osłabionego przez ulewę zasięgu nie mogło napawać optymizmem. Wcisnęła prędko wszystkie rzeczy, które jak dotąd zręcznie upychała w kieszeniach bądź trzymała w dłoniach do fioletowego plecaczka należącego do siedmiolatki. – Mam nadzieję, że nie będziesz musiał dla nas nadkładać zbytnio drogi, mieszkamy na osiedlu w Fluorite View- nie znosiła być dla kogoś ciężarem, co nie było znowu tak trudne do wywnioskowania. Nawet w tak drobnych kwestiach jak niemalże natychmiastowa chęć uregulowania płatności za bilety, czy też upewnienie się, że nie zabierała zbyt wiele czasu Burnettowi. Miała nadzieję, że nie, bo przebywanie w jego towarzystwie zdawało się być czymś naturalnym, rozmowa nie zwykła jej męczyć, nawet jeżeli czasem wypełniona była ciszą. Wysadzę jeszcze małą u Leonie. To zdanie wyrwane z wypowiedzi Burnetta odbiło się echem w głowie Lary. Kolejny element układanki, strzępek informacji, które cierpliwie próbowała zszyć w jedną całość, jaką był Ephraim. – Teresa jest z ciebie dumna – wypaliła nim zdążyła ugryźć się w język. Może to nie jej miejsce, może nie powinna zabierać głosu, ale sądziła, że powinien to usłyszeć od kogoś innego, od osoby trzeciej, szczególnie mając świadomość długiej (jak długiej?) rozłąki. Spodziewała się, że miał tego świadomość, ale z drugiej strony – być może źle go oceniała – warto było coś takiego usłyszeć na głos. Zerknęła w lusterko, w którego odbiciu można było dostrzec twarze dziewczynek, pochłoniętych dyskusją na temat dzisiejszych zajęć. Nie do końca świadomie ten widok wywołał na jej ustach uśmiech.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Naprawdę lubił te wtorki, bo pozwalały mu odetchnąć i przede wszystkim obserwował radość, jaką czerpała z tego Teresa. Jej szeroki uśmiech sprawiał, że Ephraimowi ciężko było nie czuć się winnym. Równocześnie jednak cieszył się z faktu, że jego córka nie zapadła się zupełnie w sobie i nie odmawiała innym elementom życia. W końcu w domu nie miała powodów do specjalnej radości, dlatego jazda konna mogła nie być wystarczającą odskocznią dla pięciolatki. Mimo wszystko tak się nie stało. Dzięki Bogu… A poznanie Larabel było kolejną wartością. Jej córka od początku roku była sporym wsparciem dla małej Burnettówny i to właśnie o Allison Ephraim usłyszał po raz pierwszy i po raz pierwszy ją poznał. Teresa musiała wszak przyciągnąć tatę, aby poznał jej nową przyjaciółkę, a co za tym szło również kobietę, która stała u jej boku. I chociaż z Flemming relacja była czysto koleżeńska i nawet ta nie była w zaawansowanym poziomie, nie przeszkadzało to mężczyźnie dostrzec, że miał kogoś wyjątkowo szczerego i otwartego przed sobą. Może nie zawsze czuł się chętny do rozmowy, ale kobieta zdawała się tym nie przejmować. Ani jego małomównością oraz zdystansowaniem. I pokazywaniem się w garniturach w stadninie, pomimo że wszyscy inny rodzice byli o wiele… Luźniej ubrani. Poprzez to i plotki, które naturalnie rozsiały się po Lorne Bay, ale nie przejmował się tym faktem. Ephraim nigdy nie był oportunistą, a raczej szedł po trupach do celu, nie patrząc na zdanie ludzi, którzy nie mieli dla niego znaczenia. Można było więc powiedzieć, że patrzył na wielu mieszkańców miasteczka z góry, chociaż było to błędne założenie. Nie zależało mu jednak, aby kogokolwiek z tego przekonania wyciągać.
Po krótkiej chwili, gdy wszyscy znajdowali się już w samochodzie, Burnett upewnił się jeszcze zerknięciem przez ramię i sięgnięciem do siedzonka Teresy, że pasy były dopięte odpowiednio. Równocześnie też spojrzał na Allison, ale był to nawyk. Zawsze chciał wiedzieć, że wszyscy wokół niego byli bezpieczni. Tak samo tylko szybko ogarnął wzrokiem Larabel, rejestrując jej zapięcie. Puszyste włosy oklapły jej lekko pod wpływem wilgoci, ale w żadnym wypadku nie ujmowały jej uroku — mało kto pozwalał sobie na całkowitą naturalność. Będąc mężem modelki, wiedział o tym lepiej, niż ktokolwiek inny.
Mam nadzieję, że nie będziesz musiał dla nas nadkładać zbytnio drogi,
- Nawet tego nie skomentuję - odpowiedział, uśmiechając się lekko, bo przecież Lorne Bay nie było szaloną metropolią, gdzie musiałby czekać godzinę w korkach po odstawieniu Larabel i jej córki do domu. W pięć minut zapewne miał być z powrotem w domu. Nie był to żaden problem, a do tego jako społecznik, marynarz służący swojemu krajowi oraz rodakom, chciał to robić również na lądzie. Nawet w formie takowych małych, być może niezbyt znaczących gestów. W pewnym momencie jednak rozmowa przeszła na inne tory, a słowa Flemming o Teresie sprawiły, że kolejny lekki uśmiech pojawił się na ustach Ephraima, chociaż kierował on go do samego siebie. - Czasami aż za bardzo - przyznał, zerkając w tylne lusterko i dostrzegając zajętą rozmową blondyneczkę. - Zawsze patrzy na mnie jakbym... Był jedynym, najważniejszym elementem jej świata - dodał nieco ciszej, chociaż na szczęście ten element bezbronności szybko został przerwany przez wybuch śmiechu za ich plecami. Burnett nie chciał znów wchodzić za mocno we własne myśli o tym, że nie był tym jedynym. Zaraz jednak zerknął w lusterko, aby ponownie spojrzeć na Teresę. - Odeszłaś z armii, żeby zostać matką? - spytał, całkowicie pozbywając się tej ciszy w tonie i jakiejś nostalgii, kierując swoją uwagę ku Larabel. Nie było w tym pretensji, ale ciekawość oraz szczere uznanie. Tego nie można było odmówić. On wszak wciąż służył, mimo że był ojcem i nie widział tego, aby mógł zrezygnować. Nie chciał pytać o ojca małej, nie tylko z uwagi na swoje miejsce, ale szczególnie że dziewczynki wciąż znajdowały się razem z nimi w samochodzie.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ