nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
XV

Look right through me
outfit // Ephraim Burnett
Nie sądziła, że będzie musiała wrócić do Lorne Bay jeszcze raz. Gdy jechała tu pogrzebać męża, powtarzała sobie, że to dzień, dwa, trzy – ale już drugiego dnia wysłała wypowiedzenie do szkoły w Sydney. Trzeciego już przyjmowała pracę tutaj. Co prawda dyrektor lojalnie uprzedził ją, że nie przejmie z powrotem klas, które uczyła wcześniej, ale nie miała wielkiego wyboru. Nie tylko musiała, ale też chyba chciała tu zostać. Odkupić swoje winy i w końcu przestać przepraszać. Dostała więc zastępstwo za ciężarną nauczycielkę i po raz pierwszy próbowała pracować między innymi z najmłodszymi klasami, choć nigdy nie wydawało jej się to szczególnie kuszące. Szukała jednak pozytywów – w końcu poszerzała swoje doświadczenie, wykorzystywała dawno zdobyte, a niemal zapomniane już kompetencje, a dzieciaki były niezwykle wdzięczne i przywiązywały się dużo łatwiej, niż licealiści. Wymagały też zupełnie innej opieki i inaczej sygnalizowały wszystkie trudności.
Violet jak przez mgłę pamiętała czasy, gdy sama była w tym wieku i nieszczególnie odnajdywała się w szkole. W niektórych podopiecznych widziała odbicie samej siebie sprzed lat. Szczególnie jednak zaniepokoiła ją Teresa, która wydawała się… zagubiona. Na jednej lekcji potrafiła przejść od bezradnego milczenia przez gniewne fukanie aż do dosyć otwartej wojny. Rzadko się też zdarzało, żeby dziecko w tym wieku nie miało pracy domowej, bo zwykle rodzice sprawdzali wszystkie zeszyty, książki i z linijką oglądali każdą literkę i trzeba ich było odwodzić od podobnych pomysłów. Violet jednak kiedyś zachowywała się podobnie. Świeżo po stracie ojca – choć była wtedy nieco starsza.
Rozpoczęła więc małe śledztwo, z którego wynikało jednak, że Teresa ma oboje rodziców. Przynajmniej w teorii. I choć w trakcie jej wyjazdu wiele się pozmieniało, ona sama nieco się zmieniła i jakby rzadziej wykazywała się odpowiedzialnością, wciąż martwiła się o swoich podopiecznych i zamierzała przynajmniej porozmawiać. Może miała cichą nadzieję, że pomoże jej to odzyskać jakieś poczucie… sprawczości? Sprawiedliwości? Siły? Normalności? Po prostu poczuć się lepiej.
Po lekcjach usiadła więc z wypracowaniami, czekając na czwartą. Miała nadzieję, że pan Burnett potraktował jej prośbę poważnie i faktycznie się zjawi, bo w swojej karierze nauczycielskiej, nie tak przecież długiej, trafiała na przeróżne typy rodziców. W kilku wiadomościach wydał jej się jednak dość… konkretny. Co także mogło być pewnym problemem.
Dzień dobry – przywitała go jeszcze zanim uniosła wzrok czy odsunęła kupkę prac. Drzwi były lekko uchylone, by na pewno znalazł salę. Nie była pewna, czy wcześniej pojawiał się na jakichś wywiadówkach, czy odprowadzał córkę do szkoły – nową klasą zajmowała się może tydzień i choć trochę obawiała się, że ojciec Teresy może uznać ją za zbyt mało kompetentną, by wyciągać jakieś wnioski na temat życia jego rodziny – zamierzała spróbować. – Proszę usiąść – dodała, wstając od biurka, by przystawić mu krzesło jeszcze zanim dotarł na koniec sali. – Chciałam spytać, jak Teresa zachowuje się, gdy… jest z panem. W ogóle – gdy jest w domu. Czy sprawia jakieś kłopoty? – przeszła niemal od razu do rzeczy, siadając na powrót przy biurku, nie chcąc tracić jego czasu. Wiedział, kim była, a gdyby chciał o coś spytać – wierzyła, że spyta. Wzięła dziś dostatecznie dużą dawkę leków, by nie przejmować się tym, że może mieć do czynienia z problematycznym rodzicem. Zależało jej tylko na dobru Teresy.
przyjazna koala
viol#9498
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
twenty two
violet & ephraim
Lorne Bay było mekką dla zdruzgotanych życiem ludzi. Gromadziło nieszczęście niczym rynna deszcz, z której krople wylewały się całymi strumieniami. Sądził, że jedynie on miał prawo do nienawiści skierowanej ku tej ziemi, lecz szybko przekonał się o własnej pomyłce. Sole podzielała jego uczucia, a spotkanie z Gemmą obudziło uśpione już dawno temu emocje, które jedynie komplikowały niestabilny stan kapitańskiego wnętrza. Nie tylko jednak w dwójce kobiet widział to umęczenie — Leonie, jego ukochana żona, była kwintesencją żałości, a jej kochanek uciekał czym prędzej za ocean w pogoni za bogactwem i sławą. Oto czym oni wszyscy byli - żałosną zbieraniną niegotowych do życia z samymi sobą jednostek. I nie żałowałby ich — ani jej, ani Williamsa, ani nawet siebie. Radziłby sobie z chaosem, który pojawił się wraz z wypłynięciem na powierzchnię prawdy o zdradzie żony Ephraima — jednej, a także tej, która nadeszła całkiem niedawno — i nie byłoby to takie proste, ale byłoby łatwiejsze, aniżeli ból oraz niezrozumienie, jakie biło od małej Teresy. Ze wszystkim mógł się pogodzić, ale nie z tym. Nie z tym.
Początkowo gdy dowiedział się prawdy, był zraniony, ale im dłużej był na morzu, tym nabierał dystansu wraz z kolejnymi milami. A teraz... Teraz robiło mu się niedobrze na samą myśl. Na myśl o tym, że Turner przysięgała miłość i wierność, patrząc mu prosto w oczy i łżąc bez zawahania. Przynajmniej nie miało być trudno unieważnić ich związek, który od początku był budowany na kłamstwie. A więc nieważny. Ephraim wielokrotnie zastanawiał się, czy nie zmarnował tych lat spędzonych u jej boku, ale — ku ironii — Teresa nadawała temu wszystkiemu sens. Bez tego ślubu, który okazał się być wydmuszką, nigdy nie miałby okazji poznać, wychowywać, być przy dziewczynce. Nigdy nie mówiłaby mu tato. Nigdy nie posiadłby tych wszystkich wspomnień z nią związanych. I chociaż ona także była niejako początkiem rozpadu małżeństwa swoich rodziców, równocześnie sprawiała, że Burnett nie widział sześciu ostatnich lat jako pozbawionych wartości. Była kimś, o kogo chciał walczyć. Umówił spotkanie z prawnikami, będąc gotowym na długofalową argumentację. Po pierwsze, unieważnienie. Po drugie, opieka nad Tess. Ta sama, która dopiero co opuściła jego auto, gdy podrzucał ją do babci.
Aktualnie mężczyzna wracał pod budynek szkoły, aby spotkać się z jedną z nauczycielek. Znalazł miejsce parkingowe pod samym wejściem, bo o tej godzinie większość zajęć się już skończyła, a ewakuacja uczniów z murów uczelni pobijała chyba wszelkie rekordy. Nawet te prowadzone przez wojsko. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i włożył je do kieszonki rozpiętej marynarki, gdy tylko znalazł się we wnętrzu szkolnego budynku i, pamiętając instrukcje od pani Swan, skierował się we wskazanym kierunku. W ciemno-granatowym garniturze i beżowej koszuli nie wpasowywał się w wystrój radosnej szkoły, jednak nie musiał. Bywał rzadko na spotkaniach rodziców z uwagi na swoją pracę, jednak gdy przebywał już w Lorne Bay, widywano go częściej w przedszkolu aniżeli Leonie. W LB state school był po raz pierwszy.
Odnalezienie właściwej sali nie stanowiło dla niego problemu, a uchylone drzwi były jedynie potwierdzeniem, że ktoś już się tam znajdował. Dość szybko odnalazł spojrzeniem sylwetkę nauczycielki. Nie odezwał się, pozwalając przejąć jej kontrolę nad początkiem spotkania i dając sobie także czas na przyjrzenie się kobiecie. I nie chodziło jedynie o fizyczne atuty, które były doskonale widoczne dla każdego obserwatora, ale także o samo zachowanie. Podobało mu się to, że nie owijała w bawełnę i nie marnowała czasu. Swojego, jak i cudzego. Kobiety często posiadały tendencję do zbytniego nakreślania zdarzeń wokół omawianej kwestii, co nie zawsze miało relatywne znaczenie — tutaj na szczęście przeszła do głównej części spotkania w praktycznie bezproblemowym wyrzucie pytań. Zanim usiadł, jak mu kazała, rozpiął jeszcze guzik od marynarki, pozwalając, by ta nie ograniczała jego ruchów i pozwoliła mu na swobodę. - Jestem świadomy aberracji w zachowaniu Teresy - odezwał się po raz pierwszy, odkąd przeszedł przez szkolny próg. Jego głos jak zawsze spokojny i bliższy ciemnej barwie nawykł do przemawiania. Był także gotowy do retorycznej wymiany zdań. Jeżeli tylko pani Swan sobie tego życzyła... - Nie mieszkamy z żoną, więc może pani zrozumieć, jak wpłynęło to na naszą córkę. - Nie wdawał się w szczegóły. Nie musiał. Wizja rozwiedzionych małżeństw czy przebywający w separacji nie była niczym nowym ani rzadkim. Zjawisko było niczym plaga, a nie było także tajemnicą, że Leonie Turner za czasów swojej świetności na wybiegu wpadała z jednych ramion do drugich. - Jest pod opieką psychologa i chociaż chciałbym powiedzieć, że będzie to trwało krótko, skłamałbym. - Nie zamierzał udawać nieświadomego problemu. Sądził jednak, że Leonie powiadomiła nową wychowawczynię o problemach Teresy. Niestety mała Burnett zmieniała szkołę podczas jego nieobecności, dlatego nie miał jak przejąć kontroli nad relacją z nauczycielami. Czy niesłusznie? - Odpowiadając jednak na pani pytanie — moja córka jest na ten moment mocno rozchwiana. Gdy przebywa ze mną lub z żoną jest spokojniejsza, ale nie zamierzamy jej karać brakiem socjalizacji.
Violet Swan
easter bunny
chubby dumpling
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Kiedyś kochała to miasteczko. Jego różnorodność, bliskość sanktuariów, dzikość Tingaree, piękne plaże. Była wtedy jednak małą dziewczynką, dość nieświadomą zagrożeń tego świata i ogromu nieszczęść, które spotkają ją w Lorne Bay. I które spotykają tu codziennie innych ludzi. I naprawdę chciała stąd wyjechać na dobre, ale każda ucieczka kończyła się tragedią i koniecznością powrotu, zupełnie jakby ciążyła nad tym miejscem jakaś prastara klątwa, która nie pozwoli uwolnić się nikomu, kto choć raz postawił swoją nogę w miasteczku. Violet miała nieszczęście się tu urodzić i przeczuwała, że także tutaj umrze, może nawet prędzej, niż później, jeśli wziąć pod uwagę to, że nikomu z jej bliskich nie zdarzyło się dożyć tu sielankowej starości.
Powoli zaczynała się bać. O nielicznych przyjaciół i tych, na których jej zależało, choć zdecydowanie nie pozwoliliby się nazwać jej przyjaciółmi. Zaczynała się też cieszyć, że jej dziecko nie miało okazji urodzić się w tym przeklętym miejscu. Nie będzie musiało kiedyś cierpieć tak, jak ona. Samotne i żegnające kolejne osoby, rzucające chłodne garście ziemi i przełykające nocami łzy, których źródełko tętniłoby gdzieś pod sercem, by zapewnić świeże dostawy na każdą okazję.
I choć terapeuta w Sydney tłumaczył jej, że powinna znaleźć sens, cel, skupić się na czymś konstruktywnym – to nie było takie proste. Bo nic nie miało już sensu. Starała się więc przynajmniej być dobrą nauczycielką i być może poprawić delikatnie życie jakiegoś dziecka. Zostać czyimś cichym aniołem stróżem i przynajmniej łatwą pracą domową poprawić dzień. Albo chociaż dobrym słowem. Chociaż uśmiechem. Bywały dni, gdy miała wrażenie, że to naiwne i że tak naprawdę nikt nie docenia jej prób – ale mimo to starała się nie ustawać w staraniach. Bo dzieci nie były niczemu winne, a tak często stawały się ofiarami rodziców zbyt ambitnych, zbyt pobłażliwych, niezaangażowanych, brutalnych, niestabilnych, a czasem po prostu dotkniętych klątwą Lorne Bay. Tak często doświadczały problemów, z którymi nie powinny sobie radzić, odrzucenia, parentyfikacji, samotności, śmierci, nienawiści. Kolejne lata pracy w szkole przekonywały ją, że świat nie jest bezpieczny dla tych małych istot. Że ludzie nie umieją o nie należycie zadbać. Że… to dobrze, że jej dziecka tu nie ma.
Gdy tylko usiadł przy jej biurku, czuła już, że znajdą wspólny język, choć byli różnymi typami ludzi, połączonych chyba jedynie szczęściem do urody. Po prostu obojgu zależało na Teresie. To dobrze rokowało. Łagodnie skinęła głową i zamieniła się w słuch, nie świdrując go jednak spojrzeniem tak, jak umieją kobiety, szczególnie w tym zawodzie; gdy na niego patrzyła, bez zbędnej nieśmiałości, widać było, że jest uważna. Gdy odwracała wzrok, po prostu dawała mu przestrzeń, wciąż chłonąc jednak każde słowo i nie przerywając nawet na moment. I choć może po wszystkim, co powiedział, powinna uprzejmie stwierdzić, że wszystko jest zrozumiałe, zdecydowała się powiedzieć coś innego. – Często pana nie ma – i było to stwierdzenie, a nie pytanie, choć nie miała pojęcia, czym pan Burnett się zajmuje ani jak często widuje się z córką. Nie pozwoliła mu jednak się do tego ustosunkować. – Obawiam się, że opieka psychologa może nie być wystarczająca, gdy nie znajdą państwo dla niej zwyczajnie więcej czasu. Nie chcę wnikać w państwa stosunki, ale… ona nie jest po prostu rozchwiana. Widzę, że ją to boli. A znam ją bardzo krótko – dodała. Nie miała w głosie jego przekonania, jego pewności siebie. Mówiła dość cicho, zdradzając pewną nieśmiałość, a równocześnie coś w jej tonie sugerowało, że wie, co mówi, i nie zamierza się wycofać. – To może być trudne, ale państwa problemy… nie mogą zasłonić jej problemów. Ani zepchnąć ich na dalszy plan – zakończyła wreszcie, składając dłonie na kolanach. Czuła się odrobinę… zestresowana?, i miała dziwną świadomość, że mężczyzna ma nad nią przewagę, ale starała się nad tym nie zastanawiać. To było spotkanie zawodowe i wystarczyło, żeby była profesjonalna. Nie musiała być silna.

Ephraim Burnett
przyjazna koala
viol#9498
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
To dla Leonie przeniósł się do Lorne Bay. Domem Burnettów było Singleton, leżące niecałe dwie godziny drogi od Sydney i chociaż wydawało się być to ciągle to samo wybrzeże, oba miasteczka różniło niemalże wszystko. Morze Koralowe a Morze Tasmana. Północ a południe. Nowa Południowa Walia a Queensland. Nawet oni sami się różnili tak diametralnie, że silniej nie mogliby. I nie chodziło o wybrane drogi życiowe. Na czerwonym dywanie, na którym brylowała niegdyś Turner, i tak prezentowali się wspaniale, ale to wszystko tkwiło głębiej. Osiadło w podejściu do życia, w wychowaniu, w oczekiwaniach i ambicjach. Kiedyś Ephraim sądził, że mieli wspólne cele, pomimo różnych podstaw, w jakich przyszło im dorastać. Wydawało się więc to spoiwem, harmonią, której szukał on, jak i również ona sama. Była przecież zanurzona w przesączonym fałszu świecie, a on — naiwnie — sądził, że zostawiła to za sobą, opowiadając mu o poszukiwaniu innej drogi. W końcu chciała. Sama tego pragnęła jeszcze przed tym, jak się poznali. Czy był więc jej katalizatorem do spełnienia owego pragnienia? Drogą ucieczki? Zapomnienia? Nie wiedział i chyba nie chciał się przesadnie nad tym zastanawiać. I tak już postać Leonie Turner zajmowała zdecydowanie zbyt dużo miejsca w rozmyślaniach mężczyzny i to nie ze względu na bycie jego żoną oraz uczucia, jakim ją darzył. Tkwiła tam jako odnośnik do błędu, jaki popełnił i jaki miał się pojawiać do końca życia. Podobnie jak sytuacja z Gemmą, której wówczas nośnikiem był on sam. Wziął jednak za to odpowiedzialność i miał za to ponieść karę. W związku z Leonie nie żałował tylko jednego — Teresy.
Szybka wiadomość do Turner o spotkaniu przed dotarciem do szkoły, nie była dla Ephraima oczywistością. A przynajmniej w ferworze ostatnich kilkunastu godzin — pogrzeb Nate’a wciąż wybrzmiewał w głowie kapitana. Do tego wciąż myślał o całkowicie rozbitej siostrze przyjaciela. Wyciszony telefon, jak i brak momentalnego porozumienia z żoną, w innej sytuacji byłby dziwny. Jednak nie w tej. Odczytał, ale nie odpisał na wiadomość zwrotną, jaką przesłała mu Leonie, wiedząc, że da jej znać po wyjściu ze spotkania z nauczycielką. Skupił się zresztą na ostatnim odcinku, który miał go zaprowadzić do Lorne Bay State School, a ten pokonał wyjątkowo sprawnie.
Często pana nie ma.
- To prawda. - Nie było go i był tego w pełni świadomy. Na kilka miesięcy znikał, by na kilka miesięcy wrócić. - Jednak równie często jestem. Będąc w domu, spędzam z córką każdą wolną chwilę. Moja żona także i tego nie można nam zarzucić. Zawsze ktoś z małą jest. - Nie miał ku temu żadnych wątpliwości, bo od zawsze starał się, aby jego powroty oraz czas spędzony w Lorne Bay nie był wyzbyty z wartości. Skupiał się na rodzinie, a od czasu ostatniego powrotu tym bardziej starał się dbać o relacje z córką. Rozmawiali, tłumaczył jej, odpowiadał na pytania, gdy je miała i... Nie ukrywał przed nią istnienia, jakie mieli z Leonie. Zawsze jednak podkreślał, że nie była to wina małej i nie mogła tak myśleć. Pamiętaj, że tata kocha cię najmocniej na świecie. Teraz także nie można było mówić o odsunięciu Teresy na dalszy plan. W końcu Ephraim nie zajmował się tak żoną, jak własną córką. Leonie była na niższej liście priorytetów mężczyzny. W aktualnym procesie chciał od niej jedynie podpisania papierów. Czego wszak innego?
Państwa problemy… nie mogą zasłonić jej problemów. Ani zepchnąć ich na dalszy plan.
Spojrzenie niebieskich oczu spod lekko pochylonej głowy odnalazło równie jasne oczy kobiety naprzeciwko. - Pani Swan - Panno? Nie widział obrączki. On swojej już nie nosił. - Cieszę się, wiedząc, że Teresa ma tak zaangażowanego opiekuna. Jeżeli chce pani zaproponować coś nowego, co możemy zrobić wspólnie, jestem otwarty na dyskusję. Zapewniam jednak, że Teresa była, jest i będzie priorytetem moim oraz mojej żony. - Nieważne, co działo się między nimi. Mówiąc to, mężczyzna chciał zaznaczyć, iż był silnym zwolennikiem współpracy, jednak chciał także, aby nauczycielka miała pełną świadomość, że skupienie rodziców było ukierunkowane na swoją córkę. To ona stała dla nich na pierwszym planie. Przy okazji Ephraim może też nie wyglądał, ale nie zamierzał być wrogiem Violet Swan. Wiedział, co oznaczało mieć silnego sojusznika i mimo że wielu wydawało się, że wojna pozostawała na froncie, mocno się mylili. Kapitan po powrocie do domu musiał walczyć zacieklej, aniżeli kiedykolwiek wcześniej w ciągu swojego życia na wojnach. Na morzu było łatwiej — była tylko przestrzeń przed. Horyzont sięgający linii nieba, za którym kryło się nieznane, a to, co przebyte, zostało podbite. Wszystko wokół, przy sprzyjającej pogodzie, było znane. Było widoczne i nikt nie bał się tych, którzy byli najbliżej. Nikt nie obawiał się potwora wyskakującego z szafy, bo nie to, co znajdowało się na pokładzie, wzbudzało niepokój, lecz to, co mieli przed sobą. Na lądzie, w domu było inaczej. Tutaj to ci, którzy znajdowali się najbliżej, byli tymi, których należało się wystrzegać. A nie w taki sposób został wychowany. Nie w takiej rzeczywistości dorastał. Marynarze wiedzieli, że to nie w pojedynczej jednostce tkwiła siła, ale we współpracy. Że władza dana kapitanowi była ich wyborem i tak jak kapitan nie mógł nic zdziałać bez swojej załogi, tak załoga nie mogła funkcjonować bez swojego przywódcy. Jedno bez drugiego nie miało szansy przetrwać, skoro przeciwstawiali się wspólnemu wrogowi i walczyli po drodze z nieustającym żywiołem. Nie przetrwaliby konfliktu między sobą nawzajem. Zresztą... Mieli wobec siebie zaufanie. Jak kapitan ufał swoim ludziom, tak i oni ufali jemu. A Burnett był dobrym dowódcą. Nic więc dziwnego, że podobne zasady przekładał na własne, prywatne życie. Przecież chciał mieć wsparcie w najbliższych. Potrzebował go, aby przeciwstawić się temu, co było przed nim. Aby przeżyć. Wojna w Iraku, wsparcie dla Wysp Salomona, operacja Astute, ciągnącym się wciąż konflikcie świata przeciwko Państwu Islamskiemu. Nie mógł walczyć na dwóch frontach. Nie mógł... Dlatego żył z nożem wbitym w plecy przez nikogo innego jak właśnie Leonie Turner, starając się utrzymać na nogach.
Violet Swan
easter bunny
chubby dumpling
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
To ona ściągnęła Jaydena do tego przeklętego miasteczka. A może to przeklęte miasteczko ściągnęło tutaj ich oboje? Niezależnie od wersji – wyrzucała sobie, że właśnie tutaj przyjęła pracę, że tutaj zamieszkali. Na świecie jest tyle pięknych miejsc. Podróżowali po Europie. Mogli wybrać w zasadzie dowolne miasto. Rzucić stuścienną kostką i po prostu wsiąść w samolot. Teraz, gdy już go nie było, czuła, że jeszcze te kilka lat temu zrobiłby dla niej naprawdę wiele. Choćby zażądała domku na Lazurowym Wybrzeżu – dostałaby go. Violet jednak zawsze chodziło o coś więcej, i naiwnie wolałaby skromne mieszkanko na Opale Moonlane – i po prostu trochę bliskości, szczerości, miłości. Swoją ciszę, swoje wiersze. Proste przyjemności zamiast doniosłych wyjść do opery i przydługich kolacji przy świecach, na których można się zgubić w ogromie widelczyków i łyżeczek. Nie umiała być wdzięczna za przytłaczającą liczbę prezentów i wyrafinowanych randek. I choć małżeństwo przyniosło jej jedynie smutki i rozczarowania – byłaby gotowa teraz wiele oddać, by Jayden po prostu żył. Bo było za wcześnie, by odszedł. Bo nie miała okazji przeprosić za uderzenie go w twarz. Bo sama nie miała okazji usłyszeć przepraszam.
Być może gdyby ich dziecko miało okazję się urodzić, byłoby jakimś spoiwem. Może zamiast szukać mieszkania i sprawdzać klasówki wylegiwałaby się w łóżku w ich willi w Pearl Lagune, czekając, aż mąż wróci z kancelarii, odbierze dziecko z przedszkola, a zdrowy obiad w zasadzie sam się zrobi. Violet wolała jednak wierzyć, że byłoby gorzej. Że zostałaby w końcu sama z maluchem, bo tego, co w kawałkach, nie zdoła posklejać nawet miłość płaczącej, bezbronnej istoty, o którą przecież także można się kłócić. Czułaby się jeszcze bardziej bezradna, jeszcze bardziej samotna. Musiałaby pilnować spotkań dziecka z ojcem, alimentów. Gdyby Jayden był złośliwy, postarałby się o wyłączną opiekę, bo w końcu na prawie znał się dużo lepiej, niż ona. Dzieci to radość. Czy raczej – dzieci to radość, ale…? Lub – dzieci to radość, gdy…?
Powstrzymała się przed nerwowym przełknięciem śliny. Nie była dobra w poważne rozmowy. Zwłaszcza z mężczyznami, do których przez lata nabrała dystansu. Choć czuła, że Ephraim nie jest wrogiem, w środku była napięta, wypełniona po brzegi lękiem. Towarzyszył jej na co dzień od dawna, ujarzmiony lekami nie odbijał się tak wyraźnie na jej twarzy, ale pozostawał obecny. Jakby wciąż była małą Violet, czekającą na reprymendę za to, że zabrała głos bez podniesienia ręki. – Nie chcę wyciągać zbyt pochopnych wniosków, panie Burnett, ale wydaje mi się, że gdy Teresa już jest z państwem, stara się… wykorzystać ten czas jak najlepiej. Na przykład – niekoniecznie odrabiając prace domowe. A w tej kwestii pomoc rodziców, zwłaszcza na początku szkoły, jest cenna. Choć zauważyłam, że nie zawsze nawet zaznacza zadanie. Może z roztargnienia, a może z obawy przed sprawdzeniem książek i zmarnowaniem czasu na szkolne sprawy – powiedziała łagodnie, prostując się nieco, by dodać sobie śmiałości. W niektórych momentach żałowała, że dąży do nieoficjalnego tytułu zaangażowanego nauczyciela. Gdyby umiała wystawiać oceny z zamkniętymi oczami i nie patrzyłaby na dzieci indywidualnie, jej życie byłoby prostsze i właśnie wygrzewałaby się pod prysznicem, zamiast patrzeć w błękitne oczy mężczyzny, który wydawał jej się jedną z największych zagadek, na jakie kiedykolwiek trafiła. – Widzę, że zaczyna mieć drobne zaległości. To nic dziwnego, gdy angażuje całe skupienie w sprawy między rodzicami. Myślę, że na tym polu możemy popracować. Mogę sama zaznaczać, co Teresa ma do zrobienia, jeśli państwo zaczną to rzetelnie sprawdzać. Minimum pracy szybko przyniesie efekty – zapewniła, wbrew własnej woli lekko wbijając paznokcie we wnętrza złożonych na kolanach dłoni. Zastanawiała się, czy rozmowa z matką Teresy byłaby dla niej równie trudna – ale przecież chodziło tylko o dobro dziecka. Dlatego nie mogła się wycofać.
W każdym innym przypadku Violet Swan, porzucając wszystko, uciekałaby już korytarzem. Spotkanie z Burnettem było więc dla niej treningiem siły.

Ephraim Burnett
przyjazna koala
viol#9498
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Ludzie musieli radzić sobie z wielością problemów. Ona ze swoją niespełnioną przyszłością, on z przeszłością, którą przeżył, a która nie należała w pełni do niego. Przecież nie mogła w całości być jego, skoro już w podstawie była błędna i przekładała się, rezonowała na dalszą część jego życia. Oraz na to, co już miał za sobą oraz na to, co wówczas odczuwał. Biologiczna dawka łącząca go z Teresą nie istniała i chociaż nie oznaczało to, iż mężczyzna przestał kochać dziewczynkę, bolało. Zwykłe badanie krwi oraz chęć zweryfikowania własnych naprzykrzających się wątpliwości, sprawiły, iż prawda w końcu wypływająca na powierzchnię… Przecież, gdy zlecał test na ojcostwo, wierzył, że było to tylko zwykłe nieporozumienie, a wyniki, które się pojawią, w całości go uspokoją, bo pokrewieństwo będzie pewnikowe. Inne wszak być nie mogło. Ufał żonie. Kochał ją i chociaż był w pełni świadomy lat, jakie miała za sobą, gdy się wiązali, wierzył, iż zostało to wszystko za nią. Kolejne przelotne związki miały zakończyć się wraz z tym, który przynależał do nich. Zapewniała go, a on pozwolił sobie obdarzyć ją zaufaniem. W końcu wciąż pozostawał w rozstrojeniu po tym, co działo się przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii. Nieświadomy popełniał błąd za błędem. Leonie nie okazała się kimś, kto zasługiwał na jego uczucie, a zmarnowane lata nie były zmarnowane tylko i wyłącznie z uwagi na Teresę. Turner zmarnowała na pewno możliwość własnego męża na zdrowy związek. Osiem lat. Osiem lat wyjętych z życia i opartych na kłamstwie. Dlatego też gdyby Ephraim miał doradzić Violet, powiedziałby, żeby ostrożnie obchodziła się z własnymi wyobrażeniami i pragnieniami. On dostał wszak rodzinę, o jakiej marzył, ale za jaką cenę…
Violet Swan przypominała kapitanowi w wielu aspektach Leonie. W fizyczności i w reakcjach, jakimi się wyróżniała w tej interakcji z nim. Nie sądził także, że te podobieństwa kryły się także pod kobiecą skórą, ale tego wiedzieć po prostu nie mógł. Zachowywał jednak dystans. W końcu nie tylko przez podobieństwo do dawnej partnerki nie ufał kobiecie. Oczywiście nie przeszkadzało Burnettowi dostrzegać w blondynce sojusznika w sprawie związanej z Teresą. Zbyt dobrze wiedział, z czym wiązało się porozumienie i nie zawsze należało wiązać się z kimś, komu w pełni pozostawiało się swoją wiarę w dobre intencje. Lub kogo życie było nieskazitelne. W Lorne Bay nie było ludzi przypadkowych, którzy od dnia narodzin zachowywali spokój ducha oraz prawość. Nawet patrząc po najbliższym otoczeniu Ephraim dostrzegał tak wielkie zepsucie i odkąd zdał sobie z tego sprawę, zastanawiał się, jak bardzo wartościowe było więc stanie na straży podobnego zła. Czy aktualnie, służąc kłamcom, oszustom i manipulantom, degeneratom wypełniał swoje powołanie, czy było to zupełnie odmienne od tego, do czego zawsze pragnął dążyć? Mimo to wciąż były dzieci. Słabsi. Uczciwi ludzie. Ci, którzy chcieli zmieniać otaczającą ich rzeczywistość. Może nie w miasteczku. Może nawet nie w całym Queensland, ale jednak istnieli. Gdzieś na świecie. Musieli.
Minimum pracy szybko przyniesie efekty.
- Rozumiem. - Tylko tyle. Nie czuł się zobowiązany do powiedzenia czegokolwiek więcej. Wszak nie takie było jego zadanie. Analizował, notował wszystko to, co mówiła kobieta, ale w milczeniu nie bagatelizował jej. Nie stwierdzał, iż przyjście do szkoły, spotkanie się z nią było stratą czasu. Był oszczędny w słowach, lecz nie w swoich czynach. Obserwował siedzącą naprzeciwko blondynkę, zastanawiając się, czego oczekiwała po nim. Po tym spotkaniu. Czy pozwoliłabym sobie na większą swobodę z wiecznie uśmiechniętą Leonie? A może kobiecy aspekt wkradłby się w interakcję aż za bardzo? - Będę zobowiązany. Przy informacji co dokładnie Teresa ma zrobić. W jakiejkolwiek formie. - Zreflektował się tym dodaniem paru słów więcej i wyłapując spojrzenie nauczycielki. Jak bardzo oczekiwała czegoś więcej? A może wcale nie oczekiwała czegoś więcej? W każdym razie wyraził zainteresowanie oraz chęć udziałem w jej próbie pomocy małej pannie Burnett. Kobieta mogła poinformować go SMSem, zwykłym zakreśleniem zadań w książce — był otwarty. I przy okazji w sumie gotowy do wyjścia. Podniósł się wszak z miejsca, poprawił marynarkę i dopiero wówczas spojrzał na siedzącą wciąż za biurkiem blondynkę. - Czy jest coś jeszcze? Pani Swan?
Violet Swan
easter bunny
chubby dumpling
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Nie ufać.
Choć to trudne. Podobno niemożliwe. Choć mówią, że tak się nie da. Nie ufać, nie zasypiać zbyt głęboko, nie wierzyć w niepoparte niczym zapewnienia. Tego nauczyło ją doświadczenie, a upływający czas przypominał na każdym życiowym zakręcie, że nie można inaczej. Często zapominała o tej podstawowej zasadzie i z kolejnych rozterek wychodziła poharatana, bo jednak zaufała za bardzo, uśmiechnęła się za szeroko i pokazała zbyt duży kawałek kruchego wnętrza. Obiecywała sobie, że już nigdy więcej, a potem i tak opuszczała nieco podbródek, miękła i założeniem złotego kosmyka za ucho sygnalizowała światu, że oto jest – ufna, delikatna, banalnie prosta do rozbicia w drobniutki pył. Ludziom jej typu powinna przysługiwać specjalna tarcza, którą mogliby się zasłaniać przy okazji każdego wyjścia z domu. Ale nikt nie wspiera przesadnej wrażliwości.
Patrzyła na ludzi zbyt indywidualnie. Zmniejszała rangę podobieństw, podkreślając różnice, dostrzegając osobisty rys i trzymając się z daleka od jakichkolwiek kategorii i szufladek. Umiała zignorować te same czerwone flagi, bo to inny człowiek, bo każdy zasługuje na szansę. Samej sobie tej szansy jednak nie dawała, czuła się i czasem nawet zachowywała jak przekreślona grubą kreską, zamaszyście narysowaną przez los i całą ludzkość. Gdy brała leki, udawała, że jest inaczej i absolutnie nie uważa się za gorszą. Gdy zdarzyło jej się pominąć choć tabletkę, z zaciśniętymi na toaletowej muszli dłońmi wyrzucała sobie, że nie powinno jej tu być. A gdy obok pojawiał się ktoś inny, jemu również potrafiła to wyrzucać. A potem żałować, że ujawniła swoją najgorszą stronę – stronę, która nie była smutna i bezbronna, a rozżalona, wściekła, gorzka, ironiczna. Która umiała zadrzeć podbródek zbyt wysoko i podnieść głos, na co dzień nawet zbyt cichy.
Nienawidziła siebie. A ludzie? Nawet najgorsi – byli od niej lepsi.
Zwłaszcza dzieci. Wierzyła, że przy odpowiedniej dawce uwagi, czułości, pomocy, mogą pokonać wszelkie wpływy genów i wyrosnąć na bohaterów tego smutnego miasteczka. W tym momencie wydawało jej się, że Teresa akurat ma… dość dobre geny. Bo skąd mogła wiedzieć, że siedzący naprzeciw niej mężczyzna tak naprawdę ojcem nie jest?
Czuła niedosyt – choć jakich innych słów mogła od niego oczekiwać? Prób oporu, protestu? Nieustannego potakiwania i kiwania głową, od którego w oczach obojgu świat nieprzyjemnie by zawirował? Musiała oddychać głębiej. Jeszcze przez kilka chwil. – Będę zakreślać zadania. Gdyby z jakiegoś powodu nie poskutkowało – będę pisać – dodała, nie chcąc zasypywać mężczyzny lawiną powiadomień, gdy na jego barki spadała już lawina problemów. Wstała sekundę po nim, bo momentalnie poczuła, że siedząc nie ma już nawet wrażenia jakiejkolwiek przewagi. Przywołała na usta najbardziej profesjonalny z uśmiechów, trenowany na studiach przed każdym ustnym egzaminem, na którym sprowadzał do niej najprostsze pytania. – Dziękuję za chęć współpracy. I…miłej separacji, miłego rozwodu, samych dobrych dni? – …oby więcej nie przychodził pan po lekcjach, panie Burnett.
Ten kiepski żart był chyba najśmielszym, co powiedziała dziś Violet Swan.
Dopiero gdy drzwi zamknęły się za mężczyzną, poczuła, że może głębiej oddychać.

zt×2
Ephraim Burnett
przyjazna koala
viol#9498
ODPOWIEDZ